Zastanawiasz się, co się dzieje z butelką po wodzie mineralnej, którą wyrzucasz do przydomowego kontenera? Czy rozpoczyna wtedy drugie życie? Dokąd się wybiera? I jaka jest szansa, że spotkacie się ponownie?


Śmieci tak wrosły już w nasz krajobraz, że nieraz ich nie zauważamy, a mimo to nadal niechętnie o nich rozmawiamy.

Oliver Franklin-Wallis w fascynujący sposób pokazuje śmieciową branżę od podszewki: od szybko rosnących górzystych wysypisk w Indiach po przepełnione kanały ściekowe w Wielkiej Brytanii, od opuszczonych górniczych miast w Stanach Zjednoczonych po tonące w śmieciach targowiska rzeczy używanych w Ghanie.

Dzięki niemu poznajemy ludzi z pierwszej linii śmieciowego frontu: pracowników, aktywistów, ekologów i przedsiębiorców.

***

W śmietniku często zatykasz nos, ale ta lektura bez wątpienia otworzy ci oczy! «Zasypani» pokazuje niewygodną prawdę. Brudną, śmierdzącą, czasami niebezpieczną rzeczywistość globalnej gospodarki odpadami. To wyprawa w mroczny świat śmieci i ścieków, pokazany z różnych perspektyw: bogatej Północy i Globalnego Południa. Przekonaj się, że budząca cię rano śmieciarka jest tylko biletem wstępu do sekretnego życia naszych śmieci.
Monika Michalska, Pani od Odpadów

Oliver Franklin-Wallis
Zasypani. Sekretne życie śmieci
Przekład: Jacek Konieczny
Seria „Dzika Seria”
Wydawnictwo Poznańskie
Premiera: 15 maja 2024
 
 


Wpro­wa­dze­nie

SOR­TOW­NIA

Brzę­czy dzwo­nek. Za­tor zo­stał usu­nięty, li­nia w Green Re­cyc­ling w Mal­don w hrab­stwie Es­sex bu­dzi się z po­wro­tem do ży­cia. Chrzęsz­cząca rzeka śmieci ru­sza da­lej ta­śmo­cią­giem: kar­tony z Ama­zona, pęk­nięta li­stwa pod­ło­gowa, zgnie­cione pla­sti­kowe bu­telki, naj­róż­niej­sze opa­ko­wa­nia i setki ga­zet. Stoję trzy pię­tra wy­żej na zie­lo­nym mostku i spo­glą­dam w dół. W dusz­nym po­wie­trzu unosi się kwa­śny za­pach. W tle huku ma­szy­ne­rii roz­brzmie­wają trza­ski pę­ka­ją­cego szkła. To pa­skudny wi­dok – a jed­nak pa­trzę jak urze­czony. Mój wzrok prze­ska­kuje mię­dzy przed­mio­tami: po­je­dyn­czą rę­ka­wiczką, zgnie­cio­nym pu­deł­kiem z nie­do­je­dzo­nym obia­dem, za­błą­kaną fo­to­gra­fią uśmiech­nię­tego dziecka sie­dzą­cego na ra­mio­nach do­ro­słego. Chwilę po­tem zni­kają. Ta­śmo­ciąg w Green Re­cyc­ling prze­nosi 12 ton od­pa­dów na go­dzinę, a zbliża się już pora lun­chu.
Green Re­cyc­ling to sor­tow­nia. Kiedy śmie­ciarka od­bie­ra­jąca wa­sze śmieci koń­czy pracę, za­jeż­dża praw­do­po­dob­nie do ta­kiego za­kładu. W Mal­don ma on po­stać wiel­kiej hali po­kry­tej bla­chą fa­li­stą. Mie­ści się na skraju strefy prze­my­sło­wej, nie­da­leko mo­rza. Na ze­wnątrz ko­lejka cię­ża­ró­wek z od­pa­dami stoi w spe­cjal­nie ozna­czo­nych za­to­kach. Pod nami, w hali roz­ła­dun­ko­wej, męż­czy­zna kie­ru­jący ko­parką na­biera łyżką śmieci z gi­gan­tycz­nej sterty i wrzuca je w trze­wia wiel­kiej ma­szyny, która roz­rywa worki i wy­sy­puje ich za­war­tość na ta­śmo­ciąg. Przy ta­śmo­ciągu ko­biety w ka­skach i ja­skra­wo­żół­tych ka­mi­zel­kach od­bla­sko­wych spraw­nie wy­bie­rają war­to­ściowe od­pady (bu­telki, kar­ton, puszki alu­mi­niowe) i prze­rzu­cają je na od­po­wied­nie rynny, które od­cho­dzą od ta­śmo­ciągu ni­czym roz­ga­łę­zie­nia rzeki. Śmieci płyną nie­prze­rwa­nie, ko­biety tań­czą wo­kół nich ni­czym ba­let­nice. To od­wrot­ność li­nii pro­duk­cyj­nej.
„Prze­twa­rzamy 200–300 ton dzien­nie”, prze­krzy­kuje ha­łas Ja­mie Smith, dy­rek­tor Green Re­cyc­ling. Całe do­ro­słe ży­cie prze­pra­co­wał w branży od­pa­do­wej. Ma czter­dzie­ści lat, obło­cone buty, ciemne włosy i wy­raź­nie za­ry­so­waną kwa­dra­tową szczękę. Swój za­kład zna od pod­szewki.
„Na­szymi głów­nymi pro­duk­tami są pa­pier, kar­ton, pla­sti­kowe bu­telki, zmie­szane pla­stiki i drewno”, wy­mie­nia pod­nie­sio­nym gło­sem, kiedy zmie­rzamy ku li­nii sor­tow­ni­czej. Ta­śmo­ciąg bie­gnie na wy­so­ko­ści pasa, śmieci prze­su­wają się po nim ni­czym su­shi w re­stau­ra­cji. Żadna z pra­cow­nic nie pod­nosi wzroku. („Ko­biety le­piej ra­dzą so­bie z sor­to­wa­niem od męż­czyzn – mówi Ja­mie. – Nie mam po­ję­cia dla­czego, ale tak jest”). Dla mo­ich nie­wy­szko­lo­nych oczu rzeka śmieci wy­gląda cał­ko­wi­cie jed­no­rod­nie, to nie­ustanny stru­mień brązu i beżu. „Przez ostat­nie dwa lata od­no­to­wa­li­śmy duży skok ilo­ści kar­to­nów, wszystko dzięki Ama­zo­nowi”, mówi Ja­mie, zu­peł­nie jakby czy­tał mi w my­ślach. Dla sor­tu­ją­cych każdy przed­miot ma okre­śloną war­tość usta­laną rano przez kom­pu­ter w biu­rze dy­rek­tora, mo­ni­to­ru­jący zmiany na mię­dzy­na­ro­do­wym rynku su­row­ców po­cho­dzą­cych z re­cy­klingu. Alu­mi­nium jest cenne, po­dob­nie pla­sti­kowe bu­telki (naj­le­piej prze­zro­czy­ste), „choć kiedy do nas tra­fiają, nie przy­po­mi­nają za bar­dzo bu­te­lek”, do­daje Ja­mie. Wy­ciąga jedną z ta­śmo­ciągu, ko­ły­sze ją z uzna­niem mię­dzy kciu­kiem i pal­cem wska­zu­ją­cym, po czym od­kłada do bocz­nej rynny. Każda jest warta jedną setną pensa, ale je­żeli zgro­ma­dzi się ich od­po­wied­nio wiele, można nie­źle za­ro­bić. A śmieci ni­gdy nie bra­kuje. „W tym biz­ne­sie cho­dzi o to, żeby uprząść złoto ze słomy”, mówi Ja­mie. To od­wo­ła­nie do Rum­pelsz­tyka braci Grimm. Uśmie­cham się uprzej­mie, ale ba­śnie ja­koś nie­spe­cjal­nie ko­ja­rzą mi się ze śmie­ciami.
Pod ko­niec ta­śmo­ciągu rzeka za­mie­nia się w strużkę, a wy­cią­gnięte z niego od­pady leżą w równo po­ukła­da­nych be­lach, przy­go­to­wane do wy­wie­zie­nia. Z tego za­kładu tra­fią do… no cóż, tu wła­śnie sprawy się kom­pli­kują.

 
Wio­sną 2019 roku przy­je­cha­łem do Green Re­cyc­ling, żeby na­pi­sać re­por­taż dla „Gu­ar­diana” na te­mat kry­zysu w branży od­pa­do­wej. Kiedy jed­nak po­darte kar­tony, po­ła­mane me­ble i naj­róż­niej­sze zgnie­cione opa­ko­wa­nia prze­su­wały się przed mo­imi oczami tona za toną, zda­łem so­bie sprawę, że do tej pory pa­trzy­łem na tę kwe­stię od złej strony. Pro­ble­mem nie jest kry­zys w branży od­pa­do­wej – kry­zy­sem są same od­pady.
Każ­dego dnia me­dia spo­łecz­no­ściowe pod­su­wają nam ko­lejne przy­kłady znisz­czeń po­wo­do­wa­nych przez od­pady: głowy żółwi uwię­zione w pier­ście­niach z sze­ścio­pa­ków, wy­rzu­cone na brzeg wie­lo­ryby z żo­łąd­kami wy­peł­nio­nymi pla­sti­kiem. W mo­jej skrzynce e-ma­ilo­wej co ty­dzień lą­duje ar­ty­kuł na­ukowy ob­wiesz­cza­jący, że na­ukowcy zna­leźli od­pady w ja­kimś no­wym miej­scu – mi­kro­pla­stiki w gle­bie, w po­wie­trzu, któ­rym od­dy­chamy, a na­wet w na­szym ukła­dzie krwio­no­śnym, pla­stik w top­nie­ją­cych lo­dow­cach na Eve­re­ście[1] i w naj­głęb­szych ro­wach oce­anicz­nych[2]. Wielka Pa­cy­ficzna Plama Śmieci, wi­ru­jące sku­pi­sko od­pa­dów, do któ­rego we­dług sza­cun­ków tra­fia więk­sza część z 11 mi­lio­nów ton pla­stiku[3], wy­rzu­ca­nych co roku do oce­anów, ma obec­nie roz­miary trzy­krot­nie więk­sze niż Fran­cja[4]. Pro­blem nie ogra­ni­cza się by­naj­mniej do po­wierzchni Ziemi. Na or­bi­cie oko­ło­ziem­skiej znaj­duje się tak dużo po­zo­sta­ło­ści po star­tach ra­kiet i ma­te­riału wy­rzu­co­nego z Mię­dzy­na­ro­do­wej Sta­cji Ko­smicz­nej – a da­lej, w prze­strzeni mię­dzy­pla­ne­tar­nej, na­wet jedna z te­sli Elona Mu­ska – że Eu­ro­pej­ska Agen­cja Ko­smiczna za­częła opra­co­wy­wać plany oczysz­cze­nia or­bity, aby chmura od­pa­dów krą­żą­cych z za­wrot­nymi pręd­ko­ściami wo­kół na­szej pla­nety nie do­pro­wa­dziła do tra­gicz­nego fi­nału przy­szłych star­tów ra­kiet ko­smicz­nych. Taki hi­po­te­tyczny sce­na­riusz, zwany syn­dro­mem Kes­slera, prze­strzega, że je­żeli nie po­dej­miemy szybko w tej spra­wie ja­kichś dzia­łań, wy­strze­li­wa­nie ra­kiet w ko­smos sta­nie się wkrótce nie­moż­liwe z po­wodu nad­mier­nego za­śmie­ce­nia or­bity[5]. Na tym eta­pie lek­tury nie po­winna was za­sko­czyć in­for­ma­cja, że kiedy astro­nauci ostat­niej mi­sji Apollo od­la­ty­wali z po­wierzchni Księ­życa, zo­sta­wili na niej wy­pro­du­ko­wane przez sie­bie śmieci.
Istoty ludz­kie za­wsze pro­du­ko­wały od­pady, ale ni­gdy wcze­śniej na taką skalę. W 2016 roku (ostat­nim, z któ­rego dys­po­nu­jemy wia­ry­god­nymi da­nymi) wy­two­rzy­li­śmy w skali ca­łego świata 2,01 mi­liarda ton od­pa­dów sta­łych[6]. Sta­ty­styczny oby­wa­tel Wiel­kiej Bry­ta­nii pro­du­kuje 1,3 ki­lo­grama od­pa­dów dzien­nie. W Sta­nach Zjed­no­czo­nych, naj­bar­dziej śmie­cą­cym pań­stwie na świe­cie, war­tość ta wy­nosi szo­ku­jące 2 ki­lo­gramy na dobę[7]. Im za­moż­niej­sze spo­łe­czeń­stwo, tym wię­cej wy­twa­rza od­pa­dów, dla­tego w miarę bo­ga­ce­nia się kra­jów roz­wi­ja­ją­cych się pro­blem co­raz bar­dziej się po­głę­bia. Z pro­gnoz wy­nika, że w 2050 roku bę­dziemy wy­twa­rzali o 1,3 mi­liarda ton od­pa­dów wię­cej, z czego więk­szość w kra­jach Glo­bal­nego Po­łu­dnia, czyli Afryki, Ame­ryki Po­łu­dnio­wej i Azji (bez Izra­ela, Ja­po­nii i Ko­rei Po­łu­dnio­wej). Tak czy ina­czej, dwa mi­liardy miesz­kań­ców Ziemi żyje obec­nie poza sys­te­mami zbiórki od­pa­dów sta­łych, a jedna trze­cia od­pa­dów sta­łych na świe­cie jest prze­twa­rzana w, jak to okre­śla Bank Świa­towy, „spo­sób nie­bez­pieczny dla śro­do­wi­ska”, co ozna­cza, że tra­fia na nie­za­bez­pie­czone wy­sy­pi­sko lub zo­staje spa­lona na wol­nym po­wie­trzu. Więk­szość tych od­pa­dów zo­staje po­rwana przez wiatr lub spłu­kana do rzek i oce­anów, gdzie do­łą­cza do tok­sycz­nych stru­mieni ze ście­ków, fa­bryk, elek­trowni i in­nych źró­deł. Z tego po­wodu wiele naj­więk­szych rzek na Ziemi, od Me­kongu po Gan­ges, jest co­raz bar­dziej nie­go­ścin­nym miej­scem dla or­ga­ni­zmów ży­wych.
Żadna z tych in­for­ma­cji nie po­winna ni­kogo za­sko­czyć. Z kry­zy­sem od­pa­do­wym sty­kamy się na co dzień w ma­łej skali – w na­szych ży­wo­pło­tach, na po­bo­czach au­to­strad, w ga­łę­ziach drzew i rynsz­to­kach. Rzecz w tym, że do tego stop­nia przy­wy­kli­śmy do ta­kich wi­do­ków, że trudno jest nam po­jąć skalę pro­blemu. Weźmy tylko je­den przed­miot, który tra­fia do na­szych ko­szy na śmieci – pla­sti­kową bu­telkę. Na świe­cie co roku sprze­da­wa­nych jest po­nad 480 mi­liar­dów pla­sti­ko­wych bu­te­lek, czyli około 20 ty­sięcy w ciągu se­kundy[8]. Gdyby uło­żyć je jedna za drugą, opa­sa­łyby Zie­mię po­nad 24 razy. A mó­wimy tu tylko o jed­nym od­pa­dzie z na­szych go­spo­darstw do­mo­wych. (I to by­naj­mniej nie naj­licz­niej­szym, ten wąt­pliwy za­szczyt przy­pada bo­wiem czte­rem try­lio­nom pla­sti­ko­wych fil­trów pa­pie­ro­so­wych rzu­ca­nym rok­rocz­nie na zie­mię i na niej roz­dep­ty­wa­nym)[9]. Po­my­śl­cie te­raz o wszyst­kim, co prze­cho­dzi przez na­sze ręce w ty­powy dzień. Od czasu do czasu za­sta­na­wiamy się – a nie­kiedy na­wet przy­wią­zu­jemy do tego wielką wagę – skąd po­cho­dzą rze­czy, któ­rych uży­wamy. Gdzie jest upra­wiana i ho­do­wana na­sza żyw­ność, gdzie szyte są na­sze ubra­nia, skła­dane na­sze iPhone’y? Jak wielu z nas za­sta­na­wia się nad tym, gdzie te przed­mioty tra­fiają, kiedy prze­sta­jemy ich uży­wać?

 
Pi­je­cie coca-colę, wrzu­ca­cie bu­telkę do ku­bła na śmieci, wy­sta­wia­cie go w od­po­wied­nim dniu, żeby mógł zo­stać opróż­niony przez pra­cow­ni­ków za­kładu oczysz­cza­nia, a po­tem o niej za­po­mi­na­cie. Tyle że owa bu­telka wcale nie znika. Od chwili ode­bra­nia przez śmie­ciarkę staje się wła­sno­ścią wiel­kiej glo­bal­nej branży od­pa­do­wej, która stara się od­zy­skać każ­dego pensa ze śmieci. Wpierw opa­ko­wa­nie lą­duje w sor­towni, ta­kiej jak Green Re­cyc­ling. Stam­tąd od­pady tra­fiają do za­wi­łej sieci po­śred­ni­ków i han­dla­rzy. Ma­ku­la­turę wy­syła się do pa­pierni, me­tal do od­lewni, szkło myje i po­now­nie wy­ko­rzy­stuje lub prze­ta­pia. Je­dze­nie może zo­stać skom­po­sto­wane i prze­ro­bione na na­wóz. Wszystko, co da się od­zy­skać w ca­ło­ści – ubra­nia, te­le­fony, me­ble – jest od­sprze­da­wane na do­brze pro­spe­ru­ją­cym glo­bal­nym rynku rze­czy uży­wa­nych. Je­żeli ma­cie szczę­ście (czyli miesz­ka­cie w bo­ga­tym kraju), wa­sza pla­sti­kowa bu­telka zo­sta­nie za­ła­do­wana na kon­te­ne­ro­wiec i wy­słana do le­żą­cego ty­siące ki­lo­me­trów da­lej spe­cjal­nego za­kładu w Azji Po­łu­dniowo-Wschod­niej lub Eu­ro­pie Wschod­niej, a tam prze­ro­biona na de­skę klo­ze­tową lub parę de­si­gner­skich adi­da­sów. Je­żeli ma­cie mniej szczę­ścia, trafi na nie­le­galne wy­sy­pi­sko śmieci w Ma­le­zji lub Tur­cji, gdzie biedni lu­dzie, czę­sto dzieci, prze­bie­rają od­pady miesz­kań­ców Za­chodu w po­szu­ki­wa­niu war­to­ścio­wych rze­czy[1*].
Smutna prawda jest taka, że od wielu de­kad więk­szość od­pa­dów, które uwa­ża­li­śmy za pod­da­wane re­cy­klin­gowi, by­naj­mniej do od­po­wied­nich za­kła­dów nie tra­fiała – i wciąż nie tra­fia. Od dzie­się­cio­leci my, miesz­kańcy państw za­chod­nich, wy­sy­łamy swoje śmieci do bied­niej­szych czę­ści świata, gdzie siła ro­bo­cza jest ta­nia, a stan­dardy ochrony śro­do­wi­ska znacz­nie niż­sze. Zja­wi­sko to na­zy­wane jest „tok­sycz­nym ko­lo­nia­li­zmem”. Dzięki pracy dzien­ni­ka­rzy śled­czych i or­ga­ni­za­cji po­za­rzą­do­wych wiemy dziś, że sporą część eks­por­to­wa­nych przez nas od­pa­dów, teo­re­tycz­nie na­da­ją­cych się do re­cy­klingu, pa­lono lub wrzu­cano do mo­rza. Śmieci za­py­cha­jące azja­tyc­kie rzeki na­leżą w ja­kiejś czę­ści do nas. Znaczna część po­zo­sta­łych jest wy­twa­rzana przez firmy Glo­bal­nej Pół­nocy, eks­por­tu­jące nasz hi­per­kon­sump­cyjny styl ży­cia na nowe rynki. W Wiel­kiej Bry­ta­nii re­cy­klin­gowi pod­da­wana jest mniej niż po­łowa od­pa­dów po­cho­dzą­cych z go­spo­darstw do­mo­wych (a na­wet ten wskaź­nik jest za­wy­żony, o czym póź­niej)[10]. W skali ca­łego świata prze­twa­rza się tylko 20 pro­cent śmieci[11]. Więk­szo­ści na­szych od­pa­dów po­zby­wamy się na­dal w taki sam spo­sób, w jaki lu­dzie czy­nili to przez ty­siąc­le­cia – pa­ląc je lub za­ko­pu­jąc.
Wpływ tych prak­tyk na śro­do­wi­sko jest ab­so­lut­nie gi­gan­tyczny. Branża od­pa­dów sta­łych emi­tuje dziś 5 pro­cent wszyst­kich ga­zów cie­plar­nia­nych – wię­cej niż branża że­glu­gowa i lot­ni­cza ra­zem wzięte[2*]. Roz­kła­da­jące się śmieci wy­dzie­lają me­tan, silny gaz cie­plar­niany, który w at­mos­fe­rze za­trzy­muje znacz­nie wię­cej cie­pła niż dwu­tle­nek wę­gla. Z wy­sy­pisk śmieci wy­pły­wają tak zwane od­cieki, czyli czarny lub żółty szlam po­wsta­jący pod­czas roz­kładu od­pa­dów. Od­ciek jest tru­ją­cym kok­taj­lem wszyst­kich moż­li­wych związ­ków che­micz­nych i pro­duk­tów ubocz­nych re­ak­cji che­micz­nych, ja­kie tylko można so­bie wy­obra­zić – kwa­sów, me­tali cięż­kich, po­li­chlo­ro­wa­nych bi­fe­nyli (PCB), diok­syn oraz in­nych szko­dli­wych i ra­ko­twór­czych sub­stan­cji, które mogą na­stęp­nie prze­są­czać się do wód grun­to­wych lub rzek, a z nich prze­nik­nąć do na­szych sieci wo­do­cią­go­wych. Z tego po­wodu współ­cze­sne wy­sy­pi­ska śmieci są uszczel­niane od spodu gru­bymi pod­kła­dami i pla­sti­ko­wymi wy­kła­dzi­nami, które unie­moż­li­wiają (lub przy­naj­mniej opóź­niają) wy­cieki. Rzecz w tym, że tym sa­mym ha­mują na­tu­ralny pro­ces roz­kładu od­pa­dów, przez co za­war­tość wy­sy­pi­ska za­lega na nim, po­grze­bana w tok­sycz­nej trum­nie. Tego ro­dzaju za­bez­pie­cze­nia są kosz­towne, dla­tego w kra­jach roz­wi­ja­ją­cych się wy­sy­pi­ska są rzadko uszczel­niane. W skali ca­łego globu na otwarte wy­sy­pi­ska tra­fia po­nad jedna trze­cia wszyst­kich śmieci.
Słowo „od­pady” jest ze swej na­tury brudne. Lu­dzie są bio­lo­gicz­nie za­pro­gra­mo­wani do uni­ka­nia obrzy­dze­nia oraz od­wra­ca­nia wzroku od nie­czy­sto­ści i roz­kładu. Z tego po­wodu branża od­pa­dowa działa w ukry­ciu. Jej cię­ża­rówki prze­miesz­czają się we wcze­snych go­dzi­nach ran­nych lub późno w nocy, a jej za­kłady dzia­łają na obrze­żach na­szej świa­do­mo­ści. Sor­tow­nia Green Re­cyc­ling leży na sa­mym końcu strefy prze­my­sło­wej i jest ogro­dzona dźwię­kosz­czel­nymi, me­ta­lo­wymi pły­tami. Urzą­dze­nie o na­zwie Air Spec­trum wy­pom­po­wuje w oko­liczne po­wie­trze za­pach ba­weł­nia­nych prze­ście­ra­deł, żeby za­ma­sko­wać odór wy­do­by­wa­jący się z za­kładu. Można miesz­kać dwie prze­cznice da­lej i nie zda­wać so­bie sprawy z są­siedz­twa sor­towni. Je­żeli mamy ja­kiś kon­takt z branżą od­pa­dową, to za po­śred­nic­twem nazw wy­tło­czo­nych na ku­błach na śmieci – na przy­kład Suez, Biffa czy Wa­ste Ma­na­ge­ment Inc., spółek no­to­wa­nych co prawda na gieł­dzie, ale tylko spo­ra­dycz­nie tra­fia­ją­cych na łamy ga­zet. Tym­cza­sem w skali glo­bal­nej branża od­pa­dowa jest warta mi­liardy do­la­rów, i to na­wet bez czę­ści zaj­mu­ją­cej się od­pa­dami płyn­nymi – ście­kami pro­du­ko­wa­nymi przez lu­dzi i zwie­rzęta, które wpom­po­wu­jemy do mórz i rzek.
Branża od­pa­dowa czer­pie zy­ski z na­szego obrzy­dze­nia. Jest ta­kie stare an­giel­skie po­wie­dze­nie: „Gdzie jest gnój, tam jest i mo­siądz”. Lub inne: „Śmieci jed­nego czło­wieka są skar­bem dru­giego”. Na od­pa­dach można zbić ba­jeczny ma­ją­tek, je­żeli tylko ktoś nie wsty­dzi się po­bru­dzić so­bie rąk. W prze­szło­ści go­spo­da­ro­wa­niem od­pa­dami zaj­mo­wali się po­zba­wieni skru­pu­łów lu­dzie po­dej­rza­nej re­pu­ta­cji, od no­wo­jor­skiej ma­fii, przez ja­poń­ską ja­kuzę, po wło­ską ’Ndràn­ghetę, która w la­tach osiem­dzie­sią­tych i dzie­więć­dzie­sią­tych XX wieku prze­my­cała od­pady ra­dio­ak­tywne i wy­rzu­cała je na wy­brze­żach Afryki[12]. Ni­kogo tak na­prawdę nie ob­cho­dzi, co się dzieje ze śmie­ciami, więc nikt nie za­daje nie­wy­god­nych py­tań – co jest szcze­gól­nie wy­godne, je­żeli aku­rat chcemy po­zbyć się zwłok. Rów­nie rzadko my­ślimy o lu­dziach prze­twa­rza­ją­cych na­sze od­pady: sprzą­ta­czach ob­jeż­dża­ją­cych wcze­śnie rano mia­sto, sor­tow­nicz­kach z Green Re­cyc­ling, po­nad 20 mi­lio­nach lu­dziach w skali ca­łego świata, któ­rzy utrzy­mują się z pracy w branży od­pa­do­wej, skru­pu­lat­nie zbie­ra­jąc i roz­sor­to­wu­jąc od­padki z na­szych do­mów[13]. Są to naj­czę­ściej ko­biety, lu­dzie starsi lub imi­granci. Pra­cują w szko­dli­wych, słabo re­gu­lo­wa­nych wa­run­kach. Na­sze od­pady usu­wamy na mar­gi­nes świata i prze­rzu­camy je na osoby mar­gi­na­li­zo­wane.

 
Od­pady są hi­sto­rią. Zwłoki się roz­kła­dają, pa­pier ple­śnieje i się roz­kru­sza. Skarby są plą­dro­wane lub prze­ta­piane przez na­jeźdź­ców. A jed­nak nikt nie plą­druje wy­sy­pisk, dla­tego też od wie­ków ar­che­olo­go­wie, za­wo­dowi prze­szu­ki­wa­cze sta­ro­żyt­nych śmiet­ni­ków, od­twa­rzali hi­sto­rię czło­wieka na pod­sta­wie śmieci – po­rzu­co­nej broni, roz­bi­tych garn­ków i urn, resz­tek je­dze­nia i śla­dów zę­bów utrwa­lo­nych na ko­ściach. Od­pady mogą nam wiele po­wie­dzieć o lu­dziach, któ­rzy je wy­pro­du­ko­wali: jak żyli, czym się od­ży­wiali, co upra­wiali, jak wal­czyli, jak się ko­chali i czemu od­da­wali cześć. Wła­śnie dzięki ana­li­zie od­pa­dów wiemy, że Ma­jo­wie po­cząt­kowo wy­rzu­cali swoje śmieci co mie­siąc w miej­scach, które można na­zwać pierw­szymi wy­sy­pi­skami, lub że około 500 roku p.n.e. sta­ro­żytni Ateń­czycy uchwa­lili pierw­sze prawa sa­ni­tarne, na któ­rych mocy od­pady mu­siały być wy­rzu­cane co naj­mniej pół­tora ki­lo­me­tra za gra­ni­cami mia­sta[14]. Rzy­mia­nie dys­po­no­wali czymś w ro­dzaju sys­temu od­bioru od­pa­dów i byli za­pa­lo­nymi re­cy­kle­rami. W cza­sie nie­daw­nych prac wy­ko­pa­li­sko­wych w Pom­pe­jach od­kryto miej­sca, gdzie se­gre­go­wano śmieci. Z od­zy­ska­nych ma­te­ria­łów bu­do­wano nowe domy. Dzia­łała tam za­tem swego ro­dzaju sor­tow­nia.
Przed na­sta­niem eko­no­mii prze­my­sło­wej ludz­kość pro­du­ko­wała znacz­nie mniej od­pa­dów. Naj­więk­szym pro­ble­mem były nie śmieci, ale fe­ka­lia z ich obrzy­dli­wym odo­rem i ry­zy­kiem prze­no­sze­nia cho­rób. W miarę jak mia­steczka roz­ra­stały się w gwarne mia­sta, po­zby­wa­nie się tych wszyst­kich od­pa­dów sta­no­wiło co­raz więk­szy pro­blem. W śre­dnio­wie­czu miesz­kańcy Pa­ryża wy­rzu­cali ta­kie ilo­ści śmieci za mury mia­sta, że, jak mó­wiono, wroga ar­mia mo­głaby się po nich na nie wspiąć – gdyby nie szczury. Roz­wią­za­niem nie­uchron­nie mu­siał być re­cy­kling. Przez ko­lejne stu­le­cia szpe­ra­cze prze­grze­bu­jący śmieci sta­no­wili nie­odzowny ele­ment funk­cjo­no­wa­nia miast. Nie­mal nic się nie mar­no­wało. Ła­chy prze­ra­biano na szmaty, z ko­ści rzeź­biono sztućce lub lalki dla dzieci, po­piół z pie­ców prze­ra­biano na ce­gły lub na­wóz. Zbie­rano na­wet od­chody z wy­gó­dek i roz­rzu­cano je na po­lach. W XIX wieku śmie­cia­rze byli nie­od­łącz­nym ele­men­tem kra­jo­brazu wik­to­riań­skiego Lon­dynu. Prze­szu­ki­wali ulice, rzeki, ścieki i zbie­rali wszystko, od mo­sią­dzu po psie od­chody (do pro­duk­cji my­dła), by póź­niej to od­sprze­dać. Jak pi­sze w Sa­motni Char­les Dic­kens, „wśród zwa­łów śmieci mysz­ko­wały cu­daczne po­sta­cie w łach­ma­nach, po­szu­ku­jąc szpi­lek i ja­kichś in­nych rze­czy, które mogą być przy­datne”[15]. Do­piero w 1875 roku bry­tyj­ski par­la­ment – w od­po­wie­dzi na ro­snący w siłę ruch na rzecz re­form spo­łecz­nych oraz na se­rię tra­gicz­nych w skut­kach epi­de­mii cho­lery – na­ka­zał, żeby każde go­spo­dar­stwo do­mowe umiesz­czało swoje od­pady w prze­no­śnym po­jem­niku, który miał być od­bie­rany raz w ty­go­dniu. W ten spo­sób wy­na­le­ziono współ­cze­sny ku­beł na śmieci.
Po dru­giej woj­nie świa­to­wej nowy re­wo­lu­cyjny pro­dukt – pla­stik – cał­ko­wi­cie prze­kształ­cił na­szą re­la­cję ze śmie­ciami. Jego wy­na­le­zie­nie nie tylko do­pro­wa­dziło do tego, że za­czę­li­śmy wy­twa­rzać góry śmieci, ale też zmie­niło spo­sób, w jaki o nich mó­wimy, a na­wet my­ślimy. Do czasu wy­na­le­zie­nia jed­no­ra­zo­wych pie­luch w 1943 roku an­giel­skie słowo di­spo­sa­ble zna­czyło „zbędne”, „do­dat­kowe”. Póź­niej za­częto nim opi­sy­wać rów­nież coś jed­no­ra­zo­wego. W 1955 roku cza­so­pi­smo „Life” wy­chwa­lało nowy „jed­no­ra­zowy świat”. „Przed­mioty jed­no­krot­nego użytku zmniej­szyły liczbę obo­wiąz­ków do­mo­wych”, na­pi­sano obok zdję­cia przed­sta­wia­ją­cego uśmiech­niętą ame­ry­kań­ską ro­dzinę wi­ta­jącą z otwar­tymi ra­mio­nami sy­piące się na nią z góry nowe jed­no­ra­zowe pro­dukty: ta­le­rze, sztućce, gar­nuszki, mi­ski dla psów, ręcz­niki dla go­ści. (Na iro­nię za­krawa fakt, że – jak wy­nika z opu­bli­ko­wa­nych nie­dawno w cza­so­pi­śmie „Science” wy­ni­ków ba­dań – obec­nie co roku spa­dają na nas do­słow­nie tony mi­kro­pla­stiku. Na­ukowcy okre­ślają to zja­wi­sko mia­nem „pla­sti­ko­wego desz­czu”)[16].
Branża od­pa­dowa nie tylko sprząta po współ­cze­snej go­spo­darce, ale rów­nież ją na­pę­dza. Firmy, któ­rym w prze­szło­ści opła­cało się wy­twa­rzać wy­so­kiej ja­ko­ści pro­dukty ma­jące funk­cjo­no­wać tak długo, jak to tylko moż­liwe, dały się wcią­gnąć w pro­du­ko­wa­nie co­raz więk­szej liczby tań­szych rze­czy. Wie­dzą, że koszt ta­kiego roz­wią­za­nia po­niosą nie one, a kon­su­menci. Jed­no­cze­śnie co­raz po­tęż­niej­sza branża mar­ke­tin­gowa za­szcze­piła nam ideę „za­pla­no­wa­nej ży­wot­no­ści”, w ra­mach któ­rej pro­dukty pro­jek­tuje się w taki spo­sób, żeby po ja­kimś cza­sie się psuły i mu­siały być za­stą­pione no­wymi. W ten spo­sób na­ro­dził się współ­cze­sny świat, w któ­rym naj­róż­niej­szych urzą­dzeń – od smart­fo­nów po trak­tory – czę­sto nie da się na­pra­wić bez utraty gwa­ran­cji pro­du­centa. Jedna trze­cia tego, co wy­rzu­camy, tra­fia na wy­sy­pi­sko w roku pro­duk­cji. Mię­dzy 1960 a 2010 ro­kiem ilość od­pa­dów pro­du­ko­wa­nych przez sta­ty­stycz­nego Ame­ry­ka­nina ule­gła po­tro­je­niu[17]. Współ­cze­sna go­spo­darka jest zbu­do­wana na śmie­ciach.
W la­tach osiem­dzie­sią­tych XX wieku pań­stwa za­chod­nie to­nęły w śmie­ciach, więc branża od­pa­dowa zro­biła to, do czego zo­stała po­wo­łana nowa zglo­ba­li­zo­wana go­spo­darka świa­towa – prze­rzu­ciła pro­blem na ko­goś in­nego. W tam­tym cza­sie do por­tów w kra­jach Za­chodu przy­by­wały dzień w dzień kon­te­ne­rowce wy­peł­nione chiń­skimi pro­duk­tami, po czym wra­cały w du­żej mie­rze pu­ste. Wkrótce za­częły od­pły­wać wy­peł­nione po brzegi śmie­ciami. Mię­dzy 1988 a 2018 ro­kiem nie­mal po­łowa – a do­kład­nie 47 pro­cent – wszyst­kich eks­por­to­wa­nych pla­sti­ko­wych od­pa­dów wy­sy­łano do Chin.
Aż w 2018 roku Chiny za­mknęły drzwi. Na mocy pro­gramu Na­ro­dowy Miecz chiń­ski rząd nie­mal cał­ko­wi­cie za­ka­zał im­portu od­pa­dów, ar­gu­men­tu­jąc, że te, które do tej pory tra­fiały w gra­nice pań­stwa, były zbyt ska­żone, a co za tym idzie, po­wo­do­wały zbyt duże szkody w śro­do­wi­sku na­tu­ral­nym. Na­ro­dowy Miecz wstrzą­snął glo­balną branżą od­pa­dową. Ceny pla­stiku, ma­ku­la­tury, ubrań i wielu in­nych su­row­ców wtór­nych po­le­ciały na­tych­miast na łeb na szyję. Na ca­łym świe­cie za­częły upa­dać firmy re­cy­klin­gowe.
Wła­śnie w wy­niku tego kry­zysu tra­fi­łem do Green Re­cyc­ling. „Cena ma­ku­la­tury spa­dła pew­nie o po­łowę w ciągu dwu­na­stu mie­sięcy – stwier­dza z przy­gnę­bie­niem Ja­mie. – Sy­tu­acja jest trudna. Cena pla­stiku ob­ni­żyła się tak bar­dzo, że prze­stało się opła­cać pod­da­wać go re­cy­klin­gowi. Je­żeli Chiny nie przyj­mują pla­stiku, my nie je­ste­śmy w sta­nie go sprze­dać”. Nie­wiele wcze­śniej mu­siał wy­słać do spa­le­nia tony su­row­ców wtór­nych, za które w daw­nych cza­sach do­stałby nie­złe pie­nią­dze na wol­nym rynku.
Po wej­ściu w ży­cie Na­ro­do­wego Mie­cza śmieci za­częto eks­por­to­wać do in­nych państw, które na­dal zga­dzały się je przyj­mo­wać – Taj­lan­dii, In­do­ne­zji, Wiet­namu. Te kraje łą­czy jedno – od­zna­czają się jed­nym z naj­wyż­szych wskaź­ni­ków nie­wła­ści­wego go­spo­da­ro­wa­nia od­pa­dami na świe­cie. Śmieci są tam wy­rzu­cane gdzie bądź lub pa­lone na otwar­tych wy­sy­pi­skach, a je­żeli tra­fiają do za­kła­dów re­cy­klingu, to nie­od­po­wied­nio za­kla­sy­fi­ko­wane, co utrud­nia usta­le­nie ich fak­tycz­nych lo­sów. Nie­które chiń­skie firmy za­częły prze­my­cać śmieci, ob­cho­dząc prze­pisy Na­ro­do­wego Mie­cza. Jak to zwy­kle bywa przy go­spo­da­ro­wa­niu od­pa­dami, w pro­ce­der za­an­ga­żo­wała się zor­ga­ni­zo­wana prze­stęp­czość. Lo­kalne sys­temy go­spo­da­ro­wa­nia od­pa­dami wspo­mnia­nych państw szybko prze­stały so­bie ra­dzić z ich nad­mia­rem, co do­pro­wa­dziło do jesz­cze więk­szego roz­prze­strze­nie­nia się nie­le­gal­nych wy­sy­pisk. Nikt nie chce być śmiet­ni­kiem świata, więc po wej­ściu w ży­cie Na­ro­do­wego Mie­cza mię­dzy in­nymi Taj­lan­dia, In­die i Wiet­nam rów­nież wpro­wa­dziły za­kazy im­portu od­pa­dów. Mimo to rzeka śmieci pły­nie nie­prze­rwa­nie.

 
Kiedy za­czą­łem po­zna­wać branżę od­pa­dową, od­czu­wa­łem nie tyle wście­kłość, ile po­czu­cie winy. Jak więk­szość lu­dzi, rzadko kiedy za­sta­na­wia­łem się nad tym, gdzie tra­fiają moje śmieci. Na­iw­nie za­kła­da­łem – w związku z całą pa­letą ko­lo­ro­wych ku­błów i sze­re­giem mniej lub bar­dziej zro­zu­mia­łych ozna­czeń na wszyst­kich opa­ko­wa­niach – że od­pady na­leżą do ka­te­go­rii tych pro­ble­mów, z któ­rymi współ­cze­sny świat zdo­łał się w ja­kimś stop­niu upo­rać. W pew­nym mo­men­cie mo­jej żo­nie Han­nah i mnie uro­dziła się pierw­sza z na­szych dwóch có­rek, a my od­kry­li­śmy ze zdu­mie­niem (i nie­ma­łym obrzy­dze­niem), ja­kie ilo­ści od­pa­dów po­trafi wy­two­rzyć taka mała osóbka. Nie by­li­śmy ma­nia­kami po­dej­ścia zero wa­ste. Uży­wam wie­lo­ra­zo­wej bu­telki na wodę i po­dob­nego kubka na kawę, w szafce mamy stertę ma­te­ria­ło­wych sia­tek na za­kupy, ale sto­so­wa­li­śmy jed­no­ra­zowe pie­lu­chy i mo­kre chu­s­teczki, za­ma­wia­li­śmy je­dze­nie do domu, a szam­pon i pa­stę do zę­bów ku­po­wa­li­śmy, jak więk­szość lu­dzi, w pla­sti­ko­wych opa­ko­wa­niach. Wy­da­wało mi się, że w tej kwe­stii lo­ko­wa­li­śmy się w oko­li­cach śred­niej. Kiedy jed­nak za­czą­łem na po­waż­nie my­śleć o od­pa­dach, nie mo­głem się od tych roz­wa­żań uwol­nić. Za­czą­łem wi­dzieć śmieci do­słow­nie wszę­dzie. Chcia­łem zro­zu­mieć, na czym po­lega pro­blem, jak do niego do­szło i – je­żeli w ogóle – czy da się coś w tej kwe­stii zro­bić. Za­sy­pani to moja re­la­cja z tych po­szu­ki­wań.
To nie jest książka o śmie­ciach. Mimo że za­czą­łem od zgłę­bia­nia hi­sto­rii od­pa­dów i po­zna­wa­nia lu­dzi, któ­rzy się nimi zaj­mują, szybko prze­ko­na­łem się, że praw­dziwy kry­zys od­pa­dowy sięga znacz­nie da­lej. W ten spo­sób z wy­sy­pisk tra­fi­łem do slum­sów, a z ka­na­łów na rynki rze­czy uży­wa­nych. In­ży­nie­ro­wie i po­li­tycy uwa­żali tra­dy­cyj­nie od­pady stałe i ścieki (czyli od­pady płynne) za od­rębne pro­blemy, za do­menę róż­nych agend i bu­dże­tów. Kiedy jed­nak czło­wiek spę­dzi choć tro­chę czasu na Glo­bal­nym Po­łu­dniu, gdzie ścieki płyną uli­cami, po­nie­waż ka­nały są za­pchane od­pa­dami sta­łymi, szybko so­bie uświa­da­mia, że oba za­gad­nie­nia są ze sobą nie­ro­ze­rwal­nie po­wią­zane.
Ta książka opo­wiada o od­pa­dach w obu zna­cze­niach an­giel­skiego ter­minu wa­ste – o tym, co wy­rzu­camy, ale rów­nież o moż­li­wo­ściach, które trwo­nimy za sprawą na­szej roz­rzut­no­ści. Mar­nu­jemy co naj­mniej jedną trze­cią po­ży­wie­nia pro­du­ko­wa­nego w skali ca­łego świata, a mimo to re­gu­lar­nie gło­duje 820 mi­lio­nów jego miesz­kań­ców. Więk­szość lu­dzi może ko­rzy­stać z bie­żą­cej wody i ka­na­li­za­cji, a jed­nak za sprawą zmian kli­matu w mia­stach za­czyna bra­ko­wać wody. Sta­wie­nie czoła kry­zy­sowi od­pa­do­wemu bę­dzie wy­ma­gało cze­goś wię­cej niż usu­nię­cia od­pa­dów z rzek i mórz. Na­mysł nad tym, co wy­rzu­camy, być może po­zwoli nam na­kar­mić na­szą pla­netę i za­opa­trzyć ją w wodę, a tym sa­mym wnieść skromny wkład w ra­to­wa­nie za­gro­żo­nej pla­nety.
Od­pady nie są naja­trak­cyj­niej­szym te­ma­tem na książkę. Kiedy za­czą­łem opo­wia­dać in­nym, o czym pi­szę, więk­szość lu­dzi ro­biła dziwne miny lub w naj­lep­szym ra­zie spra­wiała wra­że­nie roz­ba­wio­nych. Dla­czego ktoś miałby ochotę pi­sać o czymś tak pa­skud­nym? A jed­nak, jak mia­łem się po raz pierw­szy oka­zję prze­ko­nać owego po­ranka w Es­sex, w od­pa­dach może się kryć nie tylko piękno, ale rów­nież mą­drość. Mało jest miejsc na świe­cie da­ją­cych lep­sze wy­obra­że­nie o ludz­ko­ści niż wy­sy­pi­sko. Na ta­śmo­cią­gach wi­dzia­łem na­kazy ko­mor­ni­cze, ro­dzinne fo­to­gra­fie, a raz na­wet otwarty list z kli­niki po­ma­ga­ją­cej ra­dzić so­bie z utratą dziecka. Z każ­dym wy­rzu­co­nym przed­mio­tem wiąże się ja­kaś opo­wieść: kto go wy­pro­du­ko­wał, co zna­czył dla osoby, która się go po­zbyła. Eko­no­mi­sta Le­onard E. Read na­pi­sał kie­dyś, że żadna z ży­ją­cych osób nie po­tra­fi­łaby zro­bić ołówka od po­czątku do końca. Każdy etap – od ścię­cia drzewa, przez wy­ko­pa­nie gra­fitu, po ob­sługę ma­szyn pro­du­ku­ją­cych ołó­wek (czy prze­cież na­wet wy­pro­du­ko­wa­nia sa­mych ma­szyn) – za­leży od wkładu sze­regu nie­wi­dzial­nych rąk. Ni­komu z nas nie uda­łoby się od­wie­dzić każ­dej ko­palni, każ­dej farmy, każ­dej fa­bryki. Nie­mniej wszystko ko­niec koń­ców tra­fia w jedno miej­sce – nie­wy­czer­pana po­my­sło­wość ludz­ko­ści koń­czy ży­wot na pa­skud­nej, fa­scy­nu­ją­cej ster­cie.
Ła­two się za­ła­mać w ob­li­czu kry­zysu od­pa­do­wego. Po­dob­nie jak kry­zys kli­ma­tyczny, wy­daje się on pro­ble­mem cał­ko­wi­cie prze­ra­sta­ją­cym jed­nostkę. Mimo to im wię­cej po­zna­wa­łem lu­dzi pró­bu­ją­cych ze wszyst­kich sił coś zro­bić – far­me­rów, pra­cow­ni­ków oczysz­czalni ście­ków, sprzą­ta­czy – pra­gną­cych ura­to­wać świat, a przy­naj­mniej ja­kiś jego drobny wy­ci­nek, tym więk­szym sta­wa­łem się opty­mi­stą.
„Nie na­zy­wamy ich od­pa­dami. Na­zy­wamy je ma­te­ria­łami”, wy­ja­śnił mi Ja­mie tam­tego po­ranka w Es­sex. Dla niego nie­prze­rwana rzeka śmieci nie była tra­ge­dią, a moż­li­wo­ścią. Każdy z wy­rzu­co­nych przed­mio­tów nie był koń­cem, a po­cząt­kiem cze­goś no­wego. Wy­ru­sza­jąc w swoją po­dróż, mia­łem na­dzieję, że ma ra­cję.

 
Wesprzyj nas