Ulf Kvensler za powieść „Sarek” otrzymał nagrodę dla najlepszego szwedzkiego debiutu. Jeśli kochacie góry i lubicie niepokojące historie, sięgnijcie po ten thriller. Nawet w dzikich ostępach człowiek bywa bardziej przerażający niż bezwzględna przyroda.
Troje przyjaciół wyjeżdża co roku na tygodniową wędrówkę po górach. Na tegoroczną wyprawę zabierają nowego chłopaka Mileny.
Z początku Jacob wydaje się w porządku, choć Anna, prawniczka, nie może oprzeć się wrażeniu, że skądś go zna. Jacob zaczyna też dominować grupę. Nalega na przykład, żeby zmienili cel podróży i pojechali na dzikie tereny Parku Narodowego Sarek, rozległy obszar na północy Szwecji.
To cud przyrody: góry, lodowce, jeziora i rzeki. Jest tylko pewna niedogodność: telefony nie mają tam zasięgu, a poza tym teren jest odpowiedni tylko dla doświadczonych wspinaczy i nie można się tam dostać bez helikoptera.
Wędrówka szybko zmienia się w koszmar. Napięcia rosną, a podróż staje się coraz trudniejsza. Decyzja o zabraniu ze sobą Jacoba przynosi skutki, które na zawsze odmienią życie uczestników wycieczki. Czy wszyscy wrócą z wyprawy?
Jedna z najlepszych powieści sensacyjnych, jakie czytałam.
Camilla Grebe, pisarka
Sarek
Przekład: Emilia Fabisiak
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 27 marca 2024
Łączność radiowa pomiędzy śmigłowcem pogotowia ratunkowego a szpitalem Gällivare, 15 września 2019, godzina 14.16.
– Właśnie zabraliśmy kobietę z okolicy Aktse.
– Tak?
– Wyziębiona, stan dość kiepski. Kontaktuje, ale niewiele więcej.
– Okej.
– Nie ma przy sobie dokumentów, ale twierdzi, że ma na imię Anna.
– Okej.
– Rany cięte i siniaki na całym ciele… Złamanie prawego ramienia. Podajemy jej dwie jednostki krystaloidów.
– Spadła?
– W pierwszej chwili tak pomyślałem.
– Rozumiem.
– Ale ma ślady na szyi. Jak po przyduszaniu.
– Okej.
– Nie jestem tego pewien.
– Dobra, czekamy.
– Dziękuję. Bez odbioru.
SZTOKHOLM, LIPIEC 2019
Uwielbiam Sztokholm w środku lipca. Mieszkańcy centrum uciekają na Gotlandię, do Båstad i na Riwierę, miasto przechodzi w stan letniej hibernacji. Można wtedy znaleźć coś fajnego dla siebie.
Po całym dniu ostrego upału nadszedł sobotni wieczór. Słońce nie nagrzewało już ulic i murów, więc zrobiło się nieco chłodniej. Pracowałam w biurze w centrum od siódmej rano i postanowiłam wrócić do domu na piechotę, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Tłumy turystów przerzedzały się z każdą mijaną przecznicą. Na ulicach Vasastanu było niemal pusto. Za kilka godzin, gdy zapadnie zmrok, pojawią się tu podpici i hałaśliwi imprezowicze wędrujący w kierunku Odenplanu. Ale wtedy już dawno będę spać.
Przystanęłam i przyłożyłam dłoń do rudawej elewacji budynku. Gorąca jak kaloryfer.
Chciałam po drodze wstąpić po jedzenie na wynos do baru niedaleko domu i zadzwoniłam do Henrika, żeby spytać, czy też coś chce. Zamówiłam poke bowl z łososiem dla niego, a dla siebie średni zestaw sushi. Kiedy odbierałam zamówienie, mężczyzna za ladą uśmiechał się do mnie radośnie. Nic dziwnego, robiliśmy tam zakupy co najmniej dwa razy w tygodniu.
Chwilę później weszłam przez bramę na klatkę schodową i pojechałam ciasną windą na piąte piętro. Weszłam do mieszkania i zawołałam:
– Halo?
– Cześć. – Stłumiona odpowiedź nadeszła z salonu, gdzie grał telewizor.
Poszłam do kuchni i zobaczyłam w zlewie niepozmywane naczynia i nieuprzątnięty stół. Zostawiony przez Henrika kubek po kawie, skrawki papierowego ręcznika, okruszki chleba. Łzy nabiegły mi do oczu.
Była sobota, pracowałam ponad dwanaście godzin, jak prawie codziennie przez ostatni miesiąc, zadzwoniłam do niego, żeby zapytać, na co ma ochotę, zamówiłam i odebrałam jedzenie, a on nie dał rady nawet wstać z kanapy, żeby posprzątać po sobie w kuchni. Nie mówiąc już o wyciągnięciu z lodówki napojów i wystawieniu szklanek.
Czy wszystko musi być na mojej głowie? Zawsze?
Henrik miał urlop i spędzał całe dnie w mieszkaniu.
„Ta gigantyczna, pieprzona kuchnia ze stołem na dziesięć osób. Po jaką cholerę? Pieprzony snobizm”.
Henrik wyłączył telewizor i przyczłapał do kuchni.
– Słuchaj, mam już po dziurki w nosie, że… – zaczęłam drżącym od irytacji głosem. – Przyniosłam jedzenie, czy nie możesz chociaż posprzątać kuchni? Po sobie? Czy to też ja muszę zrobić?
Henrik bez słowa zabrał się do sprzątania. Wstawił do zlewu kubek po kawie, wyrzucił resztki papierowego ręcznika, wytarł ścierką stół. Wyglądał, jakby sprawiało mu to ogromną trudność.
Westchnęłam. Wyjęłam z lodówki butelkę wody gazowanej i nalałam sobie dużą szklankę.
– Musimy przesunąć wyjazd w góry.
Henrik spojrzał na mnie i dalej wycierał stół.
– Nie mogę teraz wyjechać na tydzień.
– Aha.
– Mogę wziąć urlop dopiero na początku września.
– Trzeba tylko zapytać Milenę, czy jej pasuje.
– Przecież wiem. Zadzwonię do niej.
Byłam zbyt wściekła, żeby siedzieć z nim przy jednym stole, więc poszłam do łazienki i wzięłam długi prysznic. Strumień gorącej wody zmył część mojej frustracji. Zrobiło mi się przykro, że na niego nawrzeszczałam. Byłam zmęczona i mocno przesadziłam.
Później się pogodziliśmy. Henrik uśmiechnął się blado, gdy go przeprosiłam i przytuliłam się mocno. Wypiliśmy po lampce wina i siedząc na kanapie, obejrzeliśmy kolejny odcinek serialu na HBO. Zasnęłam w połowie. Obudziłam się na napisy końcowe, dałam Henrikowi buziaka i poszłam spać. On został na kanapie i patrzył obojętnie w ekran telewizora.
„Jak do tego doszło? Czy ja go jeszcze znam?”
Protokół przesłuchania świadka Anny Samuelsson 880216-3372, 16 września 2019, szpital Gällivare, prowadzący inspektor Anders Suhonen.
– W porządku… teraz magnetofon już powinien działać… dzień dobry, pani Anno, mam na imię Anders.
– Dzień dobry.
– Bardzo się cieszę, że zgodziła się pani na rozmowę, rozumiem, że jest pani zmęczona i obolała, ale dobrze zacząć wyjaśniać takie sytuacje jak najszybciej.
– Tak.
– Jeśli poczuje się pani zbyt zmęczona albo pojawi się ból, zrobimy przerwę lub zakończymy na dziś i będziemy kontynuować jutro. Zgoda?
– Tak.
– Obiecuje pani, że da pani znać, gdyby coś było nie tak?
– Mhm.
– Czy teraz coś panią boli?
– Dam radę.
– W porządku, najpierw zapytam o dane osobowe, żeby nam się nagrały na początku taśmy. Jak się pani nazywa?
– Anna Signe Samuelsson.
– Numer ewidencyjny?
– 880216-3372.
– Miejsce zamieszkania?
– Sztokholm.
– Czym się pani zajmuje?
– Jestem prawniczką.
– Stan cywilny?
Cisza.
– Pani Anno? Jest pani zamężna czy…?
– Zaręczona.
– Mhm… Jak nazywa się narzeczony?
– Henrik Ljungman.
– Brał udział w tej wycieczce?
Cisza.
– Czy Henrik towarzyszył pani do Sarka?
– Tak.
– Powiedziała pani, że nazywa się Henrik Ljungman, tak? Zna pani jego numer ewidencyjny?
– 820302-7141.
– Dobrze… Więc to mamy…
– Czy znaleźliście Milenę?
– Nie? Jaką Milenę?
– Tankovic. Ona leży… rozstałyśmy się… kiedy… jaki dziś dzień?
– Poniedziałek, 16 września.
– Wczoraj… Tak myślę… Rozstałyśmy się…
Cisza.
– Milena Tankovic? Żyła, gdy się rozstawałyście?
Cisza. Pochlipywanie.
– Pani Anno? Czy Milena żyła, kiedy się rozstawałyście?
Cisza. Pochlipywanie.
– Nie… ale musicie ją znaleźć.
– Nie żyła?
– Nie.
Pochlipywanie.
– Milena Tankovic, tak się nazywa?
– Tak.
– Brała udział w tej wycieczce od początku?
– Tak.
– Zna pani jej numer ewidencyjny?
– Nie.
– Gdzie się rozstałyście?
Cisza. Pochlipywanie.
– Nie potrafię…
– Ale szłyście razem. Panią znaleziono w pobliżu Aktse. Była pani sama. Ile czasu szła pani sama?
Cisza. Pochlipywanie.
– Myśli pani, że Milenę też znajdziemy w okolicach Aktse?
– Nie wiem…
– Uhm… Pójdę po mapę. Zobaczmy, czy będzie mi pani mogła pomóc, pokazać, gdzie może być Milena. I Henrik. W porządku?
Cisza.
– Czyli szliście we troje, tak? Pani, Henrik i Milena?
Niezrozumiały szept.
– Słucham?
– Było nas czworo.
Wiem dokładnie, gdzie i kiedy pierwszy raz o nim usłyszałam.
Był piątek 30 sierpnia, około wpół do drugiej, jadłyśmy z Mileną obiad w Miss Clara na Sveavägen. Było słonecznie i ciepło, ale w powietrzu czuło się rześkość, światło słoneczne wydawało się jakby trochę bledsze, widomy znak nadchodzącej jesieni. Umówiłyśmy się o dwunastej w sklepie Naturkompaniet, żeby uzupełnić braki w sprzęcie. Butle gazowe, nowe cienkie wełniane skarpety, preparat na komary i liofilizowane dania.
Zarezerwowałam stolik w Miss Clara na dwunastą czterdzieści pięć, o wpół do drugiej skończyłyśmy jeść i piłyśmy espresso. Zapłaciłyśmy rachunek, a ja zaczęłam się spieszyć z powrotem do biura. Tak długi lunch oznaczał, że choć to piątek, będę musiała pracować wieczorem. Ale nie widziałyśmy się z Mileną dość długo, a ona zgodziła się przesunąć nasz wyjazd na wrzesień, choć poprosiłam o to z tak krótkim wyprzedzeniem. Nie chciałam, żeby poczuła mój pośpiech.
Po kolejnym łyczku espresso Milena zebrała się na odwagę.
– Słuchaj, mam jeszcze pytanie.
– Tak?
Czułam, że się denerwuje i nie wie, jak zacząć. Zawsze łatwo się rumieniła, a teraz jej blade policzki nabrały koloru. Zmieniła fryzurę: nadal nosiła włosy do ramion, ale zapuściła grzywkę, więc jej twarz okalały teraz miękkie, ciemnoblond loki. Wyglądała bardziej kobieco. Ale nadal była fajna. Znowu poczułam ochotę, by ją przytulić.
– Chodzi o to, że… – Uśmiechnęła się, jakby z musu. – Poznałam pewnego faceta.
– Naprawdę? Super!
– Tak… rzeczywiście… super. – Znów się uśmiechnęła i wzięła głęboki oddech.
– No opowiadaj.
– Ma na imię Jacob. Poznaliśmy się przez portal randkowy.
– O! Bardzo się cieszę, Mileno! – Pochyliłam się i ścisnęłam jej dłoń. – Jak długo jesteście razem?
– Trochę ponad miesiąc. Więc sprawa jest jeszcze świeża.
– Powiedz coś więcej, kim jest? Co robi?
– Na pewno nie jest prawnikiem, i to mnie cieszy.
– Brzmi nieźle.
– Jest trochę starszy ode mnie.
– Czyli?
– Trzydzieści osiem.
– Prawie rówieśnik – powiedziałam.
To oczywiście nieprawda, Milena miała trzydzieści dwa lata, była o rok starsza ode mnie. Ale mam koleżanki, które są tylko trochę starsze ode mnie, a już panikują albo wiedzą, że już niedługo wpadną w panikę, i wchodzą w związki z pięćdziesięciolatkami, tuż po rozwodzie i z gromadką dzieci. Niezawodny przepis na skomplikowanie sobie życia. Ale Jacob był równolatkiem Henrika.
– Pasjonuje go wspinaczka, kitesurfing i wszelkiego rodzaju sporty ekstremalne – kontynuowała Milena. – Zainteresowania podobne do twoich.
Zaczęłam się zastanawiać, czy to może być ktoś, kogo znam.
– Jak ma na nazwisko ten Jacob?
– Tessin.
– Jacob Tessin…
– Bardzo dużo czasu spędza w górach. Lubi chodzić po nich i się wspinać. Więc kiedy usłyszał, że jedziemy do Abisko, zapytał, czy może się przyłączyć.
Pytanie mnie zaskoczyło, nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
– No cóż… – odezwałam się wreszcie.
– Wiem, że jest trochę późno, więc zrozumiem, jeśli powiesz, że to nie jest okej.
– Cóż… chodzi głównie o to, że w czasie wędrówki jesteśmy tak intensywnie blisko, a jego w ogóle nie znamy.
– Jasne, rozumiem.
– Ale poczekaj, czy tobie zależy, żeby poszedł z nami?
– Tak, jasne. To mój chłopak. – Uśmiechnęła się, a ja odwzajemniłam uśmiech.
– Muszę zapytać Henrika – powiedziałam.
– Oczywiście.
– Do wyjazdu już tylko tydzień. Czy Jacob nie będzie miał problemu, żeby rzucić wszystko i jechać tak nagle? Nie musi brać urlopu czy jakoś tego załatwiać?
– Nie, powiedział, że da radę.
– Gdzie on pracuje?
– Jest konsultantem. W firmie, która się nazywa BCG.
– Ooo, to bardzo znane biuro… Przepraszam, ale teraz zaczyna mnie zżerać ciekawość, masz jakieś zdjęcie?
– Nie – odparła Milena, wygrzebując bez entuzjazmu telefon z kieszeni. – To głupie, ale nie mam. – Przesuwała palcami po ekranie, jakby w nadziei, że znajdzie jakieś jego zdjęcie, o którym zapomniała.
– W porządku, zastanawiałam się tylko, czy skoro tak lubi wspinaczkę i góry, to czy może go znam.
– Mhm. Nie, przepraszam, nie mam…
Zapadła cisza. Uśmiechnęłam się do niej.
– Pogadam z Henrikiem i zadzwonię do ciebie w weekend – powiedziałam. – Bardzo się cieszę, że kogoś poznałaś, naprawdę.
– Dziękuję.
– I oczywiście umieram z ciekawości, żeby go poznać. Po prostu. Musimy tylko chwilę pomyśleć.
– Jasne, rozumiem. I żeby nie było niejasności, jeśli uznacie, że to nie jest okej, to po prostu mi powiedzcie. To żaden problem.
– Okej. To dobrze.
Wstałyśmy, wyszłyśmy z restauracji i uściskałyśmy się na pożegnanie, obiecując sobie, że uzgodnimy wszystko przez telefon.
W drodze powrotnej do pracy moja ciekawość wzięła górę. Weszłam na stronę BCG i wpisałam – Jakob Tessin. BCG, Boston Consulting Group – jedna z największych i najbardziej prestiżowych firm konsultingowych na świecie. Co prawda w Szwecji ich reputacja została lekko nadszarpnięta z powodu projektu Nowa Karolinska, ale jednak. Wielu starało się u nich o pracę, niewielu dostępowało tego zaszczytu. Pracowali i zarabiali mniej więcej tyle samo co my, prawnicy zajmujący się prawem gospodarczym. Osiemdziesiąt godzin w tygodniu to nie rzadkość. Roczne wynagrodzenie na poziomie prezesa spółki giełdowej także.
Ale nie znalazłam żadnego Jakoba Tessina. Ani Jacoba Tessina, ani nikogo o podobnym imieniu i nazwisku. Nie wydało mi się to jednak jakoś szczególnie zaskakujące – wiele stron internetowych ma słabe funkcje wyszukiwania, chociaż wydaje się, że taka firma jak BCG może sobie pozwolić na zbudowanie w pełni funkcjonalnej strony. Może Jacob nie był zatrudniony w sztokholmskim biurze? Konsultanci na tym poziomie są często wypożyczani do projektów w innych krajach.
Postanowiłam więc posurfować na Facebooku i tam go znalazłam.
Jacob Tessin. Był wysoki i szczupły, o sportowej sylwetce i umięśnieniu charakterystycznym dla alpinistów i ludzi uprawiających sporty wytrzymałościowe, a nie wypracowanym przed lustrem na siłowni. Emanował ciepłem. Ciemna opalenizna, krótko przycięte ciemne włosy. Jacob wyglądał jak jeden z tych szczęśliwców, którzy nigdy nie doświadczali poparzeń słonecznych.
Prawie wszystkie zdjęcia przedstawiały go w różnych kontekstach sportowych: w górach, w kajaku na spływie, ze sprzętem kite’owym na plaży. Trzech facetów stojących obok siebie w lesie, obejmujących się ramionami, w strojach do jazdy na rowerze górskim, Jacob w środku, wszyscy trzej ubłoceni i szczęśliwi jak mali chłopcy.
Jedyne, czego nie mogłam zobaczyć, to jego oczy. Na wszystkich zdjęciach nosił sportowe okulary przeciwsłoneczne, które szczelnie przylegały do głowy i pokazywały odbicie świata we wszystkich kolorach tęczy.
W końcu znalazłam kilka zdjęć, które różniły się od pozostałych: Jacob i dwóch znajomych na wakacjach w jakimś śródziemnomorskim kraju. Trochę w stylu Hiszpanii lub Portugalii. Były zdjęcia z surfingu, z plażowania, ale też kilka zdjęć zabytkowego, podniszczonego centrum miasta, z wąskimi uliczkami i sklepami dla turystów. I jeszcze wieczorne zdjęcia z tawerny, Jacob z przyjaciółmi siedział na tarasie, na tle ulicy pełnej ludzi, kolorowych lamp i przytulnych wnętrz innych restauracji. Niemal czułam ciepłą wieczorną bryzę na skórze, upojenie po kilku kieliszkach wina, radość życia. Nie wiedziałam, gdzie zrobiono to zdjęcie, ale zapragnęłam tam pojechać.
Jacob miał okulary podniesione na czoło. Uśmiechał się do aparatu. Jego brązowe oczy błyszczały.