Ulf Kvensler za powieść „Sarek” otrzymał nagrodę dla najlepszego szwedzkiego debiutu. Jeśli kochacie góry i lubicie niepokojące historie, sięgnijcie po ten thriller. Nawet w dzikich ostępach człowiek bywa bardziej przerażający niż bezwzględna przyroda.


Troje przyjaciół wyjeżdża co roku na tygodniową wędrówkę po górach. Na tegoroczną wyprawę zabierają nowego chłopaka Mileny.

Z początku Jacob wydaje się w porządku, choć Anna, prawniczka, nie może oprzeć się wrażeniu, że skądś go zna. Jacob zaczyna też dominować grupę. Nalega na przykład, żeby zmienili cel podróży i pojechali na dzikie tereny Parku Narodowego Sarek, rozległy obszar na północy Szwecji.

To cud przyrody: góry, lodowce, jeziora i rzeki. Jest tylko pewna niedogodność: telefony nie mają tam zasięgu, a poza tym teren jest odpowiedni tylko dla doświadczonych wspinaczy i nie można się tam dostać bez helikoptera.

Wędrówka szybko zmienia się w koszmar. Napięcia rosną, a podróż staje się coraz trudniejsza. Decyzja o zabraniu ze sobą Jacoba przynosi skutki, które na zawsze odmienią życie uczestników wycieczki. Czy wszyscy wrócą z wyprawy?

***

Jedna z najlepszych powieści sensacyjnych, jakie czytałam.
Camilla Grebe, pisarka

Ulf Kvensler
Sarek
Przekład: Emilia Fabisiak
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 27 marca 2024
 
 


Łącz­ność ra­diowa po­mię­dzy śmi­głow­cem po­go­to­wia ra­tun­ko­wego a szpi­ta­lem Gäl­li­vare, 15 wrze­śnia 2019, go­dzina 14.16.
 
– Wła­śnie za­bra­li­śmy ko­bietę z oko­licy Aktse.
– Tak?
– Wy­zię­biona, stan dość kiep­ski. Kon­tak­tuje, ale nie­wiele wię­cej.
– Okej.
– Nie ma przy so­bie do­ku­men­tów, ale twier­dzi, że ma na imię Anna.
– Okej.
– Rany cięte i si­niaki na ca­łym ciele… Zła­ma­nie pra­wego ra­mie­nia. Po­da­jemy jej dwie jed­nostki kry­sta­lo­idów.
– Spa­dła?
– W pierw­szej chwili tak po­my­śla­łem.
– Ro­zu­miem.
– Ale ma ślady na szyi. Jak po przy­du­sza­niu.
– Okej.
– Nie je­stem tego pe­wien.
– Do­bra, cze­kamy.
– Dzię­kuję. Bez od­bioru.

SZTOK­HOLM, LI­PIEC 2019

Uwiel­biam Sztok­holm w środku lipca. Miesz­kańcy cen­trum ucie­kają na Go­tlan­dię, do Båstad i na Ri­wierę, mia­sto prze­cho­dzi w stan let­niej hi­ber­na­cji. Można wtedy zna­leźć coś faj­nego dla sie­bie.
Po ca­łym dniu ostrego upału nad­szedł so­botni wie­czór. Słońce nie na­grze­wało już ulic i mu­rów, więc zro­biło się nieco chłod­niej. Pra­co­wa­łam w biu­rze w cen­trum od siód­mej rano i po­sta­no­wi­łam wró­cić do domu na pie­chotę, żeby za­czerp­nąć świe­żego po­wie­trza. Tłumy tu­ry­stów prze­rze­dzały się z każdą mi­janą prze­cznicą. Na uli­cach Va­sa­stanu było nie­mal pu­sto. Za kilka go­dzin, gdy za­pad­nie zmrok, po­ja­wią się tu pod­pici i ha­ła­śliwi im­pre­zo­wi­cze wę­dru­jący w kie­runku Oden­planu. Ale wtedy już dawno będę spać.
Przy­sta­nę­łam i przy­ło­ży­łam dłoń do ru­da­wej ele­wa­cji bu­dynku. Go­rąca jak ka­lo­ry­fer.
Chcia­łam po dro­dze wstą­pić po je­dze­nie na wy­nos do baru nie­da­leko domu i za­dzwo­ni­łam do Hen­rika, żeby spy­tać, czy też coś chce. Za­mó­wi­łam poke bowl z ło­so­siem dla niego, a dla sie­bie średni ze­staw su­shi. Kiedy od­bie­ra­łam za­mó­wie­nie, męż­czy­zna za ladą uśmie­chał się do mnie ra­do­śnie. Nic dziw­nego, ro­bi­li­śmy tam za­kupy co naj­mniej dwa razy w ty­go­dniu.
Chwilę póź­niej we­szłam przez bramę na klatkę scho­dową i po­je­cha­łam cia­sną windą na piąte pię­tro. We­szłam do miesz­ka­nia i za­wo­ła­łam:
– Halo?
– Cześć. – Stłu­miona od­po­wiedź na­de­szła z sa­lonu, gdzie grał te­le­wi­zor.
Po­szłam do kuchni i zo­ba­czy­łam w zle­wie nie­po­zmy­wane na­czy­nia i nie­uprząt­nięty stół. Zo­sta­wiony przez Hen­rika ku­bek po ka­wie, skrawki pa­pie­ro­wego ręcz­nika, okruszki chleba. Łzy na­bie­gły mi do oczu.
Była so­bota, pra­co­wa­łam po­nad dwa­na­ście go­dzin, jak pra­wie co­dzien­nie przez ostatni mie­siąc, za­dzwo­ni­łam do niego, żeby za­py­tać, na co ma ochotę, za­mó­wi­łam i ode­bra­łam je­dze­nie, a on nie dał rady na­wet wstać z ka­napy, żeby po­sprzą­tać po so­bie w kuchni. Nie mó­wiąc już o wy­cią­gnię­ciu z lo­dówki na­po­jów i wy­sta­wie­niu szkla­nek.
Czy wszystko musi być na mo­jej gło­wie? Za­wsze?
Hen­rik miał urlop i spę­dzał całe dnie w miesz­ka­niu.
„Ta gi­gan­tyczna, pie­przona kuch­nia ze sto­łem na dzie­sięć osób. Po jaką cho­lerę? Pie­przony sno­bizm”.
Hen­rik wy­łą­czył te­le­wi­zor i przy­czła­pał do kuchni.
– Słu­chaj, mam już po dziurki w no­sie, że… – za­czę­łam drżą­cym od iry­ta­cji gło­sem. – Przy­nio­słam je­dze­nie, czy nie mo­żesz cho­ciaż po­sprzą­tać kuchni? Po so­bie? Czy to też ja mu­szę zro­bić?
Hen­rik bez słowa za­brał się do sprzą­ta­nia. Wsta­wił do zlewu ku­bek po ka­wie, wy­rzu­cił resztki pa­pie­ro­wego ręcz­nika, wy­tarł ścierką stół. Wy­glą­dał, jakby spra­wiało mu to ogromną trud­ność.
Wes­tchnę­łam. Wy­ję­łam z lo­dówki bu­telkę wody ga­zo­wa­nej i na­la­łam so­bie dużą szklankę.
– Mu­simy prze­su­nąć wy­jazd w góry.
Hen­rik spoj­rzał na mnie i da­lej wy­cie­rał stół.
– Nie mogę te­raz wy­je­chać na ty­dzień.
– Aha.
– Mogę wziąć urlop do­piero na po­czątku wrze­śnia.
– Trzeba tylko za­py­tać Mi­lenę, czy jej pa­suje.
– Prze­cież wiem. Za­dzwo­nię do niej.
By­łam zbyt wście­kła, żeby sie­dzieć z nim przy jed­nym stole, więc po­szłam do ła­zienki i wzię­łam długi prysz­nic. Stru­mień go­rą­cej wody zmył część mo­jej fru­stra­cji. Zro­biło mi się przy­kro, że na niego na­wrzesz­cza­łam. By­łam zmę­czona i mocno prze­sa­dzi­łam.
Póź­niej się po­go­dzi­li­śmy. Hen­rik uśmiech­nął się blado, gdy go prze­pro­si­łam i przy­tu­li­łam się mocno. Wy­pi­li­śmy po lampce wina i sie­dząc na ka­na­pie, obej­rze­li­śmy ko­lejny od­ci­nek se­rialu na HBO. Za­snę­łam w po­ło­wie. Obu­dzi­łam się na na­pisy koń­cowe, da­łam Hen­ri­kowi bu­ziaka i po­szłam spać. On zo­stał na ka­na­pie i pa­trzył obo­jęt­nie w ekran te­le­wi­zora.
„Jak do tego do­szło? Czy ja go jesz­cze znam?”

 
Pro­to­kół prze­słu­cha­nia świadka Anny Sa­mu­els­son 880216-3372, 16 wrze­śnia 2019, szpi­tal Gäl­li­vare, pro­wa­dzący in­spek­tor An­ders Su­ho­nen.
 
– W po­rządku… te­raz ma­gne­to­fon już po­wi­nien dzia­łać… dzień do­bry, pani Anno, mam na imię An­ders.
– Dzień do­bry.
– Bar­dzo się cie­szę, że zgo­dziła się pani na roz­mowę, ro­zu­miem, że jest pani zmę­czona i obo­lała, ale do­brze za­cząć wy­ja­śniać ta­kie sy­tu­acje jak naj­szyb­ciej.
– Tak.
– Je­śli po­czuje się pani zbyt zmę­czona albo po­jawi się ból, zro­bimy prze­rwę lub za­koń­czymy na dziś i bę­dziemy kon­ty­nu­ować ju­tro. Zgoda?
– Tak.
– Obie­cuje pani, że da pani znać, gdyby coś było nie tak?
– Mhm.
– Czy te­raz coś pa­nią boli?
– Dam radę.
– W po­rządku, naj­pierw za­py­tam o dane oso­bowe, żeby nam się na­grały na po­czątku ta­śmy. Jak się pani na­zywa?
– Anna Si­gne Sa­mu­els­son.
– Nu­mer ewi­den­cyjny?
– 880216-3372.
– Miej­sce za­miesz­ka­nia?
– Sztok­holm.
– Czym się pani zaj­muje?
– Je­stem praw­niczką.
– Stan cy­wilny?
Ci­sza.
– Pani Anno? Jest pani za­mężna czy…?
– Za­rę­czona.
– Mhm… Jak na­zywa się na­rze­czony?
– Hen­rik Ljung­man.
– Brał udział w tej wy­cieczce?
Ci­sza.
– Czy Hen­rik to­wa­rzy­szył pani do Sarka?
– Tak.
– Po­wie­działa pani, że na­zywa się Hen­rik Ljung­man, tak? Zna pani jego nu­mer ewi­den­cyjny?
– 820302-7141.
– Do­brze… Więc to mamy…
– Czy zna­leź­li­ście Mi­lenę?
– Nie? Jaką Mi­lenę?
– Tan­ko­vic. Ona leży… roz­sta­ły­śmy się… kiedy… jaki dziś dzień?
– Po­nie­dzia­łek, 16 wrze­śnia.
– Wczo­raj… Tak my­ślę… Roz­sta­ły­śmy się…
Ci­sza.
– Mi­lena Tan­ko­vic? Żyła, gdy się roz­sta­wa­ły­ście?
Ci­sza. Po­chli­py­wa­nie.
– Pani Anno? Czy Mi­lena żyła, kiedy się roz­sta­wa­ły­ście?
Ci­sza. Po­chli­py­wa­nie.
– Nie… ale mu­si­cie ją zna­leźć.
– Nie żyła?
– Nie.
Po­chli­py­wa­nie.
– Mi­lena Tan­ko­vic, tak się na­zywa?
– Tak.
– Brała udział w tej wy­cieczce od po­czątku?
– Tak.
– Zna pani jej nu­mer ewi­den­cyjny?
– Nie.
– Gdzie się roz­sta­ły­ście?
Ci­sza. Po­chli­py­wa­nie.
– Nie po­tra­fię…
– Ale szły­ście ra­zem. Pa­nią zna­le­ziono w po­bliżu Aktse. Była pani sama. Ile czasu szła pani sama?
Ci­sza. Po­chli­py­wa­nie.
– My­śli pani, że Mi­lenę też znaj­dziemy w oko­li­cach Aktse?
– Nie wiem…
– Uhm… Pójdę po mapę. Zo­baczmy, czy bę­dzie mi pani mo­gła po­móc, po­ka­zać, gdzie może być Mi­lena. I Hen­rik. W po­rządku?
Ci­sza.
– Czyli szli­ście we troje, tak? Pani, Hen­rik i Mi­lena?
Nie­zro­zu­miały szept.
– Słu­cham?
– Było nas czworo.

 
Wiem do­kład­nie, gdzie i kiedy pierw­szy raz o nim usły­sza­łam.
Był pią­tek 30 sierp­nia, około wpół do dru­giej, ja­dły­śmy z Mi­leną obiad w Miss Clara na Sve­avägen. Było sło­necz­nie i cie­pło, ale w po­wie­trzu czuło się rześ­kość, świa­tło sło­neczne wy­da­wało się jakby tro­chę bled­sze, wi­domy znak nad­cho­dzą­cej je­sieni. Umó­wi­ły­śmy się o dwu­na­stej w skle­pie Na­tur­kom­pa­niet, żeby uzu­peł­nić braki w sprzę­cie. Bu­tle ga­zowe, nowe cien­kie weł­niane skar­pety, pre­pa­rat na ko­mary i lio­fi­li­zo­wane da­nia.
Za­re­zer­wo­wa­łam sto­lik w Miss Clara na dwu­na­stą czter­dzie­ści pięć, o wpół do dru­giej skoń­czy­ły­śmy jeść i pi­ły­śmy espresso. Za­pła­ci­ły­śmy ra­chu­nek, a ja za­czę­łam się spie­szyć z po­wro­tem do biura. Tak długi lunch ozna­czał, że choć to pią­tek, będę mu­siała pra­co­wać wie­czo­rem. Ale nie wi­dzia­ły­śmy się z Mi­leną dość długo, a ona zgo­dziła się prze­su­nąć nasz wy­jazd na wrze­sień, choć po­pro­si­łam o to z tak krót­kim wy­prze­dze­niem. Nie chcia­łam, żeby po­czuła mój po­śpiech.
Po ko­lej­nym łyczku espresso Mi­lena ze­brała się na od­wagę.
– Słu­chaj, mam jesz­cze py­ta­nie.
– Tak?
Czu­łam, że się de­ner­wuje i nie wie, jak za­cząć. Za­wsze ła­two się ru­mie­niła, a te­raz jej blade po­liczki na­brały ko­loru. Zmie­niła fry­zurę: na­dal no­siła włosy do ra­mion, ale za­pu­ściła grzywkę, więc jej twarz oka­lały te­raz mięk­kie, ciem­no­blond loki. Wy­glą­dała bar­dziej ko­bieco. Ale na­dal była fajna. Znowu po­czu­łam ochotę, by ją przy­tu­lić.
– Cho­dzi o to, że… – Uśmiech­nęła się, jakby z musu. – Po­zna­łam pew­nego fa­ceta.
– Na­prawdę? Su­per!
– Tak… rze­czy­wi­ście… su­per. – Znów się uśmiech­nęła i wzięła głę­boki od­dech.
– No opo­wia­daj.
– Ma na imię Ja­cob. Po­zna­li­śmy się przez por­tal rand­kowy.
– O! Bar­dzo się cie­szę, Mi­leno! – Po­chy­li­łam się i ści­snę­łam jej dłoń. – Jak długo je­ste­ście ra­zem?
– Tro­chę po­nad mie­siąc. Więc sprawa jest jesz­cze świeża.
– Po­wiedz coś wię­cej, kim jest? Co robi?
– Na pewno nie jest praw­ni­kiem, i to mnie cie­szy.
– Brzmi nie­źle.
– Jest tro­chę star­szy ode mnie.
– Czyli?
– Trzy­dzie­ści osiem.
– Pra­wie ró­wie­śnik – po­wie­dzia­łam.
To oczy­wi­ście nie­prawda, Mi­lena miała trzy­dzie­ści dwa lata, była o rok star­sza ode mnie. Ale mam ko­le­żanki, które są tylko tro­chę star­sze ode mnie, a już pa­ni­kują albo wie­dzą, że już nie­długo wpadną w pa­nikę, i wcho­dzą w związki z pięć­dzie­się­cio­lat­kami, tuż po roz­wo­dzie i z gro­madką dzieci. Nie­za­wodny prze­pis na skom­pli­ko­wa­nie so­bie ży­cia. Ale Ja­cob był rów­no­lat­kiem Hen­rika.
– Pa­sjo­nuje go wspi­naczka, ki­te­sur­fing i wszel­kiego ro­dzaju sporty eks­tre­malne – kon­ty­nu­owała Mi­lena. – Za­in­te­re­so­wa­nia po­dobne do two­ich.
Za­czę­łam się za­sta­na­wiać, czy to może być ktoś, kogo znam.
– Jak ma na na­zwi­sko ten Ja­cob?
– Tes­sin.
– Ja­cob Tes­sin…
– Bar­dzo dużo czasu spę­dza w gó­rach. Lubi cho­dzić po nich i się wspi­nać. Więc kiedy usły­szał, że je­dziemy do Abi­sko, za­py­tał, czy może się przy­łą­czyć.
Py­ta­nie mnie za­sko­czyło, nie wie­dzia­łam, co od­po­wie­dzieć.
– No cóż… – ode­zwa­łam się wresz­cie.
– Wiem, że jest tro­chę późno, więc zro­zu­miem, je­śli po­wiesz, że to nie jest okej.
– Cóż… cho­dzi głów­nie o to, że w cza­sie wę­drówki je­ste­śmy tak in­ten­syw­nie bli­sko, a jego w ogóle nie znamy.
– Ja­sne, ro­zu­miem.
– Ale po­cze­kaj, czy to­bie za­leży, żeby po­szedł z nami?
– Tak, ja­sne. To mój chło­pak. – Uśmiech­nęła się, a ja od­wza­jem­ni­łam uśmiech.
– Mu­szę za­py­tać Hen­rika – po­wie­dzia­łam.
– Oczy­wi­ście.
– Do wy­jazdu już tylko ty­dzień. Czy Ja­cob nie bę­dzie miał pro­blemu, żeby rzu­cić wszystko i je­chać tak na­gle? Nie musi brać urlopu czy ja­koś tego za­ła­twiać?
– Nie, po­wie­dział, że da radę.
– Gdzie on pra­cuje?
– Jest kon­sul­tan­tem. W fir­mie, która się na­zywa BCG.
– Ooo, to bar­dzo znane biuro… Prze­pra­szam, ale te­raz za­czyna mnie zże­rać cie­ka­wość, masz ja­kieś zdję­cie?
– Nie – od­parła Mi­lena, wy­grze­bu­jąc bez en­tu­zja­zmu te­le­fon z kie­szeni. – To głu­pie, ale nie mam. – Prze­su­wała pal­cami po ekra­nie, jakby w na­dziei, że znaj­dzie ja­kieś jego zdję­cie, o któ­rym za­po­mniała.
– W po­rządku, za­sta­na­wia­łam się tylko, czy skoro tak lubi wspi­naczkę i góry, to czy może go znam.
– Mhm. Nie, prze­pra­szam, nie mam…
Za­pa­dła ci­sza. Uśmiech­nę­łam się do niej.
– Po­ga­dam z Hen­ri­kiem i za­dzwo­nię do cie­bie w week­end – po­wie­dzia­łam. – Bar­dzo się cie­szę, że ko­goś po­zna­łaś, na­prawdę.
– Dzię­kuję.
– I oczy­wi­ście umie­ram z cie­ka­wo­ści, żeby go po­znać. Po pro­stu. Mu­simy tylko chwilę po­my­śleć.
– Ja­sne, ro­zu­miem. I żeby nie było nie­ja­sno­ści, je­śli uzna­cie, że to nie jest okej, to po pro­stu mi po­wiedz­cie. To ża­den pro­blem.
– Okej. To do­brze.
Wsta­ły­śmy, wy­szły­śmy z re­stau­ra­cji i uści­ska­ły­śmy się na po­że­gna­nie, obie­cu­jąc so­bie, że uzgod­nimy wszystko przez te­le­fon.

 
W dro­dze po­wrot­nej do pracy moja cie­ka­wość wzięła górę. We­szłam na stronę BCG i wpi­sa­łam – Ja­kob Tes­sin. BCG, Bo­ston Con­sul­ting Group – jedna z naj­więk­szych i naj­bar­dziej pre­sti­żo­wych firm kon­sul­tin­go­wych na świe­cie. Co prawda w Szwe­cji ich re­pu­ta­cja zo­stała lekko nad­szarp­nięta z po­wodu pro­jektu Nowa Ka­ro­lin­ska, ale jed­nak. Wielu sta­rało się u nich o pracę, nie­wielu do­stę­po­wało tego za­szczytu. Pra­co­wali i za­ra­biali mniej wię­cej tyle samo co my, praw­nicy zaj­mu­jący się pra­wem go­spo­dar­czym. Osiem­dzie­siąt go­dzin w ty­go­dniu to nie rzad­kość. Roczne wy­na­gro­dze­nie na po­zio­mie pre­zesa spółki gieł­do­wej także.
Ale nie zna­la­złam żad­nego Ja­koba Tes­sina. Ani Ja­coba Tes­sina, ani ni­kogo o po­dob­nym imie­niu i na­zwi­sku. Nie wy­dało mi się to jed­nak ja­koś szcze­gól­nie za­ska­ku­jące – wiele stron in­ter­ne­to­wych ma słabe funk­cje wy­szu­ki­wa­nia, cho­ciaż wy­daje się, że taka firma jak BCG może so­bie po­zwo­lić na zbu­do­wa­nie w pełni funk­cjo­nal­nej strony. Może Ja­cob nie był za­trud­niony w sztok­holm­skim biu­rze? Kon­sul­tanci na tym po­zio­mie są czę­sto wy­po­ży­czani do pro­jek­tów w in­nych kra­jach.
Po­sta­no­wi­łam więc po­sur­fo­wać na Fa­ce­bo­oku i tam go zna­la­złam.
Ja­cob Tes­sin. Był wy­soki i szczu­pły, o spor­to­wej syl­wetce i umię­śnie­niu cha­rak­te­ry­stycz­nym dla al­pi­ni­stów i lu­dzi upra­wia­ją­cych sporty wy­trzy­ma­ło­ściowe, a nie wy­pra­co­wa­nym przed lu­strem na si­łowni. Ema­no­wał cie­płem. Ciemna opa­le­ni­zna, krótko przy­cięte ciemne włosy. Ja­cob wy­glą­dał jak je­den z tych szczę­śliw­ców, któ­rzy ni­gdy nie do­świad­czali po­pa­rzeń sło­necz­nych.
Pra­wie wszyst­kie zdję­cia przed­sta­wiały go w róż­nych kon­tek­stach spor­to­wych: w gó­rach, w ka­jaku na spły­wie, ze sprzę­tem kite’owym na plaży. Trzech fa­ce­tów sto­ją­cych obok sie­bie w le­sie, obej­mu­ją­cych się ra­mio­nami, w stro­jach do jazdy na ro­we­rze gór­skim, Ja­cob w środku, wszy­scy trzej ubło­ceni i szczę­śliwi jak mali chłopcy.
Je­dyne, czego nie mo­głam zo­ba­czyć, to jego oczy. Na wszyst­kich zdję­ciach no­sił spor­towe oku­lary prze­ciw­sło­neczne, które szczel­nie przy­le­gały do głowy i po­ka­zy­wały od­bi­cie świata we wszyst­kich ko­lo­rach tę­czy.
W końcu zna­la­złam kilka zdjęć, które róż­niły się od po­zo­sta­łych: Ja­cob i dwóch zna­jo­mych na wa­ka­cjach w ja­kimś śród­ziem­no­mor­skim kraju. Tro­chę w stylu Hisz­pa­nii lub Por­tu­ga­lii. Były zdję­cia z sur­fingu, z pla­żo­wa­nia, ale też kilka zdjęć za­byt­ko­wego, pod­nisz­czo­nego cen­trum mia­sta, z wą­skimi ulicz­kami i skle­pami dla tu­ry­stów. I jesz­cze wie­czorne zdję­cia z ta­werny, Ja­cob z przy­ja­ciółmi sie­dział na ta­ra­sie, na tle ulicy peł­nej lu­dzi, ko­lo­ro­wych lamp i przy­tul­nych wnętrz in­nych re­stau­ra­cji. Nie­mal czu­łam cie­płą wie­czorną bryzę na skó­rze, upo­je­nie po kilku kie­lisz­kach wina, ra­dość ży­cia. Nie wie­dzia­łam, gdzie zro­biono to zdję­cie, ale za­pra­gnę­łam tam po­je­chać.
Ja­cob miał oku­lary pod­nie­sione na czoło. Uśmie­chał się do apa­ratu. Jego brą­zowe oczy błysz­czały.

 
Wesprzyj nas