Książka Davida Attenborough, najbardziej znanego popularyzatora wiedzy przyrodniczej i twórcy filmów, który z kamerą objechał świat wzdłuż i wszerz i pokazał nam całe królestwo zwierząt. „Na ścieżkach życia” to książka, która powstawała równolegle ze słynnym serialem przyrodniczym o tym samym tytule.
David Attenborough jest najbardziej znanym popularyzatorem wiedzy przyrodniczej na świecie, twórcą filmów przyrodniczych, który z kamerą objechał świat, pokazał nam całe królestwo zwierząt i przeanalizował każdą większą grupę w kontekście roli, jaką odegrała w długim spektaklu życia, od jego początku aż po dzień dzisiejszy.
„Na ścieżkach życia” to książka, która powstała równolegle z serialem przyrodniczym o tym samym tytule. Dowiemy się z niej, w jaki sposób zwierzęta używają swych ciał, czyli jak się zachowują.
Z książki „Na ścieżkach życia” dowiemy się m.in., jak zwierzęta opiekują się swoimi młodymi, zdobywają pożywienie, budują schronienia przed żywiołami i drapieżnikami, a także jak się komunikują i jak znajdują partnera.
Książka składa się z dwunastu rozdziałów, z których każdy przedstawia inny aspekt podróży przez życie, od narodzin do dorosłości i kontynuacji gatunku poprzez reprodukcję. Znajdziesz w niej niesamowite opisy, jak zwierzęta opiekują się swoimi młodymi, jak zdobywają pożywienie i unikają drapieżników, jak budują schronienia przed żywiołami i drapieżnikami, jak komunikują się i jak znajdują partnera, w jaki sposób walka – zarówno fizyczna, jak i psychiczna – jest wykorzystywana do zdobywania pożywienia, ziemi lub partnera.
Na ścieżkach życia
Historia naturalna zachowania zwierząt
Przekład: Łukasz Czepiński
Wydawnictwo Naukowe PWN
Premiera: 11 marca 2024
Wstęp
Niniejsza książka, jak również nakręcony równolegle z nią serial telewizyjny, jest ostatnią częścią trylogii dotyczącej historii naturalnej. Pierwszą z nich było Życie na Ziemi, które za cel stawiało zbadanie ogromnego zróżnicowania królestwa zwierząt. Dlaczego istnieje tak niezwykła ich różnorodność, skoro wszystkie robią zgoła podobne rzeczy? Dlaczego wieloryb ma ciepłą krew i płuca, podczas gdy osiągający podobną wielkość rekin wielorybi jest zimnokrwisty i wyposażony w skrzela? Dlaczego ssaki australijskie noszą swoje młode w torbie, podczas gdy te z półkuli północnej trzymają potomstwo w macicy i odżywiają je za pomocą łożyska? Odpowiedzi na takie pytania można uzyskać jedynie dzięki zrozumieniu ich historii. Tak więc Życie na Ziemi śledziło rozwój zwierząt od ich początków, około trzech miliardów lat temu, aż do dziś, ilustrując jego najistotniejsze momenty na przykładzie współczesnych stworzeń.
Druga książka, Żyjąca planeta, skupiała się na środowisku, które kształtuje ciała zwierząt. Ssaki żyjące na pustyniach mają zwykle dłuższe uszy i nogi niż ich odpowiedniki z obszarów chłodniejszych – takie ciała wydajniej tracą ciepło. Ptaki lądowe, uwięzione na odległych wyspach, stają się nielotami – bez obecności drapieżników nie mają potrzeby, by wzbijać się w powietrze. Inne organizmy, z którymi zwierzę dzieli swoje środowisko, również wywierają na nie wpływ. Futro zająca polarnego, które pozwala mu utrzymać ciepło w zimie, zmienia kolor na biały wraz z opadami śniegu, aby jego właściciel pozostawał ukryty przed drapieżnikami. Żyjąca planeta badała społeczności ekologiczne na całym świecie, od spalonych słońcem pustyń po wilgotne lasy deszczowe, od głębin oceanów po najwyższe warstwy atmosfery.
Tak więc pierwsze dwie książki dotyczyły ciał zwierząt i tego, jak zostały ukształtowane. Ostatnia książka mówi zaś o tym, w jaki sposób zwierzęta używają swych ciał, czyli jak się zachowują.
Zachowanie jest prawdopodobnie najbardziej ekscytującym aspektem historii naturalnej. Jest pełne akcji i dramatyzmu – orka dopływająca do plaży, aby pochwycić młodego lwa morskiego; mrówka nawigująca po saharyjskiej wydmie za pomocą wielokrotnych obserwacji słońca; samica nietoperza przedzierająca się przez gromadę żebrzących osesków na dachu jaskini, aby nakarmić mlekiem wyłącznie swoje dziecko. Zachowanie zwierząt mogło być zatem oczywistym wyborem na pierwszy temat tej trylogii. Faktem jest jednak, że dziesięć lat wcześniej[1], kiedy wraz z moimi kolegami rozpoczęliśmy pracę nad serialem telewizyjnym, nie mogliśmy być świadkami wielu zachowań, które opisuję tutaj – a już z całą pewnością nie mogliśmy ich zarejestrować.
Powody tego są po części techniczne. W ciągu dekady przed napisaniem pierwszego wydania tej książki nastąpił znaczny postęp zarówno w technologii filmowej, jak i elektronice. Wskutek tego dopiero wówczas zaczynaliśmy obserwować i nagrywać wydarzenia, które działy się w świetle tak słabym, że jeszcze niedawno znajdowały się poza czułością jakiejkolwiek emulsji fotograficznej, a nawet naszych oczu. Teraz, dzięki elektronicznym wzmacniaczom obrazu i superczułym filmom, możemy rejestrować świetliki na malezyjskich bagnach namorzynowych, migające synchronicznie niczym finezyjne iluminacje świąteczne. Możemy je widzieć nie jako pozbawione charakterystycznych cech plamy światła, ale jako wyraźne, maleńkie chrząszcze zaangażowane w skomplikowane rytuały godowe. Dzięki sondom światłowodowym, opracowanym do użytku w medycynie, możemy po raz pierwszy zobaczyć, co dzieje się we wnętrzu ogromnej kuli utworzonej przez miliony południowoamerykańskich mrówek koczujących pod kłodą w panamskim lesie deszczowym.
Jednak ważniejszy od tych postępów technicznych był ogromny wzrost liczby naukowców aktywnie zaangażowanych w obserwację zwierząt na wolności. Prawie każda grupa dużych zwierząt jest obecnie badana przez biologów. Badacze ci zdobyli tak dużą wiedzę na ich temat i rozumieją je na tyle dobrze, że byli w stanie zaprowadzić nas we właściwe miejsce we właściwym czasie, aby zobaczyć dokładnie ten aspekt zachowania, który był dla nas szczególnie interesujący.
Niewiele dyscyplin naukowych wymaga większego poświęcenia lub wytrzymałości w tak trudnych warunkach fizycznych, jak badanie dzikich zwierząt w ich naturalnym środowisku. Christophe Boesch jest szwajcarskim zoologiem, który obserwował szympansy żyjące w gęstych lasach Wybrzeża Kości Słoniowej w Afryce Zachodniej. Razem ze swoją żoną Hedwige rozpoczęli swój projekt dziesięć lat przed naszą wizytą, spędzając przez wiele tygodni każdy dzień na spokojnych spacerach po lesie. Przez pierwszy rok za dobry dzień uważał taki, w którym udało mu się choćby zobaczyć szympansa. Nie próbował przekupywać małp jedzeniem i wabić ich na otwartą przestrzeń, wierząc, że zniekształciłoby to ich naturalne zachowanie, a tym samym unieważniło jego odkrycia. Dopiero po czterech latach nieustannych obserwacji szympansy przyzwyczaiły się do cichego cienia człowieka na tyle, że przestały się go bać i zaczęły ignorować.
Minęło kilka kolejnych lat, zanim był w stanie z całą pewnością ustalić tożsamość poszczególnych członków grupy, co było kluczowe dla jego badań. W końcu udało mu się rozpoznawać po wyglądzie każdego z około sześćdziesięciu szympansów w grupie, a większość z nich również po ich głosach, nawet gdy wołały ze znacznej odległości. Każdego dnia podążał za nimi, gdy podróżowały przez las, zatrzymując się wtedy, gdy i one przystawały na posiłek, a biegnąc, gdy zaczynały przemieszczać się z dużą prędkością. Opuszczał je dopiero, gdy każdego wieczoru układały się do snu w wierzchołkach drzew. A rano, przed wschodem słońca, wyruszał ze swojego znajdującego się w lesie domu, aby do nich dołączyć. W razie potrzeby biegł około godziny, aby ponownie nawiązać z nimi kontakt, zanim oddalą się do tej części lasu, gdzie mogą być trudne do znalezienia. Rezultatem całej tej wytrwałej i męczącej pracy było między innymi odkrycie, że żyjące w lesie szympansy są regularnymi myśliwymi i opracowały techniki zespołowego polowania, które są bardziej skomplikowane niż te stosowane przez jakiekolwiek inne zwierzęta z wyjątkiem ludzi. To, że Christophe pozwolił nam wraz z kamerami towarzyszyć mu i filmować polowanie szympansów, było niezwykłym przywilejem.
Jest on tylko jednym z wielu naukowców, którym jesteśmy wdzięczni. Lista innych, którzy pomogli mi osobiście, znajduje się na końcu tej książki. Oprócz nich wielu badaczy hojnie udzielało rad i praktycznych wskazówek reżyserom i kamerzystom pracującym nad serialem telewizyjnym. Umożliwili nam uchwycenie widoków, które sami mogli zobaczyć dopiero po latach intensywnych i cierpliwych badań. Nasz dług wobec nich wszystkich jest nie do spłacenia.
Nauka o zachowaniu zwierząt, którą zajmują się ci badacze, znana jest jako etologia. Nie próbowałem w tej książce opisywać rozwiniętych przez nią teorii, tak samo jak w Życiu na Ziemi nie przedstawiałem szczegółów dotyczących mechanizmów ewolucji. Czytelnik, który pragnie pełnej eksploracji tematów takich jak samolubne geny, teoria gier, altruizm lub związki między uczeniem się a instynktem, musi sięgnąć po bardziej naukowe teksty. Moim celem jest opisanie zachowań, a nie stojących za nimi mechanizmów psychologicznych i ewolucyjnych. Teraz zdaję sobie sprawę, że jest to jeszcze trudniejsze zadanie niż wtedy, gdy zaczynałem pracę nad tym projektem.
Nie zawsze można oddzielić zachowanie od anatomii, przez co do pewnego stopnia niektóre wątki powtarzają się w tej książce i jej dwóch poprzedniczkach. W kilku przypadkach jakiś gatunek został opisany po raz kolejny, ponieważ jego zachowanie jest na tyle wyjątkowe, że bez niego niniejszy przegląd byłby niewybaczalnie niekompletny. Ale różnorodność świata zwierząt jest tak ogromna, że często możliwe było przywołanie innych odpowiednich przykładów, należy zatem się z tego cieszyć, nawet jeśli zaniedbane zostały bardziej znane i oczywiste przypadki.
Tak jak poprzednio, nie obciążałem niniejszego tekstu naukowymi nazwami łacińskimi, o ile istnieją dla nich nazwy zwyczajowe. Czytelnicy, którzy chcą dokładnie wiedzieć, które zwierzę opisuję, mogą dowiedzieć się o nim więcej, wyszukując odpowiednią nazwę łacińską w indeksie.
Ostatecznie dla wszystkich organizmów istotne jest przekazanie swoich genów następnemu pokoleniu. Dla pobocznego obserwatora wydawać by się mogło, że jest to główny cel ich istnienia. Aby go osiągnąć, w trakcie swojego życia muszą one stawić czoło całej serii wyzwań. Zasadniczo są to takie same problemy, niezależnie od tego, czy dane zwierzę jest pająkiem, wiewiórką, myszą, małpą, lamą czy homarem. Poszczególne gatunki opracowały zróżnicowane i nierzadko zdumiewające rozwiązania. Wyzwania te są tym bardziej intrygujące, jako że stajemy przed nimi również i my sami[2].
Przyjście na świat
Na wybrzeżu Wyspy Bożego Narodzenia, znajdującej się na Oceanie Indyjskim, pięćset kilometrów na południe od indonezyjskiej wyspy Jawy, wybija północ. Listopadowy księżyc jest w swej ostatniej kwadrze i właśnie rozpoczyna się przypływ. Za wąską piaszczystą plażą wznosi się stromy, wysoki na dwadzieścia metrów klif zbudowany ze skały koralowej. Na jego pionowej ścianie znajduje się około miliona krabów czerwonych, zakleszczonych głęboko w spękaniach występów skalnych. Miejscami są stłoczone tak gęsto, że ich ciała stykają się ze sobą, a sam klif wydaje się mienić karmazynową barwą. Kraby te nie występują nigdzie indziej na świecie. Są dużymi zwierzętami z błyszczącymi, okrągławymi pancerzami o średnicy ośmiu centymetrów. Wszystkie osobniki są samicami, a każda z nich niesie wielką masę brązowych jaj wybrzuszających się pod półkolistą klapką na spodzie ich ciała. Właśnie przystępują do ich złożenia.
Miesiąc temu wraz z samcami opuściły swe nory, gdzie przez większą część roku przebywały na dnie lasu w głębi lądu, i rozpoczęły długą wędrówkę ku wybrzeżu. Dopiero wtedy spektakularny rozmach ich populacji stał się widoczny – było ich około czterdziestu pięciu milionów. Przemieszczały się głównie wczesnym rankiem lub wieczorem, będąc podatnymi na wyschnięcie, nie mogły znieść tropikalnego żaru. Gdy jednak słońce chowało się za chmurami, a zwłaszcza wtedy, gdy runo leśne było wilgotne od deszczu, podróżowały przez większą część dnia. Maszerowały do dwunastu godzin bez przerwy, w porównaniu z zaledwie dziesięciominutowymi podróżami w trakcie pory suchej. Nic nie powstrzymywało ich wędrówki. W niektórych miejscach ich zwyczajowe trasy przecinały się z drogami wytyczonymi przez ludzi, którzy obecnie zamieszkują Wyspę Bożego Narodzenia. Tysiące maszerujących krabów zostało nieuchronnie zmiażdżonych pod kołami samochodów, ale mimo to, w ciągu około dwóch tygodni, nieustannie przybywały kolejne osobniki. Kiedy w końcu dotarły do wybrzeża, samce wykopały nory, gdzie kopulowały z samicami. Potem wróciły w głąb lądu, pozostawiając samice w norach, gdzie przez kolejne dwa tygodnie czekały, aż ich zapłodnione jaja dojrzeją.
I teraz właśnie nadszedł ten moment. Kraby wspinają się na klif, ponieważ muszą złożyć jaja bezpośrednio do morza. Jest to jednak dosyć ryzykowne przedsięwzięcie. Chociaż dalecy przodkowie tych krabów wywodzą się z mórz, obecnie są to zwierzęta lądowe – oddychają powietrzem atmosferycznym i nie potrafią pływać. Jeśli odpadną od skały lub zostaną porwane przez morskie fale, z całą pewnością utoną.
W miarę jak przypływ osiąga swoje apogeum, szerokość plaży zmniejsza się do zaledwie kilku metrów. Kraby schodzą w dół klifów, przemieszczają się wśród żwiru i gorączkowo próbują dostać się do wody, wspinając się jeden na drugiego. Wkrótce morze pokrywa się szkarłatnym dywanem błyszczących pancerzy, chwytnych odnóży i wyłupiastych oczu. Kiedy w końcu fale zaczynają przelewać się nad nimi, każda z samic konwulsyjnie potrząsa swoim ciałem, aż brązowe jaja odrywają się od niej i odpływają w wodzie. Samica unosi wówczas szczypce nad głowę, jakby tym pozornie triumfalnym gestem salutowała swemu potomstwu.
Na skrajach plaży, tam, gdzie morze bezpośrednio uderza w powierzchnię klifów, kraby mają znacznie trudniej. Ruch między tymi osobnikami, które próbują zejść do morza, a tymi, które już po złożeniu jaj próbują wrócić na powierzchnię, jest tak duży, że wiele z nich nie ma szans na dotarcie do wody. Są więc zmuszone do składania swoich jaj, znajdując się jeszcze wysoko na skale. Od czasu do czasu brązowy deszcz jaj spada z wysokości nawet sześciu metrów. W zamieszaniu wiele krabów traci swój chwyt, wpada do wody i zostaje porwanych w głąb morza.
Każda z tych samic składa około stu tysięcy jaj. Wkrótce woda morska staje się gęstą, brązową zupą. Gdy niebo zaczyna jaśnieć na wschodzie, kraby opuszczają brzeg i wracają do lasu. Nad morzem pozostają tylko nieliczni maruderzy. Tu i ówdzie bezwładne ciała unoszą się na płyciznach, a wielkie połacie plaży pokryte są warstwą brązowych ziaren – to nie piasek, lecz krabie jaja. Coroczny lęg dobiegł końca, a porzucone potomstwo musi teraz zadbać o siebie samo.
Ogromna liczba świeżo wyklutych osobników natychmiast zostaje zjedzona przez ławice ryb pływających wokół raf. Podpływające do brzegu mureny łapczywie oddają się ucztowaniu. Gdy ocalałe kraby trafiają do morza, odcedzane są z wody przez większe ryby, wlokące się powoli z otwartymi szczękami. Młode skorupiaki są bezradne – dryfują tam, gdzie zaniosą je prądy i pływy morskie. Żywią się, zbierając z wody drobne cząsteczki pokarmu. Co jakiś czas linieją, zmieniając przy tym kształt swojego cienkiego, przezroczystego pancerza. Dopóki nie dotrą do lądu, nie mogą jednak przybrać swojej ostatecznej, dorosłej formy i dalej się rozmnażać. Zdecydowana większość z nich nigdy tego nie zrobi – umrą bez kopulacji i bez potomstwa. Bardzo często giną wszystkie osobniki wyklute w danym sezonie. Ale mniej więcej raz na sześć lat, dzięki szczęśliwemu zawirowaniu prądów morskich, młode kraby lądują z powrotem na tej samej wyspie, z której miesiąc wcześniej po raz pierwszy trafiły do wody. Podczas jednego grudniowego przypływu horda malutkich krabów, nie większych niż mrówki, nagle wyłania się z oceanicznych fal i dzielnie maszeruje w górę plaży, a następnie w głąb lądu, zasiedlając las. Jednak nawet wówczas ich zmartwienia nie kończą się – w międzyczasie dziesiątki milionów osobników są zjadane przez inwazyjne mrówki, które w latach 30. ubiegłego wieku nieumyślnie zostały sprowadzone na wyspę.
Strategia rozrodcza krabów czerwonych może wydawać się ekstrawagancka i rozrzutna, ale za to jest skuteczna. Mnogość niebezpieczeństw, na które narażone są ich młode – drapieżne ryby, kapryśne prądy oceaniczne, rozległe obszary oceaniczne pozbawione lądu – jest równoważona przez ogromną liczbę nowych osobników. Koszt jest jednak wysoki. Przeciętna samica żyje około dziesięciu lat i składa w tym czasie około miliona jaj. Prawie wszystkie młode umierają w ciągu kilku tygodni. Ale nawet jeśli spośród tego miliona tylko dwa osobniki dożyją dorosłości, po jednym na każdego z rodziców, populacja krabów czerwonych na Wyspie Bożego Narodzenia pozostanie niezachwiana.
Ten dosyć rozrzutny sposób na przetrwanie jest stosowany przez wiele gatunków zwierząt. Samica dorsza może wyprodukować sześć milionów jaj podczas jednego tarła. Na lądzie owady stosują tę samą strategię. Ze względu na swoje niewielkie rozmiary samica muszki owocowej (wywilżny) nie może składać jaj w liczbie dorównującej samicy dorsza, ale mimo to i tak składa ich dwa tysiące podczas sezonu, w partiach po sto naraz. Najbardziej obfite lęgi są jednak produkowane przez niektóre prostsze zwierzęta żyjące w morzu, takie jak koralowce, meduzy, jeżowce i mięczaki. Rekordzistą wśród wszystkich zwierząt, czy to lądowych czy wodnych, jest niemal z pewnością ogromny małż zwany przydacznią, składający pięćset milionów jaj w jednym monstrualnym wyrzucie. Co więcej, ten zdumiewający wyczyn reprodukcyjny może powtarzać każdego roku przez sto lat.
Istnieje jednak mniej kuriozalna alternatywa. Zamiast produkować tak dużą liczbę jaj, na jaką zezwala jej ciało, samica może złożyć ich mniej, jednocześnie zwiększając szansę na przetrwanie każdego z nich. Może dostarczyć im pożywienia, aby przeżyły pierwsze trudne dni. Niektóre zwierzęta umieszczają ten pokarm w jaju w postaci żółtka. U prostszych stworzeń jest ono rozmieszczone równomiernie w całym jaju, u żab jest ono skoncentrowane na jednym jego końcu, a u ptaków wypełnia większą część skorupki – przynajmniej na początku. Ptaki tak hojnie obdarowują żółtkiem swoje młode, że pisklę nie potrzebuje żadnego dodatkowego pożywienia – to znajdujące się w jaju jest wystarczającym budulcem dla ciała, kości i piór pisklaka. Co więcej, zapewnia wystarczająco dużo energii, aby młode samo wydostało się ze skorupki.
Jaja owadów zawierają jednak bardzo niewiele żółtka. Zamiast tego samice pomagają swoim młodym, umieszczając je w miejscach, w których znajdą pożywienie, gdy tylko ich głowa wyłoni się z kapsuły jajowej. Motyle przyklejają je na liściach konkretnej rośliny, stanowiącej pokarm dla ich gąsienic, plujki składają je na martwym mięsie, w którym gustują ich larwy, a niektóre osy dla dobra swoich młodych stają się porywaczami.
Szczerkliny rozpoczynają swoje przygotowania do nachodzącej pory godowej od wykopania norki. Osy te żyją na każdym kontynencie z wyjątkiem Antarktydy. Ich ulubionym miejscem jest nagi skrawek ziemi, którego powierzchnia została wypalona przez żar słońca. Osa drąży w niej, używając swej głowy niczym wiertarki pneumatycznej – przyciska swe mocne, ostre szczęki do gleby, wprawiając je w wibracje za pomocą drżenia mięśni skrzydeł. Po tym, jak już przebije się przez powierzchnię, dalsze drążenie tunelu jest znacznie łatwiejsze – szczerklina wyciąga spore ilości piasku, zaciskając je między przednimi odnóżami. Gdy zakończy budowę tunelu, przeczesuje pobliskie krzaki w poszukiwaniu gąsienic.
Gdy tylko jakąś znajdzie, paraliżuje ją za pomocą swojego długiego żądła niczym strzykawką ze środkiem znieczulającym. Następnie odlatuje wraz z unieruchomioną gąsienicą do swojej nory. Z trudem wciąga ją w głąb tunelu i tam, w ciemności, na jej bezwładnym ciele składa pojedyncze jajo. W jednej norce może znaleźć się nawet pół tuzina tak sparaliżowanych więźniów, z których każdy jest skazany na bycie pożartym żywcem przez wylęgającą się w nim larwę osy. Po zapełnieniu nory szczerklina zamyka ją korkiem z piasku, który następnie utwardza i wygładza uderzeniami trzymanego w swych szczękach żwiru.
W podobny sposób o swoje młode troszczy się kilka tysięcy gatunków os na całym świecie. Otrętwiacz, osa nieco mniejsza niż szczerklina, zaopatruje swoje młode w muchy. Po ich schwytaniu i sparaliżowaniu nie wyciąga z nich swego żądła, ale odlatuje z powrotem do nory z wciąż na nie wbitym owadem, niczym kiełbasą na patyku. Osa z rodzaju Pepsis jest prawdziwym gigantem w swojej grupie, osiągając dziesięciocentymetrową rozpiętość skrzydeł. Żyje w Ameryce Południowej i poluje na ptakożerne pająki wielkości ludzkiej dłoni. Po ich sparaliżowaniu usuwa im odnóża, aby ułatwić sobie transport.
Nory tych os są zazwyczaj tak umiejętnie ukryte, że niewiele innych zwierząt jest w stanie je znaleźć i obrabować. Jednak jaja, szczególnie te z dużymi zapasami żółtka bogatego w substancje odżywcze, są doskonałym pożywieniem i wiele innych zwierząt kradnie je, jeśli tylko ma taką sposobność. Może się to zdarzyć nawet wtedy, gdy jajo jest schowane. Wiele os i much to pasożyty składające jaja wewnątrz ciała innego stawonoga, zazwyczaj gąsienicy. Następnie larwy powoli zjadają wciąż żywego owada od wewnątrz, aż do czasu ich przepoczwarzenia, kiedy to niefortunny żywiciel zazwyczaj umiera. Istnieją jednak pasożytnicze osy, których ofiarą nie jest sam sparaliżowany stawonóg, ale pasożytnicza larwa znajdująca się w jego wnętrzu. Te hiperpasożyty wykrywają ofiarę z larwą w środku po jej charakterystycznym zapachu, a następnie składają wewnątrz niej jaja. Zarówno żywiciel, jak i pasożyt zostają ostatecznie zjedzeni przez żarłoczną larwę pasożyta wyższego rzędu.
Jaja są tak cenne, że rodzice często poświęcają wiele czasu i energii na ich ochronę. Kilka gatunków ptaków – na przykład kacyki z Ameryki Południowej oraz wikłacze z Afryki – regularnie lęguje w pobliżu gniazd niebezpiecznych os, których wiele zwierząt stara się unikać. Co ciekawe, osy nie zwracają uwagi na budujące gniazda ptaki, ale atakują wszelkie inne stworzenia, które odważą się do nich zbliżyć.
Meksykańska mucha Ululodes składa jaja partiami na spodniej stronie roślinnych gałązek. Skończywszy, schodzi nieco w dół, gdzie składa kolejną porcję. Te jednak różnią się od tych pierwszych. Nic się z nich nie wykluje. Są nieco mniejsze, mają maczugowaty kształt i pokryte są błyszczącym, brązowym płynem, który nie twardnieje ani nie paruje, ale pozostaje płynny przez trzy lub cztery tygodnie – do czasu, aż wyklują się pierwsze jaja znajdujące się wyżej na gałązce. Jeśli poszukująca pożywienia mrówka dotknie czułkami któregoś z bezpłodnych jaj, odskoczy gwałtownie, a może nawet stracić równowagę i spaść. Przez minutę będzie się gorączkowo czyściła, a dopiero potem uda się w poszukiwaniu innego pożywienia, ale już gdzie indziej.
Większość gadów porzuca swe jaja po ich uprzednim zakopaniu lub ukryciu; niektóre pozostają jednak obok i dzielnie bronią ich przed rabusiami. Kobry królewskie zawijają się wokół swojego lęgu, a krokodyle około dwóch miesięcy z bliska pilnują swojego gniazda zbudowanego z rozkładającej się roślinności.
Ptaki, które z naukowego punktu widzenia stanowią szczególny rodzaj gadów, nie mają zbyt dużego wyboru w tej kwestii. Podobnie jak ich znajdujące się w jajach młode, są ciepłokrwiste. Jeśli jaja ulegną wychłodzeniu, znajdujące się w nich pisklęta umrą. Zatem przez większość czasu któryś z ptaków-rodziców musi przy nich pozostawać. Ogrzewa jaja, przyciskając je do plamy lęgowej – pozbawionego piór obszaru na skórze, wytwarzanego specjalnie na czas pory godowej albo obecnego na piersi ptaka na stałe, ale ukrytego przez długie pióra rosnące wokół.
Wychłodzenie jest najczęstszym z zagrożeń, ale na pustyniach występuje równie śmiertelne ryzyko przegrzania. Czajka srokata, żyjąca na sawannach Afryki Wschodniej, staje nad jajami i osłania je swymi rozpostartymi skrzydłami, tym samym kierując delikatne podmuchy wiatru w ich kierunku. W Australii bocian żabiru nabiera dziobem wodę i spryskuje nią jaja, jeśli te osiągną niebezpiecznie wysoką temperaturę.
Nogale, grupa ptaków zamieszkujących Australię i zachodni Pacyfik, opracowały szczególnie pomysłową technikę inkubacji. Najprostszą jej wariacją jest ta stosowana przez ptaki z rodzaju Megapodius, żyjące w północno-wschodniej części kontynentu. Niektóre osobniki wykopują doły w starannie wybranych miejscach na plaży, gdzie w ciągu dnia jaja są ogrzewane przez słońce, a w nocy zatrzymujący ciepło piasek zapewnia im stałą temperaturę. W jednym z regionów ptaki składają jaja w rozpadlinach czarnych skał, które mają podobne właściwości izolacyjne. Na niektórych wyspach Pacyfiku nogale wykorzystują w analogiczny sposób podziemne ciepło wulkaniczne. Jeszcze inne, żyjące w lasach deszczowych w głębi lądu, grabią pozostałości roślin, formując kopce o wysokości czterech i pół metra – butwiejąca roślinność utrzymuje jaja w cieple.
Najbardziej złożoną techniką gniazdowania jest ta stosowana przez nogala prążkowanego żyjącego na otwartych równinach południowej Australii. Zimą samiec wykopuje w piaszczystej ziemi dziurę o metrowej głębokości i średnicy czterech i pół metra, którą następnie wypełnia roślinnością. W środku wykopuje głęboką na około trzydzieści centymetrów miskę. Będzie to miejsce na jego jaja. Kiedy pierwsze wiosenne deszcze dokładnie zwilżą stos, ptak przykrywa całą konstrukcję piaskiem. Odizolowana od suchego powietrza roślinność, która znajduje się wewnątrz kopca, zaczyna gnić, wytwarzając ciepło. Samica jak dotąd nie brała udziału w tych pracach. Intensywnie żerowała w okolicy, magazynując w swoim ciele rezerwy energetyczne niezbędne do wytworzenia jaj. Gdy jest gotowa do ich złożenia, samiec usuwa część piasku z góry kopca, odsłaniając gnijącą roślinność. Samica składa w niej jedno jajo, które zostaje ponownie przykryte przez samca. Uważnie monitoruje on temperaturę kopca za pomocą swojego dzioba. Na początku sezonu, gdy roślinność w środku intensywnie fermentuje, gniazdo może się przegrzać. Samiec rozgrzebuje wówczas część piasku, umożliwiając ucieczkę nadmiarowego ciepła. Po kilku tygodniach intensywność rozkładu roślinności i wytwarzane w tym procesie ciepło zaczynają słabnąć. Jednak teraz słońce świeci o wiele mocniej. Aby zapobiec nadmiernemu wzrostowi temperatury w gnieździe, należy je przykryć grubą warstwą ziemi, która będzie izolowała jego wnętrze przed promieniami słonecznymi. Wraz z upływem lata dochodzi do zmiany strategii. Niebezpieczeństwem staje się wychłodzenie, a nie przegrzanie. Samiec otwiera więc kopiec w ciągu dnia, aby jak najlepiej wykorzystać słabnące słońce, a nocą ponownie go przykrywa, aby zatrzymać ciepło.
Dzięki tym metodom, tak profesjonalnie dopasowanym do zmieniających się pór roku, samcowi nogala prążkowanego udaje się przez kilka miesięcy utrzymać w kopcu temperaturę zbliżoną do 34°C. Przez cały ten czas samica składa jaja, jedno po drugim. Jeśli pożywienia jest dużo, może to robić nawet co drugi dzień. Jeśli rok jest nieurodzajny, składa jaja tylko raz na dwa tygodnie. Za każdym razem samiec musi dokopać się do warstwy roślinności i ponownie ją przykryć. Najwyraźniej bierze na siebie szczególną odpowiedzialność za zarządzanie kopcem, ufając tylko swojej wiedzy – przepędzi samicę chcącą złożyć jaja w czasie, gdy otwarcie gniazda może spowodować niebezpieczne wahania temperatury. Zanim sezon dobiegnie końca, para może wydać na świat nawet trzydzieści pięć piskląt.
Jaja nogala prążkowanego zaczynają się rozwijać, gdy tylko zostaną otoczone odpowiednią temperaturą, a więc od razu, gdy samica umieści je w kopcu. Jak na dosyć niewielkie ptaki, ich jaja są nadzwyczaj duże i bogate w żółtko. Dzięki temu tuż po wykluciu pisklę jest już w pełni rozwinięte i zdolne do samodzielnego kopania w piasku. Po kilku godzinach odpoczynku biegnie do buszu w poszukiwaniu pożywienia, a po zaledwie dwudziestu czterech godzinach jest w stanie latać. Zanim samica złoży ostatnie jajo w sezonie, jej pierwsze pisklę już zdoła się wykluć i odlecieć.
Pisklęta wykluwające się przez tak długi czas nie są problemem dla nogali ani dla takich ptaków jak orły, które budują gniazda w niedostępnych wierzchołkach drzew. Ich młode mogą tam pozostawać bezpieczne, dopóki same nie będą w stanie wzbić się w powietrze. Jednak dla wielu ptaków naziemnych młode wykluwające się z jaj w różnym czasie stanowiłyby trudność. Ich młode są początkowo zbyt słabe, aby latać, i nie są w stanie samodzielnie znaleźć pożywienia. Ich rodzice prowadzą je więc z dala od gniazda do miejsc, gdzie mogą zbierać pokarm i ukryć się. Jeśli pisklęta wykluwałyby się w różnym czasie, a zatem były na różnych etapach rozwoju, byłoby to zadanie trudne do wykonania. Zatem samice kurowatych nie rozpoczynają inkubacji swojego lęgu tak długo, aż nie złożą wszystkich kilkunastu jaj, co może nastąpić dopiero po dwóch tygodniach od zniesienia pierwszego z nich. W ten sposób wszystkie zaczynają rozwijać się w tym samym czasie.
Przy tak dużym lęgu trudno jest jednak utrzymać wszystkie jaja w dokładnie tej samej temperaturze. Te znajdujące się z boku gniazda mogą nie otrzymywać tyle ciepła, co te w środku. Samica musi również regularnie je obracać, aby zapobiec przywieraniu znajdujących się w jaju błon do siebie nawzajem lub do skorupki. Zatem gdy zbliża się czas wyklucia, nie wszystkie jaja mogą być jednakowo gotowe. Aby to zmienić, niewyklute pisklęta zaczynają komunikować się między sobą. Gdyby przyłożyć do jajka stetoskop lekarski, można by usłyszeć kliknięcia dochodzące z jego wnętrza. Słyszą je również pisklaki znajdujące się w sąsiednich jajach. Jeśli nie osiągnęły one jeszcze etapu wydawania dźwięków, odgłosy sąsiadów stymulują je do przyspieszenia rozwoju. Można to udowodnić, odtwarzając nagrania pisklęcych kliknięć tylko części jaj – młode wyklują się z nich znacznie wcześniej niż te, które były trzymane w ciszy.
Gniazdowanie jest szczególnie wymagającym i niebezpiecznym okresem w życiu ptaków. Jeszcze przed wykluciem jaja wymagają dużo opieki, przez co ptasi rodzic ma mniej czasu, który może poświęcić na znalezienie pożywienia dla siebie samego. Dodatkowo, gniazdowanie zatrzymuje go na ziemi lub w gałęziach drzew, gdzie jest narażony na znacznie większe niebezpieczeństwa niż w powietrzu. Dla większości ptaków takie ryzyko i związany z nim wysiłek są jednak nieuniknione.
Ale nie dla wszystkich. Samica kukułki znalazła sposób, żeby ich całkowicie uniknąć. Zmusza innych do opieki nad swoimi jajami. Europejska kukułka zwyczajna oszukuje świstunki, pokrzywnice i rudziki. Czynność swą wykonuje nader szybko. Samica kukułki ląduje na brzegu obcego gniazda, chwyta dziobem jedno ze znajdujących się tam jaj, odlatuje z nim, a następnie połyka. Natychmiast wraca i składa własne jajo. Szybkość działania jest ważna, aby ptaki będące ofiarą kukułki nie zauważyły intruza i nie zdały sobie sprawy z oszustwa, gdyż mogłyby wtedy całkowicie porzucić swój lęg. Kukułka nie ma wystarczająco czasu, aby usiąść na gnieździe, zatem jej jajo często spada z niewielkiej wysokości. Nie pęknie, nawet jeśli wyląduje bezpośrednio na jajach ptaka-gospodarza, ponieważ jego skorupka jest od nich dwa razy grubsza.
Kukułka jest w stanie złożyć jajo błyskawicznie, ponieważ zatrzymuje je w swoim ciele nawet do dwudziestu czterech godzin po wytworzeniu skorupki. Może więc je podrzucić, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja. Ma to dodatkowy atut – pisklę przetrzymane przez ten czas w cieple ciała samicy zaczyna się już rozwijać. Dodatkowo jego czas inkubacji jest krótszy o dzień lub dwa od piskląt gospodarzy. Zatem młoda kukułka ma duże szanse na to, że pojawi się przed prawowitymi potomkami oszukiwanego ptaka. Wówczas pisklę kukułki wypycha pozostałe jaja z gniazda.
W większości przypadków jajo kukułki wygląda bardzo podobnie do gospodarzy. Gdyby tak nie było, ptasi rodzice z łatwością wykryliby podmianę i wyrzuciliby je. Chociaż kukułka jest znacznie większym ptakiem niż trzcinniczek lub jakikolwiek inny jej stały żywiciel, znosi małe jaja, przez co różnice nie rzucają się w oczy. Co więcej, każda kukułka składa jajka o pigmentacji przypominającej umaszczenie skorupek żywiciela. Tak więc samice, które zwykle pasożytują na świergotkach, składają nakrapiane jaja, podczas gdy te, które w Europie kontynentalnej oszukują rudziki, mają niebieską skorupkę.
Kukułka zwyczajna jest najsłynniejszym ptakiem, który zachowuje się w ten dosyć nieodpowiedzialny sposób, ale bynajmniej nie jedynym. Rodzina kukułek jest bardzo duża i obejmuje sto trzydzieści różnych gatunków występujących na całym świecie, z których prawie połowa wykazuje tego typu zachowanie. Pasożyty lęgowe – jak się je fachowo nazywa – występują także w innych rodzinach ptaków. W Ameryce Południowej żyją starzyki, których kilka gatunków pasożytuje na stu różnych rodzajach wróbli. Z kolei w Afryce opiekę rodzicielską innych ptaków wykorzystują wikłacze, wdówki i miodowody. Jak widać, o ile nie zostanie się przyłapanym, jest to bardzo opłacalna sztuczka. I robią tak nie tylko ptaki, zwyczaj ten jest jeszcze bardziej rozpowszechniony wśród owadów.
Szczerklina, osa polująca na gąsienice, musi bacznie pilnować swojej sparaliżowanej ofiary. Jeśli przy otwieraniu wejścia do swojej nory odłoży ją nawet na kilka sekund, do zdobyczy może podlecieć mucha i złożyć w niej własne jajo. Z jaja szybko się wykluje larwa i pożre zarówno jajo szczerkliny, jak i przeznaczoną jej gąsienicę. Trzmielce, zwane pszczelimi kukułkami, przedostają się do gniazd innych gatunków pszczół i zostawiają tam swoje jaja, które są następnie pielęgnowane i wychowywane przez gospodarzy. Niektóre robią to potajemnie, zakradając się cicho wśród roju zajętych robotnic, czym prędzej składają jajo w woskowej komórce i wymykają się niezauważone. Jeden z gatunków, koczownica, przebywa przez jakiś czas z kolonią, na której pasożytuje, wytwarzając specjalny zapach, który pszczoły-gospodarze uważają za szczególnie atrakcyjny. Jeszcze inny rodzaj, Sphecodes, osiąga swój cel, walcząc z całą kolonią, zabijając każdego osobnika, który stanie na jego drodze. We wszystkich tych przypadkach larwa pszczoły, podobnie jak pisklę kukułki, zabija prawowite potomstwo i zjada przeznaczone dla niego zapasy żywności. W najbardziej ekstremalnych przypadkach, jak u północnoamerykańskiej osy klecanki, inwazyjna samica wyrzuca prawowitą królową i przejmuje całe gniazdo. Za pomocą feromonów przekonuje zamieszkujące je robotnice do pomocy w wychowaniu jej własnego potomstwa.
Zatem do momentu wyklucia jaja owadów, ptaków, krabów i gadów są one zagrożone ze wszystkich stron. Najbardziej ekstremalnym sposobem ich ochrony jest schowanie ich przez matkę we własnym ciele.
Samiec gupika, małej południowoamerykańskiej ryby zwanej pawim oczkiem, ma parę płetw na spodzie, które są zmodyfikowane w przypominającą pistolet rurkę. Wystrzeliwuje przez nią małe pociski spermy do otworu płciowego samicy. Te, które trafią w cel, są przez nią wchłaniane i zapładniają znajdujące się w niej jaja. Tam też młode wykluwają się i rozwijają, dokarmiane przez żółtko. W miarę, jak rosną, pęcznieją i ciemnieją, przez co na brzuchu samicy, tuż przed płetwami odbytowymi, powstaje czarny trójkąt. W końcu matka je uwalnia. Każde młode, będące wielkości ziarenka ryżu, wyłania się złożone w pół – z głową przy ogonie – i zaraz odpływa, by ukryć się w liściach roślin wodnych.
Co zaskakujące, wśród ryb igliczniowatych i ich bliskich krewnych, koników morskich, to samiec przechodzi przez ciążę. Podczas godów para splata się ze sobą ciałami. Samica składa jaja, które przyklejają się do brzucha samca. Skóra pod nimi stopniowo puchnie, aż w końcu osadzają się one w małych jamkach, w których samiec nosi je aż do wyklucia. Co prawda trudno jest to nazwać zapłodnieniem wewnętrznym, ale u konika morskiego (który trzyma swe ciało pionowo, a nie poziomo jak iglicznia) rola samczej ciąży jest znacznie bardziej rozbudowana. Na trzy lub cztery dni przed kopulacją samiec wytwarza torebkę na brzuchu. Gdy rozpoczynają się zaloty, zbliża on swój tułów do samicy i oboje splatają się ze sobą. W ciągu pięciu sekund samica wytryskuje kilka tysięcy jaj do jego woreczka i następnie para rozdziela się. Samiec opróżnia przewody nasienne do swej torebki, dzięki czemu jaja są zapładniane szybko i skutecznie. Następnie wyściółka woreczka staje się miękka i gąbczasta, wydzielając odżywczy płyn pochłaniany przez młode. Dwa tygodnie później ciało samca przeszywa seria skurczów, a następnie z jego torebki wystrzeliwują maleńkie młode koniki morskie. Ten swoisty poród może trwać przez dwadzieścia cztery godziny, w trakcie których na świat przyjdzie ponad tysiąc młodych.
Tego typu zapłodnienie wewnątrz ciała jest niezwykle rzadkie wśród zwierząt żyjących w wodzie. Większość z nich po prostu uwalnia swoje jaja i plemniki do toni wodnej i liczy na to, że uda im się ze sobą połączyć. Nie jest to możliwe u zwierząt lądowych, u których zapłodnienie wewnątrz samicy jest wręcz regułą. Przetrzymanie zapłodnionych jaj w ciele na tyle długo, by mogły się tam wykluć, nie wymaga żadnych większych zmian anatomicznych ani fizjologicznych. Nie jest więc zaskoczeniem, że we wszystkich głównych grupach zwierząt lądowych występują gatunki żyworodne. Jedynym wyjątkiem są ptaki – o ile nam wiadomo, wszystkie od zawsze składały jaja. Jest to spowodowane tym, że pisklęta rozwijające się w ciele dorosłej samicy stanowiłyby dodatkowe obciążenie znacząco utrudniające jej lot.
Nawet u owadów, które zazwyczaj składają ogromne ilości maleńkich jaj, zdarzają się rzadkie przypadki żyworodności. Samice gzów trzymają jaja w jajowodzie, dopóki nie wyklują się z nich larwy. Następnie wstrzykują je do nozdrzy nieszczęsnej owcy, gdzie larwy pospiesznie zaczynają żerować na błonach wyściełających zatoki przynosowe żywiciela. Samica muchy tse-tse przechowuje swoje młode jeszcze dłużej. Jej larwa znajduje się w torebce, z której ścian wypływa specjalny, odżywiający ją płyn. Oddycha przez parę rurek, które wysuwają się z otworu genitalnego. Okresowo zrzuca nabłonek, a po przyjściu na świat jest gotowa do natychmiastowego przepoczwarzenia.
Technika ta niesie ze sobą pewne ograniczenia. Poświęcanie tak dużej uwagi potomstwu i opieka nad nim aż do momentu, gdy osiągnie zaawansowane stadium rozwoju, nieuchronnie wiąże się ze zmniejszeniem liczby młodych, które samica może wydać na świat. Mucha tse-tse może jedynie pomarzyć o składaniu jaj setkami, jak to czyni mucha domowa. Samica muchy tse-tse może urodzić tylko jedno młode naraz, a w ciągu całego swojego półrocznego życia nie więcej niż tuzin. Jednak sukces jej strategii rozrodczej jest aż nadto zauważalny dla każdego, kto podróżuje po zamieszkałych przez nią obszarach Afryki.
Mszyca różano-szczeciowa, kolejny żyworodny owad, w toku ewolucji wynalazła sposób na pokonanie nawet tego ograniczenia. Latem, gdy w liściach roślin znajduje się mnóstwo pokarmu, produkuje ona jaja, z których bez żadnej pomocy ze strony samca rozwijają się młode. Wszystkie one są samicami, które również są reprodukcyjnie samowystarczalne, mogą więc robić to samo, co ich matka, nawet zanim opuszczą jej ciało. W rezultacie samica rodzi jednocześnie swoje dzieci i wnuki, a potomstwo jednej ciężarnej mszycy może w ciągu kilku godzin ogołocić krzew róży.
Płazy również przyjęły tę taktykę. Większość żab składa galaretowate jaja, które następnie porzuca. Niektóre jednak przechowują je w woreczkach na swym grzbiecie, w torbach gardłowych lub w jajowodach.
Wśród węży i jaszczurek strategia ta wydaje się występować niemal całkowicie losowo i na razie naukowcy nie wiedzą, jak to wyjaśnić za pomocą genetyki lub ekologii. Boa dusiciele, grzechotniki i kameleony rodzą żywe młode, ale pytony, kobry i legwany już nie. Zazwyczaj jaja gadów są składane na lądzie i otoczone są skorupką, aby zapobiec odparowaniu płynów. Jednak te, które są przechowywane w ciele samicy aż do momentu wyklucia, mają bardzo cienkie skorupki albo są ich całkowicie pozbawione. Wszystkie jaja gadów zawierają znaczną ilość żółtka, ale wiele z form żyworodnych opracowało sposób na jego uzupełnianie. Jaja luźno przylegają do ściany jajowodu samicy, a po obu stronach, w miejscach, w których się stykają, wytwarzane się naczynia krwionośne. Dzięki nim młode są w stanie wchłaniać pożywienie z krwi matki. W ten sposób samica dostarcza swojemu potomstwu więcej niezbędnego do rozwoju pożywienia, niż byłaby w stanie zmieścić w pojedynczym jaju. Co więcej, może ten proces rozciągnąć w czasie, zamiast produkować całość żółtka w jednym momencie. Gdy tylko w linii gadziej pojawiła się żyworodność, doprowadziła do powstania zachowań społecznych. Rodzice i młode żyją razem i wchodzą ze sobą w interakcje, co sugeruje ewolucyjne znaczenie tego sposobu rozmnażania.