„Oto Księga Drzwi. Gdy trzymasz ją w ręku, każde drzwi są wszystkimi drzwiami”. Najbardziej wyczekiwany tytuł fantasy w 2024 roku według portalu Goodreads.
Wyobraź sobie, że można po prostu otworzyć drzwi i znaleźć się w dowolnym miejscu na ziemi…
Spokojne życie trzydziestoletniej Cassie toczy się bez wyraźnego kierunku między księgarnią, gdzie pracuje, a nowojorskim mieszkankiem wynajmowanym do spółki z przyjaciółką.
Wszystko zmienia się, gdy pewnego razu jeden ze stałych klientów sklepu zostawia na stole tajemniczą starą książkę. Jak się okazuje, daje ona jej właścicielowi szczególne moce. I wkrótce Cassie dowiaduje się, że istnieją inne magiczne księgi, które również mogą czynić rzeczy cudowne – lub przerażające.
„Księga drzwi” to wypełniona magią i grozą hipnotyzująca opowieść o niezwykłej mocy książek.
Absolutnie magiczna i komfortowa. Ta historia jest jak drzwi do innego świata, w którym przeszłość miesza się z teraźniejszością, a książki są czymś więcej niż tylko kartkami papieru… Zatem nie zwlekajcie. Chwyćcie za klamkę i wejdźcie do miejsca, które was zaskoczy.
Zuzanna Wólczyńska
Gareth Brown przez ostatnie 20 lat pracował w brytyjskiej administracji publicznej i marzył o tym, żeby zostać pisarzem. Jest nałogowym podróżnikiem, który przepada za odwiedzaniem nowych miejsc – lubi zwłaszcza pierwsze godziny szoku kulturowego i wsłuchiwanie się w uliczny gwar w nieznanym mieście. „Księga drzwi” jest jego debiutem literackim, w którym wyraźnie wybrzmiewa podróżnicza pasja.
Księga drzwi
Przekład: Dorota Konowrocka-Sawa
Wydawnictwo Uroboros
Premiera: 10 kwietnia 2024
Cześć pierwsza. Drzwi
Cicha śmierć pana Webbera
W księgarni Kellner Books położonej w nowojorskiej dzielnicy Upper East Side John Webber na kilka minut przed swoją śmiercią czytał Hrabiego Monte Christo. Siedział na samym środku księgarni przy tym samym stoliku co zwykle, złożony starannie płaszcz przewiesił przez oparcie fotela, powieść rozłożył na blacie przed sobą. Przerwał na chwilę, by upić łyk kawy, zamknąwszy uprzednio książkę, której stronę zaznaczył miękką skórzaną zakładką.
– Jak się pan miewa, panie Webber? – zapytała Cassie, która szła właśnie przez księgarnię ze stertą książek pod pachą. Było już dość późno i pan Webber był jedynym klientem.
– Och, jestem stary, zmęczony i całkiem się sypię – odparł jak zawsze, gdy Cassie pytała go o samopoczucie. – Lecz poza tym nie mogę narzekać.
Pan Webber był regularnym bywalcem księgarni i jednym z tych klientów, których Cassie zawsze chętnie zagadywała pierwsza. Był dżentelmenem: mówił niezbyt głośno, ubierał się starannie i na oko dość drogo. Jego podeszły wiek zdradzała pomarszczona skóra na dłoniach i szyi, choć przeczyły mu gładkość cery i bujna czupryna siwych włosów. Cassie wiedziała, że jest samotny, lecz nie obnosił się z tym i nie narzucał swojej samotności innym.
– Czytam Hrabiego Monte Christo. – Kiwnął głową w stronę książki i zakładka wysunęła się ku Cassie jak wężowy język. – Już ją kiedyś czytałem, lecz im jestem starszy, tym większą przyjemność sprawiają mi powroty do ulubionych lektur. Jakbym spędzał czas z przyjaciółmi z dawnych lat. – Odkaszlnął i zaśmiał się cicho, niejako przyznając Cassie, że owszem, zabrzmiało to ckliwie. – Czytałaś?
– Owszem. – Cassie poprawiła sobie stertę książek pod pachą. – Miałam pewnie z dziesięć lat.
Przypomniała sobie długie deszczowe dni jakiegoś jesiennego weekendu, kiedy to Hrabia Monte Christo, jak wiele książek wcześniej i później, porwał ją ze sobą.
– Nie pamiętam już siebie jako dziesięciolatka – mruknął z uśmiechem pan Webber. – Mam wrażenie, jakbym urodził się już jako mężczyzna w średnim wieku, ubrany w garnitur. Co pomyślałaś po przeczytaniu tej książki?
– To naturalnie klasyka, ale środkowa część, cały ten fragment w Rzymie… za długi. Zawsze miałam ochotę od razu przejść do końcówki, w której bierze odwet.
Pan Webber skinął głową.
– Tak, autor zdecydowanie podsyca oczekiwanie czytelnika na rewanż.
– Mhm – zgodziła się Cassie.
Chwila rozciągnęła się w czasie, ciszę wypełnił ledwie słyszalny jazz sączący się z głośników na ścianach.
– Byłaś kiedyś w Rzymie? – zapytał pan Webber i zatarł ręce, jakby mu zmarzły. Cassie wiedziała, że zanim przeszedł na emeryturę, był pianistą i kompozytorem; miał długie, delikatne palce, które z łatwością tańczyły po klawiszach.
– Tak, byłam, ale niewiele pamiętam.
Kilka lat wcześniej spędziła w Rzymie tydzień podczas podróży po Europie i dobrze to zapamiętała, lecz chciała zachęcić pana Webbera do zwierzeń. Ten człowiek sypał jak z rękawa opowieściami o dobrze przeżytym życiu; miał więcej opowieści niż ludzi gotowych ich wysłuchać.
– Darzyłem Rzym prawdziwą miłością – powiedział, rozsiadając się w fotelu. – Ze wszystkich miejsc, w których byłem, a przecież sporo podróżowałem, Rzym był jednym z moich ulubionych. Można było spacerować po nim i wyobrażać sobie, jak wyglądał przed pięciuset laty.
– Mhm – wymamrotała Cassie, obserwując, jak uwaga pana Webbera dryfuje ku jego wspomnieniom. Gdziekolwiek był, wydawał się tam szczęśliwy.
– Wiesz, zatrzymałem się w małym hoteliku niedaleko fontanny di Trevi – powiedział, owładnięty nagle jakimś wspomnieniem. – Co rano przynosili tam gościom kawę do łóżka, niezależnie od tego, czy ci sobie tego życzyli. Punktualnie o siódmej rano. Krótkie pukanie, a potem starsza pani prowadząca hotelik wmaszerowywała do pokoju, z brzękiem stawiała filiżankę na nocnym stoliku i wymaszerowywała na korytarz. Pierwszego ranka stałem goły na środku pokoju, rozważając właśnie, co by tu założyć, kiedy wpadła do środka z moją kawą. Zlustrowała mnie spojrzeniem od góry do dołu, absolutnie niewzruszona tym, co zobaczyła, po czym wyszła z pokoju. – Zaśmiał się na samo wspomnienie. – Zobaczyła mnie w całej… okazałości.
– O nie! – powiedziała Cassie i zawtórowała mu śmiechem.
Przyjrzał się jej uważnie i wyciągnął właściwy wniosek.
– Opowiadałem ci już o tym, prawda?
– Nie – skłamała. – Nie wydaje mi się.
– Rozpuściłaś mnie, Cassie. Stałem się jednym z tych staruszków, którzy zamęczają młodych wysłużonymi anegdotami.
– Dobra historia jest wartościowa także za drugim razem.
Pokręcił głową, jakby poirytowany własnym zachowaniem.
– Nadal pan podróżuje, panie Webber? – zapytała, by wytrącić go z irytacji.
– Och, teraz już nigdzie nie jeżdżę. Jestem za stary i za słaby. Chyba nie przeżyłbym długiego lotu.
Założył ręce na brzuchu i zapatrzył się w blat stołu, zatopiony w tej myśli.
– Trochę to makabryczne.
– Realistyczne – odparł z uśmiechem, po czym spojrzał na nią z powagą. – To ważne, aby pozostać realistą. Życie jest jak pociąg stopniowo nabierający prędkości. Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej dla ciebie. Ja już pędzę ku stacji końcowej. Wiem o tym. Ale przeżyłem swoje życie i na nic się nie skarżę. Tymczasem młodzi ludzie tacy jak ty, Cassie… Wy musicie iść w świat, żeby go zobaczyć, póki można. Tyle jest do zobaczenia poza czterema ścianami. Nie pozwól, by świat cię ominął.
– Widziałam już mnóstwo, panie Webber, proszę się nie martwić. – Cassie poczuła się niezręcznie, gdy rozmowa zeszła na nią. Kiwnęła głową na trzymane pod pachą książki. – Pozwoli pan, że wyniosę je na zaplecze, zanim mi ręka odpadnie.
Minęła nieczynny już barek kawowy i przeszła do znajdującej się w głębi sklepu kanciapy bez okien, w której między szafkami personelu piętrzyły się pudła. Rzuciła książki na zabałaganione biurko pani Kellner, by ta mogła zająć się nimi nazajutrz po otwarciu księgarni.
– Cassie, nie próbowałem ci doradzać, jak żyć – powiedział pan Webber, gdy już wyłoniła się z zaplecza. Minę miał poważną. – Mam nadzieję, że cię nie obraziłem.
– Obraziłem? – powtórzyła Cassie, szczerze zdumiona. – Jak pan może tak myśleć? W ogóle nie przyszło mi to głowy.
– Właściwie chodziło mi tylko o to, żebyś z łaski swojej nie wspominała pani Kellner, że podsunąłem ci myśl o porzuceniu jej księgarni.
– Dożywotnio zakazałaby panu wstępu. – Cassie uśmiechnęła się szeroko. – Ale proszę się nie martwić, nie zdradzę się nawet słówkiem. Zresztą nigdzie się nie wybieram. W każdym razie nieprędko.
Zbierając ze stolików kubki i talerze, Cassie rozejrzała się po księgarni, w której pracowała od swojego przyjazdu do Nowego Jorku przed sześcioma laty. Temu miejscu nie brakowało żadnego z atrybutów porządnej księgarni: wszystkie półki i stoły uginały się pod ciężarem książek, w tle zawsze grała cicha muzyka, lampki zwisały spod wysokiego sufitu na długich kablach, tworząc jasne punkty w przytulnym mroku. W kątach i między półkami poustawiano wygodne fotele, na ścianach zawieszono obrazy nieukładające się w spójną całość. Ścian nie malowano od dekady, regały kupiono chyba jeszcze w latach sześćdziesiątych, lecz wszystko razem nie sprawiało wrażenia zaniedbania, a ledwie usprawiedliwionego zużycia. To było miłe miejsce, jedno z tych, w których człowiek wchodzący tu po raz pierwszy już od progu czuł się jak u siebie.
Skinieniem głowy wskazała filiżankę pana Webbera.
– Dolać panu jeszcze kawy, zanim zaczniemy zamykać?
Pokręcił głową.
– Już i tak wypiłem za dużo. Przez całą noc będę krążył jak wahadłowiec do toalety i z powrotem.
Cassie skrzywiła się, na wpół rozbawiona, na wpół zdegustowana.
– Oferuję ci szybki wgląd w życie starego człowieka – powiedział bez zażenowania pan Webber. – To nieustająca przyjemność. Teraz daj mi kilka minut, żebym zebrał siły, a niezwłocznie zejdę ci z oczu.
– Proszę się nie spieszyć. Miło jest mieć towarzystwo pod koniec dnia pracy.
– Tak. – Pan Webber spuścił oczy na blat stołu i położył dłoń na okładce książki. – Tak, miło. – Podniósł wzrok i uśmiechnął się do niej trochę nieśmiało.
Przechodząc obok, poklepała go po ramieniu. Miękkie światło z witryny księgarni wylewało się w noc, jakby to był kominek w ciemnym pokoju miasta. Gdy Cassie przysiadła na taborecie, dostrzegła, że zaczął padać śnieg. W rozmytym świetle jego płatki opadały jak pyłki kurzu.
– Ale ładnie! – mruknęła zachwycona.
Patrzyła przez chwilę, tymczasem płatki stawały się coraz cięższe, a budynki po drugiej stronie ulicy zamieniły się w krzyżówkę ciemnych i rozświetlonych okien. Przechodnie naciągali kaptury i chowali głowy w ramionach przed nacierającą śnieżycą, klienci niewielkiego baru sushi mieszczącego się naprzeciw księgarni spoglądali zaś w niebo z pałeczkami w dłoniach i niepokojem wymalowanym na twarzach.
– Najlepszym miejscem do rozkoszowania się taką niepogodą pod wieczór jest ciepły pokój. I najlepiej, gdy ma się książkę na kolanach – powiedziała Cassie sama do siebie i uśmiechnęła się smutno, bo te słowa usłyszała kiedyś od kogoś, za kim tęskniła.
Zerknęła na zegar ścienny i zobaczyła, że czas zamykać. Pan Webber siedział przy swoim stole z dziwnie przekrzywioną głową, jak ktoś, komu zdawało się, że został zawołany po imieniu. Cassie zmarszczyła brwi i poczuła gdzieś w głębi serca drgnienie nieokreślonego lęku.
– Panie Webber? – zapytała, podnosząc się z taboretu.
Pospiesznie przeszła przez księgarnię, a sączący się w tle łagodny jazz tylko podrażnił jej niepokój. Pan Webber nie zareagował, gdy położyła dłoń na jego ramieniu. Spojrzenie miał utkwione w jednym punkcie, w szeroko otwartych oczach nie było już życia, wargi rozchyliły się lekko.
– Panie Webber? – spróbowała jeszcze raz, świadoma, że to nie ma sensu.
Cassie wiedziała bowiem, jak wygląda śmierć. Gdy wiele lat wcześniej spotkały się po raz pierwszy, śmierć skradła jej człowieka, który ją wychował, jedyną rodzinę, jaką miała. Teraz przyszła znowu i zabrała miłego mężczyznę, którego Cassie znała bardzo słabo. Zabrała go w chwili, gdy uwagę Cassie odwrócił padający śnieg.
– Och, panie Webber – powiedziała, czując wzbierający w niej smutek.
*
Jako pierwsi pojawili się ratownicy medyczni. Wpakowali się hałaśliwie do księgarni, strząsając śnieg z włosów i ubrań, krocząc energicznie, jakby pana Webbera można było jeszcze ocalić. Lecz gdy tylko go zobaczyli, stracili cały animusz.
– On nie żyje – powiedział jeden z nich, po czym stanęli we troje w niezręcznym milczeniu jak nieznajomi na przyjęciu. Szklane oczy pana Webbera utkwione były w niedalekiej pustce.
Potem przyjechała policja, jeden młody mężczyzna i jeden starszy, obaj zadawali pytania, tymczasem ratownicy podnieśli pana Webbera z fotela i przypięli go do noszy.
– Przychodził wieczorami, dwa, czasem trzy razy w tygodniu – wyjaśniła Cassie. – Tuż przed zamknięciem barku kawowego. Zamawiał kawę, a potem siedział tu i czytał, póki nie zaczęłam zamykać.
Młody funkcjonariusz sprawiał wrażenie znudzonego. Stał z rękami opartymi na biodrach i przyglądał się ratownikom przy pracy.
– Pewnie samotny – rzucił.
– Lubił książki – powiedziała Cassie i policjant spojrzał na nią. – Czasem rozmawialiśmy o książkach, które przeczytał. Albo o tych, które właśnie czytał. Lubił klasykę.
Uprzytomniła sobie, że trajkocze, ale słowa wbrew jej woli nadal wysypywały się z jej ust. Założyła ręce na piersi, żeby powstrzymać ten potok wymowy. W obecności policji czuła się skrępowana, boleśnie świadoma wszystkiego, co robi.
– Aha – odparł z zawodową obojętnością policjant.
– Domyślam się, że lubił z panią gawędzić – zagadnął starszy funkcjonariusz, a Cassie pomyślała, że stara się być miły. Przeglądał właśnie zawartość portfela pana Webbera, szukając adresu czy może danych najbliższych krewnych. Cassie wydało się to dziwnie nieprzyzwoite. Jak grzebanie komuś w szufladzie z bielizną.
– Takiego staruszka pewnie nic tak w życiu nie cieszy jak perspektywa spotkania z ładną kobietą – powiedział młodszy i kącik ust drgnął mu w szelmowskim uśmiechu.
Starszy, nie podnosząc wzroku znad przetrząsanego portfela, karcąco pokręcił głową.
– W ogóle nie o to chodzi – warknęła z irytacją Cassie. – Był po prostu miłym mężczyzną. Nie wszystko ma drugie dno.
Młody pochylił głowę, jakby w geście przeprosin, lecz nie starał się ukryć wymownego spojrzenia rzuconego koledze. Podszedł do drzwi, by przytrzymać je ratownikom.
– No i jest. – Starszy policjant wyciągnął prawo jazdy pana Webbera. – Dziewięćdziesiąta Czwarta Wschodnia Ulica, numer trzysta, mieszkania cztery. Ładna okolica. – Wsadził prawo jazdy z powrotem do portfela i zapiął go. – Skontaktujemy się z panią, gdybyśmy potrzebowali dodatkowych informacji – powiedział do Cassie. – Ale proszę do nas zadzwonić, gdyby cokolwiek przyszło pani do głowy. – Wręczył jej swoją policyjną wizytówkę z numerem telefonu.
– Na przykład co? – zapytała.
Policjant bez przekonania wzruszył ramionami.
– Cokolwiek, co powinniśmy wiedzieć.
Skinęła głową, jakby to była właściwa odpowiedź, choć wcale tak nie było.
– A co z jego rodziną?
– Zajmiemy się tym – powiedział starszy policjant.
– O ile w ogóle jakąś ma – dodał młodszy, stając przy drzwiach.
Cassie widziała, że wolałby już wyjść. Wszystko to śmiertelnie go nudziło, co napełniło ją serdeczną niechęcią. Pan Webber zasługiwał na coś lepszego. Każdy zasługiwał na coś lepszego.
– Poradzi sobie pani? – zapytał starszy. Wydawał się przemęczony, lecz mimo wszystko wykonywał swoją pracę, i to lepiej od młodszego partnera.
– Jasne – powiedziała Cassie i poirytowana zmarszczyła brwi. – Naturalnie.
Patrzył na nią przez chwilę.
– Wie pani, czasem ludzie zwyczajnie umierają – powiedział, usilnie starając się zdobyć na słowa pociechy. – Tak to już jest.
Cassie skinęła głową. Wiedziała. Czasem ludzie zwyczajnie umierali.
Stała przed witryną księgarni i patrzyła, jak odjeżdżają: najpierw karetka, później wóz policyjny. Jej odbicie było duchem na szybie – wysoka, niezgrabna dziewczyna w ciuchach z drugiej ręki: starym wełnianym swetrze z okrągłym wycięciem przy szyi i niebieskich dżinsach, które prawie się przetarły na kolanach.
– Do widzenia, panie Webber – powiedziała i bezwiednie podciągnęła rękawy swetra do łokci.
Powtarzała sobie, że nie trzeba się smucić. Pan Webber był stary, odszedł szybko i spokojnie, jak się wydawało, w miejscu, które zawsze przynosiło mu wiele radości. Ale smutek nie dawał się przegnać. Był niecichnącą basową nutą burczącą w tle.
Podniosła słuchawkę i zadzwoniła do domu pani Kellner.
– Zmarł? – powtórzyła pani Kellner, gdy Cassie opowiedziała jej, co się stało. Słowo zabrzmiało jak wystrzał z pistoletu, krótki i ostry.
Cassie nie odpowiedziała. Po chwili dobiegło ją długie, zmęczone westchnienie.
– Biedny pan Webber – powiedziała pani Kellner i Cassie niemal usłyszała, jak jej rozmówczyni kręci głową. – Ale istnieją gorsze sposoby rozstawania się z tym światem. Z pewnością pan Webber przyznałby mi rację. Jak się czujesz, Cassie?
Pytanie wzięło Cassie z zaskoczenia. Jak zawsze, gdy ktoś pytał ją o samopoczucie.
– Och, w porządku – skłamała. – Może tylko trochę wstrząśnięta.
– Cóż, na każdego przyjdzie kolej, a pan Webber dożył słusznego wieku. To smutne, lecz nie ma powodu popadać w rozpacz, prawda?
– Tak, proszę pani – odparła Cassie, rozbawiona tą serdeczną radą wypowiedzianą tak stanowczym tonem.
– Pozamykaj wszystko i idź do domu. Na dworze rozpętała się prawdziwa burza śnieżna, a nie chciałabym, żebyś przemarzła. Potraktuj to nie jako prośbę, lecz polecenie.
Cassie pożegnała się z panią Kellner i zabrała się do porządkowania księgarni, zastawiając się, jak dobrze państwo Kellnerowie znali pana Webbera. Zawsze odnosiła wrażenie, że znają większość klientów regularnie zachodzących do księgarni, choć pan Kellner właściwie mało kogo już rozpoznawał, dobre kilka lat temu demencja skradła mu wszystkie wspomnienia. Cassie zastanowiła się mimowolnie, kiedy po raz ostatni pojawił się w księgarni. To musiało być dobre kilka lat temu. Pani Kellner rzadko wspominała o mężu.
Podczas zamiatania podłogi przy fotelu pana Webbera Cassie zobaczyła, że na stole obok filiżanki z niedopitą kawą spoczywa jego egzemplarz Hrabiego Monte Christo. Widok tej książki odczuła jak uderzenie w splot słoneczny. Jakby pana Webbera zabrano bez jego najcenniejszej własności! Dopiero po chwili spostrzegła leżącą obok drugą książkę, mniejszą, w brązowej skórzanej oprawie, która spłowiała i popękała jak stara farba na drewnianych drzwiach. Nie zauważyła jej wcześniej, ani po przyjściu pana Webbera do księgarni, ani podczas akcji ratowników i policji. Czy zwyczajnie ją przeoczyła?
Oparła szczotkę o ramię i podniosła książkę. Wydawała się dziwnie lekka, jakby mniej materialna, niż można się było spodziewać. Gdy Cassie ją otworzyła, skórzany grzbiet przyjemnie zaskrzypiał. Strony były grube i szorstkie, pokryte czymś na kształt liter wypisanych ciemnym atramentem, lecz Cassie nie znała ani języka, ani alfabetu. Kartkując strony, spostrzegła, że znajdują się na nich również rysunki i nieokreślone gryzmoły, niektóre na marginesach tekstu, niektóre na oddzielnych stronach. Przypominało to swoisty dziennik, w którym ktoś przez wiele lat zbierał myśli, tyle że dość chaotycznie. Tekst nie biegł od lewej do prawej, lecz rozwijał się w górę, w dół i w poprzek, meandrując wokół rysunków.
Na pierwszej stronie książki Cassie dostrzegła kilka wierszy wypisanych tym samym charakterem pisma, co tekst na każdej innej stronie, lecz po angielsku:
Oto Księga drzwi.
Gdy trzymasz ją w ręku, każde drzwi są wszystkimi drzwiami.
Pod tymi zdaniami wypisano jeszcze jedną wiadomość, wyraźnie innym charakterem pisma. Cassie aż zatchnęło, gdy zobaczyła, że wiadomość przeznaczona jest dla niej:
Cassie, to książka dla Ciebie, prezent w podzięce za Twoją serdeczność.
Ciesz się miejscami, do których cię zabierze, i przyjaciółmi, których tam spotkasz.
John Webber
Cassie spochmurniała, zaskoczona i wzruszona podarunkiem. Jeszcze raz przerzuciła strony, zatrzymując się mniej więcej w jednej trzeciej książki, gdzie całą kartkę przeznaczono na rysunek drzwi. Framugę skreślono zwykłym czarnym tuszem, same drzwi były otwarte na oścież, lecz w tym otworze Cassie zobaczyła coś, co zdawało się pokojem pogrążonym w ciemności, z oknem w przeciwległej ścianie. Za tym oknem wszystko tonęło w słońcu, niebo było przejmująco niebieskie, w jaskrawozielonej trawie rozkwitały wiosenne kwiaty w niezliczonych kolorach. Wszystko naszkicowano czarnym tuszem, jeśli nie liczyć widoku z okna, który mienił się barwami.
Cassie zamknęła książkę i pogładziła spękaną skórę.
Czy była serdeczna wobec pana Webbera? Czy tego wieczoru zamierzał wręczyć jej tę książkę? Może wyjął ją z kieszeni na chwilę przed swoją śmiercią, gdy Cassie zapatrzyła się na śnieg?
Przez chwilę zastanawiała się, co począć. Zadzwonić na policję i opowiedzieć o książce? Właściwie o obu książkach… Oczyma duszy widziała, jak młodszy policjant będzie przewracał oczami: Chciał pani podarować notes jakiegoś wariata?
– Idiotyzm – wymamrotała sama do siebie.
Pan Webber chciał jej to dać. Przyjmie jego podarunek jako wspomnienie po miłym mężczyźnie, który często pod koniec dnia dotrzymywał jej towarzystwa. Weźmie też jego egzemplarz Hrabiego Monte Christo; dopilnuje, żeby trafił do dobrego domu.
Gdy niedługo później wyszła z księgarni, zakutana w swój stary szary płaszcz i owinięta wiśniowym szalikiem, w czapce z pomponem wciśniętej na głowę, wiatr natychmiast zaatakował ją ostrymi szpileczkami. Nie zauważyła tego, zatopiona w myślach o zawartości dziwnego notesu. Zrobiwszy zaledwie kilka kroków, przystanęła pod latarnią i wyciągnęła go z kieszeni. Nie spostrzegła bacznie obserwującej ją postaci ukrytej w bramie po drugiej stronie ulicy.
Jeszcze raz przerzuciła kartki. Więcej tekstu, linie wyrysowane pozornie przypadkowo, jakby strony można było wyjmować z książki i łączyć w innym porządku, by ujawnić jakiś wielki, tajemniczy zamysł. W samym środku książki natknęła się na sto, może więcej drzwi wyrysowanych w równych rządkach na dwóch sąsiadujących stronach, przy czym każde z tych drzwi delikatnie różniły się od innych kształtem, wielkością lub cechami charakterystycznymi. To wszystko było dziwne, ale piękne, tajemnicze i zapraszające. Miała ochotę zagłębić się w tę książkę i rozmyślania o kimś, kto tyle godzin poświęcił na sporządzenie tych wszystkich notatek. Księga drzwi wydała jej się nagle skarbem, tajemnicą, którą można było zająć myśli.
Starła płatki śniegu z kartek, wsunęła książkę na powrót do kieszeni i ruszyła przez spowite śnieżną ciszą ulice, kierując się do metra trzy przecznice dalej, zaprzątnięta obrazami i dziwnymi słowami wypisanymi czarnym tuszem.
Postać stojąca w bramie nie poszła jej śladem.