Znakomicie napisana, dowcipna i głęboko ludzka książka Paula Blooma dowodzi, że bez dobrowolnie wybranego cierpienia życie byłoby puste lub jeszcze gorzej – nudne.


Lubimy chodzić do kina, by płakać i zamierać z przerażenia. Z przyjemnością słuchamy smutnych piosenek. Zjadamy piekielnie ostre potrawy, zażywamy kąpieli w niemal wrzącej wodzie, wspinamy się na szczyty i biegamy maratony. Niektórzy z nas poszukują nawet cierpienia w praktykach seksualnych.

Paul Bloom wyjaśnia, dlaczego czerpiemy radość z takich doświadczeń i dlaczego właściwy rodzaj bólu może potęgować doznanie przyjemności.

Ból może odwrócić uwagę od przeżywanych lęków, a nawet pomóc w samodoskonaleniu. Umyślne cierpienie może być sposobem okazania siły albo, przeciwnie, wołaniem o pomoc. Nieprzyjemne uczucia – strach i smutek – mogą być częścią zabaw i fantazjowania. Z kolei wysiłek, walka i zwycięstwo prowadzą do poczucia biegłości i doskonałości.

Nieustannie poszukujemy sensu w życiu, a to wiąże się z cierpieniem. Pragniemy prawdziwej miłości, sukcesów w karierze i dających satysfakcję aktywności, a te wymagają wysiłku, niepokoju i porażek.

Paul Bloom
Złoty środek
O przyjemnościach cierpienia i poszukiwaniu sensu
Przekład: Tadeusz Chawziuk
Wydawnictwo Copernicus Center Press
Premiera: 26 października 2022
 
 


Przed­mo­wa

Do­bre ży­cie

Kiedy w ży­ciu wszyst­ko się ukła­da, za­po­mi­na­my, jak ła­two nas może spo­tkać nie­szczęście, ze­wsząd jed­nak do­bie­ga­ją przy­po­mnie­nia. W ka­żdej chwi­li mo­że­my po­czuć ból – na­głe ukłu­cie w lędźwiach, pęk­ni­ęcie ko­ści pisz­cze­lo­wej, wol­no na­ra­sta­jący ucisk w gło­wie. Albo cier­pie­nie psy­chicz­ne, jak wów­czas, gdy na­gle so­bie uświa­da­mia­my, że klik­nęli­śmy nie­chcący „Od­po­wiedz wszyst­kim”, ujaw­nia­jąc in­tym­ny se­kret. To je­dy­nie parę przy­kła­dów. Wy­da­je się, że nie ist­nie­je gra­ni­ca cier­pień, ja­kie nas mogą do­tknąć – często za spra­wą in­nych.
Naj­prost­sza teo­ria na­tu­ry ludz­kiej gło­si, że lu­dzie za wszel­ką cenę pra­gną unik­nąć po­dob­nych do­świad­czeń. Dążą do przy­jem­no­ści i wy­go­dy; spo­dzie­wa­ją się, że przej­dą przez ży­cie bez przy­kro­ści. Ból i cier­pie­nie ze swej na­tu­ry nie po­win­ny ich do­ty­czyć. Ma­rie Kon­do, guru sprząta­nia, osi­ągnęła bo­gac­two i sła­wę, na­ma­wia­jąc lu­dzi do po­zby­wa­nia się rze­czy, któ­re „nie elek­try­zu­ją ra­do­ścią”, i wie­le osób chęt­nie przy­jęło­by ta­kie oczysz­cza­nie jako zna­ko­mi­tą ogól­ną za­sa­dę ży­cio­wą.
Lecz ta teo­ria jest nie­kom­plet­na. W pew­nych wa­run­kach oraz w od­po­wied­nich do­zach ból fi­zycz­ny i psy­chicz­ny, zma­ga­nie, po­ra­żka, wresz­cie utra­ta są tym, cze­go nam trze­ba.
Po­my­śl­my o tym, jaką ka­żdy z nas ma ulu­bio­ną od­mia­nę ne­ga­tyw­nych do­świad­czeń. Być może uwiel­bia­my cho­dzić do kina, aby tam szlo­chać, jęczeć i umie­rać z prze­ra­że­nia. Być może spra­wia nam przy­jem­no­ść słu­cha­nie smut­nych pio­se­nek. Być może dra­pie­my się w bo­le­sne miej­sca, de­lek­tu­je­my pie­kiel­nie ostry­mi po­tra­wa­mi, za­ży­wa­my do bólu pa­rzących kąpie­li. Być może wspi­na­my się na szczy­ty gór, bie­rze­my udział w ma­ra­to­nach, przyj­mu­je­my na twarz cio­sy w rin­gu. Psy­cho­lo­go­wie wie­dzą od daw­na, że częściej mamy sny do­ty­czące rze­czy przy­krych niż przy­jem­nych[1] i że na­wet gdy od­da­je­my się ma­rze­niu na ja­wie[2] – kon­tro­lu­jąc bieg na­szych my­śli – częściej zba­cza­my ku ciem­nej stro­nie niż ja­snej.
W ksi­ążce tej chce­my mi­ędzy in­ny­mi wy­ja­śnić, dla­cze­go z ta­kich do­świad­czeń czer­pie­my przy­jem­no­ść. Oka­zu­je się, że wła­ści­wy ro­dzaj bólu bywa wa­run­kiem od­czu­wa­nia in­ten­syw­niej­szej przy­jem­no­ści; jest on ceną, któ­rą oku­pu­je­my wi­ęk­szą na­gro­dę. Ból od­wra­ca uwa­gę od prze­ży­wa­nych lęków, a na­wet po­ma­ga w sa­mo­do­sko­na­le­niu. Umy­śl­ne za­da­wa­nie so­bie cier­pie­nia pe­łni nie­kie­dy funk­cję spo­łecz­ną; może być spo­so­bem oka­za­nia siły lub – prze­ciw­nie – wo­ła­niem o po­moc. Nie­przy­jem­ne do­zna­nia, ta­kie jak strach i smu­tek, by­wa­ją skład­ni­kiem za­ba­wy i fan­ta­zjo­wa­nia, przy­no­sząc mo­ral­ną sa­tys­fak­cję. Z ko­lei wy­si­łek, wal­ka i zwy­ci­ęstwo mogą w od­po­wied­nim kon­te­kście da­wać po­czu­cie bie­gło­ści i do­sko­na­ło­ści.
Taki te­mat mia­ła mieć ta ksi­ążka. Mia­ła mó­wić o tym, że cier­pie­nie bywa dro­gą do przy­jem­no­ści, a ty­tuł miał po pro­stu brzmieć: Roz­ko­sze cier­pie­nia. Roz­ma­wia­jąc jed­nak z przy­ja­ció­łmi i ko­le­ga­mi, czy­ta­jąc pra­ce psy­cho­lo­gów, fi­lo­zo­fów i in­nych ba­da­czy, za­cząłem na­bie­rać wąt­pli­wo­ści. Oka­zu­je się, że teo­rie pa­su­jące do pa­rzących kąpie­li, smut­nych pio­se­nek i klap­sów nie po­zwa­la­ją się roz­ci­ągnąć na inne zja­wi­ska. Wie­le ne­ga­tyw­nych do­świad­czeń, któ­rych po­szu­ku­je­my, nie daje szczęścia czy ja­kich­kol­wiek po­zy­tyw­nych od­czuć – nie­mniej wci­ąż do nich dąży­my. Cier­pie­nie – ow­szem; przy­jem­no­ści jed­nak nie­wie­le lub zgo­ła wca­le.
We­źmy pod uwa­gę inny ro­dzaj do­bro­wol­ne­go cier­pie­nia. Nie­któ­rzy lu­dzie, szcze­gól­nie mło­dzi mężczy­źni, pra­gną nie­kie­dy wzi­ąć udział w woj­nie i choć z pew­no­ścią nie ży­czą so­bie oka­le­cze­nia lub śmier­ci, mają na­dzie­ję na do­świad­cze­nie wy­zwań, stra­chu i wal­ki – na to, że przej­dą chrzest bo­jo­wy, by po­słu­żyć się wy­tar­tą for­mu­łą. Inni po­sta­na­wia­ją mieć dzie­ci, choć na ogół wie­dzą, że wy­cho­wy­wa­nie nie jest ła­twe; być może na­wet zna­ją wy­ni­ki ba­dań do­wo­dzących, że okres opie­ki nad ma­łym dziec­kiem na­le­ży do naj­trud­niej­szych lat w ży­ciu (ci, któ­rzy do­tąd się o tym nie do­wie­dzie­li, prze­ko­na­ją się nie­ba­wem). Rzad­ko jed­nak ża­łu­je­my ta­kich wy­bo­rów. Mo­żna ogól­nie przy­jąć, że to, co naj­wa­żniej­sze w ży­ciu, zwy­kle ma zwi­ązek z bó­lem i po­świ­ęce­niem. Czy je­śli coś przy­cho­dzi ła­two, może mieć sens?
Do­nio­sło­ść cier­pie­nia jest spra­wą od daw­na zna­ną. Cier­pie­nie sta­no­wi mo­tyw wie­lu tra­dy­cji re­li­gij­nych, jest obec­ne w szcze­gól­no­ści w Ksi­ędze Ro­dza­ju, któ­ra opo­wia­da o tym, że grzech pier­wo­rod­ny ska­zał nas na wszel­kie tru­dy ży­cia. Cier­pie­nie od­gry­wa istot­ną rolę w my­śli bud­dyj­skiej i jest na­czel­nym przed­mio­tem Czte­rech Szla­chet­nych Prawd. Zda­niem so­cjo­lo­ga Maxa We­be­ra cier­pie­nie leży u pod­staw pro­te­stanc­kiej ety­ki pra­cy.
Ucze­ni, któ­rzy o wszyst­kim in­nym mie­wa­ją roz­bie­żne zda­nia, zga­dza­ją się co do war­to­ści cier­pie­nia. W To­ron­to, gdzie na­pi­sa­łem wi­ęk­szą część tej ksi­ążki, nie­daw­no od­by­ła się de­ba­ta po­mi­ędzy ka­na­dyj­skim pro­fe­so­rem psy­cho­lo­gii i zna­nym kry­ty­kiem post­mo­der­ni­zmu Jor­da­nem Pe­ter­so­nem oraz Sla­vo­jem Ži­žkiem, fi­lo­zo­ficz­ną gwiaz­dą skraj­nej le­wi­cy. Te­ma­tem de­ba­ty było szczęście. W spra­woz­da­niu z wy­da­rze­nia cza­so­pi­smo „The Chro­nic­le of Hi­gher Edu­ca­tion” na­kre­śli­ło syl­wet­ki opo­nen­tów, przed­sta­wia­jąc ich po­glądy i wska­zu­jąc na łączące ich po­do­bie­ństwa[3]. Obaj z wiel­kim sza­cun­kiem od­no­szą się do cier­pie­nia. „Ce­lem ży­cia”, pi­sze Pe­ter­son, „jest zna­le­zie­nie naj­wi­ęk­sze­go ci­ęża­ru, jaki się umie udźwi­gnąć, i udźwi­gni­ęcie go”. Ži­žek z ko­lei uwa­ża, że „je­dy­nie ży­cie po­świ­ęco­ne ci­ągłej wal­ce daje głębo­kie za­do­wo­le­nie”. W moim prze­ko­na­niu wy­po­wie­dzi te są zbyt ora­tor­skie – czy wal­ka rze­czy­wi­ście musi być ci­ągła? – jed­nak w chwi­li, gdy au­to­rzy ci uzna­ją do­nio­sło­ść cier­pie­nia, czu­ję, że są mo­imi bra­ćmi.

*

W ksi­ążce tej pró­bu­ję osi­ągnąć kil­ka ce­lów jed­no­cze­śnie. Spo­ra jej część do­ty­czy bar­dzo okre­ślo­nych za­gad­nień, któ­re mnie zaj­mu­ją i któ­re, jak sądzę, mogą za­in­te­re­so­wać czy­tel­ni­ków. Dla­cze­go nie­któ­rzy lu­bią hor­ro­ry? Dla­cze­go na­sto­lat­ki za­da­ją so­bie rany ci­ęte? Czy co­kol­wiek może po­ci­ągać w sa­do­ma­so­chi­zmie? Czy nie­wy­bra­ne cier­pie­nie – na przy­kład śmie­rć dziec­ka – po­wo­du­je, że osta­tecz­nie sta­je­my się sil­niej­si? Czy cier­pie­nie nas uszla­chet­nia? Jaki wpływ na po­czu­cie szczęścia może mieć po­dwo­je­nie pen­sji? I jak wy­cho­wy­wa­nie dzie­ci może wpły­wać na na­sze po­czu­cie, że ży­cie ma sens?
Ale Zło­ty śro­dek po­nad­to bro­ni pew­ne­go szer­sze­go ob­ra­zu na­tu­ry ludz­kiej. Wie­lu uwa­ża, że czło­wiek z na­tu­ry jest he­do­ni­stą, że za­bie­ga tyl­ko o wła­sną przy­jem­no­ść. Chcia­łbym prze­ko­nać czy­tel­ni­ka, że bli­ższe przyj­rze­nie się po­trze­bie bólu i cier­pie­nia do­wo­dzi jed­nak błęd­no­ści tego spoj­rze­nia na na­tu­rę ludz­ką. Tak na­praw­dę dąży­my do cze­goś głęb­sze­go i wy­kra­cza­jące­go poza to, co wi­dzial­ne.
Nie za­mie­rzam wsza­kże sta­wiać przy­jem­no­ści w złym świe­tle. Bro­nię po­glądu, że lu­dzie pra­gną wie­lu rze­czy – nie­kie­dy okre­śla się to plu­ra­li­zmem mo­ty­wa­cyj­nym[4]. Zda­nie moje jest zbie­żne z tym, co na­pi­sał nie­daw­no eko­no­mi­sta Ty­ler Co­wen:
 
Nie da się wszyst­kich do­brych rze­czy w ży­ciu jed­nost­ki spro­wa­dzić do jed­nej war­to­ści. Nie wszyst­ko mo­żna pod­ci­ągnąć pod pi­ęk­no, spra­wie­dli­wo­ść czy szczęście. Bar­dziej prze­ko­nu­jące są teo­rie plu­ra­li­stycz­ne, któ­re po­stu­lu­ją ró­żno­rod­no­ść do­nio­słych war­to­ści, ta­kich jak do­bro­stan, spra­wie­dli­wo­ść, uczci­wo­ść, pi­ęk­no, osi­ągni­ęcia ar­ty­stycz­ne, mi­ło­sier­dzie i wie­le in­nych, cza­sa­mi na­wet kon­tra­stu­jących ze sobą wer­sji szczęścia. Ży­cie nie jest ta­kie pro­ste!
 
Wspom­nę jesz­cze o tym, że pew­ne po­jęcia i od­kry­cia opi­sa­ne w tej ksi­ążce mają za­sto­so­wa­nie prak­tycz­ne. Często przy­po­mi­nam so­bie dwie ksi­ążki, któ­re daw­no temu czy­ta­łem: Prze­pływ Mi­ha­lya Csik­szent­mi­ha­ly­ie­go oraz Czło­wiek w po­szu­ki­wa­niu sen­su Vik­to­ra Fran­kla. Nie są to po­rad­ni­ki, ale wy­ra­ża­ją po­glądy o na­tu­rze ludz­kiej i ludz­kim spe­łnie­niu, któ­re skło­ni­ły wie­lu czy­tel­ni­ków do prze­my­śle­nia swe­go spo­so­bu ży­cia.
Pó­źniej na­pi­szę wi­ęcej o Fran­klu, te­raz chcia­łbym wtrącić słów­ko o Prze­pły­wie. Przez nie­ma­łą część swe­go ży­cia bez resz­ty od­da­wa­łem się trud­nym przed­si­ęw­zi­ęciom, jak tre­no­wa­nie do bie­gu ma­ra­to­ńskie­go lub na­uka pro­gra­mo­wa­nia, rzad­ko jed­nak przy­wi­ązy­wa­łem do nich szcze­gól­ną wagę. Pó­źniej prze­czy­ta­łem, co mówi Csik­szent­mi­ha­lyi o zna­cze­niu tego ro­dza­ju „prze­pły­wo­wych sta­nów” dla szczęścia, i po­czu­cia spe­łnie­nia. I wte­dy uświa­do­mi­łem so­bie, na czym po­le­ga war­to­ść owych przed­si­ęw­zi­ęć. Dla mnie sa­me­go są one w rze­czy­wi­sto­ści znacz­nie cen­niej­sze, niż by­łem wów­czas skłon­ny sądzić. Od tam­tej pory po­sta­no­wi­łem częściej i wi­ęcej prze­by­wać w sta­nie „prze­pły­wu”, dzi­ęki cze­mu moje ży­cie jest szczęśliw­sze i bar­dziej spe­łnio­ne.
Tego typu lek­tu­ry w swo­im cza­sie wy­wa­rły duży wpływ na mnie i na wie­le in­nych osób. Mam na­dzie­ję, że ta ksi­ążka do­ko­na tego sa­me­go.

*

Prze­czy­ta­łem wy­star­cza­jąco wie­le po­dob­nych ksi­ążek, by wie­dzieć, co te­raz po­win­no na­stąpić. Po­wi­nie­nem upew­nić czy­tel­ni­ków o tym, że świat znaj­du­je się w kry­zy­sie. Lu­dzie są nie­szczęśli­wi, zdez­o­rien­to­wa­ni, przy­gnębie­ni, pe­łni obaw, apa­tycz­ni, na kra­wędzi sa­mo­bój­stwa. Ży­je­my w naj­gor­szych mo­żli­wych cza­sach. Ale au­tor wspa­nia­ło­my­śl­nie ofe­ru­je roz­wi­ąza­nie. Dla­te­go czy­taj­cie czym prędzej, póki nie jest za pó­źno.
Ta­kie po­de­jście cha­rak­te­ry­zu­je wie­le świet­nych ksi­ążek. Csik­szent­mi­ha­lyi po­świ­ęca wie­le ustępów Prze­pły­wu opi­so­wi tego, jak do­bro­byt po­zba­wił na­sze ży­cie sen­su – nie­szczęśli­wi są zwłasz­cza wspó­łcze­śni Ame­ry­ka­nie. „Ci­ężko jest zna­le­źć na­praw­dę ko­goś szczęśli­we­go”[5], czy­ta­my. Emi­ly Es­fa­ha­ni Smith w ksi­ążce Znaj­dź w ży­ciu sens pi­sze, że od lat sze­śćdzie­si­ątych ro­śnie sko­ko­wo licz­ba cier­pi­ących na de­pre­sję, cze­mu to­wa­rzy­szy co­raz po­wszech­niej­sze sto­so­wa­nie środ­ków an­ty­de­pre­syj­nych; au­tor­ka pod­su­mo­wu­je: „Po­czu­cie bez­na­dziej­no­ści i roz­pa­czy nie tyl­ko się na­si­la, lecz osi­ąga już roz­mia­ry epi­de­mii”[6]. Jo­hann Hari w Jak od­zy­skać sie­bie i utra­co­ne wi­ęzi po­wo­łu­je się na te same dane, by na­stęp­nie stwier­dzić, że po­sta­wił so­bie za cel wy­ja­śnie­nie, dla­cze­go tak wie­lu lu­dzi do­ty­ka przy­gnębie­nie i lęk[7]. Na­to­miast Da­vid Bro­oks już na pierw­szych stro­nach swe­go be­st­se­le­ra The Se­cond Mo­un­ta­in oświad­cza, że „spo­łe­cze­ństwo na­sze zmó­wi­ło się, by uśmier­cić wszel­ką ra­do­ść”, a da­lej oma­wia „prze­ra­ża­jący przy­rost licz­by cho­rób psy­chicz­nych, sa­mo­bójstw i pa­to­lo­gicz­nej nie­uf­no­ści”[8].
Jed­no­cze­śnie jed­nak wie­lu in­nych twier­dzi, że w po­rów­na­niu z prze­szło­ścią ży­je­my w cza­sach lep­szych niż kie­dy­kol­wiek. Naj­bar­dziej zna­nym re­pre­zen­tan­tem tego sta­no­wi­ska jest Ste­ven Pin­ker. W No­wym Oświe­ce­niu Pin­ker sta­ran­nie gro­ma­dzi wszel­kie dane prze­ma­wia­jące za tym, że świat sta­je się co­raz lep­szy[9]. By po­dać tyl­ko parę przy­kła­dów spo­śród se­tek omó­wio­nych szcze­gó­ło­wo w ksi­ążce: ob­ser­wu­je­my wy­dłu­że­nie ocze­ki­wa­nej dłu­go­ści ży­cia, upo­wszech­nie­nie do­stępu do żyw­no­ści, wzrost licz­by lu­dzi wy­kszta­łco­nych i go­dzin cza­su wol­ne­go; a ta­kże spad­ki – śmier­tel­no­ści no­wo­rod­ków, ubó­stwa, ofiar dzia­łań wo­jen­nych, przy­pad­ków ra­si­zmu, sek­si­zmu, ho­mo­fo­bii.
Tak na­praw­dę uty­ski­wa­nia na dzi­siej­sze cza­sy oraz wia­ra w po­stęp nie mu­szą się wy­klu­czać. Jak Pin­ker pod­kre­śla, „le­piej niż daw­niej” nie ozna­cza „do­sko­na­le”. Nie prze­czy on, że wie­lu lu­dzi wci­ąż ma okrop­ne ży­cie. Po pro­stu opi­su­je za­zna­cza­jącą się ten­den­cję, któ­ra w ka­żdej chwi­li może się od­wró­cić. Za ro­giem być może cze­ka ko­niec świa­ta – na przy­kład na sku­tek zmian kli­ma­tycz­nych lub woj­ny ato­mo­wej.
Ale mimo wszyst­ko, gdy­by­śmy mo­gli wy­brać epo­kę, w któ­rej przy­szło by nam żyć, naj­bar­dziej ra­cjo­nal­nym wy­bo­rem są cza­sy dzi­siej­sze – zwłasz­cza je­śli za­miesz­ku­je­my w bied­nej części świa­ta, je­ste­śmy ko­bie­tą, ge­jem, trans­sek­su­ali­stą lub na­le­ży­my do et­nicz­nej mniej­szo­ści. Fakt, że ka­żde­go roku mi­lio­ny lu­dzi wy­do­by­wa­ją się ze skraj­nej bie­dy, po­wi­nien do­da­wać nam otu­chy. Zresz­tą gdy­by­śmy sami byli lep­si, wie­le nie­do­god­no­ści wspó­łcze­sne­go ży­cia, na któ­re tak po­mstu­je­my („Tyle nie­na­wi­ści się wy­le­wa z Twit­te­ra!”, „Fo­te­le w sa­mo­lo­tach są nie­wy­obra­żal­nie cia­sne!”), prze­sta­ło­by być za­uwa­żal­nych.
Świat po­pra­wił się ta­kże dla tych, któ­rym się względ­nie po­wo­dzi. Przy­kład, któ­ry często przy­cho­dzi mi na myśl, nie jest rów­nie nie­zwy­kły jak wy­dłu­że­nie ocze­ki­wa­ne­go trwa­nia ży­cia lub zmniej­sze­nie licz­by za­bójstw. Przy­kła­dem tym jest in­ter­net. Z urządze­nia, na któ­rym te­raz pi­szę, mam do­stęp prak­tycz­nie do ka­żdej ksi­ążki, fil­mu lub pro­gra­mu te­le­wi­zyj­ne­go – często za dar­mo. Za parę se­kund mogę obej­rzeć ulu­bio­ną ko­me­dią ze Ste­ve’em Mar­ti­nem, po­wró­cić do daw­no nie­czy­ta­nej po­wie­ści Jane Smi­ley czy ko­ły­sać się w ryt­mie kla­sy­ki mu­zy­ki roz­ryw­ko­wej, czy­li Ali­ce’a Co­ope­ra. Sam umiem si­ęgnąć pa­mi­ęcią do cza­sów, gdy w pod­ró­ży za­gra­nicz­nej roz­mo­wy te­le­fo­nicz­ne z ro­dzi­ną były bar­dzo kosz­tow­ne, a mo­żli­wo­ść uj­rze­nia ich twa­rzy – zu­pe­łną scien­ce fic­tion. Moje daw­ne ja by­ło­by za­dzi­wio­ne, gdy­by się do­wie­dzia­ło, że przed pa­ro­ma ty­go­dni, sie­dząc w ka­wiar­ni w No­wej Ze­lan­dii, roz­ma­wia­łem z moją ro­dzi­ną z Ot­ta­wy i wi­dzia­łem ich na ekra­nie te­le­fo­nu. Je­śli to na kimś nie robi wra­że­nia, ozna­cza to tyl­ko, że szyb­ko przy­wy­ka­my do udo­sko­na­leń tech­nicz­nych, uwa­ża­jąc je za rze­czy naj­zwy­klej­sze pod sło­ńcem.
Mo­żna jed­nak za­py­tać, czy ta­kie roz­wi­ąza­nia tech­nicz­ne na­praw­dę dają nam za­do­wo­le­nie. Czyż nie po­wie­dzia­no, że szczęście bie­rze się z wnętrza? Szek­spir pi­sał: „Nic nie jest złem ani do­brem samo przez się, tyl­ko na­sza myśl to i owo czy­ni ta­kim”. Z pew­no­ścią mo­żna być nie­szczęśli­wym w świe­cie pe­łnym do­stat­ku, a ra­do­snym na­wet w naj­gor­szych oko­licz­no­ściach.
O tym wszyst­kim będzie­my ob­szer­nie mó­wić w tej ksi­ążce. Ale jesz­cze wa­żniej­szą praw­dą – tak oczy­wi­stą, że nikt pra­wie o niej nie wspo­mi­na – jest ta, że znacz­nie ła­twiej osi­ągnąć do­bre ży­cie, gdy cie­szy­my się fi­zycz­nym i psy­chicz­nym kom­for­tem. Trud­no o ra­do­ść i za­do­wo­le­nie, kie­dy na­sze dzie­ci cier­pią głód lub gdy zna­le­źli­śmy się na łożu śmier­ci z przy­czy­ny nie­le­czo­nej cho­ro­by. By­ło­by czy­mś nie­zro­zu­mia­łym, je­śli po­pra­wa wa­run­ków ży­cia nie mia­ła­by żad­ne­go wpły­wu na na­sze po­czu­cie szczęścia.
I rze­czy­wi­ście, Pin­ker zwra­ca uwa­gę na obec­ny w hi­sto­rii przy­rost po­czu­cia szczęścia, przy­naj­mniej w cza­sach naj­now­szych[10]. W kra­jach, w któ­rych pro­wa­dzo­no ba­da­nia, naj­now­sze wy­ni­ki zwy­kle po­ka­zu­ją naj­wy­ższy po­ziom szczęścia. Rów­nież wi­ęk­szo­ść ży­jących obec­nie lu­dzi opi­su­je sie­bie jako oso­by szczęśli­we. We­dług World Va­lu­es Su­rvey aż 86 pro­cent an­kie­to­wa­nych mówi o so­bie, że są „ra­czej szczęśli­wi” lub „bar­dzo szczęśli­wi”[11]. Kie­dy jed­nak eks­per­ci twier­dzą, że je­ste­śmy po­grąże­ni w nie­szczęściu, mi­mo­wol­nie ilu­stru­ją jed­no z naj­wa­żniej­szych usta­leń na­uki o szczęściu – a mia­no­wi­cie, że mamy skłon­no­ść do po­mniej­sza­nia szczęścia bli­źnich, pod­czas gdy sami sie­bie uwa­ża­my za wy­jąt­ki od re­gu­ły[12].
Do­bry los nie wszyst­kim jed­nak przy­pa­da w rów­nym stop­niu. Nie­któ­re kra­je są szczęśliw­sze niż inne[13]. Wpraw­dzie mo­żna mieć za­strze­że­nia co do po­mia­rów szczęścia, a wkrót­ce po­wie­my wi­ęcej o nie­ja­sno­ści sa­me­go sło­wa „szczęście” – ma ono ró­żne zna­cze­nie w ró­żnych języ­kach, co spra­wia, że po­rów­na­nia są trud­ne. Nie­mniej wy­da­je się, że do­kład­ne sfor­mu­ło­wa­nie py­ta­nia nie ma tak wiel­kie­go wpły­wu na otrzy­ma­ne wy­ni­ki. Pod­czas gdy w pew­nych ba­da­niach, jak w wy­żej wspo­mnia­nym, an­kie­to­wa­ni są py­ta­ni o „po­czu­cie szczęścia”, inne wy­ko­rzy­stu­ją od­mien­ne me­to­dy, na przy­kład ba­da­nych pro­si się o oce­nę ja­ko­ści swe­go ży­cia w ska­li od 0 (naj­gor­sze mo­żli­we) do 10 (naj­lep­sze mo­żli­we).
Nie­za­le­żnie od sto­so­wa­nej me­to­do­lo­gii oka­zu­je się, że naj­szczęśliw­szy­mi kra­ja­mi są – jak mo­żna się spo­dzie­wać – kra­je nor­dyc­kie: Nor­we­gia, Is­lan­dia, Fin­lan­dia, Da­nia i Szwe­cja, a po­nad­to Szwaj­ca­ria, Ho­lan­dia, Ka­na­da, Nowa Ze­lan­dia i Au­stra­lia. Wszyst­kie te pa­ństwa ce­chu­je wy­so­ki do­chód per ca­pi­ta, po­nad­prze­ci­ęt­ne ocze­ki­wa­ne trwa­nie ży­cia i roz­bu­do­wa­ny sys­tem opie­ki spo­łecz­nej. Ich miesz­ka­ńcy cie­szą się wy­so­kim po­zio­mem wol­no­ści oso­bi­stej, wza­jem­ne­go za­ufa­nia i hoj­no­ści.
Ta­kie po­rów­na­nia ujaw­nia­ją in­te­re­su­jące praw­dy o naj­lep­szych wa­run­kach ludz­kie­go roz­wo­ju. Jak za­uwa­ża psy­cho­log Edward Die­ner i jego wspó­łpra­cow­ni­cy, za­rów­no li­be­ra­ło­wie, jak i kon­ser­wa­ty­ści mają się czym po­chwa­lić[14]. Z po­czu­ciem szczęścia są sko­re­lo­wa­ne ele­men­ty po­li­ty­ki li­be­ral­nej, ta­kie jak pro­gre­syj­ne opo­dat­ko­wa­nie i roz­wi­ni­ęte pa­ństwo opie­ku­ńcze. Po­dob­nie jed­nak ma się spra­wa z czyn­ni­ka­mi, na któ­re kła­dą na­cisk kon­ser­wa­ty­ści, jak na przy­kład pe­wien po­ziom ry­wa­li­za­cji eko­no­micz­nej (pod względem szczęścia kra­je ko­mu­ni­stycz­ne wy­pa­da­ją sła­bo). Inne ba­da­nia wy­ka­zu­ją, że ze szczęściem na po­zio­mie jed­nost­ko­wym sko­re­lo­wa­ne są rów­nież tra­dy­cyj­ne war­to­ści, ta­kie jak re­li­gia, ma­łże­ństwo i wi­ęzi ro­dzin­ne – choć, jak zo­ba­czy­my, wy­cho­wy­wa­nie dzie­ci ma nie­co bar­dziej skom­pli­ko­wa­ne na­stęp­stwa.
Ba­da­nia do­wo­dzą po­nad­to, że szczęście nie jest czy­mś sta­łym. Mimo że na szczęście wy­wie­ra wpływ ge­ne­ty­ka, mo­że­my jego po­ziom pod­no­sić i ob­ni­żać, na przy­kład zmie­nia­jąc miej­sce za­miesz­ka­nia. Jak ci źle, pa­kuj ma­nat­ki i jedź do To­ron­to lub Sztok­hol­mu! Chcesz za­znać wi­ęcej przy­kro­ści? Na pew­no znaj­dzie się nie­je­den kraj z sa­me­go dołu li­sty, któ­ry cię przyj­mie z otwar­ty­mi ra­mio­na­mi. Mo­żna by twier­dzić, że to nie fakt miesz­ka­nia w da­nym kra­ju od­dzia­łu­je na po­czu­cie szczęścia; być może Szwe­dzi za­wdzi­ęcza­ją szczęście swo­im szwedz­kim ge­nom lub szwedz­kie­mu wy­cho­wa­niu i by­li­by po­dob­nie szczęśli­wi, gdy­by prze­pro­wa­dzi­li się do An­go­li czy na Kubę, dwóch naj­smut­niej­szych miejsc na Zie­mi. Tak jed­nak nie jest. Kil­ka ba­dań wy­ka­za­ło, że co praw­da kraj po­cho­dze­nia ma pe­wien wpływ, jed­nak imi­gran­ci i rdzen­ni miesz­ka­ńcy są na ogół po­dob­nie szczęśli­wi[15]. A za­tem spo­łe­cze­ństwo, w któ­rym ży­je­my, istot­nie okre­śla na­sze po­czu­cie szczęścia.

*

Sko­ro jest tak do­brze, to co – poza cie­ka­wo­ścią po­znaw­czą – może nas skła­niać do za­sta­na­wia­nia się nad naj­lep­szy­mi wa­run­ka­mi do­bre­go ży­cia?
Mia­łby być może do tego pra­wo Ame­ry­ka­nin. Je­śli ktoś za­mie­rza­łby wy­ka­zać, że po­win­ni­śmy mó­wić o kry­zy­sie, Sta­ny Zjed­no­czo­ne by­ły­by do­brym punk­tem wy­jścia. Jak na tak za­mo­żny kraj, Sta­ny Zjed­no­czo­ne wy­pa­da­ją ra­czej sła­bo, choć zaj­mu­ją wy­so­kie miej­sce w ran­kin­gu (18. spo­śród 156 kra­jów w naj­now­szym „Świa­to­wym Ra­por­cie Szczęśli­wo­ści”).
Co wi­ęcej, wy­da­je się, że w kra­ju tym dzie­je się co­raz go­rzej. Choć pew­ne twier­dze­nia mogą bu­dzić wąt­pli­wo­ści – nie jest na przy­kład ja­sne, czy mo­żna mó­wić o epi­de­mii sa­mot­no­ści – coś wy­ra­źnie nie zda­je eg­za­mi­nu[16]. Na ca­łym świe­cie ob­ser­wu­je­my wiel­ki spa­dek licz­by sa­mo­bójstw[17] (o 38 pro­cent od po­ło­wy lat dzie­wi­ęćdzie­si­ątych), lecz w Sta­nach Zjed­no­czo­nych ten­den­cja jest prze­ciw­na[18]: od roku 2000 licz­ba sa­mo­bójstw wzro­sła aż o 30 pro­cent. Da­vid Bro­oks okre­śla sy­tu­ację jako „alar­mu­jącą”, a po­nad­to zwra­ca uwa­gę na „sa­mo­bój­stwa na raty”[19] pod po­sta­cią epi­de­mii uza­le­żnień od opio­idów. Bro­oks wska­zu­je, że prze­ci­ęt­na dłu­go­ść ży­cia Ame­ry­ka­ni­na od kil­ku lat się skra­ca, co jest za­ska­ku­jące w spo­łe­cze­ństwie do­bro­by­tu – jego zda­niem coś po­dob­ne­go wy­da­rzy­ło się w Sta­nach Zjed­no­czo­nych ostat­ni raz w la­tach 1915–1918, gdy trwa­ła I woj­na świa­to­wa i sza­la­ła epi­de­mia hisz­pan­ki, któ­ra kosz­to­wa­ła ży­cie pół mi­lio­na Ame­ry­ka­nów[1*].
Bro­oks i wie­lu in­nych źró­dło pro­ble­mu wi­dzi w „kry­zy­sie sen­su”, zwi­ąza­nym z upad­kiem wia­ry re­li­gij­nej, utra­tą po­czu­cia celu i za­ni­kiem ży­wych, bli­skich wspól­not. Jo­hann Hari tak ów kry­zys opi­su­je: mamy „zna­jo­mych z Fa­ce­bo­oka w miej­sce sąsia­dów, gry wi­deo w miej­sce sen­sow­nej pra­cy, ak­tu­ali­za­cje sta­tu­su za­miast sta­tu­su spo­łecz­ne­go”[20].
Pro­ble­my ta­kie ist­nia­ły jed­nak na dłu­go przed epo­ką me­diów spo­łecz­no­ścio­wych. W ksi­ążce Tri­be Se­ba­stian Jun­ger opi­su­je Ame­ry­kę z ko­ńca XVIII wie­ku[21], gdy o tę samą zie­mię ry­wa­li­zo­wa­ły dwie cy­wi­li­za­cje. W tam­tym cza­sie „po­wsta­wa­ły fa­bry­ki w Chi­ca­go i ro­dzi­ły się slum­sy w No­wym Jor­ku, pod­czas gdy ty­si­ąc ki­lo­me­trów da­lej In­dia­nie wal­czy­li oszcze­pa­mi i to­ma­haw­ka­mi”. W toku kon­flik­tu po­ry­wa­no ko­lo­ni­stów, głów­nie ko­bie­ty i dzie­ci. Co cie­ka­we, po­mi­mo ca­łe­go cier­pie­nia oraz roz­łąki z ro­dzi­ną i przy­ja­ció­łmi wie­lu uwi­ęzio­nych znaj­do­wa­ło coś po­ci­ąga­jące­go w no­wym ży­ciu. Wcho­dzi­li w zwi­ąz­ki ma­łże­ńskie z po­ry­wa­jący­mi, wra­sta­li w ich ro­dzi­ny, a nie­kie­dy na­wet u ich boku wal­czy­li, nie­rzad­ko kry­jąc się przed wy­pra­wa­mi ra­tow­ni­czy­mi. Zna­ne były przy­pad­ki, że po­rwa­nych trze­ba było wi­ązać, by do­pro­wa­dzić do skut­ku uzgod­nio­ną wy­mia­nę je­ńców, a gdy ich od­sta­wia­no do pier­wot­nych do­mostw, często wy­my­ka­li się i szu­ka­li dro­gi po­wro­tu do wspól­not rdzen­nych Ame­ry­ka­nów.
Ni­g­dy na­to­miast nie mia­ło miej­sca zja­wi­sko od­wrot­ne. W li­ście do przy­ja­cie­la z 1753 roku Ben­ja­min Fran­klin nie mógł się temu na­dzi­wić: „Gdy bo­wiem in­dia­ńskie dziec­ko wy­cho­wa­ne po­śród nas, na­uczo­ne języ­ka i przy­wy­kłe do na­szych oby­cza­jów, po­je­dzie od­wie­dzić swych krew­nych i po­sma­ku­je ich spo­so­bu ży­cia, nie ma już spo­so­bu prze­ko­na­nia go do po­wro­tu”.
Jun­ger pyta więc, co ta­kie­go mia­ły au­to­chto­nicz­ne ple­mio­na, cze­go bra­kło cy­wi­li­zo­wa­nym Eu­ro­pej­czy­kom. I od­po­wia­da, że upro­wa­dze­ni ko­lo­ni­ści pierw­szy raz mie­li oka­zję do­świad­czyć ży­cia pe­łne­go sen­su, celu i wspól­no­ty.

*

Wie­my, że roz­sąd­ne oso­by od­czu­wa­ją za­nie­po­ko­je­nie bra­kiem sen­su w swo­im ży­ciu. Ta­kże mniej roz­sąd­ni prze­ży­wa­ją taki nie­po­kój. Ter­ro­ry­sta The­odo­re Ka­czyn­ski, któ­ry za­mor­do­wał trzy oso­by i ra­nił znacz­nie wi­ęcej, w swo­im sie­dem­dzie­si­ęcio­stro­ni­co­wym Ma­ni­fe­ście Una­bom­be­ra wy­ró­żnia trzy ro­dza­je ce­lów. Są cele, któ­re mo­żna osi­ągnąć przy mi­ni­mal­nym wy­si­łku; cele, któ­re wy­ma­ga­ją istot­ne­go wy­si­łku; i wresz­cie cele, któ­rych nie mo­żna osi­ągnąć wca­le. Ka­czyn­ski ubo­le­wa nad tym, że utra­ci­li­śmy cele dru­giej ka­te­go­rii. Pe­ter Thiel tak pod­su­mo­wu­je jego wy­wód[22]: „To, co mo­że­my ro­bić, umie zro­bić na­wet dziec­ko; ale tego, cze­go nie umie­my zro­bić, nie umia­łby zro­bić na­wet Ein­ste­in”. We­dług Ka­czyn­skie­go roz­wi­ąza­nie po­le­ga­ło­by na wy­sa­dze­niu w po­wie­trze ca­łej cy­wi­li­za­cji tech­nicz­nej i roz­po­częciu wszyst­kie­go na nowo.
Jak się wy­da­je, Thiel uwa­ża, że tego ro­dza­ju pe­sy­mizm cha­rak­te­ry­zu­je ru­chy fun­da­men­ta­li­stycz­ne, nie­znaj­du­jące ni­cze­go po­śred­nie­go mi­ędzy tym, co ła­two po­znać, i tym, cze­go ni­g­dy po­znać nie zdo­ła­my. Za­uwa­ża, że po­sta­wa taka cza­sa­mi znaj­du­je wy­raz nie w prze­mo­cy, lecz w apa­tii, i daje przy­kład sub­kul­tu­ry hip­ster­skiej: „Zdjęcia sty­li­zo­wa­ne na re­tro, su­mia­ste wąsy i ad­ap­te­ry do wi­ny­lo­wych płyt są na­wi­ąza­niem do cza­sów, gdy lu­dzie jesz­cze z opty­mi­zmem pa­trzy­li w przy­szło­ść. Sko­ro to, co war­to­ścio­we, już zo­sta­ło zro­bio­ne, mo­żna uda­wać aler­gię na am­bi­cję i za­trud­nić się jako ba­ri­sta”.
Nie umiem roz­strzy­gnąć, czy świat wspó­łcze­sny bar­dziej cier­pi na brak sen­su bądź celu niż daw­niej­sze cza­sy. Ale wiem, że wie­lu lu­dziom cze­goś w ży­ciu bra­ku­je i że sen­sow­ne dzia­ła­nia – któ­re wy­ma­ga­ją po­ko­ny­wa­nia bólu i prze­szkód – mogą być re­me­dium na na­sze utra­pie­nia. Przy­to­czo­ny po­ni­żej twe­et Gre­ty Thun­berg, jed­nej z naj­bar­dziej roz­po­zna­wal­nych wspó­łcze­snych ak­ty­wi­stek, wy­ra­ża ty­po­wą re­ak­cję na od­na­le­zie­nie w ży­ciu sen­su:
 
Za­nim pod­jęłam mój szkol­ny strajk, nie mia­łam ener­gii i przy­ja­ciół oraz z ni­kim nie roz­ma­wia­łam. Po pro­stu sie­dzia­łam w domu i le­czy­łam swo­je za­bu­rze­nia odży­wia­nia. Wszyst­ko jed­nak się zmie­ni­ło, gdy od­na­la­złam sens w świe­cie, któ­ry tak wie­lu wy­da­je się bez­sen­sow­ny i płyt­ki[23].
 
Vik­tor Frankl do­sze­dł do po­dob­ne­go wnio­sku[24]. Na po­cząt­ku swej ka­rie­ry psy­chia­try, w la­tach trzy­dzie­stych w Wied­niu, Frankl zaj­mo­wał się de­pre­sją i sa­mo­bój­stwa­mi. W tam­tym cza­sie w siłę rósł ruch na­zi­stow­ski, a w 1938 roku Hi­tler do­ko­nał ansz­lu­su Au­strii. Nie chcąc opusz­czać pa­cjen­tów ani swo­ich ro­dzi­ców w po­de­szłym wie­ku, Frankl po­sta­no­wił po­zo­stać w kra­ju i po­dob­nie jak mi­lio­ny Ży­dów tra­fił do obo­zu kon­cen­tra­cyj­ne­go – naj­pierw do Oświ­ęci­mia, po­tem do Da­chau. Wier­ny swej na­tu­rze ba­da­cza, Frankl ob­ser­wo­wał wspó­łwi­ęźniów, za­sta­na­wia­jąc się, co od­ró­żnia tych, któ­rzy utrzy­mu­ją po­zy­tyw­ne na­sta­wie­nie, od tych, któ­rzy ule­ga­ją, tra­cą na­dzie­ję i nie­rzad­ko się za­bi­ja­ją.
Frankl do­sze­dł do wnio­sku, że wy­ja­śnie­niem jest sens. Wi­ęk­szą szan­sę prze­trwa­nia mie­li ci, któ­rzy w ży­ciu mie­li ja­kiś dal­szy cel, byli od­da­ni pew­ne­mu pro­jek­to­wi lub zwi­ąz­ko­wi i mie­li po­wód, by żyć. Jak na­pi­sał pó­źniej (pa­ra­fra­zu­jąc Nie­tz­sche­go), „ten, kto zna ja­kieś »po co«, może znie­ść nie­omal ka­żde »jak«”.
Jako psy­chia­tra Frankl in­te­re­so­wał się zdro­wiem psy­chicz­nym, lecz na­cisk na ży­cie pe­łne sen­su – cen­tral­ny punkt tech­ni­ki te­ra­peu­tycz­nej, któ­rą opra­co­wał po wy­jściu z obo­zów – nie po­le­gał tyl­ko na prze­ko­na­niu, że za­pew­ni ono lu­dziom szczęście czy od­por­no­ść psy­chicz­ną. Frankl wie­rzył, że ka­żdy po­wi­nien pra­gnąć ta­kie­go ist­nie­nia. Przy­kła­dał wagę do ró­żni­cy mi­ędzy szczęściem i tym, co Ary­sto­te­les na­zwał eu­daj­mo­nią – do­słow­nie: „do­brym du­chem” – lecz w rze­czy­wi­sto­ści cho­dzi­ło o spe­łnie­nie w jak naj­ogól­niej­szym zna­cze­niu. Frankl miał na celu eu­daj­mo­nię.
Gdy woj­na się sko­ńczy­ła i Frankl opu­ścił obóz, miał czter­dzie­ści lat i nie po­sia­dał ni­cze­go. Jego żona, mat­ka i brat zo­sta­li za­bi­ci przez na­zi­stów. Mu­siał za­cząć od po­cząt­ku. Po­wró­cił do za­wo­du psy­chia­try. Po­now­nie się oże­nił. Uro­dzi­ły mu się dzie­ci, a po­tem wnu­ki. Pi­sał ksi­ążki, roz­po­czy­na­jąc od kla­sy­ki li­te­ra­tu­ry obo­zo­wej, Czło­wie­ka w po­szu­ki­wa­niu sen­su[25]. Gdy uma­rł w wie­ku dzie­wi­ęćdzie­si­ęciu dwóch lat, po­zo­sta­wił świe­żo uko­ńczo­ną ostat­nią ksi­ążkę. Miał ży­cie bo­ga­te, wy­pe­łnio­ne za­rów­no sen­sem, jak i przy­jem­no­ścią.

*

Chcia­łbym uprze­dzić wszel­kie nie­po­ro­zu­mie­nia. Nie twier­dzę, że lu­dziom nie­szczęśli­wym po­trze­ba jesz­cze wi­ęcej cier­pie­nia. Pró­ba po­wie­dze­nia oso­bie będącej na skra­ju za­ła­ma­nia, że do­brze by jej zro­bi­ło jesz­cze tro­chę bólu, by­ła­by czy­mś okrut­nym, gdy­by nie była po pro­stu ża­ło­sna.
W rze­czy­wi­sto­ści mam wi­ęcej scep­ty­cy­zmu niż wie­lu in­nych co do pew­nych ro­dza­jów cier­pie­nia. Jak da­lej zo­ba­czy­my, znacz­na część ba­da­czy uwa­ża, że ne­ga­tyw­ne do­świad­cze­nia ży­cio­we do­brze nam ro­bią – roz­pra­wia­ją oni o tak zwa­nym wzra­sta­niu po­ura­zo­wym, po­głębia­niu em­pa­tii i al­tru­izmu, po­wi­ęk­sza­niu po­czu­cia sen­su. To mnie wca­le nie prze­ko­nu­je. Cier­pie­nie, któ­re­go nie wy­bra­li­śmy, jest czy­mś strasz­nym; uni­kaj­my go, o ile to mo­żli­we.
Na czym więc po­le­ga moje sta­no­wi­sko? Zło­ty śro­dek bro­ni trzech po­wi­ąza­nych tez. Po pierw­sze, że nie­któ­re ro­dza­je do­bro­wol­ne­go cier­pie­nia – w tym te, któ­re obej­mu­ją ból, lęk i smu­tek – by­wa­ją źró­dłem przy­jem­no­ści. Po dru­gie – że do­brze prze­ży­te ży­cie nie po­le­ga na po­go­ni za przy­jem­no­ścia­mi; uwzględ­nia ono ta­kże ta­kże do­bro i sen­sow­ne przed­si­ęw­zi­ęcia. I po trze­cie – że pew­ne po­sta­cie cier­pie­nia, zwi­ąza­ne z wy­si­łkiem i po­ko­ny­wa­niem prze­szkód, są nie­odłącz­ną częścią osi­ąga­nia tych wy­ższych ce­lów oraz prze­ży­wa­nia pe­łne­go, sa­tys­fak­cjo­nu­jące­go ży­cia.

*

Pra­gnę za­ko­ńczyć ten wstęp wy­zna­niem oso­bi­stym. Za­nim za­głębi­łem się w te za­gad­nie­nia, co nie­co wie­dzia­łem o po­glądach na szczęście, ale moje wra­że­nie nie było po­zy­tyw­ne. Mia­łem skłon­no­ść do ich lek­ce­wa­że­nia. Sądzi­łem, że na­uko­we ba­da­nia nad szczęściem są prze­wa­żnie po­wierz­chow­ne, pro­wa­dzą do bez­pod­staw­nych twier­dzeń i opie­ra­ją się na ni­skiej ja­ko­ści fi­lo­zo­fii. Krót­ko mó­wi­ąc, wi­dzia­łem w nich wi­ęcej na­ci­ąga­nia niż na­uki.
Po części wy­ni­ka­ło to stąd, że jak wi­ęk­szo­ść sty­ka­łem się z tymi po­gląda­mi za po­śred­nic­twem me­diów, ta­kich jak wy­kła­dy in­ter­ne­to­we TED i po­rad­ni­ki ksi­ążko­we. Te źró­dła wpro­wa­dza­ją jed­nak sys­te­ma­tycz­ne skrzy­wie­nie: kto sta­je na sce­nie i musi utrzy­mać uwa­gę słu­cha­czy, kto pra­gnie sła­wy i pie­ni­ędzy, ten będzie sta­rał się da­wać roz­wi­ąza­nia ży­cio­wych pro­ble­mów bez względu na ich na­uko­wą war­to­ść. Nie chcę ta­kże prze­sa­dzać. W ka­żdej dzie­dzi­nie znaj­dą się po­pu­lar­ne oso­bi­sto­ści, któ­rych za­cho­wa­nie jest bez za­rzu­tu. Ale spo­ty­ka się ta­kże oszu­stów, a w dzie­dzi­nie szczęścia wi­dać ich szcze­gól­nie wie­lu.
Wie­le lat temu zna­la­złem się w gro­nie za­pro­szo­nych mów­ców na eks­klu­zyw­nym spo­tka­niu bo­ga­czy na Flo­ry­dzie. W dniu roz­po­częcia kon­fe­ren­cji, po obie­dzie, or­ga­ni­za­to­rzy za­pre­zen­to­wa­li nie­za­po­wie­dzia­ne­go mów­cę. Mężczy­zna ten nie był ani pra­cow­ni­kiem na­uko­wym, ani biz­nes­me­nem jak resz­ta; była to sła­wa – po usły­sze­niu jego na­zwi­ska za­częli­śmy bić en­tu­zja­stycz­nie bra­wo. Czło­wiek ten jest obec­nie jed­nym z naj­bar­dziej zna­nych mów­ców mo­ty­wa­cyj­nych. Zna­łem go ze sły­sze­nia, dla­te­go cie­kaw by­łem, co ma do po­wie­dze­nia.
Tak jak za­po­wia­da­li or­ga­ni­za­to­rzy, rze­czy­wi­ście było to prze­ży­cie, któ­re może słu­cha­cza od­mie­nić. Ale nie w sen­sie, jaki mie­li na my­śli. Ocie­ka­jący po­tem mów­ca opo­wia­dał o prze­ło­mo­wych rze­ko­mo od­kry­ciach psy­cho­lo­gii eks­pe­ry­men­tal­nej – na ogół fa­łszy­wych i daw­no zdys­kre­dy­to­wa­nych. Po­wta­rzał dow­ci­py wzi­ęte z te­le­wi­zyj­nych ka­ba­re­tów, uda­jąc, że je wy­my­ślił. A w tym, co mó­wił, było pe­łno sprzecz­no­ści; w jed­nej chwi­li na przy­kład wy­gła­szał pe­any na cze­ść nie­sko­ńczo­nej mi­ło­ści, by tuż po­tem wci­ągać słu­chacz w awan­gar­do­wy per­for­man­ce, w któ­rym mie­li od­wró­cić się do naj­bli­żej sie­dzącej oso­by i za­wo­łać: „Two­je cia­ło na­le­ży do mnie!”. Nie chcia­łem psuć za­ba­wy, pró­bo­wa­łem więc wzi­ąć w tym udział, lecz, nie­ste­ty, sie­dzia­łem obok pew­nej pani hi­sto­ryk, któ­ra usły­szaw­szy moje za­wo­ła­nie, nie mo­gła po­ha­mo­wać hi­ste­rycz­ne­go śmie­chu.
Wie­le z tego, co mówi się o szczęściu i do­brym ży­ciu, nie za­słu­gu­je na wia­rę, jed­nak dzi­siaj uwa­żam moje uprzed­nie sta­no­wi­sko za na­zbyt su­ro­we, a wła­ści­wie na­wet błęd­ne. Nie mam już tego sa­me­go prze­ko­na­nia, że gdy­bym nie miał nic lep­sze­go do ro­bo­ty, z ła­two­ścią od­sło­ni­łbym fa­sa­do­wo­ść ca­łej tej dzie­dzi­ny. Na­uka o szczęściu, obej­mu­jąca za­rów­no do­mo­ro­słych „psy­cho­lo­gów po­zy­tyw­nych”, jak i uczo­nych, któ­rzy nie chcą być uto­żsa­mia­ni z pierw­szą gru­pą, mimo wszyst­ko ma pew­ne war­to­ścio­we jądro. Rze­czy­wi­ście mo­żna spo­tkać rze­tel­nie pro­wa­dzo­ne ba­da­nia em­pi­rycz­ne i po­rząd­ne teo­rie. Sam przy­zna­ję, że wpływ wy­war­li na mnie na­stępu­jący ucze­ni (wy­kaz nie jest wy­czer­pu­jący): Mi­ha­ly Csik­szent­mi­ha­lyi, Da­vid De­Ste­no, Edward Die­ner, Da­niel Gil­bert, Jo­na­than Ha­idt, Da­niel Kah­ne­man, Son­ja Ly­ubo­mir­sky, a ta­kże za­ło­ży­ciel nur­tu psy­cho­lo­gii po­zy­tyw­nej, Mar­tin Se­lig­man. Moja ksi­ążka po­wsta­ła w cie­niu zna­ko­mi­tych to­mów Emi­ly Es­fa­ha­ni Smith i Broc­ka Ba­stia­na, któ­rzy roz­wi­ja­li po­dob­ne te­ma­ty[26] – Smith pi­sze o sen­sie, Ba­stian o cier­pie­niu i bólu[2*].
Zło­ty śro­dek to jed­nak coś wi­ęcej niż wy­bór po­my­słów i do­cie­kań in­nych ba­da­czy. Za­gad­nie­nia przy­jem­no­ści czer­pa­nej z bólu oraz do­nio­sło­ści cier­pie­nia w na­szym ży­ciu nie były do­tąd wy­star­cza­jąco zgłębia­ne i w ksi­ążce tej uda­ję się na rzad­ko uczęsz­cza­ne szla­ki. Pew­ne kon­cep­cje i ar­gu­men­ty są moc­ne za­ko­twi­czo­ne w na­uce; inne mają cha­rak­ter bar­dziej spe­ku­la­tyw­ny, ale do­kła­dam sta­rań, by za­wsze było ja­sne, któ­re są któ­re.
Poza tym, jak stwier­dził ame­ry­ka­ński pi­sarz Wal­ker Per­cy, „wy­obra­źnia nie opo­wia­da rze­czy, o któ­rych nie wie­my, ale rze­czy, o któ­rych wie­my, nic o tym nie wie­dząc”. Nie­kie­dy to samo mo­żna po­wie­dzieć o psy­cho­lo­gii. Chcia­łbym czy­tel­ni­ko­wi opo­wie­dzieć rze­czy, o któ­rych wie, nic o tym nie wie­dząc.

 
Wesprzyj nas