W cieniu masowej strzelaniny w szwedzkim Falun latem 1994 roku, dochodzi do kolejnego morderstwa. Znaleziono uduszoną kobietę. Wkrótce okazuje się, że jest to jedna z wielu ofiar zamordowanych w podobny sposób.
Odnalezieniem sprawcy zajmuje się Tomas Wolf, funkcjonariusz policji, który niedawno powrócił z misji pokojowej w Bośni. Z pomocą przychodzi mu Vera Berg, dziennikarka wieczornych wiadomości, która ucieka przed szukającym zemsty byłym chłopakiem i jego gangiem motocyklowym.
Głównym podejrzanym jest popularny aktor filmowy Micael Beatt, jednak zarówno Vera jak i Tomas podejrzewają, że prawdziwy morderca jest zupełnie bliżej śledztwa niż się wszystkim wydaje.
Pascal Engman – pisarz i dziennikarz wieczornej gazety „Expressen”. Od debiutu w 2017 roku cieszy się uznaniem krytyków i czytelników na całym świecie. Seria książek o detektyw Vanessie Frank przetłumaczona na 19 języków uczyniła go jednym z najpopularniejszych szwedzkich autorów kryminałów.
Johannes Selåker – pisarz i dziennikarz, który pracował jako dyrektor ds. wiadomości oraz redaktor naczelny w „Aftonbladet”, „Expressen” i „Aller Media”. Był odpowiedzialny za prowadzenie głównych śledztw ruchu #metoo w 2017 roku. Jako autor zadebiutował powieścią sensacyjną w 2020 roku.
Pamięci mordercy
Przekład: Anna Kicka
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 14 lutego 2024
Prolog
Wieś Stupni Do w Bośni, październik 1993 roku
Z przypominających szkielety domów unosił się dym. Z jednego z nich wystawała rura, z której tryskała woda, tworząc na ziemi całkiem sporą kałużę. Tomas Wolf odwrócił się i pomyślał, że w tej zielonej dolinie szwedzkie transportery opancerzone Sisu wyglądają jak ogromne wieloryby wyrzucone na plażę. Nad wioską wisiało ciężkie szare niebo, powietrze było rześkie i chłodne.
Spojrzał w stronę krawędzi lasu i jeszcze wyżej, na zalesione pagórki otulone mleczną mgłą. Szwedzcy żołnierze sił pokojowych przeszukiwali pozostałości po tym, co kiedyś było ludzkim domem. Każdy budynek został uszkodzony. Gdzie są wszyscy? – pomyślał Tomas. Udało im się uciec?
Dobiegł go dźwięk klaksonu. A potem trąbienie kolejnych transporterów Sisu. Tomas wiedział, że miały one na celu wywołanie ewentualnych ocalałych.
Ktoś zawołał, że znalazł kawałek żuchwy. Ekipa telewizyjna, która przyjechała ze Szwedami do wioski, natychmiast pośpieszyła w tamtym kierunku.
Tomas przemieszczał się czujnie w stronę otwartych brązowych drzwi do piwnicy kamiennego domu. Wypiął wiszącą przy pasku latarkę. Wszedł do środka. Dobiegł go zapach wilgoci i ziemi. Przesunął promieniem światła wokół siebie. Drewniane półki wzdłuż ścian. Worki z ziemniakami na podłodze. Drgnął, gdy w kącie coś się poruszyło. Rudy kot parsknął rozzłoszczony, a potem przecisnął się koło jego prawej nogi i zniknął na zewnątrz.
Tomas wziął kilka rozluźniających wdechów i zaczął dokładniej badać piwnicę. Światło latarki przemieszczało się po ścianach i podłodze, aż w końcu padło na coś białego, niemalże błyszczącego na tle ziemi. Nagły szok sprawił, że aż upuścił latarkę.
Pochylił się, szukając jej po omacku na podłodze. Po chwili podniósł ją i skierował w to samo miejsce. Snop światła trafił na nagą stopę. Z paznokciami umalowanymi na czerwono. Drżącą ręką przesunął latarkę, oświetlając rury. Przed jedną z półek leżały na plecach trzy martwe kobiety. Trzymały się za ręce. Dziury po kulach w głowach. Poderżnięte gardła. Odwrócił się i potykając, wypadł na zewnątrz. Skulił się na schodach i ciężko oddychał chłodnym powietrzem. Kawałek dalej w kałuży błota leżała czarno-biała sflaczała piłka do nogi. A obok dziecięcy kalosz.
– Co tu się, kurwa, stało? – szepnął.
Widział już wcześniej ludzkie zwłoki. Zarówno tutaj, w Bośni, jak i w Szwecji, gdzie był aspirantem w sztokholmskim wydziale do walki z przestępczością. Ale to było coś innego. Zaczęło to do niego docierać, gdy tylko wjechali do tej upiornej wioski, ale widok trzech martwych kobiet uderzył go z całej siły – tutaj nienawiść zniszczyła dosłownie wszystko. Wszystkich, którzy stanęli na jej drodze. Nikt też nie przejmował się poszukiwaniami sprawców. Nie słychać było żadnych sygnałów ani syren policyjnych. Nikt nie przeprowadził oględzin miejsca przestępstwa. Nie będzie sekcji zwłok. Ani żadnej biurokracji. Martwi ludzie na wojnie stali się faktem, którego nikt nie podważał. Kopano groby i składano w nich ofiary, zamieniając je we wspomnienia.
Podbiegł do niego żołnierz i pomógł mu wstać. Tomas wskazał ręką na wejście do piwnicy, próbując oddać słowami to, co właśnie zobaczył. Mężczyzna, na oko dwudziestopięcioletni, z błyszczącymi niebieskimi oczami i przystrzyżonymi na jeża włosami, przysłuchiwał się z przygnębioną miną.
Gdy Tomas zamilkł, żołnierz wskazał ręką kolejne ruiny domu.
– Tam z tyłu leży chłopiec. Ma pewnie z osiem, może dziewięć lat. Skopany na śmierć. Rozumiesz? Jego maleńkie ciało jest całe w śladach po ubłoconych trepach.
Tomas nie odpowiedział, mężczyzna skinął krótko głową i poklepał go przelotnie po ramieniu, a potem ruszył w kierunku transporterów. Tomas oparł się o poręcz schodów, żeby nie upaść.
Próbował się zebrać w sobie. Mgła już nieco zelżała.
Chorwacki atak na wioskę rozpoczął się w sobotę rano, dziś był wtorek. Oczami wyobraźni Tomas próbował odtworzyć sceny, które zapewne się tu rozegrały. Ale nie dał rady.
Chcę już wracać do domu, do dzieci, pomyślał. Nie chcę już spotykać na swojej drodze mężczyzn z kałasznikowami, na których dla zachowania rachuby wyryli znaki upamiętniające zabitych przez siebie ludzi.
Wytarł kolana zielonego munduru polowego. Ruszył nierówną szutrową drogą, przeszedł przez niski drewniany płotek. W zdziczałym ogrodzie wyrosły z ziemi zaspane, anorektyczne drzewka owocowe. Drzwi wejściowe wisiały krzywo na zawiasach. W środku było tak samo zimno jak na zewnątrz.
– Halo?! Jest tu kto?
Na podwórku obok sterty gruzu stała biała, pokryta plamami rdzy łada. Samochód ustawiono na prowizorycznym lewarku, bo brakowało mu wszystkich opon.
Tomas wyciągnął papierosa i zapalił go drżącymi dłońmi. Wsadził do ust, położył ręce na dachu samochodu i zajrzał do środka przez boczną szybę.
Zza białego dymu wyłoniła się żółta rękawiczka do zmywania naczyń. Świeciła niczym płomień na tle szarego otoczenia. Przesunął wzrok wyżej i dojrzał parę brązowych wytrzeszczonych oczu. Papieros upadł na ziemię, wchłonęła go kałuża błota. Kobieta żyła.
Przyglądali się sobie w ciszy przez kilka sekund, a potem Tomas złapał za klamkę i otworzył drzwi. Schylił się do środka. Miała ze dwadzieścia pięć lat. Ciemnobrązowe kręcone włosy sięgały ramion. Trzęsła się cała z zimna, skulona na tylnym siedzeniu pod zrobionym na drutach szarym kocem.
– I’m Tomas – powiedział miękkim głosem. – I’m here to help you.
Jego ruchy były powolne i ostrożne. Nie chciał jej wystraszyć. Wielkimi oczami przyglądała się dłoni wyciągniętej w jej kierunku. Zdziwił się nieco, bo jej nie złapała. Ściągnęła za to żółtą rękawicę zakrywającą prawą rękę i delikatnie uścisnęła jego dłoń.
– Azra – przedstawiła się.
Jej mała i drobna ręka pachniała lekko gumą.
CZĘŚĆ I
Poniedziałek 6 czerwca 1994 roku
1
Tomas Wolf wlepił wzrok w Klarę. Żona czekała na jego odpowiedź. Kawałek dalej na ulicy Hornsgatan trąbiła ciężarówka, jazgot przecinał ciepłe letnie powietrze.
– Pytałam, gdzie podziały się pieniądze – powtórzyła Klara.
Odwrócił wzrok, przyglądał się witrynie banku, z którego właśnie wyszli. Przy bankomacie na lewo od wejścia utworzyła się niewielka kolejka. Zaschło mu w ustach. Tomas oblizał wargi i poluzował węzeł krawata. Ależ się głupawo wystroił. Brązowa marynarka, ciemnoczerwony krawat. Pod białą koszulą spływał pot. Wyciągnął papierosa z kieszeni na piersi i wsadził do ust. Klara złapała papierosa, rzuciła go na ziemię i przydeptała, zanim jeszcze zdążył go odpalić.
– Możesz mi, do cholery, odpowiedzieć?
– Załatwię to. Chodź.
Chwycił ją lekko pod ramię i poprowadził do samochodu, w którym czekała dwójka ich dzieci, Alexander i Ebba. Był pierwszy dzień wakacji. Klara miała urlop, a Tomas wziął tego dnia wolne, żeby go z nimi spędzić. Błękitne volvo 240 zaparkowali w cieniu przy ulicy Swedenborgsgatan. Minęli cukiernię i Tomas poczuł zapach świeżo upieczonych bułeczek. W środku siedzieli zgarbieni, posiwiali staruszkowie, pochyleni nad wypiekami.
Klara nieco się uspokoiła, z rezygnacją szła teraz obok. Przystanęła kawałek od samochodu i spojrzała na niego. Jej wzrok był raczej proszący niż wzburzony. Widoczny w nich zawód przyprawił go o wyrzuty sumienia.
– Powiedz mi prawdę, kochanie. Nie będę zła. Dałeś pieniądze braciom? Coś nabroili?
Pokręcił lekko głową. Zalała go fala wstydu. Nigdy nie będzie jej tego mógł powiedzieć. To niemożliwe.
– Nie.
– Jak kupimy dom?
– Przecież powiedziałem, że załatwię pieniądze.
– Jak? Musimy wyłożyć dwadzieścia pięć tysięcy. Zarabiasz dwadzieścia trzy na miesiąc, a zostało nam mniej niż dwa miesiące. Później pośrednik poszuka innego kupca.
Nie odpowiedział, zrobił kilka kroków do samochodu i otworzył drzwi po stronie kierowcy. Zdjął marynarkę, szybko ją zwinął, a potem ułożył na tylnym siedzeniu między Alexandrem i Ebbą i wsiadł do środka.
Szyby w oknach były opuszczone, mimo to twarze dzieci zaczerwieniły się i spociły od gorąca. Tomas włączył silnik i podkręcił klimatyzację. Strumień powietrza, który wystrzelił z kratek, był ciepły i zatęchły.
– Wsiadasz? – zapytał Klarę nadal stojącą na chodniku.
Drzwi po stronie pasażera się otworzyły i żona opadła na fotel.
Wyjechał na ulicę i wkrótce otoczył go przedpołudniowy korek na Hornsgatan. Klara siedziała odwrócona od niego. Ebba zaczęła głośno płakać. Alexander, starszy od niej, już sześciolatek, kopał i uderzał w siedzenie kierowcy. Szybkie, rytmiczne uderzenia.
– Czy mógłbyś przestać? – zapytał Tomas.
Stukanie ustało.
Zatrzymali się na czerwonym świetle, za autobusem. Bure opary diesla przeniknęły do środka samochodu. Tomas puścił drążek zmiany biegów i ujął dłoń Klary, lekko ją uścisnął. Odsunęła się i założyła ręce na piersi.
Światło zmieniło się na zielone. Autobus ciężko westchnął, a potem ruszył. Płacz Ebby wypełnił wnętrze samochodu. Wolno toczyli się po Hornsgatan. Duszne powietrze w środku zrobiło się ciężkie i gęste. Tomas ciężko oddychał przez usta, skóra na nogach swędziała i cierpła. Przed nich wcisnęło się zielone volvo. Zahamował i zdusił przekleństwo. Na czerwonym świetle na skrzyżowaniu z Ringvägen ponownie stanęli. Tomas widział kark kierowcy w aucie przed nimi. Alexander znów zaczął kopać w jego fotel. Nie tak intensywnie jak poprzednio, ale mocniej, bardziej zdecydowanie. Tomas sięgnął po marynarkę na tylnym siedzeniu i położył ją sobie na udach. Wytarł pot z rąk i przeszukiwał sztywny materiał w poszukiwaniu papierosów.
– Chyba nie będziesz, do cholery, palić w samochodzie – rzuciła Klara.
Nie odpowiedział. Otarł czoło rękawem koszuli. Włożył papierosa do ust. Ebba zapłakała jeszcze głośniej. Zapalił. Przymknął oczy. Wypuścił dym nosem. Zamigotało mu przed oczami, palce zacisnęły się w skurczu, włączyło się zielone, tylne światła volva zniknęły. Próbował sobie przypomnieć, jak ma ustawić stopy, by samochód ruszył. Patrzył tępo na prędkościomierz. Auta za nim zatrąbiły. Najpierw pojedynczy klakson, ale hałas szybko narastał, zamieniając się w niespójną jękliwą orkiestrę.
Alexander kopał coraz mocniej.
– Tato, dlaczego nie jedziesz? – zapytał.
Klara spojrzała na niego.
Kolejne kopnięcie.
Muszę się stąd wydostać. Muszę się wydostać z tego samochodu i z tego miejsca, inaczej umrę.
Tomas szarpnął za drzwi. Wysiadł. Klara przechyliła się przez fotel kierowcy i zawołała za nim. Niepewny przystanął przy masce samochodu. Kiwał się, otumaniony jak po uderzeniu. Pole widzenia się rozmyło. Mrugnął kilka razy. Ludzie zatrzymali się na chodniku, z zainteresowaniem przyglądając się całemu zamieszaniu. Odwrócił się, przeciął ciągłą linię, kierując się w stronę stacji Zinkensdamm. Jakiś samochód zatrzymał się z piskiem, żeby go nie potrącić. Klara krzyczała, ale on szedł dalej.
2
Minął tydzień, odkąd Vera Berg po raz ostatni widziała swojego chłopaka, Jonnego Möllera. Ślad po nim zaginął zeszłej niedzieli, gdy wyszedł po piwo i już nie wrócił.
Jego sześcioletni syn Sigge siedział teraz przy kuchennym stole w trzypokojowym mieszkaniu przy ulicy Ystadsgatan w Malmö i gapił się na Verę.
– Zostanę tu całkiem sam, jak się wyprowadzisz?
Na podłodze stała czarna walizka Very. Niczym mur między nimi. Ostateczny dowód na zdradę, której Vera dokona zaraz na chłopcu.
– Nigdy nie zostawiłabym cię przecież samego, chłopaku.
Jeszcze tylko dwie godziny, a potem musi wsiąść do samochodu i ruszyć do Sztokholmu. Tam czekało na nią nowe mieszkanie. I nowa praca reporterki w oddziale redakcji „Kvällsposten”. Jedno z najcięższych stanowisk w gazecie.
Wstała z krzesła i zrobiła krok w stronę Siggego. Wyciągnęła dłoń, by pogłaskać go po głowie, ale chłopiec odchylił się gwałtownie na taborecie.
– Zostawisz mnie, wiem to – rzucił. – Wszyscy mnie ciągle zostawiają. Najpierw mama. Potem tata, a teraz ty.
Vera wiedziała, jak to jest, gdy cała rodzina odwraca się plecami. Dlatego też przełożyła wyjazd o tydzień. W oczekiwaniu na Jonnego, który nigdy nie wrócił. Jednak w piątek nowa szefowa zagroziła, że wycofa propozycję współpracy, jeśli Vera nie raczy się pojawić w poniedziałek po południu.
– Tata z pewnością niedługo wróci, kolego.
Sama już nie wierzyła w te słowa, ale co mogła powiedzieć? Chłopiec miał rację. Jego ojciec najwyraźniej przestał się nim interesować. Matka nie żyła. A Vera musiała wykorzystać okazję, którą dała jej gazeta.
– Nie jesteś nawet moją mamą – powiedział Sigge. – Wcale cię nie interesuję.
To nie była prawda. Przez cały tydzień próbowała odszukać Jonnego, a gdy to się nie udało, gorączkowo myślała nad innym rozwiązaniem. Wszystko po to, żeby nie musieć robić tego, do czego, jak wiedziała, w końcu dojdzie.
– Jesteś najważniejszym małym chłopcem w moim życiu. Wiem, że nie jestem twoją mamą, ale traktuję cię jak syna.
Chłopiec zmiękł. Wyciągnęła do niego rękę. Tym razem pozwolił się pogłaskać po ciemnych, zmierzwionych włosach. Jego zielone oczy błyszczały.
Sekundę później Sigge zerwał się z krzesła i pobiegł do dużego pokoju. Z telewizora dobiegła początkowa muzyka z Mio, mój Mio.
Vera próbowała powstrzymać narastającą złość.
Kto robi coś takiego własnemu dziecku?
Na przykład moi rodzice, pomyślała. Jonny o tym wiedział.
Skurwiel.
To dlatego sobie poszedł. W ten sposób miał nad nią kontrolę. Był jedyną osobą, która znała jej tajemnicę. Całe zło, które wydarzyło się dwanaście lat temu. To, co tak naprawdę stało się z Vincentem. I dlaczego rodzice już nie postrzegali jej jako własnej córki. Teraz wykorzystał to przeciwko niej.
Wiedział, że Vera nigdy nie zostawi chłopca.
Miała ochotę walić pięściami w szafki. Wtedy jednak przybiegłby Sigge, zaniepokojony, że coś się stało.
Poczuła, że nachodzą ją ponure myśli. Przypomniała sobie wszystkie te razy, gdy Jonny nie wrócił do domu. Zatrzymany przez policję. Gdy pojechał do Niemiec, żeby przywieźć do Szwecji spid. Albo gdy po prostu jedno piwo w barze zamieniało się w trzydniową imprezę w klubie motocyklowym South Side.
Vera przeklinała samą siebie, że nie zostawiła go wcześniej. Wtedy nie byłoby problemu. Jonny wiedział, co się święci. Że zamierzała z nim skończyć. Więc się urwał, z nadzieją, że Vera zostanie z Siggem aż do jego powrotu.
Przesunęła dłonią po zniszczonym sosnowym blacie. To tutaj pieprzyli się pierwszej nocy, gdy w pokoju obok trwała jeszcze impreza. Po fakcie Vera miała na pośladkach czerwone ślady. Zadrapania od wysuszonego drewna. Seks był swoistą walką, dziką próbą oswojenia drugiego.
Pewnie zostawiłaby go już dawno temu, gdyby nie miała u niego długu. Byli ze sobą od czterech lat, a przez pierwsze dwa to on ją utrzymywał. Dał jej dom, gdy straciła swój. Spłacał jej dług studencki. Bez niego Vera nigdy nie skończyłaby szkoły dziennikarskiej.
To tak jakby ciągle walczyły ze sobą dwie wersje Jonnego. W ostatnim roku wygrywała niestety ta gorsza.
Zadzwonił telefon. Casper Seger, najlepsze źródło Very jako reporterki kryminalnej.
– Proszę cię, powiedz, że go znalazłeś – jęknęła Vera. – Nie wiem, co robić.
Mimo złości martwiła się o Jonnego. I to wkurzało ją jeszcze bardziej. Wzięła do ręki nóż kuchenny i wbiła w blat. Prosto w leżący na nim formularz zgłoszeniowy Siggego do szkoły pływania. Aqua-cool. Co za durna nazwa.
– Jonny nie został zatrzymany – powiedział Casper. – Ale wydaje mi się, że wiem, gdzie może przebywać. Dostałem cynk od kolegi, który ma informatora w jego kręgach.
– Okej?
– Związek mniejszych klubów motocyklowych planuje spotkanie. Najwyraźniej chcą się bardziej zorganizować. Stworzyć sieć, żeby pokazać Hells Angels, jacy są efektywni. Ich celem jest dołączenie do ich bandy jako klub partnerski.
– Cudownie. Czyli właśnie zrywam z członkiem Hells Angels. Gdzie jest to spotkanie?
– Tu już się robi pod górkę. W Niemczech. Mają wyznaczać terytorium i je między siebie podzielić. Trochę im zejdzie, zanim te wszystkie koguty się tam napuszą.
– Kurwa.
– No.
– I co ja mam zrobić z chłopcem?
– Nie ma żadnej bliższej rodziny, z którą możesz go zostawić?
– Nie.
– W takim razie masz tylko dwie opcje, z których jedna może zostać odczytana jako porwanie. Vera, rozumiem, że chcesz, ale nie możesz go ze sobą zabrać. Przynajmniej dopóki Jonny jest na wolności. Wylądujesz w więzieniu, jak coś pójdzie nie tak.
– Wiem.
Vera zakończyła rozmowę. Wyszła do przedpokoju. Poczuła pod stopami żwir. Wszędzie leżały porozrzucane buty. W kącie stał pachołek drogowy, który Jonny przytargał kiedyś po pijaku. Obok stolik, a na nim telefon. Vera wyciągnęła książkę telefoniczną, przekartkowała do litery p, wyrwała numer do pogotowia opiekuńczego i wsadziła kartkę do kieszeni. Potem wróciła do kuchni.
Nie chciała tego robić, wiedziała jednak, że musi. Nie mogła dłużej pozwolić, by Sigge żył w oparach chaosu Jonnego.
Na kuchennym stole leżała książka kucharska z okrągłym przypalonym śladem garnka na okładce. Pamiątka po tym, jak kiedyś naspidowany Jonny pozwolił Siggemu samodzielnie przygotować popcorn i wszystko zaczęło się palić.
Vera przyszła do domu w momencie, gdy z garnka buchnęły płomienie.
Sceny z tego ostatniego, okropnego roku przeleciały jej przed oczami. Za każdym razem, gdy Jonny zostawał z synem sam, kończyło się to katastrofą. Na zebranie rodziców w szkole przyszedł pijany. Naćpany prowadził samochód z niezapiętym pasami Siggem na tylnym siedzeniu. Któregoś dnia w marcu Vera znalazła chłopca w burdelu, bo Jonny zostawił go tam, nie mając dla niego innej opieki. Za każdym razem mogła to wszystko zostawić i odejść.
Kartka w kieszeni spodni z numerem pogotowia opiekuńczego była beznadziejnym wyborem. Ale też jedynym, jaki miała.
– Sigge! – zawołała na chłopca.
– Tak.
– Chcesz pojechać do bawialni dla dzieci?
Szybkie kroki z dużego pokoju. Sigge pojawił się w drzwiach. Z szeroko otwartymi oczami.
– Naprawdę?
– Może będziesz tam musiał przenocować. Dopóki nie wróci tata. Spakuj więc torbę ze wszystkimi ulubionymi zabawkami.
– A tata na pewno przyjedzie?
– Obiecuję.
Chłopiec spojrzał najpierw na nią z powątpiewaniem. Ale poszedł spakować zabawki. Nieświadomy, że od tego dnia jego życie nigdy już nie będzie takie samo.
3
Tomas stał przed drzwiami do mieszkania. Gorąco nadal mu doskwierało, ale ruch uliczny na Hornsgatan zelżał. Przyglądał się tabliczce, na której widniało nazwisko Wolf.
To nasze nazwisko, trzymamy się razem, ale już od dawna nie jesteśmy rodziną. I to jedynie moja wina.
Przez okno przy drzwiach widział Klarę przygotowującą w kuchni lancz. Włożył klucz do zamka. Pachniało smażoną cebulą. Zdjął buty, usłyszał szum telewizora. Wszedł do kuchni. Klara zatrzymała się w pół ruchu i wolno obróciła. W ręce trzymała garść spaghetti.
– Musisz coś z tym zrobić – powiedziała. – Tak dalej się nie da.
Spojrzała na niego niespokojnie. Sos mięsny bulgotał na patelni.
– Co się stało? – zapytała.
– Nie wiem – szepnął. – Przepraszam. Jak dzieci?
– W porządku.
– Poradziłaś sobie z autem?
Klara prawie niezauważalnie kiwnęła głową, zdjęła pokrywkę z garnka i włożyła do niego makaron. Plastikową chochlą docisnęła kawałki wystające ponad wodę. Kochał ją. Zdawał sobie sprawę, że to było nie do przyjęcia, że nie można tak po prostu zostawić rodziny na środku skrzyżowania.
– Załatwię to. Pojadę do brata. Jest mi winny pieniądze.
Zrobił krok do przodu, położył jej dłonie na biodrach. Przycisnął do siebie i poczuł, jak się rozluźnia w jego ramionach.
W oknie za stołem wisiała gwiazda bożonarodzeniowa. Od miesięcy obiecywał, że ją zdejmie, i pozostałe ozdoby rozwieszone po całym domu też. Postanowił, że zajmie się tym wieczorem, gdy wróci od Kristiana.
– Samochód stoi po drugiej stronie ulicy, przy sklepie wędkarskim – powiedziała Klara, uwalniając się z uścisku.
Zaczęła mieszać sos, a Tomas przyglądał jej się przez chwilę. Może powinien chociaż nakryć do stołu? Na coś się przydać?
– Załatwię to. Będziemy mieć nasz dom. Słyszysz? Obiecuję.
Nic nie odpowiedziała.
W samochodzie położył niepewnie stopy na pedałach. Przesunął dłońmi po drążku zmiany biegów i kierownicy. Pamiętał, jak się jeździ. Zawrócił, skręcił w prawo na tym samym skrzyżowaniu, na którym przed południem zostawił rodzinę. Koło boiska sportowego Zinkensdamm. Rzucił okiem na murawę.
Nagle przed oczami pojawiła się twarz martwej dziewczynki.
Każde miasto wypełniały niewidoczne groby. Sztokholm nie był wyjątkiem. Gdy pracował jako aspirant w wydziale do walki z przestępczością, niewidoczne groby stawały się coraz częstsze, a teraz wznosiły się już niemalże wszędzie. Kontury zwłok nigdy do końca nie znikały, bez względu na to, ile by się sprzątało zarówno ulice, jak i chodniki. W grudniu tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego drugiego roku na ławce przy boisku znaleziono dźgniętą nożem nastolatkę ze śniegiem we włosach. Kilka miesięcy później kilometr dalej z zatoki Liljeholmen wyłowiono zastrzelonego dilera narkotyków. A dopiero co, w kwietniu, w Tantoluden para nastolatków znalazła poćwiartowane ciało narkomana, rozdzielone do czterech czarnych worków na śmieci.
Sztokholm pełen był zamordowanych ofiar, o których pamiętało niewielu: rodzina, detektywi z zespołu śledczego i sprawcy.
Tomas wolałby zapomnieć, ale to było niemożliwe. Nie umiał wymazać ich twarzy i oskarżających pustych spojrzeń.
Pogłośnił muzykę w radiu.
Pół godziny później w drodze do brata minął w Sigtunie plan filmowy. Nad samochodem na metalowym dźwigu umieszczono kamerę. Widział odwróconych do niego plecami aktorów, otoczonych ekipą filmową. Przejechał wolno obok, kierując się na podupadłą i zapyziałą Märsta.
W niewielkiej dzielnicy przemysłowej niecały kilometr od domu brata zatrzymała go blokada drogowa. Zahamował, zastawiając stojący już tam inny samochód. Młody funkcjonariusz policji ponaglił go ruchem dłoni, myśląc zapewne, że to jedynie ciekawski obywatel, ale zamarł, gdy Tomas z wewnętrznej kieszeni kurtki wyciągnął legitymację policyjną.
– Tomas Wolf. Wydział zabójstw, Sztokholm.
Za funkcjonariuszem policji dostrzegł leżącą na ulicy kobietę. Technicy policyjni fotografowali miejsce zdarzenia i rozkładali miarki. Ich sylwetki rzucały na asfalt długie cienie. Tomas się pochylił i przeszedł pod taśmą.
– Dopiero co ją znaleziono, ale leży tak pewnie od nocy – wyjaśnił funkcjonariusz. – Pod brezentem, uduszona.
Tomasz spojrzał na jej oczy.
– Kto to jest?
– Nie wiem. Ale wydaje mi się, że mieszkała w obozie dla uchodźców – wyjaśnił policjant, wskazując długi trzypiętrowy budynek z czerwonej cegły.
Tomas poczuł, że zaciska mu się gardło, a w ustach robi się sucho. Oddychał ciężej.
– Nie sprawdzi pan? – zapytał policjant.
Tomas pokręcił gwałtownie głową. Nie miał siły dodawać kolejnego zdjęcia do albumu, który nosił w głowie. Nie chciał zobaczyć twarzy jeszcze jednej martwej osoby.
– Muszę jechać – powiedział i podniósł taśmę policyjną.
4
Dochodziła już jedenasta, a Vera dopiero otwierała bagażnik jasnoniebieskiego saaba 900 zaparkowanego przy Ystadsgatan. Musi się pospieszyć, jeśli ma zdążyć do Sztokholmu na szóstą na spotkanie z nową szefową.
Ciemne chmury wisiały nisko na niebie. Wyglądały, jakby w każdej chwili miały na nich spaść. Z jednego z balkonów dochodziła woń dymu z marihuany. Przy drzwiach pasażera Sigge przebierał nogami jak pies, któremu chce się sikać. Rozochocony, że jadą do bawialni.
Bagażnik znów się zacinał. W końcu, szarpiąc, udało jej się go otworzyć.
– Ożeż, kurwa, Jonny – wyrwało się Verze.
Sigge natychmiast pojawił się u jej boku.
– Walizka ci się nie zmieści – powiedział. – Dlaczego to wszystko tu leży?
– Bo twój ojciec to dziadowski złodziej – wyjaśniła Vera.
Przed kilkoma tygodniami Jonny wrócił do domu późno w nocy. Cholernie wkurzony, miotał się po kuchni w poszukiwaniu butelki wódki. Verze udało się go w końcu uspokoić i przekonać, by opowiedział, co się stało. South Side MC dostali cynk o ciężarówce wypełnionej domową elektroniką w drodze do magazynu Experta w Malmö. Jonny wraz z kompanami zablokowali mu drogę i z bronią w ręku przejęli transport. Pojechali do magazynu, żeby rozładować towar.
Niestety informator się pomylił. Transport nie miał trafić do Experta, ale do najbliższego sklepu spożywczego. I teraz w bagażniku Very leżało prawie sto kilogramów konserw. Oliwki, kukurydza i tuńczyk. A nawet kocia karma.
Sigge zaczął przeglądać puszki.
– Chcesz kukurydzę czy oliwki? – zapytała Vera. – A może whiskas?
– Oliwki – odparł Sigge i zachichotał. – Przecież nie jestem kotem.
Vera rzuciła mu puszkę.
– Wskakuj do samochodu.
Dziesięć minut później skręciła na parking w dzielnicy Värnhem. Przed nimi piętrzył się wysoki budynek urzędu, tak jakby chciał ukraść mieszkańcom całe niebo.
Na tylnym siedzeniu Sigge podrzucił oliwkę i próbował złapać w usta. Odbiła mu się od policzka i upadła na podłogę.
– Jesteśmy na miejscu – powiedziała Vera.
Jeszcze nie zdecydowała, jak wyjaśni Siggemu, że go okłamała.
– Chodź – rzuciła. – Weź ze sobą plecak.
Sigge rozejrzał się dookoła. Potem wysiadł niepewnie z samochodu. Ruszyli wolnym krokiem w stronę ceglastego budynku. Za rękę.
– Po-go-to-wie opie-kuń-cze – odczytał napis na szyldzie. – Co to?
– To takie miejsce, w którym można dostać pomoc.
– Ktoś nam pomoże?
Vera nie wiedziała, co odpowiedzieć. Minęło kilka sekund i Sigge zrozumiał, że coś jest nie tak.
– Nie ma tu żadnej bawialni.
– Nie – przyznała Vera.
Uścisk dłoni chłopca stężał. Zaczął się opierać.
– Chcesz mnie zostawić?
Łzy spływały mu po policzku. Już to do niego dotarło, mimo że nie chciał zrozumieć.
– Nie możesz mnie zostawić.
– Przez jakiś czas będziesz u jakiejś miłej cioci. Aż tata wróci.
Vera pomyślała o własnej matce. Nie widziały się ponad dziesięć lat. Dzwoniła do Very kilka razy do roku. Schowana w spiżarni, tak żeby ojciec nie słyszał, że rozmawiają.
Porzucenie dziecka to największa zdrada. Jak Sigge miałby to przeżyć?
Wróciły wspomnienia o tym, co wydarzyło się tej piekielnej nocy przed dwunastoma laty. Gdy Vera spojrzała na wykrzywioną płaczem twarz Siggego, zobaczyła też młodszego brata Vincenta. Chłopca, który nie zdążył dorosnąć. Z powodu Very.
– Nie chcę! – krzyknął Sigge.
– Musisz – odparła Vera. – Tak będzie najlepiej. Dla ciebie.
Nie czuła jednak, że to dobry wybór. Wyciągnęła z kieszeni karteczkę z numerem telefonu pogotowia. Pociągnęła sześciolatka za sobą.
– Powiedziałaś, że jestem twoim synem! – zawołał Sigge. – Kłamałaś.
Doszli do wejścia. Na znak protestu chłopiec usiadł na ziemi. Powtarzał raz za razem, że ona nie może go zostawić.
Vera przykucnęła. Przytuliła go mocno. Poczuła ciepło jego szczupłego ciałka. Zapach zalewy z oliwek, która pobrudziła mu policzek.
– Będę za tobą tęsknić, kochany. Ale nie możesz ze mną jechać. Bo wtedy aresztuje mnie policja.
Uścisk chłopca stężał. Chudziutkie ramionka nie puszczały. Plecy wykrzywiły się w skurczu.
Wkroczyła do jego życia, gdy miał dwa lata. Teraz był sześciolatkiem. Nagle do Very dotarło, dlaczego tak długo została z Jonnym. To przez Siggego.
– Musisz mnie puścić, kochanie – powiedziała.
Ostrożnie odciągnęła palce chłopca. Z trudem powstrzymywała płacz.
– Zobaczymy się jeszcze. Niedługo. Obiecuję.
A potem drżącymi rękami wybrała numer pogotowia opiekuńczego.
Wpół do dwunastej przed południem Vera wyjechała na autostradę E22 i wcisnęła pedał gazu. W lusterku wstecznym Malmö robiło się coraz mniejsze, a wkrótce całkiem zniknęło.
Jechała szybko, by się nie rozmyślić.
Przez otwarte okno docierał do niej zapach palonych opon. Nad Skanię nadciągała burza. Może nawet z piorunami. To jednak nic w porównaniu z tym, jak zareaguje Jonny, gdy się dowie, co zrobiła Vera.
5
Czarne chmury dymu wydobywały się z ust szefowej redakcji Anity Alsén, siedzącej w swoim narożnym gabinecie w sztokholmskiej filii „Kvällsposten”.
Drzwi stały otworem, ale Vera dobrze wiedziała, że nie należy tak po prostu wchodzić. Zapukała więc we framugę. Nie patrząc nawet na nią, Anita podniosła rękę na znak stop, a potem zgasiła papierosa. To nie był dobry moment na spotkanie.
Vera rozejrzała się po zagraconym piętrze w budynku z przełomu wieków, które od teraz było jej nowym miejscem pracy. Z salonu znajdującego się po drugiej stronie korytarza bez przerwy dochodziły rozmowy z infolinii. W gabinecie Anity przez cały czas dźwięczał telewizor. Pokazywał właśnie zdjęcia CNN z wojny w Bośni i Hercegowinie. Zawieszenie broni miało nadejść wkrótce. Może wtedy ustąpią masakry.
Kawałek dalej przystanął młody praktykant, który przedstawił się jako Per Svensson, gdy Vera kilka minut wcześniej wkroczyła do redakcji. Wyłożył na stół konkurencyjne gazety, żeby porównać czołówki i pierwsze strony. Zapewne po to, by ocenić, która z nich wygrała dzisiejszą pogoń za newsem. Każdy dzień to nowy wyścig o czytelnika. Czołówki i pierwsze strony to ich jedyny sposób na wpłynięcie na decyzję zakupową czytelnika w kioskach i na stacjach benzynowych w całym kraju.
Wśród nowych kolegów Vera czuła się nie na miejscu. Znów się za ciepło ubrała. Skórzana kurtka opinała ją nieco w ramionach, a biały podkoszulek pod spodem nieco prześwitywał. Na czole pojawiły się kropelki potu. Wisząca nad Skanią burza nigdy nie dotarła do Sztokholmu. Wieczór był lepiąco ciepły niczym latem, chociaż mieli dopiero początek czerwca.
Główny reporter gazety Leif M. Ivarsson poczłapał w stronę kuchni. Nawet się nie przywitał. Zatrzymał go praktykant, kurczowo szukający u niego potwierdzenia.
– „Aftonbladet” jest dziś cholernie dobre – powiedział Svensson. – „Expressen” chyba nawet lepsze. Ale nikt nie pobije twojej historii o Palmem.
Leif M. Ivarsson mruknął coś prawie niesłyszalnie pod nosem. Rzucił pozbawione wyrazu spojrzenie na Verę.
– Dzień dobry – przywitała się Vera, próbując przełamać pierwsze lody.
Wiedziała, że Ivarsson to prostacki cham. Ich drogi już się wcześniej skrzyżowały.
Leif M. Ivarsson spojrzał na nią bez zainteresowania. Pasek opinał go niczym opaska zaciskowa. Koszula wylewała się spod niezapiętej marynarki.
– To jakieś pieprzone przedszkole? – zapytał.
Wskazał głową na Siggego, nie racząc nawet na niego spojrzeć. Vera instynktownie położyła dłoń na głowie chłopca.
Nie dała rady zostawić go rano w pogotowiu opiekuńczym. Stała z telefonem przy uchu, słuchając kobiety z infolinii dopytującej, o co chodzi. Potem wzięła Siggego za rękę i ruszyła w stronę samochodu.
Pół godziny temu wprowadzili się do załatwionego przez gazetę mieszkania w stylu retro przy ulicy Pilgatan, w odległości krótkiego spaceru od redakcji mieszczącej się przy alei Kungsholmstorg. Wspólnie wnieśli na górę walizkę Very zawierającą całe jej życie i niewielki plecak Siggego z kilkoma ubraniami i zabawkami, które chłopiec do niego wrzucił.
– Nie wiem – powiedziała Vera do Ivarssona. Wiedziała, że na takich jak on jest tylko jeden sposób. Trzeba uderzyć jeszcze mocniej niż oni. – A może to jakiś obóz odchudzający?
Leif M. Ivarsson spojrzał na nią zdziwiony. Poczerwieniał ze złości. Najwyraźniej nie spodziewał się kontrataku.
– W takim razie chyba powinien pan żądać zwrotu pieniędzy – ciągnęła Vera.
Sigge się zaśmiał.
– Już! – zawołała Anita Alsén i kiwnęła ręką na Verę, zanim Ivarsson zdążył odpowiedzieć.
Vera zamknęła za sobą drzwi i usiadła na zniszczonym fotelu. Za nią kręcił się niespokojnie Sigge.
– Łap, chłopaku – powiedziała, podając mu jojo, które wyciągnęła z kieszeni.
Anita Alsén zapaliła papierosa i trzy razy zaciągnęła się mocno. Niektóre elektrownie węglowe wyrzucały z siebie mniej dymu niż ona.
– Obie dobrze wiemy, dlaczego tu jesteś – powiedziała Alsén i odchrząknęła.
Vera miała wrażenie, że wsłuchuje się w traktor z rzężącym silnikiem, który właśnie ruszył do pracy.
– Za tobą cholernie dobry rok. Ilu dziennikarzy może się pochwalić rozwiązaniem zagadki morderstwa na łamach prasy?
Szefowa redakcji miała na myśli morderstwo dżokeja Erica Einarssona. Verze udało się ustalić sprawcę dzięki kryminalnym kontaktom Jonnego.
Morderca próbował pożyczyć pieniądze od gangu motocyklowego jej partnera, żeby oddać dług, który miał u Einarssona. A gdy dżokeja znaleziono martwego, chciał nawet wymusić na South Side pozbycie się broni i ciała. W chwili słabości, gdy Jonnego dopadły wyrzuty sumienia względem Very, sprzeniewierzył się zasadom klubu i zdradził jej, gdzie ukryto broń. Już następnego dnia największy news jej życia zdobił pierwszą stronę „Kvällsposten”, a jej odkrycie doprowadziło do złapania, a potem skazania mordercy.
– To jednak wczorajsze okładki – skwitowała Anita Alsén. – Nic już nie znaczą. Jesteś tu po to, żeby stworzyć nowe. Chcę cię widzieć w czołówce pierwszych stron ligi.
– Oczywiście.
Anita zaciągnęła się ponownie. Spojrzała na poplamione palce. Żółte od nikotyny i czarne od farby drukarskiej.
– No i… mamy jeszcze to drugie. Szef redakcji z Malmö oczywiście o wszystkim mnie poinformował.
Ton jej głosu się wyostrzył i Vera wiedziała, dokąd prowadzi ta rozmowa. Do zdarzenia z zeszłej zimy, przez które niemalże straciła pracę.
– Z tego, co mi wiadomo, dostałaś oficjalne ostrzeżenie. Większość ma tylko jedną szansę w tej gazecie. Tobie dano już dwie. Co oznacza, że nie możesz sobie pozwolić na wygłupy. Zrozumiano?
– Zrozumiano.
Anita spojrzała na Siggego. Tak jakby dopiero teraz go zauważyła.
– Nie wygląda mi na takiego, co się urodził wczoraj. Na rozmowie o pracę nie wspominałaś o dzieciach.
– To nie jest moje dziecko – powiedziała Vera i od razu pożałowała swoich słów.
Brzmiały ostro.
– Dorabiasz jako niania?
– Nie, ale…
Anita podniosła rękę, przerywając jej.
– Super, naprawdę gratulacje – mruknęła. – A teraz chodź, przedstawię cię szefowi wiadomości.
– Zaczekaj tutaj – powiedziała Vera do Siggego.
Anita poprowadziła ją przez wystawne pomieszczenia redakcji. Garstka reporterów, których Vera znała jedynie z not redakcyjnych, zebrała się wokół owalnego stołu. Chyba omawiali jakiś większy materiał, nad którym pracowali. Na środku ogromnego salonu ustawiono biurka reporterów wiadomości. Na zawieszonym na ścianie telewizorze przewijały się amerykańskie dzienniki. W jednym z kątów siedział Leif M. Ivarsson i obierał jajko.
– Anders Enbacka – przedstawił się szef wiadomości, spoglądając przelotnie na Verę.
Enbacka wyglądał jak typowy klon wszystkich mężczyzn, których do tej pory widziała w Sztokholmie. Przedziałek na środku głowy, luźna marynarka, podkoszulek, całkiem przystojny, ale nie aż tak, jak sam o sobie myślał. Na oparciu fotela typowy wełniany sweter w biało-czarny motyw.
– Vera Berg.
Anita Alsén bez słowa ruszyła w stronę swojego gabinetu.
– Wybierz dowolne miejsce. Poza Ivarssonowym. Bo wtedy długo tu nie zabawisz.
Vera podeszła do biurka przy oknie. Zdejmując kurtkę, wyjrzała na Kungsholmstorg. Nie umknęło jej, że szef wiadomości bez skrępowania przyglądał się jej sylwetce. Zatrzymał wzrok na piersiach i tak jakby odpłynął w myślach.
– Zadomowisz się później – rzucił, gdy właśnie miała usiąść na podniszczonym fotelu. – Jedziesz do Märsta. Podejrzenie morderstwa. Młoda kobieta.
Mówił z przerwami. Tak jakby każde zdanie było rozkazem.
– Teraz?
Vera nie spodziewała się, że dostanie zlecenie już pierwszego dnia w pracy. Nie mogła przecież na miejsce morderstwa zabrać Siggego. Może mógłby zostać kilka godzin w redakcji?
– Tak, do jutra pewnie nie będzie tam leżeć – rzucił Enbacka. – Na miejsce jedzie już też fotograf. Nie mówiłem mu, żeby na ciebie zaczekał… bo to nie do końca typ, z którym pozwoliłbym jechać kobiecie.
– Mam własny samochód.
Z narożnego gabinetu Anity Alsén pod drugiej stronie redakcji dobiegł nagle wrzask.
– Czy ktoś mógłby zabrać tego tu z mojego gabinetu?!
Vera przymknęła na chwilę oczy.
– Sigge! – zawołała, w biegu łapiąc skórzaną kurtkę i notatnik, i od razu ruszyła w stronę drzwi prowadzących na klatkę schodową. – Chodź. Jedziemy na wycieczkę.