To jest opowieść o zabójstwie. A może to nie do końca prawda. Bo przecież jest to historia miłosna, czyż nie? „Furia” to nowy thriller autora głośnej „Pacjentki”. Znajdziecie w tej książce wszystko, co najlepsze w klasycznych kryminałach Agathy Christie i filmach Alfreda Hitchcocka.


Lana Farrar, osamotniona gwiazda filmowa, która chwile sławy ma już za sobą, zaprasza najbliższych przyjaciół na swoją prywatną grecką wyspę, aby spędzić tam z nimi beztroski weekend. Szybko okazuje się, że stare przyjaźnie skrywają gwałtowne namiętności i urazy czające się pod powierzchnią.

Za czterdzieści osiem godzin jedna osoba będzie martwa. A to dopiero początek…

Było nas, uwięzionych na tej wyspie, siedmioro. Ktoś z nas był zabójcą.

***

Trzecia książka Alexa Michaelidesa „Furia” jest perfekcyjna. To powieść o niezwykle oryginalnej formie. Obfitująca w zwroty akcji, których wystarczyłoby na dwie powieści. Wielbiciele erudycyjnych kryminałów rozgrywających się w odizolowanym środowisku, opowiadanych niezwykle stylowo i z teatralnym rozmachem, znajdą w Furii wszystko to, co kochają.
David Baldacci

Wspaniale odmalowani bohaterowie z motywem, dla którego można zabić, osadzeni w przestrzeni, dla której można dać się zabić. Aż do szokującego finału nie domyślamy się rozwiązania. Błyskotliwa i piekielnie wciągająca.
Chris Whitaker

Alex Michaelides to wielki mistrz współczesnego kryminału. Furię czyta się jak Hitchcocka obdarzonego sercem lub Agathę Christie biegającą w amoku po smaganej wichurą greckiej wyspie. Opowieść o dawnych przyjaciołach i zagrzebanych emocjach na skraju wybuchu rozgrywa się na idyllicznej wyspie opisanej z taką perfekcją, że czuje się woń jaśminu, ouzo i Morza Egejskiego. „Furia” dosłownie cię porwie. Genialna lektura.
Tony Parsons

***

Alex Michaelides – autor bestsellerowej Pacjentki urodzony na Cyprze w grecko-angielskiej rodzinie. Studiował literaturę angielską na Uniwersytecie Cambridge oraz psychoterapię, uzyskał dyplom ze scenopisarstwa w American Film Institute w Los Angeles. Twórca scenariusza do filmu „The Devil You Know” (2013). Michaelides pracował dwa lata jako opiekun na oddziale psychiatrycznym dla młodzieży. Wykorzystał te doświadczenia przy pisaniu swojego debiutu powieściowego „Pacjentka” (2019; W.A.B. 2019). Książka szybko stała się światowym bestsellerem, a prawa do jej ekranizacji kupiła wytwórnia filmowa Brada Pitta. „Boginie” (2021), druga książka autora, doczekały się już kilkunastu edycji zagranicznych.

Alex Michaelides
Furia
Przekład: Agnieszka Patrycja Wyszogrodzka-Gaik
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 27 marca 2024
 
 

Prolog

Nie otwieraj nigdy książki opisującej pogodę.
Kto to powiedział? Nie mogę sobie przypomnieć – zapewne jakiś sławny pisarz.
Kimkolwiek był, miał rację. Pogoda jest nudna. Nikt nie chce czytać jej opisów, zwłaszcza w Anglii, gdzie tak bardzo daje się nam we znaki. Ludzie chcą czytać o ludziach – i z doświadczenia wiem, że z reguły przeskakują opisowe akapity.
Unikanie pogody to dobra rada – którą teraz lekceważę na własne ryzyko. Wyjątek potwierdzający regułę. Spokojnie, moja historia nie rozgrywa się w Anglii, więc nie będę opowiadać o deszczu. Odgradzam się od deszczu grubą kreską – żadna książka nie powinna się zaczynać od jego opisu. Nigdy. Bez wyjątku.
Mówię o wietrze. Takim, który kołuje nad greckimi wyspami. Szalonym, nieprzewidywalnym greckim wietrze. Który doprowadza do obłędu.
Tego wieczoru wiał wściekle – w wieczór zabójstwa. Gwałtownie, zaciekle – przeciskał się między drzewami, chłostał ścieżki, gwizdał, wył, porywał wszelkie inne dźwięki i mknął dalej z nimi.
Leo znajdował się na dworze, gdy usłyszał odgłos strzałów. Klęczał za domem, podpierając się rękami, i wymiotował w ogródku warzywnym. Nie był pijany, tylko naćpany. (Mea culpa, obawiam się. Nigdy wcześniej nie palił trawki i pewnie nie powinienem był mu jej podsuwać). Po wstępnym, na wpół ekstatycznym doznaniu, uwzględniającym nadnaturalne wizje, poczuł mdłości i zaczął wymiotować.
I wtedy wiatr naparł na niego, cisnął w niego odgłosem: bum, bum, bum. Trzy strzały, oddane jeden po drugim.
Leo wstał. Starając się utrzymać równowagę, walcząc z wichurą, zmierzał w kierunku, z którego dobiegł dźwięk – oddalał się od domu, szedł ścieżką wijącą się przez gaj w stronę ruin.
A tam, na polanie, rozciągnięte na ziemi leżało… ciało.
Spoczywało w poszerzającej się kałuży krwi, otoczone przez tworzące półokrąg spękane marmurowe kolumny, spowite częściowo w cieniu. Leo ostrożnie zbliżył się do zwłok i zerknął na twarz. Odskoczył do tyłu, wykrzywiony z przerażenia… Otworzył usta do krzyku.
Dotarłem tam w tym momencie, razem z innymi – w samą porę, by usłyszeć kiełkujące wycie Leo, zanim wiatr porwał je z jego ust i uciekł z nim, znikając w mroku.
Przez chwilę staliśmy nieruchomo, w milczeniu. To było przerażające, zatrważające – niczym kulminacyjna scena w greckiej tragedii.
Tyle że tragedia się na tym nie kończyła.
To był jej początek.

Akt pierwszy


To najsmutniejsza historia, jaką kiedykolwiek słyszałem.
– Ford Madox Ford, Dobry żołnierz

1
To jest opowieść o zabójstwie.
A może to nie do końca prawda. Bo przecież jest to historia miłosna, czyż nie? Taka najsmutniejsza z możliwych – o końcu miłości; o jej śmierci.
Więc przypuszczam, że miałem rację za pierwszym razem.
Możesz sądzić, że znasz tę historię. Pewnie o niej wtedy czytałeś – brukowce były nią zachwycone, jeśli sobie przypominasz: MORDERCZA WYSPA była popularnym tytułem z pierwszych stron. Nic dziwnego, bo zawierała wszystkie elementy doskonałej sensacji prasowej: stroniąca od ludzi gwiazda filmowa, prywatna grecka wyspa odcięta od świata przez wiatr, no i… zabójstwo, oczywiście.
O tamtym wieczorze napisano mnóstwo bzdur. Wszelkiej maści szalonych, nieadekwatnych teorii na temat tego, co się mogło wydarzyć. Unikałem ich wszystkich. Nie interesowało mnie czytanie wprowadzających w błąd spekulacji dotyczących tego, co się mogło stać na wyspie.
Wiedziałem, co się stało. Byłem tam.
Kim jestem? Cóż, narratorem tej opowieści – a także jednym z jej bohaterów.
Było nas, uwięzionych na tej wyspie, siedmioro.
Ktoś z nas był zabójcą.
Zanim jednak zaczniesz obstawiać, które z nas to zrobiło, czuję się w obowiązku poinformować cię, że nie jest to kryminał, w którym szuka się sprawcy. Agatha Christie pokazała nam, jak tego rodzaju historia ma się rozwijać: zagadkowe przestępstwo, po nim wytrwałe śledztwo, genialne rozwiązanie – i, jeśli mamy szczęście, nagły zwrot. Lecz to jest historia prawdziwa, a nie fikcja. Opowiada o realnych ludziach i rzeczywistym miejscu. Jeśli już, to jest poszukiwaniem przyczyny – studium charakteru, analizą tego, kim jesteśmy i dlaczego postępujemy tak, a nie inaczej.
Ta opowieść jest szczerą i płynącą z głębi serca próbą rekonstrukcji wydarzeń tamtego strasznego wieczoru – zabójstwa i wszystkiego, co do niego doprowadziło. Przysięgam zaprezentować czystą, nieupiększoną prawdę – a przynajmniej postaram się trzymać jej jak najbliżej. W przypadku wszystkiego, co robiliśmy, mówiliśmy i myśleliśmy.
„Ale jak?” – słyszę pytanie. „Jak to możliwe?” Skąd mogę wiedzieć to wszystko? Nie tylko wszelkie podjęte działania, wszystko, co powiedziano i zrobiono – lecz także wszystko, czego nie zrobiono, nie powiedziano, a jedynie pomyślano w prywatności umysłu?
W przeważającej części polegam na naszych rozmowach przed zabójstwem i po nim – odbytych przez tych, którzy przeżyli, rzecz jasna. Co do nieżyjących, ufam, że otrzymam przyzwolenie na licentia poetica odnośnie do ich życia wewnętrznego. Zważywszy na to, że z zawodu zajmuję się dramatopisarstwem, jestem być może wykwalifikowany do tego konkretnego zadania lepiej niż inni.
Opieram swoje świadectwo także na notatkach – zrobionych zarówno przed zabójstwem, jak i po nim. I tutaj słowo wyjaśnienia. Od kilku lat mam w zwyczaju prowadzić notatniki. Nie nazwałbym ich dziennikami, ponieważ nie są tak uporządkowane. Są tylko zapisem moich myśli, pomysłów, snów, urywków zasłyszanych rozmów, spostrzeżeń na temat świata. Notatniki same w sobie nie są wyszukane – to zwykłe notesy Moleskine w czarnych okładkach. I właśnie teraz mam przy sobie otwarty notatnik z tamtego roku – bez wątpienia będę do niego zaglądał w międzyczasie.
Podkreślam to wszystko po to, żeby uświadomić ci, że jeśli w jakimś momencie snucia tej narracji wprowadzę cię w błąd, to zrobię to przypadkiem, a nie celowo – niezdarnie pomieszam zdarzenia za bardzo ze swojego punktu widzenia. Możliwe, że to ryzyko zawodowe, kiedy ktoś snuje opowieść, w której przypadkiem odegrał pomniejszą rolę.
Niemniej postaram się nie naginać historii zbyt często. Mimo to mam nadzieję, że pozwolisz mi na sporadyczną dygresję tu i ówdzie. I zanim oskarżysz mnie o opowiadanie tej historii w zagmatwany sposób, przypomnę ci, że jest prawdziwa – a w realnym życiu właśnie tak się ze sobą komunikujemy, prawda? Chaotycznie, przeskakując w czasie w przód i w tył; spowalniając i wydłużając niektóre momenty, przyspieszając inne, wprowadzając poprawki, pomniejszając wady, a rozdmuchując zalety. Wszyscy jesteśmy nierzetelnymi narratorami własnego życia.
To zabawne, ale mam wrażenie, że gdy opowiadam ci tę historię, powinniśmy siedzieć razem na stołkach przy barze – jak dwójka starych przyjaciół, popijając trunki.
„Ta historia jest dla każdego, kto kochał” – mówię, podsuwając ci szklankę – dużą, bo będzie ci potrzebna – kiedy siadasz. I zaczynam opowiadać.
Proszę, żebyś mi zanadto nie przeszkadzał, przynajmniej na początku. Później będzie wiele okazji do dyskusji. Teraz domagam się uprzejmie, by mnie wysłuchać – jak przyjaciela, który przytacza raczej przydługą anegdotę.
Już czas poznać podejrzanych – wedle ich ważności. Dlatego przez chwilę muszę – niechętnie – pozostać w kuluarach. Będę siedział na ławce rezerwowych i czekał na sygnał.
Zacznijmy – jak należy – od gwiazdy.
Zacznijmy od Lany.

2
Lana Farrar była gwiazdą kina.
Wielką gwiazdą. Została nią w bardzo wczesnej młodości, w czasach, kiedy gwiazdorstwo nadal coś znaczyło – zanim każdy z dostępem do internetu mógł stać się celebrytą.
Bez wątpienia mnóstwo osób zna jej nazwisko lub oglądało jej filmy. Wystąpiła w zbyt wielu, by je wymieniać. Jeżeli przypominasz mnie, jeden lub dwa są szczególnie bliskie twojemu sercu.
Mimo że Lana przeszła na emeryturę na dekadę przed tym, gdy rozpoczyna się nasza historia, jej nazwisko wciąż było sławne – i z pewnością takie pozostanie jeszcze długo po tym, jak ja umrę i popadnę w zapomnienie, jakbym nigdy nie istniał. Lana Farrar będzie pamiętana, i słusznie. Jak Shakespeare napisał o Kleopatrze, zasłużyła sobie na „swoje miejsce w historii”.
Gdy Lana miała dziewiętnaście lat, odkrył ją legendarny, zdobywający Oscary hollywoodzki producent Otto Krantz – którego później poślubiła. I aż po swoją przedwczesną śmierć Otto wkładał ogromną energię i wykorzystywał swoje wpływy, aby jeszcze bardziej rozwijać karierę Lany; jego filmy służyły jako scena dla pokazu jej talentów. Lana jednak była skazana na gwiazdorstwo, z Ottonem czy bez niego.
I nie miało to związku tylko z jej nieskazitelną twarzą, czystą, promienną urodą anioła Botticellego – bezkresem błękitu jej oczu – ani z jej postawą, sposobem mówienia lub sławnym uśmiechem. Nie. Lana miała w sobie coś jeszcze – coś nieuchwytnego, nutę półboskości; coś mitycznego, magicznego – przez co chciało się ją oglądać bez końca, kompulsywnie. W obecności takiej piękności pragnęło się w nią wyłącznie wpatrywać.
Lana zagrała w mnóstwie filmów, gdy była bardzo młoda – i prawdę powiedziawszy, da się wyczuć, że kręcono je trochę na wyczucie, by sprawdzić, które trafią w gusta publiczności. O ile, moim zdaniem, wśród jej komedii romantycznych zdarzały się hity, a thrillery przemijały bez echa, o tyle strzałem w dziesiątkę okazała się jej pierwsza tragedia. Wystąpiła w roli Ofelii we współczesnej adaptacji Hamleta, co przyniosło jej pierwszą nominację do Oscara. Od tego momentu szlachetne cierpienie stało się specjalnością Lany. Te filmy można nazwać wyciskaczami łez, jeśli się chce, ale Lana zawsze okazywała się wyśmienitą, skazaną na porażkę heroiną, od Anny Kareniny po Joannę d’Arc. Nigdy nie miała faceta; rzadko kiedy uchodziła z historii z życiem – i uwielbialiśmy ją za to.
Jak możesz sobie wyobrazić, Lana zarobiła górę pieniędzy dla wielu ludzi. Gdy miała trzydzieści pięć lat, w skądinąd finansowo katastrofalnym dla Paramount kilkuletnim okresie zyski z jednego z jej najpopularniejszych filmów utrzymały studio na powierzchni. Dlatego tak wielki szok w branży wywołało nagłe oświadczenie Lany o przejściu na emeryturę – u szczytu sławy i kariery, w wieku zaledwie czterdziestu lat.
Przyczyna jej odejścia była zagadką – i tak miało pozostać, Lana bowiem niczego nie wyjaśniła. Ani wtedy, ani w kolejnych latach. Nie wypowiadała się na ten temat publicznie.
Pewnego wietrznego wieczoru w Londynie wyznała mi jednak powód swej decyzji, gdy sączyliśmy whisky przy kominku, patrząc na śnieżynki wirujące za oknem. Opowiedziała mi całą historię, a ja opowiedziałem jej…
holera. Znowu – już się próbuję wkraść do narracji. Wygląda na to, że pomimo moich najszczerszych intencji nie udaje mi się trzymać z dala od historii Lany. Może powinienem się przyznać do porażki – zaakceptować to, że jesteśmy nierozerwalnie połączeni, ona i ja, splątani jak kłębek sfilcowanego sznurka, którego nie da się już rozplątać.
Lecz nawet jeśli to prawda, nasza przyjaźń narodziła się później. Na tym etapie historii jeszcze się nie znaliśmy. W tamtych czasach ja mieszkałem w Barbara West w Londynie, Lana zaś, naturalnie, w Los Angeles.
Była Kalifornijką z urodzenia i wychowania. Mieszkała tam, pracowała, nagrała większość filmów. Po śmierci Ottona i przejściu na emeryturę postanowiła opuścić Los Angeles i zacząć na nowo.
Tyle że gdzie?
Tennessee Williams wygłosił niegdyś sławne stwierdzenie, że po przejściu na emeryturę w branży filmowej człowiek nie ma dokąd się udać – chyba że na Księżyc.
Lana nie poleciała na Księżyc. Wybrała Anglię.
Przeniosła się do Londynu ze swoim synem Leo. Kupiła wielki, sześciokondygnacyjny dom w Mayfair. Nie zamierzała zostawać tam na długo – na pewno nie na zawsze. To był tymczasowy eksperyment z nowego stylu życia, w czasie którego Lana zastanawiała się, co począć z resztą swoich dni.
Problem w tym, że bez całkowicie pochłaniającej ją kariery, która ją definiowała, Lana odkryła niewygodną prawdę: że nie wie, kim jest ani co chce robić. Powiedziała mi, że czuła się zagubiona.
Tym z nas, którzy pamiętają filmy z Laną Farrar, trudno jest wyobrazić ją sobie „zagubioną”. Na ekranie znosiła dużo cierpienia, lecz przyjmowała je ze stoicyzmem, wewnętrzną siłą i niesamowitą ikrą. Mierzyła się z losem bez zmrużenia oka i dalej walczyła. Uosabiała wszystko, czego się oczekuje od bohaterki.
W realnym życiu Lana nie mogłaby się bardziej różnić od swojego ekranowego wizerunku. Kiedy ktoś ją bliżej poznał, zaczynał dostrzegać inną, kryjącą się za fasadą osobę: kogoś delikatniejszego i bardziej skomplikowanego. Znacznie mniej pewnego siebie. Większość ludzi nigdy nie spotkała tej drugiej Lany. Lecz w miarę jak ta historia będzie się rozwijała, musimy jej wypatrywać, ty i ja. To ona bowiem zna wszystkie tajemnice.
Ta rozbieżność, bo nie potrafię tego lepiej nazwać, między publicznym a prywatnym ja Lany była czymś, z czym borykałem się przez lata. I wiem, że jej też było z nią ciężko. Zwłaszcza gdy wyjechała z Hollywood i przeniosła się do Londynu.
Na szczęście nie musiała się męczyć zbyt długo, ponieważ los interweniował i Lana się zakochała – w Angliku, nieco młodszym od niej przystojnym biznesmenie, niejakim Jasonie Millerze.
To, czy owo zakochanie się faktycznie było zrządzeniem losu, czy tylko wygodnym odwróceniem uwagi – sposobem na to, by Lana odłożyła, być może na wieki, wszystkie te trudne dylematy na temat siebie i swojej przyszłości – pozostaje pytaniem otwartym. Przynajmniej dla mnie.
W każdym razie Lana i Jason wzięli ślub. Londyn został domem Lany na stałe.

 
Wesprzyj nas