Najbardziej mroczna i niejednoznaczna postać Nowego Testamentu. Tajemnice i wszystkie twarze Judasza w książce Tomasza P. Terlikowskiego.


Sprzedawca pachnideł? Złodziej? Bojownik o wolność Izraela? Intelektualista z Judei pośród galilejskich rybaków? Kim był Judasz?

Tomasz P. Terlikowski proponuje świeże – biblijne, historyczne, literackie i psychoanalityczne – spojrzenie na postać Judasza. Czy w ogóle istniał? Co o nim wiemy, a czego nie? Co jest pewne, a czego się domyślamy? Jak możemy rozumieć jego historię?

Być może Judasz, zanim dołączył do grona apostołów, był zwykłym handlarzem. Jednak możliwe również, że był on, jak powiedzielibyśmy dzisiaj, terrorystą walczącym z bronią w ręku o wyzwolenie Izraela spod rzymskiego jarzma.

Dlaczego uwierzył Jezusowi? Czy zdradził go z żądzy zysku, czy powodem było rozczarowanie i utrata wiary? Czy był niezbędnym elementem historii stanowiącej fundament chrześcijaństwa? Dlaczego jest tak ważny dla gnostyków?

Ta książka ma również dla Terlikowskiego wymiar osobisty, rozliczeniowy: oto biografia Judasza napisana z pasją przez autora, którego przecież nieraz nazwano właśnie Judaszem, zdrajcą polskiego Kościoła.

Tomasz P. Terlikowski (ur. 1974) doktor filozofii, dziennikarz. Autor wielu książek dotyczących życia Kościoła w Polsce, publicysta RMF FM i RMF24, felietonista „Rzeczpospolitej” i „Wprost”, komentator portalu Deon.pl, a także prowadzący podcast „Tak myślę”. Od roku 2010 zajmuje się problemem pedofilii w Kościele, a w 2021 przewodniczył komisji do zbadania sprawy o. Pawła M. w zakonie dominikanów. Mieszka w Warszawie.

Tomasz P. Terlikowski
To ja, Judasz. Biografia apostoła
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 13 marca 2024
 
 


ROZ­DZIAŁ I

Zdrada, która stała się Ju­da­szem?

A może w ogóle go nie było? Może jest tylko pierw­szym ele­men­tem chrze­ści­jań­skiego an­ty­se­mi­ty­zmu, wiel­kim oskar­że­niem skie­ro­wa­nym prze­ciwko Ży­dom, któ­rzy nie przy­jęli Chry­stusa? Imię Ju­dasz prze­cież – na co wska­zuje John Do­mi­nic Cros­san – w ję­zyku he­braj­skim brzmi „Juda”, a to dziw­nie współ­brzmi ze sło­wem Żyd. Może więc „Ju­dasz zo­stał wy­my­ślony po to, by oskar­żyć Ży­dów o zdradę Je­zusa. Ina­czej mó­wiąc, Ju­dasz to juda(izm), a cała opo­wieść sta­nowi ucie­le­śnie­nie an­ty­ju­da­izmu pierw­szych chrze­ści­jan”[1]? Je­śli od­nieść te słowa do Ewan­ge­lii św. Jana, w któ­rej ob­raz Ju­da­sza jest naj­ciem­niej­szy, naj­bar­dziej mroczny, to nie spo­sób za­po­mnieć, że zda­niem nie­któ­rych ba­da­czy jest jed­nym z pierw­szych źró­deł chrze­ści­jań­skiego an­ty­ju­da­izmu, a póź­niej an­ty­se­mi­ty­zmu. Mar­cin Lu­ter, gdy miota strasz­liwe obe­lgi na Ży­dów w po­cho­dzą­cym z 1543 roku trak­ta­cie O Ży­dach i ich kłam­stwach, gdy wzywa do „pa­le­nia sy­na­gog i szkół, de­mo­lo­wa­nia do­mów, do kon­fi­sko­wa­nia świę­tych ksiąg i ma­jąt­ków, do za­ka­zy­wa­nia edu­ka­cji, do na­kła­da­nia na Ży­dów cięż­kich prac i do na­wra­ca­nia siłą na chrze­ści­jań­stwo”, to na po­czątku, co ma być uza­sad­nie­niem dla wszyst­kich tych strasz­li­wych czy­nów, od­wo­łuje się wła­śnie do słów z Ewan­ge­lii św. Jana: „wy je­ste­ście od ojca dia­bła” (J 8, 44)[2]. Te słowa Lu­tra, wspie­rane przez lata chrze­ści­jań­skiej wro­go­ści wo­bec Ży­dów, stały się jed­nym z uspra­wie­dli­wień Ho­lo­kau­stu. „10 li­sto­pada 1938 roku, w dniu uro­dzin Lu­tra płoną w Niem­czech sy­na­gogi […]. W ten spo­sób bło­go­sła­wiona walka na­szego przy­wódcy, ma­jąca na celu cał­ko­wite wy­zwo­le­nie na­szego na­rodu, osiąga swój punkt kul­mi­na­cyjny […]. W tej go­dzi­nie musi być sły­szany głos czło­wieka, który jako nie­miecki pro­rok w szes­na­stym wieku roz­po­czął dzia­ła­nia, po­cząt­kowo z igno­ran­cji jako przy­ja­ciel Ży­dów, i który kie­ru­jąc się swoim su­mie­niem oraz do­świad­cze­niem i po­czu­ciem rze­czy­wi­sto­ści, stał się naj­więk­szym an­ty­se­mitą w swo­ich cza­sach, ostrze­ga­jąc lud przed Ży­dami”[3] – grzmiał tuż po Nocy Krysz­ta­ło­wej ewan­ge­licki bi­skup Tu­ryn­gii Mar­tin Sass.
A prze­cież i przed Lu­trem Jan był cy­to­wany jako uza­sad­nie­nie dla ostrze­żeń przed Ży­dami, a sam Ju­dasz stał się sym­bo­lem bez­in­te­re­sow­nego zła, ar­che­ty­pem zdrady (czę­sto uzna­wa­nej za wła­ściwą Ży­dom). „Gdy w sy­tu­acji klę­ski po­trzeba zdrajcy, któ­rego da się ob­cią­żyć winą za nie­po­wo­dze­nia – chęt­nie wy­biera się Ży­dów, otwar­cie przy­da­jąc im zbio­ro­wo­ściowo imię «Ju­da­sza» […]. Hi­sto­ria Ju­da­sza sta­wała się na­rzę­dziem w walce prze­ciw dia­błu i jego słu­gom; miała też zna­cze­nie po­li­tyczne, uka­zu­jąc, dla­czego prze­zna­cze­niem Ko­ścioła było pro­spe­ro­wa­nie kosz­tem Sy­na­gogi. Przed­sta­wia­nie Ju­da­sza było waż­nym ele­men­tem w uogól­nia­ją­cym an­ty­se­mic­kim wy­obra­ża­niu Ży­dów: Iska­riotę trak­to­wano jako sym­bol ca­łego na­rodu ży­dow­skiego”[4]. Może więc w pierw­szym wieku ucznio­wie stwo­rzyli po­stać, od któ­rej mo­gliby się od­róż­nić? Zbu­do­wali ob­raz tego, który – choć jak oni był Ży­dem, ina­czej niż oni zdra­dził i po­zo­stał nim? Może to sym­bo­liczne przed­sta­wie­nie tego, co oni sami po­zo­sta­wili, by ru­szyć da­lej? Prze­cież Jan Ewan­ge­li­sta tak czę­sto prze­ciw­ni­ków Je­zusa okre­śla po pro­stu mia­nem Ży­dów, a sam Ju­dasz jest dla niego mroczną, okrutną po­sta­cią. Może więc od po­czątku skon­stru­owano po­stać jed­nego, który po­zo­stał Ży­dem, po­rzu­cił Me­sja­sza, choć prze­cież za nim wę­dro­wał?

*

Dy­na­mika ro­dze­nia się no­wej re­li­gii, od­dzie­la­nia od sta­rej jest za­wsze oczy­wi­sta. Istotne są róż­nice, od­róż­nie­nie się. Może więc Ju­dasz jest po­sta­cią tego, któ­rego imię staje się okre­śle­niem po­rzu­co­nej toż­sa­mo­ści, tego, co po­zo­sta­wione. „Wszystko od­bywa się tak, […] jakby prze­klęte imię zdrajcy mu­siało ko­niecz­nie przy­po­mi­nać o jego ży­dow­skim po­cho­dze­niu i stać się jego ar­che­ty­pem. Od chwili upadku kró­le­stwa Izra­ela w 735 roku p.n.e. kró­le­stwo Judy, ze swoją sto­licą Je­ro­zo­limą, jest je­dy­nym izra­el­skim pań­stwem. Jego miesz­kańcy na­zy­wają się  Ż y d a m i, a ci z pro­win­cji Ju­dei – J u d e j c z y k a m i. Przez stu­le­cia Juda była em­ble­ma­tyczną na­zwą Izra­ela. […] Zło­śliwcy się nie my­lili: «Ju­dasz», wrzesz­czał tłum, gdy de­por­to­wano zde­gra­do­wa­nego Drey­fusa na wy­spę Ré. A «La Ci­viltà Cat­to­lica» z tego okresu – nie tak od­le­głego! – pod­bi­jała im bę­benka: «Bóg stwo­rzył Żyda po to, by wszę­dzie od­gry­wał rolę zdrajcy»”[5] – pi­sał Ja­cquot Gru­ne­wald.
Może pierwsi chrze­ści­ja­nie, po­cho­dzący ze wspól­noty po­gań­skiej, któ­rzy chcą tak bar­dzo od­róż­nić się od tam­tych, po­gan, za­czy­nają imie­niem Ju­da­sza okre­ślać nie tyle kon­kret­nego czło­wieka, ile tych wszyst­kich, któ­rzy nie chcieli po­rzu­cić swo­jej toż­sa­mo­ści? Czy przy­pad­kiem tak ostre po­tę­pie­nie nie jest pod­świa­do­mym od­rzu­ce­niem słów Pawła Apo­stoła, który rzym­skim i po­gań­skim chrze­ści­ja­nom z taką mocą przy­po­mi­nał, że nie mają żad­nych po­wo­dów, by wy­no­sić się po­nad Ży­dów, że to wła­śnie na tra­dy­cji ży­dow­skiej zbu­do­wane jest chrze­ści­jań­stwo, a sami chrze­ści­ja­nie wsz­cze­pieni są w Izrael? „Na czym więc po­lega wyż­szość Żyda? I jaki po­ży­tek z ob­rze­za­nia? Wielki pod każ­dym wzglę­dem. Naj­pierw ten, że zo­stały im po­wie­rzone słowa Boże. Bo i cóż, je­śli nie­któ­rzy stali się nie­wierni, czyż ich nie­wier­ność mia­łaby zni­we­czyć wier­ność Boga? Żadną miarą! Bóg prze­cież musi oka­zać się praw­do­mówny, każdy zaś czło­wiek kłam­liwy” – twier­dzi Pa­weł (Rz 3, 1–4). A w in­nym miej­scu do­daje: „Czyż Bóg od­rzu­cił lud swój? Żadną miarą! I ja prze­cież je­stem Izra­elitą, po­tom­kiem Abra­hama, z po­ko­le­nia Be­nia­mina. Nie od­rzu­cił Bóg swego ludu, który wy­brał przed wie­kami. Czyż nie wie­cie, co mówi Pi­smo o Elia­szu, jak uskarża się on przed Bo­giem na Izra­ela?” (Rz 11, 1–2). I wresz­cie przy­po­mina chrze­ści­ja­nom po­cho­dzą­cym z po­gań­stwa, że są tylko „dziczką oliwną” wsz­cze­pioną w ko­rzeń Izra­ela (Rz 11, 17–18). Te słowa zo­stały przy­kryte wy­godną dla chrze­ści­jan teo­lo­gią od­rzu­ce­nia, zdrady, bo­go­bój­stwa, w któ­rej po­stać Ju­da­sza od­gry­wała istotną rolę. On stał się sym­bo­lem na­rodu i re­li­gii, od któ­rej chrze­ści­ja­nie mieli się od­róż­niać. Dzięki niemu – przez nie­mal dwa ty­siąc­le­cia – nie trzeba się było mie­rzyć z teo­lo­gią Li­stu do Rzy­mian, ale także z za­po­mnia­nymi ży­dow­skimi ko­rze­niami wła­snej re­li­gii.
Ra­cję zdaje się mieć Żyd ate­ista Zyg­munt Freud, gdy wska­zuje, że wro­gość wo­bec Ży­dów (a to, o czym on sam już nie wspo­mina, ozna­cza także dla Ju­da­sza) wy­ra­sta w isto­cie z wro­go­ści wo­bec wła­snych chrze­ści­jań­skich ko­rzeni: „wszyst­kie na­rody, które dzi­siaj ce­lują w an­ty­se­mi­ty­zmie – mówi Freud – przy­jęły chrze­ści­jań­stwo w już póź­nych cza­sach hi­sto­rycz­nych, czę­sto zmu­szone do tego siłą. Można by rzec, że wszyst­kie one są «źle ochrzczone» i pod cienką war­stewką chry­stia­ni­zmu po­zo­stały ta­kie same jak ich hoł­du­jący bar­ba­rzyń­skiemu po­li­te­izmowi przod­ko­wie. Nie zdo­łały prze­zwy­cię­żyć urazy do no­wej, na­rzu­co­nej im re­li­gii, prze­su­nęły ją na inne źró­dło, z któ­rego spły­nęło na nie chrze­ści­jań­stwo. Prze­su­nię­cie to uła­twił im fakt, że Ewan­ge­lie opo­wia­dają hi­sto­rię dzie­jącą się wśród Ży­dów i wła­ści­wie trak­tu­jącą tylko o Ży­dach”[6]. Ju­dasz w tej opo­wie­ści sta­wałby się je­dy­nym Ży­dem, je­dy­nym do­tknię­tym owym „styg­ma­tem”, co umoż­li­wia­łoby uzna­nie po­zo­sta­łych za po­boż­nych chrze­ści­jan, któ­rzy z ży­do­stwem i Izra­elem nic wspól­nego nie mieli. Wiele, szcze­gól­nie lu­do­wych ob­ra­zów, uka­zuje apo­sto­łów jako „Aryj­czy­ków”, „Sło­wian”, na­szych, a je­dy­nym, który za­cho­wuje rysy ży­dow­skie (i to z na­szych, a nie tam­tych cza­sów), poza oczy­wi­ście fa­ry­ze­uszami i uczo­nymi w Pi­śmie, jest Ju­dasz. Na nim sku­pia się wro­gość, która zresztą pro­wa­dzi do za­po­mnie­nia, prze­sło­nię­cia tego, czym na­prawdę jest chrze­ści­jań­stwo. Bez ży­dow­skich ko­rzeni, by przy­po­mnieć słowa Apo­stoła Pawła, nie ma ży­wego, dy­na­micz­nego chrze­ści­jań­stwa.

*

Ju­dasz jako an­ty­ży­dow­ski mit, jako sym­bol zdrady ob­ja­wia się nam w opo­wie­ści ze Zło­tej le­gendy Ja­kuba de Vo­ra­gine. Jej au­tor sam przy­znaje, że „ra­czej na­leży ją po­mi­nąć, niż po­da­wać za prawdę”, jed­nak skwa­pli­wie przed­sta­wia le­gen­darne za­pisy, w któ­rych wi­dzimy ślady za­równo hi­sto­rii Moj­że­sza, jak i Edypa. Ju­dasz miał być – we­dle tej opo­wie­ści – sy­nem Ru­bena (zwa­nego także Szy­mo­nem) z ple­mie­nia Dan lub Isa­char i Cy­bo­rei. Pew­nej nocy, po tym jak mał­żon­ko­wie ko­chali się – ko­bieta miała mieć strasz­liwy sen. „Śniło mi się, że uro­dzi­łam syna – zbrod­nia­rza, który stał się przy­czyną za­głady ca­łego na­rodu” – po­wie­działa mę­żowi. „Wstrętną rzecz mó­wisz, nie­godną na­wet opo­wia­da­nia, chyba zły duch zmą­cił twój umysł” – od­po­wie­dział jej Ru­ben. Ona jed­nak była prze­ko­nana o praw­dzi­wo­ści swego snu. „Je­śli rze­czy­wi­ście po­czuję, żem po­częła i ro­dzę syna, to bę­dzie znak, że nie był to zły duch, lecz ob­ja­wie­nie prawdy” – od­rze­kła. Dzie­więć mie­sięcy póź­niej było już pewne, że uro­dził im się syn[7].
Ro­dzice, któ­rzy nie chcieli na sie­bie brać od­po­wie­dzial­no­ści za jego wy­cho­wa­nie, wło­żyli go do „ko­szyczka i pu­ścili w mo­rze”, by los roz­strzy­gnął, co się z nim sta­nie. Mor­skie fale wy­rzu­ciły chłopca na wy­spę Ska­riot, i wła­śnie dla­tego chło­piec otrzy­mał póź­niej imię Iska­rioty. Tam wy­rzu­cony na brzeg ko­szyk zna­la­zła bez­dzietna kró­lowa, która zde­cy­do­wała się przy­gar­nąć chłopca i wy­cho­wać go na na­stępcę tronu. „Wy­cho­wy­wano więc chłopca sto­sow­nie do jego kró­lew­skiego stanu, ale po nie­dłu­gim cza­sie kró­lowa istot­nie po­częła i w swoim cza­sie uro­dziła syna. Gdy obaj chłopcy od­ro­śli tro­chę, czę­sto ba­wili się ra­zem. Ju­dasz jed­nak cią­gle do­ku­czał kró­lew­skiemu sy­nowi, krzyw­dził go i zmu­szał do pła­czu”[8] – opo­wiada Ja­kub. Po­ucze­nia, a na­wet kary cie­le­sne na­kła­dane na Ju­da­sza na nic się nie zda­wały, a star­szy brat prze­śla­do­wał młod­szego. „Wresz­cie rzecz cała wy­kryła się i stało się wia­dome, że Ju­dasz nie jest praw­dzi­wym sy­nem kró­lo­wej, ale dziec­kiem zna­le­zio­nym. Wów­czas Ju­dasz, ogar­nięty gwał­tow­nym wsty­dem, za­bił po­ta­jem­nie swo­jego przy­bra­nego brata, syna kró­lew­skiego”[9], a póź­niej uciekł do Je­ro­zo­limy i wstą­pił na służbę do Pi­łata.
Ten ostatni zaś wy­słał go kie­dyś po jabłka do sadu, który na­le­żał do Ru­bena. Ju­dasz speł­nił prośbę, a gdy jego oj­ciec (któ­rego nie roz­po­znał) na­krył go na kra­dzieży, roz­po­częła się kłót­nia: „od obelg prze­szli do ra­zów i do­tkli­wie się po­bili. Ju­dasz ude­rzył Ru­bena ka­mie­niem w to miej­sce, gdzie kark wiąże się z szyją, i za­bił go”[10]. Pi­łat, by mu się od­wdzię­czyć za wierne wy­ko­na­nie roz­kazu, ob­da­ro­wał go ma­jąt­kiem Ru­bena, a także jego żoną Cy­bo­reą, którą Ju­dasz – nie wie­dząc, że jest jego matką, po­jął za żonę. I może na­wet nie od­kryłby tego, gdyby nie za­stał kie­dyś Cy­bo­rei, jak pła­kała przy ja­kiejś pracy. Ju­dasz za­py­tał więc, czego jej bra­kuje, a ona opo­wie­działa całą swoją hi­sto­rię. „Biada mi, naj­niesz­czę­śliw­szej z ko­biet […] uto­pi­łam swoje dzie­ciątko w mo­rzu, męża mo­jego zna­le­ziono nie­ży­wego, a Pi­łat jesz­cze po­mno­żył mój smu­tek, zmu­sza­jąc mnie tak bar­dzo zbo­lałą do mał­żeń­stwa i da­jąc mnie to­bie za mał­żonkę zu­peł­nie wbrew mej woli”[11] – od­po­wie­działa. Wtedy wszystko stało się ja­sne. Ju­dasz nie tylko za­bił swo­jego ojca, ale i stał się winny ka­zi­rodz­twa z wła­sną matką. „Wów­czas, wie­dziony skru­chą, za radą Cy­bo­rei udał się Ju­dasz do Pana na­szego Je­zusa Chry­stusa i bła­gał go o prze­ba­cze­nie za swoje grze­chy”[12].

*

Jest w tej hi­sto­rii wszystko, co być po­winno, poza prawdą. Jest zgrab­nie przy­kro­jona hi­sto­ria o Edy­pie do­pra­wiona szczyptą hi­sto­rii Moj­że­sza i wresz­cie odro­binką le­gend o An­ty­chry­ście. Efekt? Wstrzą­sa­jący ob­raz czło­wieka, który – na­wet je­śli ska­zany jest na to przez mroczne fa­tum – idzie od jed­nej zdrady do dru­giej. „Iska­riota bo­wiem, gdy ma szansę na­pra­wić swoją winę, słu­żąc wier­nie Chry­stu­sowi, po­peł­nia ko­lejny grzech sta­no­wiący do­peł­nie­nie, uwień­cze­nie i osta­teczne po­twier­dze­nie jego pod­łego cha­rak­teru”[13]. Edyp i jego los bu­dzi współ­czu­cie, spo­glą­damy na niego jak na uwię­zio­nego w mrocz­nym fa­tum, który w isto­cie za nic nie od­po­wiada. Z Ju­da­szem ze Zło­tej le­gendy jest ina­czej. On, choć także ska­zany, otrzy­muje szansę na­prawy, pod­nie­sie­nia się, zo­staje oto­czony za­ufa­niem, a jed­nak zdra­dza Je­zusa. Jego ży­cie to nie­ustanna zdrada. „Tak na­prawdę Ju­dasz zdra­dza wszyst­kich – swo­jego ojca, matkę, swo­jego Mi­strza, swój lud. […] Zdrada staje się Ju­da­szem”[14] – twier­dzą Ora Li­mor i Israel Yuval. To nie jest, ina­czej niż w przy­padku Edypa, opo­wieść o nie­uchron­nym Lo­sie, który miaż­dży czło­wieka, ale o kimś, kto uosa­bia w so­bie zdradę i pod­łość.
A prze­cież na­wet w tej tak jed­no­stron­nej opo­wie­ści zna­leźć można ele­menty, które ro­dzić mogą współ­czu­cie. Ju­dasz jest wie­lo­krot­nie od­rzu­cony przez bli­skich. Ro­dzice go nie chcą, boją się go, od­rzuca go także kró­lowa, która wcze­śniej go przy­gar­nia, a wresz­cie na końcu od­rzu­cony zo­staje przez lud i na­ród, do któ­rego przy­lgnął. Sa­mot­ność tego chłopca mu­siała być okrutna. Ucieczka z miej­sca, gdzie się wy­cho­wał, i przy­by­cie do Je­ro­zo­limy, któ­rej nie znał, to także mo­ment trau­ma­tyczny, a służba u rzym­skiego urzęd­nika z pew­no­ścią nie rów­no­wa­żyła traumy. Jest wiele ele­men­tów tej hi­sto­rii, którą współ­cze­sny pi­sarz mógłby roz­bu­do­wać w piękną opo­wieść. Nie taka była jed­nak in­ten­cja Ja­kuba de Vo­ra­gine. Chciał on po­ka­zać mo­del zdrady, prze­ciw­sta­wić go in­nym mo­de­lom grzesz­ni­ków, któ­rzy – choć także mieli na su­mie­niu straszne rze­czy – umieli się pod­nieść. W hi­sto­rii Ju­da­sza ta­kiego pod­nie­sie­nia nie ma.
Fał­szywy opis psy­cho­lo­giczny czy swo­bodne ko­rzy­sta­nie z mi­tów i mo­deli nie jest jed­nak naj­po­waż­niej­szym za­rzu­tem wo­bec po­strze­ga­nia Ju­da­sza w Zło­tej le­gen­dzie. O wiele po­waż­niej­sze jest to, że wi­ze­ru­nek Ju­da­sza ni­jak nie spina się z tym, co wiemy o nim z Ewan­ge­lii. To dwie zu­peł­nie różne po­sta­cie, które nie mają ze sobą nic wspól­nego poza imie­niem i styg­ma­tem zdrajcy. To dwie opo­wie­ści, z któ­rych jedną można uznać za „sym­bo­liczny kres” dru­giej, za zwień­cze­nie bu­do­wa­nia mitu o zdrajcy.

*

Czy jed­nak ozna­cza to, że sa­mej po­staci ni­gdy nie było? Czy można uznać Ju­da­sza za wy­mysł ewan­ge­li­stów? Czy stwo­rzyli go po to, by wła­śnie w nim sper­so­na­li­zo­wać zdradę, ale i fakt, że sami także opu­ścili Mi­strza w naj­trud­niej­szych chwi­lach? Od­po­wie­dzi trzeba szu­kać w No­wym Te­sta­men­cie, bo in­nych źró­deł w isto­cie nie mamy. Je­śli szu­kać w naj­star­szych źró­dłach no­wo­te­sta­men­tal­nych – to uczci­wie trzeba po­wie­dzieć, że mil­czą one o Ju­da­szu. Pa­weł, któ­rego li­sty ucho­dzą za naj­star­sze spi­sane tek­sty bi­blijne, mil­czy o apo­stole, który zdra­dził. Je­zus uka­zuje się po Zmar­twych­wsta­niu ko­le­gium Dwu­na­stu, na co zwraca uwagę Apo­stoł Pa­weł (1 Kor 15, 5), a część ba­da­czy opo­wie­ści o Ju­da­szu uznaje to za do­wód na to, że w mo­men­cie re­dak­cji li­stów Paw­ło­wych „nie ist­niała jesz­cze tra­dy­cja Ju­da­sza jako zdrajcy, lecz jako świadka zmar­twych­wsta­nia”[15]. Nie wy­daje się jed­nak, by była to su­ge­stia praw­dziwa. Pa­weł swoje li­sty pi­sze już z per­spek­tywy pas­chal­nej, jego opo­wieść jest teo­lo­gią, a nie hi­sto­rią, on sam nie był świad­kiem tych wy­da­rzeń i w swo­ich pi­smach nie za­mie­rzał przed­sta­wiać opo­wie­ści hi­sto­rycz­nej, ale zin­ter­pre­to­wać wy­da­rze­nie Zmar­twych­wsta­nia z per­spek­tywy wła­snego do­świad­cze­nia na dro­dze do Da­maszku i tego, co zo­ba­czyli apo­sto­ło­wie i ucznio­wie, gdy – jak wie­rzyli – ob­ja­wiał się im Zmar­twych­wstały. Zdrada jed­nego z uczniów, opo­wieść o niej nie wcho­dziła więc w za­kres jego za­in­te­re­so­wań. Pa­weł był teo­lo­giem, ra­bi­nicz­nym ko­men­ta­to­rem słów, a nie cier­pli­wie zbie­ra­ją­cym świa­dec­twa au­to­rem opo­wie­ści o ży­ciu Je­zusa.
Inne źró­dła, a szcze­gól­nie wszyst­kie Ewan­ge­lie, są jed­nak zgodne co do ist­nie­nia Ju­da­sza, a także jego obec­no­ści wśród naj­bliż­szych uczniów Je­zusa. Jego imię po­ja­wia się we wszyst­kich spi­sach apo­sto­łów, za­wsze na ostat­nim miej­scu i za­wsze z in­for­ma­cją, że to on zdra­dził. „Usta­no­wił więc […] Ju­da­sza Iska­riotę, który wła­śnie Go wy­dał” (Mk 3, 16.18) – wy­znaje w naj­star­szej Ewan­ge­lii Ma­rek. „Wtedy przy­wo­łał do sie­bie dwu­na­stu swo­ich uczniów i udzie­lił im wła­dzy nad du­chami nie­czy­stymi, aby je wy­pę­dzali i le­czyli wszyst­kie cho­roby i wszel­kie sła­bo­ści. A oto imiona dwu­na­stu apo­sto­łów: pierw­szy Szy­mon, zwany Pio­trem, i brat jego An­drzej, po­tem Ja­kub, syn Ze­be­de­usza, i brat jego Jan, Fi­lip i Bar­tło­miej, To­masz i cel­nik Ma­te­usz, Ja­kub, syn Al­fe­usza, i Ta­de­usz, Szy­mon Gor­liwy, i Ju­dasz Iska­riota, ten, który Go zdra­dził” (Mt 10, 1–4). Łu­kasz zaś za­uważa: „W tym cza­sie Je­zus wy­szedł na górę, aby się mo­dlić, i całą noc spę­dził na mo­dli­twie do Boga. Z na­sta­niem dnia przy­wo­łał swo­ich uczniów i wy­brał spo­śród nich dwu­na­stu, któ­rych też na­zwał apo­sto­łami: […] Ju­da­sza Iska­riotę, który stał się zdrajcą” (Łk 6, 12–13.16). U Jana Ju­da­sza jako jed­nego z dwu­na­stu znaj­dziemy już nie w li­ście apo­sto­łów, ale gdy Je­zus pyta swo­ich naj­bliż­szych, czy i oni chcą od Niego odejść. „«Słowa, które Ja wam po­wie­dzia­łem, są du­chem i są ży­ciem. Lecz po­śród was są tacy, któ­rzy nie wie­rzą». Je­zus bo­wiem na po­czątku wie­dział, któ­rzy to są, co nie wie­rzą, i kto miał Go wy­dać. Rzekł więc: «Oto dla­czego wam po­wie­dzia­łem: Nikt nie może przyjść do Mnie, je­żeli mu to nie zo­stało dane przez Ojca». Od­tąd wielu uczniów Jego się wy­co­fało i już z Nim nie cho­dziło. Rzekł więc Je­zus do Dwu­na­stu: «Czyż i wy chce­cie odejść?» Od­po­wie­dział Mu Szy­mon Piotr: «Pa­nie, do ko­góż pój­dziemy? Ty masz słowa ży­cia wiecz­nego. A my­śmy uwie­rzyli i po­znali, że Ty je­steś Świę­tym Boga». Na to rzekł do nich Je­zus: «Czyż nie wy­bra­łem was dwu­na­stu? A je­den z was jest dia­błem». Mó­wił zaś o Ju­da­szu, synu Szy­mona Iska­rioty. Ten bo­wiem – je­den z Dwu­na­stu – miał Go wy­dać” (J 6, 63–71).
Inne ele­menty opo­wie­ści o nim, choć w ko­lej­nych hi­sto­rycz­nie za­pi­sach ewan­ge­licz­nych jest co­raz wię­cej szcze­gó­łów, są także zgodne co do tego, że Ju­dasz był wśród uczniów, a także co do jego roli jako tego, który „wy­dał” i/lub „zdra­dził” Je­zusa. Za­war­tość tego ostat­niego sfor­mu­ło­wa­nia jed­nak, i trzeba mieć tego świa­do­mość, zmie­nia się w cza­sie re­da­go­wa­nia ko­lej­nych Ewan­ge­lii. Ma­rek mówi je­dy­nie o „wy­da­niu”, a nie o „zdra­dzie”, ko­lejni ewan­ge­li­ści za­ostrzają ton, a Jan mówi już o nim jako o dia­ble. Z hi­sto­rycz­nego ziarna, ja­kim jest su­rowa prawda o tym, że udział w poj­ma­niu Je­zusa miał je­den z Jego naj­bliż­szych uczniów, przy­ja­ciel i apo­stoł, kieł­kuje teo­lo­giczna nar­ra­cja o zdra­dzie i zdrajcy, który nie­kiedy kryje się wśród naj­bliż­szych, który jak ką­kol – z ewan­ge­licz­nej opo­wie­ści – wzra­sta obok psze­nicy.
„Kró­le­stwo nie­bie­skie po­dobne jest do czło­wieka, który po­siał do­bre na­sie­nie na swej roli. Lecz gdy lu­dzie spali, przy­szedł jego nie­przy­ja­ciel, na­siał chwa­stu mię­dzy psze­nicę i od­szedł. A gdy zboże wy­ro­sło i wy­pu­ściło kłosy, wtedy po­ja­wił się i chwast. Słu­dzy go­spo­da­rza przy­szli i za­py­tali go: «Pa­nie, czy nie po­sia­łeś do­brego na­sie­nia na swej roli? Skąd więc wziął się na niej chwast?». Od­po­wie­dział im: «Nie­przy­ja­zny czło­wiek to spra­wił». Rze­kli mu słu­dzy: «Chcesz więc, że­by­śmy po­szli i ze­brali go?». A on im od­rzekł: «Nie, by­ście zbie­ra­jąc chwast nie wy­rwali ra­zem z nim i psze­nicy. Po­zwól­cie obojgu róść aż do żniwa; a w cza­sie żniwa po­wiem żeń­com: Zbierz­cie naj­pierw chwast i po­wiąż­cie go w snopki na spa­le­nie; psze­nicę zaś zwieź­cie do mego spi­chle­rza»” (Mt 13, 24–30) – mó­wił Je­zus do apo­sto­łów, i można mieć wra­że­nie, że tę przy­po­wieść da się od­nieść także do ko­le­gium Dwu­na­stu, gdzie obok sie­bie wzra­stały i psze­nica, i ką­kol.
Za­ostrze­nie tonu, su­row­sza ocena Ju­da­sza (aż do cał­ko­wi­cie po­zba­wio­nych em­pa­tii wo­bec niego uwag Jana) zwią­zana jest więc bar­dziej z teo­lo­giczną, a mniej z hi­sto­ryczną stroną ewan­ge­licz­nych nar­ra­cji. Ju­dasz, na co zwraca uwagę ks. Cze­sław Bart­nik, nie był – z per­spek­tywy hi­sto­rycz­nej – do ni­czego po­trzebny przy­wód­com ży­dow­skim: „Je­zus i miej­sca jego po­bytu były wszyst­kim znane, da­wa­nie 30 srebr­ni­ków było zwy­kłą stratą pie­nię­dzy, obawy przed lu­dem nie miały zna­cze­nia, bo Je­zus prze­by­wał czę­sto sa­mot­nie, a po­nadto tenże lud można było szybko skap­to­wać, żeby wo­łał: «Ukrzy­żuj go!»”[16].

*

Te dwa ele­menty – hi­sto­ryczny i teo­lo­giczny – za­warte są nie tylko w za­pi­sie (mar­gi­nal­nym prze­cież) hi­sto­rii Ju­da­sza, ale w ca­łej Ewan­ge­lii. Ewan­ge­li­ści nie spi­sy­wali bio­gra­fii (ani tym bar­dziej hi­sto­rii) Je­zusa we współ­cze­snym tego słowa zna­cze­niu, ale „bio­gra­fie o celu teo­lo­gicz­nym”[17], a może le­piej po­wie­dzieć „bio­gra­fie ke­ryg­ma­tyczne”. „Ewan­ge­li­stom bo­wiem cho­dziło o taką pre­zen­ta­cję ży­cia Je­zusa, aby sta­no­wiła ona jed­no­cze­śnie ke­rygmę, Ewan­ge­lię. Oczy­wi­ście, w ob­rę­bie bio­gra­fii ke­ryg­ma­tycz­nej znaj­dują się jako jej kom­po­nenty inne mniej­sze ga­tunki li­te­rac­kie. Jed­nakże ujęte są one w bio­gra­ficzną ca­łość”[18] – pi­sze ks. Ma­rek Skier­kow­ski, a za­raz po­tem za­daje fun­da­men­talne py­ta­nie, czy z tak ro­zu­mia­nych bio­gra­fii da się od­two­rzyć to, co współ­cze­śnie ro­zu­miemy pod po­ję­ciem bio­gra­fii? Od­po­wiedź jest zło­żona: „moż­liwa jest je­dy­nie «mi­ni­bio­gra­fia». Bi­bli­sta za po­mocą kry­te­riów hi­sto­rycz­nych może zre­kon­stru­ować za­sad­ni­czą struk­turę ży­cia, na­ucza­nia i dzieła Je­zusa”[19] – od­po­wiada teo­log.
Co to ozna­cza dla na­szej opo­wie­ści o Ju­da­szu? Od­po­wiedź jest pro­sta. Otóż, za­cho­wu­jąc świa­do­mość teo­lo­gicz­nej roli hi­sto­rii Ju­da­sza, można spró­bo­wać opo­wie­dzieć jego hi­sto­rię, a także przy­jąć, że on sam nie jest tylko sper­so­na­li­zo­wa­nym kon­cep­tem teo­lo­gicz­nym, ale żywą osobą, która rze­czy­wi­ście to­wa­rzy­szyła Je­zu­sowi i która uczest­ni­czyła w ostat­nich wy­da­rze­niach zwią­za­nych z Je­zu­sem, uznaną za zdrajcę lub od­stępcę, gi­nącą – bo co do tego także zga­dzają się różne źró­dła – gwał­towną i straszną śmier­cią. Ja­sne jest także, że już w pierw­szych wie­kach no­wej ery jego hi­sto­ria z jed­nej strony bu­dziła prze­ra­że­nie, a z dru­giej fa­scy­na­cję. Śla­dem tej pierw­szej są za­pisy Ewan­ge­lii ka­no­nicz­nych, śla­dem dru­giej tra­dy­cja gno­stycka, która czyni go praw­dzi­wym gno­sty­kiem, a nie­kiedy osta­tecz­nym źró­dłem ob­ja­wie­nia.

 
Wesprzyj nas