Brian Hare i Vanessa Woods rozprawiają się z błędnym rozumieniem myśli Darwina. Wyjaśniają, że z ewolucyjnego punktu widzenia najkorzystniejszą strategią jest przyjaźń.


Najpopularniejsza interpretacja teorii ewolucji Karola Darwina głosi, że przetrwają tylko najsilniejsi. Dlatego prześcigamy się w wymyślaniu nowych rodzajów broni, nowych sztuk walki i sposobów obrony.

Czy słusznie?

Brian Hare i Vanessa Woods rozprawiają się z błędnym rozumieniem myśli Darwina. Wyjaśniają, że z ewolucyjnego punktu widzenia najkorzystniejszą strategią jest przyjaźń. Opisują dotychczasowe odkrycia naukowe i eksperymenty psychologiczne, wyciągają wnioski z własnych badań nad zdolnością współpracy u różnych gatunków zwierząt oraz nad relacjami ludzi z psami. Przyglądają się także mrocznej stronie ludzkiej natury. Analizując przyczyny wojen i ludobójstw, zastanawiają się, jak to możliwe, że jesteśmy najbardziej tolerancyjnym, a jednocześnie najokrutniejszym gatunkiem na Ziemi.

Szukając odpowiedzi na to pytanie, należy cały czas pamiętać o tym, co tak naprawdę miał na myśli Darwin: sekret naszego przetrwania leży nie w tym, ilu wrogów pokonaliśmy, lecz w tym, ilu przyjaciół udało nam się zdobyć.

***

Teoria samoudomowienia to prawdopodobnie największy przełom ostatnich lat w zrozumieniu ewolucji człowieka. To klucz do wyjaśnienia, jak wyłonił się ludzki umysł i język. Koncepcja ta rzuca wyzwanie potocznym przekonaniom, gdyż za najważniejsze dla ewolucji człowieka uznaje rozwój nie inteligencji czy myślenia abstrakcyjnego, lecz predyspozycji społecznych, takich jak życzliwość, tolerancja, zdolność do współpracy. Autorzy prowadzą nas przez najnowszy dorobek psychologii porównawczej, opisującej umysły ludzi i innych zwierząt – dorobek doskonale im znany, gdyż w znaczącym stopniu oparty właśnie na ustaleniach Briana Hare’a i jego współpracowników.
Sławomir Wacewicz, Centrum Badań nad Ewolucją Języka, UMK w Toruniu

Brian Hare, Vanessa Woods
Przetrwają najżyczliwsi
Jak ewolucja wyjaśnia istotę człowieczeństwa?
Przekład: Kasper Kalinowski
Wydawnictwo Copernicus Center Press
Premiera: 7 września 2022
 
 

Wpro­wa­dze­nie

Był rok 1971. Sie­dem­na­ście lat po tym, jak w spra­wie Brown prze­ciw­ko Ra­dzie Edu­ka­cji orze­czo­no, że se­gre­ga­cja ra­so­wa w szko­łach jest nie­zgod­na z kon­sty­tu­cją, w pla­ców­kach w ca­łym kra­ju wci­ąż pa­no­wał cha­os.
Dzie­ci wy­wo­dzące się z mniej­szo­ści mu­sia­ły ła­pać au­to­bus, aby do­stać się z jed­nej stro­ny mia­sta na dru­gą. W prak­ty­ce ozna­cza­ło to, że wsta­wa­ły dwie go­dzi­ny wcze­śniej niż dzie­ci bia­łe. Ich ro­dzi­ny, je­śli tyl­ko mo­gły so­bie na to po­zwo­lić, wy­sy­ła­ły je do pry­wat­nych szkół, więc w pu­blicz­nych pla­ców­kach po­zo­sta­ły je­dy­nie naj­bied­niej­sze z nich. W kla­sach szkol­nych było tak wie­le wro­go­ści na tle ra­so­wym, że dzie­ci nie mia­ły zbyt­niej chęci do na­uki. Wy­cho­waw­cy, ro­dzi­ce, po­li­ty­cy, dzia­ła­cze na rzecz praw oby­wa­tel­skich i pra­cow­ni­cy so­cjal­ni przy­gląda­li się temu wszyst­kie­mu z prze­ra­że­niem.
Car­los[1*] był w pi­ątej kla­sie szko­ły pu­blicz­nej w Au­stin w Tek­sa­sie. An­giel­ski był jego dru­gim języ­kiem. Od­po­wia­dał więc na py­ta­nia, jąka­jąc się, a kie­dy dzie­ci wy­śmie­wa­ły się z nie­go, jąkał się jesz­cze bar­dziej. Stał się wy­co­fa­ny i rzad­ko się od­zy­wał.
Wie­lu eks­per­tów z dzie­dzi­ny nauk spo­łecz­nych prze­wi­dy­wa­ło, że znie­sie­nie se­gre­ga­cji w szko­łach będzie nie­kwe­stio­no­wa­nym suk­ce­sem. Za­kła­da­no, że gdy dzie­ci w kla­sie znaj­dą się na tym sa­mym, rów­nym po­zio­mie, bia­łe dzie­ci w mo­men­cie uko­ńcze­nia szko­ły będą mniej ra­si­stow­skie nie tyl­ko w sto­sun­ku do mniej­szo­ści et­nicz­nych w szko­łach, ale wo­bec wszyst­kich, z któ­ry­mi ze­tkną się w pó­źniej­szym ży­ciu. Na­to­miast dzie­ci wy­wo­dzące się z mniej­szo­ści otrzy­ma­ły­by pierw­szo­rzęd­ną edu­ka­cję, któ­ra przy­go­to­wa­ła­by je do pe­łnej suk­ce­sów ka­rie­ry za­wo­do­wej.
Jed­nak gdy psy­cho­log El­liot Aron­son przyj­rzał się Car­lo­so­wi i jego ko­le­gom z kla­sy, do­strze­gł za­sad­ni­czy pro­blem. Dzie­ci w tej kla­sie nie były so­bie rów­ne. Bia­li wy­cho­wan­ko­wie byli le­piej przy­go­to­wa­ni, po­sia­da­li lep­sze przy­bo­ry i byli bar­dziej wy­po­częci. Wie­lu na­uczy­cie­li uczy­ło dzie­ci z grup mniej­szo­ścio­wych po raz pierw­szy i w ze­tkni­ęciu z no­wy­mi pod­opiecz­ny­mi było tak samo skon­ster­no­wa­nych jak bia­li ucznio­wie. Na­uczy­ciel Car­lo­sa, wi­dząc, jak bar­dzo mu do­ku­cza­no, nie chciał sta­wiać go w trud­nej sy­tu­acji. Prze­stał więc wy­wo­ły­wać go do od­po­wie­dzi. Tym sa­mym nie­umy­śl­nie od­izo­lo­wał go jesz­cze bar­dziej. Z ko­lei inni na­uczy­cie­le nie ży­czy­li so­bie dzie­ci wy­wo­dzących się z grup mniej­szo­ścio­wych w swo­ich kla­sach. Na­wet je­śli nie ro­bi­li nic, by za­chęcać bia­łe dzie­ci do bez­li­to­snych drwin, to nie ro­bi­li rów­nież nic, aby je po­wstrzy­mać.
W tra­dy­cyj­nej kla­sie dzie­ci nie­ustan­nie ry­wa­li­zu­ją ze sobą o uzna­nie na­uczy­cie­la. Ten nie­odłącz­ny kon­flikt – w któ­rym suk­ces jed­ne­go dziec­ka sta­no­wi za­gro­że­nie dla in­ne­go – sam w so­bie może pro­wa­dzić do po­wsta­nia nie­sprzy­ja­jące­go śro­do­wi­ska. In­te­gra­cja jesz­cze na­si­li­ła pro­blem. Wie­le bia­łych dzie­ci uczęsz­cza­ło do szko­ły od lat. Po­strze­ga­ły one swych ko­le­gów z grup mniej­szo­ścio­wych jako in­tru­zów, do tego gor­szych od nich. Dzie­ci z grup mniej­szo­ścio­wych, co zro­zu­mia­łe, czu­ły się za­gro­żo­ne.
Aron­so­no­wi uda­ło się prze­ko­nać na­uczy­cie­la Car­lo­sa, by spró­bo­wał no­we­go roz­wi­ąza­nia. Za­miast na­uczy­cie­la spra­wu­jące­go nie­po­dziel­nie wła­dzę nad całą kla­są, ko­goś, kto za­da­je py­ta­nie, wy­ró­żnia jed­nych, a lek­ce­wa­ży po­zo­sta­łych, Aron­son za­su­ge­ro­wał prze­ka­zy­wa­nie ma­łych por­cji wie­dzy i zwi­ąza­nych z nią ko­rzy­ści ka­żde­mu ucznio­wi.
W trak­cie jed­nej z lek­cji kla­sa Car­lo­sa uczy­ła się o dzien­ni­ka­rzu Jo­se­phie Pu­lit­ze­rze. Aron­son po­dzie­lił kla­sę na sze­ścio­oso­bo­we gru­py. Ka­żdy czło­nek gru­py Car­lo­sa za­po­znał się z frag­men­tem bio­gra­fii Pu­lit­ze­ra, a pod ko­niec ćwi­cze­nia dzie­ci od­py­ty­wa­no z ca­łe­go ży­cio­ry­su. Car­los był od­po­wie­dzial­ny za środ­ko­we lata ży­cia Pu­lit­ze­ra. Kie­dy na­de­szła jego ko­lej, by po­wie­dzieć, cze­go się na­uczył, jak zwy­kle za­czął się jąkać, a dzie­ci na­śmie­wa­ły się z nie­go. Asy­stent Aron­so­na rzu­cił od nie­chce­nia: „Je­śli chce­cie, mo­że­cie mó­wić ta­kie rze­czy, ale to nie po­mo­że wam w opa­no­wa­niu środ­ko­we­go frag­men­tu bio­gra­fii Jo­se­pha Pu­lit­ze­ra, a za oko­ło dwa­dzie­ścia mi­nut będzie­cie zda­wać eg­za­min z jego ży­cio­ry­su”.
Dzie­ci szyb­ko zro­zu­mia­ły, że nie ry­wa­li­zu­ją z Car­lo­sem, lecz go po­trze­bu­ją. De­ner­wo­wa­nie Car­lo­sa tyl­ko utrud­nia­ło mu wy­ja­śnia­nie tego, cze­go się na­uczył. Sta­ły się więc uprzej­my­mi roz­mów­ca­mi, de­li­kat­nie wy­ci­ąga­jący­mi od nie­go to, co wie­dział. Po kil­ku ty­go­dniach ta­kiej pra­cy nad ró­żny­mi pro­jek­ta­mi Car­los czuł się wśród po­zo­sta­łych dzie­ci bar­dziej kom­for­to­wo. One rów­nież sta­ły się wo­bec nie­go bar­dziej przy­ja­źnie na­sta­wio­ne.
Aron­son wpro­wa­dził me­to­dę „kla­sy-ukła­dan­ki”, w któ­rej ka­żde dziec­ko w gru­pie wno­si in­dy­wi­du­al­ny wkład w lek­cję1. Wy­star­czy­ło sto­so­wać tę me­to­dę kil­ka go­dzin ty­go­dnio­wo, aby przy­nio­sła ona za­ska­ku­jące efek­ty. Po za­le­d­wie sze­ściu ty­go­dniach Aron­son stwier­dził, że za­rów­no dzie­ci bia­łe, jak i wy­wo­dzące się z grup mniej­szo­ścio­wych bar­dziej lu­bi­ły człon­ków wła­snej gru­py „ukła­da­jącej”. Nie­za­le­żnie od ich rasy. Do tego bar­dziej lu­bi­ły szko­łę i po­pra­wi­ła się ich sa­mo­oce­na. Dzie­ci w ob­rębie wła­snej gru­py ła­twiej wczu­wa­ły się w sy­tu­ację in­nych. Osi­ąga­ły rów­nież lep­sze wy­ni­ki w na­uce niż dzie­ci z klas kon­ku­ren­cyj­nych. Naj­wi­ęk­szą po­pra­wę od­no­to­wa­no wśród dzie­ci wy­wo­dzących się z mniej­szo­ści. Me­to­dy ucze­nia opar­te na wspó­łpra­cy były po­wta­rza­ne z po­dob­ny­mi wy­ni­ka­mi, raz za ra­zem, w set­kach ró­żnych ba­dań i w ty­si­ącach klas w ca­łych Sta­nach Zjed­no­czo­nych2, 3, 4, 5.

Prze­trwa­nie naj­le­piej do­sto­so­wa­nych

Wspó­łpra­ca sta­no­wi klucz do na­sze­go prze­trwa­nia jako ga­tun­ku, po­nie­waż w toku ewo­lu­cji zwi­ęk­sza­ła na­sze do­sto­so­wa­nie. Jed­nak w któ­ry­mś mo­men­cie hi­sto­rii „do­sto­so­wa­nie” za­częto uto­żsa­miać wy­łącz­nie ze spraw­no­ścią fi­zycz­ną. W wa­run­kach śro­do­wi­ska na­tu­ral­ne­go, zgod­nie z lo­gi­ką, im je­steś wi­ęk­szy i bar­dziej go­to­wy do wal­ki, tym mniej­sza szan­sa, że inni będą z tobą za­dzie­rać, i tym wi­ęk­szy suk­ces od­nie­siesz. Mo­żesz po­sia­dać na wy­łącz­no­ść naj­lep­sze po­ży­wie­nie, zna­le­źć naja­trak­cyj­niej­szych part­ne­rów i spło­dzić naj­wi­ęcej po­tom­stwa. Mo­żli­we, że żad­na ze zdro­wo­roz­sąd­ko­wych teo­rii opi­su­jących ludz­ką na­tu­rę nie wy­rządzi­ła wi­ęcej szkód – oraz nie jest jed­no­cze­śnie bar­dziej błęd­na – niż „prze­trwa­nie naj­sil­niej­szych”. Przez ostat­nie pó­łto­ra wie­ku „prze­trwa­nie naj­sil­niej­szych” sta­ło się pod­sta­wą roz­ma­itych ru­chów spo­łecz­nych, zmian wpro­wa­dza­nych w kor­po­ra­cjach oraz skraj­nych, wol­no­ryn­ko­wych po­glądów. Uży­wa­no go jako ar­gu­men­tu za znie­sie­niem rządu i do osądza­nia ca­łych grup lu­dzi jako gor­szych, a na­stęp­nie uspra­wie­dli­wia­nia wszel­kich okru­cie­ństw, któ­re z tego wy­ni­ka­ły. Jed­nak za­rów­no dla sa­me­go Dar­wi­na, jak i wspó­łcze­snych bio­lo­gów „prze­trwa­nie naj­le­piej przy­sto­so­wa­nych” od­no­si się do cze­goś bar­dzo kon­kret­ne­go – zdol­no­ści do prze­trwa­nia i po­zo­sta­wie­nia po so­bie zdol­ne­go do prze­ży­cia po­tom­stwa.
Idea, że sil­ni i bez­względ­ni prze­trwa­ją, pod­czas gdy sła­bi wy­gi­ną, utrwa­li­ła się w zbio­ro­wej świa­do­mo­ści wraz z pu­bli­ka­cją pi­ąte­go wy­da­nia O po­wsta­wa­niu ga­tun­ków Ka­ro­la Dar­wi­na w 1869 roku. Dar­win na­pi­sał w nim, że jako przy­bli­że­nie ter­mi­nu „do­bór na­tu­ral­ny”, „[p]rze­tr­wa­nie naj­le­piej przy­sto­so­wa­nych jest bar­dziej do­kład­ne, a cza­sem rów­nie wy­god­ne”.
Dar­wi­na nie­ustan­nie zdu­mie­wa­ły licz­ne przy­kła­dy przy­ja­zne­go na­sta­wie­nia i wspó­łpra­cy, któ­re ob­ser­wo­wał w przy­ro­dzie. Od­no­to­wał, że „te spo­łecz­no­ści, któ­re skła­da­ją się z naj­wi­ęk­szej licz­by naj­bar­dziej przy­ja­źnie na­sta­wio­nych człon­ków, będą naj­le­piej funk­cjo­no­wać i do­cze­ka­ją się naj­wi­ęcej po­tom­stwa”6. Za­rów­no Dar­win, jak i wie­lu bio­lo­gów, któ­rzy po­szli w jego śla­dy, udo­ku­men­to­wa­ło, że ide­al­nym spo­so­bem na wy­gra­ną w ewo­lu­cyj­nej grze jest mak­sy­ma­li­zo­wa­nie przy­ja­zne­go na­sta­wie­nia tak, aby wspó­łpra­ca kwi­tła7, 8, 9.
Po­gląd gło­szący „prze­trwa­nie naj­sil­niej­szych”, któ­ry wci­ąż po­ku­tu­je w zbio­ro­wej wy­obra­źni, może być fa­tal­ną stra­te­gią prze­trwa­nia. Ba­da­nia wska­zu­ją, że by­cie naj­wi­ęk­szym, naj­sil­niej­szym i naj­bar­dziej wred­nym zwie­rzęciem może się wi­ązać z wy­so­kim po­zio­mem stre­su przez całe ży­cie10. Stres do­świad­cza­ny w gru­pie spo­łecz­nej uszczu­pla bi­lans ener­ge­tycz­ny or­ga­ni­zmu, osła­bia układ od­por­no­ścio­wy i zmniej­sza licz­bę po­tom­stwa11. Agre­sja jest rów­nież kosz­tow­na, gdyż ka­żda wal­ka zwi­ęk­sza szan­sę, że zo­sta­niesz ran­ny, a na­wet za­bi­ty12, 13. Taki ro­dzaj spraw­no­ści fi­zycz­nej może pro­wa­dzić do osi­ągni­ęcia sta­tu­su sam­ca alfa, ale rów­nie do­brze może spra­wić, że two­je ży­cie będzie „sa­mot­ne, bied­ne, bez sło­ńca, zwie­rzęce i krót­kie”14, 15, 16. Przy­ja­zne na­sta­wie­nie, de­fi­nio­wa­ne jako pe­wien ro­dzaj za­mie­rzo­nej lub nie­za­mie­rzo­nej wspó­łpra­cy czy po­zy­tyw­ne­go za­cho­wa­nia wo­bec in­nych, jest tak po­wszech­ne w na­tu­rze, po­nie­waż sta­no­wi tak po­tężny me­cha­nizm. W przy­pad­ku lu­dzi może to być rów­nie pro­ste, jak zbli­że­nie się do ko­goś i chęć na­wi­ąza­nia kon­tak­tu, lub rów­nie skom­pli­ko­wa­ne, jak czy­ta­nie w my­ślach dru­giej oso­by, aby wspól­nie osi­ągnąć cel7.
To pre­hi­sto­rycz­na stra­te­gia. Mi­lio­ny lat temu mi­to­chon­dria były tyl­ko dry­fu­jący­mi bak­te­ria­mi, do­pó­ki nie do­sta­ły się do wnętrza wi­ęk­szych ko­mó­rek. Mi­to­chon­dria i wi­ęk­sze ko­mór­ki po­łączy­ły siły, sta­jąc się bak­te­ria­mi, któ­re wspo­ma­ga­ją funk­cje ko­mó­rek w cia­łach zwie­rząt17. Twój mi­kro­biom, któ­ry umo­żli­wia or­ga­ni­zmo­wi mi­ędzy in­ny­mi tra­wie­nie po­kar­mu, pro­duk­cję wi­ta­min i roz­wój or­ga­nów, jest wy­ni­kiem po­dob­ne­go, wza­jem­nie ko­rzyst­ne­go part­ner­stwa mi­ędzy mi­kro­ba­mi a two­im cia­łem18. Kwia­ty po­ja­wi­ły się pó­źniej niż wi­ęk­szo­ść ro­ślin, ale to ko­rzyst­ne dla obu stron in­te­rak­cje z owa­da­mi, któ­re je za­py­la­ły, spra­wi­ły, że od­nio­sły tak duży suk­ces19. Obec­nie do­mi­nu­ją w na­szym kra­jo­bra­zie. Mrów­ki, któ­rych masę sza­cu­je się na jed­ną pi­ątą masy wszyst­kich zwie­rząt lądo­wych na Zie­mi, mogą two­rzyć su­per­or­ga­ni­zmy li­czące do 50 mi­lio­nów osob­ni­ków, któ­re funk­cjo­nu­ją jako po­je­dyn­cza jed­nost­ka spo­łecz­na20.
Ka­żde­go roku rzu­cam[2*] swo­im stu­den­tom wy­zwa­nie, aby spró­bo­wa­li wy­ko­rzy­stać teo­rię ewo­lu­cji do roz­wi­ązy­wa­nia pro­ble­mów świa­ta. W tej ksi­ążce rzu­ci­li­śmy ta­kie wy­zwa­nie so­bie sa­mym. To ksi­ążka o przy­ja­źni i o tym, jak to jest mo­żli­we, że sta­ła się ona ko­rzyst­ną stra­te­gią z ewo­lu­cyj­ne­go punk­tu wi­dze­nia. To rów­nież ksi­ążka o zro­zu­mie­niu zwie­rząt – tu­taj psy ode­gra­ją głów­ną rolę. Czy­ni­ąc to, mo­że­my le­piej zro­zu­mieć sie­bie. Jest to też od­kry­wa­nie dru­giej stro­ny na­sze­go przy­ja­zne­go na­sta­wie­nia: zdol­no­ści do by­cia okrut­nym dla tych, któ­rzy nie są na­szy­mi przy­ja­ció­łmi. Je­śli uda nam się po­jąć, w jaki spo­sób taka dwo­ista na­tu­ra ewo­lu­owa­ła, mo­że­my zna­le­źć nowe, sku­tecz­ne spo­so­by na spo­łecz­ne i po­li­tycz­ne po­la­ry­zo­wa­nie się spo­łe­cze­ństwa, któ­re za­gra­ża li­be­ral­nym de­mo­kra­cjom na ca­łym świe­cie.

Naj­bar­dziej przy­ja­ciel­scy z lu­dzi

Mamy ten­den­cję do my­śle­nia o ewo­lu­cji jako pew­nej hi­sto­rii stwo­rze­nia. Czy­mś, co wy­da­rzy­ło się jed­no­ra­zo­wo i daw­no temu, a po­tem było kon­ty­nu­owa­ne w spo­sób li­nio­wy. Jed­nak ewo­lu­cja nie sta­no­wi zgrab­nej li­nii form ży­cia po­stępu­jących w kie­run­ku rze­ko­mej „do­sko­na­ło­ści” Homo sa­piens. Wie­le ga­tun­ków od­nio­sło wi­ęk­szy suk­ces niż my. Żyły mi­lio­ny lat dłu­żej od nas i wy­da­ły na świat dzie­si­ąt­ki in­nych ga­tun­ków, któ­re prze­trwa­ły do dziś.
W trak­cie ewo­lu­cji li­nii Homo, od chwi­li gdy odłączy­li­śmy się od ostat­nie­go wspól­ne­go przod­ka z bo­no­bo i szym­pan­sa­mi zwy­czaj­ny­mi[3*], oko­ło 6–9 mi­lio­nów lat temu, po­wsta­ły dzie­si­ąt­ki ró­żnych ga­tun­ków. Zgod­nie ze świa­dec­twa­mi ko­pal­ny­mi i do­wo­da­mi ge­ne­tycz­ny­mi przez wi­ęk­szo­ść z oko­ło 200 000 do 300 000 lat ist­nie­nia Homo sa­piens za­miesz­ki­wa­li­śmy pla­ne­tę z co naj­mniej czte­re­ma in­ny­mi ga­tun­ka­mi lu­dzi21. Nie­któ­rzy z nich mie­li mó­zgi, któ­re były rów­nie duże jak na­sze lub na­wet wi­ęk­sze. Je­śli wiel­ko­ść mó­zgu sta­no­wi­ła­by klucz do suk­ce­su, to inne ga­tun­ki lu­dzi po­win­ny prze­trwać i roz­wi­jać się tak samo jak my. Za­miast tego ich po­pu­la­cje po­zo­sta­wa­ły sto­sun­ko­wo nie­licz­ne, a tech­no­lo­gia – cho­ciaż im­po­nu­jąca w po­rów­na­niu z wy­twa­rza­ną przez „nie-lu­dzi” – była ogra­ni­czo­na. W pew­nym mo­men­cie wszyst­kie wy­gi­nęły.
Na­wet gdy­by­śmy byli je­dy­nym ga­tun­kiem lu­dzi[4*] wy­po­sa­żo­nym w duże mó­zgi, na­dal mu­sie­li­by­śmy ja­koś wy­ja­śnić lukę, któ­ra obej­mu­je co naj­mniej 150 000 lat po­mi­ędzy po­ja­wie­niem się Homo sa­piens w za­pi­sie ko­pal­nym a eks­plo­zją na­szej po­pu­la­cji i kul­tu­ry. Mimo że ce­chy fi­zycz­ne, któ­re od­ró­żnia­ły nas od in­nych ga­tun­ków lu­dzi, były obec­ne od po­cząt­ku na­szej ewo­lu­cji, na­sza kul­tu­ra nie roz­wi­nęła się w pe­łni przez co naj­mniej 100 000 lat od po­ja­wie­nia się w Afry­ce. W tym cza­sie zda­rza­ły się osza­ła­mia­jące prze­bły­ski tech­no­lo­gii, z któ­rej mie­li­śmy po­tem za­sły­nąć: sta­ran­nie i sy­me­trycz­nie ob­ro­bio­ne ostrza, przed­mio­ty ma­lo­wa­ne czer­wo­nym pig­men­tem czy wi­sior­ki z ko­ści i musz­li. Przez ty­si­ące lat te in­no­wa­cje po­ja­wia­ły się, ale z ja­ki­chś po­wo­dów nie zdo­ła­ły się upo­wszech­nić22, 23, 24.
Gdy­by­ście 100 000 lat temu ob­sta­wia­li, któ­ry z ga­tun­ków lu­dzi prze­trwa, nie by­li­by­śmy pew­nym kan­dy­da­tem do zwy­ci­ęstwa. Bar­dziej praw­do­po­dob­nym trium­fa­to­rem by­łby Homo erec­tus, któ­ry opu­ścił Afry­kę już 1,8 mi­lio­na lat temu, aby stać się naj­bar­dziej roz­po­wszech­nio­nym ga­tun­kiem na Zie­mi. Przed­sta­wi­cie­le Homo erec­tus byli od­kryw­ca­mi i wo­jow­ni­ka­mi, któ­rzy prze­trwa­li bar­dzo wie­le. Sko­lo­ni­zo­wa­li wi­ęk­szo­ść pla­ne­ty, a gdzieś po dro­dze na­uczy­li się, jak kon­tro­lo­wać ogień, któ­re­go uży­wa­li do ogrze­wa­nia, ochro­ny i go­to­wa­nia.
Przed­sta­wi­cie­le Homo erec­tus byli pierw­szym z ga­tun­ków lu­dzi, któ­rzy zręcz­nie uży­wa­li wy­ra­fi­no­wa­nych, ka­mien­nych na­rzędzi, w tym aszel­skich to­po­rów wy­cio­sa­nych z su­row­ców ta­kich jak kwarc, gra­nit czy ba­zalt25, 26. Ro­dzaj ska­ły wy­zna­czał spo­sób ob­rób­ki – odłu­py­wa­nie lub cio­sa­nie frag­men­tów, a wy­ni­kiem były przy­po­mi­na­jące kszta­łtem łzę ostre jak brzy­twa na­rzędzia. Wy­ko­na­ne tak pi­ęk­nie, że kie­dy lu­dzie na­tra­fi­li na nie ty­si­ące lat pó­źniej, byli prze­ko­na­ni, iż zna­le­zio­ne ka­mie­nie mają nad­przy­ro­dzo­ne moce. Homo erec­tus był świad­kiem po­wsta­nia i upad­ku wie­lu ga­tun­ków i prze­trwał dłu­żej niż ja­ki­kol­wiek inny ga­tu­nek, włącza­jąc w to nasz.
100 000 lat temu wci­ąż uży­wa­my tej sa­mej sie­kie­ry, któ­rą Homo erec­tus wy­na­la­zł pó­łto­ra mi­lio­na lat przed na­szym po­ja­wie­niem się. Do­wo­dy ge­ne­tycz­ne su­ge­ru­ją, że na­sza po­pu­la­cja mo­gła zmniej­szyć się do po­zio­mu bli­skie­go wy­gi­ni­ęcia27, 28, 29. Homo erec­tus praw­do­po­dob­nie my­ślał, że je­ste­śmy tyl­ko ko­lej­ną, prze­jścio­wą no­win­ką w plej­sto­ce­nie.
Prze­wi­ńmy te­raz opo­wie­ść szyb­ko do przo­du, do okre­su 75 000 lat temu. Homo erec­tus na­dal jesz­cze żyli, ale ich tech­no­lo­gia nie była już zbyt za­awan­so­wa­na. W tym cza­sie mo­żna się było do­my­ślać, że za­miast nich suk­ces od­nio­są ne­an­der­tal­czy­cy, któ­rzy dys­po­no­wa­li mó­zga­mi po­dob­ny­mi do na­szych pod względem roz­mia­ru lub na­wet wi­ęk­szy­mi. Byli rów­nie wy­so­cy, ale ci­ężsi – wi­ęk­szo­ść ich do­dat­ko­wej masy sta­no­wi­ły mi­ęśnie. Ne­an­der­tal­czy­cy byli praw­dzi­wy­mi wład­ca­mi epo­ki lo­dow­co­wej. Cho­ciaż tech­nicz­nie rzecz bio­rąc byli wszyst­ko­żer­ni, w prak­ty­ce po­zo­sta­wa­li ra­czej mi­ęso­żer­ca­mi, co ozna­cza, że mu­sie­li być rów­nież zręcz­ny­mi my­śli­wy­mi. Ich głów­ną broń sta­no­wi­ła dłu­ga i ci­ężka włócz­nia, prze­zna­czo­na do za­da­wa­nia cio­sów z bli­skiej od­le­gło­ści. Mi­ęso­żer­cy za­zwy­czaj po­lu­ją na zwie­rzęta mniej­sze od sie­bie. Ne­an­der­tal­czy­cy po­lo­wa­li zaś na wszyst­kich du­żych ro­śli­no­żer­ców epo­ki lo­dow­co­wej. Ich ofia­rą pa­da­ły głów­nie je­le­nie, re­ni­fe­ry, ko­nie i by­dło, ale zda­rza­ło się, że po­lo­wa­li na­wet na, znacz­nie sil­niej­sze od lu­dzi, ma­mu­ty23.
Ne­an­der­tal­czy­kom da­le­ko było do ste­reo­ty­pu gło­śno po­chrząku­jących ja­ski­niow­ców. Dzie­li­my z nimi wa­riant genu FO­XP2, któ­ry jest od­po­wie­dzial­ny za drob­ne ru­chy mo­to­rycz­ne nie­zbęd­ne do mowy30. Grze­ba­li zma­rłych, opie­ko­wa­li się cho­ry­mi i ran­ny­mi, a cia­ła ozda­bia­li pig­men­tem i bi­żu­te­rią wy­ko­na­ną z musz­li, piór i ko­ści. Je­den z ne­an­der­tal­czy­ków zo­stał po­cho­wa­ny z bli­sko trze­ma ty­si­ąca­mi pe­reł, któ­re zdo­bi­ły ubra­nie ze skó­ry zwie­rzęcej. Jej frag­men­ty zo­sta­ły wpraw­nie roz­ci­ągni­ęte i zszy­te w je­den ka­wa­łek31. W ja­ski­niach umiesz­cza­li ma­lo­wi­dła przed­sta­wia­jące mi­tycz­ne stwo­rze­nia. U swo­je­go schy­łku uży­wa­li wie­lu na­rzędzi po­dob­nych do tych, któ­ry­mi dys­po­no­wał nasz ga­tu­nek23.
Kie­dy Homo sa­piens po raz pierw­szy spo­tkał przed­sta­wi­cie­li ne­an­der­tal­czy­ków, ich po­pu­la­cja była naj­wi­ęk­sza w ca­łej swo­jej hi­sto­rii. Po­nie­waż byli do­brze przy­sto­so­wa­ni do zim­na, za­stąpi­li nas, gdy ucie­ka­li­śmy z Eu­ro­py w ob­li­czu nad­ci­ąga­jące­go lo­dow­ca. Je­śli 75 000 lat temu mia­łbyś po­sta­wić pie­ni­ądze na to, kto prze­trwa nie­pew­ny kli­mat przy­szłych ty­si­ąc­le­ci, to ne­an­der­tal­czy­cy by­li­by do­brym ty­pem.
Jed­nak ja­kieś 50 000 lat temu bieg wy­da­rzeń od­wró­cił się na na­szą ko­rzy­ść. Pod­czas gdy aszel­ska sie­kie­ra słu­ży­ła ka­żde­mu z ga­tun­ków lu­dzi przez po­nad mi­lion lat, tyl­ko Homo sa­piens roz­wi­nął nie­po­rów­ny­wal­nie bar­dziej zło­żo­ne na­rzędzia. Udo­sko­na­la­jąc drew­nia­ne włócz­nie ne­an­der­tal­czy­ków, wy­two­rzy­li­śmy broń mio­ta­jącą – ro­dzaj mio­ta­cza włócz­ni z po­nad pó­łme­tro­wym, drew­nia­nym uchwy­tem, któ­ry wy­strze­li­wał strza­ły nie­mal dwu­me­tro­wej dłu­go­ści. U ich szczy­tu znaj­do­wa­ły się za­ostrzo­ne ka­mie­nie lub ko­ści, wy­drążo­ne na jed­nym ko­ńcu i osa­dzo­ne na drew­nia­nym trzon­ku32. Fi­zy­ka dzia­ła­ła na tej sa­mej za­sa­dzie co w przy­pad­ku chuc­kit – po­pu­lar­nej wśród wła­ści­cie­li psów wy­rzut­ni do pi­łe­czek. Na­wet je­śli by­łeś bar­dzo sil­ny, stan­dar­do­wą włócz­nią mo­głeś rzu­cić na od­le­gło­ść kil­ku me­trów. Ener­gia zgro­ma­dzo­na u pod­sta­wy mio­ta­cza włócz­ni po­zwa­la na­to­miast na wy­rzut na od­le­gło­ść oko­ło 90 me­trów z pręd­ko­ścią prze­kra­cza­jącą 160 ki­lo­me­trów na go­dzi­nę. Mio­ta­cze włócz­ni zre­wo­lu­cjo­ni­zo­wa­ły ło­wiec­two, po­zwa­la­jąc nam wy­kro­czyć poza ludz­ki sta­tus ro­śli­no­żer­ców i po­lo­wać na ofia­ry, któ­re la­ta­ły, pły­wa­ły i wspi­na­ły się na drze­wa. Od tej chwi­li mo­gli­śmy za­bi­jać ma­mu­ty bez ry­zy­ka by­cia za­dep­ta­nym lub dźgni­ętym przez ich kły. Mio­ta­cze włócz­ni udo­sko­na­li­ły rów­nież spo­sób, w jaki chro­ni­li­śmy sie­bie sa­mych. Mo­gli­śmy wy­strze­lić włócz­nię w kie­run­ku sza­blo­zęb­ne­go dzi­kie­go kota czy wro­go na­sta­wio­ne­go czło­wie­ka i za­da­wać po­wa­żne ob­ra­że­nia z bez­piecz­nej od­le­gło­ści. Wy­twa­rza­li­śmy też ostre szpi­kul­ce do bro­ni, na­rzędzia do ry­cia, ostrza do ci­ęcia czy wier­tła do prze­bi­ja­nia po­wierzch­ni. Mie­li­śmy do dys­po­zy­cji ko­ścia­ne har­pu­ny, sie­ci do po­ło­wu ryb i pu­łap­ki, a ta­kże si­dła za­sta­wia­ne na pta­ki i małe ssa­ki. Ne­an­der­tal­czy­cy, mimo ol­brzy­mich suk­ce­sów w po­lo­wa­niu, ni­g­dy nie sta­li się czy­mś wi­ęcej niż mi­ęso­żer­ca­mi śred­niej ran­gi. W na­szym przy­pad­ku wy­po­sa­że­nie w nową tech­no­lo­gię uczy­ni­ło z nas naj­gro­źniej­szych z dra­pie­żni­ków. W du­żej mie­rze od­por­nych na ata­ki dra­pie­żni­ków in­nych ga­tun­ków.
Po wy­ru­sze­niu z Afry­ki szyb­ko roz­prze­strze­ni­li­śmy się po Eu­ra­zji. W ci­ągu kil­ku ty­si­ęcy lat by­li­śmy na­wet w sta­nie do­trzeć do Au­stra­lii. Ta mo­zol­na prze­pra­wa wy­ma­ga­ła pla­no­wa­nia i gro­ma­dze­nia żyw­no­ści na pod­róż, któ­rej cza­su nie dało się prze­wi­dzieć, za­bra­nia ze sobą na­rzędzi, któ­re mo­gły­by na­pra­wić nie­prze­wi­dzia­ne szko­dy czy po­zy­ski­wać nie­zna­ny wcze­śniej po­karm, oraz roz­wi­ązy­wa­nia przy­szłych, obec­nych tyl­ko w wy­obra­źni pro­ble­mów, ta­kich jak uzu­pe­łnia­nie za­pa­sów wody pit­nej na mo­rzu. Ci pierw­si że­gla­rze mu­sie­li być w sta­nie ko­mu­ni­ko­wać swo­je za­mia­ry w naj­drob­niej­szych szcze­gó­łach, co skło­ni­ło nie­któ­rych an­tro­po­lo­gów do wy­su­ni­ęcia hi­po­te­zy, że w tym cza­sie dys­po­no­wa­li­śmy już w pe­łni ukszta­łto­wa­ną mową33.
Co naj­bar­dziej zdu­mie­wa­jące, ci że­gla­rze mu­sie­li wy­wnio­sko­wać, że ist­nie­je ja­kiś ob­szar poza ho­ry­zon­tem. Być może ana­li­zo­wa­li mi­gra­cje wędrow­nych pta­ków lub wi­dzie­li dym z na­tu­ral­nych po­ża­rów bu­szu w od­da­li. Na­wet je­śli tak było, mu­sie­li so­bie wy­obra­zić, że jest gdzieś miej­sce, do któ­re­go mogą do­trzeć.
Oko­ło 25 000 lat temu szan­se na prze­trwa­nie były już wy­ra­źnie po na­szej stro­nie. Za­miast wie­ść ży­cie zmie­nia­jących miej­sce po­by­tu no­ma­dów, ży­li­śmy w obo­zo­wi­skach wy­pe­łnio­nych set­ka­mi lu­dzi. Te­ren obo­zo­wi­ska był po­dzie­lo­ny we­dług funk­cji: spe­cjal­ne miej­sca prze­zna­czo­no do za­bi­ja­nia zwie­rząt, inne do go­to­wa­nia, spa­nia czy wy­rzu­ca­nia od­pad­ków. By­li­śmy do­brze odży­wie­ni i dys­po­no­wa­li­śmy na­rzędzia­mi do mie­le­nia i tłu­cze­nia mi­ęsa, po­zwa­la­jący­mi nam na prze­twa­rza­nie i ob­rób­kę żyw­no­ści, któ­ra w prze­ciw­nym ra­zie by­ła­by nie­ja­dal­na, a na­wet szko­dli­wa. Mie­li­śmy do dys­po­zy­cji rów­nież pa­le­ni­ska do go­to­wa­nia, pie­ce do pie­cze­nia i me­to­dy na prze­cho­wy­wa­nie żyw­no­ści w trud­nych cza­sach33.
Za­miast udra­po­wa­ne­go i lu­źno zwi­ąza­ne­go fu­tra, za spra­wą cien­kich igieł z ko­ści no­si­li­śmy praw­dzi­we ubra­nia. Przy­tul­ne i ob­ci­słe kom­bi­ne­zo­ny chro­ni­ły nas przed śnie­giem. Dzi­ęki nim mo­gli­śmy le­piej zno­sić mro­zy, bez ko­niecz­no­ści ewo­lu­cji ol­brzy­mie­go za­po­trze­bo­wa­nia ka­lo­rycz­ne­go, jak w przy­pad­ku ne­an­der­tal­czy­ków34. Tak wy­po­sa­że­ni mo­gli­śmy podążać na pó­łnoc na­wet w mro­źnych okre­sach epo­ki lo­dow­co­wej i osta­tecz­nie skie­ro­wać się w stro­nę obu Ame­ryk. Jako pierw­si lu­dzie w hi­sto­rii, któ­rzy od­by­li taką pod­róż.
Jed­nak ten okres, okre­śla­ny obec­nie jako gór­ny pa­le­olit, był nie­zwy­kły nie tyl­ko ze względu na licz­ne ulep­sze­nia w za­kre­sie wy­twa­rza­nej bro­ni czy po­pra­wę wa­run­ków ży­cia35. To wła­śnie w tym cza­sie za­częli­śmy po­zo­sta­wiać do­wo­dy na ist­nie­nie uni­ka­to­wych form ludz­kie­go po­zna­nia, zwłasz­cza na­szych po­sze­rza­jących się sie­ci spo­łecz­nych36. Śla­dy wy­ko­ny­wa­nej z musz­li bi­żu­te­rii są znaj­do­wa­ne set­ki ki­lo­me­trów w głębi lądu, co su­ge­ru­je, że przed­mio­ty bez war­to­ści użyt­ko­wej były albo war­te prze­trans­por­to­wa­nia, albo zo­sta­ły po­da­ro­wa­ne przez ko­goś in­ne­go, kto pod­ró­żo­wał po jed­nym z pierw­szych szla­ków han­dlo­wych37, 38.
Ma­lo­wa­li­śmy zwie­rzęta na ska­łach tak zręcz­nie, że kon­tu­ry ka­mie­nia zda­ją się fa­lo­wać pod ci­ęża­rem ich ciał i na­da­ją mu złu­dze­nie trój­wy­mia­ro­wo­ści. W miej­scach, któ­re dziś mo­że­my okre­ślić mia­nem pierw­szych kin, ścia­ny ja­ski­ni zdo­bią po­do­bi­zny bi­zo­na z ośmio­ma no­ga­mi, któ­ry zda­je się ga­lo­po­wać w bla­sku ognia. Wy­da­je się, że ilu­stro­wa­li­śmy na­wet za po­mo­cą dźwi­ęku: py­ski koni otwar­te w rże­niu, lwy przed­sta­wio­ne w po­ło­wie ryku i no­so­ro­żce ude­rza­jące się gło­wa­mi tak gwa­łtow­nie, że mo­żna nie­mal usły­szeć zgrzyt ich ro­gów. Nie tyl­ko na­śla­do­wa­li­śmy ży­cie, ale rów­nież wy­obra­ża­li­śmy so­bie i uwiecz­nia­li­śmy mi­tycz­ne stwo­rze­nia – ko­bie­tę z gło­wą lwa czy mężczy­znę z cia­łem żu­bra39, 40.
To no­wo­cze­sne za­cho­wa­nia. W tym okre­sie wy­gląda­li­śmy i za­cho­wy­wa­li­śmy się już jak lu­dzie wspó­łcze­śni. Na­sza kul­tu­ra i tech­no­lo­gia na­gle sta­ły się o wie­le bar­dziej po­tężne i wy­ra­fi­no­wa­ne niż w przy­pad­ku ja­kie­go­kol­wiek in­ne­go ga­tun­ku czło­wie­ka. Ale jak do tego do­szło? Co się z nami sta­ło i dla­cze­go przy­tra­fi­ło się to tyl­ko na­sze­mu ga­tun­ko­wi?

*

To, co po­zwo­li­ło nam roz­wi­jać się da­lej, pod­czas gdy po­zo­sta­łe ga­tun­ki lu­dzi wy­gi­nęły, to ro­dzaj po­znaw­czej su­per­mo­cy: szcze­gól­ny typ wspó­łpra­cy okre­śla­ny jako ko­mu­ni­ka­cja opar­ta na wspó­łpra­cy. Po­zo­sta­je­my eks­per­ta­mi w za­kre­sie wspó­łpra­cy z in­ny­mi lu­dźmi, na­wet nie­zna­jo­my­mi. Po­tra­fi­my ko­mu­ni­ko­wać się z kimś, kogo ni­g­dy nie spo­tka­li­śmy, roz­ma­wiać o wspól­nym celu i pra­co­wać ra­zem, aby go osi­ągnąć. Jak mo­żna się spo­dzie­wać, szym­pan­sy są wy­ra­fi­no­wa­ne po­znaw­czo w wie­lu aspek­tach, w ja­kich są rów­nież lu­dzie. Jed­nak po­mi­mo licz­nych po­do­bie­ństw trud­no im zro­zu­mieć, kie­dy ko­mu­ni­ka­cja ma po­móc w osi­ągni­ęciu wspól­ne­go celu. Ozna­cza to, że tak in­te­li­gent­ne zwie­rzęta jak szym­pan­sy ce­chu­je nie­wiel­ka zdol­no­ść do syn­chro­ni­zo­wa­nia za­cho­wań, ko­or­dy­no­wa­nia od­mien­nych ról, prze­ka­zy­wa­nia in­no­wa­cji, a na­wet ko­mu­ni­ka­cji wy­kra­cza­jącej poza kil­ka pod­sta­wo­wych pró­śb. W przy­pad­ku na­sze­go ga­tun­ku wszyst­kie te umie­jęt­no­ści roz­wi­ja­my, za­nim za­cznie­my cho­dzić lub mó­wić, i to one sta­no­wią bra­mę do zło­żo­ne­go świa­ta spo­łecz­ne­go i kul­tu­ro­we­go. Po­zwa­la­ją podłączyć na­sze umy­sły do umy­słów in­nych i dzie­dzi­czyć wie­dzę wie­lu po­ko­leń. Są pod­sta­wą wszel­kich form kul­tu­ry i na­uki, w tym wy­ra­fi­no­wa­ne­go języ­ka, ja­kim się po­słu­gu­je­my. To wła­śnie zwar­te gru­py po­sia­da­jących kul­tu­rę lu­dzi roz­wi­nęły za­awan­so­wa­ną tech­no­lo­gię. Homo sa­piens byli w sta­nie roz­kwi­tać w ob­sza­rach nie­do­stęp­nych dla po­zo­sta­łych in­te­li­gent­nych ga­tun­ków lu­dzi, po­nie­waż je­ste­śmy do­sko­na­li w szcze­gól­nym ro­dza­ju wspó­łpra­cy.
Kie­dy roz­po­czy­na­łem stu­dio­wa­nie świa­ta zwie­rząt, by­łem tak skon­cen­tro­wa­ny na ry­wa­li­za­cji, że na­wet nie przy­szło mi do gło­wy, że ko­mu­ni­ka­cja czy przy­ja­źń mo­gły od­gry­wać ja­kąkol­wiek rolę w ewo­lu­cji po­znaw­czej. Nie tyl­ko w przy­pad­ku in­nych zwie­rząt, ale rów­nież nas sa­mych. By­łem prze­ko­na­ny, że wy­jąt­ko­we umie­jęt­no­ści ma­ni­pu­la­cji lub oszu­ki­wa­nia in­nych mogą wy­ja­śnić ewo­lu­cyj­ne do­sto­so­wa­nie zwie­rzęcia. Od­kry­łem jed­nak, że by­cie mądrzej­szym nie wy­star­cza. Na­sze emo­cje od­gry­wa­ją ogrom­ną rolę w tym, co uwa­ża­my za sa­tys­fak­cjo­nu­jące, bo­le­sne, atrak­cyj­ne czy od­py­cha­jące. Na­sze pre­fe­ren­cje do roz­wi­ązy­wa­nia pew­nych grup pro­ble­mów pe­łnią tak samo istot­ną funk­cję w kszta­łto­wa­niu na­sze­go po­zna­nia jak zdol­no­ści ob­li­cze­nio­we mó­zgu. Naj­bar­dziej wy­ra­fi­no­wa­ne ro­zu­mie­nie sy­tu­acji spo­łecz­nych, pa­mi­ęć i stra­te­gie nie po­mo­gą w in­no­wa­cji, je­śli nie będą wspó­łdzia­łać, wy­ko­rzy­stu­jąc umie­jęt­no­ść ko­mu­ni­ka­cji opar­tej na wspó­łpra­cy z in­ny­mi.
Na­sze przy­ja­zne na­sta­wie­nie ewo­lu­owa­ło w wa­run­kach sa­mo­udo­mo­wie­nia7.
Udo­mo­wie­nie nie jest tyl­ko wy­ni­kiem do­bo­ru sztucz­ne­go, do­ko­ny­wa­ne­go przez czło­wie­ka, któ­ry wy­bie­rał okre­ślo­ne zwie­rzęta do ho­dow­li. To rów­nież re­zul­tat dzia­ła­nia do­bo­ru na­tu­ral­ne­go. W na­szym przy­pad­ku pre­sja se­lek­cyj­na by­ła­by na­kie­ro­wa­na na przy­ja­zne na­sta­wie­nie – albo w stro­nę in­ne­go ga­tun­ku, albo w stro­nę wła­sne­go. To isto­ta tego, co na­zy­wa­my sa­mo­udo­mo­wie­niem. To ono dało nam prze­wa­gę w przy­ja­znym na­sta­wie­niu, któ­rej po­trze­bo­wa­li­śmy, by od­nie­ść suk­ces, gdy inne ga­tun­ki lu­dzi wy­gi­nęły. Jak do­tąd ob­ser­wo­wa­li­śmy je u nas sa­mych, u psów i u na­szych naj­bli­ższych ku­zy­nów – bo­no­bo. Ta ksi­ążka opi­su­je od­kry­cie, któ­re po­łączy­ło te trzy ga­tun­ki i po­mo­gło nam zro­zu­mieć, jak sta­li­śmy się tym, kim je­ste­śmy obec­nie.
Gdy lu­dzie[5*] sta­li się bar­dziej przy­ja­źni, mo­gło się do­ko­nać prze­jście od ży­cia w ma­łych gru­pach li­czących po 10–15 osob­ni­ków, jak w przy­pad­ku ne­an­der­tal­czy­ków, do ży­cia w wi­ęk­szych gru­pach li­czących sto lub wi­ęcej osób. Na­wet bez wi­ęk­szych mó­zgów na­sze licz­niej­sze i le­piej zor­ga­ni­zo­wa­ne gru­py ła­two wy­gry­wa­ły ry­wa­li­za­cję z in­ny­mi ga­tun­ka­mi lu­dzi. To na­sza wra­żli­wo­ść wo­bec in­nych umo­żli­wi­ła wspó­łpra­cę i ko­mu­ni­ka­cję w co­raz bar­dziej zło­żo­ny spo­sób, któ­ry wy­nió­sł na­sze zdol­no­ści kul­tu­ro­we na nowy po­ziom. Mo­gli­śmy wpro­wa­dzać in­no­wa­cje i dzie­lić się nimi szyb­ciej niż kto­kol­wiek inny. Po­zo­sta­łe ga­tun­ki lu­dzi nie mia­ły szans.
Jed­nak na­sze przy­ja­zne na­sta­wie­nie ma rów­nież mrocz­ną stro­nę. Kie­dy czu­je­my, że gru­pa, któ­rą ko­cha­my, jest za­gro­żo­na przez inną gru­pę, je­ste­śmy w sta­nie odłączyć za­gra­ża­jącą nam gru­pę od na­szej umy­sło­wej sie­ci, co umo­żli­wia de­hu­ma­ni­za­cję in­nych lu­dzi. Tam, gdzie w nor­mal­nych wa­run­kach znaj­do­wa­ły­by się em­pa­tia i wspó­łczu­cie, nie znaj­du­je­my nic. Nie­zdol­ni do em­pa­tii wo­bec za­gra­ża­jących nam ob­cych, nie po­tra­fi­my dłu­żej po­strze­gać ich jako bli­źnich. Sta­je­my się wte­dy zdol­ni do naj­wi­ęk­szych okru­cie­ństw. Je­ste­śmy za­rów­no naj­bar­dziej to­le­ran­cyj­nym, jak i naj­bar­dziej bez­li­to­snym ga­tun­kiem na pla­ne­cie7.
 
 
Re­to­ry­ka prze­pe­łnio­na de­hu­ma­ni­za­cją kwit­nie w naj­lep­sze w Kon­gre­sie Sta­nów Zjed­no­czo­nych, któ­ry obec­nie jest bar­dziej spo­la­ry­zo­wa­ny niż w okre­sie woj­ny se­ce­syj­nej41. Były re­pu­bli­ka­ński czło­nek Izby Re­pre­zen­tan­tów Jim Le­ach ze sta­nu Iowa stwier­dził: „W ku­lu­arach re­pu­bli­ka­nie mó­wią na­praw­dę dziw­ne rze­czy o de­mo­kra­tach”42. Były de­mo­kra­tycz­ny se­na­tor Tom Da­schle z Da­ko­ty Po­łu­dnio­wej po­wie­dział, że „te nie­for­mal­ne spo­tka­nia sta­ły się pod­sta­wą po­dzia­łu »my–oni« i po­de­jścia w sty­lu »za­bij ich«”42. Me­dia spo­łecz­no­ścio­we upu­blicz­ni­ły taki ro­dzaj wro­go­ści. Kie­dy za­cy­to­wa­no wy­po­wie­dź Do­nal­da Trump Jr.: „Mur gra­nicz­ny jest jak ogro­dze­nie w zoo chro­ni­ące cię przed zwie­rzęta­mi”, de­mo­kra­tycz­na kon­gres­men­ka Il­han Omar z Min­ne­so­ty od­po­wie­dzia­ła: „Im wy­żej wspi­na się ma­łpa, tym bar­dziej wi­dać jej ty­łek”.
Jesz­cze nie­daw­no Wa­szyng­ton był o wie­le bar­dziej przy­ja­znym miej­scem. Pre­zy­dent Ro­nald Re­agan zwy­kł za­pra­szać na drin­ka do Bia­łe­go Domu za­rów­no de­mo­kra­tów, jak i re­pu­bli­ka­nów, „tyl­ko po to, by opo­wia­dać dow­ci­py”43. De­mo­kra­ci i re­pu­bli­ka­nie pod­ró­żo­wa­li ra­zem sa­mo­cho­da­mi z ro­dzin­nych miej­sco­wo­ści do Wa­szyng­to­nu, ja­dąc całą noc i zmie­nia­jąc się za kie­row­ni­cą. „Kłó­ci­li­śmy się jak cho­le­ra w Izbie Re­pre­zen­tan­tów – za­uwa­żył Dan Ro­sten­kow­ski, de­mo­kra­tycz­ny kon­gres­men z Il­li­no­is – ale tej sa­mej nocy gra­li­śmy w gol­fa”43. Kie­dy Re­agan za­dzwo­nił do spi­ke­ra Izby Tipa O’Ne­il­la po szcze­gól­nie ostrej wy­mia­nie zdań, Tip po­wie­dział: „Przy­ja­cie­lu, to po­li­ty­ka. Po szó­stej znów mo­że­my być przy­ja­ció­łmi”44.
Taki Kon­gres był w sta­nie roz­wi­ązy­wać pro­ble­my. Wpro­wa­dza­no i uchwa­la­no wte­dy wi­ęcej ustaw niż obec­nie. Wi­ęcej osób gło­so­wa­ło po­nad po­dzia­ła­mi. W 1967 roku re­pu­bli­ka­nie i de­mo­kra­ci wspól­nie za­twier­dzi­li usta­wę o pra­wach oby­wa­tel­skich, naj­wa­żniej­szą usta­wę z po­li­ty­ki spo­łecz­nej XX wie­ku. De­mo­kra­ci wspó­łpra­co­wa­li rów­nież z re­pu­bli­ka­na­mi, by uchwa­lić plan po­dat­ko­wy Re­aga­na, naj­bar­dziej zna­czącą re­for­mę po­dat­ko­wą we wspó­łcze­snej hi­sto­rii.
Wte­dy, w 1995 roku, na sce­nie po­ja­wia się Newt Gin­grich, mło­dy re­pu­bli­ka­ński kon­gres­men z Geo­r­gii, któ­ry opra­co­wu­je plan ode­bra­nia de­mo­kra­tom wła­dzy, jaką mie­li w Kon­gre­sie przez po­nad 40 lat. Jego teo­ria za­kła­da­ła, że tak dłu­go, jak dłu­go Kon­gres dzia­ła, wy­bor­cy nie będą od­czu­wać po­trze­by zmia­ny par­tii, któ­ra w nim rządzi. Jak stwier­dził: „Trze­ba zbu­rzyć sta­ry po­rządek, aby usta­no­wić nowy”45.
Głów­ną tak­ty­ką New­ta Gin­gri­cha jako spi­ke­ra Izby pod ko­niec lat dzie­wi­ęćdzie­si­ątych było wpro­wa­dze­nie roz­wi­ązań, któ­re mia­ły spra­wić, aby przy­ja­źń mi­ędzy re­pu­bli­ka­na­mi i de­mo­kra­ta­mi sta­ła się trud­na, je­śli nie nie­mo­żli­wa. Za­czął po pro­stu od zmia­ny ty­go­dnia pra­cy w Wa­szyng­to­nie z pi­ęciu do trzech dni, tak aby przed­sta­wi­cie­le re­pu­bli­ka­nów mo­gli spędzać wi­ęk­szo­ść cza­su w swo­ich okręgach, kon­tak­to­wać się z wy­bor­ca­mi i po­zy­ski­wać fun­du­sze. To po­su­ni­ęcie utrud­ni­ło przy­ja­źń mi­ędzy dwie­ma gru­pa­mi – mniej­sza licz­ba kon­gres­me­nów prze­no­si­ła ro­dzi­ny do Wa­szyng­to­nu46. Jak pi­sze po­li­to­log Nor­man Orn­ste­in: „Kie­dyś w week­en­dy człon­ko­wie Kon­gre­su cały czas byli gdzieś w po­bli­żu, urządza­li przy­jęcia, a ich dzie­ci ko­ńczy­ły te same szko­ły (…). Nie mamy z tym już do czy­nie­nia”42, 47.
Na Ka­pi­to­lu Gin­grich za­ka­zał re­pu­bli­ka­nom wspó­łpra­cy z de­mo­kra­ta­mi za­rów­no w ko­mi­sjach, jak i na par­kie­cie Izby. Kie­dy re­pu­bli­ka­nie mó­wi­li o de­mo­kra­tach lub Par­tii De­mo­kra­tycz­nej, za­le­ca­no im uży­wa­nie de­hu­ma­ni­zu­jące­go języ­ka wy­wo­łu­jące­go obrzy­dze­nie, cha­rak­te­ry­zo­wa­nie opo­zy­cji przy­miot­ni­ka­mi ta­ki­mi jak „zgni­li­zna” lub „cho­ry”48. Sam Gin­grich często po­rów­ny­wał de­mo­kra­tów do na­zi­stów49. Gdy wpro­wa­dził re­pu­bli­ka­nów na to nowe i wro­gie te­ry­to­rium, wie­lu de­mo­kra­tów ocho­czo po­szło w jego śla­dy. Nie było już wi­ęcej po­ro­zu­mień wy­pra­co­wa­nych za za­mkni­ęty­mi drzwia­mi, dwu­par­tyj­nych spo­tkań czy nie­for­mal­nych roz­mów w ku­lu­arach. Z cza­sem za­sa­dy, któ­re Gin­grich wpro­wa­dził w Izbie, tra­fi­ły do Se­na­tu50.
Jak opi­su­je swo­ją za­ży­ło­ść z nie­ży­jącym już se­na­to­rem Joh­nem McCa­inem z Ari­zo­ny były se­na­tor Joe Bi­den z De­la­wa­re: „John i ja pro­wa­dzi­li­śmy dys­ku­sje w la­tach dzie­wi­ęćdzie­si­ątych. Prze­cha­dza­li­śmy się i do­słow­nie sie­dzie­li­śmy obok sie­bie albo po stro­nie de­mo­kra­tów, albo re­pu­bli­ka­nów (…) by­li­śmy wte­dy (…) kar­ce­ni przez przy­wód­ców na­szych ugru­po­wań za to, że ze sobą roz­ma­wia­my i sie­dzi­my obok sie­bie, oka­zu­jąc przy­ja­źń w środ­ku de­ba­ty (…) po re­wo­lu­cji Gin­gri­cha w la­tach dzie­wi­ęćdzie­si­ątych. Wte­dy już nikt nie chciał, że­by­śmy prze­sia­dy­wa­li ra­zem, to wte­dy wszyst­ko za­częło się zmie­niać”51.
W mia­rę jak na wzgó­rzu upa­dał wza­jem­ny sza­cu­nek, na­rzędzia, któ­re wcze­śniej umo­żli­wia­ły ne­go­cja­cje i kom­pro­mis, zo­sta­ły oczer­nio­ne. „Becz­ki wie­przo­we”[6*] – pro­jek­ty fi­nan­so­wa­ne przez rząd fe­de­ral­ny, przy­no­szące ko­rzy­ści sto­sun­ko­wo nie­wiel­kiej licz­bie lu­dzi – wy­szły z mody. „Becz­ki wie­przo­we” mogą się wy­da­wać mar­no­traw­stwem, ale sta­no­wią nie­wiel­ką część bu­dże­tu fe­de­ral­ne­go i były zwy­kle klu­czo­we w prze­py­cha­niu wa­żnych ustaw. Po­li­to­log Sean Kel­ly usta­lił, że za­kaz wy­dat­ków w ra­mach „be­czek wie­przo­wych” z 2010 roku za­blo­ko­wał me­cha­ni­zmy, któ­re spra­wia­ły, iż Kon­gres funk­cjo­no­wał52. Po wpro­wa­dze­niu za­ka­zu ka­żde­go roku uchwa­la­no nie­mal sto ustaw mniej. Po­li­ty­cy, po­zba­wie­ni mar­chew­ki, któ­ra skła­nia­ła do za­wie­ra­nia kom­pro­mi­su, mie­li mniej­sze szan­se na suk­ces. Tak jak ucznio­wie w kla­sie, w któ­rej pa­nu­je ry­wa­li­za­cja, człon­ko­wie ró­żnych par­tii do­strze­gli, że nie są już od sie­bie za­le­żni, i od­mó­wi­li wspó­łpra­cy.
W li­be­ral­nej de­mo­kra­cji po­li­tycz­ni ry­wa­le nie mogą so­bie jed­nak po­zwo­lić na to, by zo­stać wro­ga­mi53. Na­wi­ązy­wa­nie kon­tak­tów to­wa­rzy­skich uczło­wie­cza ry­wa­li. Wspó­łpra­ca, ne­go­cja­cje czy za­ufa­nie – obec­nie tak rzad­kie w Wa­szyng­to­nie – sta­ją się w ta­kich oko­licz­no­ściach mo­żli­we.
 
 
Hi­po­te­za sa­mo­udo­mo­wie­nia nie jest tyl­ko ko­lej­ną opo­wie­ścią o stwo­rze­niu. To po­tężne na­rzędzie, któ­re może po­móc nam ukró­cić na­szą skłon­no­ść do de­hu­ma­ni­zo­wa­nia in­nych. To rów­nież ostrze­że­nie i przy­po­mnie­nie, że aby prze­trwać i roz­wi­jać się da­lej, mu­si­my po­sze­rzyć na­szą de­fi­ni­cję przy­na­le­żno­ści.

 
Wesprzyj nas