Powieść nominowana do Międzynarodowego Bookera i National Book Award. „Drobny szczegół” to medytacja nad mechanizmami przemocy, grozą wojny i pracą pamięci, przypominająca, że historię piszą zwycięzcy, a los ofiar objęty jest milczeniem.


Rok 1949, spieczona sierpniowym słońcem pustynia Negew blisko granicy z Egiptem.
Izraelscy żołnierze, oczyszczający terytorium z Palestyńczyków, biorą do niewoli Beduinkę, gwałcą ją i zabijają.

XXI wiek. Mieszkanka Ramallah, która natrafia w gazecie na artykuł o zbrodni sprzed lat, wyrusza do Negewu, chcąc dowiedzieć się, co dokładnie spotkało tamtą dziewczynę – prześladuje ją bowiem pewien „drobny szczegół” łączący jej życie z ówczesnymi wydarzeniami.

***

Żołnierze przypatrywali się, jak włosy dziewczyny bezgłośnie opadają na piach. Żołnierz pełniący straż złapał psa i razem z kolegą zaczęli polewać go od góry benzyną z kanistra i wcierać ją w jego jasnożółtą sierść. Tymczasem ciało oficera przeszedł dreszcz, który przez kilka chwil nie ustępował, choć stali pod palącymi promieniami popołudniowego słońca.
Niebawem sanitariusz skończył strzyc dziewczynę, odkaził nożyczki, grzebień i stołek, a jeden z żołnierzy zebrał włosy z ziemi i owinął w szmatę, którą złożył na stosie podartych ubrań, po czym na rozkaz oficera je podpalił.
Z dala od ognia pochłaniającego ubrania zostało kilka czarnych pierścieni włosów rozrzuconych na piasku.

***

• W tej książce chodzi nie tyle o odkrycie prawdy czy zadośćuczynienie, ile o namysł nad powtarzającą się historią, nad przeszłością jako powracającą traumą. Według Shibli na doświadczenie okupacji składa się raczej poczucie długotrwałego osamotnienia aniżeli tragiczne momenty kryzysu.
„New York Review of Books”

• Wyrafinowana, nieoczywista powieść o empatii i potrzebie naprawienia błędów.
„The Observer”

• Gęsta, przenikliwa książka o tym, co znaczy żyć w obliczu przemocy.
„Los Angeles Review of Books”

Adania Shibli
Drobny szczegół
Przekład: Hanna Jankowska
Wydawnictwo Drzazgi
Premiera: 6 listopada 2023
 
 

1

Wszystko tu było nie­ru­chome oprócz fa­ta­mor­gany. Wpra­wiała w bez­gło­śne drże­nie roz­le­głe na­gie płasz­czy­zny cią­gnące się jedna za drugą aż do nieba, pa­lące słońce po­po­łu­dnia nie­mal za­cie­rało li­nię bla­do­żół­tych piasz­czy­stych wznie­sień. Je­dy­nymi szcze­gó­łami, ja­kie dało się na nich wy­róż­nić, były le­dwo wi­doczna gra­nica, wi­jąca się cha­otycz­nie po zbo­czach i po­chy­ło­ściach, oraz wą­tłe cie­nie su­chych za­ro­śli cier­ni­stego krwi­ściągu i ka­mieni na wzgó­rzach. Poza tym nie było nic, tylko ogromna prze­strzeń ja­ło­wej pu­styni Ne­gew przy­tło­czo­nej sierp­nio­wym skwa­rem.
I nie było w tej prze­strzeni żad­nych oznak ży­cia poza do­bie­ga­ją­cym z od­dali szcze­ka­niem psa i gło­sami żoł­nie­rzy roz­bi­ja­ją­cych obóz. Do­cho­dziły do jego uszu, kiedy z miej­sca, które za­jął na szczy­cie jed­nego ze wzgórz, ob­ser­wo­wał przez lor­netkę roz­cią­ga­jący się przed nim wi­dok. Choć ra­ziło go ja­skrawe świa­tło, uważ­nie po­dą­żał wzro­kiem za wą­skimi ścież­kami i za­głę­bie­niami w pia­sku, za­trzy­mu­jąc od czasu do czasu spoj­rze­nie i dłu­żej się im przy­glą­da­jąc. W końcu od­jął lor­netkę od oczu, wło­żył do fu­te­rału i po­ko­nu­jąc opór zgęst­nia­łego po­po­łu­dnio­wego po­wie­trza, skie­ro­wał się do obozu.
Kiedy tu przy­byli, za­stali dwa ba­raki i resztki roz­wa­lo­nej ściany trze­ciego. Tylko tyle oca­lało po zma­so­wa­nym ostrzale tego te­renu na sa­mym po­czątku wojny. Te­raz jed­nak obok dwóch ba­ra­ków wzno­sił się na­miot do­wódz­twa oraz drugi, słu­żący za sto­łówkę, i wszę­dzie sły­chać było od­głosy zbi­ja­nia ste­laży trzech na­mio­tów, w któ­rych mieli za­miesz­kać żoł­nie­rze. Jego za­stępca, star­szy sier­żant, który już na niego cze­kał, po­in­for­mo­wał, że żoł­nie­rze usu­nęli z te­renu obozu gruz i ka­mie­nie, a wy­zna­czona grupa na­pra­wia okopy. Męż­czy­zna stwier­dził w od­po­wie­dzi, że trzeba skoń­czyć wszyst­kie przy­go­to­wa­nia, za­nim za­pad­nie zmrok, po czym na­ka­zał za­wia­do­mić pod­ofi­ce­rów, część ka­prali i naj­bar­dziej do­świad­czo­nych żoł­nie­rzy, by na­tych­miast sta­wili się na od­prawę w na­mio­cie do­wódz­twa.

*

Świa­tło po­po­łu­dnio­wego słońca wy­peł­niło wej­ście do na­miotu, prze­do­stało się do środka i roz­po­starło na pia­sku, uwy­dat­nia­jąc za­głę­bie­nia zo­sta­wione w nim przez stopy żoł­nie­rzy. Na po­czątku wy­ja­śnił, że ich głów­nym za­da­niem pod­czas sta­cjo­no­wa­nia w tej oko­licy, poza wy­ty­cze­niem gra­nicy z Egip­tem i pil­no­wa­niem, by nikt się przez nią nie prze­do­stał, bę­dzie prze­cze­sa­nie pół­nocno-za­chod­niej czę­ści Ne­gewu i oczysz­cze­nie jej z Ara­bów, któ­rzy tu jesz­cze prze­by­wają. Ze źró­deł lot­nic­twa woj­sko­wego przy­szły in­for­ma­cje o ich obec­no­ści w tym re­jo­nie. Trzeba bę­dzie co­dzien­nie pa­tro­lo­wać te­ren i do­kład­nie go roz­po­znać. Może to po­trwać ja­kiś czas. W każ­dym ra­zie po­zo­staną tu­taj, do­póki nie za­pew­nią bez­pie­czeń­stwa w tej czę­ści Ne­gewu. Oprócz tego będą co­dzien­nie od­by­wać ćwi­cze­nia i ma­newry ra­zem z resztą żoł­nie­rzy, żeby pod­szko­lić się w walce w wa­run­kach pu­styn­nych i się do nich przy­zwy­czaić.
Słu­chali go, śle­dząc ru­chy, ja­kie wy­ko­ny­wał ręką nad roz­ło­żoną mapą. Obóz wy­da­wał się na niej czarną kropką, le­dwo wi­doczną na du­żym sza­rym trój­ką­cie. Nikt nie sko­men­to­wał tego, o czym była mowa, w na­mio­cie na kilka chwil za­pa­dła więc ci­sza. Do­wódca pod­niósł wzrok znad mapy na sku­pione twa­rze żoł­nie­rzy, po któ­rych spły­wał pot, tak że błysz­czały w świe­tle pa­da­ją­cym od wej­ścia. Znów za­czął mó­wić, pod­kre­śla­jąc, że mają wy­ma­gać od sze­re­go­wych, zwłasz­cza tych, któ­rzy nie­dawno do­łą­czyli do od­działu, by dbali o sprzęt i mun­dury. Je­śli się okaże, że któ­re­muś bra­kuje ja­kiejś czę­ści ekwi­punku albo mun­duru, mają mu o tym bez­po­śred­nio za­mel­do­wać. I niech przy­po­mi­nają żoł­nie­rzom o obo­wiązku prze­strze­ga­nia hi­gieny oso­bi­stej i co­dzien­nym go­le­niu się. Za­nim ogło­sił ko­niec od­prawy, po­le­cił szo­fe­rowi, jed­nemu z sier­żan­tów i dwóm ka­pra­lom, żeby się przy­go­to­wali, bo za­raz po­jadą z nim na pierw­szy pa­trol po oko­licy.
Za­nim wy­ru­szyli, za­szedł do ba­raku, który wy­brał so­bie na kwa­terę. Prze­niósł swoje rze­czy, zło­żone przed­tem przy wej­ściu, do kąta po­miesz­cze­nia, a po­tem wziął me­ta­lowy ka­ni­ster, który miał w swoim ba­gażu, i na­lał z niego wody do nie­wiel­kiej mi­ski. Wy­jął z woj­sko­wego worka ręcz­nik, zmo­czył go i starł pot z czoła. Po­tem znów za­nu­rzył ręcz­nik w wo­dzie, zdjął ko­szulę i wy­tarł się pod pa­chami. Wło­żył ko­szulę, a kiedy skoń­czył za­pi­nać gu­ziki, sta­ran­nie wy­płu­kał ręcz­nik i po­wie­sił na gwoź­dziu wbi­tym w ścianę. Na­stęp­nie wy­niósł mi­skę przed ba­rak i wy­lał brudną wodę na pia­sek. Wró­cił z na­czy­niem do środka, po­ło­żył je w ką­cie obok reszty swo­ich rze­czy i wy­szedł.
Szo­fer sie­dział już na swoim miej­scu za kie­row­nicą, a pod­ofi­ce­ro­wie, któ­rym ka­zał ze sobą je­chać, stali wo­kół sa­mo­chodu. Kiedy się do nich zbli­żył, wsie­dli i za­jęli miej­sca z tyłu, a on usiadł z przodu koło kie­rowcy. Ten po­pra­wił się na sie­dze­niu, po czym się­gnął do sta­cyjki i uru­cho­mił sil­nik, któ­rego gło­śny war­kot roz­niósł się po otwar­tej prze­strzeni.
Drogą mię­dzy bla­do­żół­tymi wzgó­rzami ota­cza­ją­cymi ich ze wszyst­kich stron skie­ro­wali się na za­chód. Za je­epem cią­gnęły się gę­ste ob­łoki pyłu, który do­by­wał się spod opon i uno­sił wy­soko, cał­kiem prze­sła­nia­jąc wi­dok z tyłu. Pia­sek ob­sy­pał żoł­nie­rzy na tyl­nych sie­dze­niach, mu­sieli za­mknąć oczy i usta, żeby się im tam nie do­stał. Fale py­li­stych ob­ło­ków o roz­ma­itych kształ­tach opa­dły do­piero wtedy, gdy po­jazd zna­lazł się da­leko, a głos sil­nika zu­peł­nie ucichł. Pia­sek osiadł znów na zbo­czach wzgórz i czę­ściowo za­tarł dwie rów­no­le­głe li­nie, które po­zo­sta­wiły na nim koła sa­mo­chodu.
Do­je­chali do li­nii de­mar­ka­cyj­nej z Egip­tem i uważ­nie obej­rzeli pas gra­niczny, ale nie zna­leźli żad­nych śla­dów świad­czą­cych o pró­bach jego na­ru­sze­nia. Gdy słońce zna­la­zło się ni­sko nad ho­ry­zon­tem, a upał i kurz dały się im we znaki, do­wódca na­ka­zał szo­fe­rowi wra­cać do obozu. Pod­czas tego re­ko­ne­sansu nie na­tra­fili w oko­licy na żadną żywą istotę, choć ra­porty do­no­siły, że coś się tu­taj dzieje.
Do obozu do­tarli przed zmro­kiem, ale błę­kit nieba od wschod­niej strony pra­wie już za­nikł w ciem­no­ści, na któ­rej tle słabo roz­bły­sło kilka gwiazd. Przy­go­to­wa­nia nie do­bie­gły jesz­cze końca, więc kiedy tylko wy­sie­dli z je­epa, przy­ka­zał, że trzeba się ze wszyst­kim upo­rać, za­nim za­siądą do ko­la­cji. To do­dało żoł­nie­rzom ener­gii, wi­dać było, że ich syl­wetki w róż­nych za­kąt­kach obozu po­ru­szają się te­raz żwa­wiej i szyb­ciej.
Skie­ro­wał się do swo­jego ba­raku, w któ­rym za­pa­dła już nie­prze­nik­niona ciem­ność. Przez chwilę stał na środku, po czym wró­cił do drzwi i otwo­rzył je na oścież, żeby choć tro­chę roz­pro­szyć pa­nu­jący we­wnątrz mrok. Zdjął z gwoź­dzia ręcz­nik, który już cał­kiem wy­sechł, zwil­żył go odro­biną wody na­la­nej pro­sto z ka­ni­stra i za­czął wy­cie­rać pot i pył z twa­rzy i rąk. Po­chy­lił się znów nad swo­imi ba­ga­żami, wziął lampę naf­tową, zdjął szkło i po­sta­wił ją na stole, ale knota nie za­pa­lił, po czym wy­szedł z ba­raku. Choć w środku prze­by­wał tylko kilka mi­nut, niebo przez ten czas usiało się gwiaz­dami, a mrok spo­wił całą oko­licę, tak że wy­dać się mo­gło, iż noc za­pa­dła w jed­nej chwili. Te­raz syl­wetki żoł­nie­rzy po­ru­szały się wol­niej, a ich głosy roz­le­gały się w czar­nej jak wę­giel nocy, którą prze­ni­kały pro­myki świa­tła z lamp prze­do­sta­jące się przez otwory i szpary w ścia­nach na­mio­tów.
Ob­szedł in­fra­struk­turę obozu, żeby spraw­dzić, jak po­stę­pują prace, zwłasz­cza przy na­pra­wie oko­pów i przy­go­to­wy­wa­niu te­renu pod ćwi­cze­nia. Wszystko zda­wało się prze­bie­gać zgod­nie z pla­nem, tylko że mi­nęła już ósma, a oni za­zwy­czaj punk­tu­al­nie o tej go­dzi­nie zbie­rali się na ko­la­cję. Nie upły­nęło jed­nak wiele czasu, gdy wszy­scy skie­ro­wali się do głów­nego na­miotu, gdzie za­sie­dli przy dłu­gich sto­łach.
Za­raz po po­siłku po­szedł do swo­jego ba­raku. Drogę oświe­tlały mu księ­życ w pełni i gwiazdy roz­sy­pane nad ciemną li­nią ho­ry­zontu. Przy­go­to­wał się do snu, zga­sił lampę i wy­cią­gnął się na łóżku, od­rzu­ciw­szy na­kry­cie i cał­kiem od­sło­niw­szy ciało. W po­miesz­cze­niu było nie­zno­śnie go­rąco, mimo to od razu za­snął. Dla wszyst­kich był to długi, znojny dzień: 9 sierp­nia 1949 roku.

 
Wesprzyj nas