W książce “O czasie” David Rooney opowiada historie dwunastu czasomierzy z kluczowych momentów w przeszłości. Te opowieści ilustrują tezę, że historia zegarów jest historią cywilizacji, pokazując jak na przestrzeni wieków wyobrażano sobie czas, jak stosowano go w celach politycznych, gospodarczych i wojskowych.


Jesteś w pracy, pędzisz ze spotkania na spotkanie, gonią cię terminy i dedlajny. Albo przy śniadaniu przeglądasz wiadomości, zerkając na zegar, który nieubłaganie pokazuje, że Twój wolny czas się kończy. A może czytasz w chwili przerwy między pracą a obiadem, obiadem i zmywaniem naczyń albo w wolnej chwili przed pójściem spać. Albo masz chwilę czasu dla siebie w weekend. Wbrew pozorom w żadnym z tych przypadków Twój czas nie jest całkowicie Twój. Twój czas został rozdzielony, przydzielony, kontrolowany i egzekwowany przez siły i ludzi poza twoją kontrolą.

Wszystko to jest możliwe dzięki najbardziej zaawansowanym chronometrom, jakie wytworzył człowiek – niepozornym małym czarnym sześcianom o powierzchni kilku centymetrów kwadratowych – zegarom atomowym o niewiarygodnej dokładności jednej sekundy błędu pomiaru na 158 milionów lat.

Od tysięcy lat mieszkańcy Ziemi, niezależnie od kultury i miejsca zamieszkania wytwarzali i używali urządzenia służące pomiarowi czasu. Od miejskich zegarów słonecznych starożytnego Rzymu poprzez średniowieczne zegary wodne w cesarskich Chinach, średniowieczne klepsydry, zegar giełdowy w Amsterdamie z 1611 roku, obserwatoria czasów oświecenia w Indiach aż po niezwykle precyzyjne zegary atomowe krążące wokół Ziemi w satelitach GPS – te mniej lub bardziej skomplikowane urządzenia pomagały ludzkości w poruszaniu się po świecie, budowaniu imperiów, prowadzeniu dalekich wypraw, a nawet doprowadziły nas na skraj zagłady. Przez wieki władcy i rządzące elity wykorzystywały je do sprawowania władzy, toczenia wojen, zarabiania pieniędzy, rządzenia obywatelami i kontrolowania życia.

Nie bez przyczyny książka Davida Rooneya nosi podtytuł “Historia cywilizacji w dwunastu zegarach”. Nie jest to opis technicznych czy naukowych aspektów zegarów jako mniej lub bardziej skomplikowanych maszyn. Wybrane przez Rooneya czasomierze nie mają jakichś szczególnych cech – nie są to ani pierwsze egzemplarze ani przełomowe od strony technicznej – dla autora mają raczej znaczenie metaforyczne i stanowią podstawę do opowieści o ogólnych trendach i wzorach zachowań stanowiących podstawy rozwoju naszej cywilizacji. Rooney wykorzystuje w swojej książce zegary, rozumiane jako wytwory materialne, jako punkt wyjścia do dywagacji, w jaki sposób od zarania dziejów władcy, kapłani i elity gospodarcze sterowały podwładnymi i całymi społeczeństwami wykorzystując rachubę czasu i czasomierze.

rozwój i upowszechnianie coraz dokładniejszych zegarów nigdy nie było politycznie neutralne

Jak podkreśla Rooney – rozwój i upowszechnianie coraz dokładniejszych zegarów nigdy nie było politycznie neutralne. Dobrym przykładem może być standaryzacja czasu pod koniec XIX wieku, która nie tylko umożliwiła koordynację rozkładów jazdy kolei i działania rynków finansowych, ale także umożliwiła egzekwowanie wiktoriańskich praw, które ograniczały godziny sprzedaży alkoholu w pubach i barach.

Kilka wieków wcześniej powstawanie coraz dokładniejszych urządzeń chronometrycznych umożliwiających obliczanie długości geograficznej na morzu stało się początkiem zamorskich podróży i kilkusetletniej ekspansji kolonialnej, globalnego handlu i powstania światowych imperiów. Trudno też wyobrazić sobie naszą współczesną cywilizację bez atomowych zegarów odpowiedzialnych za działanie systemów komputerowych, transakcji finansowych w czasie rzeczywistym, nawigacji GPS i systemów naprowadzania rakiet balistycznych.

Książka Davida Rooneya, historyka, miłośnika zegarów, byłego kustosza w dziale pomiarów czasu w Obserwatorium Królewskim w Greenwich i dyrektora Antiquarian Horological Society, to interesujące spojrzenie na dzieje naszej cywilizacji, różnych kultur i tradycji na przestrzeni tysięcy lat, łącząca fakty, ciekawostki i autorskie spostrzeżenia w ciekawej formie. Odkrywając pewne zdumiewające łańcuchy przyczynowo-skutkowe Rooney zachęca czytelnika do własnych przemyśleń na tematy leżące u podstaw rozwoju ludzkości: władzy, moralności, wojny i pokoju, wiary, gospodarki, tożsamości narodowej, wiedzy czy rozkwitu i upadku imperiów. Nikodem Maraszkiewicz

David Rooney, O czasie. Historia cywilizacji w dwunastu zegarach, Przekład: Aleksandra Czwojdrak, Seria: Mundus, Wydawnictwo Bo.wiem, Premiera: 20 września 2023
 
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
 

David Rooney
O czasie. Historia cywilizacji w dwunastu zegarach
Przekład: Aleksandra Czwojdrak
Seria: Mundus
Wydawnictwo Bo.wiem
Premiera: 20 września 2023
 
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
 
 

Wstęp

Lot Korean Air 007, rok 1983

Wczesne godziny mroźnego alaskańskiego poranka. Kapitan samolotu linii Korean Air Chun Byung-in, pierwszy oficer Son Dong-hui i inżynier pokładowy Kim Eui-dong zdecydowanym krokiem przecinają płytę lotniska międzynarodowego portu lotniczego w Anchorage, po czym wspinają się do kokpitu samolotu pasażerskiego Boeing 747. Polecą do międzynarodowego portu lotniczego Gimpo w Seulu.
Samolot KAL 007 wylądował w Anchorage po drodze z nowojorskiego międzynarodowego portu lotniczego imienia Johna F. Kennedy’ego na przegląd techniczny, tankowanie paliwa i wymianę załogi, zarówno pilotów, jak i obsługi. Port lotniczy na Alasce na północno-zachodnim koniuszku Ameryki często pełni funkcję lotniska tranzytowego dla lotów z USA do wschodniej Azji. Znaczna część przestrzeni powietrznej nad krajami komunistycznymi w Azji i Europie jest zamknięta dla zagranicznego ruchu lotniczego, wymusza dłuższe trasy lotów dla chcących korzystać z bezpiecznych korytarzy międzynarodowych. Lecz Chun, kapitan samolotu, zna drogę z Anchorage do Seulu jak własną kieszeń, lata nią już pół dekady.
Pierwsza część lotu z 269 osobami na pokładzie przebiegła bez zakłóceń, a warunki pogodowe zapowiadają, że i druga część upłynie spokojnie – prędkość wiatru czołowego jest poniżej przeciętnej, czyli lot potrwa nieco krócej. W celu przybycia do Seulu o planowanym czasie przesunięto o pół godziny moment wylotu z Anchorage.
Przegląd zakończony, wszystko wydaje się w normie. Trasa zostaje wprowadzona do komputera nawigacyjnego, który przeprowadzi samolot bezpiecznie między granicami stref zakazu lotów, systemy radarowe lotniska odnotowują KAL 007 w powietrzu o godzinie 4.00 nad ranem czasu lokalnego. Lot jak każdy inny.
Mijają godziny. Załoga samolotu gawędzi przyjacielsko w beztroskim nastroju. Co pewien czas kontaktują się z kolejnymi organami kontroli ruchu lotniczego, informują o swoim położeniu i pogodzie, potwierdzają plany. Pasażerowie dostają śniadanie, podróż niczym nie różni się od innych.
Ale coś jest nie tak z autopilotem. Chun, Son i Kim nie spostrzegli, że nie został on prawidłowo ustawiony i że od wylotu z Alaski coraz bardziej zbaczają na północ od planowanej trasy. Trudno o błąd gorszy w skutkach. Nie mając innego sposobu na potwierdzenie swojej pozycji, prowadzą samolot planowaną trasą na podstawie własnych urządzeń nawigacyjnych, lecz w rezultacie znaleźli się w zakazanej przestrzeni powietrznej nad półwyspem Kamczatka i wyspą Sachalin.
Po pięciu godzinach od wylotu boeinga z Alaski myśliwiec odrzutowy Su-15, pilotowany przez majora Giennadija Osipowicza, zostaje wysłany w celu przechwycenia samolotu – z czego jego koreańska załoga nie zdaje sobie sprawy. Dowództwo Osipowicza dostrzegło w okolicy amerykański samolot szpiegowski, monitorujący prowadzone właśnie testy pocisków. To dobrze znany czterosilnikowy odrzutowiec zwiadowczy Boeing RC-135, pod wieloma względami podobny do pasażerskiego boeinga 747, lecz bez charakterystycznego garba nad kokpitem. Osipowicz i jego dowódcy są przekonani, że samolot Korean Air to kolejna amerykańska maszyna szpiegowska.
Dwadzieścia minut później, po dotarciu do boeinga z jego nieświadomymi niczego załogą i pasażerami, Osipowicz oddaje serię strzałów ostrzegawczych z broni pokładowej tuż przed dziobem samolotu, ale koreańska załoga nie może ich zobaczyć – kontynuują pogawędkę, nieświadomi szybko nadciągającego zagrożenia. Po sześciu minutach Osipowicz odpala w stronę koreańskiego samolotu dwa pociski rakietowe powietrze–powietrze. Jeden chybia, lecz drugi wybucha w okolicy ogona boeinga, przerywając obwody sterowania hydraulicznego, co powoduje istotne uszkodzenia konstrukcji samolotu. Jeden z odłamków wdziera się do kadłuba maszyny, wywołując jej dekompresję. KAL 007, choć już śmiertelnie ranny, leci dalej, załoga usiłuje odzyskać nad nim kontrolę. Pół minuty po uderzeniu rakiety przez system nagłośnienia kabiny pasażerskiej zaczynają rozbrzmiewać automatyczne komunikaty. „Uwaga, awaryjne lądowanie. Proszę zgasić papierosy. Awaryjne lądowanie”. Z sufitu w kabinie pasażerskiej i kokpicie spadają maski tlenowe, z głośników słychać głośne polecenia: „Nałożyć maskę na nos i usta, dopasować długość opaski. Uwaga, awaryjne lądowanie”1.
Samolot pasażerski mknie przez niebiosa ponad Morzem Japońskim. Pasażerowie, wciąż przytomni, nie wiedzą wprawdzie, co i dlaczego w nich uderzyło, nie mają jednak złudzeń co do śmiertelnego zagrożenia, w jakim się znajdą, jeśli maszyna nie zdoła awaryjnie wylądować. Załoga niezłomnie usiłuje odzyskać kontrolę nad układem sterowania, lecz ten reaguje coraz słabiej. Samolotem, który w zapasach z wiatrem i warunkami atmosferycznymi utracił już aerodynamikę niezbędną do bezpiecznego lotu, szarpie, maszyna wykręca beczki. Dwanaście minut po odpaleniu rakiety piloci tracą resztki kontroli nad odrzutowcem i KAL 007 w zabójczym korkociągu wpada do morza. Chwile grozy minęły. Jest poranek 1 września 1983 roku. Nie przeżył nikt.
Wysoko na orbicie krąży flota siedmiu amerykańskich eksperymentalnych satelitów wojskowych Navstar. Każdy z nich, o wielkości koła przeciętnego samochodu osobowego, waży niespełna tonę. Zasilane po części przez ogniwa solarne, a po części przez paliwo rakietowe zwane hydrazyną, były wystrzeliwane po jednym co kilka miesięcy, poczynając od 1978 roku. Unoszą one umieszczone w nich precyzyjne zegary w liczbie dwudziestu pięciu, skonstruowane w Kalifornii w ramach eksperymentu nawigacyjnego o nazwie Global Positioning System. Zegary te mogły ocalić życie wszystkich osób na pokładzie KAL 007.

Cztery dni po zestrzeleniu koreańskiego samolotu pasażerskiego przez radziecką rakietę amerykański prezydent Ronald Reagan wygłosił pełne emocji telewizyjne przemówienie, w którym określił tę tragedię jako „masakrę”, „zbrodnię przeciwko ludzkości” i „akt barbarzyństwa” popełniony przez władze radzieckie, deklarując, że podejmie kroki, aby się to nigdy więcej nie zdarzyło2.
Eksperymentalne satelity szybujące nad samolotem pasażerskim, który wpadł w korkociąg i runął do morza, były pierwszymi wśród całej konstelacji znanej dziś pod nazwą GPS, nad którą pracowało wówczas amerykańskie wojsko. Każdy z satelitów GPS mieścił w sobie trzy lub cztery miniaturowe zegary atomowe, przekazujące na Ziemię precyzyjne sygnały czasu, dzięki którym osoby wyposażone w odbiorniki GPS mogły ustalać swoje położenie z dokładnością do kilkudziesięciu metrów. Obecnie system GPS obejmuje jakieś trzydzieści dwa satelity, działające nieprzerwanie, a w najnowszych spośród nich znajdują się zegary znacznie bardziej niezawodne i dokładne niż te pierwsze, zbudowane w połowie lat siedemdziesiątych XX wieku.
Te kosmiczne zegary stały się już niewidzialną częścią naszej codzienności – nie tylko podają nam precyzyjną lokalizację, ale i synchronizują całą współczesną infrastrukturę, poczynając od telekomunikacji, a kończąc na energetyce. We wrześniu 1983 roku z eksperymentalnych satelitów GPS korzystało tylko wojsko. Lecz zestrzelenie KAL 007 i śmierć 269 niewinnych osób zmieniły sytuację. Jedenaście dni po wystąpieniu telewizyjnym Reagan ogłosił ustami swojego sekretarza prasowego, że samoloty cywilne będą mogły korzystać z GPS, gdy system zacznie już sprawnie funkcjonować. Gdyby te eksperymentalne sygnały były dostępne dla koreańskich pilotów, być może zwróciłyby ich uwagę na błąd w nawigacji i zapobiegły tragedii z 1 września 1983 roku.
Stosunkowo nieskomplikowane zegary z lat siedemdziesiątych, wyprodukowane w ramach wspólnego przedsięwzięcia amerykańskiej firmy Rockwell i niemieckiego producenta zegarów Efratom, umieszczone w prostej aluminiowej obudowie i zabezpieczone przed wstrząsami, jakie czekały je w chwili startu w kosmos, być może nie sprostałyby naszym wyobrażeniom o precyzyjnych i ważnych zegarach. Nie są piękne w tradycyjnym sensie tego słowa i niewielu kolekcjonerów znajduje dla nich miejsce w swoich domach. A jednak to właśnie one zmieniły świat, nie tylko pod względem technicznym, ale też politycznym i kulturowym. To zegary umieszczone nad naszymi głowami przez supermocarstwo militarne. Usługi, jakie świadczą, nie są i nigdy nie były ucieleśnieniem niewinności. Czy nie powinniśmy więc spojrzeć na nie krytyczniej?
Pierwsze zegary z lat siedemdziesiątych nadal są z nami. Choć owe dwadzieścia pięć zegarów z pierwszych siedmiu satelitów GPS krążących wokół Ziemi w chwili, gdy samolot KAL 007 spadał do Morza Japońskiego, zastąpiła już nowsza technologia, to wciąż pozostają one na orbicie. To zegary w prawdziwym sensie tego słowa, skonstruowane przez zegarmistrzów w zakładach takich jak Rockwell i Efratom w Kalifornii. Dziś już unieruchomione, mimo to zawsze będą krążyć w ciszy nad naszymi głowami na wycofanych z użytku satelitach. Nocne niebo to muzeum starych zegarów; gdybyż tylko nasz wzrok mógł sięgnąć tak daleko.

Poczynając od najstarszych cywilizacji, w każdej kulturze konstruowano zegary i korzystano z nich. Od miejskich zegarów słonecznych starożytnego Rzymu po średniowieczne zegary wodne w Chinach, od klepsydr w średniowieczu, niepostrzeżenie rodzących rewolucję, po indyjskie obserwatoria doby oświecenia – historia zegarów to dzieje cywilizacji. Książka ta jest więc przeznaczona dla każdego zainteresowanego historią świata, polityką oraz tym, jak opowieść o mierzeniu czasu jest zarazem opowieścią o nas samych. Przedstawia dwanaście studiów przypadku – dwanaście autentycznych zegarów z naszej przeszłości – pokazując, jak od tysięcy lat wykorzystywano czas, upolityczniano go i używano jako oręża. Dzięki zegarom elity dzierżą władzę, zarabiają pieniądze, rządzą obywatelami i kontrolują ich życie.
Czasami jednak – także z wykorzystaniem zegarów – obywatele stawiają im opór. Nie ma w tym nic z abstrakcji. To realnie istniejące zegary, o dziejach możliwych do ustalenia, zdolne wskrzesić na naszych oczach przełomowe, a nieraz burzliwe chwile z przeszłości.

Fascynacja zegarami i ich historią zrodziła się we mnie wcześnie, w 1982 roku. Gdy miałem osiem lat, rodzice postanowili założyć firmę produkującą i naprawiającą zegary. W połowie lat sześćdziesiątych mama pracowała jako researcher w Tyne Tees Television, później została nauczycielką. Tata był kreślarzem w firmie Baker Perkins z Hebburn, potem również został nauczycielem. Lecz oboje zawsze marzyli o własnym biznesie i na początku lat osiemdziesiątych podjęli to ryzyko. Siedzibą firmy był nasz rodzinny dom, budynek z tarasem w mieście South Shields w Anglii, położonym na chłodnym wybrzeżu Morza Północnego, u ujścia rzeki Tyne. Tak się złożyło, że opodal znajdowała się stara kopalnia Harton Pit, gdzie w roku 1854 czołowi ówcześni naukowcy przeprowadzali pionierskie eksperymenty z wykorzystaniem zegarów wahadłowych. W dziewiętnastowiecznym South Shields zegary stanowiły gorący temat.
Naszą jadalnię przekształcono w pracownię zegarmistrzowską i bibliotekę, zapasowa sypialnia stała się biurem. Przy stole kuchennym, przy którym jadaliśmy wszystkie posiłki, nabyłem w dzieciństwie umiejętność posługiwania się słownictwem związanym z zegarami, słuchając dyskusji o tajemnej sztuce zegarmistrzostwa – o ślimakach, wychwytach, oscylatorach – a także o wyzwaniach związanych z pracą nad tymi skomplikowanymi urządzeniami i z prowadzeniem firmy. Słuchałem też o współpracy rodziców ze znanymi badaczami sztuki zegarmistrzowskiej i kolekcjonerami, często również towarzyszyłem im w trakcie wyjazdów, podczas których montowali zegary w wiejskich posiadłościach i muzeach na terenie Szkocji i północnej Anglii.
Wydaje mi się, że przejąłem po nich hybrydową kombinację charakterystycznego dla ojca zmysłu technicznego w dziedzinie zegarów oraz doświadczeń mamy w zbieraniu materiałów na potrzeby telewizyjnych programów dokumentalnych. Oboje rodzice dostrzegali potrzebę opowiadania klientom o historii zegarów, nad którymi akurat pracowali. Sprawa nigdy nie sprowadzała się tylko do naprawienia zegara, każdy czasomierz miał własne dzieje, stanowił też część ogólnej historii, nawet jeśli skromną. Zadaniem rodziców było odkrycie tej historii i podzielenie się nią.
Po dekadzie spędzonej w świecie zegarmistrzostwa i jego dziejów wyjechałem na studia. Studiowałem fizykę, a później historię nauki i techniki, pracując jednocześnie jako kustosz w dziale technologii londyńskiego Muzeum Nauki. W Królewskim Obserwatorium Astronomicznym w Greenwich, gdzie w pierwszej dekadzie XXI wieku zostałem kustoszem w dziale czasomierzy, dano mi nieograniczony dostęp do jednego z najbardziej niezwykłych w skali światowej zbioru zegarów i zegarków o wysokiej precyzji. Trzy razy w tygodniu nakręcałem słynne chronometry okrętowe wykonane przez Johna „Longitude’a”* Harrisona i współsprawowałem pieczę nad kulą czasu w obserwatorium oraz tamtejszą pionierską wiktoriańską elektryczną siecią zegarową. Co miesiąc na ochotnika zgłaszałem się do Belmont, posiadłości wiejskiej w hrabstwie Kent, gdzie znajduje się jedna z najwspanialszych prywatnych kolekcji zegarów i zegarków.
Byłem tym wszystkim oczarowany. Po powrocie do Muzeum Nauki doglądałem między innymi tamtejszej kolekcji zegarów, nawiązałem też współpracę z producentem zegarów Worshipful Company of Clockmakers w sprawie tamtejszego muzeum, najstarszego tego rodzaju przybytku na świecie, przeniesionego w roku 2015 do South Kensington. Na przestrzeni lat wiele skorzystałem dzięki tej firmie, dzięki mądrości i cierpliwości niezliczonych specjalistów w dziedzinie zegarów i czasu, którzy szczodrze dzielili się ze mną swoją wiedzą i pasją – i nadal to robią. Za ich sprawą moje zainteresowanie tymi niezwykłymi urządzeniami ciągle rosło.
Najbardziej fascynuje mnie kwestia znaczenia zegarów, a na pytanie to pomoże odpowiedzieć przyjrzenie się przyczynom, które skłoniły ludzi do ich konstruowania. Im więcej się dowiadywałem, tym bardziej stawało się oczywiste, że dzieje techniki zegarmistrzowskiej to dopiero początek całej opowieści. W istocie interesują mnie ludzkie motywacje i sposób funkcjonowania świata, dlatego też opowieść ta obraca się wokół władzy, kontroli, pieniędzy, moralności i wierzeń.

Jak zatem można się domyślać, nie będą to konwencjonalne dzieje zegarów, książka nie dotyczy też bardziej abstrakcyjnej koncepcji czasu samego w sobie i tego, co sądzą o nim filozofowie i naukowcy. Wiele prac omawia to znacznie lepiej, niż ja byłbym w stanie to zrobić, pozostawię więc ten temat ekspertom. Nie jest to również obszerna i gruntowna historia cywilizacji, w rodzaju znakomitych dzieł francuskiego historyka Fernanda Braudela czy wielu innych wybitnych badaczy. Jest to natomiast ujęcie osobiste, specyficzne i przede wszystkim subiektywne. Zastanawiam się w nim, w jakim sensie możemy lepiej zrozumieć naszą historię, jeśli przeanalizujemy artefakty, które z tej bądź innej przyczyny rzucają światło na ważne dla nas aspekty cywilizacji. Aspekty te obejmują sposoby rządzenia nami, nasze przekonania oraz to, w jaki sposób przekazujemy opowieści. Historia zegarów pomoże nam spojrzeć na kapitalizm, na wymienianie się wiedzą, na budowanie imperiów oraz na radykalne zmiany w naszym życiu spowodowane przez uprzemysłowienie. Przyjrzymy się moralności – dobru i złu – oraz tożsamości, temu, kim jesteśmy, a wszystko to przez pryzmat zegarów. Śmiało spojrzymy także na życie i śmierć, na wojnę i pokój. Niektórzy posługują się zegarami, żeby nas zabijać, lecz zegary mogłyby też ratować nam życie, gdybyśmy tylko pomyśleli o tym, jaką dysponują władzą.
Słowo „zegar” (ang. clock) będzie w tej książce używane bardzo swobodnie. Pochodzi ono od europejskich słów oznaczających „dzwon”, takich jak cloche, Glocke czy klocka*. Dziś na ogół używamy go na określenie trwałych urządzeń – czy to elektronicznych, czy też obejmujących zazębianie się kół zębatych – które odmierzają czas i pokazują nam godzinę. Ja używam tego słowa w znacznie szerszym znaczeniu. Na kolejnych stronach obejmuję tą definicją każdy przyrząd skonstruowany przez człowieka mający na celu odmierzanie upływu czasu. Dotyczy to zegarów słonecznych, klepsydr, czyli zegarów wodnych lub piaskowych, teleskopów do ustalania czasu, sygnałów czasu, zegarków kieszonkowych, zegarków na rękę itd. Wystarczy już wyjaśnień, wyruszmy w naszą odyseję.
Na początek cofnijmy się w czasie do antycznego Rzymu, ponad 2000 lat wstecz. Przyjrzymy się tam zegarowi słonecznemu, zamocowanemu na kolumnie pośrodku Forum Romanum. Zegar słoneczny z rzymskiego placu miejskiego dawno już zaginął, jak się jednak przekonamy, jego dzieje można by spisać równie dobrze wczoraj, tak bardzo bliskie nam były problemy, które wówczas rodził. Albowiem mieszkańcom Rzymu było mocno nie w smak to, jak ów zegar słoneczny kontroluje ich życie.

1. Ład
Zegar słoneczny na Forum w Rzymie, 263 rok przed Chr.

Każdy mieszkaniec Rzymu zapamięta ów dzień, kiedy to zegar słoneczny pojawił się w mieście. Maniusz Waleriusz Maksimus Messala, bohater powracający z wojny, staje dumnie i władczo na podwyższonej trybunie pośrodku Forum Romanum. Przed nim rozradowany tłum pragnący uczcić swego wybranego konsula, który powiódł rzymskie wojska do zdecydowanego zwycięstwa nad wyspą Sycylią. To właśnie Waleriusz zdobył dla Republiki Rzymskiej miasto Katania, on też wynegocjował traktat w Syrakuzach, najważniejsze przymierze strategiczne w dziejach Rzymu. Jest rok 263 p.n.e., zajęcie Katanii to jeden z pierwszych sukcesów pierwszej wojny punickiej, toczonej przez rywalizujące państwa Kartaginę i Rzym. Łupy wojenne ze splądrowanej wyspy namacalnie unaoczniają ludowi zwycięstwo.
Wiele z nich to dzioby okrętów nieprzyjaciela, odrąbane od kadłuba i zamocowane wysoko na kolumnach w ośrodkach życia publicznego, takich właśnie jak Forum. Lecz to nie wszystkie trofea militarne i zrabowane skarby. Jeden z obiektów zabranych przez Waleriusza z Katanii prezentuje się na pierwszy rzut oka skromnie, wręcz pospolicie. Lecz już na zawsze zmieni życie zwykłych Rzymian – i nasze również.
Waleriusz wskazuje na pewne miejsce obok trybuny, na której stoi. To zegar słoneczny, który konsul przywiózł z Sycylii i zatknął na kolumnie nazwanej jego imieniem. Zegar ten to wielki blok marmuru, w którym starannie wyryto półkoliste wgłębienie. Nad nim widnieje wskazówka z brązu, czyli gnomon, a linie wyżłobione w marmurze pełnią funkcję podziałki, która określa czas, gdy przesuwa się po niej cień gnomonu. Zegar pokazuje czas i kalendarz sycylijski, nieco inny od rzymskiego, lecz to właściwie bez znaczenia. Liczy się to, że zegar wskazuje na triumf Rzymu. Tłum oszalał.
Wszyscy wiedzą, że kolumny triumfalne w miejscach publicznych, takich jak Forum, to symbole potęgi militarnej. Oznacza to, że publiczny zegar słoneczny Waleriusza z 263 roku p.n.e. – pierwszy zegar słoneczny w Rzymie – nie jest li tylko dekoracją. To łup wojenny ze splądrowanej Katanii, wyeksponowany na kolumnie dokładnie w tym miejscu, gdzie wygłasza się w Rzymie najznakomitsze mowy publiczne. Zegar słoneczny Waleriusza dumnie symbolizuje potęgę militarną republiki. Lecz kolumnę tę otoczy sława jeszcze donioślejsza.
Gdy tego dnia tłum opuści Forum, niewielu będzie sobie zdawać sprawę z tego, jak znamienne jest wydarzenie, którego właśnie byli świadkami. Wydawało się, że wiwatując na widok zrabowanego zegara słonecznego, wyeksponowanego w imieniu Waleriusza, świętują decydujące zwycięstwo nad Kartagińczykami. Niebawem jednak dowiedzą się, w czym tak naprawdę rzecz.
Do zegara słonecznego z Katanii wkrótce dołączyły dziesiątki innych podobnych, umieszczanych na obszarze całego Rzymu. Każdy z nich miał regulować i kontrolować nieprzeliczone codzienne czynności obywateli Rzymu – którzy już wkrótce poczuli się nieswojo w obliczu tej nowej technologii odmierzania czasu. W końcu sytuacja dojrzała do tego, że zegary słoneczne znalazły się na celowniku dramatopisarzy i krytyków, nieszczędzących szyderstw nowym urządzeniom. Kilka lat po zamontowaniu zegara słonecznego na Forum pewien zirytowany dramatopisarz wkłada w usta jednego z bohaterów okrzyk:

Niechaj bogowie przeklną męża, który pierwszy odkrył te godziny, tak, tego, który jako pierwszy zegar słoneczny tu ustawił, który mnie, nieszczęsnemu, dzień na kawałki pogruchotał! Oto gdym chłopcem był, jedynym zegarem słonecznym był mi mój żołądek, bez dwóch zdań najlepszym i najdokładniejszym w porównaniu z tymi tu wszystkimi. Lecz dziś jesz albo nie jesz, jeśli słońce nie nakaże. Co gorsza, miasto tak pozastawiano zegarami słonecznymi, że większość z nas snuje się trawiona przez głód1.

Jeden z późniejszych autorów nazwał zegary słoneczne, takie jak ten zainstalowany na Forum, „nienawistnymi” i nawoływał do wyburzenia łomami kolumn, na których je zatknięto2. Było już jednak za późno. Publiczne zegary słoneczne zaczęły się pojawiać na obszarze całej republiki. Triumfalny zegar słoneczny Waleriusza wytrzymywał oburzenie ludu przez dokładnie dziewięćdziesiąt dziewięć lat, kiedy to w roku 164 p.n.e. wymieniono go na zegar jeszcze dokładniejszy. Pięć lat później do znienawidzonych rzymskich zegarów słonecznych dołączył nowy publiczny czasomierz na Forum – zegar wodny, odmierzający czas zarówno w dzień, jak i w nocy. Odtąd więc zegar rządził nie tylko dniem Rzymian, ale i czasem ich snu. Zegar słoneczny na Forum Romanum możemy uznać za pierwszą w Rzymie wieżę zegarową. Umieszczony wysoko nad głowami ludzi symbolizował rzymskie klasy rządzące – i zmienił wszystko. Odkąd Waleriusz zaprezentował na Forum swój zegar słoneczny, Rzymianie musieli podporządkować życie jego rytmowi. Ten nowy ład czasu ogarniał cywilizacje całego świata.

Wieża Wiatrów w greckim mieście Ateny, położonym ponad 1000 kilometrów od Rzymu, to jedna z najlepiej zachowanych budowli świata antycznego. Marmurowa wieża na planie ośmiokąta, umiejscowiona niedaleko ruchliwego rynku u stóp wzgórza Akropol, wznosi się na wysokość czternastu metrów i ma osiem metrów średnicy. Musiała stanowić zdumiewający widok dla mieszkańców tłocznego, tętniącego życiem miasta. Na zewnątrz jej mury pokryto płaskorzeźbami w jaskrawych barwach i reliefami przedstawiającymi osiem wiatrów, po jednym na każdej ze ścian, a w półkolistym aneksie umieszczono zegar słoneczny. Sufit wewnątrz, pomalowany na olśniewająco niebieski kolor, pokryto złotymi gwiazdami. Pośrodku zapierającego dech pomieszczenia ustawiono zegar wodny, zasilany wodą ze świętego źródła bijącego wysoko na Akropolu, zwanego Klepsydrą – nazwa ta stała się z czasem synonimem wszystkich zegarów wodnych. Uważa się, że zegar ten stanowił ongiś napęd skomplikowanego modelu niebios, czegoś w rodzaju planetarium, orrerium* czy astrolabium.
Nie ma pewności co do tego, kiedy wzniesiono Wieżę Wiatrów, prawdopodobnie nastąpiło to około roku 140 p.n.e. Możemy ją uznać – podobnie jak zegar słoneczny na Forum Romanum – za wczesny przykład publicznej wieży zegarowej. Podawała czas Ateńczykom, którzy na rynku i w innych miejscach zajmowali się swoimi codziennymi sprawami, nadawała porządek ich życiu. Symbolizowała też szerzej pojęty ład. Bóstwa wiatrów, przedstawione na ozdobnych reliefach, stanowiły alegorię harmonii tego świata, gwiazdy wewnątrz budowli wraz z klepsydrą wodną i mechanicznym odwzorowaniem niebios ukazywały ład kosmosu. Było to niewątpliwie zadziwiające widowisko.
Lecz Wieża Wiatrów, podobnie jak zegar słoneczny z dumą zamontowany przez Waleriusza w Rzymie, niosła w sobie być może jeszcze inne przesłanie. Jeśli – jak uważa część historyków – wzniósł ją Attalos II, król greckiego miasta Pergamon, dla upamiętnienia zwycięstwa Ateńczyków nad flotą perską w 480 roku p.n.e., to mogła ona też służyć jako wyraziste przypomnienie w czasach pokoju o militarnej sile państwa – i o dyscyplinie potrzebnej do jej utrzymania. Jeszcze bardziej mglista z historycznego punktu widzenia wydaje się intrygująca możliwość, że miasto Werona, niegdyś część Imperium Romanum, lecz w roku 507 n.e. rządzone już przez gockiego króla Teodoryka, mogło się poszczycić wieżą mieszczącą ogromny zegar wodny, regulowany według Słońca, który nie tylko odmierzał czas, ale i oznajmiał go słyszalnie całą feerią dźwięków. Nadworny uczony z otoczenia Teodoryka wyjaśnił, że „instrumenty muzyczne rozbrzmiewają osobliwymi dźwiękami, co uzyskuje się przez gwałtowny wytrysk wód spod spodu”. Trudno sobie wyobrazić bardziej sugestywny wyraz siły nowego gockiego ładu w mieście3. Sam Teodoryk tak tłumaczył zamysł zegara: umożliwić mieszkańcom Werony „rozróżnianie poszczególnych godzin dnia, a tym samym rozstrzyganie, jak najlepiej wykorzystać każdą chwilę”4. Zegar słoneczny na wysokiej wieży można by przeoczyć lub błędnie odczytać. Lecz gdy tuż za murami miejskimi Werony stanęła wieża z olbrzymim zegarem akustycznym obwieszczającym godziny, czasu i związanego z nim ładu nie można już było ignorować.

 
Wesprzyj nas