Zbiór krótkich form prozatorskich słynnego argentyńskiego pisarza, nigdy moralizatorskich, zawsze lakonicznych, łączących konkret z liryzmem, śmiertelną powagę z subtelnym żartem.


„Powszechna historia nikczemności” zawiera na poły fikcyjne biografie realnych oszustów, piratów, gangsterów, compadritos i cuchilleros oraz przepisane na nowo baśnie i opowieści niesamowite.

Utwory wyrafinowane – nigdy moralizatorskie, zawsze lakoniczne, łączące konkret z liryzmem, śmiertelną powagę z subtelnym żartem, o filmowej sile rażenia, pełne miejsc przygotowanych na to, by je wypełniać wyobraźnią.

Nie jest to pierwsza polska edycja “Powszechnej historii nikczemności”, została jednak gruntownie przejrzana i poprawiona, a także opatrzona przypisami.

Opublikowaną w 1935 roku książeczkę Jorge Luis Borges określił jako właściwy początek swej prozatorskiej drogi literackiej. Cykl „wprawek” publikowanych w latach 1933–1934 na łamach poczytnego, epatującego sensacją i krzykliwymi ilustracjami dodatku pisma „Crítica”, szkice i fabuły „o charakterze mistyfikacji czy pseudoeseju”, ćwiczenia z fałszowania cudzych tekstów – jak określał je autor – złożyły się na tomik na poły fikcyjnych biografii realnych oszustów, piratów, gangsterów, compadritos i cuchilleros oraz przepisanych na nowo baśni i opowieści niesamowitych.

Nigdy moralizatorskie, zawsze lakoniczne, łączące konkret z liryzmem, śmiertelną powagę z subtelnym żartem, o filmowej sile rażenia, pełne miejsc pustych, gotowych, by je wypełniać wyobraźnią – opowieści te i wyimki z innych książek zapoczątkowały specyficzny, pojemny i osobny gatunek literacki, jakim są Borgesowskie fikcje.

Jorge Luis Borges
Powszechna historia nikczemności
Przekład: Stanisław Zembrzuski, Andrzej Sobol-Jurczykowski
Seria „Proza Światowa”
Wydanie trzecie PIW, poprawione
PIW Państwowy Instytut WYdawniczy
Premiera w tej edycji: 16 marca 2023
 
 


Prolog do wydania pierwszego
Próbki prozy narracyjnej, które składają się na tę książkę, powstawały w latach 1933–1934. Wywodzą się, jak sądzę, z moich nieustannych lektur Stevensona i Chestertona, a nawet z pierwszych filmów von Sternberga i być może pewnej biografii Evarista Carriego. Jest w nich nadmiar takich chwytów, jak niespójne zestawienia, nagłe zerwanie ciągłości, sprowadzenie całego życia człowieka do dwóch czy trzech scen. (Ten wizualny zamysł rządzi również opowiadaniem Człowiek z przedmieścia). Nie są, nie usiłują być, psychologiczne.
Co do przykładów magii, które zamykają tom, nie mam do nich innych praw niż prawo tłumacza i czytelnika. Czasami myślę, że dobrzy czytelnicy są w jeszcze większym stopniu mrocznymi i szczególnymi łabędziami niż dobrzy autorzy. Nikt nie zaprzeczy, że utwory przypisane przez Valéry’ego bardziej niż doskonałemu Edmondowi Teste mają wyraźnie mniejszą wartość niż utwory żony i przyjaciół Teste’a.
Czytanie jest w każdym razie czynnością późniejszą od pisania: bardziej zrezygnowaną, bardziej odpowiedzialną, bardziej intelektualną.
J.L.B.
Buenos Aires, 27 maja 1935

Prolog do wydania z 1954 roku
Powiedziałbym, że barok jest stylem, który świadomie wyczerpuje (czy pragnie wyczerpać) swoje możliwości i który ociera się o własną karykaturę. Na próżno Andrew Lang, w latach tysiąc osiemset osiemdziesiątych, pragnął naśladować Odyseję Pope’a; dzieło to było już jej parodią i parodysta nie zdołał jej prześcignąć. Barok (baroco) to nazwa jednego z sylogizmów; wiek osiemnasty zastosował ją do pewnych nadużyć architektury i malarstwa wieku siedemnastego; powiedziałbym nadto, że barokowy jest końcowy etap każdej sztuki, gdy ta ujawnia i niszczy własne środki. Barok jest intelektualny, a Bernard Shaw oświadczył, że wszelka praca intelektualna jest humorystyczna. Humor ten jest niezamierzony w dziele Baltazara Graciána; zamierzony, czy świadomy, w dziele Johna Donne’a.
Już sam przesadny tytuł tego zbioru głosi jego barokową naturę. Złagodzenie jednak byłoby równoznaczne ze zniszczeniem, dlatego wolę, tym razem, powołać się na sentencję quod scripsi, scripsi (Jan, XIX 22) i wydrukować te teksty ponownie, po upływie dwudziestu lat, bez zmian. Są one nieodpowiedzialną rozrywką człowieka nieśmiałego, który nie odważył się na pisanie opowiadań i który zabawiał się fałszowaniem i przeinaczaniem (czasami bez uzasadnienia estetycznego) cudzych historii. Od tych wieloznacznych próbek przeszedł do pracowitego ułożenia bezpośredniej relacji – Człowiek z przedmieścia – którą podpisał Francisco Bustos, imieniem dziadka swojego dziadka; zdobyła ona niezwykłe i nieco zagadkowe powodzenie.
Można zauważyć, że do tego tekstu, o podmiejskim kolorycie, wstawiłem kilka słów z języka literackiego: wnętrzności, konwersje itp. Zrobiłem to dlatego, że compadre ma aspiracje do finezji, czy też dlatego (ta przyczyna wyklucza poprzednią, ale być może ona jest prawdziwa), że compadres są jednostkami i nie zawsze mówią jak Compadre, który jest figurą platońską.
Doktorowie Wielkiego Wozu nauczają, że rzeczą główną we wszechświecie jest pustka. Mają rację w tym, co dotyczy niewielkiej części świata, jaką jest ta książka. Zaludniają ją szafoty i piraci, a wyraz „nikczemność” ogłusza w tytule, ale pod tą wrzawą nic się nie kryje. Nie jest niczym innym niż pozorem, powierzchnią obrazów; dlatego właśnie może chyba się podobać. Człowiek, który ją napisał, był może nieszczęśliwy, ale bawił się, pisząc; oby jakiś odblask tej przyjemności dotarł do czytelników.
Do części Et cetera włączyłem trzy nowe utwory.
J.L.B.

I inscribe this book to S.D.: English, innumerable, and an Angel. Also: I offer her that kernel of myself that I have saved, somehow – the central heart that deals not in words, traffics not with dreams, and is untouched by time, by joy, by adversities.

Okrutny wybawca Lazarus Morell

PRAPRZYCZYNA

W 1517 roku ojciec Bartolomé de las Casas użalił się nad losem Indian, których wyniszczano w pracowitym piekle antylskich kopalni złota, i zaproponował cesarzowi Karolowi V sprowadzenie Murzynów, aby ich wyniszczać w pracowitym piekle antylskich kopalni złota. Owej dziwnej odmianie filantropii zawdzięczamy nieskończenie wiele: bluesy Handy’ego, paryski sukces urugwajskiego malarza, doktora Pedra Figariego, ludową prozę również urugwajskiego Vicentego Rossi, mityczną wielkość Abrahama Lincolna, pięćset tysięcy zabitych w wojnie secesyjnej, trzy miliardy trzysta tysięcy dolarów wydanych na renty i emerytury wojskowe, posąg legendarnego Falucha, pojawienie się słowa „lincz” w trzynastym wydaniu słownika Akademii Hiszpańskiej, żywiołowy film Dusze czarnych, szarżę na bagnety generała Solera na czele swoich „czarnych i Mulatów” pod Cerrito, śniady wdzięk pani X, Murzyna, który zabił Martína Fierro, godną pożałowania rumbę El manisero, aresztowany i więziony w lochu napoleonizm Toussainta Louverture, krzyż i węża na Haiti, krew kóz zarzynanych maczetą papaloi, habanerę – matkę tanga, candombe.
Ponadto: karygodne i wspaniałe życie okrutnego wybawcy Lazarusa Morella.

MIEJSCE

Ojciec Wód, Missisipi, najbardziej rozległa rzeka świata, była godną sceną dla tego niezrównanego łotra. (Rzekę odkrył Álvarez de Pineda, a pierwszym podróżnikiem na jej wodach był Hernando de Soto, niegdysiejszy konkwistador Peru, który skracał długie miesiące więzienia królowi Inków Atahualpie, ucząc go gry w szachy. De Soto umarł i wody tej rzeki stały się jego grobem).
Missisipi jest rzeką o szerokim łonie, ciemną i bezkresną siostrą Parany, Urugwaju, Amazonki i Orinoka. To rzeka Mulatka, ponad czterysta ton błota niesionego przez jej wody znieważa rokrocznie Zatokę Meksykańską. Wszystkie te czcigodne i prastare śmieci utworzyły deltę, gdzie olbrzymie cypryśniki błotne rosną na wydzielinach kontynentu w bezustannym rozkładzie i gdzie labirynty z błota, zdechłych ryb i sitowia poszerzają granice swego cuchnącego królestwa. W dół rzeki, na wysokości Arkansas i Ohio, wlecze się piaszczysta nizina. Zamieszkuje ją żółtawe plemię wynędzniałych ludzi, ze skłonnością do febry, spoglądających chciwie na kamień i żelazo, wokół nich bowiem nie ma nic poza piaskiem i drzewem, i mętną wodą.

LUDZIE

W początkach dziewiętnastego wieku (czas, który nas interesuje) rozległe plantacje bawełny na obu brzegach były uprawiane przez Murzynów od wschodu do zachodu słońca. Spali w drewnianych chatach, na ubitej ziemi. Oprócz relacji matka–dziecko pokrewieństwo było umowne i mętne. Nosili imiona, ale mogli się obejść bez nazwisk. Nie umieli czytać. Drżącym dyszkantem podśpiewywali w angielszczyźnie o powolnych samogłoskach. Pracowali w szeregach, ugięci pod batem nadzorcy. Uciekali, a mężczyźni o gęstych brodach wskakiwali na piękne konie i puszczali ich śladem ogromne wilczury.
Do mętnego osadu prymitywnych nadziei i afrykańskich lęków dołożyli słowa Pisma: a zatem byli chrześcijanami. Śpiewali głęboko i tłumnie: Go down, Moses. Missisipi służyła im za wspaniały obraz nędznych wód Jordanu.
Właścicielami owej spracowanej ziemi i owych Murzynów byli pazerni i leniwi panowie o bujnych czuprynach, którzy zamieszkiwali długie, budowane frontem do rzeki domostwa, z nieodzownym pseudogreckim portykiem z białej sosny. Dobry niewolnik kosztował ich do tysiąca dolarów i nie wytrzymywał długo. Poniektóry okazywał niewdzięczność, zapadał na byle jaką chorobę i umierał. Trzeba było z niepewnej inwestycji wyciągnąć jak największy zysk. Dlatego też trzymano niewolników na polu od pierwszych do ostatnich promieni słońca; dlatego też wymagano od ziemi corocznych plonów bawełny, tytoniu lub cukru. Ziemia, ugniatana i męczona ową niecierpliwą gospodarką, wyjaławiała się po kilku latach: bezkształtna, błotnista pustynia wkraczała na teren plantacji. W opuszczonych farmach, na przedmieściach, wśród gęstych trzcin i podłych, zabagnionych ziem, mieszkali poor whites – biała hołota. Byli rybakami, łowcami nieokreślonych zwierząt, koniokradami. Żywili się niekiedy wyżebraną u Murzynów resztką kradzionej strawy i zachowywali w swoim poniżeniu jedyną dumę – czystą krew, bez cienia domieszki. Lazarus Morell był jednym z nich.

 
Wesprzyj nas