„Pianistka” (1983), jedyna książka Jelinek o cechach autobiograficznych, została dotychczas przetłumaczona na ponad dwadzieścia języków.


Erika, prawie czterdziestoletnia niespełniona artystka, mieszka z demoniczną matką, od której jest uzależniona psychicznie.

Wychowana bez ojca i w izolacji od męskiego towarzystwa, kobieta nie radzi sobie z własną seksualnością. Czy młody mężczyzna, który pojawi się w życiu Eriki, przerwie destrukcyjny związek matki i córki?

Używając prowokujących konstrukcji językowych, autorka szarga takie świętości jak rodzina czy matczyna miłość oraz podważa mit uduchowionego artysty i pięknego, kulturalnego Wiednia.

Elfriede Jelinek (ur. 20 października 1946 w Mürzzuschlag) – austriacka pisarka i feministka, laureatka Literackiej Nagrody Nobla w roku 2004. Jak brzmi uzasadnienie werdyktu, nagrodę przyznano za „demaskowanie absurdalności stereotypów społecznych w powieściach i dramatach”. Akademia wyeksponowała też „nadzwyczajną lingwistyczną pasję” w twórczości Jelinek. Głównymi tematami jej feministycznej prozy są kobieca seksualność i walka płci. W ostatnich utworach bardziej skupiła się na satyrycznym i demaskatorskim opisie problemów społecznych, które jej zdaniem występują współcześnie. Między innymi pisze o antysemityzmie, odradzającym się nazizmie i istniejącym, jej zdaniem, związkiem nazizmu z katolicyzmem. Dotyka też w swej twórczości tematyki ekologicznej.

Elfriede Jelinek
Pianistka
Przekład: Ryszard Turczyn
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera w tej edycji: 22 lutego 2023
 
 

I

Nauczycielka gry na fortepianie, Erika Kohut, wpada jak wicher do mieszkania, które dzieli z matką. Matka lubi nazywać Erikę swoim małym wicherkiem, ponieważ często tak bywa, że córeczka śmiga jak fryga. Stara się jakoś ujść matce. Erika dobija do czterdziestki. Jeśli idzie o wiek, matka zupełnie spokojnie mogłaby być jej babką. Erika przyszła swego czasu na świat dopiero po wielu latach trudnego małżeństwa. Ojciec natychmiast przekazał pałeczkę córce i ustąpił. Erika wstąpiła, ojciec ustąpił. Dzisiaj Erika stała się szybka z konieczności. Podobna tumanowi jesiennych liści wdziera się przez drzwi mieszkania, starając się dotrzeć do swego pokoju niezauważona. Lecz oto już staje przed nią mamuśka i stawia ją do raportu. Do raportu i pod ścianę, inkwizytor i pluton egzekucyjny w jednej osobie, przez państwo i przez rodzinę uznana jednogłośnie w prawach matki. Matka dopytuje się, dlaczego Erika zjawia się w domu dopiero teraz, o tak późnej porze? Ostatni uczeń poszedł do domu już trzy godziny temu, obsypany przez Erikę szyderstwami. Pewnie ci się zdaje, że się nie dowiem, gdzie byłaś? Dziecko z własnej woli udziela matce odpowiedzi, której jednak ta nie daje wiary, ponieważ dziecko lubi kłamać. Matka czeka jeszcze chwilę, ale tylko tak długo, ile trwa liczenie do trzech.
Już kiedy doliczyła do dwóch, córka zgłasza się z mocno odbiegającą od prawdy odpowiedzią. Matka wyrywa jej wypchaną nutami aktówkę, z której od razu wyziera gorzka odpowiedź na wszelkie pytania. Cztery zeszyty z sonatami Beethovena z niesmakiem dzielą skromną przestrzeń z nową sukienką, po której od razu widać, że dopiero co została kupiona. Matka natychmiast wybucha gniewem na tę szatę. W sklepie, nieco wcześ­niej, sukienka, jeszcze przewiercona hakiem, wyglądała tak kusząco, tak kolorowo i zwiewnie, a teraz leży niby sflaczała ścierka i przewierca ją spojrzenie matki. Pieniądze za sukienkę były przeznaczone do kasy oszczędności! A teraz zostały przedwcześnie wydane. Można by w każdej chwili mieć przed oczami tę sukienkę w postaci zapisu w książeczce oszczędnościowej kasy oszczędnościowej austriackiego towarzystwa oszczędnościowego, gdyby tylko chciało się pokonać drogę do bieliźniarki, w której książeczka oszczędnościowa wyziera zza stosu lnianych ściereczek. Dziś jednak książeczka odbyła wycieczkę, dokonano wypłaty, a skutek widać teraz: Erika powinna wkładać tę sukienkę za każdym razem, kiedy pojawi się pytanie, gdzie podziały się kochane pieniążki. Matka krzyczy: Przeputałaś w ten sposób czekającą cię później nagrodę! Miałybyśmy wtedy nowe mieszkanie, ale ponieważ nie umiałaś poczekać, to masz teraz tylko ten łach, który za chwilę będzie niemodny. Matka wszystko chce później. Niczego nie chce natychmiast. Za to dziecka chce przez cały czas, i cały czas chce wiedzieć, gdzie w razie potrzeby można dziecko zastać, gdyby mamie groził atak serca. Mama chce na razie oszczędzać, aby potem móc korzystać. A tu Erika kupuje jakąś sukienczynę, coś bardziej nawet przemijającego niż odrobina majonezu na kanapce z rybą. Ta sukienka kompletnie wyjdzie z mody i to nie dopiero w przyszłym roku, ale już za miesiąc. Pieniądze nigdy nie wychodzą z mody.
Oszczędza się na duże mieszkanie własnościowe. Wynajmowane mieszkanie, w którym na razie jeszcze się gnieżdżą, już dziś jest tak przestarzałe, że w zasadzie można je tylko wyrzucić. Będą sobie mogły wcześniej wybrać wspólnie nie tylko szafy wnękowe, ale nawet rozmieszczenie ścian działowych, bo ich mieszkanie będzie budowane według całkiem nowego systemu. Wszystko wykonuje się tam dokładnie według życzeń danej osoby. Kto płaci, decyduje. Matka, która ma jedynie mikroskopijną rentę, decyduje, za co ma płacić Erika. W tym nowiuteńkim mieszkaniu, zbudowanym przyszłościową metodą, każdy otrzyma swoje własne królestwo, Erika tu, matka tam, obydwa królestwa starannie oddzielone od siebie. Będzie jednak wspólny salon, gdzie będzie się można spotykać. Jeśli będzie się miało ochotę. Ale matka i dziecko z natury rzeczy chcą się spotykać zawsze, ponieważ należą do siebie. Już tutaj, w tym ulegającym powolnemu rozkładowi chlewie, Erika ma swoje królestwo, w którym decyduje i jest rządzona. To tylko prowizoryczne królestwo, ponieważ matka w każdej chwili ma do niego dostęp. W drzwiach do pokoju Eriki nie ma zamka, poza tym dzieci nie miewają tajemnic.
Przestrzeń życiowa Eriki składa się z małego pokoiku, w którym może robić, co chce. Nikt jej nie przeszkadza, ponieważ ten pokój w całości należy do niej. Królestwo matki to wszystkie inne pomieszczenia w tym mieszkaniu, ponieważ gospodyni domowa, która dba o wszystko, gospodarzy wszędzie, podczas gdy Erika korzysta tylko z owoców prac domowych wykonywanych przez matkę. Erika nigdy nie musiała harować w domu, ponieważ środki czyszczące niszczą ręce pianisty. Jedyne, co napawa matkę troską w rzadkich chwilach oddechu, to jej wielopostaciowa własność. Bo nie zawsze wiadomo, gdzie dokładnie wszystko się znajduje. Gdzież się znowu podziewa ta rozbiegana własność? W jakich to miejscach poniewiera się sama lub nie sama? Erika, to żywe srebro, wymykające się z rąk maleństwo, być może w tej właśnie chwili krąży nie wiadomo gdzie i robi jakieś głupstwa. Lecz każdego dnia od nowa córka z dokładnością co do sekundy zjawia się tam, gdzie jej miejsce: w domu. Matkę bardzo często opada niepokój, albowiem każdy właściciel uczy się jako pierwszej rzeczy i uczy się boleśnie: zaufanie to dobra rzecz, ale kontrola jest wskazana. Główny problem mamy polega na tym, by możliwie skutecznie unieruchomić swoją własność w jednym miejscu, tak aby nie uciekła. Temu celowi służy telewizor, który przesyła do domu piękne obrazki, piękne melodie, prefabrykowane i opakowane. To z jego powodu Erika prawie zawsze jest, a kiedy zdarzy jej się wyjść, wiadomo dokładnie, gdzie ją nosi. Czasami Erika idzie wieczorem na koncert, lecz robi to coraz rzadziej. Albo siedzi przy fortepianie, katując klawisze na poczet dawno już pogrzebanej definitywnie kariery pianistki, albo unosi się niby zły duch nad jakąś próbą ze swoimi uczniami. Tam też można w razie potrzeby do niej zadzwonić. Albo też siedzi ku swemu zadowoleniu, muzykując i podśpiewując, na muzycznym wieczorze z kolegami, jej podobnymi. Tam też można do niej zadzwonić. Erika walczy z matczynymi więzami i po raz kolejny prosi, żeby do niej nie dzwonić, co matka może ignorować, bo to ona sama ustala zasady. Matka ustala też popyt na swoją córkę, co kończy się tym, że coraz mniej osób chce się z córką zobaczyć czy z nią porozmawiać. Zawód Eriki jest jednocześnie jej ukochaniem: niebiańska potęga – muzyka. Muzyka bez reszty wypełnia czas Eriki. Na żaden inny czas nie ma już tam miejsca. Nic nie sprawia tak wielkiej radości jak najwyższej klasy muzyczne wykonanie autorstwa najlepszych z najlepszych.
Kiedy raz w miesiącu Erika siedzi w kawiarni, matka wie w której i może tam zadzwonić. Bardzo swobodnie korzysta z tego prawa. Domowej roboty rusztowanie z zabezpieczeń i przyzwyczajeń.
Czas wokół Eriki powoli zastyga jak gips. Osypuje się natychmiast, gdy tylko matka mocniej walnie weń pięścią. W takich razach Erika siedzi z resztkami ortopedycznego kołnierza czasu wokół cienkiej szyi, wystawiona na kpiny pozostałych i zmuszona jest przyznać: muszę iść do domu. Do domu. Kiedykolwiek spotyka się Erikę na ulicy, prawie zawsze właśnie jest w drodze do domu.
Matka oświadcza: właściwie Erika odpowiada mi taka, jaka jest. Więcej już pewnie z niej nie będzie. Wprawdzie gdyby opiekę nad nią powierzono tylko mnie, matce, to zwłaszcza przy jej zdolnościach mogłaby zostać pianistką o sławie większej niż lokalna! Lecz Erika, wbrew woli matki, dostawała się czasem pod obce wpływy; urojona męska miłość groziła odciągnięciem od studiów; rzeczy płytkie, takie jak szminki i fatałaszki, zaczęły podnosić swoje wstrętne łby; i już kariera się kończy, zanim zdążyła się na dobre rozpocząć. Ale coś pewnego udało się zapewnić: klasę fortepianu w konserwatorium miasta Wiednia. I nawet nie musiała wyjeżdżać na lata wędrówki i nauki do żadnej z filii, w rodzaju okręgowej szkoły muzycznej, gdzie już wielu oddało swoje młode życie, poszarzałe, przygarbione – przelotny, szybko zarzucony pomysł pana dyrektora.
I tylko ta duma. Ta przeklęta duma. Duma Eriki sprawia kłopoty matce i wbija się jej cierniem w oczy. Ta duma to już ostatnia rzecz, z której Erika powinna powoli zacząć uczyć się rezygnować. Lepiej teraz niż później, bo na starość, która jest tuż-tuż, duma stanowi szczególny ciężar. A już sama starość jest dostatecznym ciężarem. Ach, ta Erika! Czy wielcy w dziejach muzyki byli dumni? Nie byli. Jedyne, czego musi jeszcze pozbyć się Erika, to duma. Jeśli zajdzie taka potrzeba, matka wyszlifuje ją w tym celu do zupełnej gładkości, żeby nie mogło do niej przylgnąć nic zbędnego.
Toteż dzisiaj mama usiłuje wymotać nową sukienkę z kurczowo zaciśniętych palców córki, lecz te palce nazbyt są wyćwiczone. Puszczaj, mówi matka, daj mi to! Musi cię spotkać kara za pożądanie rzeczy miałkich. Dotychczas życie ukarało cię brakiem zainteresowania, a teraz twoja matka ukarze cię takim samym brakiem zainteresowania, chociaż obwieszasz się i pacykujesz jak klaun. Dawaj mi tę sukienkę!
Erika rzuca się nagle w stronę szafy z ubraniami. Ogarnia ją mroczne podejrzenie, które już kilkakrotnie okazało się prorocze. Dziś na przykład znowu czegoś brakuje, mianowicie ciemnoszarego jesiennego kostiumu. Co się z nim stało? W tej samej sekundzie, kiedy Erika spostrzega, że coś zginęło, potrafi też powiedzieć, kto za to odpowiada. To jedyna osoba wchodząca w rachubę. Ty szmato, ty szmato jedna, drze się Erika z wściek­łością na nadrzędną instancję i wczepia się palcami w ufarbowane na ciemny blond włosy matki z siwymi odrostami. Fryzjer też swoje kosztuje i najlepiej do niego nie chodzić. Erika raz w miesiącu farbuje matce włosy pędzlem i płynem koloryzującym. Erika targa teraz upiększane przez nią samą włosy. Szarpie je wściekle. Matka płacze. Kiedy Erika przestaje szarpać, dłonie ma pełne powyrywanych włosów, patrzy na nie w milczeniu i ze zdumieniem. Chemia swoją drogą osłabiła ich odporność, ale nie były też majstersztykiem samej natury. Erika nie od razu wie, co zrobić z tymi włosami. Wreszcie idzie do kuchni i wrzuca kępki ciemnoblond, często niedokładnie ufarbowanych włosów do kubła ze śmieciami.
Matka, chlipiąc, stoi ze zredukowanym owłosieniem w salonie, w którym Erika często daje prywatne koncerty, a jest wtedy najlepszą z najlepszych, ponieważ w tym salonie nikt poza nią nie gra na fortepianie. Nową sukienkę matka wciąż jeszcze trzyma w drżącej dłoni. Jeśli Erika chce ją sprzedać, to musi to zrobić jak najszybciej, bo takie słoneczniki wielkości główki kapusty nosi się tylko jednego roku i nigdy potem. Głowa boli matkę w miejscach, gdzie brakuje włosów.
Córka wraca zapłakana ze zdenerwowania. Wyzywa matkę od perfidnych kanalii, mając jednocześnie nadzieję, że matka zaraz się z nią przeprosi. Pełnym czułości pocałunkiem. Matka grozi, że Erice ręka odpadnie, bo uderzyła matkę i szarpała ją za włosy. Erika szlocha coraz głośniej, bo nagle zaczyna być jej żal, bo przecież mamusia całe życie poświęca się dla niej bez reszty. Cokolwiek Erika zrobi przeciwko matce, bardzo szybko zaczyna tego żałować, ponieważ kocha swoją mamusię, którą zna już od najwcześniejszego dzieciństwa. W końcu, tak jak można się tego było spodziewać, Erika mięknie, wybuchając gorzkim szlochem. Ochoczo, aż nazbyt ochoczo, matka ustępuje, przecież nie może się serio gniewać na swoją córeczkę. Teraz zaparzę nam kawki i sobie razem wypijemy. Podczas sjesty Erice robi się jeszcze bardziej żal matki, a ostatki gniewu rozpływają się przy kawałku babki. Sprawdza dziury w owłosieniu matki. Nie wie jednak, co powiedzieć, podobnie jak przedtem nie wiedziała, co zrobić z kępkami wyrwanych włosów. Znowu pochlipuje troszkę w nawrocie żalu, bo matka jest już stara i kiedyś przecież umrze. I dlatego że jej, Eriki, młodość też już minęła. No i w ogóle dlatego, że wciąż coś przemija, a rzadko kiedy przychodzi coś nowego.
Matka wyjaśnia teraz swemu dziecku, dlaczego śliczna dziewczyna nie musi się sztafirować. Dziecko przyznaje jej rację. Tyle tych sukienek, które Erika trzyma w szafie, po co to komu? Nigdy żadnej nie włożyła. Sukienki wiszą tam tylko niepotrzebnie dla ozdoby. Matce nie zawsze uda się zapobiec zakupowi, natomiast jeśli idzie o noszenie sukienek, to jest władczynią absolutną. Matka decyduje, w jakim stroju Erika wyjdzie z domu. Żebyś mi się nie ważyła wyjść z domu tak ubrana, mówi matka w obawie, że Erika wejdzie tak do obcych domów z obcymi mężczyznami. Sama Erika także zdecydowała, że nigdy nie będzie wkładać swoich sukienek. Obowiązkiem matki jest pomagać w podejmowaniu decyzji i zapobiegać decyzjom niewłaściwym. Nie trzeba potem mozolnie opatrywać ran, bo w ogóle nie dopuszczono do skaleczenia. Matka woli sama kaleczyć Erikę i potem doglądać procesu gojenia.
Rozmowa wychodzi poza pierwotne ramy i zmierza do punktu, kiedy to zaczyna się pluć jadem na wszystkich, którzy z lewej i prawej wyprzedzają Erikę albo wygląda na to, że ją wyprzedzą. Wcale nie musi tak być, wystarczy nie pozwalać im na wszystko, czego chcą! A ty im to jeszcze ułatwiasz! Równie dobrze mog­łabyś ich przecież przyhamować, ale na to jesteś zbyt mało zręczna, Eriko. Jeśli wykładowczyni podejmuje zdecydowane kroki, to – przynajmniej w jej klasie – żadna z młodszych nie wyrwie do przodu i nie zrobi poza rozkładem żadnej niepożądanej kariery jako pianistka. Skoro tobie się nie udało, to dlaczego mają to zrobić zamiast ciebie inne, w dodatku pochodzące z twojej pianistycznej stajni?
Wciąż jeszcze pociągając nosem, Erika bierze w ramiona biedną sukienkę i wiesza ją, niepocieszona i milcząca, w szafie, gdzie wiszą już inne sukienki, żakiety, spódnice, płaszcze i kostiumy. Nigdy żadnego z nich nie nosi. Chodzi tylko o to, aby na nią czekały, kiedy wraca do domu wieczorem. Wtedy je rozkłada, drapuje na sobie i ogląda. Bo: one są jej! Matka może je wprawdzie odebrać i sprzedać, ale nie może ich sama nosić, bo matka jest niestety za gruba na te wąskie tutki. Nie pasują na nią. Wszystko to jest tylko i wyłącznie jej. Jej. Należy do Eriki. Sukienka nawet się nie domyśla, że właśnie gwałtownie zakończyła karierę. Niewykorzystana weszła i nigdy już nigdzie nie wyjdzie. Erika chce ją tylko posiadać i na nią patrzeć. Patrzeć z daleka. Nawet nie ma ochoty jej przymierzyć, wystarczy, że przyłoży ten poemat z materii i barwy do siebie i będzie się z gracją poruszać. Zupełnie jakby muskał ją wiosenny wietrzyk. Erika przymierzyła wcześniej sukienkę w butiku i więcej już tego nie zrobi. Erika już nie pamięta przelotnego wrażenia, jakie sukienka zrobiła na niej w sklepie. Teraz ma jedne sukienkowe zwłoki więcej, ale przynajmniej jest to jej własność.
W nocy, kiedy wszyscy śpią i tylko ona czuwa samotnie, podczas gdy luba część tej skutej więzami krwi pary, pani mamusia, w niebiańskim spokoju śni o nowych metodach tortur, Erika otwiera czasem, bardzo rzadko, drzwi szafy i gładzi dłonią świadków swych ukrytych pragnień. Te pragnienia nie są zresztą aż tak bardzo ukryte, krzyczą w niej na cały głos, ileż to ją kosztowały i na co teraz to wszystko? Kolory krzyczą razem z nimi drugim i trzecim głosem. Gdzie coś takiego w ogóle się nosi, żeby nie zostać od razu usuniętym przez policję? Normalnie Erika ma na sobie zawsze spódnicę i sweter albo – latem – bluzkę. Niekiedy coś wyrywa matkę ze snu i instynktownie wie: ta próżna dziewucha znowu ogląda swoje kiecki. Matka jest tego pewna, ponieważ drzwi szafy nie skrzypią tylko dla swej prywatnej przyjemności.
Najgorsze, że to kupowanie sukienek odsuwa w nieskończoność termin, kiedy wreszcie będzie się można wprowadzić do nowego mieszkania, a Erika wciąż narażona jest na niebezpieczeństwo, że oplotą ją więzy miłosne – wówczas w domu zagościłoby jakieś męskie kukułcze jajo. Rano, przy śniadaniu, Erikę na pewno spotka surowa połajanka za lekkomyślność. Matka mog­ła poprzedniego dnia umrzeć na miejscu od ran owłosienia, z samego szoku. Erice zostanie wyznaczony termin zwrotu pieniędzy, niech zwiększy liczbę udzielanych lekcji.
Tylko ślubnej sukni nie ma na szczęście w tej smutnej kolekcji. Matka nie życzy sobie być matką panny młodej. Chce pozostać zwyczajną matką, zadowala się tym statusem.
Ale dzisiaj jest dzisiaj. Teraz już definitywnie pora spać! Tego też żąda matka ze swojego małżeńskiego łoża, lecz Erika wciąż jeszcze okręca się przed lustrem. Matczyne rozkazy trafiają ją w plecy niby sierpowe. Szybko dotyka jeszcze tej szykownej wieczorowej sukni w kwiaty, tym razem rąbka. Te kwiaty nigdy nie oddychały świeżym powietrzem, wody także nie znają. Jak zapewnia Erika, suknia pochodzi z pierwszorzędnego domu mody w centrum miasta. Jakość i wykończenie starczą na wieczność, to, jak będzie leżała, zależy od figury Eriki. Żadnego nadmiaru słodyczy ani mącznych potraw! Erika już po pierwszym rzucie oka na suknię miała wizję: coś takiego mogę nosić latami, bez obawy, że stanie się choćby odrobinę niemodne. Ta suknia przez całe lata będzie w zgodzie z trendami w modzie! Taki argument marnotrawi się dla matki. Sukienka w ogóle nigdy nie wyjdzie z mody. Niech matka surowo wejrzy w swe sumienie, czy aby nie nosiła podobnie wyciętej sukienki w młodości, co, mamusiu? Matka zaprzecza dla zasady. Mimo to Erika stwierdza, że ten nabytek się opłacił; ponieważ sukienka się nie zestarzeje, jeszcze za dwadzieścia lat Erika będzie ją nosić tak samo jak dziś.
Mody szybko się zmieniają. Sukienka pozostanie nienoszona, chociaż nadal jak najbardziej w kursie. Nikt jednak nie przyjdzie i nie będzie chciał jej zobaczyć. Jej najlepszy czas przeminął bezproduktywnie i już nie wróci – a jeśli nawet, to dopiero za dwadzieścia lat.

 
Wesprzyj nas