Odczuciami towarzyszącymi ludziom na różnych etapach życia interesuje się pisarka Linn Skåber. W książce „Młodość. Wyznania nastolatków” zebrała wypowiedzi młodych osób, a w jej kontynuacji „Dorosłość. Wyznania”, zgromadziła własne doświadczenia i przemyślenia o problemach dorosłego życia.
Na czym polega młodość? – na to pytanie, jako pierwsze, próbowała znaleźć odpowiedź Linn Skåber, norweska pisarka, stand-uperka, aktorka. Rezultatem jej pozostałych profesji, poza pisaniem, jest bez wątpienia ponadprzeciętna otwartość w rozmowach z innymi i umiejętność wczuwania się w ich emocje, dlatego książka „Młodość. Wyznania nastolatków”, napisana na podstawie licznych rozmów z nastolatkami jest wprost urzekająca swoją bezpośredniością i szczerością. Książka ta prezentuje wielobarwny obraz życia, problemów, pragnień, marzeń i obaw współczesnej młodzieży, który – co może zdziwić, wcale nie różni się specjalnie od zmagań i emocji, z jakimi borykały się poprzednie pokolenia. Inne są scenografie codziennego życia i niektóre aspiracje, lecz niezmienne pozostały pragnienia miłości i niezależności, odnalezienia swego miejsca wśród rówieśników, bycia akceptowanym i podziwianym, szczęśliwym w rodzinie.
Linn Skåber, choć wiek nastoletni ma już za sobą, udało się wyłuskać z wypowiedzi rozmówców rzeczy istotne i ominąć rafy dorosłego spojrzenia na problemy wieku młodzieńczego. Opisane w książce doświadczenia i poglądy młodzieży, ubrane w ciekawą formę literacką mogą stać się inspiracją i drogowskazem dla własnych przemyśleń innych rówieśników, ale nie tylko dla nich – dla dorosłych, zwłaszcza rodziców nastolatków, to także pouczająca lektura, pozwalająca lepiej zrozumieć dylematy, zachowania i dążenia swoich dzieci.
Co warte odnotowania, w wypowiedziach nastoletnich rozmówców Linn Skåber, oprócz smutków i obaw dnia codziennego pojawiały się nadzieja i wiara, że w dorosłym życiu będzie lepiej i łatwiej. Niestety, lektura jej kolejnej książki w serii, zatytułowanej „Dorosłość. Wyznania” rozwiewa te złudzenia dość skutecznie. Opowieści w tym zbiorze skupiają się na historiach osób dojrzałych, mających za sobą już kilkanaście lat dorosłego życia. Problemy z dorastającymi dziećmi, małżeńskie zdrady, nieudane związki, samotność, pierwsze symptomy starości – to tylko kilka z problemów poruszonych przez autorkę. To zderzenie młodzieńczych nadziei i dorosłej rzeczywistości staje się dla czytelnika dość przygnębiającym, ale i otrzeźwiającym doznaniem. Czytając można odnieść wrażenie, że życie dorosłych to pasmo klęsk i porażek, dni wypełnione rozgoryczeniem i poczuciem beznadziei, z perspektywą szybko nadchodzącej starości. A przecież istnieją na świecie zadowoleni z życia dorośli, udane małżeństwa, osoby szczęśliwe – mimo, że nie zawsze przecież wszystko układa się po ich myśli. Takie historie stanowią jednak w książce Linn Skåber margines. Można przypuszczać więc, że autorka celowo skupiła uwagę czytelnika na mroczniejszych stronach dorosłego życia, prezentując je jako ostrzeżenie dla odbiorców wchodzących dopiero głębiej w dorosłość.
Z krótkich opowieści Skåber wynikają subtelne przestrogi dla czytelników, by nie popełnili błędów omawianych przez przedstawione przez nią postaci, by rozważyli, czy sami nie są na dobrej drodze do popełniania podobnych pomyłek i czy mają jeszcze czas, by zatrzymać się w porę, pomyśleć o zmianach, zanim, w krótszej lub dłuższej perspektywie, nadejdzie starość, a z nią nowe wyzwania i jeszcze inne problemy.
Obie książki wiele zyskują dzięki nietuzinkowym ilustracjom Lisy Aisato, która dała się już wcześniej poznać jako znakomita ilustratorka, obdarzona talentem artystka, która dopracowała się interesującego, rozpoznawalnego portfolio. Jej prace zdecydowanie dodają głębi tekstom, wizualizują emocje i dylematy bohaterów opowieści, współgrając z nimi, dodając im głębi.
Linn Skåber ma umiejętność uchwycenia esencji życia poprzez stosunkowo krótkie historie zawarte w książce, szczere, skondensowane, czasem ledwie zarysowane, ale zawsze kierujące czytelnika w kierunku własnych przemyśleń i refleksji. A nam, sympatykom obu Pań autorek, pozostaje czekać na… starość czyli trzecią książkę, napisaną z perspektywy osób starszych, o ich przemyśleniach i życiowych doświadczeniach.
■Wanda Pawlik
Młodość. Wyznania nastolatków
Przekład: Milena Skoczko-Nakielska
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 18 maja 2022
WSTĘP
Niełatwo być w okresie przełomu, zmian, przemeblowania.
Bo właśnie tak może się czuć nastolatek. Jakby ktoś przemeblował mu pokój bez jego wiedzy i zgody. Chociaż o to nie prosił.
Niespodziewanie wszystko jest dla ciebie nieznane, zupełnie inne, a ty stoisz, rozglądasz się po tym nowym pokoju i myślisz: Skąd ta nagła zmiana? Co tu się wydarzyło? Zabawki, emocje, poczucie bezpieczeństwa, znajome zapachy. Gdzie się podziały? Czy to jest moje?
Bo pokój, w którym stoisz, jest wypełniony fajnymi młodzieżowymi meblami, bluzami z kapturem, podpaskami, głośnikami, a na nowej fajnej kanapie, która zastąpiła stare łóżko piętrowe, być może siedzą twój przyjaciel lub przyjaciółka z dzieciństwa, których nie poznajesz, bo mają zarost albo piersi, ponieważ zmienili się tak bardzo jak ty. I myślisz sobie: Gdzie są moje pluszaki? Odkąd interesuję się fajnymi głośnikami? Miesiączką? Kim jest ta osoba na kanapie? To mój dawny pokój? I kim w ogóle jestem?
Niektórzy to lubią: zmiany, początek, napięcie i to, co nieznane. Inni myślą o tym jak o końcu dzieciństwa, o czymś trudnym, bolesnym, a może nawet przerażającym.
Część nastolatków uważa, że młodość jest pełna ciekawości świata, akcji, miłości, żartów, ekscytacji, przyjaciół, imprez i wybuchów śmiechu. Ale niektórym mogłaby wystarczyć połowa z tego.
Innym okres dorastania daje mocno w kość, zanim jeszcze na dobre się zacznie. Opisują ten czas słowami takimi jak samotność, lęk, bezbronność, strach, smutek i niezrozumienie.
Często wszystko po trochu.
Natomiast dorośli często mówią, że to ciekawy czas. Łatwo powiedzieć, kiedy człowiek stoi po drugiej stronie i ma lepszy obraz sytuacji.
W pracy nad tą książką wolno mi było odwiedzać młodych ludzi w samym środku tego ważnego etapu. Towarzyszyłam im podczas spotkań w kawiarniach, siedziałam z nimi w parkach i na pomostach, byłam wpuszczana do ich pokojów i słuchałam, co mają do powiedzenia o byciu nastolatkiem.
Oczywiście nie zdołałam całkowicie zgłębić tematu młodości. Przecież jestem dorosła i nie stanę się na powrót częścią tego tajemniczego społeczeństwa. Ale byłam blisko nastolatków, a oni otworzyli się przede mną, dlatego usłyszałam wiele pięknych, wzruszających, zabawnych i smutnych historii o tym, jak im się żyje w przemeblowanych pokojach.
Niektóre teksty powstały na podstawie zdań wypowiedzianych przez młodzież, inne stanowią połączenie kilku różnych opowiadań, jeszcze inne opierają się na uczuciach, o których mówili moi rozmówcy, a wiele zdań to dokładne cytaty.
Materiał ten nadaje się do wystawienia na scenie, ale postanowiłam nie dodawać didaskaliów. Nastolatki mają dość fantazji, by znaleźć własne rozwiązania, jeśli tylko tego zapragną.
W czasie mojej młodości popularny był film, który można by opisać jednym zdaniem: Bycie młodym jest gówniane![1]. Dzisiaj powiedzielibyśmy raczej: Bycie młodym może być wyzwaniem, albo: Bycie młodym może wymagać sporo wysiłku, albo: Bycie młodym może być okropnie trudne, jeśli się o to w odpowiedni sposób nie zadba. Coś w tym stylu.
Uważam jednak, że powiedzenie z lat osiemdziesiątych jest bardziej adekwatne. Przecież to twoje pierwsze narodziny po narodzinach. Larwa być może przeobrazi się w motyla, urocze żółte kurczątko w nędzną niewyrośniętą pokrakę, która chrypi, zamiast ćwierkać, i której nikt już nie uważa za uroczą, a mała petarda wystrzeli głośno w sufit albo zamieni się w fajerwerk.
Dziecko staje się nastolatkiem.
Dziękuję, że dopuściliście mnie do siebie. Chętnie wrócę.
sierpień 2018
Linn Skåber
4. Dziewczyny
Prawie ich nie poznaliśmy po wakacjach. Dziewczyn.
Urosły. O wiele bardziej niż my.
Często jest tak, że po wakacjach wszyscy jesteśmy dla siebie trochę nieznajomi, ale potem dodatkowe centymetry, wakacje na południu Europy, opaleniznę i długie grzywki odkładamy na miejsce i rozpoznajemy się w środku.
Nie tym razem.
Nie chodzi tylko o to, że się wyciągnęły.
Wyglądały tak, jakby wypełniły się od wewnątrz i urosły we wszystkich kierunkach. Gwałtowna materia rozepchnęła dziewczyny takie, jakie znaliśmy, i wypełniła je czymś nowym i miękkim, a jednocześnie twardym, nierozpoznawalnym i prawie dorosłym. Nie prawdziwą dorosłością, tylko taką teledyskową.
Przyszło mi do głowy coś dziwnego: że nie można się tego nauczyć. Że to po prostu się dzieje. Na przykład Pernille, którą znałem od przedszkola, która zawsze chodziła w kwiecistych gumowcach i popuszczała przy napadach śmiechu, to znaczy często, teraz nagle, zupełnie nagle stoi z rękami nad głową na środku sali gimnastycznej i z powagą i dużą pewnością siebie wykonuje taniec, którego nie umiała zatańczyć przed wakacjami.
Pernille, która kiedy mieliśmy po pięć lat, przez pianę w wannie popychała w moją stronę gumową kaczkę; Pernille, która spała na nieprzemakalnym prześcieradle i która powiedziała o tym tylko mnie, ponieważ byłem jej najlepszym przyjacielem (moczyła się do trzynastego, może czternastego roku życia); Pernille, która lubiła serwolatkę z musztardą i rozmawiała ze mną za pośrednictwem puszek zawieszonych na sznurku między naszymi oknami.
Kiedy nauczyła się tego tańca? Latem?
A może wcale się go nie uczyła? Może zawsze go umiała?
Przecież nikt nie uczy motyli, jak wydostać się z kokonów. Po prostu się z nich uwalniają, jakby potrafiły to od zawsze, rozpościerają skrzydła i wyglądają cholernie pięknie. Dziewczyny też. Sam nie wiem. Może chodzą na tajne kursy „Zostań fajnym motylem w kilka tygodni”?
Rzecz w tym… To było jakby… To, co się stało… To, co się wydarzyło… Nie będę się usprawiedliwiał. Tylko się wytłumaczę. Okej? Okej. Stało się to…
Wyobraźcie sobie, że sala gimnastyczna również nie przypomina tej, do której byliśmy przyzwyczajeni. Mianowicie w ciągu dnia to jest zwykła sala gimnastyczna z grubym materacem pod ścianą, drabinkami i znajomym zapachem potu. Ale nie na klasowych dyskotekach. Nie wieczorem. Wtedy pachnie inaczej. Jest ciemno. Pod sufitem wisi kula dyskotekowa. Dwie. Jedna na samym środku, a druga trochę dalej. Pachnie perfumami, kosmetykami do włosów i czymś, czego nie potrafię dobrze opisać. Strachem? Nie, chyba nie… Może podekscytowaniem?
Jonas, Mohammed i ja stoimy w rogu sali gimnastycznej. Tutaj jest stół przykryty papierowym obrusem, a na nim leżą słoneczne bułeczki[6], które upiekła matka Jonasa. Mniej więcej tutaj. Stół stoi na ukos. Są tam również różne napoje gazowane i plastikowe kubki, i chyba kilka misek z chipsami i orzeszkami ziemnymi. Nie pamiętam dokładnie. Nieważne. W każdym razie były słoneczne bułeczki. To wiem. Ludzie stoją i rozmawiają ze sobą. Ktoś mówi, że kilka dziewczyn z B próbowało latem alkoholu, a Pernille obściskiwała się z jakimś kolesiem z Bergen, ale nie wiemy tego na pewno.
Gra głośna muzyka. Fajna muzyka. Wspominałem, że stoimy przy stole, w rogu sali?
Nie ma tu rodziców. Szczerze mówiąc, cholernie fajnie, że ich nie ma. Nie są nam już potrzebni. Wcześniej pilnowali, żeby każde z nas dostało półtorej bułeczki i nikt nie rozlewał napoju, i żeby nikt się nie kłócił, a jeśli już doszło do kłótni, to jedna z tych osób musiała za karę wyjść do szatni. Tak załatwiali te sprawy dorośli.
Teraz już nie są potrzebni. Rodzice kogoś z B i matka Pernille mają się zjawić o dwudziestej i sprawdzić, czy wszystko w porządku. Ale jest okej. Już nikt się nie kłóci o słoneczne bułeczki.
Dziewczyny nawet ich nie tknęły. Wszystko jest jakieś dziwne.
No więc stoimy tutaj. Chłopacy.
Później przyszło mi do głowy, że gdybyśmy wszyscy trzej nie sięgnęli jednocześnie po bułeczkę i napój w plastikowym kubku, może nie wyglądalibyśmy tak idiotycznie. Ale wtedy o tym nie pomyśleliśmy.
Tkwimy tak z bułeczką w jednej i tym gównianym plastikowym kubkiem w drugiej ręce. To wyglądało, kurwa, tak jakbyśmy świętowali Dzień Konstytucji w przedszkolu. Mohammed próbuje się kołysać, nawet niegłupio, w takt muzyki. Najpierw nieśmiało, a potem trochę energiczniej na boki. Moim zdaniem wystarczy.
Szepczę do niego półgębkiem:
– Mohammed, wyluzuj.
– Hę?
Tańczy dalej. Nic, kurwa, nie rozumie.
– Mohammed, przestań. Nie możesz stać spokojnie?
A on na to:
– Spadaj, dziewczyny tańczą, a jeśli…
– Nie. Nie. Nie. Stój spokojnie! Zaufaj mi. Stój spokojnie.
Wciąż mnie ignoruje, więc muszę być bardziej stanowczy. Przez zaciśnięte zęby mówię mu prosto do ucha:
– Tak, masz rację, że dziewczyny tańczą. One tańczą. A wiesz dlaczego? Bo latem chodziły na tajny kurs opuszczania kokonu w Bergen, na którym uczyły się obściskiwać, tańczyć, uśmiechać i stać z rękami w górze. Ty nie. Ty byłeś w Pakistanie z dziadkami. Jadłeś lody, które zafundował ci wujek, i przejechałeś się na rowerze z sąsiadem. To, co tu widzisz, nie wzięło się znikąd. Żeby się tego nauczyć, trzeba poświęcić całe wakacje. A wiesz, czego uczą na pierwszej godzinie tego kursu?
– Nie…
– Że nigdy nie należy stać z bułeczką drożdżową w jednej i plastikowym kubkiem z colą w drugiej ręce i udawać, że tańczy się do muzyki! A jeśli o tym zapomnisz, tak mówią na kursie, pozostaje ci tylko mieć nadzieję, że w pobliżu znajdzie się przyjaciel, który przywoła cię do porządku.
Mohammed patrzy na siebie, potem na dziewczyny i przestaje się kołysać.
Wtedy do akcji wkracza Jonas.
– Cześć, Pernille!
Pernille, Anna i Maria odwracają się w jego stronę, nie przestając tańczyć.
Jonas mówi dalej:
– Talent do tańca nie pomoże, kiedy ma się rozpięty rozporek w spodniach, wiesz?
Pernille kuca i nagle odzyskuje dawne ruchy. Dziewczęce, nieporadne i rozchichotane. Jej koleżanki też. Odrzucają głowy do tyłu i śmieją się, zasłaniając Pernille, która nieudolnie zapina rozporek. My też się śmiejemy. Chłopacy i dziewczyny. Chłopacy i dziewczyny ze zwykłej sali gimnastycznej znowu się śmieją. Razem.
Pernille i Jonas stoją w dość dużej odległości. Ręce na biodrach. Patrzą na siebie. Absolwentka kursu opuszczania kokonu. Długa grzywka. Miękka. Twarda.
– Dzięki, że mi o tym powiedziałeś, Jonas. Ohydnie chodzić z rozpiętym rozporkiem. Ale wiesz, co jest ohydniejsze?
Cisza.
– To, że stoisz i gapisz się na moją cipę.
CZY TO MOŻLIWE? Ona: idealnie opanowana. My: w totalnej rozsypce. Musiała być najlepsza w szkole dla motyli. Jesteśmy ugotowani. Albo na odwrót – zupełnie surowi.
Wtedy to się dzieje. Nie wiem, dlaczego tak reaguję. Chyba chcę naprawić coś, czego nie da się naprawić. Żebyśmy odzyskali równowagę. Robię krok do przodu. I nie będę się usprawiedliwiał, nie będę się tłumaczył, ale pozwólcie mi spróbować wyjaśnić…
To był rodzaj tęsknoty. Próba ponownego zbliżenia się do dziewczyny w kwiecistych gumowcach. Chciałem wytrącić z równowagi nową dziewczynę, żeby dawna mała dziewczynka mogła się znów pojawić. Żeby mogła się wyczołgać z pewnego siebie ciała, potrząsnąć kitkami i wybuchnąć śmiechem.
Krok do przodu.
– Pernille?
– Tak?
– Myślę, że Jonas nie gapił się na twoją cipę. Może to zapach moczu przyciągnął jego uwagę do twojego rozporka? Kiedy człowiek moczy się w nocy i wciąż używa wodoodpornego prześcieradła, czuć od niego sikami.
Gdyby tylko się tak nie zarumieniła. Gdyby tylko jej oczy nie zaszły łzami. Gdyby tak nagle nie zamilkła. Gdyby się z tego zaśmiała. Gdyby tylko wiedziała, jak bardzo się bałem, że jej skrzydła nagle mi ją odbiorą.
Dziewczyny przede mną stają się ciemnym niebem na horyzoncie, a bezpieczna grupa chłopaków w rogu sali właśnie odcięła moją linę. Nikt nie odholuje sukinsyna na ląd.
Słoneczna bułeczka, którą trzymam w ręce, robi się wielka i twarda jak piłka do nogi. Nagle jestem ubrany w dziecięcy zimowy kombinezon i mam katar, ale Pernille wciąż jest motylem.
Jedyne, o czym mogę teraz myśleć, to matka Jonasa. Dlaczego jej tu nie ma? Chcę, żeby przyszła i powiedziała, ile bułeczek możemy zjeść i że za karę muszę iść do szatni i posiedzieć tam przez pół godziny
…albo przez rok.
24. Narodziny nastolatka
Pachnę szynką i benzyną,
żmiją i resztkami jedzenia,
wodą brachiczną, mokrym psem i suchymi polami,
zgniłymi owocami i mokrymi ubraniami,
które za długo leżały w pralce
– i to tylko pod pachami.
Mam wianuszek wągrów wokół nosa i krosty,
które pojawiają się tak regularnie, że można według nich nastawiać zegarek.
Co piątek o 17.45, jak Wezuwiusz albo Etna z ohydną mazią w środku, na brodzie.
Wybuchają w sobotę, punktualnie o godzinie 18.00,
ponieważ wtedy spotykam się z przyjaciółmi.
Mam chorobliwie duże stopy.
Nie tylko długie, lecz także szerokie i kląskające,
docierają na miejsce na długo przed resztą ciała.
Na pewno zbliża się coś dużego i atrakcyjnego, myślą ludzie,
a to tylko ja… z chudymi nogami w długich butach.
Prawie jak klaun, klaun, który nie jest śmieszny.
Mam wymagającą osobowość.
Delikatnie mówiąc. Jestem hałaśliwy, kiedy pragniesz ciszy,
i milczący, kiedy chcesz porozmawiać.
Jeśli oczekujesz ode mnie odpowiedzi, jest krótka i niewyraźna,
a kiedy chcesz spokoju, jestem krzykliwy, głośny i wkurzony.
Jestem nieprzewidywalny, gburowaty i zmęczony.
Mam tłuste włosy, sflaczały uścisk dłoni, przewracam oczami,
kłapię paszczą i jestem cały przepełniony pogardą,
złością, frustracją i pytaniami.
Dziś wieczorem ubiorę się jak osoba przystępująca do bierzmowania i serdecznie was powitam.
Powitam – mając nadzieję, że szybko sobie pójdziecie. Jestem trochę zajęty.
Właśnie rodzę się jako nastolatek.
Dorosłość. Wyznania
Przekład: Milena Skoczko-Nakielska
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 17 maja 2023
WITAJCIE, DOROŚLI!
Kiedy pracowałam nad tą książką, wyobrażałam sobie, że stoję na nieprawdopodobnie wysokiej drabinie, która sięga kosmosu. Znajduję się tuż nad Norwegią, trzymam w ręce najlepszą na świecie, najdokładniejszą lornetkę i obserwuję kraj, zaglądając przez okna wieżowców, włazy w domkach letniskowych, zerkam do piwnic, podpatruję imprezy, zarówno w letnie dni, jak i w zimowe wieczory, nurkuję do barów, sypialni, w dusze i serca dorosłych.
Bycie dorosłym wydaje się łatwe. Dorosły może prawie wszystko, o większość rzeczy nie musi pytać, żyje już dostatecznie długo, ma za sobą doświadczenia młodości, potrafi opiekować się innymi, wie, jak dbać o siebie, zna odpowiedzi na pytania i umie rozpalić grill. Tyle że na przykład ja nie potrafię rozpalić grilla. Szczerze mówiąc, nie radzę sobie nawet z kuchenką indukcyjną i czasem czuję się jak największe na świecie niemowlę z pulchnymi rączkami i jeszcze nie do końca ukształtowanym mózgiem, mimo że jestem dorosła. Dorosła i w średnim wieku. Przynajmniej tak mówi moja metryka. Właśnie dlatego, gdy zeskrobywałam górną warstwę w tej książce, przepełniała mnie ogromna ekscytacja. Najpierw wyszukiwałam ludzi przez lornetkę, a potem ich obserwowałam i sprawdzałam, czy są rzeczywiście tacy dorośli, za jakich się podają, i czy w ogóle są dorośli — krótko mówiąc: grzebałam w ich dorosłości. I w swojej własnej.
Przeprowadzałam wywiady, badałam, analizowałam i znalazłam dorosłych. I wszyscy oni, ci ludzie w średnim wieku, ci „dorastający” ludzie, jak wolę ich nazywać, wcale nie są dojrzali, chociaż mogą się tacy wydawać; jeszcze wszystkiego nie przeżyli, jeszcze nie są gotowymi portretami, mimo że część z nich tak się czasem czuje. Wielu z nas to wciąż niedokończone szkice. Na szczęście.
Niektórzy są zadowoleni ze swojego średniego wieku, inni woleliby znaleźć się w innym miejscu i w innym czasie; byli szczęśliwsi w przeszłości. Być może uważają, że średni wiek to przedsionek, korytarz prowadzący ku starości, która brzmi jeszcze bardziej przerażająco niż wiek średni.
Myślę, że ten okres w życiu, przejście od młodości do starości, przypomina dzień na plaży. Wyobraź to sobie. Leżysz na plaży w obcym kraju, w palącym słońcu, i wszędzie masz piasek: między palcami stóp, w brwiach, na plecach, w bikini, w duszy i na całym przepoconym ręczniku kąpielowym, na którym się położyłaś. Powietrze jest kłująco przejrzyste, więc mrużysz oczy. Wszystko cię swędzi, wszystko piecze. Chce ci się pić, ale cola w puszce, którą wcisnęłaś w piasek pod leżakiem, prawie wrze, poza tym wszędzie ten piach, na zewnątrz i wewnątrz puszki. I wszyscy wokół ciebie coś krzyczą, proszą o podanie kremu z filtrem, dwudziestki, „Nie, nie ten. Ten drugi. Niebieski, nivea. Chyba jest w torbie”, telefony komórkowe przechodzą z rąk do rąk, trzeba coś wyjąć z plecaka, a potem włożyć to coś z powrotem i „przesuń leżak trochę w prawo, to może będziemy mieć odrobinę cienia na dekolcie”. Zaczyna ci się kręcić w głowie, upał się wzmaga, powietrze drży, czuć napięcie, a ty nie jesteś w stanie odpowiadać na pytania ani się uśmiechać, jesteś bliska płaczu i myślisz: To się musi wreszcie skończyć, coś musi się zmienić.
I właśnie wtedy to się dzieje. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Wszystko, co trudne, znika.
Nie ma już palącego słońca, które podziękowało za uwagę i wycofało się za góry na horyzoncie. Nie ma już piasku w oczach, zawrotnego tempa ani czegoś, co trzeba szybko przenieść lub podać. Na plażę zawitało popołudnie, okryło cię niczym cienki chłodny koc, dzięki czemu możesz znowu oddychać i się poruszać. Wolniej.
Niektórzy otrzepują wilgotne, oblepione piachem ręczniki, składają je równo, elegancko i wygodnie siadają na leżaku, odchylają głowę, zamykają oczy i uśmiechają się. Inni sadowią się w parach na brzegu leżaka i ucinają sobie pogawędkę, trzymając w ręce zimny napój. I nikt nie musi niczego odbierać, przekazywać, organizować ani się opalać. Ludzie z odpowiednią ilością piasku między palcami stóp powitali popołudnie z radością, ze spokojem i z kieliszkiem chablis.
Być może czytasz tę książkę na plaży. Mam nadzieję, że spotkamy się tam któregoś popołudnia. Łatwiej jest być dorosłym w towarzystwie innych dorosłych.
Przyjemnej lektury!
Linn Skåber
1
URODZIĆ MĘŻCZYZNĘ
Mężczyzna, który idzie w stronę kontroli bezpieczeństwa na Gardermoen, jest dorosły. W bluzie z kapturem, czapce z daszkiem i z plecakiem wygląda jak nastolatek, ale j e s t dorosły.
Dobrze go znam i on mnie zna. Dobrze. Widać to w jego spojrzeniu, kiedy odwraca się i zerka na mnie przez ramię. Mruży oczy. Nad plecakiem. Często mruży oczy. Robi to od małego, nawet gdy nie ma słońca. Mężczyzna, który idzie w stronę kontroli bezpieczeństwa, to mój syn.
Dorosły mężczyzna zmierza w stronę kontroli bezpieczeństwa na Gardermoen, sam. A ja szepczę: „Wieczorami w Londynie jest zimno. Wieje wiatr. Londyn jest z tego znany. Musisz zakładać wełnianą bieliznę”. Ale on tego nie słyszy.
Dzięki Bogu.
Całe szczęście, że tego nie słyszy. Całe szczęście, że powiedziałam to cicho i z zażenowaniem, bo to jest żenujące. Matka, która trzęsie się nad dorosłym mężczyznę, jest irytująca jak podmuch wiatru w szyję. Matki są z tego znane. Nagle on lekko się odwraca, trochę w moją stronę, ale niezupełnie. Dotyka szyi, zanim włoży laptop do pojemnika, który ma przed sobą. Znowu to robi, znowu muska szyję, jakby coś na niego chuchało. Jakby coś marudnego, troskliwego i wiecznie obecnego chuchało na niego.
Leci do Londynu na studia. Będzie mieszkał na stancji, może ze wspólną kuchnią i kawą mieloną, spał na łóżku pod nową pościelą kupioną w miejscowym sklepie, będzie się spotykać z przyjaciółmi, chodzić do pubu, siedzieć na trawie przed uniwersytetem i rozmawiać po angielsku, może nawet z czasem zacznie po angielsku myśleć. I możliwe, że któregoś wieczoru pojedzie z kimś autostopem, a potem będzie się zwijać ze śmiechu na afterparty i pozna innych, nowych ludzi, nowe dziewczyny.
I to jest mój syn.
Może to tam spotka wyjątkową dziewczynę, w berecie, z wadą zgryzu i ze wzniosłymi myślami na temat kraju, z którego pochodzi, Francji, i ona mu opowie o swoim rodzinnym mieście, przyjaciołach i tamtejszych kawiarniach. Później on zaprosi ją do restauracji ze stołami nakrytymi obrusami w czerwoną kratkę, w centrum Londynu, a ona stwierdzi: „To miejsce bardzo przypomina mi Francję z jej kawiarenkami”. Śmieją się i piją wino, i poznają gości przy sąsiednim stoliku, a potem jest noc, potem następny dzień, potem kolejny rok, i ona go rani albo on ją zostawia, i pojawia się smutek, a po nim ponownie poranek i wkrótce nastaje wiosna przyszłego roku.
A on nadal jest moim synem.
Po jakimś czasie spotyka inną dziewczynę — Dunkę, która go rozśmiesza, z czerwonymi policzkami i ze sztucznymi rzęsami, kochającą duńskie parówki i Tivoli. I on znów się zakochuje. Długo są parą, ona zachodzi w ciążę, przeprowadzają się do Oslo lub do Kopenhagi, mieszkają w szeregowcu, uśmiechają się i rodzi im się jeszcze jedno dziecko, a potem się rozwodzą i on wraca do Oslo, rzadko widuje dzieci, ale one są już na tyle duże, że mogą latać samolotem bez nadzoru, i odwiedzają go w co drugi weekend, a on lata do nich, kiedy tylko nadarzy się okazja.
Tyle że jest mu ciężko. Źle się z tym czuje. Potem jednak poznaje w pracy Lisbeth Danielsen, ona również jest po rozwodzie, z dwojgiem dzieci z pierwszego małżeństwa, i przeprowadzają się do Hadeland, bo być może to jej rodzinne strony, i ona zachodzi w ciążę, późną, ale wszystko dobrze się kończy. Bardzo dobrze żyje im się w Hadeland i często przyjeżdżają do Oslo, gdzie rodzeństwo z Kopenhagi spotyka się ze swoją małą przyrodnią siostrą.
Troje dzieci, a on jest moim synem.
Wnuki lubią być u mnie, pozwalam im bawić się moimi włosami, bawimy się w salon fryzjerski, podczas gdy on i Lisbeth mają czas, żeby wyjść do restauracji. Wybierają się tramwajem do centrum miasta, żeby świętować jego czterdzieste piąte urodziny, a ja stoję w oknie i za nimi patrzę. Śmieją się i wyglądają na szczęśliwych, Lisbeth ma na nogach buty na trochę zbyt wysokich obcasach, wygląda jednak elegancko, i chyba jest lekko wstawiona. On obejmuje ją, żeby nie upadła. Na pewno zaopiekuje się nią tej nocy, myślę. A on, w garniturze, patrzy w górę na dom, macha do mnie i śmieje się, i mruży oczy. Często to robi. Nawet wieczorem.
W mieście bawią się doskonale, zasługują na to. Dzień później wracają do Hadeland, gdzie trzymają na wsi kury i mają miłych sąsiadów, i ja umieram, a on radzi sobie bardzo dobrze, jego dzieci dorastają i przeprowadzają się do Francji, Londynu i domu szeregowego blisko innego miasta. Kury znoszą jajka, jemu niedługo stuknie osiemdziesiątka, a Lisbeth jest w domu opieki. Mija wiele lat, wydaje się, że sto, aż pewnego dnia on siedzi pod drzewem w ogrodzie, na ławce, i spogląda na jezioro, mrużąc oczy. Jest późne lato, wieczór, ciepło, powietrze nieruchome.
A jednak nie.
Wiatr? To był chyba podmuch wiatru? Lewa dłoń z przebarwieniami i obrączką dotyka szyi, pod drzewem, przed jeziorem, za życiem. Muszę zakładać wełnianą bieliznę, myśli.
Wstaje, chwiejąc się, zmysł równowagi już nie ten, co dawniej, lecz on radzi sobie, ma laskę, a poza tym opiera się również o drzewo. Lekki wiatr towarzyszy mu aż do domu, kiedy otwiera skrzypiące drzwi, potrząsając głową.
Dziwne. Bezwietrzny wieczór pod koniec lata, a jednak ten wiatr, który głaszcze go po szyi, jakby coś marudnego, troskliwego i wiecznie obecnego chuchało na niego.