Pełne sprzeczności oblicze Marii Rodziewiczówny i dotąd nieopowiedziana historia. Awanturnicza biografia postaci, która wymyka się wszelkim uproszczeniom.


Żarliwa katoliczka, surowa konserwatystka, patriotka tworząca romansowe fabuły i pisząca „ku pokrzepieniu serc”, ale też osoba nieheteronormatywna, buntująca się przeciwko powszechnym oczekiwaniom, społecznica. Kim była autorka słynnych powieści Lato leśnych ludzi czy Między ustami a brzegiem pucharu?

Podpisywała się Rodziewicz, w życiu literackim istniała jako Rodziewiczówna. Emancypantka gustująca w męskich fasonach koszul i surdutach, z włosami zawsze obciętymi na krótko. Swoje długie życie dzieliła pomiędzy Warszawę a kresowy majątek w Hruszowie, nieustannie manifestując wielki zapał, gorączkową energię i niegasnący optymizm. Mimo dominujących negatywnych recenzji ze strony krytyków, przez ponad sto lat zaczytywano się w jej powieściach. W życiu prywatnym związana z kobietami, prawdziwy spokój odnajdywała wśród poleskich torfowisk i rzecznych rozlewisk.

Maria Rodziewiczówna fascynuje zdumiewającymi sprzecznościami, rozsadza schematy. Jej życiorys wpisuje się w dyskusje na temat osób LGBT+, ekspresji płciowej, tożsamości narodowej, relacji polsko-żydowskich i polsko-białoruskich, antysemityzmu, klasowości i kolonializmu.

“Rodziewicz-ówna” to również porywająca opowieść o Kresach, o życiu rozpiętym między powstaniem styczniowym a warszawskim, o życiu, w którym odbija się nasza zagmatwana, często bolesna historia.

Emilia Padoł
Rodziewicz-ówna. Gorąca dusza
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 8 lutego 2023
 
 

Spis tre­ści

 

ZIMA

Sty­czeń, czyli ta­tuaż
Pan bił, pan grał w wi­sta
Co wi­dzi Ma­ry­sia?
Eman­cy­pantki i pro­fe­sor Waga
Chłop­czyca na kaczki
Pa­nienki ja­zło­wiec­kie: świa­tłe a słod­kie
Matka Mar­ce­lina mówi: ży­dow­skie, czyli jakby z pie­kła
Świat, który roją pen­sjo­narki

PRZED­WIO­ŚNIE

Krój mę­ski
W ziemi jak kret, w księ­gach jak mól
Kto wy­my­ślił Ro­dzie­wi­czównę?
Ko­chana Pani Ma­ryo. Ko­nop­nicka
Ta­lent to jędrny, pra­wie męzki
Nic klasz­tor­nego, wręcz prze­ciw­nie
De­waj­tis: awan­tura z pla­gia­tem w tle
Krzyk Kon­stan­cji
Dla­czego bije się pa­stu­cha?
Nie­świa­dome dziew­czątko i nie­piękny pies

WIO­SNA

Sa­mot­ność w kre­so­wej for­tecy
Hel­cia
Po­za­rolna ot­chłań szmiry
Por­ce­lanka i kula ar­mat­nia
Nerwy pod wy­smu­kłą to­polą
To słowo na L
P jak po­żar, p jak pie­nią­dze
Ro­dzie­wi­czówna po­rzuca idejki

LATO

Ter­ror i te­le­gramy
Ra­gna­rök, czyli ko­niec świata
Nie­uda­nie, zmar­no­wa­nie, śmierć
Ro­dzie­wi­czówna prze­ra­sta tu Za­pol­ską
G.N.I.E.W.
Zna­łam na­ów­czas trzy pary ko­biet
Zie­miań­ska zręcz­ność
Za­gadka na pół­metku ży­cia
Ogień ak­ty­wi­zmu
U jej boku He­lena
Pol­skie łamy. To zna­czy łany
Kiedy eks­plo­dują ko­mety
Awer­sje i wy­gum­ko­wa­nia
Budda na du­szę
Chata, a w niej Ma­ria An­to­nina
Ju­bi­le­usz i ma­cierz, ma­cierz, ma­cierz
Trój­kąty i asceza le­śnych lu­dzi
Raj­skie ba­gna, czci­ciele przy­rody i od­mieńcy
Istna wieża Ba­bel
Lato 1915: bu­rza w po­wie­trzu i du­szy

JE­SIEŃ

Na­pad
Fra Pa­ci­fico, roz­sta­nia i po­wroty
Moja Ko­men­dantko
Groza na Kre­sach. I nasi bol­sze­wicy
Zna­la­złam tam Pol­skę
Ucieczka z pło­ną­cego świata
War­szawa do szczętu zbrzy­dła
Wah­lver­wandt­schaft
Sy­pial­nia na­sza była ob­szerna, o du­żym we­nec­kim oknie
Pie­nią­dze, długi, Nie­do­bi­tow­scy
Ga­zet nie czyta, ra­dia nie kupi. Lwów jej cuch­nie Ży­dami
Ju­bi­le­usz: chryja, zgiełk, męka. Klnę tego, co to wy­my­ślił
Mię­dzy ustami a brze­giem pu­charu (czyli nek­tar urody ży­cia)
Dzie­dzic­two Kon­stan­cji
Pa­mięć do­bra, pie­ski za­bawne, pani su­rowa
Ko­deń­ska ma­tronka
Z Hel­cią pas­sy­anse i za­strzyki na scle­rozę
Na­ro­dowcy i ka­to­licy pod spe­cjalną nie­na­wi­ścią
Z dala od brzyd­kiej rze­czy­wi­sto­ści
Mę­czące na­grody, mę­czący tu­ry­ści
Hojne ge­sty Ja­dwigi
Anar­chistka w ko­stiu­mie ob­łudy
Les­bij­ska bomba a sprawa pol­ska
Naj­bar­dziej ty­powa z ostat­nich eman­cy­pan­tek
To Ma­ria, choć ci­cho, dzwoni
Żu­bry, Ro­dzie­wice, kpiny
Zgod­nym szla­kiem (do Bo­boli)
Małe ży­cie, wielka po­li­tyka
Nie go­dzi się ni­komu z nas być pe­sy­mi­stą
I tyle – do zo­ba­czy­ska

PRZED­ZI­MIE

Kto zrywa czer­wone kwiaty
Pani Wirtz cy­tuje Schil­lera
Ka­retą w kie­runku War­szawy
Apo­ka­lipsa i ci­sza
Zgrzy­biały so­kół w cia­snej klatce
Twarz ta miała w so­bie coś z lwa
Wy­pro­sto­wana. Od­mie­niona
Po­rucz­niczka AK nie pa­trzy na getto?
Ka­len­da­rzyk, czyli me­ta­fi­zyka, wa­luta i ko­bieta
Czy­tać kry­mi­nalne ro­manse i spać jak naj­wię­cej
Scho­dami w dół, scho­dami w górę
Je­śli zgi­nąć, to w słońcu
Bóg nas złą­czył po to, że­by­śmy były ra­zem do końca
Uwaga! Nie­siemy De­waj­tisa
W ostat­niej z le­śnych chat
 
Post mor­tem
Bi­blio­gra­fia
Przy­goda z „Ro­dzie­wicz-ówną”, czyli po­dzię­ko­wa­nia
Źró­dła ilu­stra­cji
Przy­pisy

Krój mę­ski

Włosy ścięte krótko. Ża­kiet z gład­kiej tka­niny zwraca uwagę od­święt­no­ścią. Broszka do­daje fa­sonu. Głę­boka czerń odzie­nia pod­po­wiada, być może, że por­tre­to­wana nosi ża­łobę. Duże oczy śmiało, lecz spo­koj­nie pa­trzą przed sie­bie. Ile Ma­ria Ro­dzie­wicz może mieć lat na tym zdję­ciu? Wy­daje się, że mniej niż dwa­dzie­ścia. Po­cho­wała ojca, za zgodą matki ob­cięła bujne włosy. Za­częła lub nie­długo za­cznie przej­mo­wać ro­dzinny ma­ją­tek, któ­rym nie po­trafi za­rzą­dzać jej brat Hen­ryk – brak mu do tego smy­kałki. W pa­mięci miesz­kań­ców Hru­szowy za­pi­sze się jako hu­laka i ko­lek­cjo­ner kar­cia­nych dłu­gów, który prze­grał ma­ją­tek pod War­szawą, wziął za żonę ko­bietę nie­zwy­kłej urody, miał córkę, roz­wiódł się, by­wał w Lon­dy­nie. We­dług in­nych źró­deł żonę zna­lazł nad Mo­rzem Czar­nym, za­miesz­kał z nią, a po­tem ich ma­ją­tek zo­stał sprze­dany. W każ­dym ra­zie Ma­ria po rzą­dach brata we dwo­rze ma pełne ręce ro­boty.
Ostat­nią wolą ojca, zmar­łego w 1881 roku, było, by żona i dzieci dzie­dzi­czyły spra­wie­dli­wie, dla­tego nowa wła­ści­cielka Hru­szowy musi spła­cić brata, sio­strę i matkę, wy­pła­ca­jąc im trzy czwarte war­to­ści go­spo­dar­stwa. Po­trzebne jej więc sie­dem­dzie­siąt pięć ty­sięcy ru­bli. Ba­joń­ska suma. Poza tym ma­ją­tek to­nie w dłu­gach. Miną lata, za­nim na­leż­no­ści wo­bec ro­dzeń­stwa zo­staną ure­gu­lo­wane. Zdaje się, że Ame­lia Ro­dzie­wi­czowa, cho­ru­jąca na serce, zu­peł­nie zre­zy­gnuje ze swo­jej czę­ści roz­li­cze­nia. Przez po­nad de­kadę bę­dzie miesz­kać pod opieką Ma­rii w Hru­szo­wie.
W 1882 roku Ame­lia w czar­nej sukni, z fu­trzaną czapką w dło­niach staje w ate­lier przy No­wym Świe­cie 27 w War­sza­wie. Jest ni­ska, drobna. Ma owalną twarz, wą­skie usta i duże okrą­głe oczy, na które mocno opa­dają ką­ciki po­wiek. Lekko przy­gar­biona, z nieco nie­przy­tom­nym wzro­kiem, może to smu­tek, po­czu­cie osa­mot­nie­nia, a może lęk o przy­szłość?
Lęk o przy­szłość naj­młod­szej córki, Ma­rii? Ma­rii, która – z po­wodu swo­jej od­waż­nej de­cy­zji o pro­wa­dze­niu ma­jątku – musi za­po­mnieć o rów­nie od­waż­nym pla­nie stu­dio­wa­nia me­dy­cyny za gra­nicą. Ko­biety, na­wet je­śli w tym cza­sie są do­pusz­czane do kosz­tow­nych stu­diów w Pa­ryżu czy Ge­ne­wie, po­wszech­nie wciąż są uwa­żane za ułomne pod wzglę­dem in­te­lek­tu­al­nym, w naj­mniej­szym stop­niu nie­mo­gące kon­ku­ro­wać z męż­czy­znami.
Od te­raz Ma­ria bę­dzie mo­gła de­le­go­wać na wy­działy le­kar­skie już tylko bo­ha­terki swo­ich po­wie­ści – i nie­raz to zrobi.

Ni­gdy wię­cej nie zo­ba­czymy jej w rów­nie dziew­czę­cej sty­li­za­cji, jak na tym pierw­szym zna­nym mło­dzień­czym zdję­ciu. Fa­sony jej ubrań będą się uprasz­czać, na szyi po­ja­wią się kra­waty, a ma­ry­narki i ko­szule na­biorą sta­now­czych kon­tu­rów. Włosy za­wsze już będą krót­kie. U sie­bie na wsi Ro­dzie­wicz na ogół bę­dzie no­sić pro­ste ubra­nia z po­le­skiego sa­mo­działu – ko­szule (cza­sem z lu­do­wym ha­ftem na koł­nie­rzyku i rę­ka­wach), ża­kiety (la­tem cien­kie, lniane), grubą kurtę z sa­mo­działu (to zimą), juch­towe buty z cho­le­wami, spód­nice śred­niej dłu­go­ści z kie­sze­nią.
Pod ko­niec XIX wieku pa­ry­skie ele­gantki no­szą po­włó­czy­ste spód­nice, ozdo­bione u dołu dra­po­wa­niami czy ukła­da­jące się w ko­ronę, i ogromne ka­pe­lu­sze. Dzie­dziczka Hru­szowy zaś tak kon­stru­uje swój strój, żeby móc w nim wy­god­nie obejść ma­ją­tek, zo­ba­czyć, co się w polu i na gum­nie dzieje, przy­pil­no­wać in­te­re­sów, za­jąć się „mę­ską” czę­ścią go­spo­dar­stwa. Czy jed­nak tylko o wy­godę cho­dzi?
Mę­ski ubiór, ale też krok, głos, spo­sób by­cia. Mę­skie ru­chy, mę­ski hart, mę­ska czu­pryna. Nie wia­domo, co po­cząć z tą mę­sko­ścią, która spra­wia, że nie­któ­rym Ma­ria bar­dziej ko­ja­rzyć się bę­dzie z księ­dzem niż z ko­bietą. We wspo­mnie­niach o niej to te­mat ni­gdy nie­podej­mo­wany, prze­ka­zy­wany pół­gęb­kiem, skró­towo, z kro­ni­kar­skiej rze­tel­no­ści, bo prze­cież jak po­mi­nąć coś tak ewi­dent­nego?
A jed­no­cze­śnie – jak opi­sać tę eks­tra­wa­gan­cję, ja­kich słów użyć? Co zro­bić z kimś, kto tak śmiało ła­mie normy kul­tu­rowe, a do tego przez więk­szość ży­cia grzmi o obro­nie kul­tury i tra­dy­cji?
W la­tach 80. XIX wieku ko­stium ko­biecy ozna­cza pod­dań­stwo, mę­ski – przy­wi­leje. Ko­deks Cy­wilny Kró­le­stwa Pol­skiego i Prawo o mał­żeń­stwie z 1836 roku sta­wia sprawę ja­sno; każ­dej żony do­ty­czy to samo: po­słu­szeń­stwo wo­bec męża; brak moż­li­wo­ści za­cho­wa­nia na­zwi­ska ro­do­wego i za­miesz­ki­wa­nia w in­nym miej­scu niż mąż; głos męża w kwe­stii wy­cho­wa­nia dzieci jest de­cy­du­jący; po śmierci męża nad­zór nad dziećmi spra­wuje rada fa­mi­lijna i to ona, je­śli wdowa ma chęć lub ko­niecz­ność po­now­nie wyjść za mąż, roz­są­dza, czy dziecko zo­sta­nie z matką; żona bez zgody męża nie może za­wie­rać żad­nych umów ani wy­ko­ny­wać in­nych czyn­no­ści praw­nych, także do­ty­czą­cych jej ma­jątku, je­śli pie­czę nad nim trzyma mąż[1]. W XIX wieku w ca­łej Eu­ro­pie męż­czy­zna stał na pie­de­stale jako głowa ro­dziny, mąż i oj­ciec.
Cie­kawe, w któ­rym mo­men­cie w gło­wie Ma­rii za­częła wy­lę­gać się myśl, że można ściąć włosy i się­gnąć po mę­ski krój – stwo­rzyć się na nowo.
Czy stało się to pod wpły­wem ja­zło­wiec­kich opo­wie­ści o Jo­an­nie d’Arc, która w mę­skim prze­bra­niu po­cią­gnęła ar­mię fran­cu­ską ku kilku zwy­cię­stwom w woj­nie stu­let­niej mię­dzy Fran­cją a An­glią, osta­tecz­nie zaś spło­nęła na in­kwi­zy­cyj­nym sto­sie?
A może młoda Ro­dzie­wicz usły­szała o za­przy­się­żo­nych bał­kań­skich dzie­wi­cach – ko­bie­tach, które mo­gły na ca­łego wejść w mę­ską rolę, zy­skać przy­wi­leje przy­na­leżne tylko męż­czy­znom, pić al­ko­hol, pa­lić ty­toń – ba! – stać się głową ro­dziny? Mu­siały tylko na za­wsze po­rzu­cić ko­biecy strój oraz myśl o za­mąż­pój­ściu i przy­stać na to, że seks w ich ży­ciu po wsze czasy bę­dzie tabu. Ta stara, wciąż żywa tra­dy­cja, znana głów­nie z Al­ba­nii, w dru­giej po­ło­wie XIX wieku za­częła być opi­sy­wana przez eu­ro­pej­skich et­no­gra­fów i po­dróż­ni­ków.
W Ja­złowcu so­lidna hu­ma­ni­styczna edu­ka­cja mu­siała opie­rać się na oma­wia­niu spu­ści­zny an­tyku. Może Uczta Pla­tona nie zo­stała w szkole prze­mil­czana, a uwa­dze Ma­rysi nie umknął na przy­kład za­pi­sany w niej mit o an­dro­gyne, pro­to­pla­stach ludz­ko­ści, isto­tach dwu­pł­cio­wych?
A może daw­nym lu­do­wym zwy­cza­jem, który na­ka­zy­wał ko­bie­cie wy­cho­dzą­cej za mąż ściąć nie­winne dziew­częce war­ko­cze ozdo­bione wstąż­kami, Ma­ry­sia ścięła włosy na krótko i w ten spo­sób wy­słała w świat ko­mu­ni­kat: już nie je­stem do wzię­cia? Po­przez „mę­ski ko­stium” zaś oznaj­miła do­dat­kowo: nie in­te­re­sują mnie bab­skie sprawy, ko­biece go­spo­dar­stwo, za­rzą­dzam sama wiel­kim ma­jąt­kiem.
Kto wie, może Ma­ria za­pa­trzyła się w Emi­lię Pla­ter, oto­czoną kul­tem he­ro­inę z po­wsta­nia li­sto­pa­do­wego, która ścięła włosy i w mę­skim stroju przy­stą­piła do walki, od­da­jąc krew za oj­czy­znę? Spły­nęła na nią wieczna chwała dzięki Mic­kie­wi­czowi i jego Śmierci puł­kow­nika, cho­ciaż, prawdę po­wie­dziaw­szy, o do­ko­na­niach Pla­ter na polu bi­twy dzi­siaj nie wiemy nic pew­nego.
Idąc śla­dem ro­man­ty­ków, może być, że Ma­ry­się za­chwy­ciła Geo­rge Sand, która no­siła frak, cy­lin­der, mę­ską ko­szulę, piła wódkę, pa­liła cy­gara i za­cie­kle dys­ku­to­wała z męż­czy­znami. Nie wia­domo, czy bli­sko dwu­dzie­sto­let­nia Ro­dzie­wicz już sięga po ty­toń. Na­wet je­śli nie, to pa­pie­ros wkrótce sta­nie się jej wier­nym to­wa­rzy­szem – na resztę ży­cia. „W dzień mu­sia­łam za­rzą­dzać wiel­kim ma­jąt­kiem, a w nocy każdy wy­dawca i re­dak­tor wa­lił w kark, zmu­szał do po­śpie­chu. Za­liczka, dal­sza rata ho­no­ra­rium, go­rącz­kowo pi­sa­łam, więc pa­pie­ros był mi pod­nietą i po­mocą”[2], po­wie po kilku de­ka­dach.
W każ­dym ra­zie mę­ski strój za­pewne jest przy­datny na Po­le­siu – tam gdzie lu­dzie wie­rzą w nie­zwy­kle silną więź łą­czącą oj­ców i sy­nów z zie­mią.
Skoro zie­mia to oj­co­wi­zna, prym w za­rzą­dza­niu nią ma męż­czy­zna, oto­czony czcią nie mniej­szą niż grunt, po któ­rym stąpa. A to ozna­cza, że ko­bieta jest za­wsze na prze­gra­nej po­zy­cji: po­nie­wie­rana, prze­pę­dzana z chaty i bita po­dług do­brze zna­nego tam przy­sło­wia: „jak muż żonki nie bije, to ṷ jej loh­kaja hnije”[3].

W ziemi jak kret, w księ­gach jak mól
Praw­do­po­dob­nie w 1887 roku dwu­dzie­stocz­te­ro­let­nia Ma­ria ofi­cjal­nie przej­muje dwór[4] – któ­rym zaj­muje się już od kilku lat – a wo­kół niego po­nad ty­siąc pięć­set hek­ta­rów pól upraw­nych, łąk i la­sów. Gleba na po­lach jest lekka, ale pod­mo­kła, łąki są w więk­szo­ści ba­gienne. Jest i las – Ro­dzie­wicz za­wsze bę­dzie go chro­nić.
Taki ma­ją­tek wy­maga ogrom­nych na­kła­dów fi­nan­so­wych. Nie spo­sób go utrzy­mać (i jesz­cze spła­cić ro­dzeń­stwo) bez do­dat­ko­wego planu na ży­cie. Czy choć przez mo­ment Ma­ria roz­wa­żała za­mąż­pój­ście, a może matka lub brat chcieli ją wy­dać za mąż – tego nie wia­domo. Wczy­tu­jąc się jed­nak w list do sio­stry Ger­trudy z po­czątku 1885 roku, trudno uwie­rzyć, że po­ważne plany ma­try­mo­nialne w przy­padku Ma­rii mo­gły kie­dy­kol­wiek wcho­dzić w grę.
Dwu­dzie­sto­dwu­let­nia Ro­dzie­wicz pi­sze:

W ży­ciu nie pa­mię­tam pra­co­wit­szego lata jak to ubie­głe – for­mal­nie nie było czasu tchnąć, nie mó­wiąc już o śnie, od któ­rego się pra­wie od­zwy­cza­iłam. Go­spo­dar­stwo zaj­mo­wało mi całe dnie, pi­sa­nie całe noce, ra­chunki wszyst­kie święta; ze­rwa­łam wszyst­kie sto­sunki, za­ko­pa­łam się w ziemi jak kret, w księ­gach – jak mól! Pro­szę do­dać do tego cho­robę Babki, Matki, Sio­stry i moją wła­sną szkar­la­tynę, a bę­dzie miała droga Sio­stra do­kładny rys mo­jego „Thun und Le­iben” przez ten rok[5].

Babka Emi­lia – to o nią musi cho­dzić! A więc mieszka w Hru­szo­wie. Tak nie­wiele o niej wia­domo poza tym, że zde­cy­do­wała się na roz­wód. Czy to ona była pro­to­ty­pem wszyst­kich ar­cy­groź­nych ba­bek, które de­fi­lują przez po­wie­ści Ma­rii, wy­mie­rzają wnu­kom kary cie­le­sne, do­wo­dzą opusz­czo­nymi przez męż­czyzn dwo­rami, usta­na­wiają ma­triar­chat? Mo­żemy tylko przy­pusz­czać.
Ka­wa­łek da­lej w li­ście Ma­ry­sia – za­chę­cona przez sio­strę Ger­trudę – ko­men­tuje za­mąż­pój­ście jed­nej z ja­zło­wiec­kich ko­le­ża­nek:

Hm, my­ślę, że ona miała rów­nie wiel­kie po­wo­ła­nie do klasz­toru, jak ja do mał­żeń­stwa! Ach, cóż ja się na­słu­cha­łam i na­czy­ta­łam mi­stycz­nych po­ry­wów i tę­sk­not za celą, i wstrętu do świata, aż wtem pew­nego dnia – paf – otrzy­muję bi­let de fa­ire part[6]: pan Ko­stro­wicki – na­rze­czony – ślub – szczę­śliwa. I wie­rzyć tu ko­bie­tom! (…)
Aż strach, co się dzieje! Tej je­sieni, bę­dąc w War­sza­wie za in­te­re­sami, od­wie­dzi­łam na­tu­ral­nie Amelkę i za­czę­ły­śmy ra­cho­wać ko­le­żanki, z któ­remi wspól­nie wy­cie­ra­ły­śmy łok­ciami po­kost z pul­pi­tów. Po­wia­dam sio­strze – strach.
Ho­nor­cia – matka dzie­ciom, Hel­cia – ta mała Hel­cia Oskier­czanka – mę­żatka, Ste­nia – już nie tylko mę­żatka, ale do roz­wodu idzie, Sio­stra Ema­nu­ela – za­raz bę­dzie pro­fe­ską. Nie dość na tem – Ewu­nia Płot­nicka, błaź­nica, któ­rej jesz­cze pu­dlem się ba­wić, za mąż idzie, Ka­zia ma tu­ziny kon­ku­ren­tów. Ko­niec świata – i ko­niec!
– A ty co? – Py­tam Amelki.
– Nic jesz­cze – wzdy­cha. – A ty co?
– I ja nic – bez jesz­cze, od­po­wia­dam.
Okrop­ność, ja­kam ja stara. Reu­ma­ty­zmy ła­mią po ko­ściach – włosy za­raz osi­wieją, a na gro­bie na­pi­szą chyba: ko­za­cza du­sza. I – amen!
I jesz­cze prośba, żeby li­stu nie po­ka­zy­wać sio­strze, która uczyła Ma­rię ka­li­gra­fii. Pi­sa­nie szyb­kie bru­lio­nów po­psuło mi rękę.

Ma­ria, ta „ko­za­cza du­sza”[7], która o per­spek­ty­wie za­mąż­pój­ścia pi­sze: „ja nic – bez jesz­cze”, jest wy­raź­nie roz­cza­ro­wana tym, co stało się z jej szkol­nymi ko­le­żan­kami! Sama, zde­cy­do­wa­nie przed­wcze­śnie po­zba­wiona moż­li­wo­ści kształ­ce­nia się, wpada w pe­wien ro­dzaj trud­nej do za­ak­cep­to­wa­nia bier­no­ści po­tę­go­wa­nej gorzką nie­pew­no­ścią. Wy­raź­nie drę­czy ją to, że mia­łaby wpi­sać swoje ży­cie w pa­triar­chalny sche­mat mał­żeń­stwa i ma­cie­rzyń­stwa, kieł­kuje w niej po­czu­cie nie­do­pa­so­wa­nia, może wręcz od­mien­no­ści. Ja­zło­wiecka szkoła także nie zdą­żyła wy­tre­so­wać Ma­rii do my­śle­nia o mał­żeń­stwie jako czymś nie­zby­wal­nym, ko­niecz­nym. Może więc wła­śnie tu­taj szu­kać trzeba przy­czyn jej nie­za­leż­no­ści? Może ta nudna, ja­łowa z po­zoru kil­ku­let­nia eg­zy­sten­cja, w któ­rej dzi­czeje jej du­sza, da jej wol­ność i pew­ność co do ży­cio­wych wy­bo­rów?
A bru­liony, o któ­rych Ma­ria wspo­mina w li­ście, za­pi­sują się jak z bi­cza strze­lił, je­den za dru­gim – wy­peł­niają je tek­sty li­te­rac­kie. Tylko do 1895 roku zo­sta­nie opu­bli­ko­wa­nych po­nad sie­dem­na­ście jej dłuż­szych utwo­rów, głów­nie po­wie­ści, a do tego po­nad dwa­dzie­ścia krót­szych form. Ro­dzie­wicz za­de­biu­to­wała jesz­cze jako dzie­więt­na­sto­latka w 1882 roku pod pseu­do­ni­mem Maro (!), pu­bli­ku­jąc dwie no­welki: Gamę uczuć i Z dzien­niczka re­por­tera – obie z do­pi­skiem „Z fran­cuz­kiego” – w war­szaw­skim „Dzien­niku Anon­so­wym”.
Rok póź­niej, w 1883 roku, z lekką non­sza­lan­cją, ale też w ewi­dent­nym po­czu­ciu nie­speł­nie­nia pi­sała do sio­stry Ger­trudy o swo­ich twór­czych dzia­ła­niach. Na­wią­zała do Lo­tosu (czyli pew­nie po­wie­ści Kwiat lo­tosu), znaj­du­ją­cego się gdzieś w Ja­złowcu w rę­kach ku­zy­nek, które ka­zały Ma­rysi na­pi­sać ja­kąś „ra­motę”, ale ona bez „ob­sta­lunku”, jak za­pew­niała, nie pi­sała ni­gdy.
Kwiat lo­tosu uj­rzał świa­tło dzienne pod ko­niec lat 80. XIX wieku. Naj­cie­kaw­sza jest w tej po­wie­ści po­stać Ra­fała Ra­dwana – anar­chi­sty, wol­no­my­śli­ciela, ni­hi­li­sty, dia­bo­licz­nego cy­nika. Mi­łość w świe­cie Ra­fała jest sła­bo­ścią, a ro­dzina, kraj, na­ro­do­wość, re­li­gia – kaj­da­nami. Jest przy tym sek­si­stą po­zba­wio­nym wiary w moż­li­wo­ści in­te­lek­tu­alne ko­biet. W fi­nale po­wie­ści gwałci Le­onkę, swoją dawną uczen­nicę, za­ko­chaną w nim nie­gdyś do sza­leń­stwa, która skoń­czyła za gra­nicą stu­dia me­dyczne i pra­cuje na pro­win­cji. Dziew­czyna po­peł­nia sa­mo­bój­stwo, co jest dla Ra­fała wstrzą­sem – prze­żywa kry­zys, bu­zują w nim emo­cje, do­pa­dają go silne do­świad­cze­nia du­chowe, na­wraca się na chrze­ści­jań­stwo. Oczy­wi­ście, jak to u Ro­dzie­wi­czówny, wszystko jest po­tęż­nie prze­ry­so­wane, lo­gika i praw­do­po­do­bień­stwo zda­rzeń szwan­kują, ale tak jak w pło­mien­nych opi­sach Ra­fała i jego po­glą­dów trudno nie doj­rzeć fa­scy­na­cji au­torki non­kon­for­mi­zmem bo­ha­tera, jego pra­gnie­niem ab­so­lut­nej wol­no­ści, tak nie­mniej żar­li­wie wy­brzmiewa w książce prze­sła­nie chrze­ści­jań­skie – co czyni z tej po­wie­ści je­den z naj­bar­dziej in­try­gu­ją­cych my­ślowo, choć i naj­bar­dziej pa­ra­dok­sal­nych tek­stów pi­sarki.
Wróćmy do li­stu do Ja­złowca z 1883 roku. Ma­ria pi­sała w nim tak:

Czy mam ta­lent, czy nie, wszystko mi jedno – je­stem zbyt nie­dbała, żeby chcieć po­pra­co­wać nad pió­rem. Gdy mam chwilę wolną, ba­zgrzę tro­chę dla wła­snej przy­jem­no­ści, ale znaj­duję, że mierne ta­len­ciki nie po­winny ni­gdy w świat iść (…).
Nie cier­pię dróg po­śred­nich, nie je­stem or­łem, więc i sroką być nie chcę – nie zno­szę mier­nych stopni, mier­nych cnót, mier­nej pracy, mier­nych cha­rak­te­rów – to jest tak zwa­nych po­czci­wych lu­dzi – i dla­tego bel­le­try­styką zaj­mo­wać się nie my­ślę![8].

To ten sam list, w któ­rym Ro­dzie­wicz la­men­to­wała, że jest „stara jak Sa­turn”. Go­rącz­kowa ener­gia i harde de­kla­ra­cje mie­szały się w nim z trwałą tę­sk­notą za Ja­złow­cem, do któ­rego da­leko jak „z Bał­tyku do Sin­ga­poor”, i re­flek­sją o roz­cza­ro­wa­niach, czyli – jak tłu­ma­czyła Ma­ria – ude­rze­niach ma­czugą w głowę, które po cza­sie od­czuwa się jak ukłu­cie owada, a za­wsze bolą.
Na końcu li­stu jesz­cze cie­ka­wostka: Znu­dzę sio­strę i stracę po­zwo­le­nie pi­sa­nia znowu. Z ja­kiego po­wodu sio­stra Ger­truda za­ka­zała Ma­rii wy­sy­łać li­sty do Ja­złowca? Czy po­wo­dem była zbyt duża bez­po­śred­niość, fa­mi­liar­ność Ma­rysi? A może men­torkę przy­tło­czyły de­fe­tyzm wy­cho­wanki, jej me­lan­cho­lia i bu­zu­jące am­bi­cje? W li­stach dwu­dzie­sto­let­niej Ro­dzie­wicz trudno zlek­ce­wa­żyć też fa­na­tyczne wręcz przy­wią­za­nie do wspo­mnień o szkole, ob­se­syjną tę­sk­notę za za­kła­dem.

 
Wesprzyj nas