Elisabeth Åsbrink, słynna szwedzka reportażystka, autorka takich bestsellerów non-fiction jak „W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa” czy „Made in Sweden” – proponuje koneserom literatury faktu swoje najlepsze teksty z ostatnich lat.
W jej pisarstwie pierwsze skrzypce gra historia, w szczególności Holocaustu. Nie stroni jednak od współczesności: roli kobiet w społeczeństwie, granic wolności słowa, imigracji, ale też tematów bardziej osobistych: trudnej przyjaźni z geniuszem czy refleksji nad „naznaczonymi piętnem pokoju” Szwedami.
Te tematy porusza na kartach swojej najnowszej książki, podchodząc do każdego z nich z własnej, oryginalnej perspektywy. Jej siłą jest to, że wszędzie jest obca.
Siłą Elisabeth Åsbrink zawsze było dostrzeganie detali w szerszym kontekście. Drobnego szczegółu, który pozwala nam poznać historię taką, jaką była naprawdę.
„Dagens Nyheter”
Gdy Åsbrink uderza we właściwą nutę, robi to niemal wirtuozersko.
„Svenska Dagbladet”
Rozstanie z geniuszem
Przekład: Natalia Kołaczek
Wydawnictwo Wielka Litera
Premiera: 8 lutego 2023
Przedmowa
Odkąd skończyłam jedenaście, dwanaście lat, dostawałam poezję w prezencie urodzinowym od ojca. Ponieważ pochodzi z Budapesztu i interesuje go literatura, węgierscy poeci Endre Ady i Sándor Petőfi stali mi się tak dobrze znani jak szwedzcy Karin Boye czy Nils Ferlin. Przed wręczeniem mi prezentu tato najpierw zawsze dokładnie czytał każdy tomik i skrupulatnie zaznaczał dużymi krzyżykami wiersze, które podobały mu się najbardziej. Dzięki temu poznawałam nie tylko poezję, lecz także i jego. Ta młodzieńcza relacja ze słowami i bardzo osobistymi formami wyrazu zrobiła swoje. Sama zaczęłam pisać wiersze. Najpierw rymowanki pełne niezdarnych gier słów, a później długie, ręcznie zapisane zwrotki, których dziś nie odważyłabym się przeczytać, przesiąknięte nastoletnim smutkiem, który brał się z pragnienia, by stać się w pełni człowiekiem, i niewiedzy, jak to osiągnąć. Dobrze zwrócić się ku wierszom, gdy jest się nieszczęśliwym (dobrze też sięgnąć po nie, gdy jest się szczęśliwym, ale to temat na inną przedmowę).
Chcąc wyjaśnić motywację do stworzenia tekstów w niniejszym zbiorze i opowiedzieć o tym, co je łączy, przypominam sobie jeden z wierszy przeczytanych we wczesnej młodości.
Węgierski poeta Endre Ady urodził się w 1877 roku, w innej epoce i w innym świecie. Jest jak portal przenoszący do kosmopolitycznej Europy przełomu wieków, którą wypełniały muzyka, pionierska sztuka, zlepek mniejszości, i gdzie stolice: Paryż, Wiedeń i Budapeszt stanowiły trójcę, były tak samo dumne i tak samo bogate. Ady opisywał współczesne mu czasy, miłość, i snuł wizje przyszłości; obecnie uważa się go za narodowego wieszcza. Nie stronił od wielkich słów i głęboko przeżywanych uczuć.
Ani przodkiem, ani potomkiem,
Ani krewniakiem, ni znajomkiem,
Niczyj nie jestem!…
Niczyj nie jestem!…
Jak każdy człowiek jam – wyniosłość,
Przylądek nocy, skrytość, obcość –
Daleki ognik błędny…
Daleki ognik błędny…
Lecz, ach, już dosyć! Pragnę zmiany,
Chcę być przez innych oglądany.
Niech patrząc – widzą!
Niech patrząc – widzą!
Tu źródło mąk mych, śpiewów, żali.
Pragnąłbym, żeby mnie kochali,
I byłbym czyimś.
I byłbym czyimś[1].
W tym prostym wierszu (na język szwedzki przełożyli go Ildikó Márky i Gunnar Harding) Ady z jednej strony ujmuje w słowa coś, z czym w nastoletnim wieku można się mocno utożsamiać: poszukiwanie swojego miejsca na świecie. Z drugiej: wyraża pierwotne i niemal dziecięce dążenie wielu ludzi – być może szczególnie artystów i pisarzy? – a mianowicie potrzebę bycia dostrzeżonym. Mówi o prawdziwym spotkaniu, głębokim zrozumieniu, pragnieniu wyrwania się z samotności dzięki tworzeniu. Jak już wspomniałam: wielkie słowa, proste myśli i silne uczucia.
W późniejszym okresie dorastania moimi wiernymi przyjaciółmi stały się wiersze Gunnara Ekelöfa, a jego często cytowany wiersz Wierzę w samotnego człowieka przejął pałeczkę po Endrem Adym. Ekelöf zadaje w nim fundamentalne pytania, moje pytania, pytania wszystkich, pozostawia jakby wyryte w pamięci: jak osiągnąć wspólnotę?, jak zachować solidarność? To pytania, które należy zresztą wypowiadać na głos, stawiać rządzącym, które powinny pojawiać się na pierwszych stronach gazet i w mediach społecznościowych, ponieważ dotyczą nie tylko egzystencjalnej samotności jednostki, lecz także naszego wspólnego życia, społeczeństwa i ogółu. W wierszu Wierzę w samotnego człowieka Ekelöf sam na nie odpowiada.
Unikaj górnej i zewnętrznej drogi:
to co bydlęce w innych, jest również bydlęce w tobie
Idź dolną i wewnętrzną drogą:
to co głębokie w tobie, jest również głębokie w innych[2].
Utwory w tym zbiorze mają różnorodny charakter. Powstawały na przestrzeni dziesięciu lat i były prezentowane na różnych forach. Pisałam je, by nawiązać kontakt wzrokowy ze światem. Część z nich wywołała falę nienawiści, przez którą po kryjomu paliłam papierosy i nie mogłam spać. Inne spotkały się z ciepłym przyjęciem, dając początek rozmowom i debatom. Wprawdzie minęło sporo lat, odkąd jako nastolatka obrałam Endrego Adyego i Gunnara Ekelöfa za przewodników pośród emocjonalnych burz i niepokoju o przyszłość, ale poeci zostawili po sobie ślad. Jak osiągnąć wspólnotę? Jak zachować solidarność? Każdy z tych tekstów to kolejna próba odpowiedzi na te pytania i nowa nadzieja, że to, co głębokie we mnie, przemówi do tego, co głębokie w innych.
Elisabeth Åsbrink
Sztokholm, listopad 2021
Haft opowiadający o wojnie
Pewnego dnia, kilka lat temu, szłam z mężem ulicami Kopenhagi. Było to późnym latem, może pod koniec sierpnia lub na początku września, w każdym razie w jeden z tych dni, kiedy słońce świeci ciemnożółtym i miękkim światłem, ale i tak wprawia w przygnębienie, bo kres lata może nadejść w każdej chwili. Nie spieszyliśmy się. W mieście panował spokój, a większość sklepów była zamknięta. Ciemnozielone liście drzew pokrywał pył. Przechadzaliśmy się bez celu, właśnie przecięliśmy Israels Plads, gdzie w weekendy spontanicznie rozkłada się pchli targ, i zamierzaliśmy pójść gdzieś na kawę, kiedy nagle zobaczyłam coś, przez co musiałam się zatrzymać. Akurat tamtej niedzieli stał tam tylko jeden stół, obładowany starymi futrami z norek, mosiężnymi świecznikami, popielniczkami, biżuterią ze sztucznymi kamieniami i sztućcami z niepolerowanego srebra. Ale było tam też coś jeszcze. Na ziemi oparty o nogę stołu stał obraz. Dostrzegłam go, właściwie w ogóle na niego nie patrząc. Dopiero gdy przechodziliśmy obok, zauważyłam, że to tak naprawdę oprawiony w ramę haft i że właśnie przeczytałam na nim słowo „Hitler”. Wyszyte haftem krzyżykowym? Odwróciłam się, by się przyjrzeć, i wypatrzyłam kolejne wyhaftowane słowo: „Gestapo”. Tuż obok widniały litery „SS”. Nazistowska makatka? Postanowiłam kupić obraz. I tak też zrobiłam. Mąż niósł go całą drogę do domu wyszytym motywem skierowanym w stronę ciała.
Makatka ma wymiary pięćdziesiąt na siedemdziesiąt centymetrów i składa się z gęsto wyhaftowanych słów na przemian z prostymi symbolami. Niewątpliwie trafiliśmy na pewną opowieść – była zarówno bogata w detale, jak i dramatyczna. Na samej górze widniało: Dania, 9 kwietnia 1940. Każde duńskie dziecko wie ze szkoły, że to dzień, w którym naziści wkroczyli do kraju z naładowaną bronią i gotowymi do ostrzału czołgami oraz kiedy nieprzygotowani gwardziści w niedźwiedzich czapkach pod pałacem królewskim w Kopenhadze starali się bronić duńskiej monarchii. Cztery godziny później zginęło szesnastu młodych mężczyzn, a okupacja stała się faktem. W tak zwanym Shellhuset w centrum miasta Gestapo utworzyło kwaterę główną, gdzie torturowano i przetrzymywano jako zakładników więźniów politycznych, by chronić budynek przed bombardowaniem. I rzeczywiście, obok „SS” starannie wyhaftowano „Tortury”. W lewym dolnym rogu znajduje się „Shellhuset” wyszyte czarnymi bawełnianymi nićmi tuż obok kucającego żołnierza otoczonego swastykami.
A zatem motywem przewodnim była okupacja, po duńsku besættelsen. Ale kto go wyszył, dlaczego i dla kogo? Cały wieczór spędziliśmy na rozszyfrowywaniu treści, jakbyśmy chcieli złamać jakiś kod, a mąż szybko identyfikował kolejne kluczowe duńskie pojęcia związane z drugą wojną światową. Pośrodku, wyszyty na złotożółto, widnieje monogram króla Chrystiana X. Po prawej znajduje się lista najbardziej znanych bohaterów ruchu oporu, takich jak Płomień i Cytryna, grupa z karczmy Hvidsten czy organizacja Holger Danske. Jest tu też jasnozielony wieniec wyhaftowany wokół krzyża i nazwa Ryvangen. To część Kopenhagi, gdzie śródmieście przechodzi w zamożną dzielnicę Hellerup i gdzie kiedyś znajdowały się koszary ze strzelnicą. W czasie wojny Ryvangen miało złą sławę, niemieckie patrole egzekucyjne rozstrzelały tam łącznie ponad stu duńskich członków ruchu oporu.
Imiona i nazwiska pojedynczych osób, takich jak duńsko-brytyjska działaczka ruchu oporu Monica Wichfeld, wyhaftowano na czerwono i niebiesko, na czarno zaś nazwisko norweskiego przywódcy nazistów, Quislinga. Pomiędzy nimi znajdują się takie słowa jak „rzodkiewki” i „zwiędłozielony”, na pierwszy rzut oka niezrozumiałe w tym kontekście. Ale w hafcie kierowano się pewną logiką i chciano przekazać konkretną historię. Po prostu trudno było mi ją dostrzec w stanie wizualnego szoku, jaki wywoływała makatka.
Haft to zajęcie na ogół wykonywane w odosobnieniu. Nie zabiera się robótki na imprezę czy do pubu. W efekcie powstają często dekoracyjne gobeliny, poszewki na poduszki albo sentencje do powieszenia na ścianie. Sama wyszywałam frazy takie jak WTF (what the fuck) w otoczeniu jaskółek, zajęcy i serduszek, by później podarować je komuś w prezencie, dla czystej przyjemności. Albo dawałam się ponieść kolorom, temu, jak ze sobą współgrają lub kontrastują, i po prostu oddawałam głos niciom, tworzącym abstrakcyjne wzory. Rozdaję prawie wszystko, co wyhaftuję albo zrobię na drutach. Wystarcza mi satysfakcja z samej pracy, wypełnionej zarówno spokojem, jak i zmysłową radością. Przędza, igła, nieodłączny rytm szycia, dodawanie ściegu za ściegiem, koloru za kolorem, rzędu za rzędem. Poczucie, jak myśli opadają na dno, a robótka rośnie w dłoniach.
Haft kojarzy się z domem, wykonywany jest często w wolnym czasie i głównie przez kobiety. Podążając tym tokiem rozumowania, robótki ręczne postrzega się raczej jako coś prywatnego i pozaczasowego niż jako przestrzeń dla bieżących debat publicznych czy przepływu wiadomości. Powstają powoli i w ciszy panującej podczas skupienia i czytania wzoru. Tymczasem to konkretne znalezisko z pchlego targu rozprawiało się z pokojowymi skojarzeniami, jakie budzi haft krzyżykowy. Bombowce i statki ratunkowe wciśnięte były między takie hasła jak „niemieckie obozy koncentracyjne” i „duńscy Żydzi”. Zdałam sobie sprawę, że ten haft był formą piśmiennictwa historycznego. Ale i czymś więcej. Przepracowywaniem kolektywnego cierpienia i przechowywaniem pamięci.