Młodość. Wyznania nastolatków to opowieści o małych i dużych rozterkach. O zmaganiach w okresie dojrzewania z wyolbrzymionymi drobnostkami i całkiem realnymi problemami, zmianami wymaganiami oraz oczekiwaniami, z którymi młodzież styka się na co dzień.


Wyrazisty, przejmujący i prawdziwy głos nastolatków spisany przez Linn Skåber, z niezwykłymi ilustracjami Lisy Aisato. Nie sposób przejść obok niego obojętnie, bez względu na to, czy mieszkasz w Oslo, czy w Rzeszowie. To głośne YA, które pomoże ci być sobą. A jeśli jesteś już za stary, sprawi, że lepiej zrozumiesz swoje nastoletnie dziecko, sąsiada, ucznia.

***

Mam wianuszek wągrów wokół nosa i krosty (…). Mam chorobliwie duże stopy (…). Jestem hałaśliwy, kiedy pragniesz ciszy, i milczący, kiedy chcesz porozmawiać. Jestem nieprzewidywalny, gburowaty i zmęczony (…). Jestem cały przepełniony pogardą, złością, frustracją i pytaniami (…).

Właśnie rodzę się jako nastolatek.

I nagle, z dnia na dzień, najlepsza przyjaciółka, stara drewniana klacz, Stella, nie jest już symbolem wolności, ale staje się powodem wstydu. Pociąg, którego trasa i los pasażerów zależały kiedyś wyłącznie ode mnie, ma trafić w poklejone słodyczami łapy znienawidzonego małego trolla. A Pernille, ta Pernille, którą znałem od przedszkola, wydaje się odległym i obcym motylem, więc postanawiam trzymać z chłopakami. Teraz ona płacze.

Gdyby tylko wiedziała, jak bardzo się bałem, że jej skrzydła nagle mi ją odbiorą.

***

Młodość. Wyznania nastolatków to opowieści o małych i dużych rozterkach. O zmaganiach w okresie dojrzewania z wyolbrzymionymi drobnostkami i całkiem realnymi problemami, zmianami wymaganiami oraz oczekiwaniami, z którymi młodzież styka się na co dzień. To wołanie, które przypomni dorosłemu czytelnikowi, że to, co dziś zdaje mu się łatwe, bywa cholernie trudne.

***

Linn Skåber weszła w świat ludzi młodych, pełna wdzięczności, że została tam przez nich dopuszczona. Efektem jej czułej, zaangażowanej, totalnej obecności jest ta książka. I powiem Wam, że jest to efekt wybitny. Ujęte w cudowną literacką formę wyznania młodych ludzi, będące nierzadko pojedynczymi zdaniami, przeplecione niesamowitymi ilustracjami, czynią tę książkę dziełem, które zapiera dech i – na szczęście – odejmuje mowę.
Przemek Staroń, psycholog, edukator, autor książek, Nauczyciel Roku 2018

Wspaniała! Zazdroszczę autorce pomysłu, ucha, rozmówców. Wyszła jej rzecz piękna, czuła, mądra. A przecież tak trudno jest uchwycić, czym jest dorastanie i głos dorastających. Złoto!
Justyna Suchecka, dziennikarka TVN, autorka książek o młodzieży

Linn Skåber (ur. 1970) – norweska aktorka, stand-uperka, piosenkarka i dziennikarka, producentka teatralna oraz filmowa, osobowość telewizyjna. Jako pisarka opublikowała trzy książki, które stały się w Norwegii bestsellerami. Wszystkie z ilustracjami Lisy Aisato. Pierwsza z nich “Młodość. Wyznania nastolatków” właśnie ukazuje się w Polsce.

Linn Skåber
Młodość. Wyznania nastolatków
Przekład: Milena Skoczko-Nakielska
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 18 maja 2022
 
 

WSTĘP

Nie­ła­two być w okre­sie prze­ło­mu, zmian, prze­me­blo­wa­nia.
Bo wła­śnie tak może się czuć na­sto­la­tek. Jak­by ktoś prze­me­blo­wał mu po­kój bez jego wie­dzy i zgo­dy. Cho­ciaż o to nie pro­sił.
Nie­spo­dzie­wa­nie wszyst­ko jest dla cie­bie nie­zna­ne, zu­peł­nie inne, a ty sto­isz, roz­glą­dasz się po tym no­wym po­ko­ju i my­ślisz: Skąd ta na­gła zmia­na? Co tu się wy­da­rzy­ło? Za­baw­ki, emo­cje, po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa, zna­jo­me za­pa­chy. Gdzie się po­dzia­ły? Czy to jest moje?
Bo po­kój, w któ­rym sto­isz, jest wy­peł­nio­ny faj­ny­mi mło­dzie­żo­wy­mi me­bla­mi, blu­za­mi z kap­tu­rem, pod­pa­ska­mi, gło­śni­ka­mi, a na no­wej faj­nej ka­na­pie, któ­ra za­stą­pi­ła sta­re łóż­ko pię­tro­we, być może sie­dzą twój przy­ja­ciel lub przy­ja­ciół­ka z dzie­ciń­stwa, któ­rych nie po­zna­jesz, bo mają za­rost albo pier­si, po­nie­waż zmie­ni­li się tak bar­dzo jak ty. I my­ślisz so­bie: Gdzie są moje plu­sza­ki? Od­kąd in­te­re­su­ję się faj­ny­mi gło­śni­ka­mi? Mie­siącz­ką? Kim jest ta oso­ba na ka­na­pie? To mój daw­ny po­kój? I kim w ogó­le je­stem?
Nie­któ­rzy to lu­bią: zmia­ny, po­czą­tek, na­pię­cie i to, co nie­zna­ne. Inni my­ślą o tym jak o koń­cu dzie­ciń­stwa, o czymś trud­nym, bo­le­snym, a może na­wet prze­ra­ża­ją­cym.
Część na­sto­lat­ków uwa­ża, że mło­dość jest peł­na cie­ka­wo­ści świa­ta, ak­cji, mi­ło­ści, żar­tów, eks­cy­ta­cji, przy­ja­ciół, im­prez i wy­bu­chów śmie­chu. Ale nie­któ­rym mo­gła­by wy­star­czyć po­ło­wa z tego.
In­nym okres do­ra­sta­nia daje moc­no w kość, za­nim jesz­cze na do­bre się za­cznie. Opi­su­ją ten czas sło­wa­mi ta­ki­mi jak sa­mot­ność, lęk, bez­bron­ność, strach, smu­tek i nie­zro­zu­mie­nie.
Czę­sto wszyst­ko po tro­chu.
Na­to­miast do­ro­śli czę­sto mó­wią, że to cie­ka­wy czas. Ła­two po­wie­dzieć, kie­dy czło­wiek stoi po dru­giej stro­nie i ma lep­szy ob­raz sy­tu­acji.
W pra­cy nad tą książ­ką wol­no mi było od­wie­dzać mło­dych lu­dzi w sa­mym środ­ku tego waż­ne­go eta­pu. To­wa­rzy­szy­łam im pod­czas spo­tkań w ka­wiar­niach, sie­dzia­łam z nimi w par­kach i na po­mo­stach, by­łam wpusz­cza­na do ich po­ko­jów i słu­cha­łam, co mają do po­wie­dze­nia o by­ciu na­sto­lat­kiem.
Oczy­wi­ście nie zdo­ła­łam cał­ko­wi­cie zgłę­bić te­ma­tu mło­do­ści. Prze­cież je­stem do­ro­sła i nie sta­nę się na po­wrót czę­ścią tego ta­jem­ni­cze­go spo­łe­czeń­stwa. Ale by­łam bli­sko na­sto­lat­ków, a oni otwo­rzy­li się przede mną, dla­te­go usły­sza­łam wie­le pięk­nych, wzru­sza­ją­cych, za­baw­nych i smut­nych hi­sto­rii o tym, jak im się żyje w prze­me­blo­wa­nych po­ko­jach.
Nie­któ­re tek­sty po­wsta­ły na pod­sta­wie zdań wy­po­wie­dzia­nych przez mło­dzież, inne sta­no­wią po­łą­cze­nie kil­ku róż­nych opo­wia­dań, jesz­cze inne opie­ra­ją się na uczu­ciach, o któ­rych mó­wi­li moi roz­mów­cy, a wie­le zdań to do­kład­ne cy­ta­ty.
Ma­te­riał ten na­da­je się do wy­sta­wie­nia na sce­nie, ale po­sta­no­wi­łam nie do­da­wać di­da­ska­liów. Na­sto­lat­ki mają dość fan­ta­zji, by zna­leźć wła­sne roz­wią­za­nia, je­śli tyl­ko tego za­pra­gną.
W cza­sie mo­jej mło­do­ści po­pu­lar­ny był film, któ­ry moż­na by opi­sać jed­nym zda­niem: By­cie mło­dym jest gów­nia­ne![1]. Dzi­siaj po­wie­dzie­li­by­śmy ra­czej: By­cie mło­dym może być wy­zwa­niem, albo: By­cie mło­dym może wy­ma­gać spo­ro wy­sił­ku, albo: By­cie mło­dym może być okrop­nie trud­ne, je­śli się o to w od­po­wied­ni spo­sób nie za­dba. Coś w tym sty­lu.
Uwa­żam jed­nak, że po­wie­dze­nie z lat osiem­dzie­sią­tych jest bar­dziej ade­kwat­ne. Prze­cież to two­je pierw­sze na­ro­dzi­ny po na­ro­dzi­nach. Lar­wa być może prze­obra­zi się w mo­ty­la, uro­cze żół­te kur­cząt­ko w nędz­ną nie­wy­ro­śnię­tą po­kra­kę, któ­ra chry­pi, za­miast ćwier­kać, i któ­rej nikt już nie uwa­ża za uro­czą, a mała pe­tar­da wy­strze­li gło­śno w su­fit albo za­mie­ni się w fa­jer­werk.
Dziec­ko sta­je się na­sto­lat­kiem.

 
Dzię­ku­ję, że do­pu­ści­li­ście mnie do sie­bie. Chęt­nie wró­cę.
sier­pień 2018
Linn Skåber

4. Dziew­czy­ny

Pra­wie ich nie po­zna­li­śmy po wa­ka­cjach. Dziew­czyn.
Uro­sły. O wie­le bar­dziej niż my.
Czę­sto jest tak, że po wa­ka­cjach wszy­scy je­ste­śmy dla sie­bie tro­chę nie­zna­jo­mi, ale po­tem do­dat­ko­we cen­ty­me­try, wa­ka­cje na po­łu­dniu Eu­ro­py, opa­le­ni­znę i dłu­gie grzyw­ki od­kła­da­my na miej­sce i roz­po­zna­je­my się w środ­ku.
Nie tym ra­zem.
Nie cho­dzi tyl­ko o to, że się wy­cią­gnę­ły.
Wy­glą­da­ły tak, jak­by wy­peł­ni­ły się od we­wnątrz i uro­sły we wszyst­kich kie­run­kach. Gwał­tow­na ma­te­ria ro­ze­pchnę­ła dziew­czy­ny ta­kie, ja­kie zna­li­śmy, i wy­peł­ni­ła je czymś no­wym i mięk­kim, a jed­no­cze­śnie twar­dym, nie­roz­po­zna­wal­nym i pra­wie do­ro­słym. Nie praw­dzi­wą do­ro­sło­ścią, tyl­ko taką te­le­dy­sko­wą.
Przy­szło mi do gło­wy coś dziw­ne­go: że nie moż­na się tego na­uczyć. Że to po pro­stu się dzie­je. Na przy­kład Per­nil­le, któ­rą zna­łem od przed­szko­la, któ­ra za­wsze cho­dzi­ła w kwie­ci­stych gu­mow­cach i po­pusz­cza­ła przy na­pa­dach śmie­chu, to zna­czy czę­sto, te­raz na­gle, zu­peł­nie na­gle stoi z rę­ka­mi nad gło­wą na środ­ku sali gim­na­stycz­nej i z po­wa­gą i dużą pew­no­ścią sie­bie wy­ko­nu­je ta­niec, któ­re­go nie umia­ła za­tań­czyć przed wa­ka­cja­mi.

Per­nil­le, któ­ra kie­dy mie­li­śmy po pięć lat, przez pia­nę w wan­nie po­py­cha­ła w moją stro­nę gu­mo­wą kacz­kę; Per­nil­le, któ­ra spa­ła na nie­prze­ma­kal­nym prze­ście­ra­dle i któ­ra po­wie­dzia­ła o tym tyl­ko mnie, po­nie­waż by­łem jej naj­lep­szym przy­ja­cie­lem (mo­czy­ła się do trzy­na­ste­go, może czter­na­ste­go roku ży­cia); Per­nil­le, któ­ra lu­bi­ła ser­wo­lat­kę z musz­tar­dą i roz­ma­wia­ła ze mną za po­śred­nic­twem pu­szek za­wie­szo­nych na sznur­ku mię­dzy na­szy­mi okna­mi.
Kie­dy na­uczy­ła się tego tań­ca? La­tem?
A może wca­le się go nie uczy­ła? Może za­wsze go umia­ła?
Prze­cież nikt nie uczy mo­ty­li, jak wy­do­stać się z ko­ko­nów. Po pro­stu się z nich uwal­nia­ją, jak­by po­tra­fi­ły to od za­wsze, roz­po­ście­ra­ją skrzy­dła i wy­glą­da­ją cho­ler­nie pięk­nie. Dziew­czy­ny też. Sam nie wiem. Może cho­dzą na taj­ne kur­sy „Zo­stań faj­nym mo­ty­lem w kil­ka ty­go­dni”?
Rzecz w tym… To było jak­by… To, co się sta­ło… To, co się wy­da­rzy­ło… Nie będę się uspra­wie­dli­wiał. Tyl­ko się wy­tłu­ma­czę. Okej? Okej. Sta­ło się to…

 
Wy­obraź­cie so­bie, że sala gim­na­stycz­na rów­nież nie przy­po­mi­na tej, do któ­rej by­li­śmy przy­zwy­cza­je­ni. Mia­no­wi­cie w cią­gu dnia to jest zwy­kła sala gim­na­stycz­na z gru­bym ma­te­ra­cem pod ścia­ną, dra­bin­ka­mi i zna­jo­mym za­pa­chem potu. Ale nie na kla­so­wych dys­ko­te­kach. Nie wie­czo­rem. Wte­dy pach­nie ina­czej. Jest ciem­no. Pod su­fi­tem wisi kula dys­ko­te­ko­wa. Dwie. Jed­na na sa­mym środ­ku, a dru­ga tro­chę da­lej. Pach­nie per­fu­ma­mi, ko­sme­ty­ka­mi do wło­sów i czymś, cze­go nie po­tra­fię do­brze opi­sać. Stra­chem? Nie, chy­ba nie… Może pod­eks­cy­to­wa­niem?
Jo­nas, Mo­ham­med i ja sto­imy w rogu sali gim­na­stycz­nej. Tu­taj jest stół przy­kry­ty pa­pie­ro­wym ob­ru­sem, a na nim leżą sło­necz­ne bu­łecz­ki[6], któ­re upie­kła mat­ka Jo­na­sa. Mniej wię­cej tu­taj. Stół stoi na ukos. Są tam rów­nież róż­ne na­po­je ga­zo­wa­ne i pla­sti­ko­we kub­ki, i chy­ba kil­ka mi­sek z chip­sa­mi i orzesz­ka­mi ziem­ny­mi. Nie pa­mię­tam do­kład­nie. Nie­waż­ne. W każ­dym ra­zie były sło­necz­ne bu­łecz­ki. To wiem. Lu­dzie sto­ją i roz­ma­wia­ją ze sobą. Ktoś mówi, że kil­ka dziew­czyn z B pró­bo­wa­ło la­tem al­ko­ho­lu, a Per­nil­le ob­ści­ski­wa­ła się z ja­kimś ko­le­siem z Ber­gen, ale nie wie­my tego na pew­no.
Gra gło­śna mu­zy­ka. Faj­na mu­zy­ka. Wspo­mi­na­łem, że sto­imy przy sto­le, w rogu sali?
Nie ma tu ro­dzi­ców. Szcze­rze mó­wiąc, cho­ler­nie faj­nie, że ich nie ma. Nie są nam już po­trzeb­ni. Wcze­śniej pil­no­wa­li, żeby każ­de z nas do­sta­ło pół­to­rej bu­łecz­ki i nikt nie roz­le­wał na­po­ju, i żeby nikt się nie kłó­cił, a je­śli już do­szło do kłót­ni, to jed­na z tych osób mu­sia­ła za karę wyjść do szat­ni. Tak za­ła­twia­li te spra­wy do­ro­śli.
Te­raz już nie są po­trzeb­ni. Ro­dzi­ce ko­goś z B i mat­ka Per­nil­le mają się zja­wić o dwu­dzie­stej i spraw­dzić, czy wszyst­ko w po­rząd­ku. Ale jest okej. Już nikt się nie kłó­ci o sło­necz­ne bu­łecz­ki.
Dziew­czy­ny na­wet ich nie tknę­ły. Wszyst­ko jest ja­kieś dziw­ne.
No więc sto­imy tu­taj. Chło­pa­cy.
Póź­niej przy­szło mi do gło­wy, że gdy­by­śmy wszy­scy trzej nie się­gnę­li jed­no­cze­śnie po bu­łecz­kę i na­pój w pla­sti­ko­wym kub­ku, może nie wy­glą­da­li­by­śmy tak idio­tycz­nie. Ale wte­dy o tym nie po­my­śle­li­śmy.
Tkwi­my tak z bu­łecz­ką w jed­nej i tym gów­nia­nym pla­sti­ko­wym kub­kiem w dru­giej ręce. To wy­glą­da­ło, kur­wa, tak jak­by­śmy świę­to­wa­li Dzień Kon­sty­tu­cji w przed­szko­lu. Mo­ham­med pró­bu­je się ko­ły­sać, na­wet nie­głu­pio, w takt mu­zy­ki. Naj­pierw nie­śmia­ło, a po­tem tro­chę ener­gicz­niej na boki. Moim zda­niem wy­star­czy.
Szep­czę do nie­go pół­gęb­kiem:
– Mo­ham­med, wy­lu­zuj.
– Hę?
Tań­czy da­lej. Nic, kur­wa, nie ro­zu­mie.
– Mo­ham­med, prze­stań. Nie mo­żesz stać spo­koj­nie?
A on na to:
– Spa­daj, dziew­czy­ny tań­czą, a je­śli…
– Nie. Nie. Nie. Stój spo­koj­nie! Za­ufaj mi. Stój spo­koj­nie.
Wciąż mnie igno­ru­je, więc mu­szę być bar­dziej sta­now­czy. Przez za­ci­śnię­te zęby mó­wię mu pro­sto do ucha:
– Tak, masz ra­cję, że dziew­czy­ny tań­czą. One tań­czą. A wiesz dla­cze­go? Bo la­tem cho­dzi­ły na taj­ny kurs opusz­cza­nia ko­ko­nu w Ber­gen, na któ­rym uczy­ły się ob­ści­ski­wać, tań­czyć, uśmie­chać i stać z rę­ka­mi w gó­rze. Ty nie. Ty by­łeś w Pa­ki­sta­nie z dziad­ka­mi. Ja­dłeś lody, któ­re za­fun­do­wał ci wu­jek, i prze­je­cha­łeś się na ro­we­rze z są­sia­dem. To, co tu wi­dzisz, nie wzię­ło się zni­kąd. Żeby się tego na­uczyć, trze­ba po­świę­cić całe wa­ka­cje. A wiesz, cze­go uczą na pierw­szej go­dzi­nie tego kur­su?
– Nie…
– Że ni­g­dy nie na­le­ży stać z bu­łecz­ką droż­dżo­wą w jed­nej i pla­sti­ko­wym kub­kiem z colą w dru­giej ręce i uda­wać, że tań­czy się do mu­zy­ki! A je­śli o tym za­po­mnisz, tak mó­wią na kur­sie, po­zo­sta­je ci tyl­ko mieć na­dzie­ję, że w po­bli­żu znaj­dzie się przy­ja­ciel, któ­ry przy­wo­ła cię do po­rząd­ku.
Mo­ham­med pa­trzy na sie­bie, po­tem na dziew­czy­ny i prze­sta­je się ko­ły­sać.
Wte­dy do ak­cji wkra­cza Jo­nas.
– Cześć, Per­nil­le!
Per­nil­le, Anna i Ma­ria od­wra­ca­ją się w jego stro­nę, nie prze­sta­jąc tań­czyć.
Jo­nas mówi da­lej:
– Ta­lent do tań­ca nie po­mo­że, kie­dy ma się roz­pię­ty roz­po­rek w spodniach, wiesz?
Per­nil­le kuca i na­gle od­zy­sku­je daw­ne ru­chy. Dziew­czę­ce, nie­po­rad­ne i roz­chi­cho­ta­ne. Jej ko­le­żan­ki też. Od­rzu­ca­ją gło­wy do tyłu i śmie­ją się, za­sła­nia­jąc Per­nil­le, któ­ra nie­udol­nie za­pi­na roz­po­rek. My też się śmie­je­my. Chło­pa­cy i dziew­czy­ny. Chło­pa­cy i dziew­czy­ny ze zwy­kłej sali gim­na­stycz­nej zno­wu się śmie­ją. Ra­zem.
Per­nil­le i Jo­nas sto­ją w dość du­żej od­le­gło­ści. Ręce na bio­drach. Pa­trzą na sie­bie. Ab­sol­went­ka kur­su opusz­cza­nia ko­ko­nu. Dłu­ga grzyw­ka. Mięk­ka. Twar­da.
– Dzię­ki, że mi o tym po­wie­dzia­łeś, Jo­nas. Ohyd­nie cho­dzić z roz­pię­tym roz­por­kiem. Ale wiesz, co jest ohyd­niej­sze?
Ci­sza.
– To, że sto­isz i ga­pisz się na moją cipę.
CZY TO MOŻ­LI­WE? Ona: ide­al­nie opa­no­wa­na. My: w to­tal­nej roz­syp­ce. Mu­sia­ła być naj­lep­sza w szko­le dla mo­ty­li. Je­ste­śmy ugo­to­wa­ni. Albo na od­wrót – zu­peł­nie su­ro­wi.

 
Wte­dy to się dzie­je. Nie wiem, dla­cze­go tak re­agu­ję. Chy­ba chcę na­pra­wić coś, cze­go nie da się na­pra­wić. Że­by­śmy od­zy­ska­li rów­no­wa­gę. Ro­bię krok do przo­du. I nie będę się uspra­wie­dli­wiał, nie będę się tłu­ma­czył, ale po­zwól­cie mi spró­bo­wać wy­ja­śnić…
To był ro­dzaj tę­sk­no­ty. Pró­ba po­now­ne­go zbli­że­nia się do dziew­czy­ny w kwie­ci­stych gu­mow­cach. Chcia­łem wy­trą­cić z rów­no­wa­gi nową dziew­czy­nę, żeby daw­na mała dziew­czyn­ka mo­gła się znów po­ja­wić. Żeby mo­gła się wy­czoł­gać z pew­ne­go sie­bie cia­ła, po­trzą­snąć kit­ka­mi i wy­buch­nąć śmie­chem.
Krok do przo­du.
– Per­nil­le?
– Tak?
– My­ślę, że Jo­nas nie ga­pił się na two­ją cipę. Może to za­pach mo­czu przy­cią­gnął jego uwa­gę do two­je­go roz­por­ka? Kie­dy czło­wiek mo­czy się w nocy i wciąż uży­wa wo­do­od­por­ne­go prze­ście­ra­dła, czuć od nie­go si­ka­mi.
Gdy­by tyl­ko się tak nie za­ru­mie­ni­ła. Gdy­by tyl­ko jej oczy nie za­szły łza­mi. Gdy­by tak na­gle nie za­mil­kła. Gdy­by się z tego za­śmia­ła. Gdy­by tyl­ko wie­dzia­ła, jak bar­dzo się ba­łem, że jej skrzy­dła na­gle mi ją od­bio­rą.
Dziew­czy­ny przede mną sta­ją się ciem­nym nie­bem na ho­ry­zon­cie, a bez­piecz­na gru­pa chło­pa­ków w rogu sali wła­śnie od­cię­ła moją linę. Nikt nie od­ho­lu­je su­kin­sy­na na ląd.
Sło­necz­na bu­łecz­ka, któ­rą trzy­mam w ręce, robi się wiel­ka i twar­da jak pił­ka do nogi. Na­gle je­stem ubra­ny w dzie­cię­cy zi­mo­wy kom­bi­ne­zon i mam ka­tar, ale Per­nil­le wciąż jest mo­ty­lem.
Je­dy­ne, o czym mogę te­raz my­śleć, to mat­ka Jo­na­sa. Dla­cze­go jej tu nie ma? Chcę, żeby przy­szła i po­wie­dzia­ła, ile bu­łe­czek mo­że­my zjeść i że za karę mu­szę iść do szat­ni i po­sie­dzieć tam przez pół go­dzi­ny
…albo przez rok.

24. Na­ro­dzi­ny na­sto­lat­ka


Pach­nę szyn­ką i ben­zy­ną,
żmi­ją i reszt­ka­mi je­dze­nia,
wodą bra­chicz­ną, mo­krym psem i su­chy­mi po­la­mi,
zgni­ły­mi owo­ca­mi i mo­kry­mi ubra­nia­mi,
któ­re za dłu­go le­ża­ły w pral­ce
– i to tyl­ko pod pa­cha­mi.

 
Mam wia­nu­szek wą­grów wo­kół nosa i kro­sty,
któ­re po­ja­wia­ją się tak re­gu­lar­nie, że moż­na we­dług nich na­sta­wiać ze­ga­rek.
Co pią­tek o 17.45, jak We­zu­wiusz albo Etna z ohyd­ną ma­zią w środ­ku, na bro­dzie.
Wy­bu­cha­ją w so­bo­tę, punk­tu­al­nie o go­dzi­nie 18.00,
po­nie­waż wte­dy spo­ty­kam się z przy­ja­ciół­mi.

 
Mam cho­ro­bli­wie duże sto­py.
Nie tyl­ko dłu­gie, lecz tak­że sze­ro­kie i klą­ska­ją­ce,
do­cie­ra­ją na miej­sce na dłu­go przed resz­tą cia­ła.
Na pew­no zbli­ża się coś du­że­go i atrak­cyj­ne­go, my­ślą lu­dzie,
a to tyl­ko ja… z chu­dy­mi no­ga­mi w dłu­gich bu­tach.
Pra­wie jak klaun, klaun, któ­ry nie jest śmiesz­ny.

 
Mam wy­ma­ga­ją­cą oso­bo­wość.
De­li­kat­nie mó­wiąc. Je­stem ha­ła­śli­wy, kie­dy pra­gniesz ci­szy,
i mil­czą­cy, kie­dy chcesz po­roz­ma­wiać.
Je­śli ocze­ku­jesz ode mnie od­po­wie­dzi, jest krót­ka i nie­wy­raź­na,
a kie­dy chcesz spo­ko­ju, je­stem krzy­kli­wy, gło­śny i wku­rzo­ny.
Je­stem nie­prze­wi­dy­wal­ny, gbu­ro­wa­ty i zmę­czo­ny.

 
Mam tłu­ste wło­sy, sfla­cza­ły uścisk dło­ni, prze­wra­cam ocza­mi,
kła­pię pasz­czą i je­stem cały prze­peł­nio­ny po­gar­dą,
zło­ścią, fru­stra­cją i py­ta­nia­mi.
Dziś wie­czo­rem ubio­rę się jak oso­ba przy­stę­pu­ją­ca do bierz­mo­wa­nia i ser­decz­nie was po­wi­tam.
Po­wi­tam – ma­jąc na­dzie­ję, że szyb­ko so­bie pój­dzie­cie. Je­stem tro­chę za­ję­ty.

 
Wła­śnie ro­dzę się jako na­sto­la­tek.

 
Wesprzyj nas