“Królowa naszych czasów. Prawdziwe życie Elżbiety II” to kompletna historia życia i panowania Elżbiety II autorstwa najbardziej uznanego biografa rodziny królewskiej.


Robert Hardman, jeden z najbardziej uznanych brytyjskich biografów królewskich, podsumowuje historię panowania i życia jednej z najbardziej rozpoznawalnych władczyń panujących w czasie tysiąca lat trwania monarchii angielskiej. To lektura obowiązkowa dla czytelników chcących poznać złożone życie Elżbiety II i wyzwania stojące przed monarchinią w ciągu długich lat jej panowania.

“Królowa naszych czasów” to portret światowej liderki, która do dziś pozostaje równie intrygująca jak w dniu, w którym wstąpiła na tron w wieku dwudziestu pięciu lat.

Dzięki dostępowi autora do członków rodziny królewskiej, personelu, przyjaciół i królewskich akt, “Królowa naszych czasów” wnosi świeże spojrzenie i szeroką wiedzę do współczesnej historii brytyjskiej monarchii. Nie ma i nie będzie dokładniejszej i bardziej oryginalnej książki o Elżbiecie II.

***

Wobec skali jej osiągnięć jedyny sposób na przedstawienie ich we właściwym kontekście – i docenienie ich, tak jak docenią je historycy w przyszłości – to opisanie tego wszystkiego od samego początku. Podejmując się tego zadania, nakreśliłem zupełnie nowy obraz – nie tylko jej panowania, ale także jej życia. Nie próbowałem przy tym odwoływać się do wcześniejszych opracowań badawczych, poświęconych królowej i brytyjskiej monarchii. Dzięki wielu nowym materiałom i analizom, w tym niepublikowanym dokumentom z Archiwów Królewskich, pracę nad tą książką mogłem zacząć od podstaw.
(…)
Jej dzieje to nasza historia; stanowią tło życia nas wszystkich. Oto dlaczego – niezależnie od zapatrywań na rolę monarchii we współczesnym świecie – Elżbieta to bezsprzecznie królowa naszych czasów.
Ze Wstępu

Robert Hardman
Królowa naszych czasów. Prawdziwe życie Elżbiety II
Przekład: Grzegorz Siwek
Wydawnictwo Znak Horyzont
Premiera: 17 maja 2023
 
 

WSTĘP

Wedle wszelkich kryteriów współczesnego życia politycznego siedem dekad nieprzerwanych rządów to coś trudnego do pojęcia. Z badaniami każdej wybitnej osobistości równie wielkiej miary zwykle wstrzymujemy się do końca jej niezwykłego żywota czy kariery politycznej. A panowanie Elżbiety II to dzieło, które rozwijało się do ostatnich dni jej panowania. W swojej dziesiątej dekadzie brytyjska królowa stawała przed jednym z największych wyzwań od czasu wstąpienia na tron przed siedemdziesięcioma laty. Przy tym ustanawiała kolejne rekordy, a jej poddani zaczynali się zastanawiać, jak może się nazywać jubileusz, który nastąpi po platynowym. Gdy jej niegdysiejsi współpracownicy i rówieśnicy, z których liczni odeszli już dawno temu, zaczęli wchodzić do podręczników historii, ona wciąż spoglądała w przyszłość.
Wobec skali jej osiągnięć jedyny sposób na przedstawienie ich we właściwym kontekście – i docenienie ich, tak jak docenią je historycy w przyszłości – to opisanie tego wszystkiego od samego początku. Podejmując się tego zadania, nakreśliłem zupełnie nowy obraz – nie tylko jej panowania, ale także jej życia. Nie próbowałem przy tym odwoływać się do wcześniejszych opracowań badawczych, poświęconych królowej i brytyjskiej monarchii. Dzięki wielu nowym materiałom i analizom, w tym niepublikowanym dokumentom z Archiwów Królewskich, pracę nad tą książką mogłem zacząć od podstaw.
Rozmawiałem z tymi, którzy znali królową w ostatnich latach jej życia, oraz tymi, którzy znali ją kiedyś (niektórzy z lat, gdy była jeszcze księżniczką). W kilku przypadkach zwróciłem się do tych, którzy uprzejmie zgodzili się udzielać informacji do moich poprzednich książek. Jeśli chodzi o ludzi, których nie mogę już wypytać, powracałem do zapisów wywiadów i rozmów z nimi. Szczególnie poruszające i pouczające były powroty do moich wielu spotkań z Filipem, księciem Edynburga – memento jego wielkiego udziału w niezwykłej historii królowej.
Królowa Elżbieta II była najsławniejszą, najbardziej znaną osobistością w Wielkiej Brytanii i niewątpliwie także poza granicami tego kraju; jej podobizna należy do najpowszechniej reprodukowanych wizerunków w całej historii. Wśród monarchii pozostał pewien rekord, którego w czasie, gdy powstawała niniejsza książka, Elżbieta II jeszcze nie pobiła: w maju 2014 roku prześcignie króla Tajlandii Bhumibola (Ramy IX) oraz Ludwika XIV, który objął tron Francji w wieku chłopięcym, jako najdłużej panująca z władców w dziejach. Jednak sława jej nie obchodzi. Więcej: po wszystkich tych latach panowania królowej wciąż można zapytać: „Jaka była naprawdę?”. To wielki paradoks Elżbiety II, który dobrze jej się przysłużył. Liczę, że książka ta udzieli świeżych odpowiedzi na rzeczone pytanie.
Tylko ci, którzy przekroczyli już siedemdziesiąty rok życia, mogą pamiętać poprzedniego brytyjskiego monarchę. Większość z nas znała wyłącznie Elżbietę II na brytyjskim tronie. Od trzech dziesięcioleci prowadzę rodzaj kroniki aktualnych spraw politycznych i życia rodziny królewskiej, jednak okres ten to zaledwie niespełna połowa panowania tej królowej i stosunkowo mała część jej życia. Jej dzieje to nasza historia; stanowią tło życia nas wszystkich. Oto dlaczego – niezależnie od zapatrywań na rolę monarchii we współczesnym świecie – Elżbieta to bezsprzecznie królowa naszych czasów.

WPROWADZENIE

„Ona nie traktuje samej siebie nazbyt poważnie”

Nawet dla tych przywódców krajów wolnego świata, którzy są laureatami Nagrody Nobla, to jeden z najważniejszych wieczorów w życiu. W swoim apartamencie w pałacu Buckingham Barack Obama po prostu chciał się nacieszyć tą chwilą; oto bowiem królowa Elżbieta II wydała na jego cześć oficjalne przyjęcie. I ani godna króla Midasa złota i srebrna zastawa stołowa z czasów Jerzego IV, ani klasa wina Échézeaux Grand Cru 1990 Romanée-Conti nie sprawiły, że była to wyjątkowa okazja. Istotna okazała się nić wzajemnego zrozumienia prezydenta USA z gospodynią, która z taką swadą rozprawiała o wielu swoich poprzednikach. Obama bawił się tak dobrze, że królowa w końcu wzięła na bok ministra skarbu i spytała, czy mógłby, bardzo dyskretnie, dać prezydentowi do zrozumienia, iż pora udać się na spoczynek. „Odpowiedziałem po prostu: «Tak, pani»”, wspomina George Osborne. „Widziałem, że Obama ma drinka w ręku, i pomyślałem sobie: Co mam zrobić? Nie mogę tak zwyczajnie się wtrącić i powiedzieć: «Hm, królowa życzy sobie, żeby pan poszedł spać»”1. Na szczęście Osborne’owi przyszedł w sukurs osobisty sekretarz królowej, który umiejętnie zakończył to przyjęcie.
Prezydent, wciąż bardzo ożywiony, zabrał swoich dwóch najbliższych doradców na kameralne spotkanie po głównej uroczystości do Apartamentu Belgijskiego w Buckingham, zarezerwowanego dla najważniejszych oficjalnych gości królowej. Było jeszcze coś do zrobienia. Nazajutrz Obama, jako pierwszy amerykański prezydent w historii, miał wystąpić przed obiema izbami Parlamentu w majestatycznej scenerii Westminster Hall. Gdy jego małżonka układała się do snu w Sypialni Orleańskiej, prezydent wraz doradcami zasiedli w salonie znanym jako Pokój Osiemnastowieczny, żeby wprowadzić ostatnie kosmetyczne poprawki do tekstu wielkiego przemówienia.
„Obama chciał zaprezentować szeroko pojętą obronę zachodnich wartości”, zapisał nieco później Ben Rhodes, jeden z jego czołowych doradców i główny autor tekstów przemówień amerykańskiego prezydenta, „ale najpierw pragnął – podobnie jak każdy, kto uczestniczył w tej kolacji w pałacu Buckingham – powiedzieć parę słów o tym wieczorze”.
A przede wszystkim o swojej gospodyni. „Naprawdę uwielbiam królową”, mówił Obama. „Ona jest jak moja babcia, Toot. Uprzejma, prostolinijna. Mówi to, co myśli. I nie znosi głupoty”2.
Wtedy nastąpiła niespodziewana przerwa w obradach. Pałacowy kamerdyner przyniósł nowinę o „intruzie”. „Proszę mi wybaczyć, panie prezydencie”, szepnął ten człowiek we fraku, „ale tu jest mysz”. Bez mrugnięcia okiem prezydent odpowiedział: „Proszę o tym nie wspominać pierwszej damie”. Kamerdyner zapewnił go, że zostanie zrobione wszystko, by złapać niepożądanego gościa. „Tylko nie mówcie o tym pierwszej damie”, powtórzył Obama. Rhodes wspomina: „On się tym wcale nie przejął, chodziło mu wyłącznie o to, że Michelle Obama panicznie bała się myszy”3.
W istocie to polowanie na mysz tylko spotęgowało wielce surrealistyczny nastrój chwili. „Może rzeczywiście świadczy to o upadku imperium [brytyjskiego]?”, podsunął Rhodes. Obama się z tym nie zgodził: „Nie, oni wciąż są mocni. Widziałeś tę błyskotkę zdobiącą strój królowej?”. Gdy omiótł wzrokiem ściany Pokoju Osiemnastowiecznego, spoglądając na Dianę i Akteona pędzla Gainsborougha, parę płócien Canaletta oraz namalowany przez Zoffany’ego portret dawnego wroga Ameryki, Jerzego III, zaczął pojmować trwałość monarchii w konfrontacji ze niestałą naturą polityki w XXI wieku. „Ja jeszcze kilka lat temu byłem stanowym senatorem”, zażartował prezydent, „a mieszkałem w kondominium”.
Wracając pamięcią do tych chwil dekadę później, Rhodes wspomniał jeszcze jeden zabawny szczegół z pobytu Obamów w Buckingham. Tam bowiem para prezydencka po raz pierwszy w trakcie swych podróży po świecie znalazła się w apartamencie bez łazienki (była tylko edwardiańska toaleta w pomieszczeniu obok sypialni). Z powodu staroświeckiego rozkładu pomieszczeń w pałacu oficjalni goście musieli przechodzić przez korytarz, żeby umyć zęby w łazience, w której – ze względu na jej wiek – znajdowała się wanna, ale nie było prysznica. „To go [Obamy] nie ruszyło”, przypomina sobie Rhodes, „rzucił tylko: «Trochę to dziwaczne. No, ale tak tu już jest!»”.
Można zrozumieć, dlaczego odesłany wcześnie na spoczynek w gmachu z gryzoniami i zmuszony do spacerów do łazienki Obama uznał swój pobyt w pałacu Buckingham za lekko rozczarowujący. Faktycznie to doświadczenie polityczne wpłynęło na jego poważanie dla jednej z najwybitniejszych postaci wśród światowych przywódców, z którymi zetknął się podczas całej swojej prezydentury. Obie głowy państw po raz pierwszy zostały sobie przedstawione dwa lata wcześniej i wtedy królowa i Michelle Obama znalazły wspólny język, rozmawiając o bólach stóp i długich przyjęciach – „jak dwie zmęczone kobiety w uwierających butach”, jak to ujęła później amerykańska pierwsza dama4. Było to pierwsze z wielu ich spotkań. Michelle Obama z czułością opisała w swoich wspomnieniach „naszą przyjaciółkę królową” jako kobietę, która „przypominała Barackowi jego rzeczową babcię” i która udzieliła żonie prezydenta pewnej życiowej lekcji: „W trakcie wielu wizyt wykazała mi, że ludzkie podejście jest ważniejsze od protokołu czy formalności”5.
Z prezydentem było podobnie. „Oboje naprawdę się rozumieli. On dostrzegał, jak bardzo królowa się starała, by czarny amerykański prezydent poczuł się należycie ugoszczony. Potraktowała go znacznie lepiej niż niektórych innych przywódców, słowo daję”, mówi Rhodes, nie wymieniając konkretnych nazwisk. „To rzucało się w oczy. Ona i książę Filip – ludzie pokoleniowo i rasowo skrajnie różni od Obamów – naprawdę próbowali się z nimi zaprzyjaźnić. Obama był pod wielkim wrażeniem. Królowa podzieliła się z nim wnikliwymi uwagami na temat osób, które miał poznać i z którymi miał pracować, i mówiła o każdym z [poprzednich] prezydentów USA, od czasów Eisenhowera, w tonie pragmatycznym i z otwartością”6.
Rhodes dodaje, że Obamę w równym stopniu uderzyło, ile królowa znaczy dla innych: „Dla ludzi liczy się to, że ona kojarzy się z wojennymi wyrzeczeniami; że symbolizuje akceptację dla dekolonizacji; że jest uosobieniem zwycięstwa w zimnej wojnie oraz ucieleśnieniem przyjaznych stosunków międzynarodowych”.
W 2015 roku prezydent Obama otrzymał zaproszenie do wygłoszenia głównej przemowy na uroczystościach pogrzebowych byłego izraelskiego prezydenta i premiera Szimona Peresa. Obama przyrównał go do „gigantów dwudziestego wieku, których miał zaszczyt poznać”. Chodziło mu o dwie osoby: Nelsona Mandelę i brytyjską królową. Powiedział o nich: „przywódcy, których widywaliśmy tak często, których życie obejmuje doniosłe epoki, którzy nie potrzebowali pozować na tle tego, co akurat było popularne. Ich słowa to głębia i wiedza, a nie puste dźwięki. Nie interesowały ich ani nie interesują sondaże ani mody”.
Tłumaczy to, dlaczego w dziesiątej dekadzie życia królowa w żadnym sensie nie była u schyłku kariery. Raczej znalazła się u szczytu swojej potęgi, gdyż jej panowanie wchodzi do ksiąg rekordów i równocześnie do podręczników historii. „Sądzę, że to dlatego, iż w bardzo chaotycznym pejzażu mediów, wiadomości i celebrytów Jej Wysokość jest czymś niezmiennym, stałym”, powiada lord McDonald, były szef brytyjskiej służby dyplomatycznejI. „Każdy pamięta królową od młodości. Jest niezawodna i godna, a wszyscy chcieliby, aby ich samych kojarzono z tymi cechami”. Wspominając swoje pierwsze dni w roli nowego brytyjskiego ambasadora w Niemczech oraz spotkanie z redaktorem naczelnym najpopularniejszej gazety w tym kraju, dziennika „Bild”, McDonald powiedział: „Jego pierwsze pytanie brzmiało: «Kiedy Jej Wysokość przyjedzie znowu do Niemiec? Minęło już prawie dziesięć lat. Pora na kolejną wizytę!»”.
Od dawna w modzie jest przedstawianie lat panowania Elżbiety II jako cyklu poważnych wstrząsów w Wielkiej Brytanii. Biografowie i filmowcy dokumentaliści skupiają się, co zrozumiałe, na głównych dramatach i spektakularnych wydarzeniach w czasie minionych siedmiu dekad – w tym na niefortunnym romansie księżniczki Małgorzaty z pułkownikiem RAF-u Peterem Townsendem, Suezie, zabójstwie lorda Mountbattena, ślubach w rodzinie królewskiej, kłótniach z premier Thatcher, pożarze Windsoru, rozwodach osób z rodziny królewskiej i śmierci księżnej Walii Diany, potem także księżniczki Małgorzaty i królowej matki, a niedawno zejściu z monarszej sceny książąt Yorku i Sussexu.
Królowa ma swoich przeciwników. Od zawsze pewien odsetek brytyjskiej opinii publicznej, od jednej piątej do jednej czwartej, chce zastąpienia jej przez wybieraną głowę państwa. Oprócz tej grupy nie brak i osobistych krytyków królowej. Odkąd lord Altrincham zaatakował werbalnie pod koniec lat pięćdziesiątych jej „tweedowy” dwór i jej aparycję „starostki klasy”, utyskiwano na to, jak królowa się ubiera, na jej personel, rozporządzanie finansami albo sposób, w jaki wychowywała swoje dzieci. Zwłaszcza w latach dziewięćdziesiątych była krytykowana za coś, co uznawano za bierność w obliczu kolejnych dramatów w jej rodzinie. Nawet dobrze nastawieni do Elżbiety ludzie z jej otoczenia oraz komentatorzy zauważyli, że choć „nie zrobiła fałszywego kroku, to nie zrobiła też kroku naprzód”7. W 2015 roku, gdy Elżbieta II miała wyprzedzić królową Wiktorię jako najdłużej panująca z władców w brytyjskiej historii, dziennikarka gazety „The Guardian” Polly Toynbee określiła Elżbietę mianem „byłej pani nicości”8, natomiast historyk dr David Starkey oznajmił czytelnikom „Radio Times”: „Nie uczyniła ani nie powiedziała niczego, co ktokolwiek zapamięta. Nie nada nazwy swojej epoce. Ani też, jak podejrzewam, niczemu innemu”9. Wiktoria, jak przekonywał, była bez wątpienia wybitniejszą królową.
Narrację o „kryzysie królowej” wzmocnił kolejny dramat, tym razem ekranowy. Serial The Crown, emitowany przez Netflix od 2016 roku, stanowi próbę filmowego przedstawienia życia królowej Elżbiety II w drugiej połowie XX wieku, często w sposób nieodpowiadający prawdzie. Większość ważnych postaci historycznych doczekała się uwiecznienia w utworach literackich, scenicznych bądź filmowych. Tylko nieliczne osobistości doczekują się jednak tego za życia, a jeszcze mniejsza ich liczba, kiedy wciąż sprawują urząd. The Crown na pewno przysporzył brytyjskiej monarchini rozgłosu, ale jakim kosztem dla jej reputacji – oraz pojmowania autentycznych wydarzeń z udziałem prawdziwych ludzi przez opinię publiczną? Spory wokół tego będą się toczyły jeszcze latami, a wspomniany serial kształtuje globalną percepcję osoby Elżbiety II i jej rodu, czy tego chcemy, czy nie.
Jednak ten filmowy portret smutnej, biernej, nękanej kłopotami, udręczonej przez kolejne nieszczęścia Elżbiety II wydaje się stać w sprzeczności z rzeczywistym obrazem władczyni, wkraczającej radośnie na niezbadane terytoria swojego ósmego dziesięciolecia na tronie. Jak się przekonamy, jej rola w dziejach współczesnej Wielkiej Brytanii i Wspólnoty Brytyjskiej, daleka od marginalnej, wielokrotnie była i jest lekcją roztropnego korzystania z posiadanych wpływów. W przededniu platynowego jubileuszu królowa stanęła przed dwoma spośród największych wyzwań w okresie swojego panowania, mianowicie pandemią COVID-19 i śmiercią księcia Filipa. Tragedie te z pewnością pokonałyby udręczoną, zmęczoną życiem monarchinię znaną widzom serialu The Crown. Ale królowa nie zniknęła z widoku; wydaje się wręcz, że prezentowała jeszcze silniejsze poczucie życiowego celu. Dzieje się tak dlatego, że w narracjach o schyłku monarchii zwykle przeocza się pewien z pozoru niewyróżniający się fakt dotyczący sfery królewskiego życia – który może dopomóc w wyjaśnieniu, jak i dlaczego brytyjska monarchia wciąż na nowo ożywa. Rzecz w tym, że królowa naprawdę lubiła być królową. Pogląd, że monarchia to coś w rodzaju pozłacanego koła młyńskiego, wiąże się z ignorowaniem tego, że większość lat panowania Elżbiety II upłynęła w spokoju i dostatku; że nawet w najtrudniejszych okresach poparcie dla monarchini znacznie przewyższało liczbę zwolenników alternatywnej opcji. Ponadto zwolennicy wspomnianego poglądu pomijają to, co jeden z ważniejszych dworzan określił w rozmowie z autorem niniejszej książki jako „kolosalną wartość niematerialną i prawną”, wynikającą z istnienia „tętniącej życiem instytucji, która przenika krwiobieg brytyjskiego życia – i to bardziej niż inne, dbające o codzienne potrzeby tego kraju: dziękując tym ludziom, którym należy podziękować, i odwiedzając miejsca, które trzeba odwiedzić”.
Przede wszystkim jednak jest teraz bardziej widoczne niż kiedykolwiek, że w wieku, kiedy wszyscy już dawno są na emeryturze, królowej naprawdę odpowiada jej rola. Inne postacie życia publicznego z pewnością to dostrzegają. „Nie sądzę, by były jakieś wątpliwości, że [królowa] lubi to, co robi, i nie ustaje w wysiłkach”, powiedział John Howard, były premier Australii. „Nigdy nie odniosłem wrażenia, by w życiu publicznym lub prywatnym dała wyraz rozdrażnieniu”10.
„Myślę, że królowa ma wielkie poczucie celu”, mówi były brytyjski premier Tony Blair. „I radzi sobie dobrze, ponieważ uważa to za naprawdę ważne, i tak jak ktoś, kto lubi to, czym się zajmuje, czerpie z tego zadowolenie”11.
„Jestem pewien, że tak właśnie jest”, wtóruje mu były prezydent USA George W. Bush. „Jeśli w którymś momencie zajęcie przestaje radować, przygnębia, jeżeli jest tak trudne, że nie można mu podołać, wtedy staje się to widoczne – a dotyczy to każdej pracy i posady”12.
Inny były premier Wielkiej Brytanii, David Cameron, zawsze miał wrażenie, iż królowa nigdy nie straciła z oczu tego, co ważne, niezależnie od rodzaju spraw. „Kiedy omawia się z nią kwestie bieżące i polityczne, zwłaszcza te z zakresu polityki międzynarodowej, nigdy nie sprawia wrażenia znużonej albo zmęczonej. Sądzę, że decyduje o tym poczucie «muszę się tym zająć» w połączeniu ze szczerym zainteresowaniem daną sprawą”13.
Jak się przekonamy, zdarzały się nieliczne chwile, w których Elżbieta II była blisko granicy wytrzymałości. Jednak prawie nigdy tego nie okazywała. Do końca panowania, osiemdziesiąt lat po jej pierwszym oficjalnym publicznym wystąpieniu – jako szesnastoletniej księżniczki – tylko raz widziano, by królowa przysnęła w czasie wykonywania swoich obowiązków. Było to podczas oficjalnej wizyty w Niemczech w 2004 roku. Wtedy zauważono, jak na dziesięć sekund usnęła na Uniwersytecie Heinricha Heinego w Düssel­dorfie w trakcie wykładu zatytułowanego Nowe odkrycia w biologii i medycynie z zastosowaniem magnesów14.
Brytyjska monarchia nie podąża za szybkim rytmem życia politycznego. W czasach trudnych lub kryzysowych dla tego kraju postawa królowej często jest odmienna od panujących tendencji, jak to się działo w czasie ekonomicznych zawirowań w latach siedemdziesiątych czy podczas pandemii COVID-19. „Kiedy w latach siedemdziesiątych byliśmy w poważnych kłopotach, bardzo znamienne, że mimo wszystko utrzymaliśmy swój status, częściowo dzięki niej [królowej] i monarchii”, mówi były konserwatywny minister, markiz Salisbury15.
Dziejów rodziny królewskiej nie odmierzamy też dziesięcioleciami. His­toria jej panowania nie wpisuje się zgrabnie w kolejne dekady. Graficzne przedstawienie królewskich wzlotów i niepowodzeń przypomina falu­jącą krzywą, wznosząc się od momentu koronacji Elżbiety i opadając we wczesnych latach sześćdziesiątych, gdy brytyjski ród monarszy wydawał się zepchnięty na margines i oderwany od ówczesnych wydarzeń. Sprawy ponownie przybrały lepszy obrót z końcem lat sześćdziesiątych, a ten dobry okres potrwał aż do początków lat dziewięćdziesiątych, kiedy linia tego wykresu poszła ostro w dół i to na dość długo. Od 2002 roku znów zaczęła się wznosić, co trwało do 2019 roku i nowego kryzysu w królewskiej rodzinie.
Jeśli się na to spojrzy z innej perspektywy, można tych siedemdziesiąt lat królowej na tronie uznać za dwuaktową sztukę sceniczną. Początkowy jej czas to okres niewątpliwego terminowania, gdy Elżbieta wciąż pozostawała w cieniu pokolenia jej ojca i podążała wytyczoną przez niego drogą. Jeden z bardzo doświadczonych dworzan lubi nazywać ów okres „niedokończonym panowaniem”. Akt drugi rozpoczął się, kiedy królowa za sprawą nabytego już doświadczenia, nowych doradców i różnych wewnętrznych wydarzeń zyskała większą pewność siebie, która pozwoliła jej bardziej kształtować instytucję brytyjskiej monarchii podług własnego uznania. Choć zmiana ta nie nastąpiła w mgnieniu oka, to nabrała wyraźnego tempa na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. I od tamtej pory Elżbieta II była już główną personą w tym spektaklu.
Często określa się królową mianem „nadzwyczajnej”. To zrozumiałe, jeśli wziąć pod uwagę jej długie życie i panowanie. Jako mała księżniczka bawiła się u stóp Jerzego V i siadywała na kolanach dzieci królowej Wik­torii. W czasie swoich pierwszych objazdów przyjmowała weteranów wojny burskiej. Były lord szambelan Richard Luce przedstawia to tak:
Cofnijmy się do roku 1952, kiedy niedługo po śmierci króla Jerzego VI wyszła z samolotu wracającego z Kenii. Powitał ją wtedy premier sir Winston Churchill; Anthony Eden był wówczas ministrem spraw zagranicznych, a Harry Truman prezydentem Stanów Zjednoczonych. Nadal obowiązywało wojenne racjonowanie herbaty, cukru, masła i innych tłuszczów oraz słodyczy, nie było autostrad, komputerów, supermarketów ani mrożonek. W BBC był jedyny kanał telewizyjny, z Londynu wycofano ostatnie tramwaje, rozpoczęły regularne loty pierwsze odrzutowce pasażerskie, nadal obowiązywała kara śmierci, Everest jeszcze nie został zdobyty, a Tony Blair jeszcze się nie urodził16.
Brytyjczycy byli niegdyś społeczeństwem monokulturowym, poważającym autorytety, religijnym. Połowa z tych, którzy żyją dzisiaj, jeszcze nie przyszła na świat, a wojska brytyjskie nadal walczyły w wojnie koreańskiej. To, że ta sama osoba panowała wówczas i teraz, to istotnie coś „nadzwyczajnego”.
„Królowa jest kimś stale obecnym w naszym życiu”, powiedział w rozmowie ze mną najstarszy z żyjących premierów brytyjskich z czasów jej panowania, sir John Major. „Współczesne media uczyniły z niej kogoś bliższego (i bardziej ludzkiego) w porównaniu z poprzednimi władcami. A jej życie nie różni się tak diametralnie od życia większości ludzi”.
Wyrazistą ilustrację skali przemian społecznych w okresie jej królowania stanowi działalność biura zajmującego się organizowaniem rocznic w pałacu Buckingham. W 1955 roku rozesłało 395 telegramów do osób obchodzących setne urodziny w Wielkiej Brytanii i do jednej w innych krajach Wspólnoty Brytyjskiej. W 1990 roku liczba ta wzrosła do 371517. W 2020 roku (do tego czasu telegramy zastąpiono kartkami urodzinowymi) łącznie wysłano stamtąd 16 254 takich powinszowań18.
Jednakże długowieczność Elżbiety to tylko część tego, co czyni z tej królowej osobę wyjątkową. Świta przywykła do wytrzymałości monarchini, przypisując to trzem czynnikom: dobremu zdrowiu, mocnej wierze oraz księciu Filipowi. Jak powiadał jej były osobisty sekretarz lord Charteris: „Królowa jest krzepka niczym jak”19. I wyjaśniał: „Dobrze śpi, ma bardzo silne nogi i może stać przez długi czas”. To także sprowadza wszystko do prostej prawdy: ona naprawdę cieszy się życiem. To, co w filmach, fabularnych i dokumentalnych przypisuje się niesprawiedliwie łatwiejszemu życiu, wynika w rzeczywistości z jej niesłabnącego entuzjazmu dla pracy i odgrywanej roli publicznej w czasie, gdy Elżbieta II zbliża się do setnych urodzin.
Oczywistym punktem odniesienia, z którym jej panowanie będzie zawsze porównywane, są rządy Wiktorii, innej królowej regentki oraz jedynego innego brytyjskiego monarchy zasiadającego na tronie przez ponad sześćdziesiąt lat. Aby wychwycić zasadniczą różnicę między nimi obiema, wystarczy się przejść po zamku w Windsorze. Pod bramą Henryka VIII, na zamkowym wzgórzu, nie sposób przeoczyć majestatycznego (i władczego) posągu królowej Wiktorii, z jabłkiem królewskim i berłem, odsłoniętego w roku jej złotego jubileuszu. Mniej znana jest jubileuszowa statua Elżbiety II w Windsorze. Ten odsłonięty w 2003 roku pomnik ponadnaturalnych rozmiarów, dzieło Philipa Jacksona, to podobizna Elżbiety z połowy lat siedemdziesiątych, na nieznanym koniu. Niewiele osób widuje tę statuę, ponieważ jej obejrzenie wymaga przejścia boczną drogą w głąb parku, do miejsca, gdzie królowa i książę Edynburga, oficjalny strażnik Wielkiego Parku Windsorskiego, postanowili ją ustawić. Zwiedzający może również przejść się główną aleją (znaną jako The Long Walk) i zauważyć pomiędzy drzewami imponujące mauzoleum w stylu włoskim, które Wiktoria poleciła wznieść dla siebie i Alberta we Frogmore. Ponieważ nie chciała spocząć u boku innych monarchów w kaplicy św. Jerzego, nakazała postawić tam własny grobowiec z marmuru i granitu. Z kolei Elżbieta II nie zamówiła niczego podobnego dla siebie i księcia Filipa. Już dawno temu zdecydowała, że po śmierci zostanie pochowana w niewielkim zaułku windsorskiej krypty, która nawet nie nosi jej imienia – kaplicy króla Jerzego VI. Zapragnęła na wieczność spocząć obok swoich rodziców. Dlaczego nie wzniosła dla siebie okazałego grobowca? Na wieść o tym, że pewien szkocki ziemianin zasadził las w kształcie odpowiadającym swoim inicjałom, rzuciła: „Jakież to wulgarne”20.
Wiktoria była z natury asertywna, nawet wojownicza, forsując faworyzowanego przez siebie kandydata na biskupstwo albo pouczając swojego premiera o własnej „największej awersji do tak zwanych i jakże błędnych «praw kobiet»”21. Elżbieta II był inna. Z natury starała się nie wtrącać. A jednak przy tym bynajmniej nie była naiwna. To, co jej otoczenie nazywało negatywnym osądem, wolała przedstawiać w formie trójstopniowej reakcji na wątpliwe czy też niemiłe jej propozycje. Zaczynała od, jak to określają niektórzy oficjele, „jednej brwi”, po czym w bardziej skrajnych przypadkach następowało uniesienie „obu brwi” i wreszcie zadane twardym tonem pytanie: „Czy jest pan tego pewien?”. I dopiero w ostateczności wypowiadała „nie”. „Znacznie łatwiej przychodzi jej stwierdzenie, że nie chce mieć nic wspólnego z czymś nowym, niż powiedzenie, że chce. Ma dobrą intuicję”, mówił były sekretarz prasowy królowej Charles Anson. „Przychyla się do nowych pomysłów, jeśli ludzie przedstawiają przekonujące argumenty, jednak niekoniecznie podsuwa je sama”.
Postawa reprezentowana przez brytyjską monarchinię to rozważna ostrożność zamiast niechęci do podejmowania ryzyka. Stąd też decyzja królowej o występie w filmiku będącym parodią filmów z cyklu o przygodach Jamesa Bonda, nakręconym z okazji ceremonii otwarcia igrzysk olimpijskich w Londynie w 2012 roku. Reakcją „nieryzykowną” byłoby natychmiastowe odrzucenie prośby o to, by królowa pojawiła się w komediowym skeczu u boku aktora grającego agenta 007 Daniela Craiga. Alternatywna opcja jawnie zagrażała wystawieniem na szwank majestatu Korony Brytyjskiej na użytek globalnej publiki.
Producenci wspomnianego spektaklu początkowo zwrócili się z tym pomysłem do szefa komitetu organizacyjnego londyńskiej olimpiady lorda Coe’a. Ten wraz ze swoim zespołem udał się z tą propozycją do olimpijki z rodu panującego, księżniczki Anny, która z kolei poradziła im przedstawić tę propozycję królowej. „Dziwnym trafem była to jedna z tych decyzji, które zostały podjęte dość prędko”, wyjaśnił ówczesny zastępca osobistego sekretarza królowej Edward Young. „Wybór był między «tak» a «nie»”22. Elżbieta II zdała się na to, co podpowiadała jej wrodzona intuicja, ale z pewnym zastrzeżeniem. Choć królowa miała do wypowiedzenia w tym filmiku jedno jedyne zdanie, zażyczyła sobie nieco je zmienić. Producentom oznajmiono, że zamiast powiedzieć „dobry wieczór, Jamesie”, wolałaby „dobry wieczór, panie Bond”. Uważała, że zabrzmi to bardziej autentycznie. I nie bez racji23. Właśnie ten epizod odzwierciedlił jak w soczewce to, co były prezydent USA George W. Bush uznał za jedną z najbardziej ujmujących cech królowej: „Lubię ją, ponieważ serio podchodzi do swoich obowiązków. Ale wydaje mi się też, że ona nie traktuje samej siebie nazbyt poważnie”24. Podobnej opinii nikt nigdy nie wyraził na temat królowej Wiktorii.
Gdyby którzyś z wiktoriańskich dworzan obudzili się nagle w pałacu Buckingham w początkach panowania królowej Elżbiety II, zastaliby tam wiele rzeczy i zwyczajów dobrze sobie znanych. Obowiązywały te same sztywne hierarchie, istniały te same zazdrośnie strzeżone synekury, przeważały te same utytułowane rody kierujące życiem w tym miejscu, nie zmieniło się nawet wyposażenie kuchni (do dziś królewscy kucharze używają miedzianych rondli z wygrawerowanymi literami VR). Jednak za czasów tej monarchini na królewskim dworze doszło do prawdziwej rewolucji kulturowej. Dobór personelu i płace upodobniono do norm obowiązujących w wielu branżach. Przy zatrudnianiu kandydatów decydują ich kompetencje. Loka­je i kamerdynerzy nadal mają tradycyjne tytuły służbowe i wciąż noszą „liberie” – czerwone albo czarne fraki (czarne ci wyżsi rangą), ale w służbie znalazło się wiele kobiet, a także liczni absolwenci uniwersytetów. Nikt już nie podejmuje tej pracy dożywotnio. Jednak mimo to służbowe tytuły oraz obowiązki poszczególnych grup pałacowego personelu pozostały zasadniczo niezmienione.
Na szczycie królewskiej świty stoi lord szambelan, często porównywany z nieoficjalnym zarządcą dworu (dotychczas funkcję tę sprawowali wyłącznie mężczyźni). Zatrudniony na pół etatu, nadzoruje pracę całego personelu. Podlega mu pięć wydziałów, które kierują machiną monarchii. Najważniejsze spośród nich jest biuro głównego sekretarza, zajmujące się wszystkimi kwestiami konstytucyjnymi i rządowymi. Królowa zawsze będzie mieć trzech osobistych sekretarzy (głównego, jego zastępcę i asystenta), więc co najmniej jeden z nich jest przez cały czas na służbie i „obecny”. Ustalają program dnia osoby panującej, zapełniają jej czerwone skrzynkiII i utrzymują łączność z czternastoma krajami (poza Wielką Brytanią), w których Elżbieta II była uznawana za głowę państwaIII. Sekretarze królowej szybko się przekonują, że nic, nawet najbardziej rutynowe zdarzenie, nie dzieje się bez powodu. Jeden z byłych głównych sekretarzy ze smutkiem wspomina pewną ciętą uwagę, którą usłyszał na samym początku swojej kariery w pałacu, gdy się szykował, by towarzyszyć królowej na spotkaniu z udziałem księgowych: „Było to przyjęcie dla członków Stowarzyszenia Rewidentów Wspólnoty Brytyjskiej i odezwałem się do królowej, że to pewnie dla niej dość nudne. Nie pozostawiła na mnie suchej nitki”25. Został skarcony nie tylko za niegrzeczny komentarz, ale i za to, że nie rozumiał celu tego zebrania. „Królowa odpowiedziała: «To nie jest nudne. To jest ciekawe i ważne, ponieważ ci ludzie podnoszą obowiązujące standardy i zwalczają korupcję w niektórych naprawdę przysparzających trudności krajach. Potrzebują wsparcia i zachęty, którą dostają ode mnie i podczas takich spotkań». Innymi słowy, ona rozumie znaczenie tego, co robi, w szerszym kontekście”.
Osoba piastująca stanowisko „zarządcy domostwa” (Master of the House­hold) zajmuje się przyjmowaniem gości i utrzymywaniem siedzib królowej. Obejmuje to wszelkie oficjalne i prywatne rozrywki, wraz z przygotowywaniem posiłków – nie tylko dla osoby panującej, ale także dla sporej grupy osób, które dla niej pracują. Królowa lubiła nadzorować wszystkie przygotowania przed każdym oficjalnym wydarzeniem, w tym także przeglądać karty dań (sporządzane dla niej po francusku, natomiast dla księcia Walii po angielsku), a nawet decydować o doborze kwiatów. Doskonale rozumiała teatralny aspekt udanych imprez państwowych. Kiedy były Master of the Household brygadier Geoffrey Hardy-Roberts zaniepokoił się, że pewna potrawa wystygnie szybciej, jeśli zostanie podana na talerzu ze złota, królowa zapewniła go: „Ludzie nie przychodzą tu na gorącą strawę, tylko żeby zjeść ze złotych talerzy”26. Zaproszeni na oficjalne bankiety powinni się jednak spieszyć z jedzeniem. Obsługa reagowała bowiem na sygnały gos­podyni. I grzecznie przestrzegała tych, którzy spożywali dania opieszale, że królowa nie lubi, gdy ludzie za dużo rozmawiają przy jedzeniu. Baronowa Trumpington udała się na spotkanie z królową po roszadach w składzie gabinetu rządowego w 1985 roku, a rozmowa zeszła na osobę ówczesnej premier Margaret Thatcher. „Ona potrafi się zasiedzieć i za dużo mówi”, zauważyła królowa. „Zbyt długo obracała się w męskich kręgach”27.
Wydziałem królewskich finansów, znanym jako Privy Purse and Treasurer’s Office, kieruje „kustosz tajnej sakwy”(Keeper of the Privy Purse). Królowa Wiktoria i jej następcy zawsze powierzali to bardzo ważne stanowisko ustosunkowanemu byłemu oficerowi, lecz w 1996 roku Elżbieta II wpadła na inny pomysł: dlaczego nie zatrudnić w tej roli jakiegoś doświadczonego księgowego?
Mimo to fachowość wojskowych wciąż pozostaje wielce ceniona w odniesieniu do urzędu lorda szambelana. Przed kilku laty padała propozycja, aby nadać temu urzędowi nową nazwę, gdyż jasne się stało, że obowiązki piastującej go osoby uległy poważnej zmianie w porównaniu z dawnymi urzędnikami noszącymi ten tytuł. Obecnie poświęca on czas na organizowanie różnych imprez i uroczystości, takich jak ceremonialne otwarcie obrad Parlamentu, wizyty głów państw i nadawanie tytułów oraz urzędów. Stąd też wymóg wojskowej precyzji i energii. Urząd ten niezmiennie jest sprawowany przez byłego oficera służby czynnej, z tytułem „kontrolera” (Comptroller). Jednak ponieważ jego nieliczny personel nadzoruje także organizację królewskich pogrzebów i ślubów, pracę oficjalnej obstawy, królewskich kapelanów oraz lekarzy, dziekana korpusu dyplomatycznego, a nawet coroczne rytualne liczenie pogłowia i znakowanie królewskich łabędzi (tzw. swan-upping), to wybór nowej, stosownej nazwy okazał się niemożliwy. W tej sytuacji królowej odpowiadało, by wobec tej wielofunkcyjności zachować nazwę urzędu lorda szambelana. Podlega mu również masztalerz koronny (Crown Equerry), kolejny były oficer, odpowiedzialny za wszelki transport rodziny królewskiej (lądowy i morski), a także za pewien zakątek monarszej siedziby szczególnie bliski sercu królowej: mowa tu o Royal Mews, rozłożystym pałacu w stylu georgiańskim w ramach kompleksu pałacowego Buckingham. Znajdują się w nim wspaniałe stajnie ze ścianami z marmuru, wraz z mieszkaniami dla stajennych i ich rodzin na wyższych piętrach. Mieszczą się też tam eleganckie sale i inne pomieszczenia dziewiętnastowiecznej szkółki jeździeckiej. Jeśli zwiedzający obejdą dość niepozorny garaż na tyłach, natkną się tam na „ubogich krewnych” wierzchowców z Royal Mews – samochody.
Piąty z wydziałów czy też urzędów to stosunkowo nowy twór. Do czasów panowania Elżbiety II skarbami Royal Collection, jednego z najwspanialszych zbiorów dzieł sztuki na świecie, administrowało kilku historyków sztu­ki w paru biurach. W 1993 roku powstała narodowa organizacja dobroczynna w celu ich zachowania i utrzymania w odpowiednim stanie. Ów Royal Collection Trust obecnie troszczy się o arcydzieła i artefakty z trzynastu królewskich rezydencji – co daje łącznie około miliona przedmiotów. Wśród tychże znajdują się malowidła Rembrandta i van Dycka, rysunki Leonarda da Vinciego i Rafaela, meble, zegary, gobeliny, broń oraz tysiące wyrobów z porcelany.
Niektórzy powiadają, że królowa nieszczególnie interesowała się sztuką. W biografii monarchini, napisanej w 1996 roku, Sarah Bradford zauważyła: „W kręgach artystów i intelektualistów Elżbieta jest zwykle uważana za filisterkę”28. Kiedy jeszcze w latach siedemdziesiątych podobny zarzut postawiono księciu Karolowi, odpowiedział: „Bogu dzięki, że wszyscy w rodzinie mamy odmienne zainteresowania – w przeciwnym razie krytykowano by nas za to, że pozujemy na artystów albo, co gorsza, że jesteśmy intelektualnymi snobami”29. W istocie królowa przejawiała żywe i pragmatyczne zainteresowanie tymi zbiorami i podobało jej się, gdy wprawiały w zachwyt innych. Lubiła pokazywać je swoim gościom. W 2008 roku prezydent George W. Bush pod koniec kadencji zawitał przejazdem w Wielkiej Brytanii. Wraz z żoną Laurą otrzymał zaproszenie do Windsoru na herbatę. Wcześniej para prezydencka już kilka razy spotykała się z królową, ale w czasie poprzednich wizyt nie miała okazji zwiedzić tego zamku. „Ugoszczono nas uroczym podwieczorkiem”, wspomina Bush, „a królowa zapytała: «Czy życzyliby sobie państwo obejrzeć ten gmach?»”. Wtedy zaprowadziła oboje do apartamentów paradnych i do sali św. Jerzego. „Jestem wielbicielem historii”, przyznaje Bush. „To była magiczna chwila, a moją przewodniczką była sama królowa!”30 Według jednej z osób, które też miały okazję oglądać kolekcję arcydzieł królowej, ulubiony obraz Elżbiety II to Stoczniowiec i jego żona Rembrandta31, który zazwyczaj wisi w pałacowej galerii. Razem z księciem Filipem królowa znajdowała też przyjemność w powiększaniu prywatnej kolekcji malowideł przedstawiających ptaki. Nikt nie nazwie Elżbiety monarchinią koneserką dzieł sztuki. Do ich miłośników zaliczał się natomiast niewątpliwie rozrzutny Jerzy VI; wspomniany zbiór to w dużym stopniu rezultat jego uwielbienia dla sztuki i ekstrawaganckich zakupów. Jednakże jeden z dyrektorów owej kolekcji określił obecną królową mianem wielkiej monarchini kuratorki, podobnie jak Wiktorię32. Pod kuratelą Elżbiety II ułatwiono dostęp do zwiedzania tej kolekcji i obejrzało ją więcej osób. Orga­nizowane cykliczne wystawy oraz tłumnie odwiedzany sklep z pamiątkami zarobiły dziesiątki milionów funtów na utrzymanie tego zbioru dzieł, niewymagającego już subsydiowania z publicznych pieniędzy. Królowa zapewne, jak zauważył Ben Pimlott, nie wybrałaby do swojego ogrodu współczesnej rzeźby dłuta Moore’a ani takich rzeźbiarek jak Hepworth czy Frink33. Była całkowicie ukontentowana z lotosu z brązu, zaprojektowanego przez księcia Filipa i wystawionego na Tarasie Wschodnim w Windsorze. Podobnie Elżbieta II nie przejawiała większego zainteresowania operą ani muzyką awangardową, preferowała raczej musicale i szkockie reele. Mimo wszystko szczyciła się opinią patronki sztuk pięknych, nawet tych dzieł, które nie odpowiadały jej gustom. Najważniejsze było dla niej to, że inni je podziwiają i doceniają.
Królewski dwór zatrudnia w sumie nieco ponad tysiąc osób. Większość z nich wiedziała, że w czasie spotkania z „szefową” należy unikać dwóch rzeczy – „szeregu” i „wzroku”. Jeśli bowiem ktoś wysunie się przed szereg, królowa zmierzy go wzrokiem. „To miażdżące spojrzenie… obrzuca nim człowieka od czubka głowy do stóp; miałem tęgiego stracha, kiedy omiotła mnie nim po raz pierwszy”, wspomina jeden z jej czołowych doradców. Inny emerytowany dworzanin wciąż pamięta lodowaty wzrok królowej po tym, jak pomylił sekwencję funkcji na oficjalnym bankiecie. Nazajutrz złożył przeprosiny i wszystko wróciło do normy, ale przez te dwadzieścia cztery godziny czuł się bardzo nieswojo. Taką milczącą reprymendę można było otrzymać z powodu niekompetencji albo zbytniej poufałości. Jak napisał w swoich wspomnieniach Tony Blair: „Od czasu do czasu [królowa] traktuje kogoś po koleżeńsku, ale lepiej samemu nie przechodzić z nią na ten ton, bo wtedy odpłaci tym swoim «charakterystycznym spojrzeniem»”34.
Emerytowany nowozelandzki polityk sir Don McKinnon napisał, że we wczesnych latach kariery nie był monarchistą, ale właśnie owo zdystansowanie – by nie rzec wyniosłość – doprowadziło do zmiany jego zdania w kwestii monarchii po tym, jak regularnie kontaktował się z królową jako sekretarz generalny Wspólnoty Brytyjskiej: „Nie ma do niej łatwego akcesu; jest przemyślane i kontrolowane racjonowanie dostępu, co sprzyja zachowaniu poczucia wartości. Na błędy prawie nie ma miejsca”35.
Strzeżenie przestrzeni osobistej i dystansu w oficjalnych relacjach mogą przywodzić na myśl powściągliwą rezerwę, ale w istocie stanowią mechanizm obronny. Podobnie jak Elżbieta II, członkowie jej rodziny wiedzą, że każdy członek świty w swoim czasie odejdzie ze stanowiska. Poczucie zdystansowania przynosi konkretne korzyści w instytucji, gdzie niektórzy zawsze bystrym okiem zauważają najdrobniejsze oznaki preferencyjnego traktowania wybranych osób. „Do jej [królowej] największych talentów należy to, że ona nigdy nie daje poznać, iż lubi jakiegoś członka personelu bardziej niż innego”, mówił sir William Heseltine, były główny sekretarz królowej. „Dwory tradycyjnie były i są gniazdami zazdrości i ludzi, którzy tylko patrzą, kto jest w łaskach, a kto nie. Po dwudziestu siedmiu latach wiedziałem już dość dobrze, kogo królowa lubiła i za kim nie przepadała, jednak nigdy nie było to oczywiste dla przygodnego obserwatora”36.
Pomagało w tym i to, że monarchini nie była z natury sentymentalna. Pod tym względem różniła się od wielu osób ze swojej rodziny, w tym własnych rodziców. „Kiedy ktoś usiadł koło królowej matki, mógł w ciągu kilku chwili wciągnąć ją w wywód o de Gaulle’u”, mówi jeden z członków dworu. „Uwielbiała wspominać”37. A siostrzenica Margaret Rhodes, siostrzenica królowej matki, zwykła mówić: „Lubię rozwodzić się na temat przeszłości. To dużo lepsze od telewizji”38. Z królową było inaczej. „Ona żyje trwającą chwilą, wspomina z rzadka, kiedy to stosowne, ale nie nawykowo”, wyjawił pewien czołowy doradca Elżbiety. Jest jeszcze jedna poważna różnica między Elżbietą II a Wiktorią. Ta ostatnia uwielbiała poddawać się nostalgii, otaczać się faworytami i – na starość – traktować przeszłość jako coś nienaruszalnego. Królowa wolała spoglądać przed siebie. O ile wiele osób z jej rodu, w tym książę Karol, to z usposobienia romantycy, o tyle królowa była realistką.
Sir John Major przekonał się, że potrafiła się zdawać na swoją „zdumiewająco dobrą pamięć”, jednak zazwyczaj korzystała z niej, by wyrazić opinię na temat współczesności. „Królowa to pragmatystka. Oczywiście, że żyje trwającą chwilą”, mówił Major, „ale myślami często wybiega w przyszłość: Co zostało zaplanowane? Co jest możliwe? Co to będzie oznaczało dla ludzi w całym kraju?”39.
W 2012 roku, w przededniu obchodów diamentowego jubileuszu, kiedy królowa Elżbieta zwiedzała nową ekspozycję poświęconą królowej Wiktorii w pałacu Kensington, doszło do pewnego wymownego zdarzenia. Na ekranie wyświetlano odświeżone ujęcia filmowe z procesji podążającej do katedry św. Pawła podczas diamentowego jubileuszu Wiktorii w 1897 roku. Królowa Elżbieta była oczarowana. Niewielka grupa kustoszy, oficjeli i przedstawicieli mediów (w której znalazł się i autor niniejszej książki) stała za nią w milczeniu. Jakie myśli mogły przebiegać przez głowę monarchini, gdy oglądała królową Wiktorię świętującą rocznicę, którą ona sama, Elżbieta, miała niebawem obchodzić – jako jedyny inny władca brytyjski panujący równie długo? Po kilku chwilach przerwała ciszę. „To ciekawe”, zauważyła. „Wtedy lando było zaprzężone do ośmiu koni”.
Naturalnie królowa doskonale rozumiała, że ludzie chcą poznać doświadczenia kogoś, kto przy podwieczorku słuchał opowiastek dla dzieci z ust J.M. BarriegoIV, kto współpracował z Churchillem, wręczał angielskiej reprezentacji piłkarskiej puchar świata, rozmawiał z pierwszym człowiekiem, który stanął na Księżycu, i kto nagradzał zdobywców Everestu. Jak mieli okazję się przekonać Barack Obama i inni, królowa ochoczo dzieliła się wspomnieniami. Na pewno często bywała o to proszona. „Niegdyś dużo z nią rozmawiałem o przeszłości, bo interesowała mnie historia”, mówi Tony Blair. „Nierzadko miała bardzo wnikliwe spostrzeżenia. Ale przez cały czas ma coś do zrobienia, a rozpamiętywanie przeszłości nie należy do jej obowiązków”40.
Pewien były czołowy polityk powiada, że to zawsze królowa skupiała się na omawianym temacie, podczas gdy on zachęcał ją do retrospekcji w nadziei na podchwycenie jakiejś nowej anegdoty. „Czasami można ją skłonić do porozmawiania o przeszłości, do paru ciętych uwag o kimś albo o czymś, ale z pewnością wymaga to umiejętnego pokierowania rozmową. Chciałem się dowiedzieć, co sądzi o Margaret Thatcher lub Richardzie Nixonie, albo o kimkolwiek innym! Musiałem się wtedy odpowiednio postarać, mówiąc: «O, coś podobnego wydarzyło się z [premierem] Heathem», tylko po to, by usłyszeć jej komentarz”41.
„Ona często bywała wystawiana na próby i z każdej z nich wychodziła mocniejsza, więc postrzega wszystko z optymalnej perspektywy”, twierdził były amerykański prezydent George W. Bush. „Jeśli ma się do czynienia z kimś, kto tkwi w przeszłości, bywa to nudne. Jednak rzecz w tym, że królowa żyje bieżącą chwilą”42.
Dlatego właśnie królowa – w odróżnieniu od innych osób publicznych – miała w sobie coś, co nie poddaje się wpływowi czasu, co w podeszłym wieku, w który weszła, stało się jeszcze widoczniejsze. Być może posunęła się w latach, tak jak każdy, ale nawet po siedmiu dziesięcioleciach na tronie się nie zestarzała. Z pewnością będzie fascynującym zjawiskiem dla przyszłych historyków. Podobnie jak jej ojciec i dziadek, bo nie miała stanąć na czele monarchii. Jerzy V znalazł się jako pierwszy w linii sukcesji dopiero po śmierci swojego starszego brata w 1892 roku. Do chwili abdykacji Edwarda VIII Jerzy VI, jako młodszy z synów pary królewskiej, miał odgrywać drugoplanową rolę na peryferiach życia rodziny panującej. A już po objęciu tronu Elżbieta II stanęła przed zadaniem, które wcześniej nie było udziałem żadnego brytyjskiego monarchy: pokierowania procesem rozpadu imperium. Jej pięcioro poprzedników nosiło tytuł cesarza lub cesarzowej. Jeszcze dawniej od wszystkich brytyjskich władców oczekiwano ekspansji, podbojów albo przynajmniej utrzymania posiadanych terytoriów. Jednak nowa królowa została ukoronowana w pełnej świadomości, że jej włości się skurczą, że okres jej panowania będzie stał w sprzeczności z hasłem z pieśni Land of Hope and Glory – Wider still and wider shall thy bounds be set („Poszerzać się będą stale twe granice”). Jej powinnością stało się stopniowe zrzekanie się władzy i przyznawanie suwerenności – z uśmiechem i przyjaznym uściskiem dłoni.
Na samym początku panowania Elżbiety II od królowej wciąż oczekiwano nominowania kolejnych premierów, decydowania, kiedy rozwiązać Parlament, a nawet cenzurowania nowych brytyjskich sztuk scenicznych i żeg­lowania po świecie na pokładzie królewskiego jachtu. Dziś już tak nie jest.
W teorii wszystko to może się kojarzyć z długim, podzielonym na etapy odwrotem na wszystkich frontach. Na ekranie filmowym jej panowanie bywa przedstawiane jako nieustanne pasmo wyzwań i niepowodzeń. I w jednym, i w drugim tkwi nieco prawdy. A jednak prawdą jest także coś jeszcze: o Brytyjczykach z drugiej połowy XX wieku i sporej części XXI stulecia w przyszłości będzie się mówiło, że żyli w czasach wielkiej władczyni.

***

I Sir Simon McDonald był ambasadorem Wielkiej Brytanii w Izraelu i Niemczech, a potem awansował na stanowisko stałego podsekretarza w Biurze Spraw Zagranicznych. (Wszystkie przypisy dolne pochodzą od autora).

II Czerwona skrzynka, przekazywana królowej codziennie w czasie tygodnia roboczego, to mniejszy model, znany jako „skrzynka z materiałami do czytania”. W weekendy królowa dostawała większą, „standardową skrzynkę”, mieszczącą dokumenty wymagające jej podpisu. Książę Walii ma podobne, lecz zielone skrzynki.

III Do 2021 roku tych państw było piętnaście (oprócz Zjednoczonego Królestwa), zanim Barbados stał się republiką, z prezydentem jako głową państwa.

IV W czasie jednej z wizyt w zamku w Glamis autor Piotrusia Pana podczas popołudniowej herbatki siedział obok księżniczki Małgorzaty i spytał ją, czy herbatnik na talerzu jest jej. „I pana, i mój”, odpowiedziała. Marion Crawford i Kenneth Rose napisali zgodnie, że Barrie wykorzystał później te słowa w swojej sztuce The Boy David i obiecał księżniczce pensa za każde wystawienie tego utworu na scenie. Wypłata wynagrodzenia za te „prawa autorskie” ustała wraz ze śmiercią Barrie’ego w 1937 roku.

 
Wesprzyj nas