Tom drugi „Historii Śródziemia” – najbardziej oczekiwanego przez fanów na całym świecie 12-tomowego cyklu książek wydanych przez Christophera Tolkiena na podstawie zapisków i notatek, które pozostawił jego ojciec.


„Historia Śródziemia” w całości ukazała się tylko po angielsku, wybrane tomy opublikowano po francusku, niemiecku, szwedzku, hiszpańsku, węgiersku i rosyjsku. Polskie wydanie to zatem pierwsza pełna edycja zagranicznego Tolkienowskiego oryginału.

Druga część „Księgi zaginionych opowieści” zawiera historie Berena i Lúthien, Túrina i smoka oraz jedyne pełne opowieści o Naszyjniku Krasnoludów i upadku Gondolinu. Książka przedstawia także źródła całej koncepcji Śródziemia i Valinoru, zaginione opowieści są bowiem zaczątkiem mitów i legend składających się na późniejszy Silmarillion.

Osadzone w angielskich przekazach i bogate w angielskie skojarzenia, opowieści te są ujęte w narracyjną ramę wielkiej morskiej podróży na zachód, w którą wyruszył żeglarz Eriol, kierując się ku Tol Eressëi, Samotnej Wyspie, gdzie mieszkali elfowie. Od nich dowiedział się ich prawdziwej historii, ujętej w Zaginionych opowieściach Elfinesse. Można w nich znaleźć najwcześniejsze opisy bogów i elfów, krasnoludów, Balrogów i orków, koncepcje Silmarilów i Dwóch Drzew Valinoru, a także Nargothrondu, Gondolinu, geografii oraz kosmografii tego wymyślonego świata.

Tylko znajomość „Historii Śródziemia” pozwala wypełnić wszystkie luki w wiedzy o Śródziemiu i delektować się w pełni ogromem i bogactwem wykreowanego przez autora „Władcy Pierścieni świata”.

J. R. R. Tolkien
Księga zaginionych opowieści. Część 2
Przekład: Katarzyna Staniewska, Agnieszka Sylwanowicz
Seria: Historia Śródziemia tom 2
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Premiera: 21 października 2022
 
 

Przedmowa

Druga część Księgi zaginionych opowieści została ułożona według tych samych zasad i z takimi samymi intencjami, jak część pierwsza. Zostały one opisane w „Przedmowie” do tej ostatniej na stronach 19–20. Odnośniki do stron części pierwszej są w niniejszej książce zapisywane w formie, przykładowo, „I.240”, natomiast do części drugiej: „s. 240” — z wyjątkiem przypadków, gdy odnośnik dotyczy obu części; wtedy ma on postać np. „I.258, II.358”. 
Tak jak poprzednio, przyjąłem jednolity (choć niekoniecznie „poprawny”) system stosowania akcentów w imionach, a w wypadku imion Mim i Niniel, które są zapisane wszędzie w taki właśnie sposób, stosuję pisownię Mîm i Níniel. 
Teksty z dwóch stron pochodzących z rękopisów mojego ojca przytaczam za zgodą Biblioteki Bodlejskiej w Oksfordzie. Pragnę wyrazić wdzięczność pracownikom jej Działu Rękopisów Zachodnich za okazaną mi pomoc. Teksty te są umiejscowione w niniejszej książce w następujący sposób: 
1. Tekst ze strony rękopisu Opowieści o Tinúviel — górna część strony: s. 32 od słów „wielkie przerażenie” do s. 33 do słów „moją służbę”; dolna część strony: s. 33 od słów „ostry głos” do s. 34 do słów „a Tevildo”. 
2. Tekst ze strony rękopisu Upadku Gondolinu — górna część strony: s. 224 od słów „Rzekł zatem Galdor” do słów „nie pójdą”; dolna część strony: s. 225 od słów „Lecz pozostali, prowadzeni przez Legolasa Liścia Zielonego” do słów „odłączywszy się od głównej grupy, ruszył z nimi”). 
Jeśli chodzi o różnice między wydrukowanym tekstem Upadku Gondolinu a przytoczoną stroną z rękopisu, zob. s. 239, przypisy 33–35 oraz s. 242 Bad Uthwen; inne drobne różnice, niewymienione w przypisach, są także wynikiem późniejszych zmian poczynionych w tekście B tej opowieści (zob. s. 177–179). 

Strony te stanowią ilustrację skomplikowanej układanki tworzonej przez rękopisy Zaginionych opowieści, układanki opisanej na s. 18–19 „Przedmowy” do części 1. 
Korzystając z tej okazji, dzielę się z Czytelnikami spostrzeżeniem przekazanym mi przez p. Douglasa A. Andersona: wersja wiersza „Czemu Człowiek z Księżyca zszedł za wcześnie”I, figurująca w części 1. Księgi zaginionych opowieści, nie jest wersją — jak sądziłem — opublikowaną w roku 1923 w zbiorku A Northern Venture, lecz zawiera kilka późniejszych zmian. 
W trzecim tomie Historii Śródziemia znajdą się: aliteracyjna Ballada o dzieciach Húrina (ok. 1918­–1925) oraz Ballada o Leithian (1925–1931) wraz z uwagami C.S. Lewisa na temat fragmentu tego drugiego utworu, a także jego poprawiona wersja, którą mój ojciec zaczął pisać po ukończeniu Władcy Pierścieni. 

I Podobnie jak w części 1. Księgi zaginionych opowieści tytuły pisane kursywą odnoszą się do wersji opublikowanych, natomiast tytuły w cudzysłowie dotyczą wersji istniejących jako rękopiśmienne lub maszynopisowe szkice i warianty tekstów (przyp. red.).

I. Opowieść o Tinúviel


 
Opowieść o Tinúviel powstała w 1917 r., lecz najstarszy istniejący jej tekst — nadpisany atramentem na wytartej gumką wcześniejszej ołówkowej wersji — jest późniejszy; w gruncie rzeczy wydaje się, że tak przerobiona opowieść była jednym z ostatnich ukończonych elementów Zaginionych opowieści (zob. I.237–238). 
Istnieje także maszynopis Opowieści o Tinúviel, późniejszy od rękopisu, lecz należący do tego samego „stadium” rozwoju mitologii: ojciec miał rękopis przed sobą i zmieniał tekst w miarę jej pisania. Znaczące różnice między tymi dwiema wersjami są podane na s. 51 i nast. 
Rękopis jest zaopatrzony w nagłówek: „Łącznik do Opowieści o Tinúviel, także Opowieść o Tinúviel”. Łącznik zaczyna się następującym fragmentem: 

— Zaiste, wielka była Melkowa moc czynienia zła — oznajmił Eriol — skoro swoimi knowaniami zmącił szczęście bogów i elfów, mrokiem okrył ich siedziby i sprawił, że cała ich miłość poszła na marne. Z pewnością nikt nigdy nie dopuścił się gorszego czynu. 
— Co prawda takie zło nie powtórzyło się więcej w Valinorze — rzekł Lindo — lecz Melko przyłożył rękę do jeszcze gorszych niegodziwości i wysiane przezeń zło od tamtej pory rozpleniło się strasznie po świecie. 
— Może tak być — ozwał się Eriol — lecz moje serce najbardziej boleje nad zniszczeniem pięknych Drzew i ciemnością, jaka spowiła świat. 

Fragment ten został przekreślony i nie wszedł do tekstu maszynopisu, lecz pojawia się w niemal identycznej postaci pod koniec Ucieczki Noldolich (I.200). Stało się tak dlatego, że ojciec uznał, iż po Mroku nad Valinorem i Ucieczce Noldolich powinna nastąpić Opowieść o Słońcu i Księżycu, a nie Opowieść o Tinúviel (zob. I.237–238, gdzie została omówiona skomplikowana kwestia zmiany kolejności opowieści na tym etapie). Słowa rozpoczynające następną część łącznika: „Oto wkrótce po przedstawieniu tej opowieści”, odnosiły się — w czasie, kiedy zostały napisane — do Mroku nad Valinorem i Ucieczki Noldolich; nigdy jednak nie pada jasna deklaracja, do której opowieści mają się odnosić po usunięciu Tinúviel z miejsca, które wcześniej ta opowieść zajmowała. 
Obie wersje łącznika są na początku bardzo podobne, kiedy jednak Eriol mówi o swojej przeszłości, zaczynają się różnić. Jeśli chodzi o początek, podaję jedynie tekst maszynopisu, a kiedy wersje stają się rozbieżne, przedstawiam kolejno obie wersje. Historia życia Eriola jest omówiona w rozdziale VI tej książki. 

Oto wkrótce po przedstawieniu tej opowieści na ziemię Tol Eressëi zawitała zima; Eriol bowiem, wyzbywszy się chęci wędrowania, mieszkał jakiś czas w starej Kortirion. Nie wypuszczał się podczas tych miesięcy poza tereny dobrych ziem uprawnych otaczających mury owego miasta, lecz gościł w niejednej siedzibie klanu Inwirów, a Teleri przyjmowali go serdecznie jako gościa, dlatego też nabierał coraz większych umiejętności w posługiwaniu się językami elfów i pogłębiał wiedzę o ich obyczajach, a także opowieściach i pieśniach. 
Spadła wówczas na Samotną Wyspę nagła zima; trawniki i ogrody przyodziały się w roziskrzony płaszcz białych śniegów, fontanny zamarły i wszystkie nagie drzewa stały w milczeniu, a odległe słońce lśniło blado we mgle albo mieniło się na fasetach długich sopli. Eriol nadal nie wypuszczał się w daleką drogę, lecz patrzył, jak zimny księżyc spogląda z mroźnego nieba na Mar Vanwa Tyaliéva, i słuchał, kiedy ponad dachami lśniły błękitem gwiazdy. Teraz jednak nie słyszał już fletów Timpinena — oddechem lata jest bowiem ten chochlik i kiedy powietrze napełnia tajemna obecność jesieni, wsiada on do swojej magicznej szarej łódki, a jaskółki ją odciągają w dal. 
Lecz mimo to Eriol poznał w siedzibach Kortirion śmiech, wesele, a także muzykę i pieśni — ten właśnie wędrowiec Eriol, którego serce nie znało wcześniej odpoczynku. Nastał razu pewnego szary dzień i ciemne popołudnie, lecz pod dachem jaśniał blask ognia na kominku i grzało miłe ciepło, odbywały się tańce i było słychać wesołe okrzyki dzieci, jako że Eriol oddawał się zabawie z dziewczętami i chłopcami w Sali Zabawy Odzyskanej. Tam w końcu, zmęczeni radosnymi pląsami, rzucili się na dywany leżące przed kominkiem i jedno z dzieci, mała dziewczynka, rzekło: 
— O Eriolu, opowiedz mi jakąś historię! 
— A o czym mam ci opowiedzieć, o Vëannë? — zapytał Eriol, a ona wdrapała mu się na kolana i powiedziała: 
— O ludziach i dzieciach w Wielkich Krainach albo o twoim domu. A miałeś tam ogród taki jak nasz, gdzie rosły maki i bratki — jak te, które rosną w moim zakątku przy Altanie Drozdów? 

Poniżej przytaczam tekst rękopisu pozostałej części łącznika: 

Wówczas opowiedział jej Eriol o swoim domu, który znajdował się w starym mieście ludzi opasanym murem, teraz już popadłym w ruinę, a obok niego płynęła rzeka z górującym nad nią zamkiem z wielką wieżą. 
— Z bardzo wysoką wieżą — rzekł Eriol — a księżyc wspinał się wysoko i pochylał nad nią swoją twarz. 
— Czy była tak wysoka jak Tirin Ingila? — zapytała Vëannë, lecz Eriol odpowiedział, że nie umie tego zgadnąć, ponieważ upłynęło bardzo wiele lat, od kiedy widział ten zamek albo jego wieżę, i wyjaśnił: 
— Mieszkałem tam krótką chwilę jedynie, o Vëannë, do czasu, kiedy wyrosłem na chłopca. Ojciec mój wywodził się spośród mieszkańców wybrzeża i chociaż nigdy nie widziałem morza, miłość do niego przenikała mnie aż do kości, a ojciec jeszcze pobudził moje pragnienie, opowiadał mi bowiem historie, które wcześniej opowiadał mu jego ojciec. A moja matka umarła okrutną śmiercią z głodu w owym starym mieście oblężonym, ojciec poległ w zaciekłej walce toczonej wokół jego murów i w końcu ja, Eriol, uciekłem ku wybrzeżom Zachodniego Morza i od tamtych odległych czasów mieszkałem przeważnie na łonie fal albo nad brzegiem morza. 
Otaczające go dzieci przepełnił smutek z powodu niedoli, jaka spadła na owych mieszkańców Wielkich Krain, a także z powodu wojen i śmierci, i Vëannë przytuliła się do Eriola, mówiąc: 
— O Melinonie, nigdy nie idź na wojnę — a może już na niej byłeś? 
— Tak, bywałem dość często — odparł Eriol — lecz nie na wielkich wojnach ziemskich królów i potężnych narodów, wojnach okrutnych i zaciekłych, przynoszących zagładę wielu pięknym krainom i miłym oku przedmiotom, a nawet kobietom i słodkim dzieweczkom takim jak ty, Vëannë Melinir; widziałem jednak szlachetne potyczki, jakie czasami toczą między sobą niewielkie grupy odważnych ludzi, zadających szybkie ciosy. Czemuż jednak mamy rozmawiać o takich sprawach, maleńka? Nie wolałabyś posłuchać o moich pierwszych wyprawach na morze? 
Zapłonęły wówczas dzieci wielką ochotą do słuchania, tak więc Eriol opowiedział im o swoich wędrówkach po zachodnich przystaniach, o towarzyszach, których zyskał, i portach, które poznał, o tym, jak jego statek rozbił się wśród dalekich zachodnich wysp i jak w końcu na jednej z nich, samotnej, natknął się na sędziwego żeglarza i znalazł u niego schronienie. Żeglarz ten przy ogniu w chacie opowiadał mu dziwne historie o tym, co leży za Zachodnimi Morzami, o Wyspach Magicznych i tej najbardziej samotnej, położonej za nimi. Dawno temu raz ujrzał ją lśniącą z dala, a potem wiele dni na próżno jej szukał. 
— Od tamtej pory — rzekł Eriol — z większą ciekawością żeglowałem wśród zachodnich wysp w poszukiwaniu podobnych opowieści i w ten sposób po wielu długich i wspaniałych rejsach sam w końcu przybyłem, dzięki błogosławieństwu bogów, na Tol Eressëę — gdzie teraz siedzę i rozmawiam z tobą, Vëannë, aż braknie mi słów. 
Wówczas, nie zważając na to, chłopiec imieniem Ausir zaczął prosić go, by opowiedział jeszcze więcej o statkach i morzu, lecz Eriol odparł: 
— Nie — minie jeszcze trochę czasu, zanim Ilfiniol uderzy w gong, wzywający na wieczorny posiłek; niech jedno z was opowie mi jakąś zasłyszaną przez siebie historię! 
Wtedy wyprostowała się Vëannë na jego kolanach, plasnęła w dłonie i powiedziała: 
— Opowiem ci o Tinúviel. 

A oto tekst tego fragmentu w maszynopisie: 

Wówczas opowiedział Eriol o swoim dawnym domu, który znajdował się w pradawnym mieście ludzi opasanym murem teraz już popadłym w ruinę, bo mieszkańcy miasta długo cieszyli się łatwo utrzymywanym, zapewniającym bogactwo pokojem. W pobliżu płynęła rzeka z górującym nad nią zamkiem z wielką wieżą. 
— Mieszkał tam potężny książę — rzekł Eriol — i patrząc z najwyższych blanków nigdy nie dostrzegał granic swoich rozległych dóbr prócz leżących daleko na wschodzie błękitnych sylwetek wielkich gór — chociaż wieżę tę uważano za najwynioślejszą spośród wzniesionych na ziemiach ludzi. 
— Czy była tak wysoka jak wspaniała Tirin Ingila? — zapytała Vëannë, Eriol zaś odparł: 
— Bardzo wysoka — powiedział — a księżyc wspinał się i pochylał nad nią swoją twarz, a jednak nie mogę zgadnąć, jak wysoka, o Vëannë, ponieważ upłynęło bardzo wiele lat, od kiedy ostatni raz widziałem ten zamek albo jego wyniosłą wieżę. Na miasto zażywające sennego pokoju spadła nagle wojna, a jego rozsypujące się mury nie zdołały powstrzymać ataku dzikich ludzi z Gór Wschodu. Tam zginęła okrutną śmiercią z głodu moja matka w mieście oblężonym, a ojciec poległ, walcząc zaciekle pod murami w ostatnim ataku łupieżców. W owych odległych czasach nie byłem dość wysoki, by brać udział w wojnie, i popadłem w niewolę. 
Wiedz zatem, że ojciec mój wywodził się spośród mieszkańców wybrzeża, zanim zawędrował do tego miasta, i chociaż nigdy nie widziałem morza, tęsknota za nim przenikała mnie aż do kości; a ojciec często ją pobudzał, opowiadając mi o rozległych wodach i przypominając sobie przekazy, które usłyszał dawno temu od swego ojca. Nie muszę opowiadać o moim niewolniczym znoju, w końcu bowiem rozerwałem więzy i przedarłem się ku wybrzeżom Zachodniego Morza — i od tamtych dawnych czasów mieszkałem przeważnie na łonie fal albo nad brzegiem morza. 
Słysząc o niedoli, jaka spadła na mieszkańców Wielkich Krain, o wojnach i śmierci, dzieci poczuły smutek, a Vëannë przytuliła się do Eriola, mówiąc: 
— O Melinonie, nigdy nie idź na wojnę — a może już na niej byłeś? 
— Tak, bywałem dość często — odparł Eriol — lecz nie na wielkich wojnach ziemskich królów i potężnych narodów, wojnach okrutnych i zaciekłych, przynoszących zagładę zarówno całemu pięknu ziemi, jak i pięknym przedmiotom, które wytwarzają swymi rękoma ludzie w czasach pokoju — nie, wojny nie oszczędzają słodkich kobiet i delikatnych dzieweczek takich jak ty, Vëannë Melinir, mężczyźni bowiem są pijani gniewem i żądzą krwi, a ze swojej siedziby wypuszcza się Melko. Widziałem jednak szlachetne potyczki, podczas których spotykali się czasami odważni ludzie i zadawali szybkie ciosy, i dowodzili siły ciała i ducha — czemuż jednak rozmawiamy o takich sprawach, maleńka? Nie wolałabyś posłuchać o moich wyprawach na morze? 
Zapłonęły wówczas dzieci wielką ochotą do słuchania, tak więc Eriol opowiedział im o swoich pierwszych wędrówkach po zachodnich przystaniach, o towarzyszach, których zyskał, i portach, które poznał, o tym, jak pewnego razu jego statek rozbił się wśród dalekich zachodnich wysp i jak na samotnej wysepce znalazł sędziwego żeglarza, który od dawna mieszkał sam w chacie na brzegu, zbudowanej z drewna z jego łodzi. 
— Mądrzejszy był we wszystkich sprawach morza — rzekł Eriol — niż ktokolwiek, kogo wcześniej spotkałem, a w jego wiedzy kryło się wiele czarodziejstwa. Opowiadał mi dziwne historie o krainach położonych daleko za Zachodnimi Morzami, o Wyspach Magicznych i tej najbardziej samotnej, która leży za nimi. Powiedział, że kiedyś dawno temu ujrzał ją lśniącą z dala, a potem wiele dni na próżno jej szukał. Dużo mnie nauczył o tych ukrytych morzach, ciemnych i dziewiczych wodach, a bez tego nie znalazłbym tej najpiękniejszej krainy albo tego umiłowanego miasta, albo tego Dworku Zabawy Utraconej — a mimo to szukałem ich długo i z wielkim trudem, i odbyłem wiele męczących rejsów, zanim sam nareszcie przybyłem dzięki błogosławieństwu bogów na Tol Eressëę — gdzie teraz siedzę i rozmawiam z tobą, Vëannë, aż braknie mi słów. 
Wówczas, nie zważając na to, chłopiec imieniem Ausir zaczął prosić go, by opowiedział jeszcze więcej o statkach i morzu, mówiąc: 
— Nie wiesz bowiem, o Eriolu, że ów sędziwy żeglarz przy brzegu tego samotnego morza to sam Ulmo, który nierzadko pojawia się w taki sposób tym podróżnikom, których miłuje — ten zaś, kto rozmawiał z Ulmem, musi mieć do opowiedzenia wiele historii, które nie zabrzmią nieświeżo w uszach nawet tych, co mieszkają tu, w Kortirion. 
Lecz Eriol nie uwierzył wówczas w to, co powiedział Ausir, i rzekł: 
— Nie, spłać mi swój dług, zanim Ilfrin uderzy w gong, wzywający na wieczorny posiłek. Dalej, niech jedno z was opowie mi zasłyszaną przez siebie historię. 
Wtedy wyprostowała się Vëannë na jego kolanach, plasnęła w dłonie i zawołała: 
— Opowiem ci o Tinúviel. 

Opowieść o Tinúviel 

Poniżej przytaczam tekst Opowieści o Tinúviel w postaci, w jakiej istnieje w rękopisie. Łącznik nie jest w żaden sposób wyróżniony z właściwej opowieści ani od niej oddzielony, a Vëannë nie poprzedza jej żadnym oficjalnym początkiem. 

 
— Kim zatem była Tinúviel? — zapytał Eriol. 
— Nie wiesz? — odparł Ausir. — Jej ojciec to Tinwë Linto. 
— Tinwelint — rzekła Vëannë, lecz chłopiec się żachnął: 
— To jest to samo, lecz elfowie mieszkający w tym domu, którzy ukochali tę opowieść, mówią „Tinwë Linto”, chociaż Vairë powiedziała, że jego właściwym imieniem, zanim zawędrował do lasów, było samo „Tinwë”. 
— Ucisz się, Ausirze — powiedziała Vëannë — jest to bowiem moja opowieść i ja ją opowiem Eriolowi. Czyż nie widziałam raz na własne oczy Gwendelingi i Tinúviel wędrujących Drogą Snów1 za dawno minionych dni? 
— Jaka była królowa Wendelina (tak bowiem zwą ją elfowie2), o Vëannë, skoro ją widziałaś? — zapytał Ausir. 
— Szczupła i ciemnowłosa — odparła dzieweczka. — Skórę miała jasną i bladą, lecz oczy jej lśniły i wydawało się, że kryje się w nich głębia, a była odziana w prześliczne, lecz czarne przejrzyste szaty usiane gagatami i przepasane srebrem. Jeśli śpiewała albo jeśli tańczyła, nad głową patrzącego płynęły sny i marzenia senne, od których głowa robiła się ciężka. Zaiste była chochlikiem, który zbiegł z ogrodów Lóriena, zanim jeszcze zbudowano Kôr, i wędrowała po zalesionych rejonach świata, a towarzyszyły jej słowiki i często wokół niej śpiewały. To pieśń tych ptaków trafiła do uszu Tinwelinta, przywódcy owego szczepu Eldarów, którzy później stali się Solosimpimi, nadbrzeżnymi fletnikami, kiedy ze swoimi towarzyszami podążał z Palisoru za koniem Oromëgo. Ilúvatar zasiał w sercach całego tego szczepu ziarno muzyki, przynajmniej tak mówiła Vairë, a ona z niego się wywodzi, i ziarno to cudownie później rozkwitło, lecz teraz pieśń słowików Gwendelingi była najpiękniejszą muzyką, jaką kiedykolwiek słyszał Tinwelint. Szukając pośród ciemnych drzew jej źródła, oddalił się na chwilę, jak sądził, od swego hufca. 
I powiada się, że nie chwilę słuchał, lecz wiele lat, a jego pobratymcy szukali go na próżno, aż w końcu ruszyli za Oromëm i zostali przeniesieni daleko na Tol Eressëę, on zaś już nigdy ich nie ujrzał. Lecz po krótkim czasie, jak mu się wydawało, natknął się na Gwendelingę, która leżała na posłaniu z liści, patrzyła na świecące nad nią gwiazdy i słuchała swoich ptaków. Wtedy Tinwelint podszedł cicho, pochylił się i popatrzył na nią, myśląc: „A oto ktoś piękniejszy od najpiękniejszych nawet wśród mego ludu” — zaiste bowiem Gwendelinga nie była elfem ni kobietą, lecz dzieckiem bogów. Schylając się, by dotknąć pukla jej włosów, złamał Tinwelint stopą gałązkę. Wówczas Gwendelinga zerwała się i z cichym śmiechem umknęła, czasem śpiewając w dali albo tańcząc tuż przed nim, aż ogarnął go wonny sen i padł Tinwelint pod drzewami twarzą do ziemi, i spał bardzo długo. 
A kiedy się obudził, nie myślał już o swoim ludzie (i zaiste daremne by to było, dawno bowiem już dotarł on do Valinoru), lecz pragnął jedynie oglądać panią zmierzchu. Nie trzymała się jednak z daleka, ale została blisko niego i czuwała nad nim. Lecz więcej nic o jego historii nie wiem, Eriolu, prócz tego, że na koniec została jego żoną, Tinwelint i Gwendelinga bowiem bardzo długo byli królem i królową Zaginionych Elfów Artanoru czy też Kraju Po Drugiej Stronie, a przynajmniej tak tu się powiada. 
Dużo, dużo później, jak wiesz, Melko znów wyrwał się z Valinoru na świat i wszyscy Eldarowie, zarówno ci, którzy pozostali w ciemności albo zabłądzili podczas marszu z Palisoru, jak i ci Noldoli, którzy podążyli za nim z powrotem do świata, szukając skradzionego skarbu, dostali się w jego władanie jako niewolnicy. Mimo to powiada się, że wielu spośród nich uciekło i wędrowało po lasach i pustkowiach, a liczne ich dzikie i leśne klany zebrały się pod wodzą króla Tinwelinta. Wśród nich najliczniejsi byli Ilkorindi — to jest Eldarowie, którzy nie ujrzeli Valinoru ani Dwóch Drzew, ani nigdy nie mieszkali w Kôrze — a niesamowitymi oraz przedziwnymi byli istotami, niewiele wiedząc o świetle, pięknie czy muzyce prócz mrocznych pieśni i pełnych zdumienia chropawych zaśpiewów, które cichły wśród drzew albo odbijały się echem w głębokich pieczarach. Zaiste okazali się odmienni, kiedy wstało Słońce, i zaiste jeszcze przedtem zmieszali się z wędrownymi gnomami, a na dworze Tinwelinta mieszkały też krnąbrne chochliki z hufca Lóriena, towarzyszące Gwendelindze, i nie wywodziły się one spośród rodów Eldalië. 

 
Wesprzyj nas