Tom pierwszy „Historii Śródziemia” – najbardziej oczekiwanego przez fanów na całym świecie 12-tomowego cyklu książek wydanych przez Christophera Tolkiena na podstawie zapisków i notatek, które pozostawił jego ojciec.


„Historia Śródziemia” w całości ukazała się tylko po angielsku, wybrane tomy opublikowano po francusku, niemiecku, szwedzku, hiszpańsku, węgiersku i rosyjsku. Polskie wydanie to zatem pierwsza pełna edycja zagranicznego Tolkienowskiego oryginału.

Cykl krok po kroku pokazuje, jak był tworzony świat Śródziemia oraz zawiera oprócz wcześniejszych wersji niektórych opowiadań także niedokończone opowieści, wiersze, poematy, listy i komentarze J.R.R. Tolkiena. Tylko znajomość Historii Śródziemia pozwala wypełnić wszystkie luki w wiedzy o Śródziemiu i delektować się w pełni ogromem i bogactwem wykreowanego przez autora Władcy Pierścieni świata.

Dwa pierwsze tomy, pod wspólnym tytułem “Księga zaginionych opowieści”, prezentują różne wersje z komentarzami tych opowiadań i wydarzeń, które stały się najwcześniejszymi formami mitów składających się na Silmarillion.

To właśnie tu chronologicznie po raz pierwszy pojawiają się Valarowie, Dzieci Iluvatara, elfowie i ludzie, krasnoludowie i orkowie oraz krainy, w których została umiejscowiona ich historia: Valinor na drugim krańcu zachodniego oceanu, Śródziemie i Wielkie Krainy pomiędzy morzami wschodu i zachodu, oraz złowieszczy Angband, siedziba Morgotha, Władcy Ciemności, którego najwierniejszy sługa Sauron stoczy później Wojnę o Pierścień.

Christopher Tolkien, J. R. R. Tolkien
Księga zaginionych opowieści. Część 1
Przekład: Cezary Frąc, Maria Frąc
Seria: Historia Śródziemia tom 1
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Premiera: 21 października 2022
 
 

Przedmowa

Księga zaginionych opowieści jest pierwszym znaczącym dziełem literackim J.R.R. Tolkiena, a prace nad nią rozpoczęły się siedemdziesiąt lat temu i po dziesięciu latach zostały przerwaneI. To właśnie w niej pojawiają się Valarowie, Dzieci Ilúvatara, elfowie i ludzie, krasnoludowie i orkowie, a także ziemie, na których toczą się ich dzieje, Valinor za zachodnim oceanem i Śródziemie, „Wielkie Krainy” pomiędzy morzami Wschodu i Zachodu. Pięćdziesiąt siedem lat po zakończeniu pracy nad Zaginionymi opowieściami ukazał się SilmarillionII, całkowicie różny od swojego odległego poprzednika, i od tamtej pory minęło sześć lat. Przedmowa wydaje się odpowiednim miejscem do skomentowania niektórych aspektów obu dzieł.
Silmarillion jest powszechnie uważany za książkę „trudną”, która wymaga wyjaśnień i wskazówek umożliwiających jej zrozumienie, i pod tym względem stanowi przeciwieństwo Władcy Pierścieni. W rozdziale 7 książki Droga do Śródziemia profesor T.A. Shippey zgadza się z tym poglądem i wyjaśnia, dlaczego tak właśnie jest. Złożonej rozprawy nie godzi się przedstawiać fragmentarycznie, ale w opinii autora są zasadniczo dwa powody tejże trudności (s. 258)III.
Po pierwsze, w Silmarillionie nie ma „pośrednika”, jakim są hobbici (w Hobbicie, według niego, „Bilbo funkcjonuje jako ogniwo między współczesnymi czasami a dawnym światem krasnoludów i smoków”, s. 258). Ojciec doskonale zdawał sobie sprawę, że w przypadku opublikowania „Silmarillionu” nieobecność hobbitów rozczaruje przywiązanych do nich czytelników. W liście z 1956 roku (Listy, s. 323–324), niedługo po wydaniu drukiem Władcy Pierścieni, napisał:
Chociaż nie sądzę, że będzie miała urok W.P. — żadnych hobbitów! Pełna mitologii, elfickości i całego tego „górnolotnego stylu” (jak mógłby powiedzieć Chaucer), który tak bardzo nie odpowiadał wielu recenzentom.
Projekt Silmarillionu jest czysty i jednorodny, czytelnik jest o całe światy oddalony od takich „łączników”, takich zamierzonych „zderzeń” (nie tylko stylistycznych), jakie widzimy w spotkaniu króla Théodena z Pippinem i Merrym w ruinach Isengardu:
— Żegnajcie, mili hobbici! Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze na moim dworze! Zasiądziecie tam koło mnie i będziecie mówić, ile dusza zapragnie: o dziełach pradziadów, rachubie czasu, Starym Tobku i sztuce palenia. A na razie, bywajcie!
I znowu hobbici złożyli pokłon.
— Więc to jest król Rohanu! — półgłosem mruknął Pippin. — Bardzo miły i grzeczny starowina (WP II, s. 192).
Po drugie natomiast:
Tym, co różni Silmarillion od wcześniejszych utworów Tolkiena, jest odrzucenie konwencji powieściowych. Większość powieści (włączając w to Hobbita i Władcę Pierścieni) wybiera jakąś postać na bohatera pierwszoplanowego (jak Frodo i Bilbo) i opowiada całą historię tak, jak przydarza się właśnie jemu. Powieściopisarz oczywiście wymyśla swoją opowieść, a więc zachowuje wszechwiedzę: może wyjaśniać czy pokazywać „prawdziwe” zdarzenia i zestawiać je z ograniczonym postrzeganiem swojej postaci.
Po odejściu od wspomnianej konwencji utrwalony „gust” literacki (lub literackie „przyzwyczajenia”) spowodował, jak uważa profesor Shippey, „(błędne) rozczarowanie tych, którzy spodziewali się drugiego Władcy Pierścieni”. Silmarillion wywołał nawet oburzenie — pewien czytelnik w rozmowie ze mną wybuchnął: „Toż to jak Stary Testament!”. Z tą surową krytyką nie warto, rzecz jasna, polemizować (z pewnością ów człowiek doszedł do swojego wniosku po przeczytaniu samego tylko początku). W zamierzeniu Silmarillion miał poruszyć serca i wyobraźnię czytelników bezpośrednio, bez podejmowania przez nich jakiegoś szczególnego wysiłku czy posiadania nadzwyczajnych zdolności; niemniej ma własny styl i raczej można powątpiewać, czy jakiekolwiek „podejście” pomoże tym, którzy uznają książkę za nieprzystępną.
Jest jeszcze trzecia kwestia (do której profesor Shippey odnosi się w innym kontekście):
Jedną z cech, które Władca Pierścieni posiada w obfitości, to podobne Beowulfowi „wrażenie głębi”, stworzone przez dawne pieśni epickie i dygresje, jak opowieść Aragorna o Tinúviel, aluzje Sama Gamgee do Silmarila i Żelaznej Korony, historia Elronda o Celebrimborze i wiele innych. Jest to wszakże cecha Władcy Pierścieni, a nie wprowadzonych opowieści. Przedstawić je jako samodzielne historie i oczekiwać, że zachowają urok, który pochodził z ich szerszego kontekstu, byłoby straszliwym błędem, na który Tolkien byłby bardziej wrażliwy niż ktokolwiek inny. Jak pisał w wielce wymownym liście z 20 września 1963:
Sam mam wątpliwości co do tego przedsięwzięcia [napisania „Silmarillionu”]. Sądzę, że część uroku W.P. stanowią przebłyski rozległej historii w tle — jest to urok podobny do tego, jaki ma widok odległej, nieznanej wyspy czy może wież leżącego w dali miasta, lśniących w rozświetlonej słońcem mgle. Udać się tam, znaczy zniszczyć tę magię, chyba że odsłonią się dalsze, nieosiągalne widoki (Listy, s. 451).
„Udać się tam znaczy zniszczyć tę magię”. A co do objawienia się „dalszych, nieosiągalnych widoków”, to problem (który Tolkien nie raz musiał rozważać) polegał na tym, że we Władcy Pierścieni Śródziemie było już stare i miało za sobą bogatą przeszłość, podczas gdy Silmarillion, w swojej dłuższej wersji, miał zacząć się od aktu stworzenia. Jak można osiągnąć „głębię”, kiedy nie ma żadnej historii, do jakiej można się odwołać?
Przytoczony wyżej fragment listu świadczy o tym, że ojciec dostrzegał problem, a może raczej należałoby powiedzieć, iż niekiedy uważał to za problem. Nie była to myśl nowa. Gdy pisał Władcę Pierścieni w 1945 roku, powiadomił mnie w liście (Listy, s. 155):
Sądzę, że wzrusza Cię „Celebrimbor”, ponieważ wzbudza nagłe poczucie niekończących się, nieopowiedzianych opowieści: gór widzianych w oddali, na które nie można się wspiąć, odległych drzew (jak to Niggle’a), do których nie można się zbliżyć — a jeśli już, to staną się one jedynie „bliskimi drzewami”.
Kwestię tę, moim zdaniem, doskonale ilustruje pieśń Gimlego w Morii, ukazująca wielkie postacie pradawnego świata jakby z odległej perspektywy.

Świat był bardzo czysty i wysokie góry
W Zamierzchłych Dniach, przed upadkiem, który
Nargothrondu władców obalił potężnych
Oraz Gondolinu, dzisiaj niedosiężnych,
Gdyż za zachodnimi morzami się skryli (WP I, s. 385–386).

„Bardzo piękne”, pochwalił Sam Gamgee. „Z chęcią nauczyłbym się tego na pamięć. W krasnoludowej siedzibie pod Morii zboczami. Tyle że trudniej znieść ciemność, kiedy się słyszy o tych wszystkich lampach” (tamże).
Za sprawą swojego emocjonalnego „bardzo piękne” Sam nie tylko „pośredniczy” (i ujmująco gamgeefikuje) w przedstawianiu potężnych królów Nargothrondu i Gondolinu, Durina na tronie podziemnym, lecz również umieszcza ich w dalekiej przeszłości, odsuwa na magiczny dystans, którego przebycie (w tym momencie) wydaje się niebezpieczne.
Profesor Shippey stwierdza: „oczekiwać, że [opowieści jedynie zasugerowane we Władcy Pierścieni] zachowają swój urok, który pochodził z ich szerszego kontekstu, byłoby strasznym błędem”. „Błąd” tkwi przypuszczalnie w takim właśnie podejściu. Dla Shippeya jest oczywiste, że ojciec w 1963 roku zastanawiał się, czy powinien „przyłożyć pióro do papieru”, i cytuje jego słowa z listu: „Sam mam wątpliwości co do tego przedsięwzięcia”, przez co, jak dalej wyjaśnia Shippey, Tolkien rozumiał pisanie Silmarillionu. Jednak w przytoczonych słowach ojciec na pewno nie odnosił się do samego aktu pisania, bo przecież opowieści już istniały na papierze, niektóre w wielu wersjach (i właśnie do nich odnoszą się aluzje we Władcy Pierścieni). Jego wątpliwości, jak to sformułował wcześniej w tym samym liście, budził pomysł opublikowania „Silmarillionu” po ukazaniu się Władcy Pierścieni, kiedy, według niego, odpowiedni czas na to już przeminął.
Mimo wszystko obawiam się, że będzie to wymagało wiele pracy, a ja pracuję tak powoli. Legendy trzeba przerobić (były pisane w różnych okresach, niektóre wiele lat temu) i dopasować do siebie nawzajem; trzeba je też powiązać z W.P. i nadać im jakiś wspólny kształt. Żadna prosta forma, jak podróż i misja do wypełnienia, nie jest tu odpowiednia.
Sam mam wątpliwości co do tego przedsięwzięcia.
Kiedy po śmierci ojca wynikła sprawa wydania „Silmarillionu”, nie przywiązywałem wagi do jego wątpliwości. Efekt mistrzowskich „przebłysków rozległej historii w tle” Władcy Pierścieni jest niepodważalny i niezwykle doniosły, uznałem jednak, że owe „przebłyski” nie powinny wykluczyć możliwości zaznajomienia się z „rozległą historią”.
Literackie „wrażenie głębi […] stworzone przez dawne pieśni i dygresje” nie może stać się kryterium oceny dzieła stworzonego w zupełnie innym stylu: byłoby to równoznaczne z traktowaniem historii Dawnych Dni jako przede wszystkim, lub nawet wyłącznie, artystycznego tła dla Władcy Pierścieni. Także zabieg cofania się w wyimaginowanym czasie ku mgliście przedstawionym wydarzeniom, których urok polega właśnie na ich mglistości, nie powinien być pojmowany mechanicznie, jakby pełniejsza opowieść o potężnych królach Nargothrondu i Gondolinu oznaczała niebezpieczne zbliżanie się do dna studni, a opowieść o Stworzeniu — osiągnięcie dna i definitywne wyczerpanie „głębi” — brak przeszłości.
Nie tak to wygląda, a przynajmniej nie zawsze. Tak rozumiana „głębia” sugeruje istnienie relacji pomiędzy różnymi warstwami czy przedziałami czasowymi w obrębie tego samego świata. Zapewnia czytelnikowi punkt obserwacyjny w wyimaginowanym czasie, pozwalający spojrzeć wstecz na odległe wydarzenia i poczuć ich pradawność. Władca Pierścieni tworzy potężne wrażenie realności czasu (o wiele silniej niż zestawienia chronologiczne czy tabele dat) i daje ten niezbędny punkt obserwacyjny. Czytając Silmarillion, trzeba w wyobraźni ulokować się na końcu Trzeciej Ery w Śródziemiu i stamtąd spojrzeć w przeszłość, stanąć obok Sama Gamgeego, gdy mówi „Bardzo piękne!” i dodaje: „Z chęcią nauczyłbym się tego na pamięć”. Ponadto zwięzła i skrótowa forma Silmarillionu z sugestią ukrytych za nią epok poezji i tradycji ustnej wywołuje poczucie „nieopowiedzianych opowieści” właśnie poprzez samo wspominanie o nich. „Magiczny dystans” nie ginie. Nie ma pośpiechu narracyjnego, nie ma napięcia i strachu przed rychłym i nieznanym wydarzeniem. Jesteśmy tutaj poniekąd obserwatorami zdarzeń i dlatego nie widzimy Silmarilów tak, jak Pierścienia we Władcy. Twórca Silmarillionu, podobnie jak opisany przez niego autor Beowulfa, też „opowiadał o rzeczach dawno minionych i już opłakanych, i poprzez swoją sztukę poruszał serca, przywołując ów bezbrzeżny i odległy smutek”.
Dobrze wiadomo, że ojciec pragnął wydać „Silmarillion” razem z Władcą Pierścieni. Nie wypowiem się o realności tego przedsięwzięcia w owym czasie ani nie będę snuć domysłów, jakie byłyby losy tego znacznie dłuższego połączonego dzieła, tetralogii czy pentalogii, ani jak publikacja mogłaby wpłynąć na późniejszą pracę ojca. Na pewno położyłaby kres dalszemu rozwojowi „Silmarillionu” i historii Dawnych Dni. Lecz wydanie pośmiertne prawie ćwierć wieku później odwróciło naturalny porządek prezentacji dziejów Śródziemia i oczywiście można też dyskutować, czy opublikowanie tego „legendarium” w 1977 roku bez jakichkolwiek wyjaśnień było mądrym posunięciem. Brakuje w nim „ram” i wytłumaczenia, czym właściwe ono jest i jak powstało (w wyimaginowanym świecie). Obecnie uważam, że taka publikacja była błędem.
List z 1963 roku przytoczony wyżej sugeruje wyraźnie, że ojciec zastanawiał się, w jaki sposób przedstawiać legendy Dawnych Dni. Pierwotny pomysł, ten z Księgi zaginionych opowieści, gdzie człowiek, Eriol, przybywa po wielkiej oceanicznej podróży na wyspę zamieszkaną przez elfów i od nich dowiaduje się o ich dziejach, stopniowo został zarzucony. Gdy ojciec zmarł w 1973 roku, zostawił „Silmarillion” w charakterystycznym dla niego stanie nieładu: fragmenty wcześniejsze w znacznym stopniu zmienione lub napisane na nowo, końcowe natomiast zupełnie takie same jak dwadzieścia lat wcześniej. W ostatnich zapiskach nie ma śladu ani sugestii jakichkolwiek „ram”, w których opowieści miałyby być osadzone. Jak sądzę, ojciec w końcu doszedł do wniosku, że żadne rozwiązanie nie będzie odpowiednie i należy ograniczyć się do wyjaśnienia, jak (w wyimaginowanym świecie) zostały one spisane.
W pierwszym wydaniu Władcy Pierścieni Bilbo w Rivendell daje Frodowi na pożegnanie kilka powstałych w różnych czasach książek, „w których wysokimi, cienkimi literami spisał starodawne mądrości, a na których czerwonych okładkach widniało: Przekłady z języka elfów autorstwa B.B.”. Z kolei w wydaniu drugim (1966) „kilka książek” zmieniło się w „trzy książki”, a w zamieszczonej tam Nocie o kronikach Shire ojciec stwierdza, że zawartość tych trzech dużych tomów oprawnych w czerwoną skórę zachowała się w Czerwonej Księdze, spisanej w Gondorze przez Findegila, Pisarza Królewskiego, w 172 roku Czwartej Ery; przy czym:
Okazało się, że owe trzy tomy, będące owocem wielkiego talentu i wiedzy, Bilbo sporządził w latach 1403–1418, wykorzystując do tego wszystkie dostępne w Rivendell źródła ustne i pisemne. Skoro jednak Frodo niewielki zrobił z nich użytek, gdyż niemal całkowicie traktują o Zamierzchłych Dniach, także i my nie będziemy o nich wspominać (WP III, s. 311).
Robert Foster napisał w Encyklopedii Śródziemia: „Quenta Silmarillion stanowiła niewątpliwie część Przekładów z elfickiego Bilba, zachowanych w Czerwonej Księdze”IV. Podzielam jego zdanie: księgi podarowane Frodowi to „Silmarillion”. Poza przytoczonym tu cytatem z pism ojca nic jednak o tym nie świadczy i dlatego nie chciałem (niesłusznie, jak obecnie sądzę) zapełniać tej luki przypuszczeniami.
W kwestii „Silmarillionu” miałem trzy możliwości. Mogłem wstrzymywać publikację w nieskończoność, tłumacząc to niekompletnością i niespójnością jego części. Mogłem zaakceptować go w istniejącej formie i podjąć próbę „zaprezentowania »Silmarillionu« jako owocu procesu twórczego, który nieustannie podlegając ewolucji, trwał przeszło pół wieku” (Silmarillion, s. 10). Jak napisałem w przedmowie do Niedokończonych opowieści (tamże, s. 13), „zdecydowałem się nie przedstawiać materiału ani w postaci studium historycznego, ani w formie odrębnych tekstów połączonych komentarzem”, gdyż byłoby to przedsięwzięcie o wiele większe, niż sugerują te słowa. W końcu wybrałem trzecią możliwość: „opracować jedną wersję, selekcjonując i porządkując materiały tak, aby powstała możliwie najbardziej konsekwentna i wewnętrznie spoista całość” (tamże, s. 10). Gdy już podjąłem taką decyzję, postanowiłem, że wraz ze wspierającym mnie Guyem Kayem skoncentruję wysiłki na osiągnięciu celu wyznaczonego przez ojca w liście z 1963 roku: „Legendy trzeba przerobić […]; trzeba je też powiązać z W.P. i nadać im jakiś wspólny kształt”. Ponieważ „Silmarillion” miał być zaprezentowany jako „kompletna i spójna całość” (choć z powodu jego natury nie dało się tego w pełni osiągnąć), nie zawarliśmy w nim zawiłej historii składających się nań opowieści.
W sposób zupełnie przeze mnie nieprzewidziany, niezależnie od opinii na temat wyniku naszej pracy, „Silmarillion” zyskał kolejny wymiar niejasności. Nieznany był wiek dzieła, pojawiły się wątpliwości co do tego, czy jest ono „wczesne”, czy „późne” albo w jakich proporcjach, w jakim stopniu zostało zmienione przez redakcyjną ingerencję czy manipulację (a nawet inwencję twórczą), a to stało się źródłem wielu nieporozumień. Profesor Randel Helms w opracowaniu Tolkien and the Silmarils (s. 93) sformułował tę kwestię następująco:
Każdy zainteresowany, jak ja, rozwojem Silmarillionu, będzie chciał przestudiować Niedokończone opowieści nie tylko ze względu na ich wewnętrzną wartość, ale również dlatego, że ich relacje z tym pierwszym dziełem staną się klasycznym przykładem odwiecznego problemu krytyki literackiej: czym tak naprawdę jest dzieło literackie? Czy wizją autora, pełną lub niepełną realizacją jego zamierzeń, czy może efektem późniejszej pracy edytorskiej? Problem staje się szczególnie skomplikowany, gdy, jak to miało miejsce w przypadku Silmarillionu, autor umiera przed ukończeniem dzieła i zostawia kilka wersji niektórych fragmentów, a te następnie ukazują się niezależnie od siebie w różnych miejscach. Którą wersję krytyk uzna za „prawdziwą”?
Lecz autor ten stwierdził także: „Christopher Tolkien pomógł nam w tym przypadku, uczciwie mówiąc, że Silmarillion w obecnej postaci jest dziełem syna, nie ojca” — i tu błędnie zinterpretował moje słowa.
Profesor Shippey przyjmuje wprawdzie moje zapewnienie, że opublikowana wersja zawiera bardzo duże partie tekstu „Silmarillionu” z 1937 roku, jest jednak niechętny postrzegać dzieło inaczej niż jako późne, a nawet ostatnie autora. Tymczasem w artykule zatytułowanym The Text of The Hobbit: Putting Tolkien’s Notes in Order („English Studies in Canada” 1981, t. 7, nr 2) Constance B. Hieatt konkluduje: „jest oczywiste, że nigdy nie zdołamy prześledzić kolejnych etapów procesu twórczego autora Silmarillionu”.
Mimo tych trudności i niejasności jest pewne, że dla twórcy Śródziemia i Valinoru niezwykle istotna była spójność i współzależność czasu, miejsc i postaci bez względu na stosowany akurat styl literacki i zmiany niektórych koncepcji dokonywane na różnych etapach pracy. Ojciec doskonale rozumiał, że wielu z tych, którzy z przyjemnością czytają Władcę Pierścieni, nie uzna Śródziemia za nic więcej niż tylko za scenę rozgrywających się tam wydarzeń. Wprawdzie dostrzegą i docenią wspomnianą „głębię”, nie odczują jednak potrzeby jej eksplorowania. Ale ta „głębia” nie jest oczywiście iluzją, nie przypomina imitacji grzbietów książek bez książek, a język quenejski i sindarin są strukturami w pełni zrozumiałymi. Niezależnie od stanowiska krytyków literackich stworzony przez ojca świat można badać i dokonywać w nim odkryć, i właśnie to należy robić, aby pojąć go w jak najszerszym zakresie, poczynając od mitu o Stworzeniu. Każda postać i cecha wyobrażonego świata, uznana przez autora za ważną, sama w sobie jest godna uwagi, Manwë czy Fëanor nie mniej niż Gandalf czy Galadriela, Silmarile nie mniej niż Pierścienie; Wielka Muzyka, boskie hierarchie, siedziby Valarów, losy Dzieci Ilúvatara są istotnymi elementami w postrzeganiu całości. Związane z nimi dociekania są jak najbardziej słuszne, wynikają z zaakceptowania wyimaginowanego świata jako obiektu kontemplacji lub studiów — jak wiele innych obiektów w naszym zbyt realnym świecie. W tym przekonaniu i ze świadomością, że podzielają je inni, stworzyłem zbiór Niedokończone opowieści.
Ojciec wciąż zmieniał podejście do swoich wizji, przekształcał je, okrawał i rozbudowywał, a niektóre z nich nie uległy dalszym zmianom jedynie dlatego, że za jego życia zostały utrwalone drukiem w Hobbicie i Władcy Pierścieni. Badanie Śródziemia i Valinoru jest zatem niełatwe, ponieważ jego przedmiot nie był stabilny — w przeciwieństwie do raz wydrukowanej książki rozwijał się i ulegał przemianom. Opublikowanie Silmarillionu przerwało ów ciąg zmian, nadając tekstowi postać ostateczną.

 I  Część pierwsza The Book of Lost Tales ukazała się w 1983 roku, a Tolkien rozpoczął pracę nad opowieściami w 1917 roku (przyp. tłum.).
II  Tytuły pisane kursywą odnoszą się do wersji opublikowanych, natomiast te w cu dzysłowie do istniejących jedynie w formie rękopisów i maszynopisów. Tytuł Sil marillion pisany kursywą odsyła do książki wydanej przez Christophera Tolkiena w 1977, natomiast „Silmarillion” w cudzysłowie dotyczy wielokrotnie prze rabianego, istniejącego w różnych wariantach utworu, któremu autor nigdy nie nadał postaci ostatecznej (przyp. red.).
III T.A. Shippey, Droga do Śródziemia, tłum. Joanna Kokot, Zysk i S-ka, Poznań 2002.
IV R. Foster, Encyklopedia Śródziemia, tłum. A. „Bilbo” Kowalski, T.A. „Halbarad” Olszański, A. „Evermind” Sylwanowicz, Amber, Warszawa 1998 (przyp. tłum.).

 
Wesprzyj nas