Brawurowy finał bestsellerowej serii Åsy Larsson – „Rebeka Martinsson”. „Niegodziwość ojców” zdobył tytuł Najlepszej Szwedzkiej Powieści Kryminalnej 2021 roku.


Ragnhild wraca po latach do rodzinnego domu i znajduje w nim martwego brata i wygłodniałego psa. W zamrażarce odkrywa kolejne zwłoki. Sekcja potwierdza, że to zaginiony w 1962 ojciec boksera i mistrza olimpijskiego Börjego Ströma…

Patolog sądowy, Lars Pohajnen, błaga Rebekę Martinsson o pomoc w wyjaśnieniu tej przedawnionej zbrodni. Jednak kobieta nie chce mieć nic wspólnego z tą sprawą. Ale jak odmówić przyjacielowi, który w dodatku przeczuwa, że nie pozostało mu wiele życia?

Tymczasem w Kirunie odbywa się brawurowy eksperyment: władze miasta postanawiają przenieść zabytkowe centrum miasta o kilka kilometrów na wschód, by uratować zabytki przed zagrażającą im kopalnią rudy żelaza. Inwestycja okazuje się gratką dla spekulantów działających na rynku budowlanym. Macki przestępczości zorganizowanej sięgają coraz dalej…

„Niegodziwość ojców” to szósta i ostatnia książka o prawniczce Rebece Martinsson.

Niesamowite zakończenie jednego z najlepszych szwedzkich cykli kryminalnych, uwielbianego na całym świecie. Akademia Szwedzkich Pisarzy Kryminalnych uznała “Niegodziwość ojców” za Najlepszą Szwedzką Powieść Kryminalną 2021 roku. Tym samym Åsa Larsson otrzymała to wyróżnienie po raz trzeci w swej karierze – w 2004 za “Krew, którą nasiąkła”, a w 2012 za “W ofierze Molochowi”. Jej pierwszą powieść, “Burzę słoneczną”, uznano za najlepszy debiut.

Åsa Larsson
Niegodziwość ojców
Przekład: Beata Walczak-Larsson
seria: Rebeka Martinsson. Tom 6
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 25 stycznia 2023
 
 


WTO­REK, 26 KWIET­NIA

Re­beka prze­mie­rzała wy­lud­nione ko­ry­ta­rze szpi­tala w Ki­ru­nie. Lo­kalni po­li­tycy zdą­żyli zli­kwi­do­wać za­równo po­ro­dówkę, jak i chi­rur­gię ostrą. Ale le­ka­rza me­dy­cyny są­do­wej, Po­hja­nena, nie udało im się prze­su­nąć. „Li­kwi­duj­cie”, po­wie­dział, „prze­nie­ście od­dział, to w końcu będę mógł prze­stać pra­co­wać”. I nic z tego de­mon­tażu nie wy­cho­dziło, do­póki me­dyk po­zo­sta­wał przy ży­ciu. Nie­ustan­nie kró­lo­wał w swym pod­ziem­nym im­pe­rium.
Kiedy Re­beka za­dzwo­niła do drzwi pro­sek­to­rium, otwo­rzyła jej tech­niczka sek­cyjna, Anna Gran­lund.
Uśmiech­nęła się do Re­beki, tak jak uśmie­cha się do krew­nej, która po­dzieli z nią ry­chłą stratę. Po­hja­nen żył w cza­sie po­ży­czo­nym. Pra­co­wał tylko dla­tego, że chciał. Gran­lund mu to umoż­li­wiała. Roz­bie­rała jego zmar­łych, otwie­rała ich, prze­ci­nała skórę i po­włoki tak dys­kret­nie i sta­ran­nie, jak so­bie ży­czył. Wa­żyła or­gany, kro­iła wą­troby, serca, nerki i płuca i ukła­dała je w rów­niut­kie rzędy na sta­lo­wych bla­tach. Na­ci­nała brzu­chy, roz­kra­wała je­lita i ba­dała ich za­war­tość, prze­pi­ło­wy­wała czaszki, wy­cią­gała mó­zgi, wy­mie­niała ba­te­rie w dyk­ta­fo­nie Po­hja­nena, wmu­szała w me­dyka tro­chę soku z ja­błek, a kiedy koń­czył pracę, pi­sała jego pro­to­koły i za­szy­wała zmar­łych przed ich ostat­nią po­dróżą.
– Hej – przy­wi­tała Re­bekę ści­szo­nym gło­sem. – Lars śpi, ale pro­sił, żeby go obu­dzić, jak przyj­dziesz.
Po­hja­nen spał na sko­sma­co­nej so­fie w ja­dalni. Od­dech miał chra­pliwy, nie­re­gu­larny, płytki. Prze­bu­dził się, za­nim Anna Gran­lund mu­snęła jego ra­mię. Na wi­dok Re­beki wy­raz jego twa­rzy zła­god­niał.
– Mar­tins­son! – wy­krzyk­nął z za­do­wo­le­niem, wy­pro­sto­wał się na sła­bych no­gach i za­kasz­lał. – Co się z tobą stało? Wy­glą­dasz jak rok nie­uro­dzaju.
Re­beka i Anna wy­mie­niły spoj­rze­nia. Mógł je so­bie ob­ra­żać, ile du­sza za­pra­gnie, byle tylko nie wziął i nie umarł.
Po­hja­nen dzia­łał we­dle za­sady: atak jest naj­lep­szą obroną. Bo to on wy­glą­dał jak rok nie­uro­dzaju. Jego cera przy­brała po­żół­kły ko­lor ta­niego pa­pieru; miał pod­krą­żone oczy i za­pa­dłe po­liczki. O sofę stała oparta la­ska. Po­hja­nen rzu­cił na nią zło­wro­gie spoj­rze­nie, jakby była naj­gor­szą skar­ży­pytą, i mo­zol­nie, ale o wła­snych si­łach ru­szył w kie­runku sali ob­duk­cyj­nej.
– W są­dzie mam się po­ka­zać do­piero w przy­szłym ty­go­dniu – po­wie­działa Re­beka. – Wtedy we­zmę prysz­nic, włożę spód­nicę i ża­kiet. Może na­wet umyję zęby.
Zwłoki spo­czy­wały na me­ta­lo­wym stole.
Jak coś, co ar­che­olog zna­lazł na mo­kra­dłach, po­my­ślała Re­beka.
Na bla­cie przy ścia­nie wzno­sił się stos ubrań, które, jak przy­pusz­czała, na­le­żały do zmar­łego.
Po­hja­nen opadł na sta­lowy ta­bo­ret na kół­kach i wło­żył rę­ka­wiczki z la­teksu. Re­beka wci­snęła ręce głę­boko do kie­szeni. Jedna z lek­cji wy­nie­sio­nych ze współ­pracy z Po­hja­ne­nem. „Włóż ręce do kie­szeni. Za­ci­śnij je w pięść. I trzy­maj za­ci­śnięte”.
– Jak wi­dzisz, to nie jest ża­den świe­żak – za­czął me­dyk. – Nie ulega wąt­pli­wo­ści, że le­żał w za­mra­żarce bar­dzo długo. Po pro­stu zo­stał wy­su­szony przez wy­mro­że­nie.
– Za­strze­lony – po­wie­działa Re­beka, przy­glą­da­jąc się otwo­rowi w piersi męż­czy­zny.
Tę pierś zdo­biła wy­ta­tu­owana strip­ti­zerka z parą rę­ka­wic bok­ser­skich zwi­sa­ją­cych na sznur­kach z szyi. Kula prze­szyła jej gar­dło.
– Do przy­czyny śmierci za­raz doj­dziemy. Älä hät­täile, nie po­na­glaj! Doj­rza­łem jakby za­rysy ta­tu­aży, zdra­pa­łem więc na­skó­rek, by zo­ba­czyć, co przed­sta­wiają. Ta­tu­aże umiej­sca­wiają się w skó­rze wła­ści­wej, więc po chwili wi­dać je było cał­kiem wy­raź­nie. A te­raz py­ta­nie za dzie­sięć ty­sięcy ko­ron: co ci przy­cho­dzi na myśl, kiedy pa­trzysz na te dziary?
– Nic.
– Nic? Ta strip­ti­zerka na kla­cie? Ta­tu­aże ma­ry­nar­skie na ra­mio­nach? Niedź­wiedź po­larny z ob­na­żo­nymi kłami? Trzy kropki na dłoni? E, je­steś za młoda. Gość ma do­kład­nie ta­kie same ta­tu­aże, jak Börje Ström!
– Bok­ser?
– Tak. Dziwne, nie? Ström jest jak naj­bar­dziej żywy. Za­dzwo­ni­łem więc do niego. Na do­brą sprawę je­ste­śmy spo­krew­nieni. Jego mama i mój tato byli ku­zy­nami. No i tak.
– Za­dzwo­ni­łeś do niego… Nie uwa­żasz, że to po­li­cja po­winna…
– Jego stary, Ra­imo Ko­skela, za­gi­nął w sześć­dzie­sią­tym dru­gim, kiedy Ström miał je­de­na­ście lat. Ström po­twier­dził te­raz, że oj­ciec miał ta­kie ta­tu­aże, jak on sam. Nie wspo­mniał o tym w żad­nym wy­wia­dzie, z tego, co wiem. Nikt w ro­dzi­nie też o tym nie mó­wił, no, ale może w ogóle dużo o nim nie roz­ma­wia­li­śmy.
Po­hja­nen szarp­nął głową, jakby ją wła­śnie wy­cią­gnął z wia­dra wy­peł­nio­nego lo­do­watą wodą. Ja­kież to my­śli i wspo­mnie­nia na­su­wały mu się te­raz, że tak się z nich otrząsa?, za­sta­na­wiała się Re­beka.
– Spraw­dzi­łem za­mra­żarkę, w któ­rej le­żał – kon­ty­nu­ował me­dyk, ścią­ga­jąc rę­ka­wiczki. Z nie­by­wałą pre­cy­zją wrzu­cił je do ko­sza na śmieci. – Mo­głaby wy­stą­pić w jed­nym z tych pro­gra­mów te­le­wi­zyj­nych o an­ty­kach. Zro­bi­łem zdję­cie, wy­sła­łem tech­ni­kowi kry­mi­na­li­styki i do­wie­dzia­łem się, że ta skrzy­nia z du­żym praw­do­po­do­bień­stwem po­cho­dzi z końca lat pięć­dzie­sią­tych albo po­czątku lat sześć­dzie­sią­tych. I tu­taj zbli­żamy się do mo­jego, chrrr, kiep­skiego, chrrr, po­ło­że­nia…
Re­beka cze­kała cier­pli­wie, aż Po­hja­nen skoń­czy kasz­leć i zła­pie od­dech. Odro­binę da­lej, przy zmy­warce, Anna Gran­lund wy­cią­gnęła szyję jak re­ni­fer wie­trzący nie­bez­pie­czeń­stwo.
– Do ja­snej cho­lery! – za­klął me­dyk. Wy­krztu­sił wy­dzie­linę w ba­weł­nianą chustkę do nosa, którą szybko zmiął i wło­żył do kie­szeni.
– Twoje kiep­skie po­ło­że­nie… – pod­po­wie­działa Re­beka neu­tral­nie i usłuż­nie, jak gdyby stała w sali roz­praw i chciała po­móc świad­kowi w ze­zna­niu.
– No wła­śnie – od­parł Po­hja­nen, wy­cie­ra­jąc czoło ze­wnętrzną czę­ścią dłoni. – Jak uważ­nie za­ob­ser­wo­wa­łaś, męż­czy­zna zo­stał po­strze­lony w pierś. Pro­blem w tym, że zbrod­nia ule­gła przedaw­nie­niu.
– Von Post ma pe­cha – stwier­dziła Re­beka. – Mor­der­stwo z za­mra­żarki to nie­zła gratka. On lubi ta­kie spek­ta­ku­larne rze­czy.
– Ale fart dla cie­bie. Bo po­my­śla­łem, że mo­gła­byś się temu tro­chę przyj­rzeć. Dla świę­tego spo­koju.
– Co!? Dla­czego mia­ła­bym wziąć się do przedaw­nio­nej sprawy, do mor­der­stwa sprzed pięć­dzie­się­ciu lat, dla świę­tego spo­koju? De­tek­tyw ama­tor to nie ja.
– Zrób to więc dla Ströma – wy­pa­lił Po­hja­nen. – Jego oj­ciec był nie­obecny przez całe jego ży­cie. I na­gle po­ja­wia się w za­mra­żarce. Jak we­dług cie­bie czło­wiek się czuje w ta­kiej sy­tu­acji?
– To musi być po­tworne uczu­cie – od­po­wie­działa Re­beka, przy­bie­ra­jąc jak naj­ła­god­niej­szy i naj­bar­dziej pro­fe­sjo­nalny ton głosu, który ozna­czał, że prę­dzej jej kak­tus na ręce wy­ro­śnie, niż roz­ma­wia­jąca z nią osoba prze­for­suje swoją wolę. – Ale nie za­cznę pry­wat­nego do­cho­dze­nia, żeby za­pew­nić Strömowi spo­kój du­cha. Chyba to ro­zu­miesz?
Mi­li­me­trowy uśmiech, skrzy­żo­wane na piersi ra­miona, głowa ociu­pinkę prze­chy­lona w bok. Wy­stu­dio­wana, „miękka na po­wierzchni i twarda jak głaz w środku” poza. Po­hja­nen przej­rzał ją na wskroś i strasz­nie się wku­rzył. Nie cier­piał ta­kiego trak­to­wa­nia.
– Nie, nie ro­zu­miem – od­burk­nął. – Wszystko, czego od cie­bie wy­ma­gam, to że­byś w wol­nym cza­sie rzu­ciła okiem na sprawę.
– W wol­nym cza­sie! – Za­śmiała się głu­cho. – Prze­pra­szam, ja­kim wol­nym cza­sie?
– Mnie się py­tasz? Może w tym cza­sie, kiedy nie od­bie­rasz dzieci z przed­szkola i nie go­tu­jesz obiadu dla ro­dziny.
Oczy Re­beki po­czer­niały jak je­ziora na póź­no­je­sien­nych mo­kra­dłach. Usta roz­chy­liły się lekko, ła­piąc po­wie­trze.
Po­hja­nen na­tych­miast po­ża­ło­wał swo­ich nie­prze­my­śla­nych słów, ale prze­pra­sza­nie ni­gdy nie było jego mocną stroną. Za­miast tego mó­wił da­lej, te­raz tro­chę bar­dziej ugo­do­wym to­nem.
– To może cho­ciaż po­roz­ma­wiasz z sio­strą tego, który był wła­ści­cie­lem za­mra­żarki? Wła­ści­ciela mamy tu­taj obok, więc na po­ga­wędkę z nim już za późno.
Za­śmiał się chra­pli­wie, wska­zu­jąc głową na chłod­nię, i pe­ro­ro­wał da­lej, jak gdyby sło­wami chciał od­da­lić się od tej przed chwilą wy­po­wie­dzia­nej uwagi na te­mat jej ży­cia ro­dzin­nego.
– Umarł dwa ty­go­dnie temu z po­wo­dów jak naj­bar­dziej na­tu­ral­nych dla sta­rego al­ko­ho­lika. Za­bu­rze­nia rytmu serca i w końcu na­głe za­trzy­ma­nie krą­że­nia. Serce wa­żyło pół ki­lo­grama i to, że gość do­żył sie­dem­dzie­się­ciu dwóch lat, to nie­mal cud. Jego sio­stra przy­je­chała do niego rano na nar­tach, żeby spraw­dzić, jak wy­gląda sy­tu­acja, i… No cóż, brat mar­twy, a w za­mra­żarce oj­ciec Ströma. Za­dzwo­niła na po­li­cję, ta za­mó­wiła he­li­kop­ter z dźwi­gni­kiem, który prze­trans­por­to­wał skrzynkę na ląd, i w końcu prze­wie­ziono ją tu­taj. Sio­stra na­zywa się Ra­gn­hild Pek­kari. Po­wie­działa, że jak naj­szyb­ciej musi wró­cić na wy­spę. Miała tam od­szu­kać ja­kie­goś psa. Je­śli dam ci nu­mer te­le­fonu…
Prze­rwał w pół zda­nia, po­nie­waż Re­beka wpa­try­wała się w niego, jakby zo­ba­czyła zjawę.
– Ra­gn­hild Pek­kari? – po­wtó­rzyła po­woli. – A jak się na­zywa wy­spa?
– Nie po­wiem ci od ręki…
– Pa­lo­sa­ari? W Kurk­kio? A wła­ści­ciel za­mra­żarki, ten mar­twy pi­ja­czyna, to nie Henry Pek­kari?
– Tak. Znasz go? Leży tu w środku. – Kciu­kiem unie­sio­nym nad bar­kiem wska­zał drzwi chłodni. – Chcesz go zo­ba­czyć?
Po­liczki Re­beki za­pło­nęły.
– Nie. Ale Henry Pek­kari był moim wu­jem. Ra­gn­hild jest moją ciotką. Albo ina­czej, moja mama do­ra­stała ra­zem z nimi w ro­dzi­nie za­stęp­czej.
– Co ty nie po­wiesz! – wy­rzu­cił z sie­bie z nie­do­wie­rza­niem Po­hja­nen. – Ale w ta­kim ra­zie jest jesz­cze je­den po­wód, dla któ­rego…
– Nie ma ta­kiej moż­li­wo­ści! – ucięła Re­beka. – Je­śli o mnie cho­dzi, to ro­dzina Pek­ka­rich może wy­pier­da­lać.

 
Wesprzyj nas