Jacqueline West snuje mrożącą krew w żyłach, magiczną opowieść dla młodzieży. Dwie siostry, nieistniejąca książka i miasteczko na przedmieściach, które niczym pamiętne Twin Peaks skrywa upiorną tajemnicę…


Jedenastoletnia Fiona nie ma wyjścia. Nikt nie pyta jej o zdanie, kiedy rodzina podejmuje decyzję o przeprowadzce do Lost Lake. Ta zapyziała mieścina dla rodziców i starszej siostry dziewczyny zdaje się być spełnieniem marzeń. Cisza, spokój i treningi łyżwiarstwa figurowego Arden na wyciągnięcie ręki. Ale Fiona z dnia na dzień traci grupę zgranych przyjaciół i całą chęć do życia.

Pewnego dnia w starej bibliotece znajduje jednak powieść kryminalną o miasteczku, rodzinnych tajemnicach i tragicznym zniknięciu, która wciąga ją bez reszty…
Z czasem Fiona zaczyna dostrzegać dziwne podobieństwa, które zacierają granice między fikcją a rzeczywistością. Być może to wcale nie powieść, tylko dziennik, intymne wyznanie kogoś, kto żył w Lost Lake przed laty…

Jak skończy się ta tajemnicza historia?

Jacqueline West, uznana pisarka wielokrotnie goszcząca na listach bestsellerów „New York Timesa”, snuje mrożącą krew w żyłach, magiczną opowieść dla młodzieży. O dawnej tajemnicy, duchach z przeszłości i silnej lecz burzliwej siostrzanej więzi.
Fani powieści Katherine Arden i Victorii Schwab zatracą się w tej hipnotyzującej, obejmującej całe stulecia książce.

***

Pasjonująca fabuła wciąga nas w dwie historie sióstr, które dzieli od siebie stulecie… Ta upiorna siostrzana tajemnica z pewnością będzie hitem wśród młodych czytelników.
„School Library Journal”

Chwyć w garść latarkę i zarwij noc z tą książką!
„Kirkus Reviews”

W tej pochwale dla starych bibliotek i mrocznych, tajemniczych opowieści, West pokazuje nam złożone siostrzane relacje (…). Wciąga czytelników w nadnaturalną podwójną historię, jednocześnie ukazując cienie i blaski posiadania siostry.
„Publishers Weekly”

Jacqueline West nagradzana amerykańska pisarska i poetka. Jej wiersze były nominowane do Pushcart Prize, a kolejne tomy wymyślonej przez nią serii fantasy dla młodzieży „Books of Elsewhere” przez wiele tygodni gościły na liście bestsellerów „New York Timesa”. Tajemnica Lost Lake to jej najnowsza książka dla młodych czytelników, nominowana do wielu nagród, uhonorowana Minnesota Book Awards.

Jacqueline West
Tajemnica Lost Lake
Przekład: Maria Jaszczurowska
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 25 stycznia 2023
 
 


1.

Najw­cze­śniej­sze wspo­mnie­nie Fiony Crane to wie­lo­go­dzinne ocze­ki­wa­nie na mro­zie. A wszystko przez sio­strę.
Kiedy Fiona wra­cała pa­mię­cią do tego wy­da­rze­nia, wi­działa sie­bie, jak sie­dzi, otu­lona ko­cem, na sza­rej me­ta­lo­wej ba­rierce przed du­żym me­ta­lo­wym bu­dyn­kiem. Na ławce obok niej le­żały ko­lo­ro­wanka i pu­dełko kre­dek, ale zzięb­nięte palce w weł­nia­nych rę­ka­wicz­kach ni­jak nie mo­gły sko­rzy­stać z tych do­bro­dziejstw. Dziew­czynka pa­trzyła z góry na białe owalne lo­do­wi­sko, na któ­rym jeź­dziła na łyż­wach jej star­sza sio­stra Ar­den.
Ła­two było do­strzec Ar­den wśród in­nych łyż­wia­rzy fi­gu­ro­wych. Wszyst­kie dzieci z grupy po­cząt­ku­ją­cej su­nęły po lo­dzie na jed­nej no­dze, z ra­mio­nami na boki. Ar­den roz­po­ście­rała ra­miona naj­sze­rzej i naj­wy­żej ze wszyst­kich uno­siła nogę. Fiona w tym cza­sie mar­zła na ławce: nie czuła zzięb­nię­tych po­ślad­ków, le­ciało jej z nosa i nu­żyło ją bez­czynne sie­dze­nie z mamą i ocze­ki­wa­nie, aż za­ję­cia sio­stry się za­koń­czą.
Ale już wtedy, choć miała za­le­d­wie trzy lata, zdą­żyła się zo­rien­to­wać, że tak wła­śnie bę­dzie wy­glą­dało ży­cie z Ar­den Crane. Wieczne cze­ka­nie i przy­glą­da­nie się z boku. Szu­ka­nie resz­tek wol­nej prze­strzeni, by wci­snąć w nie wła­sne ży­cie.
Te­raz Fiona Crane miała je­de­na­ście lat i wła­śnie od­kry­wała, że by­cie sio­strą Ar­den może mieć znacz­nie gor­sze kon­se­kwen­cje. Może na przy­kład ozna­czać, że trzeba bę­dzie się spa­ko­wać i wy­je­chać na drugi ko­niec stanu Mas­sa­chu­setts, do mia­steczka zwa­nego Lost Lake, z dala od wszyst­kiego, co znane i lu­biane.
Fiona wes­tchnęła ciężko i wy­jęła ko­lejne pu­dło z dusz­nej, za­pcha­nej ba­ga­żówki.
Dom, który ku­pili pań­stwo Crane, na­zy­wano ko­lo­nial­nym – nie dla­tego, że miał okien­nice i roz­le­głą fa­sadę z ta­ra­sem na ca­łej dłu­go­ści, ale dla­tego, że wy­bu­do­wano go w cza­sach ko­lo­nial­nych. De­ski par­kietu skrzy­piały, okna były po­dzie­lone na małe kwa­draty, a drzwi zdą­żyły się wy­pa­czyć i po­wy­krzy­wiać tak, że nie pa­so­wały do fra­mug.
– Tak za­cho­wuje się stare drewno przy zmien­nych tem­pe­ra­tu­rach – wy­ja­śniali ro­dzice, kiedy drzwi otwie­rały się sa­mo­czyn­nie ze zło­wiesz­czym skrzyp­nię­ciem albo w ogóle nie chciały się za­mknąć. Ro­dzice Fiony za­wsze umieli zna­leźć ra­cjo­nalne, na­ukowe wy­tłu­ma­cze­nie na­wet naj­dziw­niej­szych zja­wisk.
Fiona lu­biła ra­cjo­nalne, na­ukowe wy­ja­śnie­nia. Po­do­bały jej się też dziwne, stare rze­czy – im star­sze i dziw­niej­sze, tym le­piej. W przy­szło­ści za­mie­rzała zo­stać hi­sto­ryczką albo ar­che­olożką, z tym że nie wie­działa jesz­cze, który za­wód bę­dzie cie­kaw­szy.
Prze­szka­dzało jej nie to, że dom jest stary, ale ra­czej to, że bar­dzo różni się od bu­dynku, w któ­rym miesz­kali w Pit­ts­field. Tamto miej­sce mo­gła rze­czy­wi­ście na­zwać  d o m e m. Tu­taj w po­wie­trzu uno­siło się coś cięż­kiego – zresztą nie tylko w domu, ale w ogóle w ca­łym mia­steczku. Zu­peł­nie jakby Lost Lake miało swoje wła­sne wspo­mnie­nia, w któ­rych nie było miej­sca dla Fiony i jej ro­dziny.
Dziew­czynka wnio­sła pu­dło po skrzy­pią­cych scho­dach do swo­jego no­wego po­koju.
Drzwi zdą­żyły się za­mknąć, za­nim do nich do­tarła, więc otwo­rzyła je kop­nia­kiem. Kiedy we­szła do środka, ci­snęła pu­dło na stos in­nych kar­to­nów, po czym od­wró­ciła się do wyj­ścia. Drzwi znów się za­my­kały.
Gdy Fiona ciężko czła­pała na dół, prze­mknął obok niej czarno-fio­le­towy kształt.
– Mamo? – za­wo­łała Ar­den, wy­mi­ja­jąc Fionę tak lek­kim kro­kiem, że schody na­wet nie skrzyp­nęły.
– Je­stem w kuchni! – od­po­wie­działa mama.
Ar­den śmi­gnęła w tamtą stronę. Fiona skie­ro­wała się za nią jak mniej­szy i po­wol­niej­szy cień.
Na pierw­szy rzut oka Fiona i Ar­den były do sie­bie po­dobne. Obie odzie­dzi­czyły po ta­cie piwne oczy, dłu­gie rzęsy i ciemne włosy, choć Ar­den uda­wało się utrzy­mać gładką fry­zurę, a Fiona bo­ry­kała się z kę­dzie­rzawą, roz­wi­chrzoną czu­pryną. Ar­den miała wy­raź­nie za­ry­so­waną brodę jak mama, a Fiona kwa­dra­tową szczękę jak tata, przez co spra­wiała wra­że­nie jesz­cze bar­dziej upar­tej niż w rze­czy­wi­sto­ści. Ar­den była też o dwa­na­ście cen­ty­me­trów wyż­sza i po­ru­szała się z pręd­ko­ścią i wdzię­kiem ko­li­bra, pod­czas gdy Fiona przy­po­mi­nała ja­kieś ostrożne stwo­rze­nie na krót­kich no­gach – na przy­kład świnkę mor­ską.
– Mamo – ode­zwała się Ar­den, wpa­da­jąc do kuchni – co ro­bisz?
Mama spoj­rzała na nią znad sterty pu­deł. Na czole miała smugę farby dru­kar­skiej. W pra­wej ręce trzy­mała dwa kubki, a w le­wej po­gnie­cioną ga­zetę.
– Żar­tu­jesz? – Ar­den po­krę­ciła głową, ude­rza­jąc Fionę w po­li­czek koń­cówką ku­cyka. – Jest wpół do czwar­tej!
– Co ta­kiego? – Mama spoj­rzała na ze­gar na ku­chence, jesz­cze nie za­pro­gra­mo­wany. Odło­żyła ku­beczki i od­gar­nęła z czoła krę­cone rude włosy, zo­sta­wia­jąc na twa­rzy ko­lejną smugę. – Już?
– Mamo, pro­szę cię – po­wie­działa Ar­den. – Nie mogę się spóź­nić!
– No do­bra. – Mama wes­tchnęła. – Weź rze­czy, będę cze­kała na cie­bie w sa­mo­cho­dzie.
Fiona obej­rzała się za sio­strą, która w ułamku se­kundy znik­nęła jej z oczu.
– Ar­den musi tre­no­wać na­wet w dniu prze­pro­wadzki?
– Wiem, nie­for­tun­nie się zło­żyło. – Mama opłu­kała ręce nad zle­wem i się­gnęła po ście­reczkę, wi­szącą zwy­kle na drzwiach lo­dówki. Jako że ście­reczki tam nie było, wy­tarła ręce w dżinsy. – Bę­dziesz mu­siała po­móc ta­cie wy­pa­ko­wać resztę pu­deł, ro­baczku. Je­śli nie zwró­cimy busa do pią­tej, po­li­czą nam za ko­lejny dzień. – To po­wie­dziaw­szy, po­ca­ło­wała Fionę w czoło i wy­szła z kuchni. – Dzięki, że można na cie­bie li­czyć!
Chwilę póź­niej roz­legł się war­kot sil­nika, i wkrótce ucichł w od­dali.
– To jak, Fifi, go­towa na wy­ścig z cza­sem? – za­wo­łał tata, sta­jąc w drzwiach wej­ścio­wych.
Dzień był go­rący jak na po­łowę czerwca i w fur­go­netce nie dało się od­dy­chać. Spo­cona jak mysz, Fiona bie­gała tam i z po­wro­tem po ram­pie, czu­jąc, że z każdą chwilą słabną jej mię­śnie. Do­kucz­liwy upał wdzie­rał się na­wet pod skórę.
To nie­spra­wie­dliwe, że mu­sieli sami z tatą wy­pa­ko­wy­wać wszyst­kie pu­dła. W końcu prze­pro­wa­dzili się tu ze względu na Ar­den, żeby miała bli­żej do klubu łyż­wiar­skiego na przed­mie­ściach Bo­stonu. Ro­dzice mó­wili, że prze­pro­wadzka do­brze zrobi ca­łej ro­dzi­nie, bo nie trzeba bę­dzie tra­cić czte­rech go­dzin cztery razy w ty­go­dniu na wo­że­nie Ar­den na tre­ningi, więc te­raz będą mieli wię­cej czasu dla sie­bie.
Ale gdyby nie Ar­den, w ogóle nie mu­sie­liby tra­cić czasu.
– Za pięt­na­ście piąta! – krzyk­nął tata, kiedy wno­sili do domu ostat­nie pu­dła. – Zo­stało aku­rat tyle czasu, żeby od­sta­wić sa­mo­chód do wy­po­ży­czalni. Pod­niósł rękę i Fiona przy­biła mu piątkę spo­coną dło­nią. – Wsia­damy, Fifi!
– Tato? – za­wo­łała dziew­czynka, za­nim oj­ciec od­da­lił się bie­giem. – Jak wró­cimy do domu z wy­po­ży­czalni?
Dwa­dzie­ścia pięć mi­nut póź­niej wy­je­chali na ro­we­rach z wy­po­ży­czalni sa­mo­cho­dów do­staw­czych na nie­znane ulice Lost Lake. Fiona je­chała za tatą, po dro­dze mi­ja­jąc stary ce­glany bu­dy­nek poczty, ra­tusz ozdo­biony bia­łymi ko­lum­nami oraz dwa ko­ścioły ze spi­cza­stymi wie­życz­kami. Ogromne dęby i klony rzu­cały cień na uliczki mia­sta. Choć było do­piero wpół do szó­stej, więk­szość skle­pów w cen­trum była już nie­czynna, a na drzwiach wi­siały ta­bliczki z na­pi­sem ZA­MKNIĘTE. W po­wie­trzu uno­siła się ciężka ci­sza.
– Hej! – za­wo­łał tata, kiedy je­chali główną ulicą. – Tu jest lo­dziar­nia, mu­simy ją kie­dyś od­wie­dzić!
Lo­dziar­nia? Za­sko­czona dziew­czynka unio­sła głowę. Trzy czwarte ro­dziny Crane’ów – pro­fe­sor ana­to­mii, pie­lę­gniarka i przy­szła mi­strzyni olim­pij­ska – było zwo­len­ni­kami zdro­wej żyw­no­ści. Je­śli tata pro­po­no­wał lody, wi­docz­nie chciał po­pra­wić hu­mor po­zo­sta­łej jed­nej czwar­tej ro­dziny, czyli przy­szłej hi­sto­ryczce lub ar­che­olożce, która ja­dła to, co chciała.
Fiona spoj­rzała na lo­dziar­nię, którą wska­zy­wał tata. Po­dob­nie jak wszyst­kie inne sklepy i ka­wiar­nie w cen­trum Lost Lake rów­nież ten lo­kal był za­mknięty. Dru­ciane krze­sła i sto­liki na chod­niku wy­glą­dały na twarde i nie­wy­godne – przy­po­mi­nały ra­czej ba­ry­kadę niż me­ble. Nad wej­ściem smęt­nie ło­po­tała nie­bie­ska mar­kiza.
Fiona po­czuła, że ten pu­sty sklep pa­suje do pustki, która za­go­ściła w jej sercu – a do­kład­niej mó­wiąc: w miej­scu do tej pory zaj­mo­wa­nym przez przy­ja­ciół, stary dom i dawne ży­cie – i na­gle zro­biło jej się jesz­cze smut­niej.
– Tato? – za­wo­łała. – Prze­pro­wa­dzimy się kie­dyś z po­wro­tem do Pit­ts­field?
Tata ob­ró­cił się przez ra­mię.
– Jak to: z po­wro­tem do Pit­ts­field?
– No, za parę lat, jak Ar­den zrobi prawo jazdy i bę­dzie mo­gła sama jeź­dzić na tre­ningi. Mo­gli­by­śmy wtedy wró­cić.
Tata zer­k­nął na znak dro­gowy i za­sy­gna­li­zo­wał chęć skrętu w lewo.
– No, to niby moż­liwe, ale mało praw­do­po­dobne.
Fiona po­czuła, że na piersi za­ci­ska jej się nie­wi­dzialna lina.
– Dla­czego?
– Wi­dzisz, mama może pra­co­wać wła­ści­wie wszę­dzie. Tam, gdzie są dzieci, po­trzebne są pie­lę­gniarki pe­dia­tryczne. Trud­niej jest z po­sadą dla na­ukowca czy wy­kła­dowcy. Gdyby wcze­śniej za­pro­po­no­wano mi sta­no­wi­sko w po­bliżu Bo­stonu, być może prze­pro­wa­dzi­li­by­śmy się na wschód już parę lat temu.
Lina wo­kół piersi Fiony za­ci­snęła się jesz­cze moc­niej. P a r ę  l a t  t e m u?
Przez chwilę Fiona wy­obra­żała so­bie, że ży­cie, ja­kie znała, stop­niowo bled­nie, po­dob­nie jak ścieżka, która do­pro­wa­dziła ją do tego mo­mentu i łą­czyła z prze­szło­ścią. Przy­szłość zaś wy­da­wała się zni­kać, po­że­rana przez cie­nie wiel­kich drzew w Lost Lake.
Kiedy do­tarli do domu przy Lane’s End Road, Fiona czuła przej­mu­jącą pustkę w środku, a do tego była spo­cona i da­leko jej było do uczu­cia świe­żo­ści. Po­czła­pała na górę, żeby wziąć prysz­nic, ale gdy we­szła do ka­biny, przy­po­mniała so­bie, że szam­pon i od­żywka wciąż leżą w któ­rymś z pu­deł. A kiedy wy­szła spod prysz­nica, żeby ich po­szu­kać, oka­zało się, że ręcz­ni­ków też jesz­cze nie zdą­żyli wy­pa­ko­wać.
Kiedy w końcu się umyła i prze­brała, ze­szła do kuchni, gdzie cze­kał na nią tata z dwoma pu­deł­kami pizzy. Lody i  p i z z a  tego sa­mego dnia? Tata naj­wy­raź­niej wy­cho­dził z sie­bie, żeby po­pra­wić Fio­nie na­strój.
– Piz­ze­ria u Da­niela. – Dziew­czynka od­czy­tała na głos na­pis na pu­dełku. – Dla­czego nie za­mó­wi­łeś w Pizza Hut albo Do­mino’s?
– Bo ich tu nie ma. – Tata otwo­rzył jedno z pu­de­łek. – Ale je­stem pe­wien, że ta pizza wcale nie jest gor­sza.
A jed­nak była.
Przede wszyst­kim nie po­kro­jono jej na tra­dy­cyjne trój­kąty, tylko na małe kwa­draty, a to zda­niem Fiony nie wró­żyło nic do­brego. Sos oka­zał się mdły, a brze­żek miękki i oklap­nięty jak mo­kra ścierka.
– Mmm – mruk­nął tata, kiedy przez chwilę je­dli w ci­szy. – Cóż, do no­wego trzeba się przy­zwy­czaić.
Niebo za oknem za­czy­nało po­woli sza­rzeć. Fiona zre­zy­gno­wała z ostat­niego ka­wałka pizzy i po­szła na górę do swo­jego po­koju. Kop­nia­kiem otwo­rzyła drzwi, pa­dła na łóżko i wy­jęła z ple­caka lap­top, który do­stała po sio­strze.
W skrzynce ma­ilo­wej cze­kała na nią wia­do­mość od Cynka – zu­peł­nie jakby wie­dział, że Fiona wła­śnie tego te­raz po­trze­buje.
 
Hej!
Jak ci się po­doba w Lost Lake? Do mo­ich uro­dzin zo­stał jesz­cze ty­dzień! Mama już za­ła­twiła wej­ściówki, więc mo­żemy zo­ba­czyć wy­stawę Cuda Egiptu, za­nim przej­dziemy do głów­nej czę­ści cen­trum na­uki. Włóż ko­szulkę z hie­ro­gli­fami. Nick, Bina i ja też wkła­damy swoje.
Lecę na tre­ning piłki noż­nej. Otwórz za­łącz­nik!
Cy­nek
 
W za­łącz­niku znaj­do­wała się wia­do­mość za­pi­sana hie­ro­gli­fami. Je­sie­nią Fiona i jej paczka na­uczyli się egip­skiego pi­sma. Za­mó­wili so­bie ko­szulki z na­dru­kiem wła­snych imion wy­pi­sa­nych al­fa­be­tem ob­raz­ko­wym, a w cza­sie lek­cji prze­ka­zy­wali so­bie za­szy­fro­wane wia­do­mo­ści, któ­rych nikt inny nie umiał od­czy­tać. Fiona rzu­ciła okiem na sym­bole w za­łącz­niku. Prze­piórka, trzcina, sowa…
 
Tę­sk­nimy za tobą.
 
Fiona po­czuła dziwną mie­szankę żalu i ra­do­ści.
Upły­nęło bar­dzo dużo czasu, za­nim zna­la­zła praw­dzi­wych przy­ja­ciół. Przez pół pod­sta­wówki czuła się jak przy­bysz z in­nego świata. Do­piero po ja­kimś cza­sie po­znała Cynka, Nicka i Binę, któ­rzy naj­wy­raź­niej przy­byli z tej sa­mej pla­nety co ona.
A te­raz ich stra­ciła.
Wy­łą­czyła lap­topa. W po­koju na­gle zro­biło się pu­sto, jakby przed chwilą ktoś tu był i wła­śnie wy­szedł. Chcąc za­jąć czymś my­śli, dziew­czynka wzięła się do roz­pa­ko­wy­wa­nia ksią­żek. Na pierw­szy ogień po­szła se­ria au­tor­stwa Ma­cau­laya. Skła­dały się na nią trzy tomy: Pi­ra­mida, Za­mek i Ka­te­dra. Po­tem wy­jęła z pu­dła książki hi­sto­ryczne i mi­to­lo­gię. Gdy po­rząd­ko­wała półkę z fan­ta­styką i science fic­tion, za jej ple­cami roz­le­gło się skrzyp­nię­cie.
Fiona na­tych­miast się od­wró­ciła, ale ni­kogo za nią nie było. Na pewno nie w jej po­koju i nie na ko­ry­ta­rzu. A jed­nak drzwi uchy­liły się nieco sze­rzej i stare za­wiasy znów za­skrzy­piały.
Ci­śnie­nie po­wie­trza, przy­po­mniała so­bie Fiona. Stare drewno puch­nie, kur­czy się i wy­pa­cza.
Pa­trzyła na drzwi przez dłuż­szą chwilę, a po­tem dla pew­no­ści wyj­rzała na ko­ry­tarz. Prze­szła po skrzy­pią­cych de­skach par­kietu na przód domu.
Zaj­rzała do no­wej sy­pialni ro­dzi­ców. Za­uwa­żyła, że część rze­czy zdą­żyli już wy­pa­ko­wać: słoik z mu­szel­kami z Cape Cod i wie­sza­czek z ko­lo­ro­wymi wi­sior­kami mamy, a w otwar­tej szafce stały już w rów­nym rządku te­ni­sówki taty. Zna­jome rze­czy źle wy­glą­dały w tym ob­cym wnę­trzu, jak gdyby na­wet one wie­działy, że tu nie pa­sują.
Fiona prze­szła na pal­cach do po­koju Ar­den. Drzwi były za­mknięte, ale nie na za­suwę, więc przez wą­ską szcze­linę mo­gła zaj­rzeć do środka. Kiedy dziew­czynki były małe, za­wsze zo­sta­wiały otwarte drzwi do swo­ich po­koi, żeby móc bez ogra­ni­czeń wy­mie­niać książki i za­bawki, a także od­wie­dzać się w każ­dej chwili. Te­raz drzwi zwy­kle były za­mknięte.
Fiona po­pchnęła je stopą, chcąc zaj­rzeć do środka. Ro­zej­rzała się po no­wym po­koju Ar­den. Na uchwy­tach sza­fek wi­siały liczne me­dale zdo­byte na tur­nie­jach łyż­wiar­skich, a na pół­kach stały pu­chary i le­żały za­su­szone bu­kiety kwia­tów. Na ścia­nach wi­siały zdję­cia Ar­den: Ar­den pod­czas skoku, Ar­den w fa­zie wy­skoku, Ar­den ma­cha do wi­downi. Wszę­dzie Ar­den.
Fiona po­de­szła do szafki i wzięła do ręki je­den z me­dali za­wie­szo­nych na klamce. Był złoty, ciężki, z ozdob­nym me­ta­lo­wym brze­giem i nie­bie­ską wstążką. To przez ten głupi ka­wa­łek me­talu wszy­scy zna­leźli się w tym domu i w tym mie­ście. Po to, żeby Ar­den mo­gła po­świę­cić wię­cej czasu na tre­ningi i zdo­by­wać ko­lejne głu­pie ka­wałki me­talu.
Fiona przez dłuż­szą chwilę pa­trzyła na me­dal, a po­tem prze­szła na drugą stronę po­koju, kuc­nęła i wsu­nęła go pod łóżko Ar­den. Pa­no­wały tam egip­skie ciem­no­ści. Ma­te­rac zwi­sał ni­sko nad zie­mią, a po­nie­waż był przy­kryty na­rzutą z fal­banką się­ga­jącą aż do pod­łogi, była szansa, że me­dal długo się nie znaj­dzie. Fiona po­czuła coś na kształt ra­do­snego pod­nie­ce­nia. Nie pla­no­wała tego, ale miała wra­że­nie, że do­brze to wy­my­śliła.
Ar­den w końcu i tak znaj­dzie ten me­dal. Bę­dzie się za­sta­na­wiała, skąd się tam wziął i kto go tam po­ło­żył. Może prze­mknie jej przez głowę, że dom jest na­wie­dzony. Może da jej to do my­śle­nia i się za­sta­nowi, czy to był do­bry po­mysł, żeby cią­gnąć całą ro­dzinę do tego dziw­nego mia­steczka.
Tak by­łoby w po­rządku.
Fiona na pal­cach wró­ciła na ko­ry­tarz, a po­tem do swo­jego po­koju. Drzwi znów za­skrzy­piały, za­my­ka­jąc się za nią. Dziew­czynka nie zwró­ciła na to uwagi. Się­gnęła do pu­dełka i wy­jęła ko­lejny ciężki stos ksią­żek.

2.

Chło­pak po­słał Fio­nie prze­cią­głe spoj­rze­nie, po czym zbiegł na dół po scho­dach.
Fiona za­ko­ły­sała się na pię­tach. Jej roz­mówca ra­czej nie na­le­żał do uprzej­mych. Po­wie­dział jej coś, co jego zda­niem po­winna wie­dzieć. A skoro nie wie­działa, to ozna­czało, że nie jest stąd.
Od­wró­ciła się z po­wro­tem do ob­razu. U dołu ramy wid­niała mała złota pla­kietka z na­pi­sem: ŁĄ­CZĄ NAS NA­SZE HI­STO­RIE – M.C. Fiona jesz­cze raz spoj­rzała w oczy ko­biety z por­tretu, a po­tem ro­zej­rzała się na boki. Z tego miej­sca ko­ry­tarz cią­gnął się w dwie strony. Wi­dać stąd było główną czy­tel­nię. Po na­my­śle Fiona po­sta­no­wiła iść w prawo.
Mi­nęła po­miesz­cze­nia ozna­czone jako PO­EZJA, DRA­MAT i RO­MANSE, aż w końcu do­tarła do ostat­nich drzwi, na któ­rych wid­niała ta­bliczka z na­pi­sem: KRY­MI­NAŁY.
Bez na­my­słu otwo­rzyła te drzwi i po chwili zna­la­zła się w po­miesz­cze­niu wy­ło­żo­nym drew­nianą bo­aze­rią, dwa razy więk­szym niż jej sy­pial­nia. Pod­łogę za­kry­wały stare tu­rec­kie dy­wany, a wzdłuż su­fitu bie­gły cięż­kie belki stro­powe, z któ­rych zwi­sały stare szklane lampy. Trudno by­łoby wy­obra­zić so­bie lep­sze miej­sce do czy­ta­nia kry­mi­nal­nych za­ga­dek. A naj­wspa­nial­sze w tym wszyst­kim było to, że Fiona miała cały ten po­kój dla sie­bie.
Prze­szła wzdłuż re­ga­łów z książ­kami, prze­su­wa­jąc pal­cami po ich grzbie­tach. Więk­szość była ob­ło­żona po­gnie­cio­nymi ob­wo­lu­tami z prze­zro­czy­stego pla­stiku. Na­gle jed­nak ręka Fiony spo­częła na ja­kiejś mięk­kiej po­wierzchni – mo­gła to być sa­tyna albo bar­dzo zimna skóra.
Dziew­czynka za­marła. Książka, na którą na­tra­fiła, była opra­wiona w ciem­no­zie­loną skórę. Na grzbie­cie nie wid­niał ża­den na­pis – nie było na nim na­wet bi­blio­tecz­nego ozna­cze­nia. Fiona zdjęła książkę z półki. Wo­lu­min wy­glą­dał na stary – tak stary, że pa­so­wałby do an­ty­kwa­riatu albo do wie­ko­wej skrzyni od lat scho­wa­nej na stry­chu. Na okładce nad szki­cem przed­sta­wia­ją­cym mroczny las wy­tło­czono ty­tuł: Za­gi­niony. Kiedy Fiona przyj­rzała się okładce z bli­ska, do­strze­gła, że na ry­sunku mię­dzy po­skrę­ca­nymi ga­łę­ziami drzew wi­dać też inne kształty: zgar­bione po­staci, stwory ze skrzy­dłami albo istoty ze świe­cą­cymi oczami.
Dziew­czynka usia­dła na ziemi mię­dzy re­ga­łami, oparła się ple­cami o drew­nianą bo­aze­rię i otwo­rzyła książkę.
 
Pew­nego razu były so­bie dwie sio­stry, które wszystko ro­biły wspól­nie. Ale tylko jedna z nich znik­nęła.
 
Fiona po­czuła dresz­czyk emo­cji. Przy­su­nęła książkę pod nos i czy­tała da­lej.

3.

Pew­nego razu były so­bie dwie sio­stry, które wszystko ro­biły wspól­nie.
Ale tylko jedna z nich znik­nęła.
Wszystko wy­da­rzyło się la­tem w ma­łym mia­steczku w No­wej An­glii. Czerw­cowy wiatr roz­no­sił wo­kół za­pach bzu, a nad brze­giem rzeki, gdzie sio­stry lu­biły się ba­wić, fru­wały ważki. Ale dziew­częta cho­dziły nie tylko nad wodę – Ha­zel i Pe­arl były ra­zem do­słow­nie wszę­dzie. W pro­mie­niu kilku mil nie było traw­nika ani za­gaj­nika, któ­rego by nie od­wie­dziły, płotu, przez który by nie prze­sko­czyły, drzewa, z któ­rego nie kra­dłyby owo­ców, zwie­rzę­cia, któ­rego nie ośmie­li­łyby się do­tknąć, ani ja­skini, do któ­rej by się nie za­pu­ściły.
Ra­zem były nie­ustra­szone.
Dziew­częta na­le­żały do naj­za­moż­niej­szej ro­dziny w mie­ście i wszy­scy o tym wie­dzieli. Dzięki ro­dzin­nemu bo­gac­twu miały pew­ność, że wy­ka­ra­skają się z każ­dej opre­sji. Ich ro­dzice czę­sto wy­jeż­dżali w in­te­re­sach i zda­rzało się, że przez kilka ty­go­dni nie było ich w domu, a po­nie­waż szkoła w ża­den spo­sób nie krę­po­wała wol­no­ści sióstr, dziew­czynki przy każ­dej oka­zji wy­my­kały się su­ro­wej go­spo­dyni i ro­biły, co im się żyw­nie po­do­bało.

Ich na­dęci, po­ważni są­sie­dzi pa­trzyli na harce dziew­czy­nek i krę­cili gło­wami, a w roz­mo­wach mię­dzy sobą po­wta­rzali, że obie sio­stry praw­do­po­dob­nie źle skoń­czą. Nie przy­pusz­czali na­wet, jak trafne okażą się te prze­wi­dy­wa­nia.

 
Po­wiew wia­tru szarp­nął ko­roną drzewa za oknem czy­telni kry­mi­na­łów. Cie­nie za­tań­czyły na kar­tach otwar­tej książki. Fiona prze­su­nęła się ka­wa­łek, by usiąść w słońcu.
Pró­bo­wała so­bie wy­obra­zić, że ona i Ar­den też ro­bią wspól­nie to, czego im za­bra­niano – prze­cho­dzą przez płot na po­se­sję są­sia­dów albo bu­szują po ja­ski­niach. Ale Ar­den na­wet w naj­śmiel­szych ma­rze­niach Fiony nie chciała współ­pra­co­wać – za­wsze się bała, że skręci so­bie kostkę i nie bę­dzie mo­gła jeź­dzić na łyż­wach.
Fiona wró­ciła do lek­tury.

 
Pew­nego dnia sio­stry wy­brały się do lasu na dru­gim brzegu rzeki. Ha­zel aku­rat ze­szła z czubka wy­so­kiej so­sny – ra­zem z Pe­arl od­kryły ten szma­rag­dowy za­gaj­nik po­ro­śnięty pa­pro­ciami i na­zwały go Za­klę­tym La­sem. Przez całą wio­snę ozda­biały drzewa wstąż­kami i srebr­nymi dzwo­necz­kami, które Ha­zel ukrad­kiem za­brała z gar­de­roby matki, a Pe­arl, lu­biąca pi­sać i ilu­stro­wać opo­wie­ści, za­peł­niła cały no­tes hi­sto­riami, któ­rych ak­cja roz­gry­wała się w tym ma­gicz­nym miej­scu.
Ku­dłaty te­rier o imie­niu Pi­xie ra­do­śnie ska­kał wo­kół Ha­zel, kiedy dziew­czynka ze­szła z drzewa na zie­mię. Pie­sek nie lu­bił, kiedy jego pani wcho­dziła tam, gdzie nie mógł pójść za nią. Wy­so­kie drzewa, rzecz ja­sna, znaj­do­wały się na pierw­szym miej­scu li­sty miejsc za­ka­za­nych dla zwie­rzaka.
– Już do­brze, Pi­xie – uspo­ko­iła psiaka dziew­czynka i po­dra­pała go za uszkiem. – Do­bry pies.
Kiedy otrze­py­wała ze spód­nicy ka­wałki lep­kiej kory, z góry do­biegł krzyk.
Serce po­de­szło Ha­zel do gar­dła, bo roz­po­znała głos sio­stry.
– Pe­arl! – za­wo­łała, ale nie do­cze­kała się od­po­wie­dzi. Od razu po­my­ślała o Po­szu­ki­wa­czu.
Po­szu­ki­wacz był mroczną istotą, która gra­so­wała w la­sach i czy­hała na sa­mot­nych wę­drow­ców. Miej­scowa le­genda gło­siła, że je­śli ja­kiś pe­cho­wiec wpadł w ręce Po­szu­ki­wa­cza, już ni­gdy po­tem go nie wi­dziano.
Ha­zel jed­nak wie­działa, że to tylko bajki. Prze­cież była za mą­dra, by w nie wie­rzyć. Poza tym krzyk do­biegł z góry. Ha­zel za­darła głowę i zmru­żyła oczy, wpa­tru­jąc się w po­ro­śnięte zie­lo­nym igli­wiem ga­łę­zie.
– Pe­arl! – za­wo­łała jesz­cze raz.
Tym ra­zem usły­szała od­po­wiedź.
– Tu je­stem! – od­parła Pe­arl prze­ni­kli­wym, pi­skli­wym gło­sem. – Utknę­łam! Za­raz się ze­śli­zgnę!
Ha­zel ru­szyła wraz z Pi­xiem w kie­runku, z któ­rego roz­le­gło się wo­ła­nie. Mię­dzy ga­łę­ziami po­bli­skiej so­sny wi­dać było frag­ment spód­niczki z ko­ron­kową fal­banką, a nieco wy­żej za­tro­skaną bu­zię Pe­arl.
Ha­zel oparła dło­nie na bio­drach.
– Ja­kim cu­dem utknę­łaś, a jed­no­cze­śnie się ze­śli­zgu­jesz? To nie­moż­liwe.
– Nie ga­daj, tylko mi  p o m ó ż!
Ga­łąź za­trzę­sła się gwał­tow­nie.
Ha­zel wes­tchnęła i wspięła się na naj­niż­szy ko­nar drzewa. Ze wszyst­kich stron oto­czyły ją zie­lone igiełki, wy­mie­rzone w nią ni­czym setki oskar­ży­ciel­skich pal­ców. Choć Ha­zel miała do­piero trzy­na­ście lat, cza­sami czuła się jak do­ro­sła – od­po­wia­dała nie tylko za sie­bie, ale rów­nież za młod­szą o dwa lata Pe­arl. Czę­ściej jed­nak miała wra­że­nie, że ni­gdy tak do końca nie do­ro­śnie. Wspięła się na na­stępną ga­łąź, a po­tem jesz­cze wy­żej. Osa­mot­niony Pi­xie skom­lał ża­ło­śnie, sie­dząc pod so­sną.
– Po­spiesz się! – po­na­gliła sio­strę Pe­arl.
Ha­zel kon­se­kwent­nie zmie­rzała w górę po chro­po­wa­tych ga­łę­ziach, a kiedy zna­la­zła się po­nad sie­dem me­trów nad zie­mią, w końcu do­strze­gła zna­jomą syl­wetkę.
Pe­arl zwi­sała z drzewa, ucze­piona rę­kami ga­łęzi nad głową. Sztywne po­de­szwy jej bu­tów opie­rały się na ga­łęzi po­ni­żej. Gę­sta brą­zowa czu­pryna za­plą­tała się w górną ga­łąź so­sny i two­rzyła na gło­wie dziew­czynki coś na kształt pio­nowo ster­czą­cego knota.
Na ten po­cieszny wi­dok Ha­zel wy­buch­nęła śmie­chem.
– Ha­zel – wy­sa­pała Pe­arl, gdy star­sza sio­stra do­tarła do ga­łęzi tuż pod nią. – Nie wy­trzy­mam!
Ha­zel zmie­rzyła ją wzro­kiem. Je­śli Pe­arl pu­ści ga­łąź nad głową, by chwy­cić się tej grub­szej po­ni­żej, po­wy­rywa so­bie włosy. A je­śli rze­czy­wi­ście nie wy­trzyma i osłabi chwyt, spad­nie pro­sto na zie­mię.
– Coś ty ro­biła, że ci się tak włosy za­plą­tały? – za­in­te­re­so­wała się Ha­zel. Pod­cią­gnęła się na ga­łąź, na któ­rej wspie­rała się sio­stra.
Ko­nar się za­ko­ły­sał i Pe­arl kur­czowo za­ci­snęła palce.
– Nic nie ro­bi­łam! – W gło­sie Pe­arl po­brzmie­wał strach, ale Ha­zel wi­działa, że dziew­czynka aż wy­dyma noz­drza ze zło­ści. – Same się za­plą­tały!
– To trzeba było uwa­żać – od­parła Ha­zel, jak na roz­sądną star­szą sio­strę przy­stało. Ten ton za­wsze do­pro­wa­dzał Pe­arl do szału. – Nie ru­szaj się.
Star­sza sio­stra oto­czyła ra­mie­niem lepki pień so­sny, a kiedy usa­do­wiła się mię­dzy drze­wem a Pe­arl, drugą ręką się­gnęła do kie­szeni.
– Co ty ro­bisz? – szep­nęła Pe­arl, kiedy Ha­zel wy­jęła scy­zo­ryk z rę­ko­je­ścią z ma­cicy per­ło­wej.
„To nie jest od­po­wied­nia za­bawka dla dziew­czynki”, po­wie­działa go­spo­dyni, pani Raw­lins, kiedy Ha­zel ku­piła so­bie scy­zo­ryk za pie­nią­dze, które do­stała na uro­dziny. Ale matka Ha­zel skwi­to­wała to po­błaż­li­wym uśmie­chem, a oj­ciec ro­ze­śmiał się i po­wie­dział: „A niech się bawi, czym chce”. I tak to Ha­zel za­trzy­mała scy­zo­ryk. Mało tego – wszę­dzie go ze sobą za­bie­rała: nad je­zioro, do lasu, a na­wet do ko­ścioła, dys­kret­nie cho­wa­jąc go do to­rebki ni­czym praw­dziwa dama.
Poza tym to wcale nie była za­bawka.
– Te­raz się nie ru­szaj – po­wtó­rzyła Ha­zel i chwy­ciła splą­tane włosy sio­stry. Oparła się o pień drzewa i ostrym scy­zo­ry­kiem od­cięła włosy od ga­łęzi.
Uwol­niona Pe­arl krzyk­nęła, wy­pu­ściła z rąk ko­nar zwi­sa­jący nad jej głową i ucze­piła się pnia so­sny.
– No i po wszyst­kim – oznaj­miła Ha­zel, cho­wa­jąc scy­zo­ryk z po­wro­tem do kie­szeni. – Ja zejdę pierw­sza.
Scho­dziła, ska­cząc z ga­łęzi na ga­łąź, a kiedy wy­lą­do­wała na ziemi, Pi­xie po raz ko­lejny wy­ko­nał wo­kół niej ra­do­sny pląs.
Pe­arl ze­szła nieco wol­niej i mniej ener­gicz­nie, ale w końcu i ona ze­sko­czyła na po­kryte igli­wiem le­śne runo. Ob­rzu­ciła szyb­kim spoj­rze­niem po­dra­pane dło­nie, po czym do­tknęła czubka głowy. Nad czo­łem miała nie­równą, po­szar­paną szcze­cinę, która na tle dłu­gich wło­sów wy­glą­dała nie­zbyt twa­rzowo – jak po­lanka w środku lasu. Kępka krót­kich wło­sów w po­łą­cze­niu z prze­ra­że­niem, które od­ma­lo­wało się na twa­rzy Pe­arl, spra­wiły, że Ha­zel wy­bu­chła nie­kon­tro­lo­wa­nym śmie­chem.
Sio­stra wpa­try­wała się w nią po­chmur­nym wzro­kiem. Na­stro­szone włosy drgały, szar­pane wia­trem.
– Prze­cież to tylko włosy – ode­zwała się Ha­zel, kiedy w końcu się opa­no­wała. – Od­ro­sną.
– Ale do­piero za parę mie­sięcy – od­parła Pe­arl. – Poza tym nie przej­muję się głu­pimi wło­sami.
– A czym?
– Wszy­scy się do­wie­dzą! – Zroz­pa­czona Pe­arl wy­trzesz­czyła oczy. – Do­wie­dzą się, że znów cho­dzi­łam po drze­wach. Zo­stanę uka­rana i na­wet nie będę mo­gła uda­wać, że tego nie zro­bi­łam, bo do­wód mam na gło­wie!
– Prze­cież ja też cho­dzi­łam po drze­wach – przy­po­mniała jej Ha­zel.
– Ale ty mo­żesz po­wie­dzieć, że mu­sia­łaś, bo po­ma­ga­łaś mi zejść. I wyj­dziesz na bo­ha­terkę, a ja na ło­buza, jak za­wsze.
– Nie­prawda – za­pro­te­sto­wała Ha­zel, choć wie­działa, że w sło­wach sio­stry kryje się ziarno prawdy. Ha­zel była spryt­niej­sza, bar­dziej opa­no­wana i znacz­nie le­piej po­tra­fiła uda­wać do­brze wy­cho­waną dziew­czynkę ze zna­mie­ni­tej ro­dziny. Spóź­niała się i rwała poń­czo­chy tak samo czę­sto jak młod­sza sio­stra, ale znacz­nie le­piej ukry­wała swoje prze­wi­nie­nia i po­tra­fiła wy­my­ślać wia­ry­godne kłam­stwa na po­par­cie swo­jej wer­sji wy­da­rzeń.
– Prze­cież wiesz, że mama i tata nic ci nie zro­bią – uspo­ka­jała sio­strę Ha­zel.
– Ale pani Raw­lins zrobi – de­ner­wo­wała się Pe­arl. – Już i tak na­py­ta­łam so­bie biedy, kiedy kra­dłam ja­gody z ogródka Eph­ra­imów. Ostrze­gła mnie wtedy, że je­śli nie będę się przy­zwo­icie za­cho­wy­wać przez resztę lata, to za­bie­rze nam Pi­xiego i ko­muś go odda.
Kiedy pie­sek usły­szał swoje imię, trą­cił no­skiem dłoń Pe­arl. Dziew­czynka po­gła­skała go z roz­tar­gnie­niem.
Ha­zel chwy­ciła sio­strę za ra­mię.
– Nie może nam za­brać Pi­xiego, głup­ta­sie. On jest nasz. Do­sta­ły­śmy go od taty. Je­śli Raw­li­sica go ko­muś odda, oj­ciec ją wy­rzuci.
Ale ro­dzina nie da­łaby so­bie rady bez pani Raw­lins i dziew­czynki do­brze o tym wie­działy. Gdyby nie go­spo­dyni, dom szybko po­padłby w ru­inę. Oj­ciec dziew­czy­nek czę­sto po­wta­rzał, że bez pani Raw­lins już dawno po­mar­liby z głodu, zimna albo brudu.
Pe­arl nie od­ry­wała wzroku od ziemi. Miała tak smutną bu­zię, że Ha­zel zro­biło się jej żal. W końcu wes­tchnęła, wy­jęła scy­zo­ryk z kie­szeni, chwy­ciła ko­smyk wła­snych wło­sów i ucięła go.
– Może być?
Pe­arl spoj­rzała na sio­strę i otwo­rzyła usta, jakby chciała coś po­wie­dzieć. Ką­ciki jej ust unio­sły się de­li­kat­nie.
– A je­żeli ktoś za­pyta, co się stało – po­wie­działa Ha­zel – to po­wiemy, że spa­ce­ro­wa­ły­śmy po le­sie, ale przez nie­uwagę za­plą­ta­ły­śmy włosy w ni­sko zwi­sa­jącą ga­łąź, lepką od ży­wicy. No i nie było in­nego wyj­ścia, mu­sia­ły­śmy się ja­koś uwol­nić.
To po­wie­dziaw­szy, dziew­czynka rzu­ciła na zie­mię ucięte pa­smo. Pi­xie po­wą­chał je, a po­tem gło­śno kich­nął. Brą­zowe włosy i rdzawe igli­wie unio­sły się w po­wie­trzu do­okoła niego.
Ha­zel scho­wała scy­zo­ryk.
– Albo obie bę­dziemy miały kło­poty, albo żadna z nas.
Pe­arl uśmiech­nęła się nieco sze­rzej. Ha­zel wie­działa już, że jej pro­po­zy­cja spo­tkała się z uzna­niem. Po­dzielą się kłam­stwem po po­ło­wie. Tym spo­so­bem będą miały ko­lejną ta­jem­nicę, która je po­łą­czy.
– Idziemy – za­ko­men­de­ro­wała Ha­zel. – I tak spóź­nimy się na ko­la­cję.
– Do­bra – zgo­dziła się Pe­arl. – Ale nie idę na skróty.
Skrót pro­wa­dził przez kłodę po­ro­śniętą mchem, która łą­czyła dwa brzegi rzeki w jed­nym z węż­szych miejsc. Je­śli ktoś miał do­bre po­czu­cie rów­no­wagi i się nie bał, to mógł w ten spo­sób prze­pra­wić się przez wodę i ze­sko­czyć na ostre skały, a stam­tąd przejść na drugi brzeg.
Ha­zel zde­ner­wo­wała się na sio­strę.
– Prze­cież tam­tędy bę­dzie szyb­ciej!
– Ale po­ziom wody jest za wy­soki – na­rze­kała Pe­arl. – A poza tym Pi­xie się boi.
Pie­sek za­skom­lał ci­chutko.
– Niech wam bę­dzie. – Ha­zel wes­tchnęła. – Pój­dziemy przez most Pa­stora. Ale ra­dzę szybko prze­bie­rać no­gami.
Dziew­częta po­bie­gły przez las do mo­stu Pa­stora, który znaj­do­wał się nie­da­leko gra­nicy mia­steczka. Ku­dłaty psiak pę­dził przed sio­strami, a za nimi kładł się cień o wiele więk­szego, mrocz­nego bytu, który tylko cze­kał, by schwy­tać nic nie­podej­rze­wa­jące ofiary.

 
Ko­niec roz­działu. Fiona prze­su­nęła pal­cami w dół strony. Wy­obra­ziła so­bie, jak Pe­arl i Ha­zel bie­gną po sta­rym drew­nia­nym mo­ście, a ich nie­równo wy­strzy­żone włosy ko­ły­szą się na wie­trze. Ar­den za nic nie ob­cię­łaby so­bie pa­sma wło­sów, żeby ra­to­wać Fionę. Nie mo­głaby so­bie po­zwo­lić na to, by źle pre­zen­to­wać się na lo­do­wi­sku, na­wet je­śli dzięki temu oca­li­łaby sio­strę przed su­rową karą.
Na­gle jedna z de­sek par­kietu w czy­telni skrzyp­nęła.
Fiona pod­nio­sła głowę.
Ni­kogo nie do­strze­gła, ale mię­dzy re­ga­łami ła­two się było scho­wać. Za­częła więc na­słu­chi­wać. Po chwili znów dało się sły­szeć czyjś krok, a po­tem ci­chut­kie znu­żone wes­tchnie­nie.
Fiona przy­ci­snęła do piersi ple­cak i szybko scho­wała się za półką z książ­kami. Nie miała ochoty na po­nowne spo­tka­nie z kimś nie­zna­jo­mym. Przy­warła do re­gału i za­marła w bez­ru­chu.
Ale za­pa­dła ci­sza.
Dziew­czynka otwo­rzyła książkę, by za­cząć na­stępny roz­dział. Je­śli na­wet w po­miesz­cze­niu roz­le­gło się ko­lejne skrzyp­nię­cie lub wes­tchnie­nie albo je­śli z dru­giego kąta ob­ser­wo­wały ją czy­jeś oczy, Fiona i tak nie zwró­ciła na to uwagi, bo lek­tura po­chło­nęła ją bez reszty.

 
Wesprzyj nas