Powieść „Powiedziała, że nie żałuje” przenosi nas na granicę norwesko-fińską, z której pięć kobiet wiosną 1945 roku wyrusza z obozu jenieckiego w kierunku Finlandii. Ich wędrówka będzie prowadziła nie tylko w rejony, gdzie każdy źle postawiony krok może kosztować życie, ale i w głąb siebie.


Przenikliwe i zaskakujące spojrzenie na wojnę oczami kobiet.

Jest wiosna 1945 roku, świat zmienia się nieodwracalnie. Na granicy norwesko-fińskiej pięć kobiet wyrusza z obozu jenieckiego w kierunku Finlandii. Wędrując przez zniszczone tereny Laponii, widzą brutalne skutki wojny, która odcisnęła piętno na miejscowych krajobrazach i ludności. Zmieniła też bohaterki.

Kilka lat wcześniej każda z nich znalazła się na życiowym zakręcie. Połączyły je przypadkowość losu i wspólne doświadczenie, które uznano za zdradę. Poczucie wstydu miesza się ze świadomością, że wędrówka wiedzie nie tylko w rejony, gdzie każdy źle postawiony krok będzie kosztował życie, ale i w głąb siebie.

„Powiedziała, że nie żałuje” to opowieść o utracie domu, kraju i tożsamości. O tym, czy możliwe jest życie po klęsce, kiedy nie ma dokąd wracać i nie wiadomo, czy ci, których się kiedyś kochało, wciąż na nas czekają.

„Obie decyzje, o pozostaniu i ruszeniu w dalszą drogę, były tak samo trudne, choć wymagały od kobiet innego rodzaju siły. Jednakowo trudno było patrzeć na coraz słabiej widoczne plecy tych, które poszły dalej, co na niknące na tle krajobrazu sylwetki tych, które zostały.”
– fragment

***

Tommi Kinnunen oddaje głos kobietom i pokazuje zupełnie nową perspektywę wojennych przeżyć. «Powiedziała, że…» to niezwykła i trudna herstoria. Opowieść zapomnianych i wzgardzonych, w których świecie nic nie jest czarno-białe.
Agnieszka Jankowiak-Maik, Babka od histy

Tommi Kinnunen
Powiedziała, że nie żałuje
Przekład: Sebastian Musielak
„Seria Dzieł Pisarzy Skandynawskich”
Wydawnictwo Poznańskie
Premiera: 11 stycznia 2023
 
 

Słowo od au­tora

Na dro­gach Pół­nocy

„Czy nie warto by o nich na­pi­sać? O tych po­wra­ca­ją­cych ko­bie­tach?”, spy­tał mnie mąż w sau­nie na­szego domku let­ni­sko­wego w pe­wien lu­towy week­end.
Za­czę­li­śmy roz­ma­wiać, wspo­mi­na­li­śmy ko­lejne epi­zody wojny la­poń­skiej[1], po­czy­na­jąc od tego, że na pew­nym eta­pie dru­giej wojny świa­to­wej w pół­noc­nej Fin­lan­dii było około dwu­stu ty­sięcy żoł­nie­rzy na­zi­stow­skiej ar­mii, a koń­cząc na tym, że w cen­trum mo­jego ro­dzin­nego Ku­usamo po woj­nie ostały się za­le­d­wie dwa domy. By­łem świeżo po lek­tu­rze książki Ma­rianne Ju­nili, ba­daczki z uni­wer­sy­tetu w Oulu, która opi­sała ko­eg­zy­sten­cję fiń­skiej lud­no­ści cy­wil­nej z nie­miec­kimi żoł­nie­rzami, i te­raz za­sta­na­wia­li­śmy się, co mo­gło po­pchnąć Finki do za­cią­gnię­cia się do pracy u na­zi­stów. Po ka­pi­tu­la­cji Nie­miec wszyst­kie ko­biety, które z La­po­nii prze­do­stały się z nie­miecką ar­mią do Nor­we­gii, wy­wie­ziono naj­pierw do Oslo, a po­tem drogą mor­ską prze­trans­por­to­wano do obozu w Hanko; już w dzie­ciń­stwie sły­sza­łem o ko­bie­tach, które wró­ciły do domu na pie­chotę. Wspo­mnia­łem rów­nież, że w la­tach osiem­dzie­sią­tych zda­rzyło mi się wy­stą­pić w sztuce Ri­tvy-Ka­iji La­iti­nen, gdzie był mię­dzy in­nymi po­ru­szony te­mat Fi­nek, które wró­ciły do do­mów z Nor­we­gii, i że na­uczy­cielka hi­sto­rii opo­wia­dała nam w gim­na­zjum o tych zmę­czo­nych, mil­czą­cych ko­bie­tach. Wszystko to wio­dło do py­ta­nia: „Czy nie warto by o nich na­pi­sać?”.
W gło­wie za­częły po­ja­wiać mi się ob­razy grupy ko­biet wę­dru­ją­cych przez zrów­naną z zie­mią La­po­nię do Ro­va­niemi. Nie­które wi­zje były cał­kiem wy­raźne: w jed­nej ko­bieta sie­dzi na po­bo­czu i pa­trzy na zni­ka­jące za za­krę­tem plecy po­zo­sta­łych, w dru­giej wszyst­kie wi­dzą zna­jome kra­jo­brazy, lecz jesz­cze ich nie roz­po­znają. Inne ob­razy były znów nie­ostre i bar­dziej przy­po­mi­nały wra­że­nia zmy­słowe: po­ły­sku­jąca w słońcu ta­fla je­ziora i ośle­pia­jąco zie­lony las. Smród ze spa­lo­nych do­mów, smak jęcz­mien­nego pod­pło­myka. To, jak czuć pod dło­nią do­piero od­ra­sta­jące włosy.
Wy­szli­śmy z sauny, umy­li­śmy się i po­bie­gli­śmy przez po­dwó­rze do domku, bo mocno sy­pał śnieg. Pod wie­czór spi­sa­łem te wszyst­kie ob­razy i nie­długo po­tem po­wstał za­rys po­wie­ści. W nocy wy­sła­łem do wy­dawcy mail: „Do Two­jej wia­do­mo­ści: dziś w sau­nie w La­itili zro­dził się po­mysł no­wej po­wie­ści”.
Za­czą­łem po­chła­niać in­for­ma­cje o wy­da­rze­niach z tam­tych lat. Czy­ta­łem o znisz­cze­niu La­po­nii, od­bu­do­wie sieci dro­go­wej i sy­tu­acji ko­biet na woj­nie. Od­wa­ży­łem się skon­tak­to­wać z Ma­rianne Ju­nilą – wy­py­ty­wa­łem ją o to, jak trak­to­wano Finki, które wró­ciły z wojny. Zba­da­łem kwe­stię ochrony po­gra­ni­cza Ra­mie­nia[2], sy­tu­ację miesz­ka­ją­cych tam Sa­amów i plany roz­mi­no­wy­wa­nia te­renu. W ar­chi­wach za­po­zna­łem się z pro­to­ko­łami prze­słu­chań z obozu w Hanko i prze­czy­ta­łem dy­ser­ta­cję o ko­bie­tach ewa­ku­owa­nych do Nie­miec, nie zna­la­złem jed­nak żad­nych ma­te­ria­łów o lo­sie tych ko­biet, które z Nor­we­gii wró­ciły pie­szo do do­mów. Nie było już szans na to, by od­szu­kać któ­rą­kol­wiek z nich, bo naj­młod­sze mia­łyby wów­czas pra­wie sto lat. Skon­tak­to­wa­łem się więc z moją na­uczy­cielką hi­sto­rii z gim­na­zjum i spy­ta­łem, czy zdą­żyła spi­sać ja­kieś wspo­mnie­nia. Od­po­wie­działa mi, że pró­bo­wała roz­ma­wiać z oso­bami, o któ­rych się mó­wiło, że wró­ciły z Nor­we­gii, lecz wszyst­kie ko­biety po jej py­ta­niach na­bie­rały wody w usta. W znisz­czo­nych wsiach La­po­nii nie było bez­piecz­nie przy­zna­wać się do tego, że pod ko­niec wojny ru­szyło się z Niem­cami na pół­noc.
Im głę­biej za­nu­rza­łem się w ar­chi­wa­liach, tym bar­dziej zmie­niały się moje wy­obra­że­nia o woj­nie. Jak to moż­liwe, że lu­dzie wra­cali do nor­mal­nego ży­cia po tym wszyst­kim, co zo­ba­czyli, zro­bili i prze­żyli w cza­sie wojny? Fi­no­wie, któ­rzy wal­czyli u boku ar­mii nie­miec­kiej, mają swoje to­wa­rzy­stwo pa­mięci, na­to­miast z pra­cu­ją­cych dla tej sa­mej ar­mii Fi­nek zro­biono po woj­nie albo kurwy, albo na­sto­latki, któ­rym mi­łość ude­rzyła do głowy. Dla­czego czyny męż­czyzn uspra­wie­dli­wia się roz­ka­zami z góry, a ko­biety obar­cza się od­po­wie­dzial­no­ścią in­dy­wi­du­alną?
La­tem 2019 roku od­by­li­śmy po­dróż do la­poń­skiego Ra­mie­nia, gdzie szu­ka­li­śmy po­zo­sta­ło­ści tam­tej szosy, po któ­rej ka­za­łem wę­dro­wać swoim bo­ha­ter­kom. Mąż wie­lo­krot­nie wy­sa­dzał mnie na tej le­śnej dro­dze i od­jeż­dżał z dziec­kiem ka­wa­łek da­lej, po­zwa­la­jąc mi iść wy­dep­ta­nym pia­chem. Wsłu­chi­wa­łem się w od­głos wła­snych kro­ków, za­cią­ga­łem się za­pa­chem let­niego lasu i ro­bi­łem zdję­cia kwia­tów i krze­wi­nek. Po po­wro­cie do sa­mo­chodu py­ta­łem swo­jego do­mo­wego bio­loga, co to za ro­śliny. Dziecko na tyl­nym sie­dze­niu ba­wiło się pla­sti­ko­wymi ku­cy­kami.
Ku­siła mnie myśl, by na­pi­sać po­wieść o sa­mej po­dróży. W mo­ich wcze­śniej­szych książ­kach bo­ha­te­ro­wie są ra­czej sta­tyczni: bu­dują domy i je za­miesz­kują, a tym ra­zem bo­ha­terki miały po pro­stu iść. Mieć wo­kół sie­bie wy­łącz­nie na­gie szczyty tun­turi i pół­nocne wrzo­so­wi­ska, rwące stru­mie­nie i chci­wie bu­dzący się do ży­cia las. Poza tym chcia­łem na­pi­sać o woj­nie la­poń­skiej. Kiedy przed laty prze­pro­wa­dza­łem się na po­łu­dnie Fin­lan­dii, za­uwa­ży­łem, że lu­dzie do­brze znają te wy­da­rze­nia dru­giej wojny świa­to­wej, które ro­ze­grały się na Prze­smyku Ka­rel­skim czy w oko­li­cach Ła­dogi, lecz wo­jenne losy Pół­nocy są dla nich znacz­nie mniej ja­sne.
Pod­czas pracy nad książką naj­cie­kaw­sze były dla mnie mo­menty, gdy mo­głem się za­trzy­mać i za­du­mać nad tym, czyje opo­wie­ści spi­suję. W ży­ciu każ­dego czło­wieka za­cho­dzą wiel­kie zmiany, czę­sto jed­nak do­cie­rają do nas je­dy­nie hi­sto­rie tych naj­sil­niej­szych. Każdy musi do­ko­ny­wać wy­bo­rów, o któ­rych do­piero po cza­sie może po­wie­dzieć, czy były do­bre czy złe. Do jed­na­ko­wych de­cy­zji mogą po­py­chać bar­dzo różne mo­tywy. W opi­sach wojny au­to­rzy sku­piają się naj­czę­ściej na bo­ha­ter­skich wal­kach męż­czyzn i wy­trwa­ło­ści ko­biet pod­czas ewa­ku­acji – to ta­kim lu­dziom sta­wia się po­mniki i dla nich ogła­sza się święta pań­stwowe. A na opo­wia­da­nia ci­chych bo­ha­te­rów tra­fia się rzadko. W Ku­usamo wszy­scy wie­dzą, że nie­miecki ogień nie stra­wił dwóch do­mów w cen­trum mia­steczka, ale o trze­cim oca­la­łym bu­dynku, domku ko­biety świad­czą­cej pod­czas wojny usługi sek­su­alne, pod­ręcz­niki hi­sto­rii mil­czą. Nie zo­stał on też ob­jęty ochroną za­byt­ków.
Książka jest go­towa. Nie można jej trak­to­wać jak dzieło hi­sto­ryczne, kilka szcze­gó­łów, któ­rych praw­dzi­wo­ści nie mogę pod­wa­żać, mu­sia­łem nieco zmie­nić. Mimo to będę szczę­śliwy, je­żeli moja po­wieść choćby w nie­wiel­kim stop­niu zdoła opi­sać to, co się przy­da­rzyło ko­bie­tom, które po po­wro­cie do do­mów z wojny wo­lały już do śmierci ni­gdy ni­komu nie mó­wić o pew­nym eta­pie swo­jego ży­cia.

I

Pod wie­czór ko­biety wy­szły na uliczki portu i jesz­cze da­lej, tam, gdzie wzno­szące się z mo­rza zbo­cze było zwień­czone stro­mymi ska­łami Nar­vik­fjel­let. Irene zna­la­zła do­bry punkt ob­ser­wa­cyjny, wdra­pała się na wy­soki głaz, z któ­rego roz­ta­czał się wi­dok na port. Wszyst­kie ko­biety wpa­try­wały się w ten sam nie­miecki sta­tek pa­sa­żer­ski i zni­ka­ją­cych w jego cze­lu­ściach żoł­nie­rzy. Irene za­sta­na­wiała się, po co w ogóle tu­taj przy­szła. Chcia­łaby pew­nie jesz­cze raz zo­ba­czyć Klausa, może ży­czyć mu szczę­śli­wej po­dróży. Albo po­dzię­ko­wać, choć sama nie była pewna za co.
Wie­działa, że wojna ma się ku koń­cowi, na­wet je­żeli nie wolno było mó­wić o tym na głos. Całą Pół­noc znisz­czono, wy­co­fu­jący się Niemcy spa­lili La­po­nię i Fin­n­mark do go­łej ziemi: wiatr jesz­cze długo po­tem niósł do portu smro­dliwy dym i sa­dzę znad zgliszcz. Żoł­nie­rze zo­stali prze­rzu­ceni tu­taj, do portu nad Mo­rzem Nor­we­skim, skąd statki za­bie­rały ich z po­wro­tem do Nie­miec, byli po­trzebni do obrony Ber­lina za­gro­żo­nego ze wschodu i z za­chodu. Przy­byłe tu z ar­mią ko­biety, ta­kie jak ona i wszyst­kie tu­taj, wcze­śniej też za­bie­rano, co prawda tylko po kil­ka­dzie­siąt na sta­tek, ale do­bre i to. Jed­nak z każ­dym ko­lej­nym za­ła­dun­kiem liczba przyj­mo­wa­nych na po­kład była co­raz mniej­sza, a na ostat­nie statki po­dobno nie wpusz­czono już żad­nej.
Od mo­rza dął prze­ni­kliwy wiatr. Ko­biety sto­jące naj­bli­żej brzegu krzy­żo­wały ra­miona na pier­siach i cia­śniej otu­lały się płasz­czami. Irene po­sta­wiła koł­nierz swo­ich ka­ra­ku­łów. Ro­zej­rzała się. Na brzegu było pełno ko­biet, ale pa­no­wała tam ci­sza.

 
Wiele ko­biet pa­trzą­cych te­raz na port wcze­śniej usi­ło­wało do­stać się na sta­tek. Nie­które pła­kały i krzy­czały na kei, inne pró­bo­wały prze­mó­wić do ro­zumu ofi­ce­rom sztabu albo ka­pi­ta­nom trans­por­tow­ców. Jak ar­mia nie­miecka po­ra­dzi so­bie bez pie­lę­gnia­rek, sze­fo­wych kan­tyn, ku­cha­rek i pra­czek? Jak to moż­liwe, że ta praca z dnia na dzień cał­kiem stra­ciła war­tość? Gdzie znajdą ko­goś na ich miej­sce, skąd we­zmą nowe ręce do ro­boty?
Część ko­biet z ko­lei przy­zna­wała otwar­cie, że boi się na­dej­ścia od­dzia­łów so­wiec­kich, a na­wet fiń­skich, od­kąd Fi­no­wie wy­po­wie­dzieli Niem­com so­jusz i oba na­rody zna­la­zły się po prze­ciw­nych stro­nach frontu. Co się sta­nie z pra­cu­ją­cymi dla Niem­ców Fin­kami, kiedy wpadną w łapy Ru­skich? Irene już przed Bo­żym Na­ro­dze­niem wi­działa kro­niki fil­mowe o ko­bie­tach z Nem­mers­dorf zgwał­co­nych i za­mor­do­wa­nych przez czer­wo­no­ar­mi­stów. O ta­kich rze­czach jed­nak gło­śno się nie mó­wiło.
No i był jesz­cze je­den ważny po­wód, by za­brać się z Niem­cami: część ko­biet była w za­awan­so­wa­nej ciąży. Czy to się go­dzi, żeby Kur­to­wie, Han­so­wie, Oli­ve­ro­wie i Frit­zo­wie po­rzu­cali za­ło­żone tu, na Pół­nocy, ro­dziny i ucie­kali na za­wsze do da­le­kiej Rze­szy? Nie­które pary już od kilku ład­nych lat pla­no­wały wspólną przy­szłość, chłopcy za­cho­dzili w głowę, co też matka po­wie na kan­dy­datkę na sy­nową z Ta­ival­ko­ski, kiedy po woj­nie po­jadą ra­zem do Köln.
Ciąża była dla sztabu prze­ko­nu­ją­cym ar­gu­men­tem. Brze­mien­nym wy­zna­czano miej­sca na stat­kach lub prze­wo­żono je do Oslo, gdzie miały cze­kać na dal­szy trans­port, po­nie­waż nowa oj­czy­zna po­trze­bo­wała dzieci. Resztę ko­biet od­sy­łano z kwit­kiem. Próżno było się po­wo­ły­wać na waż­ność swo­jej pracy, próżno opi­sy­wać przy­wią­za­nie do swo­jego Niemca. „Mi­łość to wy­twór cho­rego mó­zgu”, uci­nał ka­pi­tan statku i roz­ka­zy­wał ma­ry­na­rzom znieść la­men­tu­jącą ko­bietę z po­wro­tem na ląd.
Jed­nak więk­szość z nich chęci wy­jazdu do Rze­szy nie ar­gu­men­to­wała mi­ło­ścią, bo do Nor­we­gii nie przy­wio­dły ich uczu­cia, lecz umie­jęt­no­ści za­wo­dowe, na które Niemcy mieli za­po­trze­bo­wa­nie, ale te wy­ja­śnie­nia nie dały żad­nej prawa wej­ścia na po­kład. Do tego upraw­niał je­dy­nie roz­py­cha­jący się w brzu­chu matki nowy oby­wa­tel Rze­szy.
W kan­ty­nie Irene sły­szała, że nie­które młod­sze pró­bo­wały wtar­gnąć na po­kład siłą. Wbie­gały z pła­czem na trap i cze­piały się re­lingu, la­men­tu­jąc, że wróg się zbliża. Na tym eta­pie wojny płacz nie ro­bił już jed­nak wra­że­nia na ni­kim; ma­ry­na­rze mieli po pro­stu wię­cej ro­boty ze zno­sze­niem ko­biet z po­wro­tem na keję. Po­dobno wrzu­cali je do ba­senu por­to­wego, a nie­liczne, któ­rym udało się ja­koś za­de­ko­wać na statku, koń­czyły na­wet za burtą. Irene nie wie­działa, czy można w te opo­wie­ści wie­rzyć. Komu by się chciało po­twier­dzać ta­kie sen­sa­cje? Cza­sem my­ślała, że te okrutne po­gło­ski roz­pusz­cza się ce­lowo. W końcu ła­twiej rzą­dzić kimś, kto się boi.
Jesz­cze ja­kiś czas temu i ona wy­obra­żała so­bie, że po­pły­nie do Nie­miec, mó­wili o tym od sa­mego po­czątku. Klaus po­szedł na roz­mowę do bez­po­śred­niego prze­ło­żo­nego, żeby wy­ba­dać grunt, ale nie do­cze­kał się żad­nej od­po­wie­dzi i wię­cej już nie pró­bo­wał. Skoro na po­kład nie we­szły na­wet te młode i brze­mienne dziew­częta, to dla­czego mie­liby za­brać ją? Poza tym Irene zu­peł­nie nie wie­działa, co mia­łaby póź­niej w tych Niem­czech ro­bić. A tu, na Pół­nocy, wojna już nie­długo się skoń­czy. I trzeba bę­dzie się zde­cy­do­wać, co da­lej, w którą stronę się udać. Tym­cza­sem jed­nak nie ro­biła nic. Nie wie­działa jesz­cze, do­kąd stąd ru­szy.

 
Żoł­nie­rze wcho­dzili po tra­pie na po­kład i zni­kali w cze­lu­ściach statku. Kilku zo­stało przy re­lingu i część ko­biet na brzegu wy­cią­gała szyje, pró­bu­jąc do­strzec zna­jomą twarz. Więk­szość ko­biet jed­nak nie wy­pa­try­wała ni­kogo. Niemcy na statku śmiali się i po­sy­łali im ca­łusy. Ich liebe dich. Dla nich unie­sione ręce ko­biet były je­dy­nie sen­ty­men­tal­nym ge­stem mi­ło­ści, a nie roz­pacz­li­wym wo­ła­niem o za­bra­nie na po­kład, umoż­li­wie­nie ucieczki z tego śle­pego za­ułka, do któ­rego wpę­dziła je wojna. Żoł­nie­rze nie ro­zu­mieli stra­chu, który ści­skał serca po­zo­sta­ją­cych na lą­dzie. Oni nie mu­sieli się bać, bo za nich za­wsze ktoś od­po­wiada, a ko­biety są na woj­nie zdane na sie­bie, po­lują na nie wszy­scy.
Irene nie chciało się już szu­kać twa­rzy Klausa w tłu­mie, z tej od­le­gło­ści zresztą i tak nie od­róż­ni­łaby jej od in­nych. Pew­nie roz­po­zna­łaby go po cho­dzie czy spo­so­bie trzy­ma­nia głowy, tylko co by jej z tego przy­szło. On też by jej nie zo­ba­czył, choćby na­wet wpa­dło mu do głowy szu­kać jej wzro­kiem na brzegu.

 
Wesprzyj nas