„Nigdy nie chodziłam na terapię, bo lubię żyć z własnymi demonami. Lubię sama rozwiązywać pewne sprawy i myślę, że ta książka to właśnie taki potężny autowywiad”. Laureatka Bookera, której powieść „Dziewczyna, kobieta, inna” także w Polsce odbiła się szerokim echem, w książce „Manifest” szczerze opowiada o sobie, pisarstwie, nierównościach kulturowych…


W 2019 roku Bernardine Evaristo została pierwszą w historii czarną kobietą, która zdobyła Nagrodę Bookera za brawurową powieść „Dziewczyna, kobieta, inna”, a teraz powraca z intymną i szczerą opowieścią o tym, jak tego dokonała.

Urodziła się jako czwarta z ośmiorga dzieci ze związku Brytyjki i Nigeryjczyka. W wieku osiemnastu lat opuściła rodzinny dom, aby szukać własnego miejsca w świecie. Od tego momentu całe swoje życie oraz decyzje, które podejmowała, podporządkowała twórczości. Pisarstwo stało się jej domem na stałe. Dziś mówi o sobie, że czuje się niepowstrzymana.

W „Manifeście” Evaristo przygląda się swojemu dziedzictwu i latom dzieciństwa. Analizuje styl życia i relacje z innymi. Zgłębia genezę i naturę własnej kreatywności oraz działalności aktywistycznej.

To książka dla każdego, kto kiedykolwiek czuł się wykluczony lub znalazł się na marginesie, i dla każdego, kto chce zostawić po sobie ślad na ziemi. To manifest nieustraszoności.

***

«Manifest» jest piękną, wnikliwą i szczerą książką o tym, że nigdy nie wolno się poddawać, nawet kiedy zdaje ci się, że twoje pisarstwo trafia w próżnię. To także rozważania o przemianie osobistej, nierównościach kulturowych, aktywizmie, przynależności, miłości i przyjaźni, a przed wszystkim o potędze kreatywności.
Elif Shafak

To przewodnik po umyśle literackiej pionierki.
„Observer”

Sugestywna opowieść o drodze, którą przeszła Evaristo, by dotrzeć na szczyt swojej profesji, poruszająca, ale także pełna humoru, szczerych anegdot i wyznań.
„Independent”

Mocny manifest wygłoszony mocnym pisarskim głosem. Bernardine Evaristo opowiada nam o tym, co powstaje na skrzyżowaniu biografii, wyobraźni i uporu: świetna literatura.
Dominika Słowik

Niemal sto lat po słynnym eseju Virginii Woolf Bernardine podkreśla, że do spełnienia potrzebny jest własny pokój, własne pieniądze, własną pasja, własny głos, własny styl. Swoim «Manifestem» potwierdza, że jest jednym z najważniejszych feministycznych głosów we współczesnej literaturze.
Karolina Sulej

Eseje Evaristo mają dwa podstawowe walory – pozwalają na wgląd w biografię autorki, ale pokazują też, jak pisarka konstruuje opowieść o sobie i w jaki sposób proza życia staje się literaturą.
Olga Wróbel

Bernardine Evaristo
Manifest
Przekład: Kaja Gucio
Wydawnictwo Poznańskie
Premiera: 7 września 2022
 
 

Wpro­wa­dze­nie

 
Kie­dy w 2019 roku zdo­by­łam Na­gro­dę Bo­oke­ra za po­wie­ść Dziew­czy­na, ko­bie­ta, inna, uzna­no, że osi­ągnęłam suk­ces „z dnia na dzień” – po czter­dzie­stu la­tach pra­cy w bra­nży ar­ty­stycz­nej. Mia­łam na kon­cie pew­ne osi­ągni­ęcia i wy­ró­żnie­nia, nie­mniej nie by­łam sze­ro­ko roz­po­zna­wal­na. Po­wie­ść zy­ska­ła sta­tus be­st­sel­le­ra nu­mer je­den i uka­za­ła się w licz­nych prze­kła­dach, przy­ci­ąga­jąc uwa­gę, ja­kiej od daw­na pra­gnęłam dla swo­jej twór­czo­ści. W nie­zli­czo­nych wy­wia­dach opo­wia­da­łam o dłu­giej dro­dze, któ­ra do­pro­wa­dzi­ła mnie na wy­ży­ny. Mó­wi­łam, że czu­ję się nie­po­wstrzy­ma­na – bo do­ta­rło do mnie, że taka wła­śnie by­łam, od­kąd w wie­ku osiem­na­stu lat opu­ści­łam ro­dzin­ny dom, by na wła­sną rękę szu­kać so­bie miej­sca w świe­cie.
My­ślę, że źró­deł mo­jej twór­czo­ści mo­żna do­szu­ki­wać się w moim dzie­ci­ństwie, za­ple­czu kul­tu­ro­wym i tych czyn­ni­kach, któ­re ukszta­łto­wa­ły moje ży­cie. Wi­ęk­szo­ść osób zwi­ąza­nych ze sztu­ką ma ja­kieś wzor­ce do na­śla­do­wa­nia – pi­sa­rzy i pi­sar­ki, ar­ty­stów i ar­tyst­ki – lu­dzi twór­czych, któ­rzy ich in­spi­ru­ją, ale co jesz­cze skła­da się na pod­wa­li­ny na­szej pra­cy twór­czej i na­da­je kie­ru­nek na­szej ka­rie­rze? W ni­niej­szej ksi­ążce sta­ram się od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie – w tym celu przy­glądam się wła­sne­mu dzie­dzic­twu i la­tom dzie­ci­ństwa, sty­lo­wi ży­cia i re­la­cjom z in­ny­mi, ge­ne­zie i na­tu­rze mo­jej kre­atyw­no­ści, a ta­kże stra­te­giom roz­wo­ju oso­bi­ste­go i dzia­łal­no­ści ak­ty­wi­stycz­nej.
Oso­by, któ­re ze­tknęły się z moim pi­sar­stwem do­pie­ro te­raz, na eta­pie tego nie­daw­ne­go prze­ło­mu, do­wie­dzą się, cze­go po­trze­bo­wa­łam, by nie usta­wać w wy­si­łkach i sta­le się roz­wi­jać, te zaś, któ­re zma­ga­ją się z pro­ble­ma­mi od dłu­ższe­go cza­su i być może do­strze­gą w mo­jej opo­wie­ści ele­men­ty wła­snej hi­sto­rii, po­win­ny zna­le­źć w niej in­spi­ra­cję do podąża­nia wła­sną dro­gą i re­ali­zo­wa­nia swo­ich am­bi­cji.
Oto za­tem mój Ma­ni­fest – jak ni­g­dy się nie pod­da­wać, wspo­mnie­nia i re­flek­sje o moim ży­ciu.

Je­den

ān (sta­ro­an­giel­ski)
e.ni (jo­ru­ba)
a haon (ir­landz­ki)
ein (nie­miec­ki)
um (por­tu­gal­ski)
dzie­dzic­two, dzie­ci­ństwo, ro­dzi­na, po­cho­dze­nie

Jako rasa ludz­ka wszy­scy no­si­my w so­bie hi­sto­rię na­sze­go dzie­dzic­twa, a mnie cie­ka­wi, w jaki spo­sób moja wpły­nęła na to, jaką oso­bą i jaką pi­sar­ką się sta­łam. Wiem, że wy­wo­dzę się z dłu­giej li­nii osób, któ­re w po­szu­ki­wa­niu lep­sze­go ży­cia mi­gro­wa­ły od kra­ju do kra­ju, któ­re za­wie­ra­ły zwi­ąz­ki ma­łże­ńskie po­nad sztucz­ny­mi kon­struk­ta­mi gra­nic i stwo­rzo­ny­mi przez czło­wie­ka ba­rie­ra­mi kul­tu­ro­wy­mi i ra­so­wy­mi.
Moja an­giel­ska mat­ka po­zna­ła mo­je­go ni­ge­ryj­skie­go ojca na po­ta­ńców­ce dla człon­ków Wspól­no­ty Na­ro­dów w cen­trum Lon­dy­nu w 1954 roku. Stu­dio­wa­ła wte­dy w pro­wa­dzo­nym przez za­kon­ni­ce ka­to­lic­kim ko­le­gium na­uczy­ciel­skim w Ken­sing­ton; on przy­go­to­wy­wał się do za­wo­du spa­wa­cza. Po­bra­li się i w ci­ągu dzie­si­ęciu lat do­cho­wa­li się ośmior­ga dzie­ci. Kie­dy do­ra­sta­łam, okre­śla­no mnie mia­nem „mie­sza­ńca”, bo tak wów­czas na­zy­wa­no oso­by dwu­ra­so­we. Ka­te­go­rie tego typu – Mu­rzy­ni, ko­lo­ro­wi, czar­ni, dwu­ra­so­wi, ciem­no­skó­rzy – funk­cjo­nu­ją jako ogól­nie przy­jęte de­skryp­to­ry, do­pó­ki nie za­stąpi ich nowe okre­śle­nie. Dziś ro­zu­mie­my, że rasa tak na­praw­dę nie ist­nie­je – nie sta­no­wi bio­lo­gicz­ne­go fak­tu – a DNA wszyst­kich lu­dzi jest w dzie­wi­ęćdzie­si­ęciu dzie­wi­ęciu pro­cen­tach jed­na­ko­we. Dzie­lące nas ró­żni­ce nie mają cha­rak­te­ru na­uko­we­go, ale wy­ni­ka­ją z in­nych czyn­ni­ków, ta­kich jak śro­do­wi­sko. Nie­mniej rasa to część ży­cio­we­go do­świad­cze­nia i wła­śnie stąd bie­rze się jej ogrom­ne zna­cze­nie. To, że uświa­do­mi­my so­bie fik­cję rasy, nie ozna­cza, że mo­że­my zre­zy­gno­wać z po­wy­ższych ka­te­go­rii, a przy­naj­mniej jesz­cze nie te­raz.
W cza­sach mo­je­go dzie­ci­ństwa po­jęcie „czar­ne­go Bry­tyj­czy­ka” czy „czar­nej Bry­tyj­ki” ucho­dzi­ło za we­wnętrz­nie sprzecz­ne. Bry­tyj­czy­cy nie wi­dzie­li w lu­dziach nie­bia­łych wspó­ło­by­wa­te­li, a ci z ko­lei często iden­ty­fi­ko­wa­li się z kra­jem swo­je­go po­cho­dze­nia. Sama nie mia­łam in­ne­go wy­bo­ru, jak tyl­ko uwa­żać się za Bry­tyj­kę. To był kraj mo­ich na­ro­dzin, mo­je­go ży­cia, na­wet je­śli da­wa­no mi ja­sno do zro­zu­mie­nia, że tak na­praw­dę do nie­go nie na­le­żę, bo nie je­stem bia­ła. Ni­ge­ria po­zo­sta­wa­ła jed­nak czy­mś od­le­głym, kra­jem, z któ­re­go po­cho­dził mój oj­ciec, a o któ­rym nic nie wie­dzia­łam.
O wie­le wi­ęcej wiem o ro­dzi­nie ze stro­ny mat­ki niż ze stro­ny ojca. Nie tak daw­no temu od­kry­łam, że moje ko­rze­nie w Wiel­kiej Bry­ta­nii si­ęga­ją po­nad trzy­stu lat wstecz, do 1703 roku. Wie­dza ta przy­da­ła­by mi się w dzie­ci­ństwie, bo wzmoc­ni­ła­by moje po­czu­cie przy­na­le­żno­ści i da­ła­by mi amu­ni­cję prze­ciw­ko tym, któ­rzy w owym cza­sie na­ka­zy­wa­li mi i ka­żdej in­nej nie­bia­łej oso­bie wra­cać tam, skąd po­cho­dzi­my.
Nie cho­dzi o to, że trze­ba mieć bry­tyj­skie ko­rze­nie, żeby tu przy­na­le­żeć, a prze­ko­na­nie, że przy­na­le­ży się tyl­ko wte­dy, gdy się ta­kie ko­rze­nie ma, na­le­ży za­wsze nie­ustan­nie pod­wa­żać. Pra­wa do oby­wa­tel­stwa nie ogra­ni­cza­ją się do praw wy­ni­ka­jących z uro­dze­nia, a całą spra­wę od za­wsze kom­pli­ko­wa­ły oso­by, któ­re uzna­wa­no za „pod­da­nych” im­pe­rium bry­tyj­skie­go, ale nie na­masz­cza­no ich „oby­wa­tel­stwem”.
Do­sko­na­le ro­zu­miem, że te­sty DNA są kon­tro­wer­syj­ne, po­nie­waż po­szcze­gól­ne pod­mio­ty na pod­sta­wie swo­ich ba­dań uzy­sku­ją ró­żno­rod­ne wy­ni­ki, nie­mniej mnie i tak wy­da­ją się fa­scy­nu­jące. Mój test w ra­mach pro­jek­tu DNA An­ce­stry, któ­ry obej­mu­je osiem po­ko­leń wstecz, wy­ka­zał na­stępu­jące sza­cun­ko­we po­cho­dze­nie et­nicz­ne: „Ni­ge­ria: 38 pro­cent; Togo: 12 pro­cent; An­glia, pó­łnoc­no-za­chod­nia Eu­ro­pa: 25 pro­cent; Szko­cja: 14 pro­cent; Ir­lan­dia: 7 pro­cent; Nor­we­gia: 4 pro­cent”. (Wśród wy­mie­nio­nych ob­sza­rów są dwa pa­ństwa, któ­rych nie po­tra­fię po­wi­ązać z żad­nym ze zna­nych mi przod­ków: Szko­cja i Nor­we­gia).
Choć je­stem z po­cho­dze­nia tak samo czar­na, jak bia­ła, gdy lu­dzie na mnie pa­trzą, wi­dzą we mnie ojca, a nie mat­kę. To, że nie mogę przy­pi­sać so­bie bia­łej to­żsa­mo­ści, gdy­bym na­wet tego chcia­ła (a nie chcę), jest z na­tu­ry ir­ra­cjo­nal­ne i do­wo­dzi je­dy­nie, jak ab­sur­dal­na jest kon­cep­cja rasy.


Uro­dzi­łam się w 1959 roku w El­tham, a wy­cho­wa­łam w Wo­ol­wich, w po­łu­dnio­wym Lon­dy­nie. Przy­szłam na świat jako oso­ba płci że­ńskiej, z kla­sy ro­bot­ni­czej i nie­bia­ła, więc ogra­ni­cze­nia wo­bec mnie zo­sta­ły okre­ślo­ne, za­nim jesz­cze zdąży­łam otwo­rzyć usta i za­pła­kać z po­wo­du szo­ku spo­wo­do­wa­ne­go wy­pchni­ęciem mnie z przy­tul­ne­go łona mo­jej mat­ki, gdzie spędzi­łam dzie­wi­ęć mie­si­ęcy w zmy­sło­wej har­mo­nii ze swo­im stwór­cą. Przy­szło­ść nie ry­so­wa­ła się dla mnie po­my­śl­nie – prze­zna­czo­no mi rolę po­do­so­by: ule­głej, gor­szej, mar­gi­nal­nej, nie­istot­nej – praw­dzi­wie pod­rzęd­nej.
Kie­dy się uro­dzi­łam, w bry­tyj­skim par­la­men­cie za­sia­da­ło tyl­ko czter­na­ście ko­biet na sze­ściu­set trzy­dzie­stu mężczyzn, z cze­go wy­ni­ka, że kon­tro­lę nad kra­jem spra­wo­wa­li w dzie­wi­ęćdzie­si­ęciu sied­miu pro­cen­tach przed­sta­wi­cie­le płci męskiej. Na­sze spo­łe­cze­ństwo było za­tem pa­triar­chal­ne. To nie opi­nia, to fakt. W po­li­ty­ce rzad­ko słu­cha­no ko­biet i nie­wie­le uwa­gi po­świ­ęca­no ich pro­ble­mom zwi­ąza­nym z ma­cie­rzy­ństwem, ma­łże­ństwem, za­trud­nie­niem oraz wol­no­ścią sek­su­al­ną i re­pro­duk­cyj­ną, nie­wie­le ko­biet zaj­mo­wa­ło też wy­so­kie sta­no­wi­ska, pe­łni­ło funk­cje kie­row­ni­cze czy spra­wo­wa­ło ja­kąkol­wiek wła­dzę w kra­ju. Dziś oko­ło jed­nej trze­ciej osób za­sia­da­jących w bry­tyj­skim par­la­men­cie to ko­bie­ty.
Rok po mo­ich na­ro­dzi­nach pi­gu­łka dała ko­bie­tom swo­bo­dę wi­ęk­szej kon­tro­li nad wła­snym cia­łem, ale mi­nęło ko­lej­nych szes­na­ście lat, za­nim w 1975 roku usta­wy o rów­nej pła­cy i o za­ka­zie dys­kry­mi­na­cji ze względu na płeć spra­wi­ły, że dys­kry­mi­no­wa­nie ko­biet sta­ło się nie­le­gal­ne.
Mo­żna śmia­ło przy­pusz­czać, że odzie­dzi­czy­łam hi­sto­rię dru­go­rzęd­ne­go sta­tu­su ko­biet w spo­łe­cze­ństwie. Moja mat­ka, uro­dzo­na w 1933 roku, zo­sta­ła wy­cho­wa­na w ów­cze­snej tra­dy­cji, zgod­nie z któ­rą ko­bie­ta po­win­na pod­po­rząd­ko­wać się przy­szłe­mu mężo­wi i za­spo­ka­jać jego po­trze­by kosz­tem swo­ich. Mat­ka rze­czy­wi­ście była po­słusz­na spo­łecz­nym oby­cza­jom, wy­ma­ga­jącym od niej ule­gło­ści wo­bec wła­dzy mo­je­go ojca, do­pó­ki fe­mi­nizm dru­giej fali w la­tach sie­dem­dzie­si­ątych nie za­czął kwe­stio­no­wać i zmie­niać spo­łecz­nych po­staw, a wte­dy za­częła się bro­nić, czer­pi­ąc in­spi­ra­cję od swo­ich czte­rech na­sto­let­nich có­rek, któ­re wkra­cza­ły w wiek doj­rze­wa­nia w at­mos­fe­rze wi­ęk­szej swo­bo­dy. W ko­ńcu, po trzy­dzie­stu trzech la­tach ma­łże­ństwa, unie­za­le­żni­ła się od męża.

Po moim ojcu, ni­ge­ryj­skim imi­gran­cie, przy­by­łym do oj­czy­zny na po­kła­dzie bry­tyj­skie­go stat­ku w 1949 roku, odzie­dzi­czy­łam ko­lor skó­ry, któ­ry de­cy­do­wał o tym, jak po­strze­ga­no mnie w kra­ju mo­je­go uro­dze­nia – jako cu­dzo­ziem­kę, out­si­der­kę, obcą. Kie­dy się uro­dzi­łam, dys­kry­mi­na­cja ze względu na ko­lor skó­ry była jesz­cze le­gal­na i mu­sia­ło mi­nąć wie­le lat, za­nim na mocy usta­wy o sto­sun­kach ra­so­wych dok­try­na an­ty­ra­si­stow­ska zo­sta­ła w pe­łni wpro­wa­dzo­na do bry­tyj­skie­go pra­wa – po­cząw­szy od jej pierw­szej wer­sji z 1965 roku, kie­dy to za­ka­za­no prak­tyk ra­si­stow­skich w miej­scach pu­blicz­nych, aż po rok 1976, kie­dy prze­pi­sy na­bra­ły pe­łniej­sze­go wy­mia­ru.
Gdy mój oj­ciec przy­był do tego kra­ju, pa­no­wał tu inny mit – o ni­ższo­ści Afry­ka­nów jako dzi­ku­sów, roz­po­wszech­nia­ny od sa­me­go po­cząt­ku im­pe­rial­ne­go przed­si­ęw­zi­ęcia i trans­atlan­tyc­kie­go han­dlu nie­wol­ni­ka­mi. Oj­ciec po­cho­dził z ob­sza­ru, któ­ry przez pra­wie sto lat do­świad­czał ko­lo­nial­nych na­jaz­dów i pod­bo­jów. Im­pe­rium bry­tyj­skie pró­bo­wa­ło utrwa­lić mit, ja­ko­by cy­wi­li­zo­wa­ło bar­ba­rzy­ńskie kul­tu­ry, pod­czas gdy w rze­czy­wi­sto­ści cho­dzi­ło o nie­zmier­nie do­cho­do­we przed­si­ęw­zi­ęcie ka­pi­ta­li­stycz­ne.
O ile na te­mat po­wo­jen­nej ery Win­drush, czy­li fali emi­gra­cji z Ka­ra­ibów, po­wsta­ło mnó­stwo ba­dań i opra­co­wań, o tyle nar­ra­cje afry­ka­ńskie nie do­cze­ka­ły się rów­nie sta­ran­nej do­ku­men­ta­cji. Ist­nia­ło jed­nak mi­ędzy nimi wie­le po­do­bie­ństw. W mo­men­cie gdy mój oj­ciec jako mło­dy czło­wiek przy­był do Wiel­kiej Bry­ta­nii, zo­stał bru­tal­nie po­zba­wio­ny wła­sne­go wy­obra­że­nia o so­bie jako jed­no­st­ce i zmu­szo­ny do przy­jęcia na­rzu­co­nej to­żsa­mo­ści – chcąc nie chcąc, stał się wi­zu­al­nym ucie­le­śnie­niem wie­ków ne­ga­tyw­nej i fa­łszy­wej re­pre­zen­ta­cji. Wiel­ka Bry­ta­nia wer­bo­wa­ła lu­dzi z ko­lo­nii, by wy­pe­łnić lukę po ofia­rach II woj­ny świa­to­wej. Mój oj­ciec wy­ru­szył więc ze swo­jej oj­czy­zny, gdzie był po pro­stu zwy­kłym czło­wie­kiem, tym­cza­sem po przy­by­ciu na miej­sce za­miast po­wi­ta­nia go jako Syna Im­pe­rium cze­kał go nie­po­ha­mo­wa­ny ra­sizm tam­tych cza­sów.
Ja rów­nież uro­dzi­łam się na ni­ższych szcze­blach bry­tyj­skiej hie­rar­chii spo­łecz­nej, w sys­te­mie kla­so­wym, któ­ry rzu­to­wał na ja­ko­ść ży­cia i mo­żli­wo­ści, ist­nie­jącym po dziś dzień, choć już w znacz­nie bar­dziej mo­bil­nym spo­łecz­nie kra­ju. Nana, moja bab­cia po kądzie­li, była kraw­co­wą. Oj­ciec mo­jej mamy, Le­slie, był mle­cza­rzem, czy też, jak to się wte­dy na­zy­wa­ło, roz­no­si­cie­lem mle­ka. Wcze­śniej jego ro­dzi­na pro­wa­dzi­ła wła­sną mle­czar­nię. Moja mat­ka, ich je­dy­ne dziec­ko, uczęsz­cza­ła do przy­klasz­tor­ne­go gim­na­zjum. Kie­dy uko­ńczy­ła ko­le­gium na­uczy­ciel­skie i zo­sta­ła na­uczy­ciel­ką – pod­jęła pra­cę w jed­nym z nie­wie­lu za­wo­dów do­stęp­nych dla wy­kszta­łco­nych ko­biet na po­cząt­ku lat pi­ęćdzie­si­ątych – zna­la­zła się na do­brej dro­dze wio­dącej do kla­sy śred­niej. Jed­nak ma­łże­ństwo z Afry­ka­ni­nem spo­wo­do­wa­ło, że na­tych­miast spa­dła na sam dół dra­bi­ny spo­łecz­nej. W pew­nym sen­sie moja mat­ka zo­sta­ła czar­na przez zwi­ązek ma­łże­ński, a gdy uro­dzi­ły się jej dzie­ci – przez zwi­ązek bio­lo­gicz­ny; sta­ła się nie­ja­ko „ho­no­ro­wo czar­na”, je­śli mo­żna to tak ująć.
Mat­ka za­wsze po­wta­rza, że gdy po­zna­ła mo­je­go ojca, za­ko­cha­ła się w jego cha­rak­te­rze i nie zwra­ca­ła uwa­gi na ko­lor jego skó­ry. Ko­cha­ła go i swo­je dzie­ci, a my by­li­śmy dla niej ca­łym ży­ciem. Tyl­ko to się dla niej li­czy­ło, a nie ra­si­stow­skie bred­nie ob­cych, prze­ko­na­nych, że nie­któ­rzy są mniej lu­dźmi niż inni.
Mój oj­ciec miał ni­ge­ryj­skie i afro-bra­zy­lij­skie ko­rze­nie. Jego bli­źnia­cza sio­stra zma­rła, ro­dząc swo­je pierw­sze dziec­ko, za­nim on wy­je­chał do An­glii. Miał ta­kże trój­kę znacz­nie star­sze­go przy­rod­nie­go ro­dze­ństwa: dwie sio­stry, o któ­rych nic nie wiem, i bra­ta, któ­ry przy­był do Wiel­kiej Bry­ta­nii w 1927 roku, osia­dł w Li­ver­po­olu, oże­nił się z Ir­land­ką (przez co ro­dzi­na na za­wsze ze­rwa­ła z nią kon­takt) i do­cze­kał się trzech có­rek.
Oj­ciec, uro­dzo­ny w Ka­me­ru­nie Fran­cu­skim, wy­cho­wał się w La­gos, ów­cze­snej sto­li­cy Ni­ge­rii. Jego oj­ciec, Gre­go­rio Ban­ko­le Eva­ri­sto, zna­la­zł się w gro­nie osób, któ­re po­wró­ci­ły do Afry­ki Za­chod­niej z Bra­zy­lii, po tym jak w 1888 roku sko­ńczy­ło się tam nie­wol­nic­two. Moim zda­niem nie­wie­le wska­zu­je na to, by sam do­świad­czył znie­wo­le­nia. W Ni­ge­rii Gre­go­rio pra­co­wał jako cel­nik, co, jak sądzę, gwa­ran­to­wa­ło mu pe­wien sta­tus w spo­łe­cze­ństwie, i po­sia­dał dom w Dziel­ni­cy Bra­zy­lij­skiej w La­gos. Kie­dy wy­bra­łam się tam na po­cząt­ku lat dzie­wi­ęćdzie­si­ątych, obec­ni wła­ści­cie­le od razu po­ka­za­li mi akt sprze­da­ży do­ko­na­nej przez moją bab­cię, Ze­no­bię, na wy­pa­dek gdy­bym mia­ła się o nie­go upo­mnieć – pi­ęćdzie­si­ąt lat po fak­cie.
Gre­go­rio po­noć po­znał Ze­no­bię, swo­ją dru­gą żonę, w klasz­to­rze. Nie po­tra­fi­ła czy­tać ani pi­sać, za­tem naj­wy­ra­źniej nie po­bie­ra­ła tam nauk. Mam w swo­im po­sia­da­niu ofi­cjal­ny do­ku­ment z od­ci­skiem jej kciu­ka jako pod­pi­sem, na któ­ry pa­trzę ze wzru­sze­niem – to fi­zycz­ny do­wód jej uni­kal­ne­go ukła­du li­nii pa­pi­lar­nych. My ni­g­dy nie wy­bra­li­śmy się do Ni­ge­rii, a ona nie od­wie­dzi­ła An­glii, ni­g­dy jej za­tem nie po­zna­łam. Do dziś bar­dzo nie­wie­le wiem o niej czy o moim dziad­ku, któ­ry zma­rł przed na­ro­dzi­na­mi mo­je­go ojca. Oj­ciec nie po­tra­fił opi­sać swo­jej mat­ki, mó­wił tyl­ko, że była bar­dzo miła.
Za­wsze przy­wi­ązy­wa­łam ogrom­ną wagę do je­dy­ne­go zdjęcia mo­jej bab­ci, ja­kie znaj­du­je się w po­sia­da­niu na­szej ro­dzi­ny. Wy­ko­na­na chy­ba w la­tach dwu­dzie­stych fo­to­gra­fia przed­sta­wia ją w odświ­ęt­nym stro­ju, być może z oka­zji ślu­bu. Bab­cia wy­gląda na niej do­rod­nie, słod­ko, uro­czo, do­stoj­nie, acz­kol­wiek po­wści­ągli­wie (ja na­to­miast ni­g­dy w ży­ciu nie wy­gląda­łam po­wści­ągli­wie, ucho­waj Boże). Nie­daw­no po­da­ro­wa­no mi zdjęcie bab­ci zro­bio­ne pod ko­niec jej ży­cia i zdu­mia­ła mnie prze­mia­na, jaka w niej za­szła. Chu­da, udręczo­na, tra­gicz­na twarz ko­bie­ty w po­de­szłym wie­ku roz­bi­ła wy­ide­ali­zo­wa­ny ob­raz, jaki no­si­łam w so­bie przez dzie­si­ęcio­le­cia. Ze­no­bia stra­ci­ła męża ja­kieś czter­dzie­ści lat wcze­śniej, bli­źniacz­ka mo­je­go ojca zma­rła, a on sam wy­emi­gro­wał do An­glii, nie mó­wi­ąc o tym swo­jej mat­ce, na wy­pa­dek gdy­by pró­bo­wa­ła go za­trzy­mać, nie na­pi­sał po przy­je­ździe, ani w ogó­le do niej nie na­pi­sał. Być może wsty­dził się tego, jak wy­je­chał. Gdy oże­nił się z moją mat­ką, to ona wzi­ęła na sie­bie od­po­wie­dzial­no­ść za kon­takt z te­ścio­wą, któ­ra ko­rzy­sta­ła z usług skry­by. Nie­ste­ty z jej li­stów nie wy­ni­ka­ło nic, kim była i jak żyła.
Po śmier­ci bab­ci w 1967 roku mój oj­ciec otrzy­mał list z wia­do­mo­ścią o tym od ko­goś z Ni­ge­rii zwi­ąza­ne­go z ro­dzi­ną:

 
Je­stem oso­bą, co da­rzy mo­ich ro­dzi­ców na­le­ży­tym sza­cun­kiem zwłasz­cza moją mat­kę co bar­dzo się mną opie­ko­wa­ła gdy by­łem mały a two­ja świ­ętej pa­mi­ęci mat­ka po­wie­dzia­ła mi że od­kąd wy­je­cha­łeś nie in­te­re­so­wa­łeś się nią ani nie dba­łeś o nią i to bar­dzo źle a te­raz nad­sze­dł ko­niec i nie­ste­ty mu­szę cię po­in­for­mo­wać że two­ja mat­ka zma­rła 5-ego a po­chó­wek od­będzie się 11-ego.

 
My, dzie­ci, tyl­ko raz w ży­ciu zo­ba­czy­li­śmy na­sze­go ojca, su­ro­we­go stra­żni­ka dys­cy­pli­ny, we łzach – kie­dy otrzy­mał ten list. Wy­pro­sze­ni z kuch­ni, tło­czy­li­śmy się pod oknem w ogro­dzie, z nie­do­wie­rza­niem za­gląda­jąc do środ­ka, by zo­ba­czyć to na wła­sne oczy. Z nie­zwy­ci­ężo­ne­go do bez­bron­ne­go w jed­nej chwi­li. My­śle­li­śmy, że nasz oj­ciec nie ma żad­nych uczuć, ale oto mie­li­śmy do­wód, że jed­nak coś czu­je. Za­miast jak zwy­kle do­pro­wa­dzać nas do pła­czu, sam cier­piał. Gdy te­raz o tym my­ślę, wi­dzę wy­ra­źnie, że wca­le nie był ta­kim twar­dym czło­wie­kiem, jak się nam wy­da­wa­ło, nie po­tra­fił jed­nak wy­ra­żać emo­cji. Po śmier­ci mat­ki przy­tło­czy­ła go ża­ło­ba – po­czu­cie stra­ty, być może wy­rzu­ty su­mie­nia, świa­do­mo­ść, że już ni­g­dy jej nie zo­ba­czy.
Mój oj­ciec miał na utrzy­ma­niu ośmio­ro dzie­ci po­ni­żej dzie­si­ąte­go roku ży­cia, nie mógł więc so­bie po­zwo­lić na po­wrót do ro­dzin­ne­go kra­ju, by wzi­ąć udział w po­grze­bie. Nie mie­li­śmy żad­ne­go kon­tak­tu z jego ni­ge­ryj­ską ro­dzi­ną aż do 1984 roku, kie­dy to za­py­ta­łam go o na­mia­ry na ko­goś w Ni­ge­rii, a on po­dał mi ad­res ku­zyn­ki, któ­rą wi­dział po raz ostat­ni przed wy­jaz­dem. Na­pi­sa­łam do niej i za­cho­wa­łam ko­pię li­stu; zwró­ci­łam się do niej z bła­ga­niem: „De­spe­rac­ko pra­gnę do­wie­dzieć się cze­goś o mo­ich krew­nych, ciot­kach, wuj­kach, ku­zy­nach i tak da­lej – lu­dziach, o któ­rych ni­g­dy nie sły­sza­łam i któ­rych ni­g­dy nie wi­dzia­łam”.
Ku­zyn­ka była już w sędzi­wym wie­ku i w jej imie­niu od­pi­sa­ła mi jej cór­ka, któ­ra wy­ra­zi­ła ogrom­ną ra­do­ść z wia­do­mo­ści, że mój oj­ciec żyje. Na­pi­sa­ła, że jej mama „za­la­ła się łza­mi, bo stra­ci­ła wszel­ką na­dzie­ję na to, że twój oj­ciec się ode­zwie […]. Śpie­wa­ła, ta­ńczy­ła, a na ko­niec za­częła się mo­dlić”.
Mój oj­ciec wró­cił do Ni­ge­rii do­pie­ro na po­cząt­ku lat dzie­wi­ęćdzie­si­ątych, czter­dzie­ści czte­ry lata po tym, jak stam­tąd wy­je­chał. Za­bra­łam go do jego kra­ju ra­zem z moją mat­ką, rok po mo­jej wła­snej pod­ró­ży. Moi ro­dzi­ce roz­wie­dli się i sprze­da­li wspól­ny dom, a on mógł za­pre­zen­to­wać się jako czło­wiek za­mo­żny. Od Ni­ge­ryj­czy­ków z po­ko­le­nia mo­je­go ojca mi­gru­jących do An­glii ocze­ki­wa­no, że wró­cą bo­ga­ci. Je­śli tego nie ro­bi­li, przy­no­si­li wstyd ro­dzi­nie i ucho­dzi­li za nie­udacz­ni­ków. W ko­lo­niach pa­no­wa­ło prze­ko­na­nie, że uli­ce Wiel­kiej Bry­ta­nii są wy­bru­ko­wa­ne zło­tem, a ci, któ­rzy po­zo­sta­li w oj­czy­stym kra­ju, nie mie­li po­jęcia, jak ci­ężko było lu­dziom, któ­rzy wy­lądo­wa­li w ser­cu im­pe­rium.
Je­dy­ne zdjęcie Gre­go­ria, ja­kie po­sia­dam, przed­sta­wia ele­ganc­ko ubra­ne­go mężczy­znę, usa­do­wio­ne­go w kró­lew­skiej po­zie, ema­nu­jące­go siłą i au­to­ry­te­tem. Gro­źny wy­raz jego twa­rzy przy­po­mi­na twarz mo­je­go ojca.

 
Wesprzyj nas