“Morze i cywilizacja” Lincolna Paine’a to monumentalna praca naukowa, wspaniale rozległa historia świata opowiedziana przez pryzmat związków człowieka z morzem.


Będące jednocześnie niezwykle syntetycznym i zaskakująco szczegółowym opracowaniem “Morze i cywilizacja” to oszałamiające dzieło, pokazujące pierwsze spotkania ludzi, których dzieliły rzeki i oceany, opisujące jak przedmioty, języki, religie i całe kultury rozprzestrzeniały się po świecie drogami i szlakami wodnymi.

Mamy tu więc pierwsze morskie wyprawy z Afryki i Eurazji do Australii i obu Ameryk, wielkie kultury morskie starożytności: Fenicjan i Greków, ale też ich braci żeglarzy z Indii, Azji Południowo-Wschodniej i Wschodniej. Paine pisze o tym, jak nasi przodkowie wykorzystywali swoje umiejętności nawigacyjne, techniki budowy statków i biegłość w handlu do tworzenia tętniących życiem kolonii zamorskich o stulecia poprzedzających erę europejskiej ekspansji zamorskiej.

Książka zmienia sposób, w jaki patrzymy na świat, także w dosłownym znaczeniu. “Morze i cywilizacja” po raz pierwszy pozwala naprawdę ujrzeć zajmujący 75% całej mapy błękit. Barwę, dla której żółcie, zielenie i czerwienie są tylko tłem. Diametralna zmiana perspektywy uwidocznia zjawiska i schematy w historii, których przy spojrzeniu z lądu nie widać.

Tradycyjnie pojmowana morska historia jako przedmiot interdyscyplinarny i międzyregionalny obejmuje dzieje szkutnictwa, morskich szlaków handlowych, migracji czy bitew morskich. Tymczasem Lincoln Paine przyjmuje morską perspektywę jako metodę badania dziejów. Woda sama w sobie staje się zaskakująco odmiennym punktem odniesienia do refleksji nad historią ludzkości.

Syntetyczne ujęcie autora obejmuje zagadnienia, poczynając od prehistorycznych ludów morskich obszaru Oceanii i żeglarzy głęboko prekolumbijskiej Ameryki aż po przełom XX i XXI wieku. Kolosalne znaczenie ma wyjście poza europocentryczne pojmowanie dziejów. Czytelnik znajdzie informacje o interakcjach między różnymi kręgami cywilizacyjnymi zachodzących dzięki szlakom morskim. Paine ukazuje, w jaki sposób ludzie podróżujący po morzach i rzekach i rozwożący swoje produkty i systemy społeczne – od języka przez gospodarkę po religię – wpływali na głębokie zmiany zachodzące na lądzie. Udowadnia, że technologiczne i społeczne przystosowanie się ludzkości do życia na wodzie – nieistotne, czy dla handlu, eksploracji, migracji czy wojen – jest jedną z najważniejszych sił napędowych historii od zarania cywilizacji i we wszystkich kręgach kulturowych.

Autor przywołując znane i nieznane fakty, pozwala czytelnikowi samemu wyciągać wnioski, jednocześnie dzieląc się i wątpliwościami i przypuszczeniami tam, gdzie o ostateczny obraz trudno lub badania dopiero kiełkują.

Tytuł The Sea and Civilization w Wielkiej Brytanii znalazł się na liście najlepszych książek historycznych i batalistycznych w zestawieniu „The Telegraph” oraz wśród dziesięciu bestsellerów „The Independent”. Książka zdobyła również nominację do prestiżowej nagrody Mountbatten Maritime Prize. Nowy tytuł w serii Rodowody Cywilizacji (popularnie zwanej „Ceramami”) jest pierwszym wydaniem w języku polskim.

Lincoln Paine
Morze i cywilizacja. Morskie dzieje świata
Przekład: Dariusz Skotarek, Julita Mastalerz, Klaudyna Michałowicz
seria Rodowody Cywilizacji
PIW Państwowy Instytut Wydawniczy
Premiera: 28 listopada 2022
 
 

WPROWADZENIE

Chcę zmienić sposób, w jaki patrzycie na świat. Chcę mianowicie sprawić, abyście spoglądając na mapę świata, skupili się na błękicie zajmującym siedemdziesiąt procent całej mapy, a żółcie, zielenie i czerwienie suchego lądu odstawili na drugi plan. Ta zmiana perspektywy sprawia, że w historii świata ujawniają się zjawiska i schematy, których inaczej nie bylibyśmy w stanie zauważyć. Do czasu, kiedy w XIX w. wynaleziono okrętowy silnik parowy, kultura, handel, zarazy i konflikty zazwyczaj rozprzestrzeniały się szybciej drogą lądową niż morską. Powstanie szlaków morskich gdzieniegdzie doprowadziło do natychmiastowej transformacji, jednak często było błędnie uważane za przyczynę nagłej zmiany – w rzeczywistości stanowiło jedynie fundament przyszłych zmian. Najlepszym tego przykładem są sieci handlu morskiego na Oceanie Indyjskim, z których najstarsze przetarli żeglarze podróżujący pomiędzy Mezopotamią a ujściem Indusu przynajmniej cztery tysiące lat temu. Do czasu, gdy dwa tysiące lat temu rozpoczęła się nasza era, subkontynent indyjski był punktem docelowym dla wielu handlarzy i żebraków zza Morza Arabskiego i Zatoki Bengalskiej. Zjawisko to zostało w szczątkowy sposób udokumentowane w źródłach pisanych, w których nie pojawia się też żaden bohater na miarę Gilgamesza czy Odyseusza, i choć mamy coraz więcej dowodów archeologicznych, to procesy te nadal pozostają tematem, o którym niewiele się mówi. Dlatego też to, że w Południowo-Wschodniej Azji pojawili się później muzułmańscy handlarze z subkontynentu indyjskiego i południowego zachodu Azji, chińscy kupcy różnych wyznań oraz chrześcijanie z Portugalii, mogłoby się wydawać serią historycznych zbiegów okoliczności. W rzeczywistości jednak jedynie ci ostatni byli nowymi przybyszami na morzach monsunowych, które rozciągają się od wybrzeży Afryki Wschodniej aż do Korei i Japonii. Pozostali byli spadkobiercami dawnych, splecionych ze sobą tradycji handlu morskiego, które wieki wcześniej łączyły wschodnie wybrzeża Afryki z północno-wschodnią Azją. W książce tej pojawi się wiele przykładów takich regionów, które zanim w wyniku splotu wydarzeń znalazły się na pierwszym planie historii, były nawiedzane po cichu.
Zanim przejdziemy do sedna sprawy jako autor bądź czytelnik, odpowiedzmy sobie na dwa pytania. Po pierwsze: czym jest morska historia świata? I po drugie: czym w ogóle jest historia świata? Odpowiedź na oba te pytania jest zależna od przyjętej perspektywy w tym samym stopniu co od samej natury przedmiotu. Historia świata zakłada syntetyczne zbadanie złożonych interakcji między ludźmi pochodzącymi z różnych środowisk. Wykracza ona zatem poza ramy tradycyjnego podejścia historyków, które skupione jest na politycznie, religijnie lub kulturowo odmiennych społecznościach postrzeganych przede wszystkim na poziomie lokalnym, regionalnym czy narodowym. Morska historia świata jako przedmiot natury interdyscyplinarnej i międzyregionalnej stanowi gałąź badań nad historią świata, która zajmuje się takimi tematami jak szkutnictwo, handel morski, odkrywanie dróg na oceanach, migracje i bitwy morskie. Jednak jeśli przyjmiemy morską historię świata jako perspektywę, wtedy polega ona na badaniu wydarzeń, które następowały na wodzie lub w ścisłym z nią związku, oraz analizowaniu, jak woda sama w sobie stanowi wyjątkowy punkt odniesienia do analizy losów ludzkości. Badacz morskiej historii świata czerpie zatem z takich dyscyplin jak sztuka, religia, język, prawo, polityka czy ekonomia.
Alternatywnym sposobem udzielenia odpowiedzi na pytanie, czym jest morska historia świata, jest zastanowienie się nad bliźniaczym pytaniem: czym jest lądowa historia świata? – czyli spojrzenie na świat z naszej domyślnej, lądowej perspektywy. Wyobraźmy sobie świat, w którym ludzie są uwięzieni na lądzie. Starożytna diaspora grecka przyjęłaby zdecydowanie inny charakter i kształtowałaby się w zupełnie odmienny sposób, gdyby nie statki, dzięki którymi mieszkańcy Eubei, Miletu czy Aten docierali na nowe rynki oraz utrzymywali więzi pomiędzy koloniami a ojczyzną. Gdyby nie handel morski, ani Hindusi, ani Chińczycy nie wywarliby tak znaczącego wpływu w południowo-wschodniej Azji, a region ten nigdy nie zyskałby miana Indochin lub Indonezji (dosłownie „wyspy Indów”) – tak naprawdę ta ostatnia pozostałaby niezamieszkana przez człowieka. Gdyby nie transport morski, wikingowie średniowiecznej Skandynawii nie byliby w stanie w tak szybkim tempie dotrzeć do tak wielu miejsc, czym znacząco zmienili krajobraz polityczny ówczesnej Europy. Bez podróżników i odkrywców cała historia ostatnich pięciu stuleci musiałaby zostać napisana na nowo. Czasy europejskiej ekspansji były wynikiem osiągnięć morskich, bez których północno-zachodnia Europa mogłaby pozostać marginalizowanym zakątkiem kontynentu euroazjatyckiego i nadal reprezentować jedynie to, co Rzymianie określali mianem Mare Tenebrarum, a Arabowie – Bahr al-Zulamat, czyli „morze ciemności”. Imperia Wielkich Mogołów, Chińczyków i Osmanów najpewniej zdusiłyby podzielone i sekciarskie społeczności Europy, które nie byłyby w stanie zasiedlić lub podbić Ameryk, rozwinąć transatlantyckiego handlu niewolnikami i ustanowić kolonii w Azji.
W ostatnim stuleciu zmieniło się nasze podejście do morskiej historii świata. Niegdyś pociągała ona jedynie starożytników, którzy z uporem godnym lepszej sprawy rozwodzili się nad „dawnymi statkami i łodziami, ich modelami, kwestiami ikonografii, etnografii, leksykografii i bibliografii oraz flagami”2. Historia morska skupiała się wtedy niemal wyłącznie na interpretacji łatwo dostępnego materiału. To zwracało uwagę historyków ku historii szlaków morskich oraz żeglugi w Europie, na Morzu Śródziemnym i w nowożytnej Ameryce Północnej. Osiągnięcia na tym polu postrzegane były niemal wyłącznie jako coś specyficznego dla Europy, a co więcej, jako coś, co zyskało realne znaczenie dopiero wraz z podróżą Krzysztofa Kolumba do Ameryki w 1492 r. W tej wersji narracja gładko przechodziła do wyjaśniania, w jaki sposób przewaga Europejczyków w dziedzinie technologii marynistycznej pozwoliła im mieszać się do spraw całej reszty świata.
Pomysł, by uznać europejską „klasyczną epokę żagla”3, czyli okres od XVI do XVIII w., za model dla całej reszty morskiej historii świata jest kuszący, ale nierozsądny. Obejmujące cały świat zmiany, jakie zapoczątkowali żeglarze, oraz dynamika związanych z morzem wydarzeń w Europie są bez wątpienia istotne dla właściwego zrozumienia świata po roku 1500, lecz sukcesy na morzu są bardziej powszechne, a ich skutki bardziej skomplikowane niż sugerowałaby taka narracja. Zdobycie dominacji przez Europejczyków w żadnym wypadku nie było przesądzone z góry. Co ważniejsze, skupienie się historyków na dziejach Europy w ciągu ostatnich pięciu wieków wykrzywiło naszą interpretację osiągnięć morskich innych epok i innych części świata oraz nasze pojęcie o wkładzie tychże w rozwój ludzkości. W żadnej innej części świata ani momencie historycznym nie istnieje paralela dla niemalże symbiotycznego związku między polityką handlową a polityką morską – związku, który moglibyśmy nazwać „kompleksem morsko-handlowym” – charakterystycznego dla europejskiej ekspansji na morzach. Niczego takiego nie było ani w starożytności klasycznej, ani w Azji, ani w Europie przed okresem renesansu, a w XXI w. ścisłe związki między narodową strategią w odniesieniu do marynarki a handlem morskim, tak istotne w epoce żagla, praktycznie zanikły. Okres dominacji zachodniej Europy na morzach i oceanach był niezwykle ważny, lecz błędem byłoby uznać go za standard, do którego porównywać należałoby wszystkie inne miejsca i czasy.
Wzmocnieniu tego eurocentrycznego oglądu świata służył szeroko rozpowszechniony wśród zachodnich historyków pogląd, iż rasa jest wystarczającym usprawiedliwieniem dla „nierówności współczesnych społeczeństw ludzkich”4. W XIX i początkach XX stulecia fakt, iż Europejczycy dzierżą władzę na morzu oraz rozszerzają swą hegemonię na terytoria zamorskie, tworząc i utrzymując kolonialne państwa na drugim końcu świata, był najoczywistszym, namacalnym dowodem ich rasowej dominacji. Stąd prosta droga wiodła do ahistorycznego uogólnienia, że istnieją narody morskie, takie jak Grecy i Brytyjczycy, oraz niemorskie, takie jak Rzymianie i Chińczycy. Takie założenia utrudniają dostrzeżenie złożonej rzeczywistości. Ujmując to inaczej: zakres, w jakim rozmaite narody polegają na samochodach czy samolotach, uzależniony jest od gospodarki, uprzemysłowienia, geografii oraz innych uwarunkowań i nikomu by do głowy nie przyszło, by przypisywać użytkowanie samochodów lub samolotów tendencjom rasowym lub etnicznym. W reakcji na to założenie o wrodzonej przewadze Europejczyków lub Amerykanów na morzu, niektórzy autorzy próbowali przywrócić równowagę, pisząc jawnie etnocentryczne lub nacjonalistyczne historie morskie na temat narodów nieeuropejskich5. Były to cenne środki naprawcze, które ujawniły wiele niewykorzystanych źródeł pisanych pochodzących z kultur rodzimych oraz inne świadectwa podróży morskich ludów, o których dotąd myślano, że nie mają żadnego lub prawie żadnego dziedzictwa żeglarskiego. Jednakże one także kreowały pewną wersję wyjątkowości kulturowej w odniesieniu do spraw morskich.
W czasie, gdy ta tendencja nabierała rozpędu, Fernand Braudel swym monumentalnym dziełem La Méditerranée et le monde méditerranéen à l’époque de Philippe II (1949, wyd. polskie: Morze Śródziemnie i świat śródziemnomorski w epoce Filipa II, PIW 2020) zapoczątkował nowe podejście do historii morskiej. Jego wspaniała analiza związków, jakie łączą geografię, gospodarkę, politykę, historię wojskowości i historię kultury natchnęła tych z historyków cywilizacji na morzu, którzy sięgali poza paradygmat narodowy, do spojrzenia na morze lub ocean jako na spójną jednostkę badawczą. W ciągu minionych pięciu dekad powstało zatem wiele prac naukowych na temat poszczególnych mórz i oceanów6. Są one bez wątpienia cenne dla rozważań o związkach między kulturami i narodami, eliminują bowiem konieczność ciągłego odnoszenia się do kapryśnej fikcji granic politycznych. Jednocześnie jednak wystawiają nas one na ryzyko zastąpienia arbitralnego zestawu granic podobnie arbitralnym podziałem światowego oceanu. Nie ma powszechnej zgody co do rozczłonkowania ogółu wód naszej planety na wyraźne akweny o ustalonych nazwach zatok, cieśnin, płycizn i głębi, a żeglarze rzadko rozpoznają w praktyce takie nakreślone z oddali rozróżnienia. Starożytny grecki epigramat z niesłychaną prostotą diagnozuje jedność światowego oceanu:

Wszelkie morze jest morzem…
Módl się, jeśli chcesz, o pomyślną podróż do domu
Lecz Aristagoras, który tu spoczywa, stwierdził
Że ocean ma obyczaje oceanu7.

Niniejsza książka stanowi próbę stwierdzenia, w jaki sposób ludzie podróżowali po morzach i rzekach, kontaktując się ze sobą i rozwożąc po świecie płody swoich pól, swoje wyroby i swoje systemy społeczne – od języka przez gospodarkę po religię. Nie ignoruję w niej szczytowych momentów historii morskiej, lecz staram się przedstawić je w szerszym kontekście, aby ukazać, że zmiany w podejściu do kwestii morskich można odczytać jako symptomy szerszych zmian zachodzących na lądzie. W pracy tej skupiłem się na kilku problemach: po pierwsze na tym, jak przedsiębiorczość związana z żeglugą zwiększa zasięg ośrodków handlowych połączonych pewnymi rodzajami wiedzy: znajomością rynków, praktyk kupieckich, sposobów nawigacji czy technik szkutniczych, po drugie – jak szerzenie się języków, religii i praw na tereny zamorskie wspomaga rozwój kontaktów międzyregionalnych, i po trzecie – jak władcy i rządy wykorzystują podatki, protekcjonizm i inne mechanizmy, by czerpać zyski z przedsiębiorczości związanej z żeglugą i w ten sposób wzmacniać i konsolidować swą władzę.
Kreśliłem tę historię tak, aby region po regionie ukazać proces, w wyniku którego nadmorskie części świata łączyły się ze sobą. Nie jest to jednak wyłącznie historia wód słonych. Działalność żeglarzy nie ogranicza się do otwartych mórz oraz żeglugi przybrzeżnej – wliczyć tu musimy także żeglugę rzeczną8. Wyspiarze mają oczywisty powód, aby się wyprawiać na morze, lecz eksploatacja dróg żeglugi słodkowodnej: rzek, jezior i kanałów niejednokrotnie miała kluczowe znaczenie dla rozwoju krajów o wielkich terytoriach kontynentalnych. Środkowa część Ameryki Północnej stała się gospodarczo produktywna dzięki swej dostępności, którą umożliwiły rzeki Welland i Świętego Wawrzyńca, system Wielkich Jezior oraz Missisipi i jej dopływy. Jednakże dopiero rozwój technologii – wynalazek okrętowego silnika parowego w przypadku Missisipi, a budowa systemu tam i śluz w przypadku Wielkich Jezior – pozwolił tym szlakom komunikacyjnym osiągnąć pełnię ich potencjału.
Podczas gdy geografia wód, wiatrów i lądów wpływa na sprawy żeglugi w sposób oczywisty, przedsiębiorczość związana z żeglugą determinuje bieg historii jedynie wtedy, gdy warunki gospodarcze, demograficzne i technologiczne połączą się w sprzyjający sposób. Niewielu piętnastowiecznych obserwatorów mogłoby sobie wyobrazić bogactwa, jakie Hiszpania i Portugalia zgromadzą w wyniku wypraw tamtejszych nawigatorów na wschodni Atlantyk. Żeglarze ci wypłynęli z portów w poszukiwaniu szlaków do pachnącej przyprawami Azji, a tymczasem trafili na kontynent obu Ameryk, źródło niezmierzonych bogactw pod postacią srebra i złota, surowców na rynki europejskie oraz rynków zbytu dla europejskich producentów, a także ziemi – w oczach Europejczyków dziewiczej – pod uprawę nowo odkrytych lub świeżo tam przywiezionych roślin, takich jak tytoń i trzcina cukrowa. Interwencja Stolicy Piotrowej w debatę, które ziemie mają należeć do Hiszpanii, a które do Portugalii, zaowocowała serią bulli i traktatów, które podzieliły prawo żeglugi na niechrześcijańskich oceanach, Atlantyckim i Indyjskim, między te dwa kraje – a to tłumaczy, dlaczego dzisiaj większość ludności Ameryki Południowej i Środkowej mówi po hiszpańsku lub portugalsku i wyznaje katolicyzm.
Przyjęcie perspektywy morskiej komplikuje nasz ogląd ekspansji Stanów Zjednoczonych w kierunku zachodnim. Kalifornia uzyskała status stanu w roku 1851, dwa lata po odkryciu złota w Sutter’s Mill. Mieszkańcom wschodniego wybrzeża ziemie te były w zasadzie nieznane, na wybrzeżu Pacyfiku przebywało może kilka tysięcy obywateli amerykańskich. Dzięki zdumiewającym możliwościom ówczesnej marynarki handlowej Stanów Zjednoczonych wkrótce przypłynęły do San Francisco dziesiątki tysięcy ludzi. Podróż statkiem oznaczała przebycie ponad cztery razy większego dystansu niż podróż lądem przez kontynent, ale przy tym była szybsza, tańsza i bezpieczniejsza. Podbój wnętrza kontynentu – stanów, o których dzisiaj mówi się, że tylko się nad nimi przelatuje, a wtedy można było powiedzieć, że tylko się je opływa – dokonany został ruchem oskrzydlającym, z obu wybrzeży, a nie jednokierunkowym pochodem ze wschodu na zachód.
Jednakże większość pisarzy nie dostrzega istnienia statków, marynarzy, portów, towarów i szlaków handlowych, a kiedy przypadkiem je dostrzeże, mówi o nich albo w separacji od świata na lądzie, albo jako o wyjaśnieniu pewnych zjawisk, takich jak początek epidemii dżumy w północnych Włoszech, podróże wikingów do Morza Kaspijskiego i Morza Czarnego (rzekami), oraz na zachód Europy i do Ameryki Północnej (morzem), najazd Mongołów na Japonię i Jawę w XIII w., oraz różne inne wędrówki ludzi, zwierząt i roślin. Jeśli jednak w centrum narracji historycznej postawimy nasz zbiorowy związek z oceanami, morzami, jeziorami, rzekami i kanałami, ujrzymy, że sporą część historii ludzkości ukształtował dostęp – lub brak dostępu – do żeglownych akwenów. Dla przykładu, zważywszy, że większość niemuzułmanów z Zachodu ma wbite do głowy wyobrażenie islamu jako religii nomadów z pustyni, może się wydać zaskakujące, że kraj o największej populacji muzułmanów jest jednocześnie krajem rozproszonym na największym archipelagu świata. W Indonezji nie ma wielbłądów, ale są muzułmanie – a także Hindusi, zwłaszcza na wyspie Bali, co jest szczególnie dziwne, kiedy pomyślimy o hinduistycznym zakazie podróży morskich. Jeśli te dwie religie są tak ściśle związane z lądem, jak to możliwe, że przeskoczyły przez ocean – czyżby zmieniły się z czasem? A może to nasze wyobrażenia o naturze tych religii są niesłuszne? Napisane jest bowiem w Koranie: „Czyż nie widziałeś, że statek płynie po morzu przez dobroć Boga – aby wam pokazać nieco z Jego znaków? Zaprawdę, w tym są znaki dla każdego cierpliwego, wdzięcznego!”9.
Te właśnie „znaki” mówią, że technologiczne i społeczne przystosowanie ludzkości do życia na wodzie – nieważne, czy dla handlu, wojny, eksploracji czy migracji – było jedną z sił napędowych historii. Jednakże opracowania historyczne głównego nurtu niechętnie to przyznają. W Guns, Germs, and Steel: The Fates of Human Societies Jareda Diamonda zaledwie kilka stron poświęconych jest „technologii żeglugi”10, przez którą autor rozumie zresztą jednostki pływające, a nie znajomość nawigacji czy umiejętności żeglarzy. To dziwne, zważywszy, że transport morski był kluczowy dla rozpowszechniania się wielu technologii, idei, roślin i zwierząt szczegółowo przez niego omawianych, i to nie tylko między kontynentami, lecz także wokół i wewnątrz nich. Niemal całkowicie ignorując morski aspekt swojej narracji, Diamond praktycznie pomija środek transportu oraz, w przypadku kilku bardzo ważnych wynalazków, także transportowaną rzecz.
Aby wziąć inny przykład: zdaniem autora dzieła History of the World, J. M. Robertsa, dzieje świata to „historia procesów, jakie wiodły ludzkość od niepewności i niebezpieczeństw życia prymitywnego, życia niecywilizowanego, do znacznie bardziej złożonych i zupełnie innych niepewności i niebezpieczeństw dnia dzisiejszego. […] Kryterium włączenia poszczególnych danych faktograficznych [do narracji] jest zatem ich istotność historyczna, to znaczy ich ostateczny wpływ na główne procesy dziejowe, a nie to, że są same w sobie ciekawe lub w jakikolwiek sposób wartościowe”11. Roberts zgadza się, że żegluga rzeczna i morska odegrały ogromną rolę w dziejach, podkreślając na przykład wagę tej pierwszej podczas rosyjskiej ekspansji na wschód i kolonizacji Syberii w XVII w. Jednakże przeskakuje tu do skutków, ani słowem nie wspominając o środkach czy procesach. Zauważa, że z Tobolska do odległego o prawie cztery tysiące kilometrów portu w Ochocku nad Oceanem Spokojnym były tylko trzy miejsca, gdzie statki trzeba było przeciągnąć po lądzie pomiędzy szlakami wodnymi; nie są omówione ani jednostki pływające, jakich wówczas używano, ani proces lokacji miejscowości po drodze, ani wpływ handlu rzecznego na rozwój Syberii. Roberts nie wspomina nawet nazw tych rzek – to tak, jakby mówić o szlaku rzecznym z Pittsburga do Nowego Orleanu, nie wspominając rzek Ohio ani Missisipi.
Gdyby Diamond lub Roberts pisali sto lat temu, ich opracowania zapewne zawierałyby znacznie więcej informacji o sprawach morskich. To, że tego nie robią, odzwierciedla zmianę w odbiorze tych spraw przez ogół czytelników: marynarka handlowa ani praca na morzu nie są już ani w części tak atrakcyjne, jak były w czasach, gdy frachtowce i liniowce oceaniczne tłoczyły się przy nabrzeżach Manhattanu, Hamburga, Sydney i Hongkongu. W początkach XXI w. statki i szlaki handlowe to krwiobieg globalizacji. Drogą morską przewozi się około 90 procent towarów w skali światowej. W ciągu ostatniego półwiecza liczba statków oceanicznych wzrosła trzykrotnie. Ale natura współczesnego transportu towarowego sprawiła, że jego obsługa przeniosła się do miejsc odległych od tradycyjnych miast portowych, a coraz większa część światowych flot handlowych pływa pod tak zwanymi tanimi banderami, to znaczy armatorzy ze względu na zredukowane przepisy i niższe podatki rejestrują swoje jednostki w krajach innych niż kraje, których są obywatelami. W rezultacie statki przestały być symbolem postępu i narodowego prestiżu, którym były w XIX i początkach XX w.
Jeśli chodzi o długodystansowy transport pasażerski, to też na liniach transatlantyckich, jak transpacyficznych, samoloty prawie całkowicie zastąpiły statki. Natomiast ponad czternaście milionów osób rocznie decyduje się zaokrętować na rejs turystyczny. Jest to o wiele więcej pasażerów niż przewoziły liniowce oceaniczne, zanim w latach 50. XX w. odrzutowce pasażerskie odesłały je na emeryturę, czyli w czasach, gdy nazwy linii pasażerskich były równie znane jak dziś nazwy linii lotniczych (i o wiele bardziej poważane niż one). Zaledwie sto pięćdziesiąt lat temu było niemal nie do pomyślenia, że ktoś mógłby chcieć wypłynąć na morze dla przyjemności. Przemysł rejsów pasażerskich, nie wspominając już o pływaniu jachtem oraz o jednostkach użytkowanych rekreacyjnie, swój rozwój zawdzięcza zmianom gospodarczym i technologicznym, reformom społecznym, które poprawiły fatalne niegdyś warunki podróży zarówno pasażerów statku, jak i jego załogi, oraz zmianie podejścia do morskiego środowiska naturalnego. Zmiany te dały też początek świadomej fascynacji urokami morza i podróży morskiej wyrażanej w malarstwie, muzyce i literaturze, i położyły podwaliny pod zainteresowanie morzem jako przestrzenią historyczną, która może podlegać interpretacji w ekspozycji muzealnej, filmie lub książce.
Żyjemy zatem w epoce, na którą formy przedsiębiorczości związane z żeglugą wywierają ogromny wpływ, lecz nasze mniemanie o ich doniosłości zmieniło się o blisko sto osiemdziesiąt stopni w ciągu życia zaledwie dwóch lub trzech pokoleń. Dziś dostrzegamy przyjemność tam, gdzie nasi przodkowie widzieli niebezpieczeństwo, i smakujemy owoce handlu morskiego, nie będąc w najmniejszym stopniu świadomymi jego istnienia, nawet jeśli przypadkiem mieszkamy w miastach, które dawnymi czasy na tym właśnie handlu się wzbogaciły. Rozważając bieg historii morskiej, musimy brać te zmiany pod uwagę i pamiętać, że nasz zbiorowy związek z przedsiębiorczością morską uległ głębokiej metamorfozie w ciągu zaledwie pół wieku.
Pomysł na tę książkę zrodził się w czasie, gdy pisałem Ships of the World: An Historical Encyclopedia, czyli w zasadzie zbiór biografii jednostek pływających, w których szukałem przyczyn, dla których niektóre z nich są sławne (lub osławione), i próbowałem umieścić je w szerszym kontekście historycznym. Niektóre z tych opowieści oczywiście znalazły się i w obecnym tomie. Lecz chociaż statki są oczywiście niezwykle istotne dla narracji, jaką tu rozwijam, książka ta jest mniej o statkach jako takich, a bardziej o tym, co na nich pływało – a byli to ludzie i ich kultura, wytwory ich rąk i płody ich pól, ich zwierzęta, ich konflikty i ich uprzedzenia, ich nadzieje na przyszłość i ich wspomnienia przeszłości. Rozważając perspektywy tego przedsięwzięcia, kierowałem się tym, co napisał historyk Nicholas Rodger, znawca dziejów życia na morzu: „Ogólna historia morska byłaby wielkiej wartości osiągnięciem, a jeśli pierwszy autor, który spróbuje tego dokonać, odniesie całkowitą porażkę, i tak będzie miał zasługę zainspirowania innych, lepszych uczonych, których praca zakończy się zwycięstwem”12. Zasięg zamierzonego przeze mnie opracowania dalece wykraczał poza historię morską, a wobec tego przedstawiał sobą znacznie większe ryzyko. Mam jednak nadzieję, że książka, którą czytelnik właśnie otwiera, osiągnie choć tyle, że rozbudzi w nim chęć dalszego poznawania tego fascynującego aspektu naszej wspólnej przeszłości.

ROZDZIAŁ 1
WYPŁYWAMY NA SZEROKIE WODY


Renifery potrafią znakomicie pływać, lecz woda nie jest ich naturalnym środowiskiem, więc najbardziej bezbronne są podczas przeprawy przez jezioro, rzekę lub rozlewisko przy ujściu. Ludzie bardzo wcześnie dostrzegli tę zależność i choć dla nas woda również nie jest naturalnym środowiskiem, dysponujemy niezrównaną przewagą: opanowaliśmy sztukę budowania łodzi i sztukę nawigacji. Większości z nas polowanie na czworonogi nie kojarzy się z wodami, jednak jako ludzkość mamy całe miriady powodów, by opuszczać suchy ląd. Pomysł ten został zobrazowany już w norweskiej rzeźbie naskalnej sprzed sześciu tysięcy lat, która ukazuje polujących na renifery podróżujących w łodziach13. Jest to najstarsze znane nam przedstawienie jednostki pływającej, jednak rozmieszczenie społeczności ludzkich po całym świecie stanowi dowód, że nasi przodkowie wypłynęli na wody już dziesiątki tysięcy lat wcześniej.
Nie jesteśmy w stanie stwierdzić, kto po raz pierwszy wypłynął na wody słodkie lub słone i z jakiej przyczyny to zrobił, jednak raz wyruszywszy, nasi przodkowie nie oglądali się za siebie. Przewaga, jaką dawały łodzie na polowaniu, przy połowie ryb czy po prostu w transporcie, była bezcenna. Podróż drogą wodną była często szybsza, prostsza i sprawniejsza, a w wielu przypadkach również bezpieczniejsza i wygodniejsza niż podróż lądem, ta bowiem była pełna przeszkód i niebezpieczeństw, czy to ze strony zwierząt, innych ludzi i ukształtowania terenu, czy to obyczajów i instytucji zamieszkujących ten ląd społeczeństw. Nie należy jednakże umniejszać potencjalnych zagrożeń idących w parze z podróżą drogą morską. Nawet najmniejsza zmiana kierunku wiatru czy prądów może uniemożliwić podróżnikowi powrót do punktu wyjścia i zmusić go do szukania schronienia na nieznanych wybrzeżach. A to jeszcze nic; podróżnik może też zostać zmyty z pokładu jednostki pływającej i pochłonięty przez morskie otchłanie. Takie nieszczęśliwe wypadki są nieodłączną częścią podróży morskich. Wypracowanie sposobów zapobiegania im stanowiło warunek konieczny, by długodystansowe rejsy stały się możliwe. Ważnym elementem było z pewnością opracowanie jednostek pływających, którymi można skutecznie sterować i manewrować. Jednak bardzo wiele zależało również od samego faktu zrozumienia i docenienia tego, jak działa morze – jego prądów, fal i wiatrów, a także informacji, jakich udziela podróżnikowi wygląd tafli wody, wzajemnej zależności lądu i wody, oraz sposobu, w jaki ptaki, ssaki i ryby egzystują w środowisku morskim. Dopiero wyobraziwszy sobie tę złożoną sieć wzajemnych relacji i oddziaływań możemy w pełni docenić wagę osiągnięć pierwszych żeglarzy. Co więcej, nasi przodkowie wyprawiali się w podróże morskie już około pięćdziesięciu tysięcy lat temu, czyli czterdzieści tysięcy lat wcześniej niż zaczęli oswajać psy czy uprawiać rośliny.

Historia ta ma swój początek w Oceanii i obu Amerykach. Mieszkańcy tych regionów mieli swoje własne, wyjątkowe związki z morzem i sprawami morskimi, jednak ich podejście do przedsięwzięć śródlądowych, przybrzeżnych i dalekomorskich odzywa się echem w wielu innych kulturach. Obszar Pacyfiku obfituje w niezrównane przykłady podróży dalekomorskich, jak również niewyjaśnione przypadki wyrzeczenia się związków z morzem i izolacji lądowej. Większość ludności Ameryk obcowała jedynie z wodami słodkimi, pływając po rzekach i jeziorach, lecz tamtejsi podróżnicy przemierzali także nie tylko Pacyfik, ale również wybrzeża Atlantyku i Morza Karaibskiego, jak również wypływali na wody w niewyobrażalnie surowych warunkach Arktyki. Podejścia dawnych ludów do nawigacji morskiej są zawsze wyjątkowe i odmienne, nawet jeśli tereny, które zamieszkują, są sobie środowiskowo bliższe niż północna Kanada i Tahiti. Zacznijmy jednak od przeglądu relacji, jakie różne ludy Oceanii i obu Ameryk miały z morzem; to pozwoli nam wyobrazić sobie morską prehistorię Eurazji, której mieszkańcy stworzyli ostatecznie statki będące głównym tematem tej książki – statki, które rozmiarami i złożonością znacznie przerosły wszystkie jednostki pływające z innych zakątków świata.

Oceania

Wyspy Oceanii stanowią ośrodek najstarszych w dziejach świata, najdłużej trwających i być może najbardziej enigmatycznych wysiłków w obszarze eksploracji i migracji morskiej. Wyspy te rozsiane są na około trzydziestu dziewięciu milionach kilometrów kwadratowych Pacyfiku (co stanowi powierzchnię większą niż cały kontynent afrykański), od Wysp Salomona w pobliżu Nowej Gwinei aż do Wyspy Wielkanocnej (Rapa Nui) pięć tysięcy mil morskich (9200 km) dalej na wschód, oraz od Hawajów na północy do Nowej Zelandii na południu. W latach 20. XIX w. francuski podróżnik Jules S. Dumont d’Urville podzielił wyspy Pacyfiku na trzy główne grupy ze względu na ich charakterystykę geograficzną i etnograficzną. Wyspy położne najdalej na zachód, które zostały zasiedlone jako pierwsze, to wyspy Melanezji, położone w szerokim pasie mniej więcej na południe od równika pomiędzy Nową Gwineą a Fidżi. Obszar na wschodzie tworzy Polinezję – ogromny trójkąt, którego boki stanowią linie poprowadzone między Wyspą Wielkanocną, Nową Zelandią oraz Hawajami. Mikronezja znajduje się na północ od Melanezji, rozciąga się od Palau do Kiribati i zawiera w sobie Wyspy Marshalla, Karoliny i Mariany14. Choć nie znamy wszystkich szczegółów i proponowano również inne możliwe scenariusze, to powszechnie przyjmuje się, że dalecy przodkowie mieszkańców wysp Pacyfiku, z którymi zetknęli się Europejczycy, pochodzili z Wysp Salomona. Uważa się również, że zasiedlanie wysp Melanezji i Polinezji następowało zazwyczaj od zachodu na wschód oraz że proces ten miał swój początek około 1500 r. p.n.e.
Kiedy w XVI w. europejscy żeglarze przemierzali Pacyfik, byli zdumieni nie tylko rozległością oceanu – prawie 10 000 mil morskich (18 500 km) od Ekwadoru do Filipin – ale również liczbą małych wysp oraz faktem, że ogromna większość z nich była zamieszkana. To, jak żeglarze na Pacyfiku byli w stanie przemierzać tak ogromne odległości i utrzymywać kontakt pomiędzy tak małymi i odległymi od siebie wyspami, po dziś dzień stanowi fascynującą zagadkę. W 1768 r. oficer biorący udział w ekspedycji francuskiego odkrywcy Louisa Antoine’a de Bougainville’a, zdumiony mieszkańcami archipelagu Tuamotu, zastanawiał się: „Któż do diabła wziął tych ludzi i rozmieścił ich na tak małej kupce piasku jak ta, tak oddalonej od kontynentu?!”15. Kilka lat później James Cook spekulował, że przodkowie ludzi, których spotkał na Wyspach Towarzystwa (konkretnie na Tahiti), pochodzą z zachodniego Pacyfiku i powinno być możliwe prześledzenie ich podróży aż do punktu wyjścia z Indii Wschodnich16. To stosunkowo proste wyobrażenie na temat pacyficznych podróży, które doświadczeni nawigatorzy głosili z uznaniem dla tamtejszych żeglarzy, zostało wyparte w XIX w., kiedy to uznano, że podróże tej skali dokonywane przez nie-Europejczyków mogły być jedynie wynikiem „przypadkowego dryfowania”, a nie rezultatem celowej nawigacji17. Jedna z teorii zakładała, że żeglarze, którzy zasiedlili wyspy południowego Pacyfiku aż po Nową Zelandię, wywodzili się z Ameryki Południowej. Jednak badania archeologiczne, językoznawcze oraz nawigacyjne ostatniego stulecia dowodzą, że zasiedlenie Oceanii nastąpiło wskutek celowych wypraw, a trzy i pół tysiąca lat temu pacyficzni żeglarze byli najbardziej zaawansowanymi podróżnikami na świecie. Zarówno ich łodzie, jak i techniki, które wypracowali, by móc przemierzać tysiące mil otwartego oceanu, były ich własne i wyjątkowe.
Zaludnianie Oceanii stanowi jeden z ostatnich etapów rozprzestrzeniania się ludzkości po kuli ziemskiej. Około 90 000 lat temu nasi przodkowie opuścili Afrykę – albo przemierzając pieszo półwysep Synaj, który oddziela Morze Śródziemne od Morza Czerwonego, albo przeprawiając się przez Bab al-Mandab, dwudziestokilometrową cieśninę przy wejściu na Morze Czerwone, pomiędzy Erytreą i Jemenem. Z Azji Południowo-Zachodniej niektórzy ludzie wyruszyli wzdłuż wybrzeża Oceanu Indyjskiego i około 25 000 lat temu dotarli do południowych wybrzeży Chin. Podczas ostatniej epoki lodowcowej, która trwała od 100 000 do 9 500 lat temu, tak wiele wody znajdowało się w lodzie i lodowcach, że poziomy morza w Azji Południowo-Wschodniej były około 120 m niższe niż dziś – rozległe połacie dzisiejszych stosunkowo płytkich den morskich były suchym lądem. Wyspy zachodniej części archipelagu Indonezji były częścią kontynentalnego przedłużenia Azji Południowo-Wschodniej, znanego jako Sundaland, natomiast Australia, Nowa Gwinea i Tasmania tworzyły jeden ląd określany jako Sahul bądź Australia Większa18. Pomiędzy nimi rozciągało się otwarte morze i wyspy regionu biogeograficznego znanego jako Wallacea. Dopiero około 5000 r. p.n.e. podnoszące się poziomy morza ukształtowały znaną nam konfigurację wysp i archipelagów.
Odkrycia archeologiczne wskazują na to, że ludzie przedostali się z Sundalandu na Sahul około 50 000 lat temu. Najstarsze narzędzia kamienne, które były niezbędne do żłobienia dłubanek, mają jedynie 20 000 lat, więc ludzie musieli dokonywać tej przeprawy na tratwach z połączonych bali19. Najstarsze dowody użycia żagli gdziekolwiek na świecie mają jedynie 7000 lat i pochodzą z Mezopotamii – podróżnicy morscy w epoce plejstocenu najprawdopodobniej napędzali swoje łodzie i sterowali nimi za pomocą pychu lub wioseł. Choć przemierzali znaczne odległości na otwartym morzu, nie oznacza to, że musieli oddalać się na tyle, by stracić suchy ląd z horyzontu. Strategia, którą wypracowali najwcześniejsi długodystansowi żeglarze, polegała na przemieszczaniu się pomiędzy kolejnymi wyspami, gdzie następną widać było z obecnej20. Łańcuch widocznych nawzajem wysp ciągnął się pomiędzy Sundalandem i Sahulem oraz na wschód od Nowej Gwinei przez Archipelag Bismarcka. Później, 29 000 lat temu, żeglarze przepłynęli z Nowej Irlandii w Archipelagu Bismarcka do Buki, najbardziej wysuniętej na zachód z Wysp Salomona. To stanowiło wyższy poziom trudności. Mianowicie z Nowej Irlandii nie widać Buki i odwrotnie. Jednak na pewnym obszarze pomiędzy tymi dwoma wyspami można dostrzec je obie w tej samej chwili. Jeszcze trudniejsze było dostanie się na Manus, jedną z Wysp Admiralicji położonych na północ od Nowej Gwinei – dotrzeć na nią można było jedynie, żeglując przez prawie 30 mil morskich (55 km) bez lądu na horyzoncie. Osiągnięto taki rezultat nie później niż 13 000 lat temu.
Wyspy Salomona oraz Archipelagu Bismarcka pozostawały granicą ekspansji morskiej na wschód przez kolejne 10 000 lat. Niewiele wiemy na temat rozwoju społeczeństwa i technologii na tym obszarze, jednak z pewnością dokonywała się tu międzywyspowa wymiana takimi dobrami, jak obsydian, ostre szkło wulkaniczne, którym wówczas często handlowano. Jednakże cechą charakterystyczną tego regionu była nie jednorodność, a różnorodność. Na przestrzeni tych dziesięciu tysiącleci mieszkańcy Nowej Gwinei i otaczających ją wysp zaczęli porozumiewać się w setkach różnych języków przynależących do dziesiątek odmiennych rodzin językowych – takiej mieszanki lingwistycznej na obszarze podobnych rozmiarów nie ma nigdzie indziej na świecie. Około 3600 r. p.n.e. życiem mieszkańców tego obszaru wstrząsnął kataklizm, jakim była erupcja wulkanu Wiktorii na Nowej Brytanii21. Po tym wydarzeniu w Melanezji nastąpiły znaczące zmiany w organizacji społecznej oraz pojawiły się innowacje technologiczne. Ludzie zaczęli żyć w większych osadach, wytwarzać ceramikę, udomawiać psy, świnie i kury oraz wypracowywać bardziej zaawansowane przyrządy do rybołówstwa, aby łowić dalej od brzegu. Okres ten trwał około 2000 lat, do napływu nowej fali migrantów z Azji Południowo-Wschodniej.
Ci nowi przybysze pochodzili z ludów mówiących w językach austronezyjskich, których przodkowie najpewniej wywodzą się z południowych Chin, skąd dotarli na Tajwan, Filipiny i Borneo, zanim powrócili na kontynent22. Na wschodzie wyróżniali się ceramiką charakterystyczną dla swojego ludu, zwanego Lapita, którą rozpowszechnili od Filipin i północno-wschodniej Indonezji aż do Archipelagu Bismarcka23. Po tym, jak na stosunkowo krótko połączyli się z mieszkańcami Melanezji, których spotkali na drodze, przedstawiciele kultury Lapita wyruszyli dalej na południowy wschód z Wysp Salomona przez Melanezję, w XII w. p.n.e. docierając do Wysp Santa Cruz, Vanuatu (Nowych Hebrydów), Wysp Lojalności i Nowej Kaledonii. Jedna gałąź ludu skierowała się na wschód od Wysp Santa Cruz i Vanuatu w kierunku Fidżi, przemierzając 450 mil morskich (830 km) otwartego oceanu. Potomkowie tych żeglarzy wyruszyli jeszcze dalej, docierając do archipelagu Tonga i wysp Samoa około 950 r. p.n.e., co stanowi datę najwcześniejszego osadnictwa w Polinezji Zachodniej. O ile w początkowym okresie po zasiedleniu nowego obszaru więzi rodzinne i handel pomiędzy koloniami i wyspami macierzystymi były w stanie utrzymać dwustronną komunikację, to więzi między wyspami stopniowo osłabły. Niemniej jednak mieszkańcy Polinezji uważają wyspy Tonga i Samoa za Hawaiki, swoją pierwotną ojczyznę.
Po około siedmiu wiekach osadnictwa mieszkańcy Polinezji Zachodniej powrócili do eksploracji morskiej i zaczęli podróżować na wschód i południe. Istnieje kilka potencjalnych scenariuszy tego, jak przebiegały ich wyprawy. Jedna z nowszych teorii głosi, że około 200 r. p.n.e. Samoańczycy i Tongijczycy dotarli do Wysp Towarzystwa, a osadnicy wysuniętych na wschód i północ Markizów pochodzili z Samoa24. Pięć wieków później podróżnicy z Wysp Towarzystwa i Markizów dotarli do Wyspy Wielkanocnej. Ta stosunkowo niewielka wyspa – jej powierzchnia to mniej niż 1/3 Manhattanu – jest najbardziej odległą i odizolowaną wyspą na kuli ziemskiej: leży ponad 1000 mil morskich (1800 km) od najbliższej zamieszkanej wyspy, którą jest Pitcairn, i prawie 2000 mil morskich (3700 km) od wybrzeży Ameryki Południowej. Około 400 r. n.e. żeglarze z Wysp Towarzystwa i Markizów dotarli do Hawajów. Ostatnia znacząca fala polinezyjskiego osadnictwa rozprzestrzeniła się na południowy zachód od Wysp Towarzystwa do Nowej Zelandii około 1000 lat temu.
Chronologia osadnictwa w Mikronezji nie jest tak jasna, jednak wiele wskazuje na to, że tamtejsze małe, rozsiane daleko od siebie wyspy zostały zasiedlone przez różne ludy z wysp Azji Południowo-Wschodniej, przez północną gałąź ludu Lapita z Polinezji oraz przez Melanezyjczyków z Archipelagu Bismarcka (w mniej prawdopodobnym scenariuszu mowa o osadnikach przybyłych bezpośrednio z Tajwanu)25. Jedną z najdalej wysuniętych na zachód wysp Mikronezji jest Guam, największa wyspa tego regionu. To tam znaleziono najwcześniejsze dowody obecności człowieka w tym obszarze – są one datowane na 1500 r. p.n.e. Szczątkowe dane archeologiczne sugerują, że ludzie zaczęli pojawiać się na Wyspach Marshalla – położonych około 1000 mil morskich (1800 km) na wschód od Guam – przed I w. p.n.e., a na Karolinach, bliżej wybrzeży Guam, niedługo potem, jednak dalsze badania mogą ujawnić inny przebieg wydarzeń.
Nie wiemy, co skłoniło członków ludu Lapita do wyruszenia na przestrzenie Oceanu Spokojnego26. Przeludnienie raczej nie było jednym z czynników. Odległości pomiędzy wyspami były zbyt ogromne, a wartość dóbr zbyt skromna, by podejmować te wyprawy w celach handlowych, przynajmniej na tę skalę, z jakiej obecnie zdajemy sobie sprawę. Bardziej prawdopodobne wyjaśnienie związane jest z charakterystyką społeczeństwa Lapita, w którym kolejność narodzin i zasady dziedziczenia mogły zachęcić lub wręcz zmusić całe pokolenia osób pozbawionych majątku do poszukiwania własnej drogi w życiu. Mogła to być po prostu ciekawość, jednak jeśli polinezyjskie wyprawy odbywały się dla samego odkrywania, byłby to jedyny tego rodzaju przypadek – przynajmniej na poziomie regularnych podróży – aż do wypraw polarnych XIX w. Bez względu na to, co stanowiło ich motywację, jak w każdej wyprawie kluczowym, fundamentalnym wręcz czynnikiem było poczucie pewności, że podróżnicy będą w stanie wrócić do punktu wyjścia. Całe zjawisko ludzkiego osadnictwa na Oceanie Spokojnym było rezultatem zaplanowanych, wyliczonych działań, a nie dziełem przypadku czy „wspaniałej brawury”, jak to opisywano w tradycjach ustnych ludów Oceanii27.
Rybołówstwo jest jednym z motywów przewodnich mitologii polinezyjskiej, wyjaśniającym samo istnienie wysp i odkrycie przez człowieka lądów od Hawajów po Nową Zelandię. Według jednej z legend pierwszą wyprawę do Nowej Zelandii zorganizował rybak imieniem Kupe, który pochodził z Hawaiki, co w tym przypadku oznacza najprawdopodobniej Wyspy Towarzystwa28. Legenda głosi, że rybacy z Hawaiki wciąż tracili przynęty, przechwytywało je bowiem stado ośmiornic, aż wreszcie przywódca rybaków, Kupe, zdecydował się wyruszyć za nimi w pogoń – aż do Nowej Zelandii. Kupe wyraźnie spodziewał się długiej podróży, ponieważ jego kanu, „Matahorua”, popłynęło aż sześćdziesiąt siedem osób, w tym jego żona i piątka ich dzieci. Pokonawszy ośmiornice w Cieśninie Cooka, Kupe nazwał kilka wysp imionami swoich córek, odwiedził Wyspę Południową, a następnie wyruszył w drogę powrotną do Hawaiki z półwyspu, nieopodal którego dziś znajduje się Auckland, zwanego Hokianga nui a Kupe, czyli „Miejsce wielkiego powrotu Kupe”.
Kupe opisywał wyspy, na które natrafił, jako niezaludnione, jednak inne legendy oraz dane archeologiczne sugerują, że kiedy dotarli tam pierwsi Polinezyjczycy, wyspy te były już zamieszkane, prawdopodobnie przez Melanezyjczyków z Fidżi. Nowa Zelandia jest położona bliżej Wysp Salomona niż Wyspy Towarzystwa czy Hawaje, lecz było o wiele trudniej do niej dotrzeć, przez co z czasem osadnicy zarówno z Melanezji, jak i z Polinezji stracili kontakt ze swoimi ojczyznami29. Fakt, że największe, najbardziej widoczne i urodzajne wyspy na południowym Pacyfiku nie przyciągnęły stałego przypływu żeglarzy o wiele wcześniej, najlepiej tłumaczą schematy nawigacyjne, które wymuszało środowisko Polinezji.

 
Wesprzyj nas