„Pańszczyzna” to nie tylko historia wielopokoleniowego ucisku naszych „chamskich” przodków. To przede wszystkim książka o tym, co z pańszczyźnianego dziedzictwa przetrwało w polskiej rzeczywistości do dzisiejszych czasów. Kubeł zimnej wody na rozpalone sarmackie głowy.


Czy polscy chłopi byli niewolnikami?

Odpowiedź jest więcej niż oczywista. O niewolnictwie wspominali nie tylko obrońcy ludności wiejskiej, ale i obcokrajowcy oburzeni polskimi stosunkami. Tak zresztą określał kmieci każdy, kto mówił o nich: chłopi pańszczyźniani, a w domyśle: niewolnicy pańszczyźniani.

Dlatego pojawia się też inne pytanie. Czy w oczach polskiej elity chłopi byli w ogóle ludźmi? O tej najliczniejszej i najważniejszej części społeczeństwa pisano: bydło, psy, chodzące rzeczy.

Dziś nadal mówi się o rzekomym przywiązaniu chłopów do ziemi, ich poddaństwie i dalece wyolbrzymionej krzywdzie. Kamil Janicki sprawnie rozprawia się z wizją sielankowej, dawnej polskiej wsi. Według niego radości prowincjonalnego życia były zarezerwowane tylko dla dziedzica i zarządcy jego majątku. Dla chłopów zostawała marna egzystencja bez perspektyw na przyszłość, a jedyna rzecz jaką mogli uczynić w takiej sytuacji, to po prostu zbiec.

***

Warsztat historyka i walory pióra Kamila Janickiego dokumentuje jego ostatnie dzieło –„Pańszczyzna”, które udanie mieści się w nurcie historii ludowej. Opinie w niej zawarte jak zwykle u Janickiego są klarowne, wyraziste, odważne. Prowokują i otwierają pole do dyskusji. Autor nie ukrywa, po której stronie sporu historycznego się sytuuje, a tym samym oczekuje, że czytelnik nie pozostanie obojętnym.
Prof. Andrzej Chwalba

„Pańszczyzna” to nie tylko historia wielopokoleniowego ucisku naszych „chamskich” przodków. To przede wszystkim książka o tym, co z pańszczyźnianego dziedzictwa przetrwało w polskiej rzeczywistości do dzisiejszych czasów. Kubeł zimnej wody na rozpalone sarmackie głowy.
Radek Rak, zwycięzca Nagrody Literackiej „Nike” w 2020 roku

„Pańszczyzna” to książka o wielowiekowej traumie i wstydzie. O tym, dlaczego zamiast rozpoznać się w swoim jestestwie i wziąć odpowiedzialność za swoją przeszłość, wolimy chować się, jak pisał Czesław Miłosz, w lamus pełen herbarzy, senników i pamiątek minionego czasu. Opisana tu historia jest bolesna, ale warto ją poznać.
Tomasz Targański, tygodnik „Polityka”

Znakomita książka Kamila Janickiego wielowymiarowo i przystępnie przedstawia los naszych chłopskich przodków. Ta wciągająca opowieść pozwala lepiej zrozumieć nie tylko przeszłość, ale też współczesną Polskę, nie pozostawia bowiem złudzeń, że jesteśmy społeczeństwem postniewolniczym i musimy mierzyć się z typowymi dla niego problemami.
Jan Sowa, autor książki „Fantomowe ciało króla”

Kamil Janicki – pisarz i publicysta, absolwent historii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Historyk specjalizujący się w dziejach II Rzeczypospolitej i sylwetkach wybitnych kobiet z dawnych epok, autor kilkunastu książek w tej tematyce. Redaktor naczelny magazynu WielkaHISTORIA.pl, wcześniej redaktor naczelny portalu Ciekawostki historyczne.pl. Popularny komentator wydarzeń historycznych w mediach, obecny regularnie między innymi na łamach portalu Onet.pl, Wirtualna Polska, Interia, Na temat.pl, „Dziennik Bałtycki” i „Dziennik Polski”.

Kamil Janicki
Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa
Wydawnictwo Poznańskie
Premiera: 11 sierpnia 2021
 
 

PROLOG.
MÓZGI W KSZTAŁCIE PŁUGÓW

Czy polscy chłopi pańszczyźniani byli niewolnikami? Historycy, dziennikarze, komentatorzy udzielają skrajnie różnych odpowiedzi. Wielu zastanawia się, czy tak mocny termin jest „uzasadniony moralnie”. Wielu też szuka oparcia w prawnych definicjach. I niekoniecznie je znajduje. Dużym uznaniem cieszą się głosy przeciwne, wprost rewizjonistyczne. Modnie jest mówić o rzekomym przywiązaniu do ziemi, rzekomym poddaństwie, rzekomej – a przynajmniej dalece wyolbrzymionej – krzywdzie chłopów[1]. Ludzie XVI, XVII, a zwłaszcza XVIII stulecia, którzy na własne oczy oglądali nędzę polskich wsi, nie mieli podobnych wątpliwości.
Nie mieli ich na pewno przybysze z zagranicy. Już w 1557 roku pochodzący z Wenecji Luigi Lippomano – nuncjusz apostolski, człowiek światowy, wcześniej wysyłany przez kurię rzymską do Portugalii i Niemiec – pisał: „Szlachta polska ma nieograniczoną władzę nad wieśniakami, przywiedzionymi prawie do stanu niewoli”. Ton kolejnych relacji z Polski był podobny, ale stopień zdecydowania już znacznie większy. W XVII wieku zniknęło słowo „prawie”. W XVIII: byłoby ono wprost nie do pomyślenia. Gaspard de Tende, Francuz zatrudniony na dworze Jana Kazimierza Wazy, oddawał królowi liczne przysługi, zachował lojalność do samego końca, ale o polskim ustroju wypowiadał się z niemałym krytycyzmem. Najbardziej bulwersowała go sytuacja ludności wiejskiej. Stwierdził stanowczo: „Chłopi są niewolnikami”. I na rozliczne sposoby udowadniał taką tezę. Z jego opinią niewątpliwie zgadzał się pan Payen – też Francuz, urzędnik wysokiej rangi, mający koneksje na dworze Króla Słońce Ludwika XIV. Odwiedził on Rzeczpospolitą około roku 1660. O miejscowym pospólstwie pisał: „Chłopi to nieszczęśni biedacy. Panowie tyranizują ich bardziej, niż to się zwykło czynić z galernikami”. A galernik był przecież, już od epoki antycznej, synonimem człowieka najbardziej upodlonego, zniewolonego, zmuszanego do pracy ponad siły. U schyłku XVIII stulecia Johann Joseph Kausch – lekarz i podróżnik ze Śląska, wykształcony we Wrocławiu – stwierdził prościej, bez ogródek: „Polski chłop jest w całym tego słowa znaczeniu poddanym, jest niewolnikiem”. I jest nim „nadal”, bo to stan trwający już od stuleci[2].
Wątpliwości nie mieli też Polacy. Ignacy Krasicki – biskup, przewodniczący Trybunału Koronnego, płodny poeta i prozaik – stwierdził w roku 1778, ustami bohatera powieści Pan Podstoli, że wprawdzie poddaństwo brzmi „na pozór” bardziej „słodko”, ale jednak „mało się różni od rzeczywistego niewolnictwa”. Faktyczne opinie szlachty o statusie chłopów zdemaskował w połowie XVII wieku anonimowy autor dziełka Robak sumienia złego. Zarzucił panom herbowym, że uważają, iż „im wolno wszystko czynić”, a w swoich poddanych widzą „takich niewolników, jak byli w Rzymie”[3]. Inni pisarze celowali w porównania bliższe – czasowo i geograficznie. Krzysztof Opaliński – wojewoda poznański, autor głośnych Satyr z 1650 roku – stwierdził, że aż „serce się lęka” i „skóra drży” na myśl o „tej niewoli cięższej niż pogańska”, na jaką skazani są w Rzeczpospolitej chłopi. Pod nazwą pogan kryli się w tym wypadku Turcy, a zwłaszcza Tatarzy: nękający polskie pogranicza ciągłymi najazdami, palący wsie, biorący ludność w jasyr i pędzący nieszczęśników w mordercze marsze ku odległym o setki kilometrów, nadczarnomorskim targom niewolników. Słabych i chorych po drodze mordowano; ci, którzy przetrwali, byli sprzedawani za cenę niższą od ceny konia, by pracować w kamieniołomach, na galerach, na roli. Handel nimi odbywał się – wedle relacji tureckiego podróżnika – „pośród lamentu, wołania o ratunek, jęków i płaczu”. Opaliński sądził jednak, że nawet gorzej mieli ci chłopi, którzy pozostali w Polsce, pod pańskim batogiem[4].
Kaznodzieja Krzysztof Kraiński, tworzący kilka dekad wcześniej, jasno stwierdził, że szlachcice obchodzą się z poddanymi „gorzej niż Tatarzy”. Opinię tę podzielał i Piotr Skarga, choć odwrócił ją do góry nogami. Jezuicki teolog, znany zwłaszcza za sprawą Kazań sejmowych z 1597 roku, pytał przedstawicieli elit, dlaczego chłopi polscy „w tej niewoli stękają”, mimo że nie są… „pojmańcami, Turkami czy Tatarami”. Czemu Polacy używają Polaków „jako niewolników”? – precyzował pytanie. Odpowiedzi i uzasadnień nie brakowało. Ale żadne zmiany na lepsze nie następowały. Na początku XVIII stulecia Stanisław Leszczyński (a raczej wynajęty przez niego „ghostwriter”) stwierdził na kartach Głosu wolnego wolność ubezpieczającego, że los chłopów polskich to „oczywista niewola”. W postępowym piśmie „Monitor Warszawski”, wychodzącym od lat 60. tego wieku, też podkreślano, że zepchnięty w nędzę chłop pańszczyźniany to „nie poddany, nie gospodarz, ale prawdziwy niewolnik”[5].
Głosy ginęły w próżni, ale nie dlatego, że się z nimi nie zgadzano. Odpowiedzi krytyczne były częste, nie dotyczyły jednak meritum. Łukasz Gołębiowski, już po upadku Rzeczpospolitej, w początkach wieku XIX, podkreślał, że „myli się, kto stan kmiotków naszych zowie niewolniczym”. Ubodło go nie tyle przeinaczenie stanu faktycznego, co raczej – rozpowszechnienie ataków na sadyzm szlachty w prasie zagranicznej. Był wściekły, bo obcy ośmielali się „szkalować” polską elitę. Co do samego statusu chłopów, Gołębiowski uznawał go nie za „barbarzyństwo”, lecz za konieczność. Podobne słowa w wieku XVII zapisał jezuita Walenty Pęski. Stwierdził ostro, że los polskich wieśniaków wydaje się obcokrajowcom piekłem dlatego, że ci „na Polskę diabelskim okiem patrzą”. I pogrążeni w swych uprzedzeniach nie potrafią zrozumieć, że dopiero przyznanie chłopom praw stanowiłoby prawdziwie szatański wynalazek. Także inni ziemianie wyłuszczali, że upodlenie poddanych jest jednocześnie słuszne i nieuniknione[6].
O tym, że posiadaczy ziemskich nie raziło mówienie o niewolnictwie, ale tylko wymierzona w nich krytyka w tej sprawie, nic nie świadczy lepiej od samego słowa „chłop”. Dziś to wyraz, jak każdy inny – nienacechowany emocjami, w pełni zrozumiały, uniwersalny. Ale dawniej to była obelga. Czy też raczej: do granic szczere określenie stanu rzeczy. Pierwotnie „chłop” („chołop”) oznaczał w językach słowiańskich niewolnika. Mówiono tak o brańcach, ubezwłasnowolnionej ludności służebnej; o tych, którzy zajmowali najniższy szczebel na drabinie społecznej ze wszystkich możliwych. Ale na pewno nie o całej ludności rolniczej. W dokumentach ze schyłku średniowiecza występują „kmiecie”, a więc gospodarze. Czasem źródła mówią też o wieśniakach. Powiedzenie o rolniku, że jest chłopem, było jednak równoznaczne z napluciem mu w twarz. I właśnie to szlachta robiła przynajmniej od przełomu XV i XVI wieku. Nazwy dotąd odnoszonej tylko do niewolników panowie zaczęli używać na określenie wszystkich swoich wiejskich poddanych. Jeszcze w połowie XVI stulecia pogardliwe słowo grzęzło co poniektórym w gardłach. Renesansowy kronikarz Marcin Bielski – sam szlachcic – krytykował innych ziemian za to, że żyją z pracy „kmiecego ludu”, a i tak „chłopami go przezywają”. Wyzwisko stopniowo weszło jednak do powszechnego użycia. W 1520 roku trafiło nawet do królewskiego dokumentu regulującego prawa ludu. Regulującego rzecz jasna na jego niekorzyść, jeśli wieśniacy wprost zostali nazwani niewolnikami.
Przez całe XVII i XVIII stulecie kmieci „przezywano chłopami”. Termin ten tak skutecznie wrósł w polszczyznę, że żadne z późniejszych prób jego wyplenienia (na przykład na rzecz „włościan”) nie przyniosły skutku. W efekcie Polska stanowi do dzisiaj osobliwy wyjątek. Jak dosadnie stwierdził jeden z badaczy tematu, chyba tylko u nas nazwa niewolników wciąż określa całą warstwę społeczeństwa żyjącą z rolnictwa. W języku rosyjskim „chołop” to niezmiennie „niewolnik” albo „zniewolony rolnik”. W czeskim słowo funkcjonuje, ale głównie w pobocznym znaczeniu – „chlap” czyli mężczyzna, chłopisko, nie zaś mieszkaniec wsi. U nas tradycja trzyma się jednak mocno.
Czy chłopi pańszczyźniani byli niewolnikami? Czy za niewolników uważano ich w czasach Rzeczpospolitej Obojga Narodów? Odpowiedź jest więcej niż oczywista. O niewolnictwie wspominali przecież nie tylko obrońcy ludności wiejskiej i oburzeni polskimi stosunkami obcokrajowcy. Tak określał kmieci każdy, kto mówił o nich: „chłopi pańszczyźniani”. A więc: „niewolnicy pańszczyźniani”[7]. Bardziej zasadne wydaje się inne pytanie. Czy w oczach polskiej elity chłopi byli w ogóle ludźmi?
„W mniejszym jesteśmy u państwa poważaniu niż bydło” – żalił się pewien kmieć u schyłku XVI stulecia. – „Psią krwią nas nazywają, a jeszcze bardziej swoje psy niż nas poważają”. Odniesienie do psów i zwierząt pociągowych nie powinno dziwić. Podobnych porównań używano nagminnie. Andrzej Frycz Modrzewski – sekretarz króla Zygmunta Starego, autor wywrotowego traktatu O poprawie Rzeczypospolitej – też pisał, już w połowie XVI wieku, że „szlachta ma kmieci za psy”. Tworzący w XVII wieku Szymon Starowolski wypominał panom, że jest dla nich rzeczą zwyczajną traktować chłopów „jak bestie, nie zaś jak równych sobie ludzi”. W tym samym wieku powstał też anonimowy wiersz Szlachcic do szlachcica z wersami: „Względu nie ma szlachcic na chłopka biednego, zwie go niewolnikiem, ma za psa lichego”. Jeszcze stulecie później Hugo Kołłątaj podkreślił, że w swojej kondycji chłop „niczym się od bydląt nie różni”[8]. Inni reformatorzy doby oświecenia dopowiadali, że ludność wiejska nie tylko została sprowadzona do statusu zwierząt, ale też zrównała się z nimi w poziomie życia, wyglądzie, zachowaniach. Stanisław Staszic stanowczo występował w obronie chłopów. Pisał o nich jednak tak, jakby nie byli ludźmi, lecz istotami człekokształtnymi, bliższymi małpom niż szlachcie:
 
Widzę miliony stworzeń, z których jedne wpółnago chodzą, drugie są okryte skórą (…), wszystkie wyschłe, znędzniałe, obrosłe, zakopciałe. Oczy głęboko w głowie zapadłe. (…) Posępne, zadurzałe i głupie, mało czują i mało myślą: to jest ich największą szczęśliwością.
Ledwie w nich dostrzec można duszę rozumną. Ich zewnętrzny wygląd z pierwszego wejrzenia więcej podobieństwa okazuje do zwierza niż do człowieka[9].
 
Publicysta przedstawił ten posępny obraz, by wstrząsnąć odbiorcami, zmusić ich do zadumy. Dla wielu ziemian podobne opisy były jednak tylko kolejnym dowodem na dzikość, podrzędność, nieludzkość chłopa. W pierwszej połowie XVII wieku anonimowy autor Lamentu chłopskiego na pany (prawdopodobnie jezuita, ale wypowiadający się w imieniu i głosem kmieci) dopytywał, dlaczego szlachcice ciemiężą i niewolą poddanych, jeśli ci – jak „na oko widzicie” – są takimi samymi ludźmi. Upowszechniało się więc twierdzenie, że nie są. A przez to: nie mogą być traktowani jak inni przedstawiciele rodzaju ludzkiego[10].
Różnice nie miały czysto powierzchownego charakteru. Nie chodziło tylko o brud, zagłodzenie, nędzne ubiory i zaczadziałą trwającym od pokoleń uciskiem psychikę. Rzecz sięgała ponoć znacznie głębiej. W XVIII stuleciu znalazł się w Rzeczpospolitej lekarz, który wprost twierdził, że u chłopów nawet mózgi są inne. Ich „kości w głowie” miały przyjmować „kształt pługów i narzędzi rolniczych”. Polski doktor doszedł do tego wniosku jeszcze przed tym, jak zachodnioeuropejscy pseudonaukowcy obwieścili, iż kształty i wielkości czaszek pozwalają wykazywać podrzędność wybranych narodów lub ras ludzkich. Kierował się jednak łudząco podobnym zamysłem[11].
„Pozbawiamy praw człowieka chłopów polskich, sądząc, że w niewoli trzymać ich koniecznie trzeba” – dopowiadał u schyłku XVIII wieku Józef Wybicki. Nie można było przecież bez kontroli wypuścić na wolność nieprzewidywalnych bestii. Rzecz najbardziej wprost i najdosadniej ujął jednak Franciszek Salezy Jezierski. Wydał on w 1790 roku Katechizm o tajemnicach rządu polskiego. Podszywał się w tej osobliwej satyrze pod nieistniejącego angielskiego autora, rzekomo próbującego zrozumieć nadwiślańską rzeczywistość. Tekst ułożył w formie pytań i odpowiedzi. Swoistego „FAQ”, ściągawki z zakresu zwyrodniałego feudalizmu. W jednym z punktów dociekał:
 
[Pytanie] Czy chłop rolnik w Polsce nie jest człowiekiem?
[Odpowiedź] Zapewne nie jest.
 
Dalej dopowiadał jeszcze: „Chłop w Polsce ma tylko przymioty duszy i ciała, ale osoba jego nie jest człowiekiem”. Poddany był zgodnie z opisem Jezierskiego jak bydło albo też jak „rzecz własna szlachcica”[12].

Już starożytni Rzymianie twierdzili, że każdy niewolnik to mówiące narzędzie, instrumentum vocale. Rozmiłowani w łacinie Polacy nie silili się na równie subtelne terminy. O chłopach woleli pisać: mancipia. Słowo oznaczało wprost niewolników, ale przede wszystkim niewolników jako obiekty sprzedaży – a więc raczej rzeczy niż ludzi[13].
Nad Wisłą poczucie, że wieśniak to część inwentarza, było powszechne. Nawet nieliczni autorzy podręczników rolnictwa, opowiadający się za nie w pełni tyrańskim obchodzeniem się z chłopami, podkreślali ich tylko pozornie ludzki charakter. Historyczka literatury Joanna Partyka, komentująca dzieła popularnego agronoma Jakuba Kazimierza Haura, stwierdziła, że czytając jego wynurzenia: „trudno oprzeć się wrażeniu, że [w opinii autora] poddanych traktować należało po prostu jak narzędzia, które, zaniedbane, psują się, obniżając efektywność pracy”[14].
Niewolnicy. Bydło. Psy. Chodzące rzeczy. Tak myślano, mówiono i pisano w Rzeczpospolitej nie o jakimś drobnym wycinku ludności, o pogardzanym marginesie, ale o najliczniejszej i najważniejszej części społeczeństwa.
W powszechnej świadomości wciąż panuje błędny pogląd na to, kto i w jakich proporcjach zamieszkiwał dawną Polskę. Przyjęło się sądzić, że nad Wisłą szlachta była liczniejsza niż w jakimkolwiek innym kraju Europy. W drugiej połowie XVI wieku szlachciców miało żyć w samej Koronie (bez Wielkiego Księstwa Litewskiego, bez województw ruskich) więcej niż 300 tysięcy – nawet od 9 do 10 procent całej, przeszło trzyipółmilionowej populacji[15]. Z najnowszych badań wyłania się jednak inny obraz. Szlachta była niemal dwa razy mniej liczna. W tym czasie stanowiła może 5,5 procent populacji kraju. W najważniejszych gospodarczo regionach – Wielkopolsce i Małopolsce – jeszcze mniej: 3–3,5 procent.
Ta wąska grupa (węższa niż na Węgrzech i w różnych państwach włoskich, o wiele węższa niż w Hiszpanii) zagarnęła całą władzę w państwie i stłamsiła resztę społeczeństwa. Pod względem populacji chłopi mieli nad szlachtą wprost przytłaczającą przewagę. W XVI wieku w Koronie stanowili ponad 70 procent ludności. Na jednego szlachcica przypadało więc 13, a w głównych prowincjach przeszło 20 chłopów. Z czasem udział tej warstwy jeszcze wzrósł. W ostatnich latach niepodległości w całym państwie polsko-litewskim chłopów było około 75 procent – niemal 6,5 miliona ludzi. Chłopskie korzenie były nawet częstsze, bo ludność miast, regularnie dziesiątkowana przez epidemie, utrzymywała się na stałym poziomie bądź rosła tylko za sprawą nieprzerwanego napływu zbiegów ze wsi[16]. Polacy nawet w XXI wieku uważają się za naród szlachecki; niezmiennie popularne jest szukanie wielkich przodków, rekonstruowanie herbowych rodowodów. W rzeczywistości jednak miażdżąca większość z nas pochodzi od chłopów[17].
Oczywiście nie każdy rolnik w Rzeczpospolitej Obojga Narodów był chłopem pańszczyźnianym. Nad Wisłą istniały pewne kategorie ludności wiejskiej o szerszych prawach. Miał jednak słuszność Johann Joseph Kausch, który pod koniec XVIII wieku pisał, że „wsie zamieszkane przez kolonistów cieszących się nieco większą swobodą, jak też pewne ludzkie próby [reform w posiadłościach] kilku polskich osobistości, stanowią drobny wyjątek od zasady”. Osadnictwo ludzi niezależnych, czynszowników, skupiało się zwłaszcza na peryferiach kraju, a z uprzywilejowania często korzystali przybysze z zewnątrz, jak choćby tak zwani Olędrzy w dolinie Wisły, nie zaś miejscowi. Jeden z nestorów badań nad polskim chłopstwem, Jan Rutkowski, już przed przeszło stuleciem stwierdził, że osady czynszowe nie stanowiły więcej niż kilku procent wszystkich wsi w Koronie u schyłku epoki nowożytnej. Zapewne nie był daleki od prawdy[18].
Zdecydowana większość ludności wiejskiej nie mogła liczyć na specjalne traktowanie. Nie każdego zniewolenie dotykało w tym samym stopniu, nie każdy był narażony na najdalej posunięty sadyzm i wyzysk ziemian. Wreszcie: nie każdy bezpośrednio rozliczał się przed panem bądź jego urzędnikami. Obowiązki związane z nieludzkim systemem w pełnym zakresie spadały na gospodarzy i gospodynie. W okowach systemu pańszczyźnianego tkwiły też jednak ich rodziny oraz zatrudniani do pomocy czeladnicy. Poddaństwo i świadczenia na rzecz dworu nie omijały nawet pozbawionych własnego domu, mieszkających kątem u obcych ludzi „komorników”.
Nikt nie obliczył dotąd w miarodajny sposób, ilu łącznie było w Polsce chłopów pańszczyźnianych. Dokumenty z epoki są nieprecyzyjne, nie w pełni wiarygodne. Nie jest nawet pewne, czy wartościowe szacunki w ogóle dałoby się przeprowadzić. Stanisław Staszic niewątpliwie przesadzał, gdy pisał w 1790 roku, że 5/6 ludności Rzeczpospolitej – przeszło 80 procent – to upodlone istoty bardziej podobne „do zwierza niż do człowieka”[19]. W okowach systemu pańszczyźnianego tkwiła jednak przeważająca część mieszkańców kraju w XVII i XVIII stuleciu. Także wyraźna większość dzisiejszych Polaków to potomkowie chłopów pańszczyźnianych. Potomkowie niewolników.

 
Wesprzyj nas