Najlepsza powieść europejska 2020 roku wg magazynu literackiego „Transfuge”. Książka dla koneserów współczesnej prozy. „Złota dziewczynka z Jassów” przeniesie nas w dwa plany czasowe i dwa zupełnie inne miejsca.


Akcja powieści rozgrywa się na dwóch pozornie rozbieżnych planach.

Pierwszy, zlokalizowany w międzywojennej Rumunii, to historia rodziny Oxenbergów, w którą wplecione są fakty znane z dokumentów i tajnych archiwów oraz wyrażone bez ogródek opinie na temat życia społeczno-politycznego i międzyetnicznych napięć tamtego okresu. Życia, które nieuchronnie zmierza do tragicznego końca, koszmarnego czerwcowego dnia w Jassach.

Drugi plan jest zbudowany wokół żydowskiej rodziny mieszkającej w Ameryce na przełomie XX i XXI wieku. Bernsteinowie prowadzą dobrze prosperującą firmę specjalizującą się w handlu używanymi rzeczami. Żyją, jakby nie mieli przeszłości, kierują się jedynie pragmatyzmem naszych czasów, w których wszystko – od ubrań po idee, a nawet nostalgię – jest „z drugiej ręki”.

Dora i Suzy, dwie kobiety o wyjątkowych osobowościach połączą te dwa plany, a klucz do ich historii czytelnik znajdzie na końcu opowieści, której siłą jest utrzymywanie niestabilnej równowagi między burleską a powagą.

***

Najlepsza powieść europejska 2020 roku wg magazynu literackiego „Transfuge”.

Cătălin Mihuleac – rumuński prozaik i dramaturg urodzony w 1960 r. w Jassach. Do upadku reżimu komunistycznego pracował jako geolog, później rozpoczął karierę dziennikarską i literacką. Jego książki łączą fikcję literacką z faktami historycznymi, sardoniczny humor z tragizmem. Celnie punktuje w nich zjawiska społeczne i polityczne, unikając zarazem moralizatorstwa i zręcznie wciągając czytelnika w opowieści trzymające w napięciu aż do ostatniej strony.

Cătălin Mihuleac
Złota dziewczynka z Jassów
Przekład: Kazimierz Jurczak
Oficyna literacka Noir sur Blanc
Premiera: 15 marca 2023
 
 

Pro­log

 
Ame­ryka robi po­rządki. Ame­ryka składa ubra­nia. Ame­ryka pa­kuje to­war. Ame­ryka prze­ka­zuje w da­rze.
To­wa­rzy­stwa do­bro­czynne cze­kają na dary. Red Cross, Sa­lva­tion Army, Pla­net Aid, Go­odwill. Wszyst­kie ugi­nają się pod cię­ża­rem da­rów. Przej­mują je od ame­ry­kań­skich oby­wa­teli. Ła­dują na cię­ża­rówki i sprze­dają da­lej. Nie­które z ta­kich firm do­bro­czyn­nych umieją li­czyć. Od roku 2000 współ­pra­cują z moją małą firmą ro­dzinną Bern­stein Vin­tage Ltd.
Po­trze­bują pie­nię­dzy na pro­gramy so­cjalne. Dla al­ko­ho­li­ków, dla bez­dom­nych, dla by­łych więź­niów, dla we­te­ra­nów wo­jen­nych. To dla nich zbie­rane są pie­nią­dze. Ame­ryka za­pew­nia im te­ra­pię i trosz­czy się o ich spo­łeczną re­in­te­gra­cję. Te­ra­pia i re­in­te­gra­cja jed­nej osoby kosz­tuje 40 000 do­la­rów. Kupa forsy. Nikt nie da so­bie uciąć głowy, że za­in­we­sto­wane pie­nią­dze przy­niosą efekt. Ale pró­bują.
Pro­wa­dzimy bar­dzo skru­pu­latną ewi­den­cję wszyst­kiego. Mamy opa­słe se­gre­ga­tory, kwi­ta­riu­sze, spisy rze­czy. Mamy ka­ta­logi. Wszystko za­pi­sane, czarno na bia­łym. Ku­pu­jemy mie­sięcz­nie 50, 60 ti­rów z da­ro­waną odzieżą. 45 za­trud­nio­nych hisz­pań­sko­ję­zycz­nych z tru­dem na­dąża z ro­botą. Roz­ła­do­wują, sor­tują, wkła­dają do kar­to­nów. Przez 50 go­dzin w ty­go­dniu. Pra­cują, pra­cują, pra­cują. A pod­czas pracy gwiż­dżą i śpie­wają. Ze­zwa­lamy na to, tak po ludzku. Nie tak, jak an­ty­se­mita Ford, który wy­dał na świat au­to­mo­bil. On nie po­zwa­lał ro­bot­ni­kom ani gwiz­dać, ani śpie­wać.
Sor­tu­jemy to­war. Ubra­nia lą­dują obok ubrań, kap­cie obok kapci. Wa­lizki marki Sam­so­nite i marki Nie­sam­so­nite od­naj­dują krew­nia­ków. Elek­tro­nika, książki, płyty wi­ny­lowe. Fo­tele, wi­delce, ob­razy. Ele­menty wy­po­sa­że­nia miesz­kań. Narty, szczu­dła, wózki in­wa­lidz­kie, ro­wery. Wszystko.
To­war ka­te­go­rii vin­tage idzie od­dziel­nie. To jest to­war gwiaz­dor­ski. Zaj­muje miej­sce w kla­sie bu­si­ness.
Od nas ubra­nia i po­zo­stałe rze­czy jadą w dal­szą drogę. Worki ła­duje się do kon­te­ne­rów prze­zna­czo­nych dla klien­tów szma­tek­sów. Kon­te­ner waży dzie­sięć ton. Klien­tów mamy w Ame­ryce Środ­ko­wej, w Afryce, w Azji. W Eu­ro­pie Za­chod­niej, ale zwłasz­cza we Wschod­niej. Co kraj, to oby­czaj. Ho­lan­dia chce stare płyty wi­ny­lowe i wszystko, co bar­dziej ame­ry­kań­skie. Po­czy­na­jąc od dżin­sów Levi’s. Ja­po­nia chce wy­łącz­nie to­war vin­tage. Ja­poń­czycy są roz­bra­ja­jący. Na tyle, na ile po­tra­fią.
Kraje ta­kie jak Ru­mu­nia żą­dają, by to­war po­cho­dzący z USA był wcze­śniej pod­dany pro­ce­sowi ga­zo­wa­nia. Go­ło­du­piec bywa de­li­kat­nego zdro­wia. Ru­mu­nia boi się ame­ry­kań­skich czy­ra­ków. Je­dziemy do firmy zaj­mu­ją­cej się ga­zo­wa­niem to­waru. Uwaga, drzwi kon­te­nera otwarte! Do środka wrzuca się kilka po­jem­ni­ków z ga­zem. Wy­bu­chają do­syć ane­micz­nie. Uwaga, drzwi się za­my­kają! Na 24 go­dziny. Po­tem drzwi się otwiera na ko­lejne 24. I znowu się za­myka. Plom­bu­jemy i go­towe. To­war jest zde­zyn­fe­ko­wany i zde­zyn­se­ko­wany. Mu­cha nie siada.
Ame­ry­ka­nin od­daje, bo ma do­bre serce. A poza tym oszczę­dza 500 do­la­rów rocz­nie na po­dat­kach. Ame­ry­ka­nin ku­puje, ale bra­kuje mu miej­sca w sza­fie. Musi coś wy­jąć, żeby móc wło­żyć coś no­wego. Otwiera szafę i mówi fuck. Co za nudny swe­ter. A ta su­kienka co tu jesz­cze robi? Po by­łej żo­nie? Żony zo­sta­wiają ślady. Do Go­odwilla i Czer­wo­nego Krzyża z nimi.
Al­ko­ho­licy, nar­ko­mani, bez­domni, we­te­rani wo­jenni. Stoją na ulicy i cze­kają na re­in­te­gra­cję. Bez firm ta­kich jak na­sza mo­gliby tak so­bie stać i stać. Mó­wię swoim dzie­ciom:
– Bądź­cie do­bre dla nar­ko­ma­nów, we­te­ra­nów wo­jen­nych i bez­dom­nych. Oni nas utrzy­mują. Oni nam ku­pili li­mu­zyny. Nar­ko­man i bez­domny za­pła­cili za na­szego le­xusa. Oni płacą za na­sze wa­ka­cje w Eu­ro­pie. Oni opłacą wa­sze cze­sne na uni­wer­sy­te­cie. Bez nich na­sze ży­cie by­łoby cięż­kie. Tak jak ich.
Od czasu do czasu wy­cho­dzimy do nich na ulicę. Za­no­simy im ubra­nia i pa­pie­rosy. Ben ma nad swoim biur­kiem zdję­cie w ramce. Bez­domny dzię­kuje mu za po­da­ro­wane ubra­nie. Na gło­wie nosi fez i trzyma pa­pie­rosa w ustach. Ben uśmie­cha się szar­mancko do obiek­tywu.
Ben to mój mąż. Mógłby być mę­żem in­nej, ale jest moim. Opo­wiem, jak do tego do­szło. Będę opo­wia­dała po­woli.
Ame­ryka prze­ka­zuje da­ro­wi­zny. Gdyby nie prze­ka­zy­wała, ta książka by nie po­wstała.

 
Dla­czego wy­bra­łam Cătălina Mi­hu­le­aca, żeby nadał jaką taką formę li­te­racką tej opo­wie­ści? Po­nie­waż z li­sty ru­muń­skich pi­sa­rzy, którą mi przed­sta­wiono, je­dy­nie on zgo­dził się roz­ma­wiać ze mną bez po­śred­nic­twa swo­jego agenta. Szcze­rze mó­wiąc, ską­d­inąd nie bar­dzo wie­rzę, by mógł so­bie po­zwo­lić na agenta. Ale to inna hi­sto­ria. Poza tym do­ce­ni­łam u niego brak du­żego brzu­cha. Na ko­lej­nych stro­ni­cach znaj­dzie­cie wy­ja­śnie­nie, dla­czego nie mam za­ufa­nia do brzu­cha­tych ar­ty­stów.
Miał do wy­peł­nie­nia po­dwójną mi­sję. Po pierw­sze, wy­cy­ze­lo­wać tekst na­pi­sany przeze mnie, nie uj­mu­jąc mu nic ze sty­li­styki ra­portu księ­go­wego, która jest moim zna­kiem roz­po­znaw­czym. Po dru­gie, po­wią­zać moją opo­wieść z tą drugą w spo­sób po­zwa­la­jący utrzy­mać na­pię­cie nar­ra­cyjne. Drugą opo­wieść do­sta­łam go­tową, zo­ba­czy­cie kiedy i w ja­kich oko­licz­no­ściach.
Na ko­niec po­zwo­li­łam mu pod­pi­sać się pod „dzie­łem” swoim na­zwi­skiem. Żeby dać sa­tys­fak­cję pi­sar­skiemu ego, co w tym śro­do­wi­sku jest czymś oczy­wi­stym, ale też dla wła­snej ase­ku­ra­cji. Nie lu­bię po­dej­mo­wać ry­zyka w dżun­gli, któ­rej nie znam.
Ro­zu­mie się, że nie mogę oce­nić, na ile mój „wy­bra­niec li­te­racki” po­ra­dził so­bie z za­da­niem. Nie wiem na­wet, w ja­kim stop­niu moja po­wieść jest cat­chy. Przy­znaję, że mię­dzy mną i „au­to­rem” były chwile na­pię­cia, na­zna­czone pre­ten­sjami i wza­jem­nymi groź­bami zło­że­nia re­zy­gna­cji oraz wrę­cze­nia wy­po­wie­dze­nia. Zda­rzyły się też kil­ka­krot­nie wy­miany słów, które wolę prze­mil­czeć. Jako ko­bieta in­te­resu chcę wie­rzyć, że na­pię­cia mię­dzy nami oka­zały się kon­struk­tywne i ko­rzystne dla obu stron.
Koń­czę to słowo wstępne, dzie­ląc się moim naj­głęb­szym pra­gnie­niem. Mam na­dzieję, że po prze­czy­ta­niu przez Pań­stwa Czy­tel­ni­ków stro­nic tej po­wie­ści, stanę się dla nich ser­deczną przy­ja­ciółką.
Suzy Bern­stein
Wa­szyng­ton, D.C. 

 
Wesprzyj nas