Powieść laureata Nagrody Nobla w dziedzinie literatury. Wielopokoleniowa saga o stracie, miłości i niepamięci osadzona w Afryce Wschodniej, na początku XX wieku.


Ilyas jako dziecko uciekł z domu, a następnie został porwany przez żołnierza z Schutztruppe i stracił kontakt z bliskimi.

Po latach wraca, ale rodzice już dawno nie żyją – udaje mu się jedynie odnaleźć siostrę. Afiya, wychowywana przez przybranych krewnych, doświadczyła przemocy i nie sądziła, że kiedykolwiek będzie zdolna do miłości. Khalifa tylko pozornie miał wpływ na swój los: zarówno praca, jak i żona zostały dla niego wybrane. Hamza, oddany w zastaw za długi, trafił do oddziału askarysów, ale ocalał z wojny, która naznaczyła go na zawsze. Teraz wraca i próbuje ułożyć sobie życie.

Gurnah splata losy tej czwórki w porywającą opowieść o młodych ludziach, o ich codzienności, pragnieniach, ale także trudnych wyborach moralnych, których dokonują. Chociaż są ofiarami przemocy, bywają też jej sprawcami, gdyż ich życie toczy się w cieniu wielkiej historii i nadciągającej wojny.

***

Gurnah opowiada o złu wyrządzonym Afryce przez białego człowieka. Oddaje głos ludziom, którzy na dekady zostali wymazani z historii, pozbawieni prawa do opowiedzenia własnego losu. To książka przywracająca pamięć, a dla wielu zapewne pierwsze spotkanie z dziejami Afryki Wschodniej z początków XX wieku i rolą Niemców w zawłaszczaniu tej części świata. To także hołd złożony tym wszystkim, którzy odważyli się walczyć.
Michał Nogaś

Abdulrazak Gurnah pokazuje, jak skomplikowane i dramatyczne były losy ludzi wrzuconych w kocioł historii. Powróceni to książka, która otwiera oczy – porzuca europejską perspektywę, pokazując tragizm Afryki. Pozwala też zrozumieć, że wiele zjawisk dziejących się tam również dzisiaj to konsekwencje wielopokoleniowych traum.
Aleksandra Łojek

W swojej dziesiątej powieści Abdulrazak Gurnah opisuje osobliwy stan, z którym mamy do czynienia, gdy upada pewien świat, a wraz z nim określona forma życia, narzucona lub wybrana. Noblista podąża za śladami przeszłości, szuka jej w pamięci ocalałych i tam, gdzie inni już od dawna nie zaglądają. Wydziera pojedyncze historie z pracującej nieustannie kolonialnej niszczarki dziejów.
Grzegorz Jankowicz

To wielowymiarowa powieść o krzywdzie, którą niesie w sobie cywilizacja, ale również o tym, że największym rodzajem przemocy może być odrzucenie – od najmłodszych lat – przez tych, którzy nie przybywają z zewnątrz, lecz są najbliżej. Konieczne jest przeczytanie w naszych współczesnych wygodnych europejskich fotelach książki o afrykańskich doświadczeniach, która odbierze nam nieco komfortu.
Jarosław Czechowicz, Krytycznym okiem

Czytelnik dostaje w “Powróconych” zarówno Dickensowską opowieść, jak i przypomnienie zapomnianej historii kolonializmu w Afryce. Noblista pokazuje bezsilność kolonizowanych wobec kolonizatorów, pozorność ich wpływu na własne życie, a jednocześnie tworzy pasjonujący portret ludzi, którzy pewnie nigdy by się nie spotkali, gdyby nie uwikłanie w kolonialny świat.
Wojciech Szot, Gazeta Wyborcza

Abdulrazak Gurnah to laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za 2021 rok. Urodził się w 1948 roku na Zanzibarze. Jest autorem dziesięciu powieści: „Memory of Departure”, „Pilgrims Way”, „Dottie, Paradise” (nominowana do Nagrody Bookera i do Whitbread Award), „Admiring Silence”, „By the Sea” (nominowana do Nagrody Bookera i do Los Angeles Times Book Award), „Desertion” (nominowana do Commonwealth Writers’ Prize), „The Last Gift”, „Gravel Heart” i „Powróceni” (nominowana do Walter Scott Prize i do Orwell Prize for Fiction). Profesor emeritus Uniwersytetu Kent, wykładał literaturę angielską i literaturę postkolonialną. Mieszka w Canterbury.

Abdulrazak Gurnah
Powróceni
Przekład: Krzysztof Majer
Wydawnictwo Poznańskie
Premiera: 26 października 2022
 
 


Od tłu­ma­cza

W pol­skim prze­kła­dzie Po­wró­co­nych utrzy­ma­no prze­strze­ga­ną przez au­to­ra za­sa­dę, by słów ob­cych wo­bec języ­ka tek­stu nie wy­ró­żniać kur­sy­wą ani cu­dzy­sło­wem, lecz trak­to­wać je jako ele­men­ty zło­żo­nej tkan­ki języ­ko­wej nie­miec­kich i bry­tyj­skich ko­lo­nii na te­ry­to­rium obec­nej Tan­za­nii. Dal­szą kon­se­kwen­cją tej za­sa­dy jest od­wzo­ro­wa­ny rów­nież w pol­skim prze­kła­dzie za­pis rze­czow­ni­ków nie­miec­kich małą li­te­rą (np. schutz­trup­pe). Po­dob­nie jak w pier­wo­wzo­rze, tek­stu nie opa­trzo­no ani przy­pi­sa­mi na te­mat frag­men­tów ob­co­języcz­nych, ani słow­nicz­kiem; kon­tekst zo­stał przez au­to­ra tak skon­stru­owa­ny, by nie­mal za­wsze sens dało się z nie­go wy­wnio­sko­wać. Z nie­wie­lo­ma wy­jąt­ka­mi sło­wa, fra­zy i zda­nia z języ­ka su­ahi­li za­pi­sa­no zgod­nie z jego ofi­cjal­ną trans­kryp­cją, w du­żej mie­rze na­śla­du­jącą sys­tem an­glo­sa­ski: „sh” wy­ma­wia się za­tem jak pol­skie sz (np. „tu­ta­wa­ti­sha” – tu­ta­ła­ti­sza), „w” jak ł (np. „wa­shen­zi” – ła­szen­zi, „bwa­na” – bła­na), „j” jak dź (np. „Maji Maji” – ma­dźi ma­dźi), „y” jak j (np. „tay­ari” – ta­ja­ri, „haya” – haja), „ch” jak cz (np. Chag­ga – czag­ga), „v” jak w (np. „ma­po­vu” – ma­po­wu). Dwie jed­na­ko­we sa­mo­gło­ski „oo” za­zwy­czaj wy­ma­wia­ne są od­dziel­nie (np. „shi­ka­moo” – szi­ka­moo, „jo­goo” – dźo­goo.) Wy­jąt­kiem od tej za­sa­dy za­pi­sy­wa­nia wtrętów z su­ahi­li są po­je­dyn­cze, wie­lo­krot­nie uży­wa­ne rze­czow­ni­ki, któ­re po­trak­to­wa­ne zo­sta­ły w prze­kła­dzie jak za­po­ży­cze­nia (np. sło­wo „she­khiya” zo­sta­ło za­pi­sa­ne jako „sze­ki­ja”, „shaush” jako „szausz”). Trans­kryp­cją pol­ską zo­sta­ły ob­jęte wtręty arab­skie oraz imio­na po­sta­ci, z wy­jąt­kiem tych, któ­rych wy­mo­wa jest oczy­wi­sta.

JE­DEN

1

Gdy Kha­li­fa po­znał kup­ca Amu­ra Bia­sza­rę, miał dwa­dzie­ścia sze­ść lat. Pra­co­wał wów­czas w ma­łym ban­ku na­le­żącym do dwóch bra­ci z Gu­dźa­ra­tu. Tyl­ko pry­wat­ne ban­ki za­rządza­ne przez Hin­du­sów pro­wa­dzi­ły in­te­re­sy z miej­sco­wy­mi kup­ca­mi, do­sto­so­wu­jąc się do ich prak­tyk. Wiel­kie ban­ki ży­czy­ły so­bie do­ku­men­tów, gwa­ran­cji, rękoj­mi, a to nie za­wsze od­po­wia­da­ło miej­sco­wej spo­łecz­no­ści ku­piec­kiej, wpląta­nej w nie­wi­docz­ną go­łym okiem sieć kon­tak­tów i po­wi­ązań. Kha­li­fę bra­cia za­trud­ni­li, bo był z nimi spo­krew­nio­ny od stro­ny ojca. Może „spo­krew­nio­ny” to za wie­le po­wie­dzia­ne, lecz oj­ciec też był z Gu­dźa­ra­tu, a w nie­któ­rych wy­pad­kach ta­kie po­kre­wie­ństwo wy­star­cza­ło. Mat­ka po­cho­dzi­ła z tu­tej­szej wsi. Oj­ciec Kha­li­fy po­znał ją, gdy pra­co­wał na far­mie u bo­ga­te­go wła­ści­cie­la ziem­skie­go, Hin­du­sa, o dwa dni dro­gi od mia­sta, gdzie prze­miesz­kał wi­ęk­szo­ść do­ro­słe­go ży­cia. Sam Kha­li­fa na Hin­du­sa nie wy­glądał, w ka­żdym ra­zie nie na ta­kie­go, ja­kie­go zwy­kło się wi­dy­wać w tej części świa­ta. Choć kar­na­cję, wło­sy i nos miał po afry­ka­ńskiej mat­ce, uwiel­biał się ob­no­sić ze swo­im ro­do­wo­dem, gdy tak mu pa­so­wa­ło. Tak, tak, mój oj­ciec był Hin­du­sem. Nie wi­dać po mnie, ha? Oże­nił się z moją mat­ką i był jej wier­ny. Nie jak nie­któ­rzy Hin­du­si, co to za­ba­wia­ją się z Afry­kan­ka­mi, póki nie po­czu­ją, że już czas spro­wa­dzić so­bie żonę z In­dii, i wte­dy tam­te idą w od­staw­kę. Mój oj­ciec ni­g­dy mat­ki nie opu­ścił.
Oj­ciec miał na imię Kas­sim i uro­dził się w nie­wiel­kiej gu­dźa­rac­kiej wio­sce, gdzie miesz­ka­li i bo­ga­ci, i ubo­dzy, hin­du­si i mu­zu­łma­nie, a na­wet chrze­ści­ja­nie Hab­szi. Ro­dzi­ce Kas­si­ma byli ubo­gi­mi mu­zu­łma­na­mi. On wy­ró­sł na pra­co­wi­te­go chło­pa­ka, na­wy­kłe­go do prze­ciw­no­ści losu. Po­sła­no go do szkó­łki ko­ra­nicz­nej w wio­sce, a po­tem do szko­ły pa­ństwo­wej, gdzie mó­wi­ło się po gu­dźa­rac­ku, w nie­od­le­głym mie­ście. To jego oj­ciec, któ­ry je­ździł od wsi do wsi jako po­bor­ca po­dat­ko­wy, wpa­dł na po­my­sł, by po­słać Kas­si­ma do szko­ły, po któ­rej syn też mó­głby zo­stać po­bor­cą po­dat­ko­wym albo pia­sto­wać urząd cie­szący się po­dob­ną es­ty­mą. Oj­ciec nie miesz­kał z nimi. Od­wie­dzał ich za­le­d­wie dwa, trzy razy w roku. Mat­ka opie­ko­wa­ła się ociem­nia­łą te­ścio­wą oraz pi­ęcior­giem dzie­ci. Kas­sim, naj­star­szy, miał bra­ta i trzy sio­stry. Dwie z nich, młod­sze, zma­rły, gdy były ma­lut­kie. Raz na ja­kiś czas oj­ciec przy­sy­łał pie­ni­ądze, za­zwy­czaj jed­nak mu­sie­li ra­dzić so­bie sami, wy­ko­nu­jąc ka­żdą pra­cę, jaka się w wio­sce nada­rzy­ła. Gdy Kas­sim osi­ągnął wła­ści­wy wiek, gu­dźa­rac­cy na­uczy­cie­le na­mó­wi­li go, by ubie­gał się o sty­pen­dium w an­glo­języcz­nej szko­le pod­sta­wo­wej w Bom­ba­ju, i wte­dy szczęście za­częło się do nie­go uśmie­chać. Oj­ciec wraz z pa­ro­ma krew­ny­mi wy­sta­rał się o po­życz­kę, by na czas na­uki w Bom­ba­ju Kas­sim miał jako taką kwa­te­rę. Z cza­sem jego sy­tu­acja się po­pra­wi­ła, po­nie­waż za­miesz­kał jako lo­ka­tor u ro­dzi­ny szkol­ne­go ko­le­gi, któ­ry do­po­mó­gł mu ta­kże zna­le­źć pra­cę ko­re­pe­ty­to­ra młod­szych dzie­ci. Dzi­ęki tym kil­ku an­nom, któ­re do­sta­wał, ła­twiej mu było się utrzy­mać.
Wkrót­ce po tym, jak sko­ńczył szko­łę, za­pro­po­no­wa­no mu, by do­łączył do ze­spo­łu bu­chal­te­rów u wła­ści­cie­la ziem­skie­go na wy­brze­żu Afry­ki. Uznał, że to bło­go­sła­wie­ństwo – będzie mógł na sie­bie za­ro­bić, a przy oka­zji prze­żyć to i owo. Ofer­ta tra­fi­ła do nie­go za po­śred­nic­twem ima­ma z wio­ski, w któ­rej się wy­cho­wał. To wła­śnie stam­tąd daw­no temu przy­by­li do Afry­ki przod­ko­wie wła­ści­cie­la ziem­skie­go i za­wsze gdy po­trzeb­ny im był bu­chal­ter, po­sy­ła­li po ko­goś z ro­dzin­nych stron. Cho­dzi­ło o to, by mieć pew­no­ść, że in­te­re­su do­gląda czło­wiek lo­jal­ny i od nich za­le­żny. Co roku w cza­sie ra­ma­da­nu Kas­sim słał do ima­ma w wio­sce pew­ną sumę, od­li­czo­ną przez wła­ści­cie­la ziem­skie­go z jego za­rob­ków, dla mat­ki i ro­dze­ństwa. Do Gu­dźa­ra­tu ni­g­dy nie wró­cił.
Taką hi­sto­rię wła­snych zma­gań z mło­do­ści opo­wie­dział Kha­li­fie oj­ciec. Opo­wie­dział mu ją, po­nie­waż w ten spo­sób po­stępu­ją oj­co­wie wo­bec swo­ich dzie­ci oraz dla­te­go że chciał, by chło­piec pra­gnął cze­goś wi­ęcej. Na­uczył go czy­tać i pi­sać al­fa­be­tem ła­ci­ńskim, a ta­kże wpro­wa­dził w pod­sta­wy aryt­me­ty­ki. Pó­źniej, gdy Kha­li­fa był nie­co star­szy, gdy miał mniej wi­ęcej je­de­na­ście lat, oj­ciec wy­słał go do pry­wat­ne­go na­uczy­cie­la w po­bli­skim mie­ście, by ten uczył go ma­te­ma­ty­ki, bu­chal­te­rii i ele­men­tar­nej an­gielsz­czy­zny. Owe am­bi­cje i prak­ty­ki oj­ciec przy­wió­zł ze sobą z In­dii, lecz w jego wła­snym ży­ciu nie zna­la­zły spe­łnie­nia.
Prócz Kha­li­fy ko­re­pe­ty­tor miał jesz­cze czte­rech uczniów, sa­mych hin­du­skich chłop­ców. Miesz­ka­li u na­uczy­cie­la, spa­li w ko­ry­ta­rzu pod scho­da­mi, tam też je­dli. Na pi­ętro wstęp mie­li wzbro­nio­ny. Ich kla­są była iz­deb­ka z ma­ta­mi na podło­dze, przez za­kra­to­wa­ne okno wy­so­ko pod su­fi­tem nie dało się nic zo­ba­czyć, za to aż za do­brze czu­ło się bie­gnący tuż za do­mem ściek. Po za­jęciach ko­re­pe­ty­tor za­my­kał po­ko­ik, trak­to­wał go bo­wiem ni­czym świ­ęte miej­sce, mu­sie­li tam sprzątać i za­mia­tać ka­żde­go dnia przed lek­cja­mi. Na­uki za­czy­na­ły się rano, ko­lej­ne mie­li pó­źnym po­po­łud­niem, póki nie zro­bi­ło się zbyt ciem­no. Wcze­snym po­po­łud­niem, po swym dru­gim śnia­da­niu, ko­re­pe­ty­tor za­wsze kła­dł się spać, a wie­czo­rem na­uki nie było, po­nie­waż oszczędza­li świe­ce. W go­dzi­nach wol­nych od za­jęć ucznio­wie znaj­do­wa­li ro­bo­tę na tar­go­wi­sku albo na brze­gu oce­anu, a cza­sem włó­czy­li się po uli­cach. Kha­li­fa na­wet nie po­dej­rze­wał, z jaką no­stal­gią będzie kie­dyś wspo­mi­nać tam­te dni.
Lek­cje u ko­re­pe­ty­to­ra za­czął tego roku, gdy w mie­ście zja­wi­li się Niem­cy, a prze­miesz­kał u nie­go pięć lat. W owych la­tach trwa­ło po­wsta­nie Bu­szi­rie­go, kie­dy to kup­cy nad­brze­żni i kup­cy z ka­ra­wan, Ara­bo­wie i Su­ahi­li, opar­li się nie­miec­kim rosz­cze­niom do wła­dzy nad tymi te­ry­to­ria­mi. Niem­cy, Bry­tyj­czy­cy, Fran­cu­zi, Bel­go­wie, Por­tu­gal­czy­cy, Wło­si, i kto tam jesz­cze, zdąży­li od­być kon­fe­ren­cję, wy­ry­so­wać mapy i pod­pi­sać po­sta­no­wie­nia, więc opór ten miał się do tego wszyst­kie­go ni­jak. Re­wol­tę zdu­sił ma­jor Wis­smann wraz ze świe­żo po­wo­ła­ną schutz­trup­pe. Trzy lata po roz­gro­mie­niu bun­tow­ni­ków Bu­szi­rie­go, gdy czas nauk Kha­li­fy u ko­re­pe­ty­to­ra do­bie­gał ko­ńca, Niem­cy wpląta­ły się w ko­lej­ną woj­nę, tym ra­zem z lu­dem Hehe, na da­le­kim po­łud­niu. Nie dość, że Hehe nie­chęt­ni byli nie­miec­kie­mu zwierzch­nic­twu, to w do­dat­ku oka­za­li się jesz­cze bar­dziej upar­ci niż od­dzia­ły Bu­szi­rie­go, za­da­jąc wo­jow­ni­kom schutz­trup­pe za­dzi­wia­jąco ci­ężkie stra­ty; od­po­wie­dź tych ostat­nich była nie­zwy­kle su­ro­wa i bez­względ­na.
Ku ra­do­ści ojca Kha­li­fy chło­pak miał ta­lent do czy­ta­nia, pi­sa­nia i bu­chal­te­rii. To wła­śnie wów­czas, za radą ko­re­pe­ty­to­ra, Kas­sim na­pi­sał do gu­dźa­rac­kich ban­kie­rów, dwóch bra­ci, któ­rzy swój in­te­res pro­wa­dzi­li w tym sa­mym mie­ście. Na­uczy­ciel przy­go­to­wał szkic li­stu i po­słał przez Kha­li­fę jego ojcu. Ów sko­pio­wał tre­ść, by znać było jego wła­sny cha­rak­ter pi­sma, i dał wo­źni­cy, by ten za­wió­zł list z po­wro­tem do ko­re­pe­ty­to­ra, któ­ry z ko­lei prze­ka­zał go wła­ści­cie­lom ban­ku. Wszy­scy zga­dza­li się, że taka re­ko­men­da­cja chłop­cu po­mo­że.
Czci­god­ni pa­no­wie, na­pi­sał oj­ciec, czy w Wa­szej sza­cow­nej fir­mie zna­la­zło­by się miej­sce dla mo­je­go syna? To pil­ny chło­pak, a przy tym uta­len­to­wa­ny bu­chal­ter, na­wet je­śli brak mu jesz­cze do­świad­cze­nia. Umie pi­sać al­fa­be­tem ła­ci­ńskim i zna pod­sta­wy języ­ka an­giel­skie­go. Będzie Wam wdzi­ęcz­ny do ko­ńca swo­ich dni. Wasz uni­żo­ny brat z Gu­dźa­ra­tu.
Kil­ka mie­si­ęcy mi­nęło, nim otrzy­ma­li od­po­wie­dź, a i to tyl­ko dzi­ęki temu, że na­uczy­ciel udał się oso­bi­ście do bra­ci, by ich prze­bła­gać, ma­jąc na względzie wła­sną re­pu­ta­cję. W li­ście, gdy w ko­ńcu nad­sze­dł, sta­ło: Przy­ślij­cie chło­pa­ka, spraw­dzi­my, czy się na­da­je. Je­śli się spi­sze, za­ofe­ru­je­my mu pra­cę. Gu­dźa­rac­cy ma­ho­me­ta­nie mu­szą za­wsze so­bie po­ma­gać. Je­śli nie za­opie­ku­je­my się sobą na­wza­jem, któż się nami za­opie­ku­je?
Kha­li­fa nie mógł się do­cze­kać wy­jaz­du z ro­dzin­ne­go domu, z ma­jąt­ku, gdzie jego oj­ciec był bu­chal­te­rem. Gdy jesz­cze cze­ka­li na od­po­wie­dź bra­ci ban­kie­rów, po­ma­gał ojcu w pra­cy: no­to­wał wy­so­ko­ść płac, wy­pe­łniał za­mó­wie­nia, spo­rządzał li­sty wy­dat­ków i wy­słu­chi­wał skarg, na któ­re nic nie mógł po­ra­dzić. Ro­bo­ta w ma­jąt­ku była ci­ężka, a pła­co­no mar­nie. Co rusz zma­ga­no się tam z fe­brą, naj­ró­żniej­szy­mi do­le­gli­wo­ścia­mi i ubó­stwem. Za­pa­sy je­dze­nia uzu­pe­łnia­no, upra­wia­jąc nie­wiel­ki, wy­dzie­lo­ny z ma­jąt­ku skra­wek zie­mi. Tak ro­bi­ła też mat­ka Kha­li­fy, Ma­ria­mu, na któ­rej za­go­nach ro­sły po­mi­do­ry, szpi­nak, okra i ba­ta­ty. Ogró­dek mie­ścił się tuż obok ich cia­snej chat­ki i cza­sem nędza ich eg­zy­sten­cji tak Kha­li­fę przy­gnębia­ła i nu­ży­ła, że tęsk­nił za su­ro­wym ży­ciem u na­uczy­cie­la. To­też otrzy­maw­szy od­po­wie­dź bra­ci ban­kie­rów, od razu za­pa­lił się do wy­jaz­du, go­tów zro­bić wszyst­ko, by nie stra­cić po­sa­dy. I uda­wa­ło mu się to przez je­de­na­ście lat. Je­śli bra­ci z po­cząt­ku dzi­wił jego wy­gląd, nie dali po so­bie po­znać, ni­g­dy też nie za­jąk­nęli się o tym w roz­mo­wie z Kha­li­fą – ina­czej niż nie­któ­rzy spo­śród ich hin­du­skich klien­tów. Ależ nie, nie, to nasz brat, Gu­dźi jak i my, mó­wi­li wte­dy bra­cia ban­kie­rzy.
Był zwy­kłym kan­ce­li­stą, wpro­wa­dzał licz­by do ksi­ęgi ra­chun­ko­wej, dba­jąc o ak­tu­al­no­ść wpi­sów. Tyl­ko tyle po­zwa­la­li mu ro­bić. Nie miał wra­że­nia, że mu ca­łkiem ufa­ją, lecz uznał, że tak już po pro­stu jest, gdy w grę wcho­dzą pie­ni­ądze i in­te­re­sy. Bra­cia Ha­szim i Gu­lab pa­ra­li się li­chwą, do cze­go – jak wy­ja­śni­li Kha­li­fie – spro­wa­dza­ła się w isto­cie dzia­łal­no­ść wszyst­kich ban­kie­rów. Jed­nak ina­czej niż w przy­pad­ku du­żych ban­ków, ich klien­tom nie przy­słu­gi­wa­ły pry­wat­ne kon­ta. Bra­cia byli w po­dob­nym wie­ku i wy­gląda­li nie­mal iden­tycz­nie: ni­scy, krzep­cy i sko­rzy do uśmie­chu, mie­li sze­ro­kie ko­ści po­licz­ko­we i sta­ran­nie przy­ci­ęte wąsy. Garst­ka klien­tów, nie­mal wy­łącz­nie gu­dźa­rac­kich przed­si­ębior­ców i fi­nan­si­stów, de­po­no­wa­ła u nich swo­je nad­wy­żki, oni zaś po­ży­cza­li je na pro­cent miej­sco­wym kup­com i han­dla­rzom. Co roku z oka­zji Świ­ęta Na­ro­dzin Pro­ro­ka w ogro­dzie ich oka­za­łe­go domu re­cy­to­wa­no mau­lid, a ka­żde­go, kto się zja­wił, często­wa­no ja­dłem.
Kha­li­fa był już u bra­ci dzie­si­ęć lat, gdy otrzy­mał od Amu­ra Bia­sza­ry pew­ną pro­po­zy­cję. Znał kup­ca, po­nie­waż ten utrzy­my­wał sto­sun­ki z ban­kiem. Tym ra­zem Kha­li­fa do­po­mó­gł mu pew­ny­mi in­for­ma­cja­mi, któ­re uzy­skał, choć jego pra­co­daw­cy nie zda­wa­li so­bie z tego spra­wy. Cho­dzi­ło o szcze­gó­ły pro­wi­zji i opro­cen­to­wa­nia, a kup­co­wi uda­ło się dzi­ęki temu zro­bić lep­szy in­te­res. Za te in­for­ma­cje Amur Bia­sza­ra mu za­pła­cił. Prze­ku­pił go. Ła­pów­ka była skrom­na, po­dob­nie jak ko­rzy­ść Amu­ra Bia­sza­ry, lecz szło tu o jego re­pu­ta­cję kup­ca, któ­ry przed ni­czym się nie cof­nie. Po­nad­to Amur Bia­sza­ra miał sła­bo­ść do wszyst­kie­go, co cho­ćby pach­nia­ło pod­stępem. Kha­li­fie zaś fakt, że ła­pów­ka była tak nie­znacz­na, po­zwo­lił zdu­sić po­czu­cie winy z po­wo­du nie­lo­jal­no­ści wo­bec pra­co­daw­ców. Tłu­ma­czył so­bie, że zdo­by­wa do­świad­cze­nie w in­te­re­sach, co obej­mu­je prze­cież ta­kże nie­uczci­we prak­ty­ki.

Kil­ka mie­si­ęcy po tym ukła­dzi­ku Kha­li­fy z Amu­rem Bia­sza­rą bra­cia po­sta­no­wi­li prze­nie­ść bank do Mom­ba­sy. Bu­do­wa­no pod­ów­czas li­nię ko­le­jo­wą z Mom­ba­sy do Ki­su­mu, wcho­dzi­ła rów­nież w ży­cie ko­lo­nial­na stra­te­gia za­chęca­nia Eu­ro­pej­czy­ków, by osie­dla­li się w Bri­tish East Afri­ca, jak ją wte­dy zwa­no. Po­dob­nie jak wie­lu hin­du­skich kup­ców i rze­mie­śl­ni­ków, bra­cia ban­kie­rzy spo­dzie­wa­li się za­tem lep­szych per­spek­tyw. W tym sa­mym cza­sie, w ra­mach roz­wi­ja­nia wła­sne­go in­te­re­su, Amur Bia­sza­ra za­trud­nił Kha­li­fę jako kan­ce­li­stę, po­nie­waż sam nie znał al­fa­be­tu ła­ci­ńskie­go, a po­dej­rze­wał, że ta­kie umie­jęt­no­ści mogą się przy­dać.
Niem­com uda­ło się już wów­czas stłu­mić wszyst­kie re­wol­ty na te­re­nie Deutsch-Osta­fri­ka, a przy­naj­mniej tak sądzi­li. Roz­pra­wio­no się z Bu­szi­rim, a ta­kże z pro­te­sta­mi i opo­rem ka­ra­wan ku­piec­kich na wy­brze­żu. Po za­cie­kłych wal­kach Niem­cy zdu­si­li po­wsta­nie, w 1889 roku poj­ma­li i po­wie­si­li Bu­szi­rie­go. Schutz­trup­pe, czy­li ar­mia afry­ka­ńskich na­jem­ni­ków na­zy­wa­nych aska­ry­sa­mi, pod wo­dzą ma­jo­ra Wis­sman­na i jego nie­miec­kich ofi­ce­rów, skła­da­ła się w owym cza­sie z roz­for­mo­wa­nych od­dzia­łów żo­łnie­rzy nu­bij­skich, któ­re wal­czy­ły po stro­nie Bry­tyj­czy­ków prze­ciw­ko mah­dy­stom w Su­da­nie, oraz „zu­lu­skich” re­kru­tów spo­śród ludu Tson­ga z po­łu­dnio­wych te­re­nów Por­tu­gal­skiej Afry­ki Wschod­niej. Ad­mi­ni­stra­cja nie­miec­ka za­dba­ła o to, by ze stra­ce­nia Bu­szi­rie­go zro­bić wiel­ki spek­takl, i po­dob­nie było z wie­lo­ma in­ny­mi eg­ze­ku­cja­mi w ko­lej­nych la­tach. Sym­bo­lem swej mi­sji, któ­ra mia­ła na celu za­pro­wa­dze­nie na tych zie­miach po­rząd­ku i cy­wi­li­za­cji, uczy­ni­li fort w Ba­ga­moyo, je­den z ba­stio­nów Bu­szi­rie­go, prze­kszta­łca­jąc go w kwa­te­rę po­lo­wą nie­miec­kie­go do­wódz­twa. Ba­ga­moyo było rów­nież ostat­nim przy­stan­kiem na sta­rym szla­ku ka­ra­wan, a ta­kże naj­ru­chliw­szym por­tem na tam­tym od­cin­ku wy­brze­ża. Zdo­by­cie i utrzy­ma­nie go sta­no­wi­ło wa­żny sy­gnał, że te­ry­to­rium ko­lo­nii znaj­du­je się pod nie­miec­ką kon­tro­lą.
Wci­ąż jed­nak spo­ro po­zo­sta­ło do zro­bie­nia, a za­pusz­cza­jąc się da­lej w głąb lądu, na­po­ty­ka­li wie­le in­nych lu­dów, któ­rym nie­spiesz­no było zo­sta­wać nie­miec­ki­mi pod­da­ny­mi: Ny­am­we­zi, Chag­ga, Meru. Naj­za­cie­klej bun­to­wa­li się Hehe, na po­łud­niu, w ko­ńcu jed­nak, po ośmiu la­tach woj­ny, Niem­cy pod­po­rząd­ko­wa­li so­bie na­wet ich, mia­żdżąc opór gło­dem i ogniem. Na znak trium­fu od­ci­ęli gło­wę Mkwa­wy, przy­wód­cy ludu Hehe, i wy­sła­li ją do oj­czy­zny jako tro­feum. Aska­ry­si z schutz­trup­pe, wspo­ma­ga­ni przez re­kru­tów spo­śród pod­bi­tej lud­no­ści miej­sco­wej, sta­no­wi­li już wów­czas nisz­czy­ciel­ską siłę o nie­ma­łym do­świad­cze­niu. Szczy­ci­li się re­pu­ta­cją bez­li­to­snych wo­jow­ni­ków, co nie­zwy­kle wręcz ra­do­wa­ło ofi­ce­rów i za­rząd­ców Deutsch-Osta­fri­ka. Nie wie­dzie­li, że na po­łud­niu i za­cho­dzie szy­ku­je się po­wsta­nie Maji-Maji, któ­re wy­bu­chło wła­śnie wte­dy, gdy Kha­li­fa za­czął pra­co­wać u Amu­ra Bia­sza­ry, i mia­ło się ob­ró­cić w naj­gor­szą ze wszyst­kich re­wolt, zmu­sza­jąc Niem­ców i ich ar­mię aska­ry­sów do jesz­cze za­cie­klej­szej od­po­wie­dzi.
W owym cza­sie nie­miec­ka ad­mi­ni­stra­cja wpro­wa­dza­ła nowe prze­pi­sy i re­gu­ły do­ty­czące pro­wa­dze­nia in­te­re­sów. Amur Bia­sza­ra ocze­ki­wał od Kha­li­fy, że spraw­nie się do nich w imie­niu przed­si­ębior­cy za­sto­su­je. Spo­dzie­wał się, że Kha­li­fa będzie czy­tać za­rządze­nia i ra­por­ty no­wej ad­mi­ni­stra­cji, wy­pe­łniać nie­zbęd­ne for­mu­la­rze cło­we i po­dat­ko­we. Inne aspek­ty swej dzia­łal­no­ści ku­piec trzy­mał jed­nak przed Kha­li­fą w ta­jem­ni­cy. Przy tym nie­zmor­do­wa­nym kom­bi­na­to­rze Kha­li­fa pe­łnił ra­czej rolę asy­sten­ta od wszyst­kie­go, któ­ry od­po­wia­da na bie­żące po­trze­by, a nie za­ufa­ne­go rach­mi­strza. O pew­nych rze­czach ku­piec mu mó­wił, o in­nych nie. Kha­li­fa pi­sał li­sty, cho­dził do urzędów po ta­kie czy inne po­zwo­le­nie, zbie­rał plot­ki i in­for­ma­cje, a ta­kże za­no­sił po­dar­ki i sma­ro­wał tam, gdzie Amur Bia­sza­ra ży­czył so­bie, by spra­wy szły gład­ko. Mimo to miał po­czu­cie, że ku­piec po­le­ga na nim oraz na jego dys­kre­cji, o ile w ogó­le na kim­kol­wiek po­tra­fił po­le­gać.
Pra­ca u Amu­ra Bia­sza­ry nie była uci­ążli­wa. Ów drob­ny, ele­ganc­ki mężczy­zna, nie­na­gan­nie uprzej­my i ob­da­rzo­ny ła­god­nym gło­sem, udzie­lał się we wspól­no­cie wier­nych i re­gu­lar­nie cho­dził do miej­sco­we­go me­cze­tu. Da­wał pie­ni­ądze, gdy zbie­ra­no na ofia­ry ja­kie­jś po­mniej­szej tra­ge­dii, i ni­g­dy nie opu­ścił po­grze­bu sąsia­da. Ktoś obcy, spędziw­szy za­le­d­wie chwi­lę w tych stro­nach, zo­ba­czy­łby w nim skrom­ne­go, na­wet świ­ąto­bli­we­go człon­ka lo­kal­nej spo­łecz­no­ści, jed­nak lu­dzie wie­dzie­li swo­je, a o jego bez­li­to­snych prak­ty­kach i do­mnie­ma­nym bo­gac­twie mó­wi­li z po­dzi­wem. Taką skry­to­ść i bez­względ­no­ść w in­te­re­sach uwa­ża­no za ce­chy u kup­ca nie­odzow­ne. Lu­dzie chęt­nie po­wta­rza­li, że biz­nes pro­wa­dzi jak in­try­gę. Kha­li­fie ko­ja­rzył się z pi­ra­tem, dla któ­re­go ża­den łup nie jest zbyt drob­ny: prócz zwy­kłych spraw, czy­li im­por­tu tego i owe­go, ku­piec pa­rał się prze­my­tem, li­chwą i spe­ku­la­cją. Je­śli po­ja­wia­ło się za­po­trze­bo­wa­nie, Amur Bia­sza­ra go­tów był mu spro­stać. In­te­re­sów pil­no­wał we wła­snej gło­wie, po­nie­waż ni­ko­mu nie ufał, a w do­dat­ku nie­któ­re z nich wy­ma­ga­ły dys­kre­cji. Kha­li­fa sądził na­wet, że kup­co­wi spra­wia przy­jem­no­ść wręcza­nie ła­pó­wek i za­wie­ra­nie po­kąt­nych trans­ak­cji, że czu­je się pew­niej, je­śli za coś, cze­go po­trze­bu­je, za­pła­ci po ci­chu. Amur Bia­sza­ra nie­ustan­nie kal­ku­lo­wał, oce­niał in­te­re­san­tów. Z po­zo­ru miły, po­tra­fił oka­zać ser­decz­no­ść, gdy miał aku­rat taki ka­prys, lecz Kha­li­fa wie­dział, że jego pra­co­daw­ca umie być na­praw­dę su­ro­wy. Po kil­ku la­tach pra­cy u tego czło­wie­ka nie wąt­pił już, że Amur Bia­sza­ra ma twar­de ser­ce.
Tak więc Kha­li­fa pi­sał li­sty, wręczał ła­pów­ki i zbie­rał naj­lich­sze na­wet okrusz­ki in­for­ma­cji. I było mu ca­łkiem do­brze. Miał dryg do plot­ko­wa­nia; plot­ki po­tra­fił za­rów­no zdo­by­wać, jak i pusz­czać w obieg, a ku­piec nie ła­jał go za to, że za­miast sie­dzieć przy biur­ku, tyle go­dzin py­tlu­je na uli­cach i w ka­wiar­niach. Za­wsze le­piej było wie­dzieć, o czym się ak­tu­al­nie mówi, niż po­zo­sta­wać w nie­wie­dzy. Wpraw­dzie Kha­li­fa wo­la­łby mieć wi­ęk­szy wpływ na in­te­re­sy kup­ca i le­piej się w nich orien­to­wać, lecz w tej sfe­rze na żad­ną zmia­nę się nie za­no­si­ło. Na­wet szyfr do sej­fu znał tyl­ko Amur Bia­sza­ra. Je­śli Kha­li­fa po­trze­bo­wał ja­kie­goś do­ku­men­tu, mu­siał o nie­go pro­sić pryn­cy­pa­ła. Sejf był wy­ła­do­wa­ny pie­ni­ędz­mi, więc Amur Bia­sza­ra za­wsze dbał, by za bar­dzo nie roz­wie­rać jego drzwi­czek w obec­no­ści Kha­li­fy czy ko­go­kol­wiek in­ne­go. Gdy mu­siał coś z sej­fu wy­jąć, sta­wał tuż przed nim, a prze­kręca­ną tar­czę za­sła­niał wła­snym cia­łem. Przez drzwicz­ki ode­mkni­ęte rap­tem na kil­ka­na­ście cen­ty­me­trów si­ęgał do środ­ka ni­czym zło­dzie­ja­szek.
Kha­li­fa pra­co­wał u bwa­ny Amu­ra już prze­szło trzy lata, gdy do­ta­rła do nie­go wia­do­mo­ść o na­głej śmier­ci mat­ki. Ma­ria­mu mia­ła nie­spe­łna pi­ęćdzie­si­ąt lat, więc było to nie­spo­dzie­wa­ne. Po­spie­szył w ro­dzin­ne stro­ny, żeby być przy ojcu; za­stał go cho­re­go i w głębo­kiej roz­pa­czy. Kha­li­fa, je­dy­nak, w ostat­nich cza­sach nie wi­dy­wał się zbyt często z ro­dzi­ca­mi, więc za­sko­czy­ło go, że oj­ciec jest tak wy­cie­ńczo­ny i sła­by. Kas­si­mo­wi do­tych­czas nie uda­ło się od­wie­dzić uzdro­wi­cie­la, któ­ry roz­po­zna­łby jego do­le­gli­wo­ść. W oko­li­cy nie mie­li żad­ne­go le­ka­rza, a naj­bli­ższy szpi­tal znaj­do­wał się w mie­ście Kha­li­fy, na wy­brze­żu.
– Szko­da, że nie da­łeś mi znać. Przy­je­cha­łbym po cie­bie – po­wie­dział Kha­li­fa.
Cia­łem ojca nie­ustan­nie wstrząsa­ły le­ciut­kie dresz­cze, sił wy­ra­źnie miał co­raz mniej. Nie mógł już pra­co­wać, więc tyl­ko sie­dział na we­ran­dzie dwu­izbo­wej cha­łu­py w ma­jąt­ku wła­ści­cie­la ziem­skie­go, cały dzień pa­trząc przed sie­bie nie­wi­dzącym wzro­kiem.
– Po pro­stu ogar­nęła mnie parę mie­si­ęcy temu ja­kaś sła­bo­ść – wy­ja­śnił. – My­śla­łem, że to ja pierw­szy umrę, ale two­ja mat­ka mnie ubie­gła. Za­mknęła oczy, po­szła spać i było po niej. I co ja mam te­raz zro­bić?
Kha­li­fa zo­stał z nim czte­ry dni. Z ob­ja­wów wy­ni­ka­ło nie­zbi­cie, że to ci­ężka ma­la­ria. Oj­ciec miał wy­so­ką go­rącz­kę, wszyst­ko zwra­cał, oczy mu zżó­łkły, a jego mocz był czer­wo­ny. Kha­li­fa wie­dział z do­świad­cze­nia, że lu­dzie pra­cu­jący w ma­jąt­ku są na­ra­że­ni na ukąsze­nia mo­ski­tów. Gdy bu­dził się po nocy spędzo­nej w izbie ojca, dło­nie i uszy miał całe w bąblach.
Rano czwar­te­go dnia, ock­nąw­szy się, zo­ba­czył, że oj­ciec jesz­cze śpi. Zo­sta­wił go sa­me­go i wy­sze­dł za cha­łu­pę umyć się i zro­bić her­ba­tę. Cze­ka­jąc, aż za­go­tu­je się woda, uczuł dreszcz nie­po­ko­ju, więc wró­cił do środ­ka i oka­za­ło się, że oj­ciec wca­le nie śpi, tyl­ko leży mar­twy. Kha­li­fa stał przez chwi­lę i pa­trzył na chu­de, skur­czo­ne zwło­ki czło­wie­ka tak kie­dyś pe­łne­go ży­cia, tak nie­ugi­ęte­go. Przy­krył je i udał się do kan­ce­la­rii ma­jąt­ku po po­moc. Za­nie­śli cia­ło do nie­wiel­kie­go me­cze­tu w po­bli­skiej wsi. Tam Kha­li­fa ob­mył je, jak na­ka­zy­wał zwy­czaj, z po­mo­cą wpra­wio­nych w ry­tu­ale. Tego sa­me­go po­po­łud­nia po­cho­wa­no go na cmen­ta­rzu za me­cze­tem. Garst­kę rze­czy oso­bi­stych, któ­re zo­sta­ły po ro­dzi­cach, prze­ka­zał Kha­li­fa ima­mo­wi z me­cze­tu, z pro­śbą, by roz­dać je po­trze­bu­jącym.
Po po­wro­cie do mia­sta, a wła­ści­wie przez ko­lej­nych kil­ka mie­si­ęcy, Kha­li­fa czuł się sam na świe­cie. Nie­wdzi­ęcz­ny syn, nic nie­wart. Za­sko­czy­ło go to. Wi­ęk­szo­ść ży­cia spędził z dala od ro­dzi­ców, la­ta­mi miesz­ka­jąc u na­uczy­cie­la, po­tem u bra­ci ban­kie­rów, a wresz­cie u kup­ca, i ni­g­dy nie miał wy­rzu­tów su­mie­nia, że ich za­nie­dbu­je. To, że ode­szli tak na­gle, ja­wi­ło mu się jako ka­ta­stro­fa, kara za jego czy­ny. Wió­dł bez­u­ży­tecz­ny ży­wot w mie­ście, któ­re nie było jego do­mem, w kra­ju jak­by nie­ustan­nie ogar­ni­ętym woj­ną, po­śród do­nie­sień o ko­lej­nym po­wsta­niu, tym ra­zem na po­łud­niu i na za­cho­dzie.
Wte­dy rze­kł mu Amur Bia­sza­ra:
– Pra­cu­jesz u mnie już kil­ka lat… ile to? Trzy… czte­ry? Przez ten czas wie­lo­krot­nie do­wio­dłeś swej sku­tecz­no­ści, oka­zy­wa­łeś mi sza­cu­nek. Do­ce­niam to.
– Je­stem wdzi­ęcz­ny – od­pa­rł Kha­li­fa, nie bar­dzo wie­dząc, co go cze­ka: pod­wy­żka czy od­pra­wa.
– Wiem, że utra­ta oboj­ga ro­dzi­ców to dla cie­bie cios. Wi­dzę twój smu­tek i two­ją udrękę. Niech Bóg zmi­łu­je się nad ich du­sza­mi. Po­nie­waż pra­cu­jesz dla mnie z ta­kim po­świ­ęce­niem, tak po­kor­nie i od tak daw­na, nie będzie chy­ba nie­sto­sow­no­ścią, je­śli dam ci pew­ną radę – ci­ągnął ku­piec.
– Bar­dzo chęt­nie przyj­mę pa­ńską radę – po­wie­dział Kha­li­fa, skła­nia­jąc się z wol­na ku my­śli, że jed­nak nie zo­sta­nie od­pra­wio­ny.
– Je­steś dla mnie jak czło­nek ro­dzi­ny, więc moim obo­wi­ąz­kiem jest ci do­ra­dzić. Już czas, byś się oże­nił, i chy­ba znam od­po­wied­nią kan­dy­dat­kę. Moja krew­niacz­ka zo­sta­ła nie­daw­no sie­ro­tą. To po­słusz­na dziew­czy­na, a w do­dat­ku odzie­dzi­czy­ła pew­ną nie­ru­cho­mo­ść. Su­ge­ru­ję, byś po­pro­sił ją o rękę. Sam wzi­ąłbym ją za żonę – tu ku­piec się uśmiech­nął – gdy­by nie to, że moja obec­na sy­tu­acja zu­pe­łnie mi od­po­wia­da. Od lat wier­nie mi słu­żysz, a taki układ będzie dla cie­bie ko­rzyst­ny.
Kha­li­fa ro­zu­miał, że ku­piec skła­da mu tę mło­dą ko­bie­tę w da­rze i że ona sama nie będzie mia­ła w tej kwe­stii wie­le do po­wie­dze­nia. Amur Bia­sza­ra twier­dził, że jest po­słusz­na, lecz w ustach ko­goś tak chłod­no kal­ku­lu­jące­go zna­czy­ło to tyle co nic. Kha­li­fa przy­stał na ten kon­trakt, po­nie­waż wy­gląda­ło na to, że od­mo­wa nie wcho­dzi w grę, a poza tym sam tego pra­gnął, na­wet je­śli w chwi­lach zwąt­pie­nia oba­wiał się, że pan­na mło­da oka­że się oso­bą szorst­ką i wy­ma­ga­jącą, o nie­przy­jem­nych na­wy­kach. Nie spo­tka­li się przed ślu­bem ani na­wet w jego trak­cie. Nie było zresz­tą szcze­gól­nej ce­re­mo­nii. Imam spy­tał Kha­li­fę, czy pra­gnie pro­sić Aszę Fu­adi, by zo­sta­ła jego żoną, a on od­pa­rł, że tak. Na­stęp­nie bwa­na Amur Bia­sza­ra, jako naj­star­szy krew­ny płci męskiej, wy­ra­ził zgo­dę w jej imie­niu. I tyle. Po obrząd­ku po­da­no kawę, a pó­źniej Kha­li­fa w za­szczyt­nym to­wa­rzy­stwie pryn­cy­pa­ła udał się do domu świe­żo po­ślu­bio­nej i zo­stał jej przed­sta­wio­ny. To wła­śnie tę nie­ru­cho­mo­ść odzie­dzi­czy­ła Asza Fu­adi. Choć tak na­praw­dę wca­le jej nie odzie­dzi­czy­ła.
Asza mia­ła lat dwa­dzie­ścia, Kha­li­fa trzy­dzie­ści je­den. Jej mat­ka, któ­ra do­pie­ro co zma­rła, była sio­strą Amu­ra Bia­sza­ry. W oczach mło­dej ko­bie­ty wci­ąż za­le­gał cień nie­daw­nych smut­ków. Na jej owal­nej, ład­nej twa­rzy nie go­ścił uśmiech – wy­gląda­ła bar­dzo po­wa­żnie. Kha­li­fa z miej­sca ją po­lu­bił, choć zda­wał so­bie spra­wę, że z po­cząt­ku sta­ra­ła się tyl­ko cier­pli­wie zno­sić jego piesz­czo­ty. Do­pie­ro po pew­nym cza­sie za­częła od­wza­jem­niać jego za­pał i opo­wie­dzia­ła mu o so­bie, a on też nie od razu tę hi­sto­rię w pe­łni po­jął. By­naj­mniej nie z ra­cji jej nie­zwy­kło­ści. Praw­dę mó­wi­ąc, w świe­cie kup­ców o pi­rac­kim tem­pe­ra­men­cie ta­kie prak­ty­ki sta­no­wi­ły nor­mę. Asza zra­zu za­cho­wy­wa­ła się po­wści­ągli­wie, po­nie­waż mu­sia­ła się naj­pierw upew­nić, czy może za­ufać ma­łżon­ko­wi i czy nie będzie on przy­pad­kiem lo­jal­ny wo­bec kup­ca.
– Wuj Amur po­ży­czał mo­je­mu ojcu pie­ni­ądze, i to wie­lo­krot­nie – wy­zna­ła. – Nie miał wy­bo­ru, po­nie­waż mój oj­ciec był mężem jego sio­stry, człon­kiem ro­dzi­ny. Wuj mu­siał się wy­wi­ązać. Nie ce­nił mo­je­go ojca, uwa­żał, że pie­ni­ądze się go nie trzy­ma­ją, i pew­nie tak było. Parę razy sły­sza­łam, jak mat­ka mówi to ojcu pro­sto w twarz. Za któ­ry­mś ra­zem wuj Amur za­żądał, żeby oj­ciec prze­pi­sał na nie­go swój dom… nasz dom, ten dom… jako za­bez­pie­cze­nie po­życz­ki. Oj­ciec to zro­bił, ale mat­ce się o tym nie za­jąk­nął. Tacy wła­śnie są mężczy­źni, gdy idzie o ich in­te­re­sy, skry­ci, ta­jem­ni­czy, jak gdy­by nie mo­gli ufać swo­im ko­bie­tom, bo te mają pstro w gło­wie. Ona by mu na to nie po­zwo­li­ła, gdy­by tyl­ko wie­dzia­ła. To ha­nieb­ne, gdy po­ży­cza się pie­ni­ądze lu­dziom, któ­rzy nie są w sta­nie się wy­pła­cić, a po­tem za­bie­ra im się domy. To jest kra­dzież. I to wła­śnie zro­bił wuj Amur mo­je­mu ojcu i nam.
– Ile twój oj­ciec był mu wi­nien? – spy­tał Kha­li­fa, gdy Asza za­mil­kła na dłu­żej.
– Nie­wa­żne ile – od­pa­rła zdaw­ko­wo. – I tak nie by­ły­by­śmy w sta­nie od­dać. Oj­ciec nie zo­sta­wił nam ni­cze­go.
– Naj­wy­ra­źniej nie spo­dzie­wał się, że odej­dzie już te­raz. Pew­nie mu się zda­wa­ło, że ma wi­ęcej cza­su.
Ski­nęła gło­wą, a po­tem mó­wi­ła da­lej:
– Na pew­no do­brze tego nie za­pla­no­wał. Pod­czas dłu­giej pory desz­czo­wej miał na­wrót ma­la­rii. Tak jak co roku, ale tym ra­zem było go­rzej niż kie­dy­kol­wiek. Nie spo­dzie­wa­ły­śmy się, strasz­nie było wi­dzieć go w ta­kim sta­nie. Niech Bóg zmi­łu­je się nad jego du­szą. Mat­ka nie mia­ła tak na­praw­dę wglądu w jego in­te­re­sy, ale wkrót­ce do­wie­dzia­ły­śmy się, że po­życz­ka da­lej jest nie­spła­co­na i nie ma z cze­go od­dać cho­ćby drob­nej części, żeby wy­ka­zać do­brą wolę. Jego krew­nia­cy przy­szli po udział w spad­ku, któ­rym był prze­cież tyl­ko dom, ale za­raz usta­li­li, że na­wet dom nie na­le­ży do ojca, tyl­ko do wuja Amu­ra. To był strasz­li­wy wstrząs dla wszyst­kich, zwłasz­cza dla mat­ki. Nie mia­ły­śmy nic, do­słow­nie nic. Go­rzej niż nic, na­wet na­sze ży­cie nie na­le­ża­ło do nas, bo wuj Amur, jako naj­star­szy spo­krew­nio­ny z nami mężczy­zna, był na­szym opie­ku­nem. Mógł de­cy­do­wać o tym, co się z nami sta­nie. Moja mat­ka ni­g­dy się nie po­zbie­ra­ła po śmier­ci ojca. Wte­dy już od wie­lu lat cho­ro­wa­ła, ale po­tem było z nią kru­cho cały czas. Kie­dyś my­śla­łam, że to ze smut­ku, że nie jest aż tak cho­ra, jak twier­dzi, tyl­ko z tego nie­szczęścia po­zwa­la so­bie wi­ęd­nąć. Wła­ści­wie nie wiem, cze­mu była nie­szczęśli­wa. Może ktoś rzu­cił na nią urok, a może była roz­cza­ro­wa­na swo­im ży­ciem. Już wcze­śniej cza­sem coś ją na­wie­dza­ło i mó­wi­ły przez nią ja­kieś obce gło­sy, i wte­dy, cho­ciaż oj­ciec pro­te­sto­wał, wzy­wa­no uzdro­wi­ciel­kę. Gdy oj­ciec uma­rł, to nie­szczęście roz­la­ło się w strasz­li­wą roz­pacz, a w ostat­nich kil­ku mie­si­ącach ży­cia do tego wszyst­kie­go do­szły bóle w krzy­żu i coś, co zże­ra­ło ją od środ­ka. Mó­wi­ła, że tak się czu­je, wła­śnie tak, jak­by coś ją od środ­ka zże­ra­ło. Wte­dy zro­zu­mia­łam, że od­cho­dzi, że to wi­ęcej niż ża­ło­ba. W ostat­nich dniach przed śmier­cią za­mar­twia­ła się, co ze mną będzie, i bła­ga­ła wuja Amu­ra, by mnie wzi­ął pod opie­kę, a on obie­cał, że to zro­bi. – Asza spoj­rza­ła na Kha­li­fę smut­no i prze­ci­ągle, po czym do­da­ła: – Więc po­da­ro­wał mnie to­bie.
– Albo mnie to­bie – od­pa­rł, uśmie­cha­jąc się, by choć tro­chę roz­cie­ńczyć go­rycz w jej gło­sie. – Czy to aż taka klęska?
Asza wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. Kha­li­fa ro­zu­miał, a przy­naj­mniej do­my­ślał się, cze­mu Amur Bia­sza­ra po­sta­no­wił mu ją po­da­ro­wać. Przede wszyst­kim prze­rzu­cał od­po­wie­dzial­no­ść za nią na ko­goś in­ne­go. Za­po­bie­gał też w ten spo­sób ha­nieb­nym zna­jo­mo­ściom, na ja­kie mo­gła­by się sku­sić, na­wet je­śli po­dob­na myśl w ogó­le nie po­sta­ła jej w gło­wie. Tak wła­śnie ro­zu­mo­wa­łby po­tężny pa­triar­cha. Utam­si­ti­ri, Kha­li­fa miał ją oca­lić od wsty­du, chro­ni­ąc też re­pu­ta­cję ro­dzi­ny. Nie był żad­ną per­so­ną, ale ku­piec go znał, więc ślub miał za­po­biec nie­sła­wie, któ­ra za­gro­zi­ła jej na­zwi­sku, a za­ra­zem na­zwi­sku pryn­cy­pa­ła. Bez­piecz­ne ma­łże­ństwo z kimś tak od nie­go za­le­żnym jak Kha­li­fa gwa­ran­to­wa­ło rów­nież, że nikt nie tknie na­le­żącej do kup­ca nie­ru­cho­mo­ści, a za­tem wszyst­ko po­zo­sta­nie, by tak rzec, w ro­dzi­nie.
Na­wet gdy Kha­li­fa po­znał już hi­sto­rię domu i zro­zu­miał, jak nie­spra­wie­dli­wie po­trak­to­wa­no jego ma­łżon­kę, wci­ąż nie umiał zdo­być się na to, by po­ru­szyć tę kwe­stię w roz­mo­wie z kup­cem. To były spra­wy ro­dzin­ne, a on tak na­praw­dę do ro­dzi­ny nie na­le­żał. Za­miast tego na­ma­wiał Aszę, by sama po­roz­ma­wia­ła z wu­jem i po­pro­si­ła go o zwró­ce­nie na­le­żnej części spad­ku.
– Po­tra­fi być spra­wie­dli­wy, kie­dy ze­chce – za­pew­niał ją Kha­li­fa, gdyż sam chciał w to wie­rzyć. – Dość do­brze go znam. Wiem, jak dzia­ła. Trze­ba go za­wsty­dzić, zmu­sić go, żeby od­dał ci to, co ci się na­le­ży, bo ina­czej będzie uda­wał, że wszyst­ko jest w po­rząd­ku, i na­wet pal­cem nie kiw­nie.
Wresz­cie po­roz­ma­wia­ła z wu­jem. Kha­li­fy przy tym nie było, a pó­źniej, gdy ku­piec pró­bo­wał go wy­ba­dać, Kha­li­fa udał, że nie ma o ni­czym po­jęcia. Pod­czas roz­mo­wy z Aszą wuj oświad­czył, że za­pi­sał jej część spad­ku w te­sta­men­cie, więc spra­wę uwa­ża tym­cza­sem za za­mkni­ętą. In­ny­mi sło­wy nie ży­czy so­bie, by za­wra­ca­no mu gło­wę dys­ku­sja­mi na te­mat tego domu.

 
Wesprzyj nas