Zabawna i zaskakująca opowieść o wielkiej mocy przypadku w życiu człowieka i świata autorstwa wybitnego biologa i twórcy książek popularnonaukowych.


„Seria fortunnych zdarzeń” to dowcipnie napisana i inspirująca książka o jednym z najważniejszych i najmniej docenianych czynników w naszych dziejach.

• Dlaczego świat jest taki, jaki jest?
• Jak się tu znaleźliśmy?
• Czy wszystko dzieje się z jakiegoś powodu, czy też niektóre rzeczy wydarzyły się dzięki przypadkowi?

Filozofowie i teologowie zastanawiali się nad tymi pytaniami od tysiącleci, ale zaskakujące odkrycia naukowe ostatniego półwiecza ujawniły, że żyjemy w świecie rządzonym przez przypadek.

„Seria fortunnych zdarzeń” to opowieść o tym, jak przypadek stał się zaskakującym źródłem całego piękna i różnorodności w naturze.

Jak każdy inny gatunek, my, ludzie, znaleźliśmy się tu przez przypadek. To szokujące, jak wiele rzeczy – z których każda mogła nigdy nie mieć miejsca – musiało się wydarzyć w określony sposób, aby ktokolwiek z nas zaistniał: od nieprawdopodobnego uderzenia asteroidy przez szalone zawirowania epoki lodowej po niewidzialną loterię w gonadach naszych rodziców.

Wszyscy jesteśmy tutaj dzięki zadziwiającej serii fortunnych zdarzeń, a przypadek nadal rządzi nami na cienkiej linii pomiędzy życiem a śmiercią.

***

Fascynująca i porywająca książka – Sean B. Carroll w swojej najlepszej formie!
Bill Bryson

Sean B. Carroll
Seria fortunnych zdarzeń
Rola przypadku w procesie powstawania planety, życia oraz ciebie
Przekład: Robert Filipowski
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Premiera: 27 września 2022
 
 

Wstęp. Problem z przypadkiem

„Kiedy ktoś mówi, że nic nie dzieje się bez powodu, spycham go ze schodów i pytam: »wiesz, dlaczego to zrobiłem?«”.
— STEPHEN COLBERT

W trakcie swojego pierwszego profesjonalnego turnieju na Greater Milwaukee Open Tiger Woods wybrał kij Iron 6, rozpoczynając rozgrywkę na liczącym 188 jardów czternastym dołku o wartości par 3(i). Chociaż Woods był o piętnaście uderzeń za liderem turnieju, zebrało się wokół niego dużo kibiców, chcących podziwiać talent dwudziestojednolatka. Tiger posłał piłkę w powietrze, a ona wylądowała jakieś dwa metry od flagi, odbiła się w lewo i potoczyła prosto do dołka. Tłum wiwatował przez kilka minut1.
Nie było to jednak najbardziej pomyślne rozpoczęcie w historii tej gry.
Towarzysz dowódca Kim Dzong Il2, rozgrywając w klubie golfowym w Pjongjangu w 1994 roku pierwszą rundę w swoim życiu, ponoć zaliczył pięć dołków za pierwszym uderzeniem, zdobywając wynik 38 poniżej par, co oznacza, że wówczas przyszły przywódca Korei Północnej grał nie gorzej niż birdie (wynik poniżej jeden par) na dołek.
Są tylko dwa możliwe wyjaśnienia: 1) Tiger nie jest specjalnie utalentowany albo: 2) ktoś kłamie3. Chyba nikt, może z wyjątkiem Koreańczyków z Północy, nie ma wątpliwości, jaka jest prawda.
Gdybyśmy zbadali sprawę głębiej, odkrylibyśmy, że Tiger odnotował w swojej 24-letniej karierze (podczas której wygrał ponad osiemdziesiąt turniejów) trzy asy(ii). Analizując obszerne dane statystyczne na temat golfa, doszlibyśmy do wniosku, że szanse na trafienie przez profesjonalnego golfistę do dołka za pierwszym razem przy par 3 wynosi 1 do 2500. Tiger rozegrał w swojej karierze 5000 dołków par 3, a więc można się spodziewać dwóch asów. Wynik trzech nie jest szczególnie wyjątkowy. Jednak w przypadku golfisty amatora szanse trafienia do jakiegokolwiek dołka za pierwszym razem wynoszą 1 do 12 500. Możliwość trafienia do dwóch dołków za pierwszym razem w tej samej rundzie ocenia się na około 1 do 26 mln. A trafienie do czterech dołków za pierwszym razem to stosunek 1 do 24 biliardów (czyli 24 i 15 zer).
Pięć asów Kim Dzong Ila jest o tyle bardziej niezwykłe, że pole golfowe w Pjongjangu, podobnie jak większość pól z osiemnastoma dołkami, posiada tylko cztery, krótkie tory par 3. Wszystkie pozostałe mają co najmniej 340 jardów. Żeby więc trafić tę piątą „jedynkę” w tej rundzie, mały dyktator musiał mieć, jak to powiedział Carl Spackler (grany przez Billa Murraya) z Golfiarzy: „wielkie uderzenie”.
Nie potrzebujemy dogłębnej wiedzy na temat rachunku prawdopodobieństwa, statystyki ani gry w golfa, żeby powątpiewać w prawdziwość wyniku najdroższego przywódcy. Podobnie możemy podważać prawdziwość twierdzenia, że młody Kim Dzong Il w trakcie trzech lat spędzonych na Uniwersytecie im. Kim Ir Sena napisał 1500 książek i skomponował sześć oper. A jakie jest prawdopodobieństwo, że, jak się mówi, w ogóle nie defekował?6
Nawet po tych pięciu dołkach za jednym razem?

Uleganie błędnemu rozumowaniu
Demaskowanie bajek na temat Kim Dzong Ila (lub jego następców) jest łatwe, ale w innych przypadkach warto wiedzieć co nieco na temat prawdopodobieństwa i zasad gry. Na przykład, kiedy na szali leżą nasze ciężko zarobione pieniądze.
Tłumnie odwiedzamy kasyna7. Każdego roku około 30 mln osób odwiedza Las Vegas, próbując szczęścia w różnych grach, takich jak ruletka, keno, kości i bakarat, a także na automatach. Przewaga kasyna w tych grach rozciąga się od 1% (kości) do 30% (keno). Dzięki niej kasyna mogą sobie pozwolić na piramidy, gondole, rekinaria, sztuczne ognie, tanie bufety i płacenie Britney Spears 500 tysięcy dolarów za jeden wieczór8.
A mimo wszystko wykładamy naszą ciężko zarobioną gotówkę, wiedząc doskonale, że szanse na wygraną mamy znikome. Może dlatego, że nawet w grach, w których decyduje fart, czy to za pośrednictwem kości, kółek czy elektroniki, większość graczy wierzy, że może, a przynajmniej zachowuje się tak, jakby mogła w jakiś sposób zwiększyć swoje szanse — grając na swój „szczęśliwy” numer albo obstawiając kolor lub numer, który jest „gorący” lub będzie „następny”.
Jak to działa? Załóżmy, że ktoś gra w ruletkę i czarny numer wypadł pięć razy z rzędu. Czy powinien dalej obstawiać czarny, bo jest on „gorący”? A może powinien postawić na czerwony, bo będzie on „następny”?
Czy szanse zmieniają się, jeśli czarny wypadnie dziesięć razy z rzędu? Albo piętnaście razy z rzędu?
To nie są hipotetyczne pytania. Osiemnastego sierpnia 1913 roku w Casino de Monte Carlo na stole do ruletki ułożyła się niezwykła seria czarnych numerów. Na europejskich kołach jest 18 czarnych numerów, 18 czerwonych i jedno zielone „0”. A zatem czerwony lub czarny numer powinien wypadać mniej więcej co drugi raz. Im więcej razy wypadał czarny numer, tym większe stawki hazardziści stawiali na numery czerwone, przekonani, że seria ta zaraz się skończy. A jednak wciąż pojawiał się czarny. Gracze podwajali i potrajali swoje stawki, dochodząc do wniosku, że szansa na 20 czarnych numerów z rzędu jest mniejsza niż jeden do miliona. Ale koło ciągle wskazywało czarne numery, aż było ich 26 z rzędu! Kasyno zbiło na tym małą fortunę9.
Incydent w Monte Carlo to podręcznikowy przykład czegoś, co nazywa się „złudzeniem Monte Carlo” albo „paradoksem hazardzisty”, czyli przekonaniem, że jeśli coś dzieje się częściej niż oczekiwano, to w przyszłości będzie odwrotnie — częściej zacznie się pojawiać wynik przeciwny. W przypadku losowych wydarzeń, jak rzucenie kości lub zakręcenie kołem ruletki, takie przekonanie jest fałszywe, gdyż każdy wynik jest niezależny od poprzednich.
Nasze potężne mózgi mają problem ze zrozumieniem tej prostej zasady. Jeśli uważasz, że incydent w Monte Carlo to odosobniony przypadek, to mamy przykład z mniej wyrafinowanej, nie tak odległej epoki. Rozważ fenomen, który wydarzył się we Włoszech w latach 2004–2005. Narodowa włoska loteria SuperEnalotto polegała wówczas na losowaniu 15 liczb (od 1 do 90), po pięć z regionalnych loterii w dziesięciu miastach. Jako że w Wenecji od ponad roku nie wylosowano liczby 53, ludzie obsesyjnie zaczęli obstawiać tę ritardatario (liczbę, która nie jest losowana). Niektórzy obstawiali tak duże stawki, że mocno nadszarpnęli domowe budżety albo popadli w długi. Pewna kobieta w Toskanii, która straciła majątek, utopiła się. Mężczyzna z okolic Florencji zastrzelił swoją rodzinę i siebie.
W końcu, po niemal dwóch latach, 152 losowaniach i ponad 3,5 mld euro postawionych na samą liczbę 53 (średnio ponad 200 euro na jedną rodzinę), została ona wylosowana w Wenecji, kładąc kres czemuś, co niektórzy nazywali: „ogólnokrajową zbiorową psychozą”10.
Nasz problem z losowością gier przenosi się na codzienne decyzje. Ilu rodziców, którzy mają dzieci jednej płci, decyduje się na kolejne dziecko w nadziei, a może nawet licząc na to, że tym razem pojawi się na świecie potomek płci przeciwnej? Ale płeć dziecka, podobnie jak rzut monetą, jest raczej losowa. Piszę „raczej”, bo stosunek urodzeń chłopców do dziewczynek wynosi około 51:49.
Złudzenie Monte Carlo to przykład czegoś, co psycholodzy nazywają błędem poznawczym — błędem w myśleniu, wypaczającym naszą wizję świata. W trakcie hazardu takie błędy zniekształcają nasze poczucie kontroli nad losowymi wynikami i sprawiają, że przeceniamy szanse zwycięstwa. Zakrojone na szeroką skalę badania wykazały, że nasze błędy poznawcze i nasza odpowiedź na nie stanowią część normalnego funkcjonowania mózgu. Badania psychologiczne zarówno laboratoryjne, jak i terenowe (w kasynie) potwierdziły występowanie złudzenia Monte Carlo/paradoksu hazardzisty w przypadku liczb. Wykazały też, że rozminięcie się o włos z jackpotem (czyli przegrana, której kombinacja była bliska zwycięstwa) zwiększa naszą motywację do gry12.
Jedno wyjaśnienie naszego zniekształconego myślenia jest takie, że nasze mózgi przystosowane są do szukania w codziennych wydarzeniach wzorów i łączenia wydarzeń. Polegamy na tych dostrzegalnych powiązaniach, żeby wyjaśnić sekwencję zdarzeń i przewidzieć przyszłość. Łatwo możemy ulec złudzeniu, że pewna sekwencja ma jakieś istotne znaczenie, kiedy w rzeczywistości ciąg przypadkowych, niepowiązanych wydarzeń jest po prostu… losowy.
To kwestia naszej biologii, a także tego, że człowiek w dość skomplikowany sposób pojmuje losowość. Z jednej strony lubimy gry losowe, pomimo że często przegrywamy. Oczywiście, kiedy przegrywamy, twierdzimy, że prześladuje nas pech.
Ale z drugiej strony, kiedy wygramy — a każdego dnia wygrywa wiele osób — interpretujemy to w zupełnie inny sposób. Szczęście często przypisywane jest nie matematyce, ani nawet nie błędnemu zaufaniu w „strategie” hazardowe, ale raczej innym siłom. Dla jednych jest to nagroda za silny charakter albo dobre uczynki, a dla innych dowód, że ich modlitwy zostały wysłuchane.
Weźmy kierowcę ciężarówki z Kalifornii, Timothy’ego McDaniela. W sobotę, 22 marca 2014 roku, żona McDaniela zmarła na zawał. Następnego dnia kupił trzy zdrapki na loterię „Lucky for Life”. Kiedy je zdrapał, okazało się, że wygrał 650 tysięcy dolarów. McDaniel powiedział: „Myślę, że żona zesłała mi te pieniądze, żebym mógł się zaopiekować wnukami”13.
Wzruszająca historia McDaniela pokazuje, że w wielkiej grze życia i śmierci nasze relacje z losem są jeszcze bardziej problematyczne. Wiele osób próbuje zupełnie wykluczyć przypadek i wierzyć, że — jak to McDaniel powiedział dziennikarzom: „Nic nie dzieje się bez powodu”14.
Ale nie wszyscy.

Książę przypadku

Jacques Monod wychował się niedaleko Monte Carlo, we francuskim Cannes, innym mieście słynącym z kasyn, a później z festiwalu filmowego. Wyglądał niczym gwiazda kina — jeden z uznanych francuskich dziennikarzy określił go mianem „księcia” przypominającego hollywoodzką ikonę, Henry’ego Fondę — a do tego miał spory talent muzyczny, nieprzeciętny intelekt, dlatego jeszcze po dwudziestce nie potrafił się zdecydować, jaką ścieżką kariery podąży. Wyróżnił się w działalności francuskiego ruchu oporu, a sławę zdobył nie jako aktor czy muzyk, ale jako znakomity biolog. W 1965 roku był jednym ze zdobywców Nagrody Nobla w dziedzinie fizjologii i medycyny za przełomowe odkrycie, jak działają geny.
Jako pionier w dziedzinie biologii molekularnej Monod miał przywilej obserwowania tornada odkryć w latach 50. i 60. XX wieku, a więc sposobu, w jaki molekuły determinują charakterystykę żywych organizmów, co Monod z innymi określili „tajemnicą życia”. Utrzymywał bliskie relacje z dość małą międzynarodową grupą czołowych naukowców. Na przykład, kiedy James Watson i Francis Crick odkryli strukturę DNA (kwasu deoksyrybonukleinowego) w 1953 roku, Monod był jedną z pierwszych osób, z którą Watson podzielił się tym odkryciem15.
Ale Monod jako Francuz zakorzeniony głęboko w tradycji filozoficznej, interesował się nauką nie tylko dla samej nauki. Po wojnie zaprzyjaźnił się z czołowym francuskim filozofem i pisarzem, Albertem Camusem i razem w kawiarniach rive ­gauche dyskutowali zagadnienia dotyczące ludzkiej egzystencji. Monod uważał, że ludzie nie rozumieją zasadniczego celu nauki, uznając ją za wytwór technologii. Sądził raczej, że technologia jest tylko produktem ubocznym. Powiedział: „Najważniejszymi rezultatami nauki jest zmiana relacji człowieka wobec wszechświata albo tego, jak postrzega siebie we wszechświecie”16. Relację tę z podobnym zapałem badał jego przyjaciel Camus.
Monod głosił, że rozwój biologii molekularnej niesie znaczące implikacje filozoficzne, zwłaszcza w kwestii dziedziczenia, których szeroko rozumiana kultura nie dostrzega. Kilka lat po otrzymaniu Nagrody Nobla i śmierci Camusa postanowił napisać książkę, żeby przybliżyć znaczenie współczesnej biologii laikowi.
„Tajemnica życia (…) jest w znacznej części poznana — napisał. — Ten doniosły fakt powinien mieć wielki wpływ na myśl współczesną”17.
Monod kilka rozdziałów poświęcił na opisanie spostrzeżeń, jakie zrodziły się z badań nad DNA i rozszyfrowaniem kodu genetycznego. Rozumiał, że ta wiedza będzie obca większości czytelników, załączył więc dodatek ze strukturami chemicznymi białek i kwasów nukleinowych oraz z podstawami działania kodu genetycznego. Rzeczowo wyjaśnił mutacje genetyczne jako przypadkowe zmiany — substytucje, insercje, delecje albo rearanżacje — treści DNA w sekwencji długiego łańcucha tworzącego chemiczną podstawę genu (ACGTTCGATAA itd.).
Następnie, bez ostrzeżenia, poruszył kwestię szerszych implikacji powstawiania w DNA mutacji. Warto zacytować go w całości, bo po 111 stronach nakreślania tła wyłożył jedną z najpotężniejszych idei pięciu wieków nauki (kursywa za oryginałem):
„Mówimy, że naruszenia te są przypadkowe. Są one jedynym możliwym źródłem modyfikacji tekstu genetycznego, stanowiącego z kolei jedyną składnicę struktur dziedzicznych organizmu. Wynika stąd, w sposób nieunikniony, że jedynie przypadek jest źródłem wszelkiej nowości, wszelkiego tworzenia w biosferze. Czysty przypadek, jedynie przypadek, całkowita, lecz ślepa wolność u samego korzenia wspaniałej budowli ewolucji: ten podstawowy pogląd nowoczesnej biologii nie jest już dzisiaj jednym z wielu założeń możliwych lub choćby wyobrażalnych. Jest to pogląd jedyny, jaki można sobie wyobrazić, tak jak jest jedynym, który odpowiada faktom znanym z obserwacji i doświadczenia. I nic nie pozwala przypuszczać (lub żywić nadzieję), że w tym punkcie rewizja naszych koncepcji będzie potrzebna lub możliwa.
Spośród wszystkich poglądów wszystkich nauk, pogląd ten w najistotniejszy sposób niszczy jakikolwiek antropocent­ryzm”18.

Mówiąc w skrócie, dotychczasowe odkrycia w biochemii i genetyce (wówczas przeprowadzane głównie na prostych bakteriach) obaliły dwa tysiące lat filozofii i religii, stawiającej człowieka w centrum stworzenia. „Człowiek jest produktem niezliczonej liczby fortunnych przypadków — napisał Monod. — Rezultatem ogromnej gry w Monte Carlo, w której w końcu wypadł nasz numer, mimo że mógł wcale nie wy­paść”19.
Książka Przypadek i konieczność ukazała się we Francji w październiku 1970 roku. Była to książka napisana dość trudnym językiem z kilkoma rozdziałami poświęconymi filozofii i genetyce oraz załącznikami pełnymi wykresów chemicznych. Jako pisarz-debiutant Monod nie wiedział, jakiej reakcji się spodziewać.
Merde trafiło w wentylator.
Książka zdobyła kilkadziesiąt recenzji we Francji i szybko stała się bestsellerem, ustępując miejsca jedynie francuskiemu tłumaczeniu Love Story Ericha Segala (w końcu to Francja). Po przetłumaczeniu jej na język angielski, recenzje i wywiady z Monodem ukazały się w prestiżowych brytyjskich i amerykańskich gazetach oraz czasopismach.
Wielu komentatorów natychmiast rozpoznało zagrożenie, jakim był przypadek dla tradycyjnych idei o pochodzeniu człowieka oraz celowości. Dla Arthura Peacocke’a, brytyjskiego biochemika, który stał się wybitnym teologiem, Monod przeprowadził „jeden z najostrzejszych i najbardziej wpływowych ataków stulecia na teizm”20. Pojawiały się artykuły i książki o takich tytułach jak: Anti-chance: a reply to Monod’s chance and necessity [Anty-przypadek: odpowiedź na przypadek i konieczność Monoda]21, Beyond chance and necessity [Poza przypadkiem i koniecznością]22 oraz God, chance & necessity [Bóg, przypadek i konieczność]23. Monod był zapraszany na debaty z filozofami i teologami zarówno we Francji, jak i za granicą, w telewizji, radiu i w prasie.
Amerykański kalwinistyczny teolog i pastor, R.C. Sproul, podsumował szerokie implikacje przypadku na pierwszej stronie swojej książki Not a chance [Nie przez przypadek]:

„Niekoniecznie przypadek zajął miejsce Boga. Przypadek nie wymaga zwierzchnictwa, jeśli ma zdetronizować Boga. Wystarczy, że istnieje. Samo istnienie przypadku wystarczy, żeby zepchnąć Boga z jego kosmicznego tronu. Przypadek nie musi rządzić, nie musi być wszechmocny. Jeśli istnieje jako bezsilny, pokorny sługa, pozbawia Boga nie tylko aktualności, ale też pracy”24.

Ponad dwieście stron później Sproul konkluduje: „Przypadek jest równie realną siłą, co mit. Nie ma umocowania w rzeczywistości ani miejsca w naukowym dochodzeniu. Żeby nauka i filozofia mogły dalej poszerzać wiedzę, przypadek musi zostać zdemitologizowany raz na zawsze”25.
Sproul i inni krytycy twierdzili, że to, co naukowcy postrzegali jako przypadek, było zaledwie odzwierciedleniem braku wiedzy prawdziwych przyczyn. Może był to wyraz nadziei, do której nawiązywał Monod — nadziei, że gdy naukowcy dowiedzą się więcej, nasza pozycja w roli przypadku zostanie poddana rewizji.

Druga szansa

Kolejne pół wieku nie ułożyło się po myśli Monoda ani jego adwersarzy. Francuz myślał, że nowe odkrycia biologii molekularnej okażą się punktem zwrotnym dla nowoczesnego społeczeństwa, które odejdzie od tradycyjnych przekonań o przyczynowości świata naturalnego i pogodzi się z przypadkowością naszego istnienia.
Ha! Nic z tego. Podniecenie i zamęt wywołane przez Przypadek i konieczność ucichły, a Monod zmarł kilka lat później. Badania wykazują, że większość Amerykanów nadal wierzy, że wszystko na świecie dzieje się z jakiegoś powodu26.
Ale krytycy Monoda również nie mogli spać spokojnie. Domena przypadkowości w biosferze i życiu człowieka faktycznie uległa rewizji, ale nie w taki sposób ani nie w takim zakresie, na jaki liczyli. Przypadek rozlał się na dziedziny, o których nawet Monodowi się nie śniło.
Dowiadując się coraz więcej o historii i funkcjonowaniu naszej planety, ze zdumieniem odkryliśmy, jak bardzo życie było kierowane przez przeróżne kosmiczne i geologiczne przypadki, bez których dziś by nas tu nie było. Badając historię człowieka, przekonaliśmy się, jak pandemie, susze i inne wydarzenia zmieniające cywilizacje zostały zapoczątkowane przez przypadkowe, pojedyncze wydarzenia naturalne, które mogły wcale nie zaistnieć. A badając biologię człowieka i czynniki wpływające na nasze życie, złapaliśmy przypadek na gorącym uczynku, jak rządzi nami na cienkiej linii pomiędzy życiem a śmiercią.
Książka ta opowiada historie, których opowiedzieć nie mógł Monod — o zadziwiających odkryciach na skalę planetarną i molekularną, od wielkich wstrząsów na całym globie do maszynerii przypadku działającej w każdej komórce każdego organizmu, wliczając w to nas samych. I chociaż odkrycia te niwelują poczucie komfortu antropocentryzmu, mam nadzieję, że się ze mną zgodzicie, iż historia przypadku jest czymś znacznie więcej niż napuszoną filozofią albo próbą obalenia życzeniowego myślenia teologów.
Mam nadzieję, że jesteście pełni podziwu — podziwu dla mocy i dramaturgii asteroid uderzających w naszą planetę, zderzających się kontynentów oraz gwałtownego wznoszenia się i opadania pokryw lodów i oceanów. Pełni podziwu dla faktu, że żyjemy na planecie (i jesteśmy zdani na jej łaskę), która jest znacznie bardziej niestabilna, niż jesteśmy to w stanie pojąć w trakcie naszego krótkiego życia. Pełni podziwu dla wiedzy, że losowy przypadek leży u źródła wszelkich pięknych i cudownych stworzeń, z którymi dzielimy planetę. Podziwu dla unikalnych, niewidocznych przypadków, które czynią nas nami samymi. I podziwu dla faktu, że my, ludzie, niedawni potomkowie łowców-zbieraczy, którzy przetrwali okres wyjątkowego chaosu, odkryliśmy to wszystko w przeciągu ostatniego półwiecza.
Moim celem jest być zrozumiałym bez rozwodzenia się. Trywialnie jest stwierdzić, że świat jest taki, jaki jest, albo że jesteśmy tu z powodu długiego łańcucha przypadkowych acz fortunnych wydarzeń. Siła wyjaśnień, do których dążę, leży w szczegółowości. Należy rozłożyć niektóre z tych wydarzeń na czynniki pierwsze, żeby docenić, jak ukształtowały kierunek życia. Budowa tej książki kieruje się prostą logiką trzech części. Zacznę od nieożywionych, zewnętrznych przypadków, które ukształtowały warunki życia (Część I: „Rzeczy się wydarzają”), następnie zwrócę się ku wewnętrznym losowym mechanizmom działającym w każdej istocie, dzięki którym adaptują się one do tych warunków (Część II: „Świat pomyłek”), a potem skieruję historię na wątek osobisty (Część III: „23 i ty”) i na to, jak przypadek wpływa na nasze życie oraz naszą śmierć. Nasza wiedziona przypadkiem egzystencja burzy odwieczne przekonanie o miejscu człowieka i nasuwa nam odważne pytania o sens i cel naszych żyć. W Posłowiu zaoferuję pewne możliwe odpowiedzi z pomocą specjalnych gości.
To dość cieniutka książka jak na tak wielką ideę. Nauka na przestrzeni wieków oferowała nam kilka naprawdę wielkich idei, ale przyjmowaliśmy je dziwacznie. Darwin stworzył rewolucyjną ideę, która była prosta do zrozumienia i chociaż potwierdzają ją liczne dowody, wielu wciąż ją odrzuca. Einstein ogłosił swoją teorię, opus magnum, i choć niewielu rozumiało zarówno ją, jak i przedłożone przez niego dowody, większość wydaje się w nią wierzyć. Monod również sformułował ważną ideę, ale dziś większość osób (poza naukowcami) nie słyszała ani o niej, ani o nim.
Mam wielką nadzieję, że ta krótka książka będzie drugą szansą dla uznania wyjątkowości przypadku.

 
Wesprzyj nas