Sołżenicyn to człowiek pełen emocji, o życiorysie wypełnionym cierpieniem, krzywdą i tęsknotą – z nich właśnie utkał swoją wielką narrację o życiu mieszkańców “nieludzkiej ziemi”- co książka Sokołowa ukazuje prawdziwie i bardzo plastycznie, w wielce atrakcyjnej formie literackiej.


Niepublikowana w Rosji biografia autora “Archipelagu Gułag”!

Aleksander Sołżenicyn, sumienie narodu, symbol walki z radzieckim totalitaryzmem, ale przede wszystkim człowiek z misją, który w swoich utworach pragnął ukazać prawdę na temat rewolucji 1917 r., powstania ZSRR i okrucieństw komunizmu. Jedni widzieli w nim proroka, inni – dysydenta, a nawet zdrajcę.

Boris Sokołow przedstawia nie plotki i opinie, ale rzeczywisty wkład Sołżenicyna w sferę literacką i społeczno-polityczną Rosji. Autor biografii ukazuje dramatyczne wydarzenia z życia pisarza: przesłuchania, uwięzienie i zesłanie oraz próbę samobójczą jego pierwszej żony. Otrzymanie Nagrody Nobla, której nie mógł odebrać bez ryzyka wydalenia z kraju, a także historię publikacji słynnych dzieł – “Oddziału chorych na raka” i “Archipelagu Gułag”. Prześladowania, wyrzucenie z ojczyzny i pozbawienie obywatelstwa. A potem wreszcie wielki powrót, nagrody i “namaszczenie” przez Władimira Putina.

“Prorok i dysydent” to intrygująca opowieść, która nie pomija niewygodnych faktów, a przy tym oddaje sprawiedliwość Sołżenicynowi jako demaskatorowi komunistycznego systemu zniewolenia i terroru.

***

Książka Borysa Sokołowa o Aleksandrze Sołżenicynie przybliża nam postać dla światowej literatury i rosyjskiej kultury wybitną i szczególną. Nie jest to wszakże typowa biografia pisarza-noblisty, gdyż jego podziwiany i dyskutowany dorobek literacki staje się zaledwie pretekstem, swoistym tłem dla opowieści o obywatelu i patriocie, świadomym obowiązków twórcy wobec społeczeństwa i narodu.
Oto staje przed nami nie tyle prorok, ile bezkompromisowy kaznodzieja, skądinąd niezmiernie uciążliwy dla bliźnich w swym umiłowaniu prawdy. Dysydent, odmawiający sowieckim władzom wyjazdu po odbiór nagrody Nobla, bo mógłby nie zostać wpuszczony z powrotem do ojczyzny, tej ojczyzny, która wcześniej uhonorowała go więzieniem i łagrem oraz zakazem publikacji. I wreszcie – niemłody, schorowany wędrowiec, powracający do kraju po osiemnastu latach wymuszonej emigracji, który podczas podróży przez Syberię tkliwie wita się z ojczystymi drzewami, jawiąc się współczesnym ucieleśnieniem mitu o Anteuszu, gigancie, któremu samo dotkniecie matki-ziemi przywracało siły.
Sołżenicyn to człowiek pełen emocji, o życiorysie wypełnionym cierpieniem, krzywdą i tęsknotą – z nich właśnie utkał swoją wielką narrację o życiu mieszkańców “nieludzkiej ziemi”- co książka Sokołowa ukazuje prawdziwie i bardzo plastycznie, w wielce atrakcyjnej formie literackiej!
Hieronim Grala – historyk i dyplomata, UW

Boris Sokołow (ur. 1957) – rosyjski historyk, literaturoznawca i tłumacz. Autor setek artykułów naukowych i książek. Wśród jego dzieł znajdują się prace o Bułhakowie, Jesieninie i Gogolu, w tym słynny leksykon twórczości pierwszego z nich. Publikowano go dotychczas w Estonii, Łotwie, Polsce, Japonii, Wielkiej Brytanii i na Litwie. Do września 2008 r. był kierownikiem Katedry Antropologii Społecznej na Rosyjskim Społecznym Uniwersytecie Państwowym. Został zwolniony po skrytykowaniu w mediach ataku Władimira Putina na Gruzję. Obecnie jest niezależnym badaczem i publicystą.

Boris Sokołow
Prorok i dysydent. Aleksander Sołżenicyn
Przekład: Marta Głuszkowska
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 24 listopada 2022
 
 

Przedmowa

Aleksander Isajewicz (przy narodzinach podano Isaakijewicz) Sołżenicyn, czwarty Rosjanin uhonorowany Nagrodą Nobla w dziedzinie literatury, wielki rosyjski pisarz, którego życie i twórczość pozostawiły trwały ślad w historii Rosji oraz wielokrotnie skupiały na sobie uwagę badaczy.
Ludmiła Saraskina, literaturoznawczyni i autorka biografii noblisty wydanej po raz pierwszy jeszcze za jego życia w 2008 roku, która po dziś dzień pozostaje najlepszą i najważniejszą pozycją napisaną z autentyczną miłością do pisarza, zebrała jedynie część określeń, którymi opisywano noblistę na przestrzeni lat: „Sołżenicyn… Człowiek-krzyk, człowiek-zgrzyt, człowiek-protest. Oparzenie świadomości. Skalpel okulisty usuwający z oczu kataraktę, poszerzający kąt widzenia. Artylerzysta, który ściąga na siebie ogień. Jeden, który może stawić czoła wielu. Rosyjska dusza, która z mrocznych i beznadziejnych czasów wyszła żywa i czysta. Genialny rosyjski chłop ze wsi Sabla, gdzie płynie Żywa Woda. Ostatni Mohikanin. Los Kasandry. Przeklętą radością ugodził serce Kościeja. Jedyny, któremu się wierzy. Don Kichot. Bohater nienapisanej powieści Dostojewskiego. Zmienił świat słowem. Nie ma sobie równych. Nie ma już gleby, na której wschodziliby tacy ludzie”. Jego twórczość mało kogo pozostawiała obojętnym, zawsze wzbudzała i do tej pory budzi zacięte spory.
Sołżenicyn nigdy się nie poddawał przeciwnościom losu, wyróżniał się niesłychaną pracowitością i sprawnością, z życiowych perypetii potrafił wyciągać dla siebie lekcje moralne, by w końcowym rozrachunku wszystkie swoje niepowodzenia obrócić na swoją korzyść.
Oceny życia i twórczości Aleksandra Sołżenicyna często są diametralnie różne. Jego zwolennicy widzą w nim nie tylko wybitnego pisarza, ale wręcz wielkiego proroka. Przeciwnicy natomiast, kwestionując wartość artystyczną wszystkich lub znacznej części jego utworów literackich, uważają go za głosiciela niebezpiecznych poglądów, mogących wyrządzić nieodwracalną szkodę narodowi rosyjskiemu (w przeszłości radzieckiemu) i całej ludzkości.
Niewątpliwie noblista stworzył własną poetykę. Tym samym oceny jego utworów warto dokonywać przede wszystkim w jej ramach. Ludzie, którzy tę poetykę rozumieją i ją akceptują, zazwyczaj z zachwytem wypowiadają się o autorze Archipelagu GUŁag i Czerwonego koła. Bardzo wielu czytelników i badaczy nie przyjmuje jednak poetyki Sołżenicyna oraz postrzega ją jako sztuczną i archaiczną. Obok przekonań politycznych pisarza jest to aspekt, który wpływa na odbiór jego biografii i działalności literackiej.
Zadaniem tej książki nie jest rekonstrukcja i analiza najróżniejszych opinii o życiu i twórczości Sołżenicyna, zawierających niekiedy przeciwstawne oceny, lecz przede wszystkim pokazanie znaczenia pisarza zarówno dla literatury rosyjskiej, jak i społeczno-politycznego życia Rosji. Starałem się przy tym przytaczać jedynie te fakty, które postrzegam jako w pełni wiarygodne. Zarówno dla swoich zwolenników, jak i przeciwników pisarz przerodził się w obiekt wiary. A jeśli ktoś szczerze i głęboko wierzy, to żadne fakty nie są w stanie go od tej wiary odwieść.
Należy mieć na uwadze, że Sołżenicyn w swoich utworach literackich starał się maksymalnie trzymać udokumentowanych faktów. Pisarz pozwalał sobie fantazjować jedynie wówczas, gdy nie miał pewnych, jego zdaniem, informacji o tym, jak coś wyglądało w rzeczywistości. Zdecydowana większość jego bohaterów ma swoje realne pierwowzory.

Dzieciństwo i młodość

Sołżenicyn urodził się 11 grudnia 1918 roku w Kisłowodzku. Został ochrzczony w tamtejszej cerkwi Świętego Uzdrowiciela Pantaleona. Jego ojciec, Isaakij Siemionowicz Sołżenicyn (1891−1918, w wielu dokumentach jego nazwisko zostało zapisane jako Sałżanicyn), wywodził się z rosyjskiego chłopstwa z Kaukazu Północnego. Nazwisko Sołżenicyn jest dość rzadkie, aczkolwiek bynajmniej nie unikatowe. W bazie odznaczeń okresu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej1 oprócz Aleksandra figuruje jeszcze trzech Sołżenicynów: czerwonoarmiści Gieorgij (Jegor) Pawłowicz i Nikołaj Gieorgijewicz oraz starszy sierżant Wasilij Pietrowicz. Pierwsi dwaj pochodzili z Piatigorska, czyli z tych samych stron, co pisarz, i całkiem możliwe, że byli to ojciec i syn. Natomiast Wasilij Pietrowicz został wcielony do wojska w obwodzie swierdłowskim.
Etymologia nazwiska Sołżenicyn została dość dobrze zbadana. Kiełkowanie ziarna potrzebnego do przygotowania słodu stosowanego w produkcji piwa i kwasu chlebowego nazywano słodowaniem [ros. sołożenje]. Zakład, w którym kiełkuje, a następnie suszy się ziarno, nazywamy słodownią [ros. sołodownia lub sołodożnia w Nowogrodzie i Pskowie]. Ludzi, którzy trudnili się słodowaniem na ziemiach nowogrodzkich i pskowskich, nazywano słodownikami [ros. sołżenicy]. Stąd też wzięło się nazwisko Sołżenicyn (również Sołożenicyn i Sałżankin), jak też podobne do niego Sołodin, Sołodow, Sołodownik, Sołodownikow, Sołododkin, Sołoduchin i Sołoduszkin. Forma nazwiska mówi o tym, że dalecy przodkowie pisarza pochodzili z ziemi nowogrodzkiej lub pskowskiej. Co prawda, Sołżenicyn i pokrewne mu nazwiska najczęściej spotykane są na południu Rosji i w przygranicznych regionach Ukrainy, ale jest to w pełni zrozumiałe, bowiem przywędrowały one z licznymi mieszkańcami ziemi nowogrodzkiej i pskowskiej, którzy migrowali na południe, gdzie panowały lepsze warunki do rozwoju rolnictwa.
Radzieccy propagandziści, na fali szeroko rozpowszechnionego w kraju antysemityzmu, rozpuszczali pogłoski, jakoby prawdziwe nazwisko Sołżenicyna brzmiało Sołżenicer. Powoływano się przy tym na fakt, że pośród Żydów Imperium Rosyjskiego bardzo często spotykano nazwisko Sołodownik i Sołodownikow, a także Sołodar’. Było to związane z tym, że w strefie osiedlenia Żydzi często trudnili się produkcją piwa i kwasu (stąd też popularne wśród Żydów nazwiska Kwasnik, Kwasnikow, Piwowar, Piwowarow, Birman, Birsztejn itp.). W Nowogrodzie i Pskowie jednakże, gdzie Żydów, z wychrztami włącznie, nie było aż do XIX stulecia, wyrobem słodu, podobnie jak piwa i kwasu, zajmowali się prawie wyłącznie etniczni Rosjanie. Nazwisko Sołżenicer (czy Sołżenicker), stylizowane na niemożliwą w realnym życiu mieszankę jidysz i nowogrodzkiego, w rzeczywistości nie występuje. Z pomocą sufiksu -er nazwiska żydowskie tworzone są tylko od słowiańskich słów będących nazwami miejscowości. Istnieje, przykładowo, odpowiadające mu znaczeniem niemieckie i żydowskie nazwisko Malzer (od słowa Malz oznaczającego słód). Obecnie większość osób noszących nazwisko Sołżenicyn zamieszkuje południe Rosji. Natomiast nigdy nie było ono spotykane w strefie osiedlenia.
Matka Aleksandra Sołżenicyna, Taisja Zacharowna Szczerbak, była Ukrainką, córką Zachara Fiodorowicza Szczerbaka (1858 – po 1932), właściciela najbogatszego majątku na Kubaniu. Dziadek pisarza rozpoczynał swoją zawodową drogę jako taurydzki czaban i parobek. Ukończył jedynie półtorej klasy w szkole cerkiewno-parafialnej, a został jednym z najbogatszych ludzi Kubania. Dziadek Zachar został obdarzony niezwykłą smykałką do interesów i przez całe życie był przykładem ogromnej pracowitości. Około 1894 roku kupił w Petersburgu od hrabiów Grabbe dwa tysiące dziesięcin ziemi. Przed I wojną światową wybudował we wsi Nowokubanskoje (dzisiejszy Nowokubańsk) duży murowany dom, z wysokim parterem i piętrem oraz stworzył wspaniały park i rozległy sad. Nie wiedział oczywiście, że niedługo przyjdzie mu tam mieszkać. „(…) ten chłop rodem z obrazu, z ostrymi rysami twarzy, z kosmatymi brwiami i wielkim nosem obwisłym, w maskaradowym miejskim garniturze z łańcuszkiem od zegarka w najbardziej widocznym miejscu”2 – tak został opisany w Czerwonym kole Zachar Tomczak, którego pierwowzorem był właśnie Zachar Szczerbak. Sołżenicyn wspominał: „Ukraiński pierwiastek odziedziczyłem po dziadku Szczerbaku, który nawet nie mówił czystą ruszczyzną, a ich język – jakiż jest ciepły! Także babcia ze strony mamy w połowie była Ukrainką; ukraińskie piosenki znam i pamiętam od dziecka”3.
Isaakij Sołżenicyn (Sania Łażenicyn w Czerwonym kole, wszyscy w domu mówili na Isaakija „Sania”), student wydziału filologicznego na Uniwersytecie Moskiewskim, w czasie I wojny światowej poszedł na front jako ochotnik i został oficerem artylerzystą. Po powrocie z wojska ojciec pisarza zginął 15 czerwca 1918 roku w wyniku nieszczęśliwego wypadku w trakcie polowania.
Isaakij sympatyzował z ideami Lwa Tołstoja, lecz w końcu dobrowolnie poszedł walczyć i zabijać podobnych sobie. Aleksander Sołżenicyn w 1983 roku polemizował z poglądami Tołstoja:

Teza, że miłość zbawi wszystko, jest chrześcijańskim punktem widzenia i absolutnie słusznym. Tołstoj mówi zgodnie z nim. Moje obiekcje sprowadzają się do tego, że w naszym XX wieku wpadliśmy w taką głębię egzystencji, w taką otchłań, że postawienie warunku: „miłość zbawi wszystko” oznacza: skacz od razu na sam szczyt, od razu wznieś się o cały poziom wyżej. Wydaje mi się, że jest to praktycznie niemożliwe. Myślę, że należy ułożyć stopnie i po nich, krok po kroku, wspinać się na górę. Jeśli dzisiejszej ludzkości powiemy: „kochajcie się nawzajem”, to nic z tego nie wyjdzie, nie pokochają się. Nie uratują się miłością. Należy zwrócić się z jakimiś pośrednimi, bardziej umiarkowanymi apelami. Jedno z takich wezwań wypowiada Sania Łażenicyn: przynajmniej nie postępujcie wbrew sprawiedliwości. Przestrzegajcie choć sprawiedliwości takiej, jak ją postrzegacie. Wcale nie „kochaj każdego”, ale chociażby nie czyń drugiemu tego, czego nie chcesz, aby czyniono tobie. Nie rób tego, co jest sprzeczne z twoim sumieniem. To już będzie stopień na drodze do miłości. A skoczyć od razu nie możemy. Nazbyt upadliśmy4.

Isaakij rozpoczął służbę jako ogniomistrz w 1. Brygadzie Artylerii Grenadierów, a 28 września 1915 roku otrzymał stopień chorążego. Rozkaz dowódcy Frontu Zachodniego głosił: „Awans Dowódcy Armii Frontu Zachodniego, 28 września 1915 roku: W ARTYLERII. Na Chorążego artylerii lekkiej: Ogniomistrzów: Brygad Artylerii: 1. Grenadierów generała-feldmarszałka Hrabiego Bruce’a, Sałżanicyna (Isaaka)”. 2 lipca 1916 roku został awansowany na podporucznika. Isaakij Sołżenicyn był przewodniczącym bateryjnego komitetu żołnierskiego, ale nie brał aktywnego udziału w rewolucji.
W kwietniu 1917 roku otrzymał dwutygodniową przepustkę z frontu, lecz nie wykorzystał jej na odwiedziny krewnych w Sablinskoje, tylko pojechał do Moskwy, aby spotkać się z kolegami z uczelni. Tam poznał Taisję Szczerbak (1894−1944) i szóstego dnia znajomości się jej oświadczył. Isaakij wkrótce powrócił na front. Taisja po wizycie w domu rodzinnym, który odwiedziła w czasie wakacji, pojechała na Białoruś, do Uzmosze, gdzie stacjonowała 1. Brygada Artylerii Grenadierów. 23 sierpnia 1917 roku kapelan brygady udzielił im ślubu. W lutym 1918 roku, wraz z upadkiem frontu, Isaakij Sołżenicyn wyruszył do domu i w marcu dotarł w rodzinne strony.
8 czerwca 1918 roku na polowaniu postrzelił zająca, ponownie załadował broń śrutem i oparł ją o wóz. Nagle koń szarpnął, słaby spust się osunął i wystrzał trafił myśliwego w brzuch.
Na polowaniu razem z Isaakijem był jego brat (Konstantin albo Ilja), który odwiózł rannego do chutoru ojca. Wiejski felczer nie zdołał pomóc, Taisja odwiozła więc rannego do szpitala w Gieorgijewsku. Tam Isaakij zmarł po siedmiu dniach (15 czerwca) z powodu sepsy wywołanej przez przybitkę, która dostała się do wnętrza ciała razem ze śrutem. Na łożu śmierci Isaakij zwrócił się do ciężarnej żony: „Dbaj o syna. Wiem, że będę miał syna”.

W 1978 roku Sołżenicyn wspominał:

Gdy zabrałem się do opisania ojca z tamtych czasów – studenta o bardzo lewicowych poglądach, jak wszyscy wówczas, który jednak na wojnę poszedł dobrowolnie, ale z Krzyżem Świętego Jerzego otrzymanym za wyciągnięcie z ognia skrzyń z amunicją, późniejszego przewodniczącego bateryjnego komitetu żołnierskiego, który dotrwał na froncie do lutego 1918, gdy Lenin i Trocki zdradzili już i ten front, i tych ostatnich żołnierzy oraz jedną czwartą Rosji – starałem się bardzo odgadnąć, zrozumieć, w jakim nastroju mój ojciec wrócił na Kaukaz Północny. Komu sprzyjał w rozpoczynającej się walce? Czy chwyciłby za broń, a jeśli tak, to przeciwko komu konkretnie? I jak dalej, dalej i dalej toczyłyby się jego losy? Jak mam się teraz tego domyślić? Wiem, jak brak doświadczenia wypacza nasze spojrzenie na pewne sprawy – później sam w młodości sprzyjałem potwornemu leninizmowi. Dziś czuję oczywiście, że byłbym dumny, jeśli mój ojciec walczyłby przeciwko najeźdźcy, czy to w ruchu białych, czy jeszcze lepiej – w chłopskim, który przez cztery lata trząsł ich kominternowskim imperium we wszystkich obszarach, nie dopuszczając do zaognienia światowej rewolucji przez Budapeszt, Warszawę i Berlin. I nawet jeśli mój ojciec zostałby zabity w tej walce, to byłby to jego bohaterski czyn i sygnał dla mnie.

Jednym z pierwszych doświadczeń, które zrobiło duże wrażenie na małym Aleksandrze, była konfiskata kosztowności cerkiewnych zimą przełomu 1921 i 1922 roku w cerkwi Świętego Uzdrowiciela Pantaleona w Kisłowodzku, gdzie wcześniej został ochrzczony:

Jestem w cerkwi. Dużo ludzi, świece. Jestem z matką. Raptem coś się dzieje. Nabożeństwo nagle zostaje przerwane. Chcę zobaczyć, co się stało. Matka podnosi mnie na wyciągniętych rękach i góruję nad tłumem. Widzę, jak środkiem cerkwi przesuwają się charakterystyczne spiczaste czapki kawalerii Budionnego, jednego z doborowych oddziałów armii rewolucyjnej, ale takie nakrycia głowy nosili też czekiści.

Po rewolucji rodzina Sołżenicynów straciła wszystko i w 1924 roku sześcioletni Aleksander przeprowadził się z matką do Rostowa nad Donem, gdzie Taisja pracowała jako maszynistka i stenografka. Pod koniec 1924 roku chłopca wzięli do siebie na kilka miesięcy do Nowoczerkaska ciocia Ira i wujek Romasza. Zimę 1925 roku Aleksander spędził z matką w Rostowie, a w opiece nad chłopcem pomagała dalsza krewna. Lato 1925 i 1926 roku spędził w Gulkiewiczach, w chutorze wuja Michaiła Łukjanowicza, razem z dziadkiem i babcią. Zimą 1925 i 1926 roku matka już na stałe zabrała syna do Rostowa. Od 1926 do 1936 roku uczył się w szkole numer 15 (Malewicza), mieszczącej się przy ulicy Sobornyj Pierieułok. Bezdzietna ciocia Ira wiele czasu poświęcała, dbając o rozwój intelektualny siostrzeńca, zaznajamiała go z rosyjską historią i literaturą.
W 1929 roku matkę, jako „burżujkę”, zwolniono z przedsiębiorstwa zajmującego się budową młynów i elewatorów zbożowych. Od tej pory musiała często zmieniać pracę. Na początku 1937 roku rodzina Sołżenicynów doczekała się państwowego mieszkania pod adresem Woroszyłowskij Prospiekt 32 m. 5. Mieściło się ono w części przebudowanej stajni, miało powierzchnię ośmiu metrów kwadratowych, niski sufit i malutkie okienka. Zawsze było tam zimno, a na domiar złego brakowało wody i kanalizacji.
Będąc uczniem klas początkowych, Aleksander dostał naganę za chodzenie do cerkwi, ale wkrótce pod wpływem propagandy przyjął ideologię komunistyczną. W 1936 roku wstąpił do Komsomołu i stał się do gruntu radzieckim nastolatkiem. W późniejszych klasach pochłonęła go twórczość literacka, pisał eseje i wiersze. W 1937 roku wpadł na pomysł napisania obszernej powieści o rewolucji 1917 roku.
Charakterystyczna blizna na czole Sołżenicyna pozostała mu na resztę życia jako pamiątka z czasów, gdy uczęszczał do piątej klasy. Pisarz tak wspominał wydarzenia z 9 września 1930 roku:

Z grupą chłopców, uzbrojeni w drewniane miecze, zapamiętale bawiliśmy się w rozbójników w opuszczonych podziemnych pomieszczeniach magazynowych, których jest niemało na rostowskich podwórzach. Wśród tych chłopców rzeczywiście był Szurka Kagan. Proponował, abyśmy ukradli nad Donem łódkę i uciekli do Ameryki. A 9 września przyniósł do szkoły nóż fiński bez futerału i obaj zaczęliśmy się nieostrożnie nim bawić, na zmianę go sobie zabierając. Wtedy zranił mnie niechcący ostrzem w podstawę palca (wydaje mi się, że trafił w nerw). Poczułem bardzo silny ból, jakiego nie doświadczyłem nigdy wcześniej. Nagle zadzwoniło mi w głowie, pociemniało przed oczami i zacząłem tracić świadomość (stąd ta „straszna bladość”, gdy mnie znaleziono). Później się dowiedziałem, że trzeba było się położyć z głową w dół, ale wtedy powlokłem się, aby przemyć twarz zimną wodą, i ocknąłem się, leżąc już w dużej kałuży krwi. Nie wiedziałem, gdzie jestem i co się stało. A stało się tak, że padłem jak długi i z impetem uderzyłem czołem o ostrą krawędź kamiennego stopnia przy drzwiach. (…) Krew się lała, a na dokładkę okazało się, że została wgnieciona kość czołowa, już na zawsze. Przestraszony Kagan i reszta, nie mówiąc nic nauczycielom, zaprowadzili mnie, trzymając pod ręce, pod kran, aby przemyć ranę zwykłą wodą, a potem zabrali za osiedle, do przychodni, gdzie założono mi bez dezynfekcji grube szwy. Następnego dnia rana zaczęła ropieć, a temperatura przekroczyła czterdzieści stopni. Chorowałem przez czterdzieści dni.

W czerwcu 1936 roku Sołżenicyn z wyróżnieniem ukończył szkołę. Najwyższe oceny przy wszystkich siedemnastu przedmiotach, a do tego wzorowe zachowanie dawały absolwentowi prawo dostania się na uniwersytet bez egzaminów wstępnych. Do tego akurat w 1936 roku zezwolono na studia w szkołach wyższych dzieciom urzędników, a nie tylko robotników i chłopów.
W 1936 roku Sołżenicyn rozpoczął naukę w Państwowym Uniwersytecie w Rostowie nad Donem, na wydziale matematyczno-fizycznym. Uczył się na piątkach, za co przyznano mu stypendium stalinowskie. Pochodzący z Rostowa kolega z roku, Emilij Aleksandrowicz Mazin (1918−2015), który w przyszłości został słynnym pedagogiem, wspominał:

Poznaliśmy się z Sanią na uniwersytecie od razu pierwszego dnia. Wydział matematyczno-fizyczny mieścił się wówczas przy Gorkiego 100. W tym budynku uczyliśmy się przez pięć lat. Na sali wykładowej zawsze siedzieliśmy obok siebie. Wspólnie przygotowywaliśmy się do egzaminów. Upodobaliśmy sobie do tego wygodne miejsce, Bibliotekę Instytutu Przemysłu Ciężkiego, która znajdowała się na rogu ulicy Małej Sadowej i Woroszyłowskiego Prospektu. Egzaminy zdawaliśmy zazwyczaj przed terminem. Łączyła nas mocna, męska przyjaźń. Sania często żartował: „Ramię w ramię ocieraliśmy się przez pięć lat, codziennie przez wiele godzin, ale ani razu nawet trochę się nie pokłóciliśmy”.

Na uniwersytecie Sołżenicyn szczególnym szacunkiem darzył wybitnego matematyka, profesora Dmitrija Dmitrijewicza Morduchaj-Bołtowskiego (1876−1952). Wykładowca wywodził się ze szlachty dziedzicznej, a podczas I wojny światowej ewakuował się wraz z Uniwersytetem Warszawskim do Rostowa nad Donem. W Kręgu pierwszym bohater autobiograficzny Nierżyn wspomina swojego wykładowcę uniwersyteckiego Dmitrija Dmitrijewicza Goriainowa-Szachowskiego, którego pierwowzorem był właśnie D. Morduchaj-Bołtowskoj:

Drobniutki staruszek, niechlujny już z winy głębokiej starości. To wysmaruje sobie kredą swój czarny, welwetowy żakiet, to znowu szmatę do tablicy wsadzi sobie w kieszeń zamiast chustki do nosa. Żywa anegdota, sama esencja z niezliczonych „profesorskich” anegdot, dusza warszawskiego imperatorskiego uniwersytetu, przeniesionego w dziewięćset piętnastym do handlowego Rostowa jak na cmentarz. Pół wieku pracy naukowej, pełna taca depesz gratulacyjnych – z Milwaukee, Kapsztadu, z Jokohamy. (…) Ledwie już trzymający się na nogach, siadał przy samej tablicy, twarzą do niej, a plecami do audytorium, i pisząc prawą ręką, lewą zaraz ścierał napisane, cały zaś czas mamrotał coś sam do siebie. Zrozumienie toku jego myśli w trakcie wykładu było czymś wręcz niemożliwym. Ale kiedy Nierżynowi udawało się z jakimś kolegą zanotować wykład, dzieląc między siebie tę pracę, i wieczorem wprowadzili już ład w notatki – wtedy duszę rozjaśniało coś, jakby migotanie wygwieżdżonego nieba5.

Nie raz próbowano profesora wydalić z uniwersytetu z powodu nieodpowiedniego pochodzenia społecznego, lecz ten miał w Moskwie bardzo silnego protektora. Już w 1889 roku twerski dziedzic (wieś Wierchniaja Troica w rejonie korczewskim w Guberni Twerskiej) Dmitrij Pietrowicz Morduchaj-Bołtowskoj przyjął na służbę czternastoletniego chłopca Miszę z biednej chłopskiej rodziny i przywiózł go do Petersburga swojemu synowi Mitii. W przyszłości chłopiec został robotnikiem i socjaldemokratą, a w 1919 roku Przewodniczącym Wszechrosyjskiego Centralnego Komitetu Wykonawczego. Nazywał się Michaił Iwanowicz Kalinin. W Kręgu pierwszym czytamy: „Pojechał więc do Moskwy i przywiózł od Kalinina karteczkę: Dać spokój temu starowinie! (Powiadano, że ojciec Kalinina był chłopem pańszczyźnianym u ojca profesora Goriainowa). Wtedy dopiero dano spokój”6.
Tymczasem w 1918 roku w wydawanej w Rostowie nad Donem gazecie „Priazowskij kraj” Dmitrij Morduchaj-Bołtowskoj pisał na wskroś buntownicze z punktu widzenia bolszewików rzeczy: „Początkowo oczekiwanym sukcesem rewolucji było zwycięstwo nad Niemcami, uratowanie ojczyzny, a tym samym ocalenie swojego narodu (…) następnie (…) zwycięstwo miejskiego proletariatu nad burżuazją, a później podbicie inteligencji przez nieinteligencję, a nawet wytępienie tej pierwszej”.
Wspomniany kolega Mazin tak opisywał Sołżenicyna z lat uniwersyteckich:

Miał wyostrzone poczucie czasu, jako wartości dla człowieka szczególnej. Nigdy i pod żadnym pozorem nie marnował czasu na błahe pogawędki, spotkania czy biesiady. Sania dużo się uczył, ale nie robił tego ze strachu, tylko z potrzeby sumienia. Przez pierwsze dwa lata nie było jeszcze oceny „dobrej”, wprowadzono ją dopiero na naszym trzecim roku. Wcześniej była tylko „bardzo dobra” i „dostateczna”. Stypendium natomiast wypłacano zawsze: podwyższone – 150 rubli i zwykłe – 110 rubli. Oczywiście nie starczało. Często chodziliśmy rozładowywać wagony – odwieczne zajęcie studentów. Na wyższych rocznikach sami prowadziliśmy lekcje matematyki i udzielaliśmy korepetycji. Do wszystkiego tego Sania podchodził w sposób bardzo zorganizowany: jeśli nauka, to nauka, a jak nauczanie, to nauczanie. Pamiętam go jako aktywnego członka kółka teatralnego. W pamięci zachował mi się spektakl na podstawie znanego wodewilu Czechowa. Sania dobrze grał dyrektora banku, przekonująco. Oklaskiwaliśmy go i gratulowaliśmy. Sztuka nie była mu obojętna. W odróżnieniu od wielu z nas chodził do filharmonii i lubił słuchać muzyki symfonicznej. Nie najgorzej władał językiem niemieckim i angielskim, których uczył się jeszcze w szkole. Był redaktorem wydziałowej gazetki ściennej i przygotowywał ją z dużą determinacją.

Nawyk, by nie tracić czasu po próżnicy, pozostał Sołżenicynowi do końca życia.
Wówczas też przyszły pisarz samodzielnie zaczął studiować historię oraz marksizm-leninizm. Jak sam wyznał, dopiero w wieku siedemnastu lat „dokonałem rzeczywistego wewnętrznego zwrotu i dopiero od tamtej chwili stałem się marksistą i bolszewikiem oraz we wszystko to uwierzyłem. Żyłem z tym do czasu więzienia: na uniwersytecie i podczas wojny”. Aleksandra szczególnie zafascynowała historia I wojny światowej i rewolucji 1917 roku. Do tego stopnia, że w listopadzie 1936 roku postanowił napisać na ten temat powieść. W 1937 roku zaczął zbierać materiały dotyczące wschodniopruskiej operacji wojsk rosyjskich z 1914 roku, w wyniku której wyginęła rosyjska 2. Armia generała Aleksandra Samsonowa (on zaś się zastrzelił). Także wtedy napisał pierwsze rozdziały przyszłej powieści Sierpień czternastego. Później Sołżenicyn zapewniał, że już jako dziewięciolatek postanowił, że zostanie pisarzem. W szkole wydawał amatorskie gazety literackie „XX wiek” i „Litieraturnaja gazieta”, których był jedynym autorem. Wspólnie z przyjaciółmi próbował wydawać w szkole magazyn satyryczny „Kriwoje zierkało”: „Było nas trzech: ja, Kiriłł i Rieznikow, trzech łobuzów. Najstarszy, Jos’ka Rieznikow, był łobuzem der erste, Kiriłł – łobuzem der zweite, a ja – łobuzem der dritte. Trzecim łobuzem”. W piśmie zamieszczali baśnie, epigramaty na nauczycieli, kolegów z klasy i siebie nawzajem, żarty poetyckie oraz parodie. Zdążyli opublikować cztery numery, ale za tę niezależną inicjatywę mocno dostało się wychowawczyni klasy, która skonfiskowała dotychczasowe numery i ukróciła wydawanie magazynu.
Sołżenicyn wspominał:

Całe dzieciństwo spędziłem w ogonkach po chleb, po mleko, po kaszę (mięsa wtedyśmy w ogóle nie widywali), ale jakoś niezdolny byłem do skojarzeń, nie rozumiałem, że brak chleba jest dowodem ruiny wsi, nie pojmowałem przyczyn tego zjawiska. Dla nas istniała przecież inna formuła: „chwilowe trudności”. W naszym dużym mieście każdej nocy porywano ludzi i wywożono do więzień, ale myśmy przecież nocami po ulicach nie chodzili. We dnie zaś krewni aresztowanych nie wywieszali czarnych chorągwi, woleli nic nie mówić o aresztowanych ojcach7.

Sołżenicyn pisał w autobiografii:

Już w dzieciństwie odczuwałem niewpajany mi przez nikogo pociąg do pisarstwa i pisałem dużo zwykłego młodzieńczego nonsensu. W latach trzydziestych podejmowałem próby wydawnicze, ale moich rękopisów nigdzie nie przyjęto. Zamierzałem zdobyć wykształcenie literackie, lecz w Rostowie nie było takich możliwości, o które mi chodziło, a na wyjazd do Moskwy nie mogłem sobie pozwolić ze względu na samotność i chorobę mojej matki oraz na nasze skromne środki. Dlatego wstąpiłem na wydział matematyczny uniwersytetu w Rostowie. Byłem bardzo uzdolniony w dziedzinie nauk ścisłych, matematyka przychodziła mi z łatwością, nie była jednak mym życiowym powołaniem. Mimo to miała zbawienny wpływ na moje losy, przynajmniej dwukrotnie uratowała mi życie, ponieważ najprawdopodobniej nie przeżyłbym ośmiu lat w obozach, gdyby nie wzięto mnie jako matematyka do tak zwanej szaraszki. Na zesłaniu pozwolono mi wykładać matematykę i fizykę, co ułatwiło mi życie i umożliwiło zajęcie się pracą literacką. Jeśli otrzymałbym wykształcenie literackie, raczej nie wytrwałbym w konfrontacji ze swoimi doświadczeniami i podlegałbym dużym ograniczeniom.

Latem 1937 roku Sołżenicyn uczestniczył z przyjaciółmi w rajdzie rowerowym Biesłan−Soczi. Oficjalnie uznano, że studenci jadą do ojczyzny Stalina, do Gori, i z uwagi na taką trasę towarzystwo sportowe „Nauka” przyznało im dofinansowanie. Po drodze Aleksander pisał szkice podróżnicze. W jednym z nich czytamy:

Jako chłopiec byłem takim samym kibicem piłkarskim, jak teraz, a nawet chyba większym, dlatego że wtedy po przyjściu po meczu do domu od razu siadałem i pisałem szczegółową relację ze spotkania. Do tej pory leży u mnie stosik zeszytów z odnotowaną każdą bramką, którą straciła bądź zdobyła drużyna z Rostowa. Później porzuciłem te piłkarskie pamiętniki.

Sołżenicyna zafascynował teatr i latem 1938 roku przystąpił nawet do egzaminów do szkoły teatralnej Jurija Zawadzkiego w Moskwie, lecz bez sukcesu. Egzamin wstępny (bajka Kryłowa Kot i kucharz, monolog Czackiego „A któż ci sędzią?”8, etiuda – przedstawić przenoszenie ciężkiego pojemnika z farbą i się nie pobrudzić) zdał bardzo dobrze, ale Zawadzki wyczuł w jego głosie coś niedobrego. Poprosił Aleksandra do okna i zaproponował: „O, tam, bardzo daleko idzie pana przyjaciel. Niech go pan z całych sił zawoła”. Sołżenicyn krzyknął: „Kiriiiłł!!!” i zdarł sobie głos. Nie zdarzyło mu się to nigdy wcześniej. Zawadzki poprosił, aby kandydat przyniósł zaświadczenie od lekarza, a ten zdiagnozował u Sołżenicyna katar gardła i uprzedził, że jeśli ten zostanie artystą, to będzie od czasu do czasu tracić głos. W taki sposób okazało się, że przyszły pisarz nie nadawał się na scenę ze względów zdrowotnych, jednak miłość do teatru została mu na całe życie.
W podróży po Ukrainie trwającej od 15 lipca do 27 sierpnia 1938 roku Sołżenicyn pisał listy do swojej ukochanej Nataszy Rieszetowskiej. W Kijowie, podczas wycieczki po Ławrze Peczerskiej, zobaczył grób Stołypina, a później trafił na spektakl do tego samego teatru, w którym polityk został śmiertelnie raniony (wówczas Aleksander nie wiedział, że znajduje się w miejscu dokonania zamachu na premiera).
Latem 1936 roku Sołżenicyn rozpoczął roczny kurs języka angielskiego, prowadzony przez miejski wydział oświaty w Rostowie. Zakończył go latem następnego roku z tytułem i dyplomem tłumacza, co w przyszłości przydało mu się w szaraszce.
„W szkole często się zakochiwałem (…)”– wspominał. W powieści Kochaj rewolucję! (tytuł został zaczerpnięty z powieści Borisa Ławrieniowa Marina: „Chłopcze! Kochaj rewolucję! Na całym świecie ona jedna godna jest miłości!”9; z Ławrieniowem Sołżenicyn korespondował przed wojną) w następujący sposób opisywał autobiograficznego Gleba Nierżyna: „Gleb od urodzenia wychowywany był w kulcie kobiet jako przedmiotu uwielbienia. Nigdy nie pojął i nigdy nikt mu nie powiedział (ojca przecież nie było), że istnieje również męskie piękno i że samemu też trzeba jakoś wyglądać. (…) Nie umiał się podobać, zabiegać, a gdy się zakochiwał, to jedynie pisał o tym w pamiętniku i tworzył krucho-kalejdoskopowe obrazy miłości”10.
Pierwszą miłością przyszłego noblisty była koleżanka z roku, Wiktoria Purel, której w maju 1938 roku Aleksander poświęcił wiersz Ty pomnisz? [Pamiętasz?]. Później z rozżaleniem pisał: „W 1938 roku straciłem bardzo serdeczną przyjaciółkę, która prawdziwie mnie kochała”.
Stało się tak, ponieważ dwa lata wcześniej, w listopadzie 1936 roku, zakochał się w Natalii Rieszetowskiej, córce dońskiego oficera kozackiego (ojciec odszedł z armią Wrangla albo zginął). Dziewczyna była od niego młodsza o dwa i pół miesiąca i również studiowała na uniwersytecie w Rostowie, ale na wydziale chemii. Natalia była bardzo dobrą pianistką i tym w pierwszej kolejności zauroczyła Aleksandra. Podobnie jak on w młodości pisała wiersze. Zakochał się w niej po przyjęciu u Rieszetowskich, które odbyło się 17 listopada. W 1956 roku Sołżenicyn nazwał ten wieczór momentem swojego „ostatecznego i bezpowrotnego zakochania”11. Jak sam wyznał: „Następny dzień mieliśmy wolny. Chodziłem po bulwarze Puszkina i wariowałem z miłości”12. W Kochaj rewolucję! jednakże Nierżyn „zaczął ją adorować, nie dostrzegając, że cały zapał ich wieczornych spotkań wychodził od niego”, a ona zawsze pozostawała „w całkowitej równowadze uczuć”13.
2 lipca 1938 roku Aleksander w końcu wyznał Natalii miłość. Czterdzieści lat później Rieszetowska wspominała: „Czy to, co czułam do Sani, było miłością? (…) w owym czasie życie moje było tak bogate i wielostronne, że Sania, jak mi się wydawało, nie mógł zastąpić mi wszystkiego, chociaż znaczył dla mnie bardzo wiele. Świat nie kończył się na nim jednym”14. Tym razem się nie zgodziła, a Sołżenicyn swoje emocje wyraził wierszem:

Czy to właśnie jest miłość? Tak wygląda uczucie?
Jeśli sam już nie wierzę w nie?
Nocą srebrną zrodzone w księżycowej poświacie
Puste słowa, dziś wiem, zwiodły mnie.
Skoro ty mnie nie kochasz – ani słowa o tobie.
Zresztą mnie i nie warto kochać …

10 lipca przekazała mu liścik, w którym wyznała, że odwzajemnia jego uczucie. Po dwóch latach, kilku kłótniach i pojednaniach wzięli ślub.
Uroczystość odbyła się 27 kwietnia 1940 roku. Aleksander podarował żonie fotografię z dedykacją: „Czy w każdej sytuacji będziesz kochała człowieka, z którym raz złączyłaś swoje życie?”15. Sołżenicyn nie poprosił matki Natalii, Marii Konstantinowny, o rękę jej córki, a swojej matce dopiero 1 maja oznajmił, że zamierza się ożenić. Taisja Sołżenicyna nic nie odpowiedziała. W 2001 roku Aleksander z żalem przyznał:
Byliśmy z matką blisko, zawsze chętnie jej pomagałem, wystawałem w kolejkach, niczego nie chciałem dla siebie – ani prezentów, ani zabawek. W starszych klasach jednak zacząłem się od mamy oddalać i samemu budować swoje życie. Nieszczęsne było moje uczucie do Nataszy Rieszetowskiej, bowiem mama ewidentnie za nią nie przepadała, ale była kobietą subtelną, dlatego nic nie mówiła, nie próbowała na mnie wpływać, nie pchała się do duszy, a ja to wykorzystywałem i żyłem, jak chciałem.
Natalia wspominała, że w przeddzień wizyty w urzędzie stanu cywilnego Aleksander przyprowadził ją do domu – mieszkania spółdzielczego na Woroszyłowskim Prospekcie – aczkolwiek, przedstawiając ją mamie, zataił informację o ślubie. Pierwsza żona pisarza tak zapamiętała to mieszkanie:

Z małego przedpokoju, w którym stały wiadra z wodą i wszelkie możliwe sprzęty domowe, kilka schodków prowadziło do niewielkiego pokoju na parterze z jedynym oknem od strony podwórza. Przez okno widać było pompę, a przynoszenie wody należało do obowiązków Sani. Pokój był ciasno zastawiony meblami. Na środku stał stół jadalny. Bezpośrednio przy drzwiach ustawiono na skos zabytkowy stolik toaletowy, na którym wisiał rozczulający kapelusik. Wzdłuż prawej ściany, dosunięte do okna stało biurko Sani, a obok łóżko Taisji Zacharowny. Naprzeciwko drzwi wejściowych górował duży piec opalany drewnem i węglem.

 
Wesprzyj nas