Heroiczny bohater otoczony kultem w rodzinnym kraju, w którym został zakatowany przez Sowietów, i w rodzinie, która wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych, by uratować się przed śmiercią. Nikt nie śmiał zakwestionować najmniejszego szczegółu z jego nieskazitelnej biografii.


Do czasu jednak, gdy Silvia Foti – wnuczka „Generała Wichra” – wyrusza w podróż w poszukiwaniu materiałów do książki o swoim słynnym przodku i odkrywa mroczny rewers całej tej historii…

Obietnica złożona na łożu śmierci, rodzinne tajemnice, przerażająca prawda…

Sylvia i jej rodzina – litewscy emigranci mieszkający w Stanach Zjednoczonych – zawsze żyli w cieniu dziadka. Spoglądał na nich z portretu surowym spojrzeniem. Sam nigdy nie dotarł do Ameryki, zginął w sowieckiej katowni. Nieustannie jednak wspominano o jego odwadze i wojennych dokonaniach – udziale w powstaniu przeciw komunistycznej okupacji, pobycie w niemieckim obozie koncentracyjnym, partyzantce, odmowie emigracji i męczeńskiej śmierci, kiedy Sowieci wrócili na Litwę. Gdy Litwa odzyskała niepodległość, niezłomny „Generał Wicher” – Jonas Noreika dołączył do panteonu bohaterów narodowych. Sprawiedliwości stało się zadość.

Czy jednak na pewno?

Wszystko zmienia pewna obietnica. Umierająca matka zobowiązuje córkę – doświadczoną pisarkę i dziennikarkę Sylvię Foti – do napisania biografii dziadka. Aby dotrzymać słowa, Sylvia wchodzi na drogę bez odwrotu i rozpoczyna historyczne śledztwo. Skrywana przez lata prawda, którą ujawni, wstrząśnie nie tylko jej rodziną, ale i całą Litwą…

Silvia Foti
Zbrodnie mojego dziadka
Przekład: Piotr Chojnacki, Katarzyna Bażyńska-Chojnacka
Wydawnictwo Wielka Litera
Premiera: 28 września 2022
 
 


WSTĘP

Lata, wie­le lat po­tem
Chi­ca­go 2019


 
Bab­cia wy­zna­ła mi, że za­ko­cha­ła się w nim, po­nie­waż wy­glądał jak gwiaz­dor z Hol­ly­wo­od – awan­tur­nik wal­czący ze zły­mi ko­mu­ni­sta­mi, któ­rzy pod­bi­li i spu­sto­szy­li nasz mały, dum­ny kraj.
Przez całe lata wy­gła­sza­ła same pe­any.
Szcze­gó­ły z jego ży­cia, któ­re przy­ta­cza­ła, gdy do­ra­sta­łam, tyl­ko uatrak­cyj­nia­ły wi­ze­ru­nek dziad­ka w mo­ich zdu­mio­nych oczach. Przez dwa lata był prze­słu­chi­wa­ny i bity pa­łką w prze­pe­łnio­nym ra­dziec­kim wi­ęzie­niu. Sta­nął na cze­le po­wsta­nia prze­ciw­ko Ro­sja­nom – nie raz, ale dwa razy. Ośmie­lił się sta­wić czo­ła po­tężnym Niem­com, a za zu­chwa­łe czy­ny tra­fił do obo­zu kon­cen­tra­cyj­ne­go, gdzie na­zi­ści bili go pi­ęścia­mi.
Przez trzy­dzie­ści osiem lat zna­łam wy­łącz­nie tę hi­sto­rię. Nic nie za­bu­rza­ło tego ob­ra­zu.
Kie­dy do­ta­rły do mnie wsty­dli­we fak­ty, po­czu­łam się ca­łko­wi­cie nie­do­in­for­mo­wa­na. Nie mia­łam po­jęcia o jego udzia­le w lu­do­bój­stwie, nie wie­dzia­łam, że nie­zwy­kle spraw­nie or­ga­ni­zo­wał roz­dział dóbr po ska­za­nych na śmie­rć oso­bach ozna­cza­nych żó­łtą gwiaz­dą, nie wie­dzia­łam nic o jego złow­ro­gich roz­ka­zach, na któ­rych pod­sta­wie ty­si­ące nie­win­nych cy­wi­lów tra­fi­ło do za­tło­czo­nych do gra­nic mo­żli­wo­ści gett, co po­prze­dza­ło nie­uchron­ną eg­ze­ku­cję.
Naj­wy­ra­źniej, i to jesz­cze bar­dziej za­ska­ki­wa­ło, nie wie­dzie­li też inni.
A na­wet je­śli wie­dzie­li, oka­zy­wa­li nie­wie­dzę. W oj­czy­źnie mo­ich ro­dzi­ców, na Li­twie, gdzie lu­dzie ża­ło­wa­li, że nie po­szłam w ich śla­dy, nie­wie­dzę usank­cjo­no­wa­ną przez pa­ństwo. Kie­dy w lip­cu 2018 roku w ar­ty­ku­le opu­bli­ko­wa­nym na stro­nie in­ter­ne­to­wej „Sa­lon” – po któ­rym uka­za­ły się ar­ty­ku­ły na pierw­szych stro­nach „New York Ti­me­sa” i „Chi­ca­go Tri­bu­ne” – ujaw­ni­łam uczyn­ki dziad­ka, pod­nio­sły się nie tyl­ko trium­fal­ne okrzy­ki osób, któ­re do­zna­ły trau­my z po­wo­du Ho­lo­kau­stu, ale rów­nież gniew­ne gło­sy li­tew­skich pa­trio­tów, któ­rzy prze­ko­ny­wa­li sa­mych sie­bie, że mu­szę być ro­syj­ską agent­ką.
Wrza­wa w me­diach, któ­ra po­tem roz­pęta­ła się w Eu­ro­pie Wschod­niej, spra­wi­ła, że kan­dy­dat w wy­bo­rach do Par­la­men­tu Eu­ro­pej­skie­go chwy­cił młot i czter­na­sto­ma ude­rze­nia­mi roz­bił ta­bli­cę z brązu upa­mi­ęt­nia­jącą mo­je­go dziad­ka, a jej ka­wa­łki roz­rzu­cił po ca­łym Wil­nie.

Pier­wot­na ta­bli­ca upa­mi­ęt­nia­jąca mo­je­go dziad­ka, umiesz­czo­na na ze­wnętrz­nej ścia­nie Bi­blio­te­ki Wró­blew­skich w 2000 roku. Na­pis brzmi: „W tym bu­dyn­ku od 1945 do 1946 roku pra­co­wał wy­bit­ny bo­jow­nik ru­chu opo­ru, twór­ca Li­tew­skiej Rady Na­ro­do­wej i do­wód­ca li­tew­skich sił zbroj­nych Jo­nas No­re­ika, Ge­ne­rał Wi­cher, za­strze­lo­ny 26 lu­te­go 1947 roku”.

Nowa i po­pra­wio­na ta­bli­ca od­sło­ni­ęta w 2019 roku z na­pi­sem: „W tym bu­dyn­ku od 1945 do 1946 roku pra­co­wał wy­bit­ny bo­jow­nik ru­chu opo­ru, wi­ęzień obo­zu kon­cen­tra­cyj­ne­go Stut­thof, twór­ca Li­tew­skiej Rady Na­ro­do­wej i do­wód­ca li­tew­skich sił zbroj­nych Jo­nas No­re­ika, Ge­ne­rał Wi­cher, za­strze­lo­ny 26 lu­te­go 1947 roku”.

Po­now­nie do­szło do de­wa­sta­cji. Bur­mistrz sto­li­cy skle­ił ta­bli­cę dziad­ka, po czym bez­czel­nie raz jesz­cze ją wy­wie­sił. Na­stęp­nie wy­ko­nał im­po­nu­jący pi­ru­et po­li­tycz­ny i z po­wo­du wy­rzu­tów su­mie­nia w środ­ku nocy pod wpły­wem im­pul­su ją usu­nął. Za­cho­wa­nie bur­mi­strza roz­sier­dzi­ło tłum pa­trio­tów, któ­rzy na­pra­wi­li ta­bli­cę, ca­łko­wi­cie ją zmie­nia­jąc, i za­wie­si­li w bia­ły dzień przy akom­pa­nia­men­cie mu­zy­ki lu­do­wej.
Była to krzy­kli­wa ope­ra po­li­tycz­na.
Wy­obra­źmy so­bie, że wnucz­ka Krzysz­to­fa Ko­lum­ba od­naj­du­je do­wo­dy na to, że dzia­dek mor­do­wał rdzen­nych miesz­ka­ńców, pu­bli­ku­je ar­ty­kuł o jego okrut­nym po­stępo­wa­niu i wzy­wa do usu­ni­ęcia wszyst­kich upa­mi­ęt­nień, w tym do znie­sie­nia świ­ęta pa­ństwo­we­go, czym wy­wo­łu­je skan­dal w kra­ju z po­wo­du pu­bli­ka­cji pra­so­wych i pro­te­sty w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Mniej wi­ęcej to wła­śnie wy­da­rzy­ło się na od­le­głej Li­twie, gdzie praw­dzi­wa hi­sto­ria dru­giej woj­ny świa­to­wej mści­wie za­sta­wi­ła pu­łap­kę na nowo po­wsta­jącą de­mo­kra­cję.
Ta­bli­ca upa­mi­ęt­nia­jąca dziad­ka i czczący go pa­trio­ci mo­gli po­dzie­lić „kraj desz­czu” ni­czym zlot Ku Klux Kla­nu pod po­mni­kiem kon­fe­de­ra­ta. Wszy­scy jed­nak zgo­dzą się przy­naj­mniej w jed­nej kwe­stii. Mój dzia­dek rze­czy­wi­ście wy­glądał jak gwiaz­dor fil­mo­wy z Hol­ly­wo­od.

CZĘŚĆ PIERW­SZA

Obiet­ni­ca przy łożu śmier­ci
Nie­wie­le lat po­tem
Chi­ca­go, lata sze­śćdzie­si­ąte XX wie­ku


 
Za­szczyt­ne miej­sce w na­szej ja­dal­ni zaj­mo­wał świ­ęty li­tew­ski ry­cerz, wi­teź z Po­go­ni, go­dła na­sze­go ma­łe­go kra­ju. Mat­ka umie­ści­ła go tu­taj, aby ten dum­ny wi­ze­ru­nek wy­wie­rał sta­ły wpływ na na­sze umy­sły, je­śli wręcz nie na te­ma­ty roz­mów przy sto­le. Jako dziec­ko wpa­try­wa­łam się w bia­łe­go ry­ce­rza w pe­łnej zbroi na czer­wo­nym tle i roz­my­śla­łam o ta­jem­ni­cy wi­te­zia. Trzy­mał miecz wy­so­ko, jak­by roz­ka­zy­wał mi grzmi­ącym gło­sem, bym nie­prze­rwa­nie ko­cha­ła sta­ry kraj, ni­g­dy o nim nie za­po­mnia­ła i za­wsze, za­wsze wal­czy­ła o jego wol­no­ść.
Mama i bab­cia opo­wia­da­ły mi wszyst­kie wspa­nia­łe le­gen­dy o wi­te­ziu z Po­go­ni. Po­goń ozna­cza „tych, któ­rzy ści­ga­ją wro­gów”. Kie­dy pła­ka­łam, bo się go ba­łam, star­si mnie uci­sza­li. Nie lu­bi­łam słu­chać o tym, jak wi­teź po­lo­wał na na­je­źdźców pod­czas krwa­wej bi­twy, za­bi­jał, za­bi­jał i za­bi­jał. Ale mimo to czu­łam się urze­czo­na i chcia­łam do­wie­dzieć się wszyst­kie­go na jego te­mat: jak zrzu­ca­no go z ko­nia, kie­dy nasz kraj do­sta­wał się pod ro­syj­skie, nie­miec­kie i pol­skie pa­no­wa­nie. (Trwa­ło to trzy­sta lat). I jak 16 lu­te­go 1918 roku – w naj­wspa­nial­szy dzień w na­szej hi­sto­rii – wi­teź do­sia­dł po­now­nie wierz­chow­ca i po­pro­wa­dził Li­twę ku nie­pod­le­gło­ści. W ci­ągu tych dwu­dzie­stu dwóch lat wol­no­ści, któ­re po­tem na­stąpi­ły, po­zna­li się moi dziad­ko­wie i uro­dzi­li się moi ro­dzi­ce.
Och, ja­kże wi­teź mnie ocza­ro­wał! Roz­pa­lił tak wie­le głębo­kich i ta­jem­ni­czych uczuć wo­bec na­szej ota­cza­nej czcią oj­czy­zny. Po­goń! Pła­ka­łam roz­pacz­li­wie, sły­sząc o tym, jak w czerw­cu 1940 roku Zwi­ązek Ra­dziec­ki do­ko­nał anek­sji na­sze­go kra­ju. Po­goń! Po­goń! Łka­łam prze­ra­żo­na, kie­dy słu­cha­łam opo­wie­ści o nie­miec­kiej in­wa­zji w 1941 roku. Wpa­dłam w szał z obu­rze­nia, kie­dy się do­wie­dzia­łam, że w 1944 roku Ar­mia Czer­wo­na po­now­nie za­jęła Li­twę i po­ko­na­ła wi­te­zia.
Mama i bab­cia za­cho­wy­wa­ły się jak ka­płan­ki przy­wo­łu­jące wi­te­zia pła­wi­ące­go się w krwi, wy­le­wa­jące łzy nad jego pe­łnym bru­tal­no­ści po­świ­ęce­niem. By­łam prze­ra­żo­na. I za­fa­scy­no­wa­na.
Kie­dy od­wie­dza­łam w Chi­ca­go inne ro­dzi­ny, któ­re przy­by­ły z oj­czy­zny, za­uwa­ży­łam, że u nich Po­goń często wisi obok krzy­ża. Moja mat­ka zaś umie­ści­ła na­szą obok fo­to­gra­fii jej pe­łne­go szy­ku ojca w mun­du­rze woj­sko­wym. I tak w moim umy­śle – i w jej za­pew­ne też – wi­teź zlał się w jed­no z jej oj­cem, Jo­na­sem No­re­iką. Cho­ciaż ni­g­dy nie po­zna­łam dziad­ka, na­uczo­no mnie czcić go jako bo­ha­te­ra, któ­ry bro­nił Li­twy. Dla mnie to Jo­nas No­re­ika je­chał na tym ko­niu, wy­ma­chi­wał tym mie­czem, no­sił tę tar­czę i dziel­nie umie­rał w wal­ce z wro­ga­mi.

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Przy­tła­cza­jące dzie­dzic­two
Chi­ca­go 2000


 
Prze­dziw­nym zrządze­niem losu mama i bab­cia wy­lądo­wa­ły w jed­nym szpi­ta­lu w tym sa­mym cza­sie, obie w sta­nie za­gro­że­nia ży­cia. Ro­dzin­ny ma­triar­chat sta­nął na kra­wędzi upad­ku, a ja mo­głam to tyl­ko bez­rad­nie ob­ser­wo­wać.
Uło­ży­łam so­bie har­mo­no­gram czu­wa­nia i prze­no­si­łam się z jed­nej do dru­giej sali szpi­tal­nej przez dwa trud­ne ty­go­dnie. Naj­pierw sala mamy.
Sie­dzia­łam przy jej boku, trzy­ma­łam ją za rękę i de­li­kat­nie gła­ska­łam, a w mo­jej gło­wie roz­brzmie­wał wstęp do Pi­ątej sym­fo­nii Beetho­ve­na. Wy­ima­gi­no­wa­ny pia­ni­sta ude­rzał w kla­wi­sze – dam! da-da-dam! – co grzmia­ło mi w my­ślach jak młot pneu­ma­tycz­ny roz­wa­la­jący moje ży­cie. Mama ści­ska­ła brzęczącą po­ręcz łó­żka, kie­dy pró­bo­wa­ła bez skut­ku pod­nie­ść się i usi­ąść, z gry­ma­sem bólu szar­pi­ące­go cia­ło i du­szę. Od lat cier­pia­ła na cu­krzy­cę i wy­cie­ńcza­jące bóle ple­ców, do szpi­ta­la zo­sta­ła przy­jęta na ru­ty­no­we ba­da­nia, ale w ja­kiś spo­sób zła­pa­ła za­gra­ża­jącą ży­ciu in­fek­cję. Pró­bo­wa­łam jej po­móc, ale za­miast usi­ąść, wiła się w męczar­niach, po­trząsa­ła gło­wą i tra­ci­ła siły. W ko­ńcu opa­da­ła na po­dusz­ki, gwa­łtow­nie dy­sząc.
Roz­pacz­li­wie chcia­łam coś zro­bić, co­kol­wiek – i wci­ąż my­śląc, że uda mi się ode­przeć nie­uchron­ne, spy­ta­łam:
– Czy mogę coś dla cie­bie zro­bić?
Po­wie­rzy­ła mi za­da­nie.
– Zwi­ąż mi tyl­ko wło­sy gum­ką – wy­szep­ta­ła.
Wy­sy­pa­łam wszyst­ko z tor­by – klu­cze, port­fel, drob­ne – szu­ka­jąc w sza­le­ńczym po­śpie­chu gum­ki. Wresz­cie zna­la­złam. De­li­kat­nie zwi­ąza­łam jej na kar­ku wil­got­ne od potu i lęku wło­sy.
Po­tem po­ska­rży­ła się, że zdrętwia­ła jej lewa ręka.
– Mo­żesz mi ją roz­ma­so­wać?
Ko­rzy­sta­jąc z oka­zji, że po­zwo­li­ła się do­tknąć, po­wo­li uci­ska­łam jej rękę, po­cząw­szy od nad­garst­ka w górę, do łok­cia, jak­bym ugnia­ta­ła gli­nę. Roz­pacz­li­wie chcia­łam prze­mie­nić tę po­marsz­czo­ną zja­wę, szma­cia­ną lal­kę jej daw­ne­go ja, ufor­mo­wać z po­wro­tem we wład­czą diwę ope­ro­wą, któ­ra po­tra­fi­ła wy­ci­ągnąć wy­so­kie C.
– Wiesz, co to zna­czy? – spy­ta­ła.
Nie prze­sta­łam ma­so­wać.
– Co, mamo?
– Mu­sisz na­pi­sać ksi­ążkę.
Spoj­rza­łam na nią ba­daw­czo.
– Nie, nie, nie, nie. Mu­sisz to zro­bić sama.
Po­rzu­ci­ła już za­prze­cze­nie, któ­re­go ja się ci­ągle kur­czo­wo trzy­ma­łam.
– Mu­sisz – na­le­ga­ła. – Wszy­scy na to cze­ka­ją.
Ma­su­jąc wci­ąż jej ra­mię, wy­gląda­łam przez okno, żeby nie pa­trzeć na tę pe­łną cier­pie­nia twarz. Był ko­niec stycz­nia, na ze­wnątrz tem­pe­ra­tu­ra spa­dła po­ni­żej zera. Świat za­ma­rzł. Chcia­łam się wy­rwać ze szpi­tal­nej sali i po­biec sta­łą tra­są, tu­pi­ąc na żwi­ro­wej alej­ce, czuć cie­pło sło­ńca na ra­mio­nach, pot spły­wa­jący po skó­rze, czuć po­tęgę ży­cia.
Ale mama cze­ka­ła na od­po­wie­dź. Od­kąd pa­mi­ętam, pra­co­wa­ła nad ksi­ążką o swo­im ojcu, le­gen­dar­nym bo­ha­te­rze. Pięć lat wcze­śniej uzy­ska­ła sto­pień dok­to­ra w dzie­dzi­nie li­te­ra­tu­ry, żeby po­pra­wić umie­jęt­no­ści pi­sar­skie. Za­wsze ją za to po­dzi­wia­łam, ob­ser­wo­wa­łam, jak się po­świ­ęca, by zgro­ma­dzić ma­te­ria­ły o moim sław­nym dziad­ku. Cze­ka­łam z nie­cier­pli­wo­ścią, aż spi­sze tę opo­wie­ść. Nie wie­dzia­łam, cze­mu jej do­tąd nie sko­ńczy­ła. A te­raz ocze­ki­wa­ła, że ja przej­mę po­ścig za le­gen­dą, któ­rą kar­mi­ła mnie przez całe ży­cie. Wi­dzia­łam w jej oczach, że za wszel­ką cenę chce na­rzu­cić swo­ją wolę.
„Nie! Nie mo­żesz mnie zmu­sić!” Bła­gal­nie gła­dzi­łam pal­ca­mi jej rękę. Nie chcia­łam, żeby uma­rła i zo­sta­wi­ła mnie samą. Ksi­ążka była dla niej wszyst­kim, ży­cio­wą mi­sją. Nie chcia­łam my­śleć o tym, dla­cze­go mi ją prze­ka­zu­je. Poza tym nie umia­łam pi­sać ksi­ążek. Cho­ciaż pra­co­wa­łam jako dzien­ni­kar­ka, nie wie­rzy­łam, że po­tra­fię spi­sać taką hi­sto­rię. Ni­g­dy cze­goś ta­kie­go nie pró­bo­wa­łam.
Sły­sza­łam jej mil­czącą od­po­wie­dź: „Masz obo­wi­ązek kon­ty­nu­ować od miej­sca, w któ­rym sko­ńczy­łam”.
Jako po­słusz­na cór­ka nie­mal nie­po­strze­że­nie ski­nęłam gło­wą. A ona rów­nie nie­po­strze­że­nie przy­jęła zło­żo­ną obiet­ni­cę. Po­tem z ulgą, uśmie­cha­jąc się sła­bo, ści­snęła moją dłoń ostat­kiem sił, przy­pie­częto­wu­jąc umo­wę. Wkrót­ce jej od­dech się wy­rów­nał.
Uwol­ni­łam rękę z uści­sku i wsta­łam, żeby za­jąć się przy­sła­ny­mi przez jej przy­ja­ciół kwia­ta­mi – głów­nie czer­wo­ny­mi ró­ża­mi – któ­re sta­ły w wa­zo­nach na pa­ra­pe­cie okna wy­cho­dzące­go na ośnie­żo­ny park. Mama ko­cha­ła czer­wo­ne róże. Kie­dy śpie­wa­ła w ope­rze, bu­kie­ty lądo­wa­ły u jej stóp. Wdy­cha­łam za­pach kwia­tów. Za­uwa­ży­łam je­den zwi­ędły, wy­jęłam go, przy oka­zji kłu­jąc się kol­cem.
Gdy pa­trzy­łam na mat­kę w jej ostat­niej go­dzi­nie świa­do­mo­ści, za­sta­na­wia­łam się, jak wy­pe­łnić tę sza­le­ńczą obiet­ni­cę daną umie­ra­jącej, i nie mia­łam po­jęcia, że nasz układ obu­dzi uśpio­ne­go dżi­na lu­do­bój­stwa na Li­twie, wy­trąci sen­ny kraj z otępia­jące­go po­czu­cia nie­win­no­ści i zmu­si do roz­ra­chun­ku, któ­ry będzie go­dził w na­ro­do­we su­mie­nie ko­lej­ny­mi gro­ma­mi zbrod­ni. Wy­sy­sa­jąc kro­pel­ki krwi z ukłu­te­go pal­ca, sma­ku­jąc ich że­la­zi­sto­ść, nie mo­głam prze­wi­dzieć tra­sy swo­jej pod­ró­ży przez prze­si­ąk­ni­ęte krwią lasy Li­twy ani tego, w jaki spo­sób moje do­cho­dze­nie zo­sta­nie po­wi­ąza­ne z pro­ce­sem wy­to­czo­nym przez po­tom­ków ofiar mo­je­go dziad­ka naj­wa­żniej­sze­mu kra­jo­we­mu au­to­ry­te­to­wi w dzie­dzi­nie hi­sto­rii. To fa­tum ma­ja­czy­ło w da­le­kiej przy­szło­ści; mi­nie dwa­dzie­ścia lat, nim się spe­łni. Wte­dy wie­dzia­łam je­dy­nie, że nie­uchron­na śmie­rć mo­jej mat­ki to zbyt wie­le, a moją je­dy­ną prze­wod­nicz­ką jest mi­ło­ść.
Sala bab­ci znaj­do­wa­ła się dwa pi­ętra wy­żej; bab­cia do­cho­dzi­ła tam do sie­bie po ata­ku ser­ca. Kie­dy do niej zaj­rza­łam, spa­ła. Roz­bi­ta tą po­dwój­ną ka­ta­stro­fą, ru­szy­łam ko­ry­ta­rzem, wy­mi­ja­jąc pie­lęgniar­ki i re­kon­wa­le­scen­tów ci­ągnących sto­ja­ki do kro­pló­wek. Chcia­łam z ca­łej siły ude­rzyć pi­ęścia­mi w ścia­nę i zo­sta­wić dwie zie­jące dziu­ry.
Na­stęp­ne­go dnia mama była nie­przy­tom­na, opląty­wa­ła ją sieć ru­rek, a od­dech przy­po­mi­nał bul­got. Znów po­ma­so­wa­łam jej ra­mię, tak jak pro­si­ła ostat­nio. Lewa ręka, na­puch­ni­ęta jak ba­lon z wodą, nie od­po­wia­da­ła już na mój ucisk. Na­ci­śni­ęcie. Nic. Na­ci­śni­ęcie. Nic. W ko­ńcu mu­sia­łam po­go­dzić się z fak­tem, że mama się nie obu­dzi – nie dla mo­je­go ojca, nie dla mo­je­go młod­sze­go bra­ta ani nie dla mnie.
Mia­łam trzy­dzie­ści osiem lat, męża, dwo­je dzie­ci, a ona po­wie­dzia­ła mi, że nic wi­ęcej nie może dla mnie zro­bić. Kie­ro­wa­ła mną od tak daw­na, że na­uczy­łam się od­czy­ty­wać jej my­śli. Zdo­mi­no­wa­ła mnie. Czu­łam się jak jej przedłu­że­nie. In­stynk­tow­nie wie­dzia­ła, że mnie kon­tro­lu­je. Na­wet te­raz jej głos w mo­jej gło­wie na­po­mi­nał su­ro­wo: „Nie za­wsty­dzaj mnie ani Li­twy tym, że nie opo­wiesz hi­sto­rii swo­je­go dziad­ka”. Nie po­tra­fi­łam się mu oprzeć.
Po­wie­ki mia­ła uchy­lo­ne za­le­d­wie o mi­li­metr. Na­chy­li­łam się, by od­na­le­źć w tych ma­le­ńkich szpar­kach ko­goś, kogo mo­gła­bym roz­po­znać. Nie było tam jed­nak nic poza mlecz­ną chmu­rą uno­szącą się w nie­bo wiecz­no­ści.
Po­trze­bo­wa­łam po­cie­chy. Na mi­ęk­kich no­gach wy­szłam z po­ko­ju mat­ki, by do­trzeć do sali bab­ci. Mo­čiu­tė, jak ją za­wsze na­zy­wa­łam, wy­do­brza­ła po za­wa­le i wkrót­ce mia­ła wy­jść do domu. Kie­dy we­szłam do jej sali, sie­dzia­ła w łó­żku, pod­par­ta po­dusz­ka­mi i po­chła­nia­ła pie­czo­ne­go kur­cza­ka z tłu­czo­ny­mi ziem­nia­ka­mi ocie­ka­jący­mi ma­słem. Ze­mdli­ło mnie od za­pa­chu. Go­to­wa­ne bia­łe mi­ęso przy­po­mi­na­ło gni­jące cia­ło. Nie mo­głam so­bie wy­obra­zić, że jesz­cze kie­dyś coś zjem.
– Jak Da­ly­tė? – spy­ta­ła.
– Źle.
Nie mo­głam się zmu­sić, by opi­sać bab­ci stan jej sze­śćdzie­si­ęcio­let­niej cór­ki.
Bab­cia odło­ży­ła wi­de­lec na ta­lerz. Brzęk­nął gło­śno. Wpa­trzy­ła się w okno, jej zma­to­wia­łe nie­bie­skie oczy mru­ga­ły od bez­li­to­śnie pa­da­jące­go śnie­gu.
– Już się obu­dzi­ła?
– Nie.
Tyle tyl­ko zdo­ła­łam po­wie­dzieć i wy­buch­nęłam pła­czem.
Od­sta­wi­ła obiad.
Ści­snęły­śmy się za ręce i na­sze szlo­chy nie­mal zla­ły się w jed­no. Wresz­cie, nie za­uwa­żyw­szy, że pie­lęgniar­ka za­bra­ła na­czy­nia ani że ró­żo­we sło­ńce za­szło, spró­bo­wa­ły­śmy się uspo­ko­ić. W po­ko­ju zro­bi­ło się ciem­no. Za­pa­li­łam świa­tło.
– Po­pro­si­ła mnie, że­bym na­pi­sa­ła ksi­ążkę.
– Co zro­bi­łaś?
– Obie­ca­łam.
Bab­cia za­kry­ła so­bie twarz i po­trząsnęła gło­wą. Naj­wy­ra­źniej nie apro­bo­wa­ła pro­śby mo­jej mat­ki. Uzna­łam, że Mo­čiu­tė – w prze­ci­wie­ństwie do swo­jej cór­ki – sądzi, że nie na­da­ję się do tego za­da­nia, że być może nie po­do­łam opo­wie­ści.
Oczy­wi­ście nie my­li­ła się.
Ale nie mia­łam wy­bo­ru.
 
Wil­no
1 pa­ździer­ni­ka 2018

 
Cen­trum Ba­da­nia Lu­do­bój­stwa zwra­ca uwa­gę sądu na fakt, że S. Foti, miesz­ka­jąca w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, nie uczest­ni­czy­ła w rze­czo­nych wy­da­rze­niach hi­sto­rycz­nych (jesz­cze się nie uro­dzi­ła) ani nie jest za­wo­do­wym hi­sto­ry­kiem. Jej opi­nia o dziad­ku jest ca­łko­wi­cie sprzecz­na z opi­nią jej mat­ki, cór­ki J. No­re­iki. Z opu­bli­ko­wa­nych ba­dań S. Foti mo­żna wy­wnio­sko­wać, że nie jest jej zna­na przy­jęta me­to­do­lo­gia ba­dań hi­sto­rycz­nych, jaką po­słu­gu­ją się hi­sto­ry­cy aka­de­mic­cy, a któ­ra wy­ma­ga głębo­kiej, kry­tycz­nej ana­li­zy we wła­ści­wych ra­mach hi­sto­rycz­nych.
 
Od­po­wie­dź Cen­trum Ba­da­nia Lu­do­bój­stwa i Ru­chu Opo­ru Miesz­ka­ńców Li­twy (Lie­tu­vos gy­ven­to­jų ge­no­ci­do ir re­zi­sten­ci­jos ty­ri­mo cen­tras) na skar­gę oska­rże­nia z po­wo­du od­mo­wy zmia­ny przez Cen­trum Ba­da­nia Lu­do­bój­stwa opi­nii hi­sto­rycz­nej o Jo­na­sie No­re­ice prze­ka­za­na Okręgo­we­mu Sądo­wi Ad­mi­ni­stra­cyj­ne­mu w Wil­nie (Vil­niaus apy­gar­dos ad­mi­ni­stra­ci­nis te­ismas) w spra­wie nr el-4215-281/2018

 
Wesprzyj nas