„Ostatnia podróż Winterberga”, powieść autorstwa Jaroslava Rudiša jest podróżą przez niedawną historię Europy ujętą w osobistym doświadczeniu głównego bohatera. Stanowi oryginalne połączenie fikcyjnych losów postaci i dziejów Europy Środkowej na przełomie XIX i XX wieku.



Jan Kraus pracuje w Berlinie jako pielęgniarz geriatryczny, towarzysząc osobom ciężko chorym w ostatnich dniach ich życia. Urodził się w Vimperk, wcześniej znanym jako Winterberg, a po ucieczce z Czechosłowacji w 1986 roku mieszka w Niemczech. Tajemnicą pozostaje, w jakich okolicznościach opuścił Czechosłowację, jakie skrywa urazy, o czym nie chce mówić i o czym stara się zapomnieć.

Jednym z jego podopiecznych jest Wenzel Winterberg, noszący takie samo nazwisko, jak nazwa rodzinnego miasteczka Jana Krausa. Mężczyzna urodzony w 1918 roku, który, jako sudecki Niemiec, został po wojnie wydalony z Czechosłowacji. Opowieści Krausa z jego rodzinnego miasta przywracają Winterbergowi chęć do życia. Ale Winterberg chce od Krausa czegoś więcej niż tylko opowieści, chce wyruszyć z nim w ostatnią podróż w poszukiwaniu utraconej miłości – podróż, która zabierze ich obu przez historię Europy Środkowej, przez byłe Austro-Węgry, z Berlina do Sarajewa przez Reichenberg, Pragę, Wiedeń i Budapeszt. Bo nie tylko Kraus, także Winterberg skrywa tajemnicę.

Winterberg jest entuzjastą pociągów i przewodnika turystycznego Baedekera z 1913 roku, który jest dla niego symbolem starego, uporządkowanego świata. Podróż obu panów staje się punktem wyjścia do rozważań nie tylko o ich osobistych losach, ale także okazją dla czytelnika do poznania miejsc dawnej C.K. monarchii i zawirowań jej historii – wojen i bitew, pionierów kolejnictwa, zamachu na następcę tronu czy ważnych postaci z przeszłości. “Ostatnia podróż Winterberga” skupia uwagę czytelnika na miejscach w Europie Środkowej, które nie są powszechnie znane, jest także wezwaniem do zmierzenia się z historią, od której nie da się uciec.

Jaroslav Rudiš snuje swoją opowieść w oryginalnym stylu przyciągającym uwagę, znakomicie oddając sposób wysławiania się wiekowego Winterberga, jego starcze powtórzenia, ciągłe powracanie do pewnych fraz i zdarzeń, roztargnienie czy też “napady historii”. Postać ta doskonale pasuje do nostalgicznej opowieści o przemijaniu i poszukiwaniu w zmieniającym się świecie śladów własnej przeszłości. Nikodem Maraszkiewicz

Powieść znalazła się w finale Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus 2022.

Jaroslav Rudiš, Ostatnia podróż Winterberga, Przekład: Małgorzata Gralińska, seria Czeskie Klimaty, Wydawnictwo Książkowe Klimaty, Premiera: 15 września 2021
 
 

Ostatnia podróż Winterberga

Jaroslav Rudiš
Ostatnia podróż Winterberga
Przekład: Małgorzata Gralińska
seria Czeskie Klimaty
Wydawnictwo Książkowe Klimaty
Premiera: 15 września 2021
 
 

Zdarzenia i bohaterowie powieści są fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do żyjących lub prawdziwych osób jest czysto przypadkowe.

Główni bohaterowie podróżują z bedekerem po Austro-Węgrzech (Baedekers Österreich–Ungarn. Handbuch für Reisende, wydanie dwudzieste dziewiąte, Karl Baedeker Verlag, Lipsk 1913). Winterberg powołuje się zawsze na tę edycję.

Königgrätz – Sadowa


– Bitwa pod Königgrätz przenika moje serce – powiedział Winterberg, wyglądając przez zaparowane okno pociągu. Złapał się za pierś tak mocno, jakby chciał zgnieść w ręku nie tylko gruby szary materiał, z którego uszyty był jego stary wełniany płaszcz, ale również swoje dziewięćdziesięciodziewięcioletnie serce.
– Bitwa pod Königgrätz to początek mojego końca – opowiadał dalej, spoglądając przez okulary w rogowych oprawkach na zaśnieżony czeski pejzaż, który przesuwał się obok nas.
Niewielki pociąg jechał powoli, kołysząc się jak samotny, opuszczony przez kapitana statek na pełnym morzu. Młoda konduktorka wpatrywała się w swoją komórkę i kiwała się do taktu. Tak jak i my.
– Bitwa pod Königgrätz jest początkiem wszystkich moich katastrof, początkiem wszystkich naszych katastrof, jeśli przyszło się na świat pod znakiem bitwy pod Königgrätz, jest się na zawsze straconym. I tak zgubiony jestem ja, zgubiony jest ten kraj i pan, drogi panie Kraus, jest też zgubiony, czy pan tego chce, czy nie, tak, tak, nie ma ucieczki, nie da się nad tym przejść tak łatwo, jak przerzuca się tory przez Alpy. Bitwa pod Königgrätz jest niczym pułapka, którą sami na siebie zastawiliśmy, w którą się zwabiliśmy, w którą z własnej woli idziemy, bitwa pod Königgrätz to głęboka rozpadlina, w którą wszyscy spadamy, bitwa pod Königgrätz chwyta nas za gardła, zaciska mi się na szyi, jest jak powróz, jak pętla, która stale się zacieśnia, tak, tak, jak stryczek, na którym w końcu wszyscy zawiśniemy, czy tego chcemy, czy nie, a zwłoki wisielców nie przedstawiają pięknego widoku, jak zwykł mawiać mój ojciec – ciągnął Winterberg, wciąż spoglądając przez okno.
– Niech pan spojrzy, panie Kraus, tam na skraju lasu stoją dziki, czyż nie są piękne, z miejsca chciałoby się je namalować. Kiedyś bardzo lubiłem malować, zwłaszcza takie spokojne, zimowe krajobrazy jak ten, ale dziki też są stracone, tak, tak, bitwa pod Königgrätz jest niczym pleniący się Cornus sanguinea.
Winterberg opowiadał, a ja przypatrywałem się zwierzętom pod lasem.
– Wówczas pół miliona żołnierzy, dziś pół miliona duchów, trzeba sobie to tylko umieć wyobrazić, ja sobie to wyobrażam, tak, tak, patrzę przez pryzmat historii, tak, tak, nie cierpię na ślepotę historyczną, nie dbam o to, co pan o tym sądzi, drogi panie Kraus, czy potrafi lub chce pan to sobie wyobrazić. Bitwa jest tutaj i my również tu jesteśmy.
– To były sarny.
– Co?
– Tam pod lasem. To nie były dziki.
– W rzeczy samej, dziki, przecież mówię.
– Ale to były sarny.
– Właśnie, właśnie, sarny i dziki, jelenie i lisy, ludzie i domy, pola i lasy, zimowe pejzaże i malownicze widoki, wszystko stracone, smutne, smutne. Mój dziadek był myśliwym i mawiał, że zabijanie zwierząt to nic dobrego, ale jeśli już musisz zabić zwierzę, to zrób to szybko, tak, tak, lecz bitwa pod Königgrätz nie zabija szybko, bitwa pod Königgrätz nie zna litości, bitwa pod Königgrätz to dla nas najgłębsza przepaść, bitwa pod Königgrätz to nasz upadek, i to już od ponad stu pięćdziesięciu lat. Drogi panie Kraus, dlaczego nie patrzy pan przez pryzmat historii? Powinien pan w końcu poczytać coś na temat historii, wtedy by pan zrozumiał, wtedy zrozumiałby pan mnie, tak jak rozumieli mnie Anglik i moja Lenka, wtedy wiedziałby pan i rozumiał, co mam na myśli, mówiąc Cornus sanguinea. Nie przyglądałby mi się pan tak głupio i nie milczał.
– To były sarny.
Winterberg lekko zakaszlał.
– Sarny?
– Tak, sarny. Te zwierzęta wtedy. Całe stado saren.
Wciąż kasłał. Podałem mu butelkę z wodą. Nie chciał pić.
– Jakie znowu sarny?
– Nieważne.
Przyglądał mi się z powagą. Następnie spojrzał na konduktorkę. A potem znowu patrzył przez okno na zaśnieżone pola. I dalej opowiadał.
– Bitwa pod Königgrätz przenika nie tylko moje serce, ona przenika również mój umysł, mój mózg, moje płuca i wątrobę, i mój żołądek, stanowi część mojego ciała i mojej duszy. Dwóch moich krewnych straciło tu życie, drogi panie Kraus, jeden po stronie Prus, a drugi po stronie Austrii, Julius Ewald i Karl Strohbach, tak, tak, mogę wybrać, po której będę stronie, ale ostatecznie z oboma spocznę w grobie, nie wiem, czy jest pan w stanie to sobie wyobrazić, chciałbym to pojąć, chciałbym w końcu pojąć wszystko w mym życiu, rozumie pan, drogi panie Kraus, dlatego teraz tu jesteśmy, żeby pojąć, rozumie pan, drogi panie Kraus, tutaj pod Königgrätz zaczyna się cała tragedia – kontynuował Winterberg, w dalszym ciągu patrząc przez okno.
– Czy nie jesteśmy już w Sadowie? To już na pewno Sadowa. Musimy więc wysiąść z tego parszywego, zimnego pociągu.
– Nie, to jeszcze nie Sadová. To… Zresztą, nieważne.
Winterberg mnie nie słuchał.
Winterberg nigdy mnie nie słuchał.
– Bitwa pod Königgrätz rozdarła mnie na pół – ciągnął dalej swą opowieść, tymczasem konduktorka usiadła na ławce naprzeciwko i zamknęła na chwilę oczy. – Bitwa pod Königgrätz spędza mi sen z powiek. Przez bitwę pod Königgrätz straciłem moją pierwszą żonę, przez bitwę pod Königgrätz moja druga żona oszalała, tak, tak, dorastała w Berlinie na Stresemannstraße, która wcześniej nazywała się Königgrätzer Straße, drogi panie Kraus, przecież to nie może być przypadek. Poznaliśmy się w lokalu z dansingiem na Skalitzer Straße[1], tak, tak, właśnie tak, ma pan rację, drogi panie Kraus, to wszystko nie jest jakimś szczęśliwym trafem historii, to tragiczny wypadek historii, nieporozumienie, którego nigdy nie da się naprawić, tak, tak, wyłącznie przez bitwę pod Königgrätz zapadłem na historię i cierpię z powodu napadów historii, tak, tak, drogi panie Kraus, wiem, co pan chce powiedzieć, nad bitwą pod Königgrätz nie da się tak łatwo przerzucić torów jak nad Alpami, istnieje zbyt wiele uskoków tektonicznych, jeśli rozumie pan, drogi panie Kraus, co mam na myśli.
Chciałem powiedzieć, że nie mam najmniejszego pojęcia o uskokach, chociaż wiedziałem, że to nie ma sensu. Jego głowa to jeden wielki uskok. Przytaknąłem, tak jak zawsze przytakiwałem, gdy go słuchałem, i pomyślałem sobie to, co zawsze sobie myślałem, gdy go słuchałem. Winterberg znowu lekko zakaszlał, więc podałem mu butelkę z wodą. Nie chciał pić.
– Pod Skalitz w roku tysiąc osiemset sześćdziesiątym szóstym też toczyły się bohaterskie walki, tam również musimy się wybrać, wszystko opisane jest w moim bedekerze. A także do Trautenau[2] i Jitschina[3], miasta Wallensteina, które wybrał na stolicę swojego imperium, tak, tak, musimy tam pojechać, o Jitschin też toczono walki, wielu Saksończyków i Austriaków utopiło się w tamtejszym stawie, potem zaś wielu Prusaków utonęło w piwie, gdy szturmowali miejscowy browar.
Chciałem powiedzieć, że byłem kiedyś w Jiczynie, jeszcze wtedy, razem z rodzicami, ale nic z tego, nie dało się zastopować Winterberga.
– Na Gitschiner Straße w Berlinie mieszkał mój dobry przyjaciel, najlepszy, jakiego miałem w tym mieście, również tramwajarz, przed wojną grał w piłkę nożną w Oberschöneweide. Oczywiście nie wie pan, bo nie patrzy pan przez pryzmat historii, że stadion przez długi czas nazywał się Sadowa, tak, tak, właśnie tak, od Sadowy tutaj w Czechach, gdzie zaraz będziemy musieli wysiąść, tak, tak, właśnie tak, nazwany tak na cześć chwalebnego pruskiego zwycięstwa i chwalebnej austriackiej przegranej. Lecz potem również i dla Prus zwycięstwo to zamieniło się w zupełnie niebohaterską klęskę, podobnie jak wszystkie zwycięstwa w historii, tak, tak, ile razy męczyłem się tam z powodu jakiejś żałosnej piłki nożnej, właściwie piłka nigdy mnie nie interesowała, tak, tak, chodziłem tam tylko dla Sadowy, tylko dla Königgrätz. Nikogo to nie interesuje, ale ja wiem, że wszystko ma związek z Königgrätz, tak, tak, nasza cała katastrofa zaczyna się od Königgrätz, wiem, co chce pan powiedzieć, drogi panie Kraus, że to szaleństwo, czyste szaleństwo. Ma pan rację, to szaleństwo – opowiadał dalej Winterberg, przez cały ten czas na mnie nie patrząc.
Spoglądał przez okno na senne pole.
Na wiejskie rezydencje.
Na stary kościół.
Na dwoje dzieci z psem na szosie.
– Pięknie tu, przepięknie, doprawdy the beautiful landscape of battlefields, cemeteries and ruins, jak mawiał Anglik.
– Znowu on.
– Tak, tak.
– Kto to właściwie był?
– Anglik, w przeciwieństwie do pana, patrzył przez pryzmat historii. Drogi panie Kraus, dlaczego nie czytuje pan książek historycznych? Już od dawna wiedziałby pan wszystko o Cornus sanguinea, Königgrätz, Sarajewie i kolei. Moja trzecia żona ciężko zachorowała wyłącznie przez bitwę pod Königgrätz. Tylko z powodu bitwy pod Königgrätz musiałem się nią opiekować przez trzydzieści lat. Tylko przez bitwę pod Königgrätz pan musi opiekować się mną. Dlaczego nie patrzy pan przez pryzmat historii? Tamta fabryka, drogi panie Kraus, czyż nie jest to już cukrownia w Sadowie, gdzie tak dzielnie bronili się austriaccy strzelcy polni, tak, tak, słynny czesko-morawsko-austriacki przemysł cukierniczy, długo nie zdawałem sobie sprawy, że cukier w kostkach pochodzi z Datschitz[4] na Morawach, wiedział pan o tym, drogi panie Kraus, na czym to ja skończyłem, a tak, tak, Austriacy nie byli z cukru, zamienili cukrownię w austriacką twierdzę, na ścianie napisali wielkimi literami: „Za nami jest Wiedeń”, czytałem o tym wszystkim. Ale na nic się to nie zdało. Po trzech godzinach nikt nie żył.
 – Nie, to jeszcze nie Sadová, to nie cukrownia, to podstacja – odparłem, ale Winterberg nie słuchał i drżał, jak to mu się często zdarzało w trakcie napadów historii.
– A to już pewnie Bystrzyca, rzeka, o którą toczono zacięte walki. A tam, to musi być słynny las Svíb! Istny raj dla Cornus sanguinea, tak, tak, musimy tam zaraz pójść, do Alei Umarłych, która wiedzie przez las, musimy tam iść. Być może właśnie tam znajdziemy obie mogiły, groby mojego pruskiego pradziada z Tangermünde i austriackiego pradziada z Ottensheim koło Linzu, jeden dorastał nad Łabą, a drugi nad Dunajem, obaj umarli tego samego dnia, tutaj, pod Sadową, pod Königgrätz, trzeciego lipca tysiąc osiemset sześćdziesiątego szóstego roku, niemiecka wojna w Czeskim Raju, szaleństwo, szaleństwo, wiem, ma pan rację, drogi panie Kraus, całkowity nonsens, który jednak odsłania pewien sens, Cornus sanguinea, Aleja Umarłych. Musimy tam pójść.
Przytaknąłem, jak zawsze przytakiwałem, i pomyślałem to, co zawsze myślałem. Nie wytrzymam już dłużej z Winterbergiem.
– Wiem, już w porządku, troszkę spokojniej, wszystko jest dobrze, tak, nie jesteśmy na wojnie.
Otworzyłem piwo. Piana prysnęła na podłogę.
– Nie powinien pan tyle pić, bo inaczej znów będzie pan zamroczony, tak jak wczoraj i przedwczoraj, zwłoki piwoszy nie przedstawiają pięknego widoku, jak mawiał mój ojciec, a musiał to wiedzieć, widział wiele takich zwłok, a i sam lubił napić się piwa, smutne, smutne, to niedobrze, że pije pan tak dużo, to niezdrowe, to nieprzyzwoite, w ten sposób nie dożyje pan dziewięćdziesięciu dziewięciu lat, nie będzie mieć pan tylu lat co Republika Czechosłowacka, co spopielarnia w Reichenbergu[5], tak, tak, w ten sposób nie dożyje pan mojego wieku.
– Nie obchodzi mnie to, nie chcę mieć tylu lat, nie chcę, żeby mnie wszystko bolało.
– Mnie nic nie boli. Ciągle czuję się młodo, nie jestem przezroczysty.
– Przezroczysty?
– Przezroczysty. To znaczy dla kobiet.
– Nie rozumiem.
– Nieważne. Powinien pan mniej pić.
– A ja właśnie chcę pić. Lubię piwo. A pan też powinien pić więcej. Dziś jeszcze nic pan nie wypił.
– Wypiłem.
– Nie, nie wypił pan.
– Niech mi pan nie mówi, czy piję, czy nie, tak, tak, wiem, kiedy piję, a kiedy nie, tak, tak, może piję trochę za mało, ale pan, drogi panie Kraus, pije stanowczo za dużo.
– Ktoś musi. Tak mamy równowagę, jak zwykł mawiać mój ojciec. Jedni piją, a drudzy nie.
Pociąg jechał, a ja myślałem o tym, że nie chciałem znowu od razu zacząć z piciem. Nigdy nie piłem w czasie przeprawy. Zawsze dopiero po.
Piłem, żeby zapomnieć.
Żeby się uwolnić.
By zacząć od nowa przy kolejnej przeprawie.
Jednak tym razem było inaczej. To pierwsza przeprawa, której nie ukończyłem. I dlatego musiałem pić.
W przeciwnym razie już dawno bym nie żył i Winterberg też. Bez piwa zabiłbym go, a zaraz potem siebie samego, bo kto wytrzymałby tę idiotyczną podróż bez piwa? Nikt. Tylko ja.
Pociąg wił się wzdłuż jakiegoś strumienia, może to rzeczywiście była Bystrzyca, bo nagle konduktorka oznajmiła:
– Sadová.
Winterberg zerwał się z miejsca.
Dwa samotne, trochę krzywe tory. Opustoszały budynek stacji. I bezpański pies, który sikał pod wiatr.
Poza tym nic.
Wysiedliśmy jako jedyni. Pomogłem Winterbergowi przy wychodzeniu, co wcale mu się nie spodobało. Pociąg odjechał, zapaliłem papierosa.
– Nie powinien pan tyle palić, drogi panie Kraus – powiedział Winterberg i znów lekko zakaszlał.
Potem odetchnął zimnym, mroźnym powietrzem.
– Pięknie, jak tu pięknie. Coś pięknego wisi w powietrzu, tak, tak, poszczęściło nam się z pogodą, drogi panie Kraus. Bitwa rozegrała się wprawdzie w środku lata, mam nadzieję, że pan to wie, ale pogoda była wówczas taka, jak teraz w listopadzie, po kilku gorących dniach nastał taki dzień, jak na początku zimy, tak, tak, taki dzień jak dziś. To się nazywa załamanie pogody, do tego gęsta mgła i deszcz, tak, tak, a nadto jeszcze mgła wojny, tak, tak, tak musi być w czasie prawdziwego przewrotu, cudownie, cudownie, poszczęściło nam się z tą brzydką, listopadową pogodą, drogi panie Kraus. Uwielbiam złą pogodę, ponieważ wtedy jesteśmy na ogół sami w miejscach, które chcemy odwiedzić. Nie potrzeba mi żadnych turystów, nie, nie, co to, to nie, turyści są ślepi na historię, tak jak i pan, z panem też trudno rozmawia się na tematy historyczne.
– Idziemy?
– Słucham?
– Czy będzie jeszcze pan o czymś opowiadał?
Winterberg zamilkł na chwilę i przyglądał się opuszczonemu budynkowi stacji. Puste, powybijane okna. Zamurowane drzwi. Wilgotne, szare mury. Zapaliłem następnego papierosa, odszedłem kilka kroków i popatrzyłem na dwóch chłopaków w aucie na wiejskiej drodze, którzy spoglądali na nas, paląc i chichocząc.
– Pięknie, jak pięknie jest tu pod Königgrätz, dużo ładniej, niż sobie wyobrażałem. Niech pan spojrzy, zaczyna padać śnieg. Moja ostatnia żona nie lubiła brzydkiej pogody, na urlop zawsze chciała jeździć nad morze, smutne, smutne, od samego początku nieporozumienie, drogi panie Kraus, nawet nie ma pan pojęcia, jakie mamy szczęście z tą złą pogodą. Moja Lenka kochała niepogodę i samotność, tak, tak, gdy przyszło się na świat w Reichenbergu, to trzeba kochać niepogodę i samotność, ciągle tylko deszcz, mgła i śnieg, często od października aż do kwietnia nic tylko śnieg, wiatr i samotność, to przez góry, które otaczają miasto niczym wysoki mur, tak, tak, i tak samo jest w całym kraju, gdy przyszło się na świat w Czechach, trzeba kochać niepogodę i samotność, z powodu złej pogody wielu ludzi popada w melancholię, czeska niepogoda wielu spośród naszych ziomków doprowadziła do obłędu, nieistotne, czy mówili po niemiecku, czy po czesku, tak, tak, Lenka jednak kochała brzydką pogodę, uwielbiała, gdy padał śnieg, tak jak teraz, tak, tak, moja Lenka, pierwsza kobieta na Księżycu.
Winterberg uspokoił się i popatrzył w niebo. To prawda, opadały na nas pierwsze delikatne płatki. Było mi zimno. Pomyślałem, że jutro obaj będziemy leżeć wychłodzeni w szpitalu, w końcu będę mógł ze spokojem napić się herbaty z rumem, Winterberga zabiorą helikopterem do Berlina, i będzie mógł sobie opowiadać, co mu się żywnie podoba. A ja, jak zawsze po przeprawie, utopię się wreszcie w wódce i piwie i o wszystkim zapomnę.
Pomyślałem, że może tu zostanę.
W tym kraju, który opuściłem.
Który musiałem opuścić.
Który mnie opuścił.
– Poszczęściło nam się z tą brzydką pogodą, cudownie, cudownie, rzecz jasna, wtedy nie było tu stacji, w tej części Czech dopiero później położono tory, ale to nie popsuje nam szyków, nie będzie nam przeszkadzać. Tam, niech pan spojrzy, przy głównej ulicy, to z pewnością gospoda! Prosta gospoda na polu bitwy, jak napisano w moim bedekerze, tak, tak, zupełnie jak wtedy, zupełnie jak w tysiąc dziewięćset trzynastym roku, gdy ukazała się moja książka, zupełnie jak w roku tysiąc osiemset sześćdziesiątym szóstym. Pójdziemy tam teraz, przed bitwą każdy żołnierz musi się wzmocnić, żołnierz armii ostatniej nadziei również, tak, tak, żołnierz taki jak pan, drogi panie Kraus, bo jako pielęgniarz nie może zaoferować pan nic poza odrobiną nadziei, ma pan rację. Zmieniać pieluchy umierającym, to pan potrafi. I więcej nic.
Wyjątkowo zgadzałem się z Winterbergiem.

[1] Nazwa ulicy miała upamiętniać bitwę pod Czeską Skalicą (niem. Skalitz), do której doszło 28 czerwca 1866 roku w czasie wojny prusko-austriackiej. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
[2] Trutnov (czes.)
[3] Jičín (czes.), Jiczyn (pol.)
[4] Dačice (czes.)
[5] Liberec (czes.)

I tak wkrótce stanęliśmy przed pomalowaną na zielono gospodą przy ruchliwej drodze.
Winterberg oglądał pierwsze mogiły poległych w bitwie pod Königgrätz. Odczytywał nazwiska zmarłych, nazwiska duchów, jak mówił. Nazwiska lipcowych zwłok, jak to określił. Czytał je na głos, wolno i z namaszczeniem, jakby chciał obudzić duchy i w tej samej chwili na powrót je uspokoić i uśpić. Sypał śnieg, on czytał, a z jego ust leciała para.
Nazwisko.
Obłoczek pary.
Odczytywał nazwiska niemieckie, czeskie, chorwackie, polskie i węgierskie, nie znam, nie znam, nie znam, dodawał za każdym razem, jakby inne nazwiska były mu znane, jakby inni polegli byli jego przyjaciółmi, z którymi wczoraj siedział przy piwie.
Gdy w końcu się odwrócił i chciał pójść przez ulicę do gospody, o mały włos nie przejechałaby go polska ciężarówka.
Odciągnąłem go na bok.
W zajeździe U Kanoniera Jaburka[6] nie było zbyt wielu gości. Zamówiliśmy zupę gulaszową oraz piwo: normalne i bezalkoholowe.
Winterberg otworzył swoją małą czerwoną książkę.
Swoją książkę historyczną.
Swoją biblię.
Swój przewodnik z 1913 roku.
Bedeker po Austro-Węgrzech.
Bedeker po jego życiu.
Książka tak ciemnoczerwona jak przelana pod Königgrätz krew Prusaków, Saksończyków i Austriaków. Cornus sanguinea. Książka, która miała towarzyszyć Winterbergowi i mnie w wyprawie aż na koniec świata. Aż do kresu naszej podróży, w której nie uczestniczę z własnej woli. Aż do kresu jego przeznaczenia, jak twierdzi. Do Sarajewa.
Winterberg wziął swoje szkło powiększające i przewracał kartki w przewodniku, zanim znalazł właściwy fragment, czytał go szybko i głośno, jakby niesiony przez nawałnicę, która popychała go ku przeszłości i historii.
Jak zawsze.
– Na pagórkowatym terenie na północny zachód od Königgrätz pomiędzy Bystrzycą a Łabą…
Po chwili jednak przerwał, podniósł wzrok i zaczął na głos rozmyślać.
Jak zawsze.
– Kiedy wspomina się o monarchii, mówi się najczęściej o monarchii naddunajskiej, a zapomina się o Łabie, drogi panie Kraus, tak nie wolno, nie lubię takich uproszczeń, tak, tak, historia nie jest prosta, historia jest skomplikowana, a dla Czechów Łaba zawsze była o wiele ważniejsza niż Dunaj. Tak, tak, zamiast monarchia naddunajska właściwie należałoby pisać monarchia naddunajsko-nadłabska. Nie można też zapominać o Wełtawie, pamiętna rzeka, jak zwykł mawiać mój ojciec, może lepiej brzmiałoby zatem monarchia naddunajsko-nadwełtawsko-nadłabska, ale wtedy od razu odezwą się Chorwaci i Słoweńcy i spytają: gdzie podziała się nasza Sawa? Tak, tak, również pamiętna rzeka, to może monarchia nadsawsko-naddunajsko-nadwełtawsko-nadłabska, tak, tak, tak byłoby sprawiedliwie, lecz wtedy z pewnością dołączą Bośniacy, mówiąc: a co z naszą Bośnią, tak, tak, również pamiętna rzeka, zatem monarchia nadbośniacko-nadsawsko-naddunajsko-nadwełtawsko-nadłabska? Nie, nie, obawiam się, że nikt by tego nie zapamiętał, to zbyt skomplikowane, dlaczego zawsze wszystko jest tak skomplikowane, to już lepiej tylko monarchia naddunajska, choć to najzuchwalsze uproszczenie. Na czym to ja stanąłem? Panie Kraus, ciągle mi pan przerywa.
– Ja?
– Tak, a któż by inny? Nie umiem się przez to skupić, bez przerwy ktoś mi przeszkadza, pan, inni ludzie, myśli, historia, gdzie to ja byłem, tutaj, tutaj… Na północny zachód od Königgrätz… trzeciego lipca tysiąc osiemset sześćdziesiątego szóstego roku miała miejsce bitwa pod Königgrätz, armia austriacka w sile stu siedemdziesięciu ośmiu tysięcy żołnierzy austriackich i dwudziestu tysięcy ośmiuset żołnierzy saksońskich, tak, tak, biedni Saksończycy, dlaczego historia zawsze o nich zapomina, siedemset siedemdziesiąt dział pod dowództwem zbrojmistrza polnego Benedeka, smutne, smutne, lepiej byłoby, gdyby został we Włoszech. A zatem… Armia… zajęła silne pozycje obronne na pagórkowatym terenie wznoszącym się łagodnie od strony Bystrzycy, ciągnące się półkoliście od wsi Račice, Hořiněves i Benátek na północy przez Sadową, aż do miejscowości Probluz i Přím na południu, tak, tak, saksoński korpus, rzecz jasna, historia tak często zapomina o Saksończykach, smutne, smutne… Na czym to ja znowu skończyłem… tak, tak… półkoliście.
Jego ochrypły głos stapiał się z muzyką country dobiegającą z radia. To jednak w niczym mu nie przeszkadzało.
– Prawe skrzydło Prusaków, Armia Łaby dowodzona przez Herwartha von Bittenfelda, stała pod Smidar[7], Pierwsza Armia pod dowództwem księcia Fryderyka Karola pod Hořitz[8], Druga Armia z następcą tronu na czele pod Königinhof[9], przejeżdżaliśmy tamtędy pociągiem, tak, tak, trasa kolejowa z Reichenbergu do Königgrätz, ale dlaczego w tym pociągu pospiesznym było tak zimno, nie rozumiem, na czym to ja stanąłem… Tak, tak, i Gradlitz[10], w odległości dwudziestu dwóch kilometrów, Prusacy w sile dwustu dwudziestu tysięcy dziewięćset osiemdziesięciu czterech ludzi, tak, tak, bitwa rozpoczęła się o ósmej rano, tak, tak właśnie, bitwa musi zaczynać się najpóźniej o ósmej jak lekcje w szkole, Prusacy przedarli się do Sadowy i miejscowości Benátek, ponosząc dotkliwe straty, utrzymali zdobyty teren, ale nie byli w stanie posuwać się dalej, stawiając czoło nieprzyjacielskiej artylerii, w południe więc bitwa stanęła w martwym punkcie. Około godziny drugiej do bitwy wkroczyła Druga Armia… Punktem, do którego miała dotrzeć, były dwie lipy, widoczne w oddali na arenie działań wojennych pod Hořiněves, tak, tak, czy my widzieliśmy te lipy? Mijaliśmy Hořiněves, sądzę więc, że widzieliśmy lipy, tak, tak, z pewnością, na pewno, przecież nie jesteśmy ślepi, a o godzinie trzeciej Pierwsza Dywizja Gwardii wzięła szturmem Chlum, kluczowy dla położenia austriackich pozycji, rozstrzygając tym samym bitwę, drogi panie Kraus, widzieliśmy te lipy czy nie?
– Nie wiem.
– Trochę napawa mnie melancholia, że tego nie wiemy, może więc w drodze powrotnej, ale wtedy będzie już ciemno, albo jutro, przecież musimy zobaczyć te lipy, tak, tak, straty Austriaków wyniosły łącznie z jeńcami tysiąc trzystu trzynastu oficerów i czterdziestu jeden tysięcy czterystu dziewięćdziesięciu dziewięciu żołnierzy, Saksończycy stracili pięćdziesięciu pięciu oficerów i tysiąc czterystu czterdziestu sześciu żołnierzy, biedni Saksończycy, zawsze się o nich zapomina, gdy mówi się o bitwie pod Königgrätz, gdy mówi się o historii, zawsze zapomina się o Saksończykach, zarówno żywych, jak i umarłych, drogi panie Kraus, dlaczego historia tak często zapomina o Saksończykach? W mojej książce nie pominięto Saksończyków i ja też o nich pamiętam, tak, tak, Prusacy stracili trzystu sześćdziesięciu oficerów i osiem tysięcy osiemset dwunastu żołnierzy, liczne pomniki upamiętniają poległych, tak, tak, the beautiful landscape of battlefields, cemeteries and ruins, jak zwykł mawiać Anglik.
Jego głos zlewał się z kolejną puszczaną w radiu piosenką country, która mówiła o Bożym Narodzeniu, podróży koleją i opuszczonym kościele. Winterbergowi to nie przeszkadzało. Dalej czytał i gadał pod nosem.
– Zwiedzanie pola bitwy wozem zajmuje dziesięć, jedenaście godzin, tak, tak, z postojem na obiad w Sadowie, tak, tak, wizyta w tym miejscu zainteresuje przede wszystkim wojskowych, otóż to, otóż to, tak jest, smakowity prowiant, panie Kraus, czy mamy jakiś prowiant?
Na chwilę podniósł na mnie wzrok.
Powiedziałem, że mam tylko dwa piwa i paczkę papierosów, poza tym nic nie mamy, ale przecież nie umrzemy, na pewno możemy jeszcze coś kupić, a tak w ogóle w każdej wsi jest gospoda, nie jesteśmy w Saksonii czy Brandenburgii, tylko w Czechach.
– Słusznie, słusznie, proszę, niech pan tak zrobi. I lepiej niech pan spyta, drogi panie Kraus, czy mają tu jakiegoś woźnicę.
– Woźnicę?
– Tak, woźnicę, niech pan tak głupio nie patrzy, tak napisali w mojej książce. Proszę spytać o woźnicę albo kogoś takiego, tak piszą.

[6] Nawiązanie do postaci z popularnej czeskiej piosenki Kanonýr Jabůrek z roku 1884. Kanonier Jaburek miał być uczestnikiem bitwy pod Sadową. Piosenka jest satyrą, wyśmiewa wojenną propagandę i rzekome bohaterstwo.
[7] Smidary (czes.)
[8] Hořice (czes.)
[9] Dvůr Králové nad Labem (czes.)
[10] Choustníkovo Hradišté (czes.)

 
Wesprzyj nas