Fascynująca podróż po XIX-wiecznej Syberii. “Człowiek, który kochał Syberię” to narracja wielu pięknych i zapierających dech w piersiach scen. Wystarczy odrobina wrażliwości na inność oraz surowość.


Wysoko nad nami przelatywały dzikie gęsi, a ja leżałem zasłuchany w fale pod przepastnym, usianym gwiazdami niebem, pięknym i wysokim. Chwile takie jak ta wprawiają człowieka w uniesienie.

W 1877 roku dwudziestopięcioletni Fritz Dörries wsiada na pokład parowca w Hamburgu i wyrusza do miejsca, które jest białą plamą na mapie. Przyświeca mu myśl: znaleźć motyla, którego jako dziecko zobaczył w książce. Mimo zimna oraz trudnych warunków uparcie dąży do celu. Jego wyprawa przeradza się w dwudziestodwuletni pobyt na Syberii Wschodniej podczas którego odkrywa tysiące nowych gatunków roślin i zwierząt.

Fritz spędza noce w arktycznych temperaturach, przeżywa spotkanie z tygrysem i obserwuje wilki w świetle księżyca. W malowniczy sposób przybliża tę tajemniczą krainę, a jednocześnie przypomina, że nie da się zbadać jej do końca, bo Syberia zawsze będzie za duża, a człowiek za mały.

***

Wiele pojęliśmy i inaczej patrzymy na naturę niż Dörries, ale wciąż mamy i odkrywamy to, co niepojęte. Kto zatrzymuje się nad niezwykłością motylego skrzydła, zatrzyma się i nad tą książką.
Zośka Papużanka i Łukasz Wojtusik

“Człowiek, który kochał Syberię” to narracja wielu pięknych i zapierających dech w piersiach scen. Wystarczy odrobina wrażliwości na inność oraz surowość. Sugestywny opis purgi, pękania pokryw lodowych na rzekach, relacja z nocy spędzonej na wodach nieprzyjaznego morza. W wielu fragmentach zdecydowanie dużo ciekawszym bohaterem tej opowieści staje się natura.

Anneliese Pitz – naukowczyni i pisarka. Urodziła się i wychowała w Belgii, a do Norwegii przyjechała w 1974 roku. Uzyskała doktorat z lingwistyki na Uniwersytecie w Trondheim, wykłada na Uniwersytecie w Oslo. Od 1978 roku jest żoną Roya Jacobsena.

Roy Jacobsen (ur. 1954) – jeden z najbardziej uznanych współczesnych norweskich pisarzy. Debiutował w 1982 r. zbiorem opowiadań Fangeliv (Więzienne życie). Był dwukrotnie nominowany do nagrody literackiej Rady Nordyckiej. W 2017 roku jego powieść Niewidzialni trafiła do finału prestiżowej Międzynarodowej Nagrody Bookera. Jego książki ukazały się w przekładach na ponad 30 języków.

Anneliese Pitz, Roy Jacobsen
Człowiek, który kochał Syberię
Przekład: Iwona Zimnicka
Seria „Seria Dzieł Pisarzy Skandynawskich”
Wydawnictwo Poznańskie
Premiera: 12 października 2022
 
 


Przed­mo­wa

Ro­dzi­ce dali mi wie­le imion, lecz na­zy­wa­li mnie je­dy­nie Fritz, a sam też ni­g­dy nie pod­pi­sy­wa­łem się ina­czej niż Fritz Dör­ries. Jako że uro­dzi­łem się w zna­nej ro­dzi­nie en­to­mo­lo­gów, na­le­ża­ło się chy­ba spo­dzie­wać, że wy­kszta­łci się we mnie ogrom­na mi­ło­ść do przy­ro­dy. Wschod­nio­sy­be­ryj­skie pust­ko­wia ocza­ro­wa­ły mnie już jako czte­ro­lat­ka, gdy zo­ba­czy­łem mo­ty­la o ma­gicz­nej na­zwie Par­nas­sius no­mion, któ­re­go ry­su­nek po­ka­zał mi oj­ciec. Mo­ty­la na­ry­so­wał en­to­mo­log Got­thelf Fi­scher von Wal­dhe­im, bli­ski przy­ja­ciel Hum­bold­ta, będący dla ojca wzo­rem. Ale tego pi­ęk­ne­go stwo­rze­nia nie było w żad­nych ko­lek­cjach, ist­nia­ło je­dy­nie na tym ry­sun­ku, a ta­kże na Sy­be­rii.
W roku 1877 jako dwu­dzie­sto­pi­ęcio­la­tek prze­sze­dłem pie­szo Ja­po­nię, a na­stęp­nie po­pły­nąłem na wy­spę Askold u wy­brze­ży Sy­be­rii Wschod­niej. Pó­źniej zba­da­łem te­re­ny nad rze­ką Suj­fun[1] w głębi lądu, oko­li­ce wo­kół Ussu­ri i jej licz­nych do­pły­wów oraz jesz­cze po­tężniej­szy Amur. Zwie­dzi­łem re­jo­ny na po­łud­nie i wschód od Baj­ka­łu, wzdłuż gra­ni­cy z Mon­go­lią, góry Chen­tej i Góry Ja­bło­no­we, prze­je­cha­łem przez pó­łwy­sep Si­de­mi w stro­nę Ko­rei, wzdłuż Su­cza­nu i grzbie­tu Czan­da­łaz.
Już od sa­mych tych nazw kręci mi się w gło­wie.
Za­chwy­co­ny wy­zna­czo­nym mi za­da­niem i przy­ro­dą, opie­ra­łem się wie­lu nie­bez­pie­cze­ństwom i dane mi było zgro­ma­dzić wiel­kie ko­lek­cje nie­zna­nych wów­czas zwie­rząt i ro­ślin, zbio­ry li­czące ty­si­ące na­rzędzi, sztuk bro­ni i sprzętów do­mo­wych tu­byl­czych lu­dów Azji Wschod­niej, a ta­kże ssa­ków, pta­ków, węży i ga­tun­ków ni­ższych. I oczy­wi­ście mo­ty­li. Obiek­ty te ku­po­wa­ły i wy­sta­wia­ły mu­zea oraz in­sty­tu­ty, aby za­po­znać miesz­ka­ńców Eu­ro­py ze świa­tem, o któ­rym le­d­wie sły­sze­li.
U wci­ąż czyn­ne­go za­wo­do­wo dzie­wi­ęćdzie­si­ęcio­lat­ka duch, rzecz ja­sna, nie jest rów­nie dziar­ski, jak wów­czas, gdy wy­ru­sza­łem na wy­pra­wę w mło­do­ści. Moje licz­ne pod­ró­że od­ci­snęły się jed­nak we mnie tak głębo­ko, że wci­ąż mam przed ocza­mi du­szy tam­te prze­ży­cia – wiel­kie i małe, gro­źne i nie­gro­źne. Sy­be­ryj­ska zie­mia przez po­nad dwa­dzie­ścia lat ży­wi­ła mnie, ubie­ra­ła i za­pew­nia­ła mi dach nad gło­wą. Zro­słem się z tą kra­iną tak moc­no, że dziś ko­cham ją bar­dziej niż wła­sną oj­czy­znę.
Nic nie daje wi­ęk­szej sa­tys­fak­cji ani­że­li wędrów­ka wśród dzie­wi­czej przy­ro­dy, przez taj­gę i tun­drę, gdzie zimy są ostrzej­sze, wio­sny bar­dziej upa­ja­jące, lata bar­dziej pro­mien­ne, a je­sie­nie bar­dziej ko­lo­ro­we niż w ja­kim­kol­wiek in­nym miej­scu na Zie­mi. Sy­be­ria to dla mnie kra­ina ba­śni.
Pod wie­lo­ma względa­mi jest to rów­nież re­gion ta­jem­ni­czy, ma­jący dra­ma­tycz­ną hi­sto­rię i nie­wy­ko­rzy­sta­ne mo­żli­wo­ści. Po­mi­mo więc wszel­kich kon­flik­tów i tra­ge­dii, któ­re przez stu­le­cia na­wie­dza­ły tę zie­mię, ni­g­dy nie prze­sta­nę w nią wie­rzyć. Mam też na­dzie­ję, że uśpio­ne tam ogrom­ne skar­by – mo­żli­wo­ści osad­nic­twa, zdro­wi lu­dzie, ży­zna gle­ba – spra­wią, że na­zwa Sy­be­rii będzie jed­no­znacz­nie ko­ja­rzyć się z okre­śle­niem „przy­szło­ść”. Sło­wa te kie­ru­ję do mo­ich uko­cha­nych có­rek, aby to­wa­rzy­szy­ły im w ży­ciu.

1

Po uzy­ska­niu nie­zbęd­nych in­struk­cji z roz­ma­itych in­sty­tu­tów na­uko­wych w Eu­ro­pie przy­go­to­wa­łem się do pod­ró­ży w ci­ągu ośmiu go­rącz­ko­wych dni. Jak już wspo­mnia­łem, mia­łem dwa­dzie­ścia pięć lat i do­świad­cze­nie zbie­ra­cza oraz ogrod­ni­ka. Od­by­łem już słu­żbę woj­sko­wą, a ta­kże roz­le­głe pry­wat­ne stu­dia, głów­nie w dzie­dzi­nie bio­lo­gii, za­pew­ne po­wi­nie­nem jed­nak stwier­dzić, że by­łem sa­mo­ukiem, po­dob­nie jak mój oj­ciec. A ten, kto sądzi, że wy­po­sa­że­nie zbie­ra­cza owa­dów na Sy­be­rii to przede wszyst­kim pro­cho­wiec, siat­ka na mo­ty­le i pro­bów­ki z cy­jan­kiem, jest w wiel­kim błędzie. De­cy­du­jące zna­cze­nie mia­ły rów­nież śru­tów­ki, ka­ra­bi­ny i wszel­kie­go ro­dza­ju broń, a moje ubra­nia były w za­sa­dzie iden­tycz­ne z tymi, któ­re no­si­li tu­byl­cy – nic in­ne­go nie nada­wa­ło się do użyt­ku.
Z wy­no­szącą ty­si­ąc ma­rek za­licz­ką na spa­dek po ojcu oraz z tym, co zdo­ła­łem za­osz­czędzić ze swo­jej pen­sji ogrod­ni­ka, trze­cie­go lu­te­go 1877 roku pod­nie­co­ny i pe­łen ocze­ki­wań wsia­dłem na po­kład nie­wiel­kie­go pa­row­ca Al­wi­ne Said; aże­by za­osz­czędzić na pod­ró­ży, nająłem się jako po­moc­nik ku­cha­rza. Li­czy­łem, że opusz­czę Ham­burg już na­za­jutrz, cho­ciaż po­go­da tego wie­czo­ru była, ła­god­nie mó­wi­ąc, strasz­na.
Roz­lo­ko­wa­łem się we wska­za­nej mi ka­ju­cie, a po­nie­waż na po­kła­dzie nie wi­dzia­łem ni­ko­go in­ne­go, za­cząłem za­glądać do po­zo­sta­łych ka­jut za­ło­gi, w któ­rych ku swe­mu wiel­kie­mu zdu­mie­niu zna­la­złem je­dy­nie pi­ja­ne­go w sztok pa­la­cza chra­pi­ące­go na brud­nej koi.
Wró­ci­łem więc do sie­bie i po­ło­ży­łem się. Le­d­wie zdąży­łem za­snąć, gdy po­czu­łem gwa­łtow­ne szarp­ni­ęcie, po któ­rym dziób stat­ku unió­sł się i za­raz opa­dł z hu­kiem. Wy­bie­głem na po­kład i nie mo­głem uwie­rzyć wła­snym oczom: port prze­obra­ził się w pej­zaż iście zi­mo­wy. Wy­jący wiatr mio­tał śnie­giem, gdy cze­pia­jąc się re­lin­gu, su­nąłem na rufę, gdzie od­kry­łem, że ja­kiś wy­cho­dzący w mo­rze pa­ro­wiec wpa­dł na nas i znisz­czył cały po­kład ru­fo­wy. Oba ła­ńcu­chy ko­twicz­ne pękły jak sznur­ki.
Na­resz­cie usły­sza­łem gło­sy. Łódź wio­sło­wa wio­ząca star­sze­go ofi­ce­ra wraz z resz­tą za­ło­gi przeda­rła się przez za­dym­kę, do­bi­ła do bur­ty i lu­dzie we­szli na po­kład. Kie­dy sta­tek po­now­nie przy­cu­mo­wa­no, mo­gli­śmy wresz­cie iść spać. Na­za­jutrz po­ja­wił się rów­nież ka­pi­tan Schulz i ka­zał mi zło­żyć ra­port na te­mat wy­da­rzeń ubie­głej nocy. Kil­ka dni pó­źniej mu­sia­łem ze­zna­wać jako świa­dek w sądzie mor­skim. Do od­po­wie­dzial­no­ści za zde­rze­nie po­ci­ągni­ęto an­giel­ski pa­ro­wiec, lecz do­pie­ro po zmar­no­wa­niu ca­łych dwóch ty­go­dni w doku mo­gli­śmy wresz­cie opu­ścić Ham­burg, był już wte­dy dzie­wi­ęt­na­sty lu­te­go. Mo­żna po­wie­dzieć, że nie­źle się za­częło.
Dwu­dzie­ste­go pierw­sze­go bo­go­wie po­go­dy znów rzu­ci­li nam wy­zwa­nie, tym ra­zem na po­łud­niu ka­na­łu La Man­che. Cho­ciaż pły­nęli­śmy całą na­przód, sztorm i wy­so­kie fale nie po­zwa­la­ły nam ru­szyć się z miej­sca. Ka­pi­tan Schulz, ro­sły mężczy­zna w kwie­cie wie­ku, z wiel­ce im­po­nu­jącą bro­dą w sty­lu ka­pi­ta­na Aha­ba, mu­siał tkwić przy­wi­ąza­ny do most­ka przez po­nad dwie doby. Fale nie­ustan­nie za­le­wa­ły po­kład, bez­li­to­śnie zmy­wa­jąc do mo­rza wszyst­ko, co nie było umo­co­wa­ne. Ze­rwa­ły świe­tlik, woda za­częła wle­wać się do sa­lo­nu i do ka­jut, mo­żna było się tam kąpać. Na szczęście pom­py dzia­ła­ły jak na­le­ży i kie­dy wpły­nęli­śmy na Bi­ska­je, mo­rze wresz­cie się uspo­ko­iło.

2

Mi­nęli­śmy la­tar­nię mor­ską na Przy­ląd­ku Świ­ęte­go Win­cen­te­go na po­łu­dnio­wym kra­ńcu Por­tu­ga­lii. Po spo­koj­nym, przy­jem­nym rej­sie przez Mo­rze Śró­dziem­ne do­tar­li­śmy do Port Sa­idu, a dobę pó­źniej zo­sta­wi­li­śmy za sobą rów­nież Ka­nał Su­eski.
Na Mo­rzu Czer­wo­nym po mi­ni­ęciu la­tar­ni mor­skiej na Abu Ki­zan na wy­so­ko­ści Gór Szma­rag­do­wych wzi­ęli­śmy kurs na Aden, gdzie zo­sta­wi­li­śmy część ła­dun­ku. W wie­lu z tych miejsc spo­rządza­łem drob­ne szki­ce, zwłasz­cza la­tar­ni mor­skich, do któ­rych mia­łem sła­bo­ść od chło­pi­ęcych lat, zresz­tą na po­kła­dzie nie­wie­le było in­nych za­jęć oprócz ry­so­wa­nia i czy­ta­nia. Mia­łem ze sobą Ży­cie zwie­rząt Al­fre­da E. Breh­ma w aż sze­ściu to­mach, któ­re czy­ta­łem już wcze­śniej, lecz te­raz na­praw­dę mo­głem się w nie za­głębić, gdy para gna­ła nas na­przód przez Oce­an In­dyj­ski, nie­zno­śnie nud­ny dla nie­cier­pli­we­go mło­de­go czło­wie­ka. Pra­ca w roli pod­ku­chen­ne­go nie zaj­mo­wa­ła wie­lu go­dzin, cho­ciaż su­ro­wy ka­pi­tan Schulz lu­bił ostro trak­to­wać swo­ją za­ło­gę. Ale mnie to nie prze­szka­dza­ło, słu­ży­łem prze­cież wcze­śniej w ar­mii pru­skiej.
Po mi­ni­ęciu Cej­lo­nu i Sin­ga­pu­ru po­pły­nęli­śmy na pó­łnoc wzdłuż wy­brze­ży Wiet­na­mu i Chin, aż wresz­cie za­ko­twi­czy­li­śmy w Szan­gha­ju, gdzie po­wi­tał nas smut­ny ob­raz.
W Pa­ństwie Środ­ka na­sta­ły nie­spo­koj­ne cza­sy. Bry­tyj­czy­cy, Niem­cy i Fran­cu­zi za­kła­da­li fak­to­rie han­dlo­we w nad­brze­żnej dziel­ni­cy mia­sta, zwa­nej Bund. Mie­li con­ces­sions, jak się to na­zy­wa­ło, i żyli w nie­zgo­dzie z miej­sco­wy­mi wła­dza­mi, któ­re z dru­giej stro­ny były wpląta­ne w spo­ry we­wnętrz­ne. W tam­tej chwi­li port oku­po­wa­ły set­ki ku­li­sów, bez­ro­bot­nych bie­da­ków ska­za­nych na głód i nędzę. Kie­dy przy­bi­li­śmy do brze­gu, w wo­dzie mi­ędzy stat­kiem a na­brze­żem uno­si­ły się cia­ła dwoj­ga dzie­ci. Do­wie­dzie­li­śmy się, że za­bie­dze­ni mal­cy, mdle­jąc z gło­du, wpa­da­ją wprost do rze­ki i toną. Nikt nie kiw­nął na­wet pal­cem, by ich ra­to­wać; wła­dze od­da­ły je­dy­nie do dys­po­zy­cji nie­wiel­ki pa­ro­wiec, któ­ry po wy­ło­wie­niu zwłok wy­pły­wał w mo­rze i wrzu­cał cia­ła na głębo­ką wodę.

3

W Szan­gha­ju opu­ści­łem Al­wi­ne Said z ca­łym swo­im do­byt­kiem i prze­sia­dłem się na pa­ro­wiec ja­po­ński. Rów­nież ten rejs prze­bie­gł bez pro­ble­mów. Ląd wi­dzie­li­śmy jed­nak tyl­ko w oko­li­cach wy­spy Iwo Jima, do­pie­ro kil­ka dni pó­źniej za­ko­twi­czy­li­śmy w Na­ga­sa­ki na Kiu­siu, po­ło­żo­nej naj­da­lej na po­łud­niu spo­śród czte­rech głów­nych wysp Ja­po­nii. Na­ga­sa­ki to pi­ęk­ne mia­sto w jesz­cze pi­ęk­niej­szej za­to­ce, oto­czo­ne ży­zny­mi zie­lo­ny­mi wzgó­rza­mi, zbu­do­wa­ne w głów­nej mie­rze przez Ho­len­drów i Por­tu­gal­czy­ków. Na­stał już kwie­cień, mia­łem więc przed sobą wio­snę.
Z Na­ga­sa­ki wy­sła­łem wa­li­zę stat­kiem do Jo­ko­ha­my, sam zaś ulo­ko­wa­łem się w nie­miec­kim go­ści­ńcu, gdzie zo­sta­łem kil­ka dni, żeby się ro­ze­znać i za­opa­trzyć w pro­wiant. Pla­no­wa­łem wy­ru­szyć pie­szo na pó­łnoc, do Osa­ki, bo Mu­zeum Bo­ta­nicz­ne w Ham­bur­gu zle­ci­ło mi opi­sa­nie ja­po­ńskiej flo­ry, cze­go nie zro­bił ni­g­dy wcze­śniej ża­den Eu­ro­pej­czyk.
Jed­na­kże w re­gio­nie wy­bu­chł bunt wie­śnia­ków, któ­ry ce­sar­scy żo­łnie­rze z ca­łych sił sta­ra­li się stłu­mić. Kla­sycz­ny szo­gu­nat się roz­pa­dł, prze­wa­gę zy­ski­wa­ły zaś siły, któ­re chcia­ły otwar­cia Ja­po­nii na resz­tę świa­ta; kraj ten był nie­ma­lże za­mkni­ęty od 1603 roku.
Wo­kół Na­ga­sa­ki to­czy­ły się szcze­gól­nie gwa­łtow­ne wal­ki, a że roz­gry­wa­ły się głów­nie w do­li­nach, wi­ęk­szo­ść dro­gi mu­sia­łem od­być przez góry i pa­sma wzgórz. Cu­dzo­ziem­cy byli tu wy­jąt­ko­wo źle wi­dzia­ni i gdy­by mnie od­kry­to, bez wąt­pie­nia oska­rżo­no by mnie o szpie­go­stwo i za­strze­lo­no. Je­dy­nie o wcze­snych go­dzi­nach po­ran­nych i o zmierz­chu mo­głem prze­my­kać w do­li­ny i zbie­rać do ziel­ni­ka te oka­zy, któ­rych nie było w gó­rach.
W trak­cie ta­kich ze­jść mia­łem też oka­zję ob­ser­wo­wać po­tycz­ki z bli­ska. Ale praw­dę mó­wi­ąc, ni­g­dzie nie mo­głem po­ru­szać się bez­piecz­nie, co­raz częściej bo­wiem obie wal­czące stro­ny prze­miesz­cza­ły się wy­żej, aby tam się ze sobą ście­rać: wie­śnia­cy uzbro­je­ni w bam­bu­so­we kije, żo­łnie­rze z ka­ra­bi­na­mi. Nie było za­tem wąt­pli­wo­ści, kto z tego po­wsta­nia wyj­dzie zwy­ci­ęsko. Ca­łkiem bez­piecz­ny czu­łem się tyl­ko w naj­gęściej­szych ga­jach bam­bu­so­wych, gdzie co wie­czór bu­do­wa­łem so­bie pro­wi­zo­rycz­ny sza­łas z li­ści i ga­łęzi.

 
Wesprzyj nas