W pogoni za majątkiem, pozycją, koroną i… szczęściem. Pogoń – nazwa herbu Czartoryskich, w trafny sposób oddaje historię tego prężnie działającego i wpływowego rodu.


Autor książki – Witold Banach – podkreśla, że rodzina ta bardzo przemyślanie i konsekwentnie dążyła do zdobycia magnackiego prestiżu, przeprowadzenia reform państwa, a nawet zdobycia tronu, które to osiągnięcia obrała sobie za cel.

„Czartoryscy, czyli wieczna pogoń” to pozycja, która w zaskakującym stylu ukazuje etapy ich drogi na polityczny szczyt, z uwzględnieniem wielu ważnych i przełomowych momentów, zarówno dla poszczególnych członków książęcej familii, jak i całej Rzeczpospolitej.

Losy rodziny i kraju splatają się tworząc wartką opowieść, pełną sukcesów i zwycięstw, ale także intryg i starć. Na zakończenie nie zabraknie historii o skomplikowanych losach kolekcji Czartoryskich oraz o muzealnej transakcji stulecia i kontrowersjach z nią związanych.

Witold Banach – pisarz i publicysta, dyrektor Muzeum Miasta Ostrowa Wielkopolskiego, autor wielu książek dotyczących historii tego miasta oraz „Radziwiłłów”.

Witold Banach
Czartoryscy czyli wieczna pogoń
Wydawnictwo Poznańskie
Premiera: 28 września 2022
 
 


WSTĘP

CZA­RTO­RY­SCY OBOK RADZI­WI­ŁŁÓW NA­LE­ŻĄ do ro­dów hi­sto­rycz­nych naj­le­piej utrwa­lo­nych w pa­mi­ęci zbio­ro­wej Po­la­ków. Ci dru­dzy przez stu­le­cia wie­dli fak­tycz­ny pry­mat w Wiel­kim Ksi­ęstwie Li­tew­skim, pó­źniej czy­tel­ni­cy Sien­kie­wi­czow­skie­go Po­to­pu czy też od­bior­cy jego ad­ap­ta­cji fil­mo­wej stwo­rzy­li so­bie okre­ślo­ny wi­ze­ru­nek rodu przez – de­li­kat­nie mó­wi­ąc – uprosz­czo­ny ob­raz Bo­gu­sła­wa i Ja­nu­sza Ra­dzi­wi­łłów. Dzi­siaj czy­tel­ni­ków Sien­kie­wi­cza jest chy­ba znacz­nie mniej, a ob­raz fil­mo­wy cho­ćby Po­to­pu sku­tecz­nie wy­pie­ra­ją pro­duk­cje w ro­dza­ju Gry o tron czy Wie­dźmi­na.
Wy­da­je się, że po­dob­nie jak w hi­sto­rii fak­tycz­nej, tak w prze­strze­ni me­dial­nej Ra­dzi­wi­łłów prze­ści­gnęli Czar­to­ry­scy. Być może dla­te­go, że mają po swo­jej stro­nie naj­słyn­niej­szy ar­te­fakt, któ­ry wi­dział pra­wie ka­żdy, na­wet je­że­li jego noga nie prze­kro­czy­ła pro­gu żad­ne­go mu­zeum. Por­tret Damy z gro­no­sta­jem Le­onar­da da Vin­ci jest naj­słyn­niej­szym obiek­tem mu­ze­al­nym w Pol­sce, często sku­pia­jącym uwa­gę me­diów, co szcze­gól­nie wi­docz­ne sta­ło się pod­czas trans­ak­cji sprze­da­ży ko­lek­cji Czar­to­ry­skich.
Hi­sto­ria tego rodu była swo­istym fe­no­me­nem, po­nie­waż na­wet ich bar­dzo wcze­sna pro­we­nien­cja (wcze­śniej­sza od Ra­dzi­wi­łłów) aż do ko­ńca XVII wie­ku nie po­zwo­li­ła im ode­grać wi­ęk­szej roli w ży­ciu po­li­tycz­nym Rze­czy­po­spo­li­tej. Dłu­go nie zaj­mo­wa­li naj­wa­żniej­szych sta­no­wisk pa­ństwo­wych, a po­zy­cję ma­jąt­ko­wą mie­li ra­czej mi­zer­ną.
 – pi­sał Je­rzy hra­bia Du­nin-Bor­kow­ski w przed­mo­wie do Al­ma­na­chu błękit­ne­go. Ge­ne­alo­gia ży­jących ro­dów pol­skich (Lwów 1908). W za­miesz­czo­nej przez au­to­ra ta­be­li Czar­to­ry­scy z licz­bą dzie­wi­ęciu se­na­to­rów zaj­mu­ją do­pie­ro pi­ąte miej­sce, po Ra­dzi­wi­łłach (40), Sa­pie­hach (38), Ogi­ńskich (19) i Lu­bo­mir­skich (17).
We wstępie do pierw­sze­go wy­da­nia ksi­ążko­we­go Wspo­mnień ksi­ęcia Ja­nu­sza Ra­dzi­wi­łła (War­sza­wa 2001) re­da­gu­jący ca­ło­ść Je­rzy Ja­ru­zel­ski do­ko­nał pod­su­mo­wa­nia ilo­ści bio­gra­mów przed­sta­wi­cie­li tzw. hi­sto­rycz­nych ro­dów po­miesz­czo­nych w Pol­skim Słow­ni­ku Bio­gra­ficz­nym. We­dług ów­cze­sne­go sta­nu (od 1935 do 2000 roku to bio­gra­ficz­ne kom­pen­dium do­pro­wa­dzo­no do 40 to­mów i li­te­ry S) w wy­daw­nic­twie prym wio­dły rody na­stępu­jące: Po­toc­cy w licz­bie bio­gra­mów 124, Ra­dzi­wi­łło­wie – 92, Sa­pie­ho­wie – 81, Lu­bo­mir­scy – 45. W ze­sta­wie­niu Ja­ru­zel­skie­go nie po­ja­wi­li się Czar­to­ry­scy, ale, uzu­pe­łnij­my, po­tom­ko­wie Ol­gier­da wy­pa­da­ją znacz­nie skrom­niej, w to­mie 4 z 1938 roku ich licz­ba wy­no­si­ła 35. Spo­śród wy­mie­nio­nych wte­dy Czar­to­ry­skich po­nad dwie trze­cie sta­no­wią po­sta­cie, któ­rych ak­tyw­no­ść przy­pa­da­ła na wie­ki XVIII i XIX.
A jed­nak wy­da­je się, że w dzi­siej­szych cza­sach wła­śnie Czar­to­ry­scy są naj­bar­dziej roz­po­zna­wal­nym ro­dem ary­sto­kra­tycz­nym w Pol­sce.
Ni­niej­sza ksi­ążka jest su­biek­tyw­ną opo­wie­ścią o dzie­jach rodu Czar­to­ry­skich her­bu Po­goń Li­tew­ska. Kon­struk­cja, jaką pro­po­nu­ję, jest pró­bą do­słow­ne­go przed­sta­wie­nia ich „po­go­ni dzie­jo­wej” roz­ło­żo­nej na po­ko­le­nia: po­cząw­szy od bu­do­wa­nia lo­kal­ne­go (Wo­łyń) zna­cze­nia po­li­tycz­ne­go, przez zdo­by­wa­nie do­sto­je­ństw, po­mna­ża­nie ma­jąt­ku (ta­kże dzi­ęki in­trat­nym ma­łże­ństwom), aż po wal­kę o naj­wy­ższą staw­kę – re­for­mę pa­ństwa i ozdo­bie­nie ko­ro­ną skro­ni któ­re­goś z Czar­to­ry­skich. Przed­sta­wiam hi­sto­rię rodu, po­cząw­szy od ru­skich knia­ziów Czar­to­ryj­skich, któ­rzy nie bez wa­hań za­ak­cep­to­wa­li unię lu­bel­ską i do­pie­ro w cza­sach Ba­to­re­go sta­li się wier­ny­mi ry­ce­rza­mi Rze­czy­po­spo­li­tej Oboj­ga Na­ro­dów. Jak wie­le in­nych ru­skich ro­dów dla za­pew­nie­nia so­bie ście­żki oby­wa­tel­skie­go awan­su do­ko­na­li kon­wer­sji wy­zna­nio­wej od pra­wo­sła­wia do ka­to­li­cy­zmu.
Swój pro­gram Czar­to­ry­scy zre­ali­zo­wa­li pó­źno, po­ło­wicz­nie, w kon­tro­wer­syj­ny spo­sób (z po­mo­cą wojsk ro­syj­skich) i na krót­ko. Pro­mo­to­rzy i ar­chi­tek­ci prze­mian, ksi­ążęta Mi­chał i Au­gust Czar­to­ry­scy, do­cze­ka­li wpraw­dzie zmia­ny, ale wy­obra­ża­li ją so­bie ina­czej. Ko­ro­na dla ich sio­strze­ńca Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta Po­nia­tow­skie­go nie była ich ce­lem, ale też Adam Ka­zi­mierz, syn ksi­ęcia Au­gu­sta (Mi­chał nie miał męskie­go po­tom­ka), ko­ro­ny nie chciał.
Po kil­ku­na­stu mio­do­wych mie­si­ącach re­la­cje z no­wym mo­nar­chą sta­ły się na­pi­ęte, ku­ra­te­la mo­żnych wu­jów za­częła prze­szka­dzać kró­lo­wi Sta­sio­wi. Wkrót­ce za­częły się kło­po­ty, spo­wo­do­wa­ne na­ci­ska­mi am­ba­sa­do­ra Rep­ni­na i dy­le­ma­tem: ustąpić w spra­wie dy­sy­den­tów czy w spra­wie li­be­rum veto. Czar­to­ry­scy byli nie­prze­jed­na­ni. Sko­ńczy­ło się kon­fe­de­ra­cją bar­ską i pierw­szym roz­bio­rem Pol­ski. Pó­źniej do­szło do gro­te­sko­wej „woj­ny” dwóch ku­zy­nów (kró­la Sta­sia i ksi­ęcia Ada­ma Ka­zi­mie­rza), któ­ra prze­szła do hi­sto­rii jako „afe­ra Do­gru­mo­wej”. Jej kon­se­kwen­cje do­trwa­ły aż do pierw­szych mie­si­ęcy sej­mu zwa­ne­go pó­źniej Wiel­kim. Z po­cząt­ku król i Czar­to­ry­scy sta­li po dwóch stro­nach ba­ry­ka­dy, neo­fa­mi­lia pod­jęła swo­ją ko­lej­ną po­goń za re­for­mą i ko­ro­ną. Roz­trop­ny mo­nar­cha chciał re­ali­zo­wać re­for­my przy wspar­ciu i za zgo­dą Ka­ta­rzy­ny, obóz Czar­to­ry­skich wpi­sał się w an­ty­ro­syj­skie na­stro­je i wy­brał ko­niunk­tu­ral­ną opcję pru­ską. W ko­ńcu jed­nak dro­gi kró­la i Czar­to­ry­skich ze­szły się w obo­zie pa­trio­tycz­nym, zwie­ńczo­nym Kon­sty­tu­cją 3 maja. Nie­ste­ty, re­for­my Sej­mu Wiel­kie­go sko­ńczy­ły się in­ter­wen­cją i uni­ce­stwie­niem pa­ństwa. Wte­dy owa wy­jąt­ko­wa ko­bie­ta, Iza­be­la z Flem­min­gów Czar­to­ry­ska, przez ideę pu­ław­ską re­ali­zo­wa­ła już pro­jekt oca­le­nia na­ro­do­wej to­żsa­mo­ści, wy­ra­żo­ny w sło­wach: „Oj­czy­zno! Nie mo­głam Cię obro­nić, niech Cię przy­naj­mniej uwiecz­nię”.
Cza­sy na­po­le­ońskie po­sta­wi­ły przed Czar­to­ry­ski­mi dra­ma­tycz­ną al­ter­na­ty­wę, w któ­rej zręcz­nie po­dzie­li­li się ro­la­mi. Ksi­ążę Adam Je­rzy, star­szy syn ksi­ężnej Iza­be­li, li­czył na urządze­nie Eu­ro­py w opar­ciu o przy­ja­źń z ca­rem Alek­san­drem I, we wspó­łpra­cy z An­glią, w do­dat­ku na­iw­nie wie­rzył, że w po­li­ty­ce mo­żna kie­ro­wać się za­sa­da­mi. Nie po­wió­dł się jego plan znisz­cze­nia, prze­ciw­nie, mu­siał uczest­ni­czyć w mon­to­wa­niu alian­su za­bor­ców prze­ciw­ko Na­po­le­ono­wi, któ­ry za­ko­ńczy­ła klęska pod Au­ster­litz w 1805 roku. Gdy szy­ko­wa­ło się na dru­gą woj­nę pol­ską, naj­pierw wy­brał po­sta­wę neu­tral­ne­go wy­cze­ki­wa­nia, a pó­źniej re­ali­zo­wał swo­ją oso­bi­stą po­goń za ca­rem Alek­san­drem w mi­sji oca­le­nia cze­go­kol­wiek z Ksi­ęstwa War­szaw­skie­go. Czar­to­ry­ski nie zo­stał wi­ce­kró­lem ani na­miest­ni­kiem Kró­le­stwa Pol­skie­go, nie prze­ko­nał cara do włącze­nia ziem za­bra­nych, nie mógł za­po­biec ła­ma­niu kon­sty­tu­cji, któ­rą wspó­łre­da­go­wał. W re­al­nej po­li­ty­ce po­nió­sł po­ra­żkę, za to kró­le­stwo du­cha Czar­to­ry­skich, pro­mie­niu­jące z Pu­ław, Krze­mie­ńca i Wil­na, z po­wo­dze­niem funk­cjo­no­wa­ło do nocy li­sto­pa­do­wej.
Ksi­ążę w dwu­znacz­nych oko­licz­no­ściach opu­ścił te­ry­to­rium Kró­le­stwa Pol­skie­go. Jesz­cze w trak­cie dzia­łań wo­jen­nych dzie­jo­wa po­goń Czar­to­ry­skich za­mie­ni­ła się w uciecz­kę na bez­piecz­ną emi­gra­cję i exo­dus dzie­dzic­twa pa­mi­ęci zgro­ma­dzo­ne­go przez ksi­ężną Iza­be­lę i jej syna.
W pla­nie po­li­tycz­nym Ho­te­lu Lam­bert od­zy­ska­nie nie­pod­le­gło­ści wi­dzia­no przede wszyst­kim w po­li­tycz­nym i mi­li­tar­nym za­an­ga­żo­wa­niu za­chod­nich mo­carstw An­glii i Fran­cji oraz roz­bi­ciu jed­no­ści pa­ństw za­bor­czych, a w ob­sza­rze kszta­łtu ustro­jo­we­go od­ro­dzo­nej Pol­ski wy­ra­żał się on w sło­wach „naj­pierw być, a po­tem jak być”. Nie­ste­ty, za ży­cia ksi­ęcia Czar­to­ry­skie­go nie po­ja­wi­ła się re­al­na szan­sa sprzy­ja­jąca od­zy­ska­niu nie­pod­le­gło­ści.
Do­pie­ro po śmier­ci „kró­la de fac­to”, w la­tach sze­śćdzie­si­ątych XIX wie­ku, ra­dy­kal­nie zmie­ni­ła się sy­tu­acja w za­bo­rze au­striac­kim, w któ­rym Po­la­cy mo­gli nie tyl­ko do­stąpić naj­wy­ższych urzędów w pa­ństwie (z pre­mie­rem włącz­nie), ale też zy­ska­li au­to­no­mię i prak­tycz­nie nie­skrępo­wa­ną swo­bo­dę w roz­wo­ju edu­ka­cji i ży­cia kul­tu­ral­ne­go. Ko­rzy­sta­ją z niej po­tom­ko­wie Kon­stan­te­go Ada­ma (bra­ta przy­wód­cy Ho­te­lu Lam­bert), pro­to­pla­sty ga­łęzi wie­de­ńskiej, wiel­ko­pol­skiej i pe­łki­ńskiej Czar­to­ry­skich.
Ga­łąź pa­ry­ska Czar­to­ry­skich prze­nio­sła się do kra­ju (Kra­ków i Go­łu­chów w Wiel­ko­pol­sce), daw­ny pro­jekt po­li­tycz­ny prze­isto­czył się w kul­tu­ro­wy. W 1874 roku ksi­ążę Wła­dy­sław Czar­to­ry­ski do­pro­wa­dził do otwar­cia w Kra­ko­wie Mu­zeum Ksi­ążąt Czar­to­ry­skich, do któ­re­go stop­nio­wo wra­ca­ły zbio­ry z Pa­ry­ża, wzbo­ga­ca­ne o ko­lej­ne za­ku­py i da­ro­wi­zny. Pie­lęgno­wa­nie dzie­dzic­twa kul­tu­ro­we­go oj­czy­zny za­po­cząt­ko­wa­ne przez Iza­be­lę z Flem­min­gów Czar­to­ry­ską i jej męża Ada­ma Ka­zi­mie­rza ro­dzi­na kon­ty­nu­owa­ła aż do wy­bu­chu dru­giej woj­ny świa­to­wej.
Ni­niej­sza ksi­ążka nie jest za­tem mo­no­gra­fią rodu obej­mu­jącą hi­sto­rię li­nii kle­wa­ńskiej (li­nia ko­rec­ka wy­ma­rła w po­cząt­kach XIX wie­ku), któ­rej licz­ni przed­sta­wi­cie­le żyją do dzi­siaj w Pol­sce i za gra­ni­cą, ale opo­wie­ścią o skom­pli­ko­wa­nej dro­dze, od wzno­sze­nia się na po­li­tycz­ne szczy­ty jed­ne­go z naj­wa­żniej­szych ro­dów Rze­czy­po­spo­li­tej, przez jego po­li­tycz­ny pro­jekt ma­jący na celu re­for­mę, a pó­źniej od­zy­ska­nie pa­ństwa, aż po – w na­stęp­stwie wy­da­rzeń dru­giej woj­ny świa­to­wej – ode­rwa­nie rodu od ko­lek­cji two­rzo­nej przez po­ko­le­nia Czar­to­ry­skich i sprze­daż ma­te­rial­ne­go dzie­dzic­twa, któ­re zgro­ma­dzi­li.
 
Wi­told Ba­nach
Ko­łąta­jew – Nie­bo­rów – An­to­nin – Ostrów Wiel­ko­pol­ski,
li­sto­pad 2018 – li­sto­pad 2021

PRO­LOG, CZY­LI „RO­DO­WÓD ICH BAR­DZO NIE­PEW­NY”

RÓD CZA­RTO­RY­SKICH WY­WO­DZI SIĘ od wiel­kie­go ksi­ęcia li­tew­skie­go Gie­dy­mi­na, za­ło­ży­cie­la dy­na­stii Gie­dy­mi­no­wi­czów, dzia­da Ja­gie­łły. Jego wnuk Kon­stan­ty był pierw­szym ksi­ęciem na Czar­to­ry­sku, „sta­ro­żyt­nej osa­dzie” wo­ły­ńskiej nad Sty­rem. Pro­blem w tym, że w li­te­ra­tu­rze po­da­je się w wąt­pli­wo­ść, czy rze­czy­wi­ście oj­cem Kon­stan­te­go był ksi­ążę Ol­gierd – na­stęp­ca Gie­dy­mi­na na wiel­kok­si­ążęcym tro­nie. Spór o Ol­gier­da jako pra­oj­ca rodu to­czy się co naj­mniej od sfor­mu­ło­wa­nia Ju­lia­na Bar­to­sze­wi­cza, któ­ry w to­mie 6 En­cy­klo­pe­dii po­wszech­nej Sa­mu­ela Or­gel­bran­da z 1861 roku w pierw­szym zda­niu na­pi­sał: „Ro­do­wód ich bar­dzo nie­pew­ny”.
W li­te­ra­tu­rze lat mi­ędzy­wo­jen­nych po­le­mi­zo­wa­no na te­mat ta­jem­ni­cze­go Kon­stan­te­go, któ­re­go syn Wa­syl był już nie­kwe­stio­no­wa­nym przod­kiem ko­lej­nych po­ko­leń Czar­to­ry­skich. Pro­blem w tym, że część ba­da­czy po­da­ła w wąt­pli­wo­ść, czy ów pro­to­pla­sta Kon­stan­ty był sy­nem Ol­gier­da, czy jego bra­tem. W tym dru­gim przy­pad­ku by­łby tyl­ko bra­tem stry­jecz­nym kró­la Wła­dy­sła­wa Ja­gie­łły, a nie, jak chce wi­ęk­szo­ść, bra­tem przy­rod­nim.
U schy­łku XX wie­ku Jan Tęgow­ski, któ­ry po wni­kli­wych ba­da­niach na pod­sta­wie ułam­ko­wych źró­deł, po­śred­nich prze­sła­nek, sta­no­wi­ących iście de­tek­ty­wi­stycz­ną pra­cę, za pro­to­pla­stę Czar­to­ry­skich uznał nie Ol­gier­da, lecz Ko­ria­ta, jego nie­co młod­sze­go bra­ta. W 2013 roku uka­zał się pod wie­lo­ma względa­mi fra­pu­jący ar­ty­kuł An­drze­ja Mi­chal­skie­go, któ­ry wra­ca do po­cząt­ku, a wła­ści­wie przy­wra­ca Czar­to­ry­skim „Ol­gier­do­we oj­co­stwo”. Au­tor po­wo­łał się jed­nak na wy­pi­sy z la­to­pi­sów ru­skich, któ­rych pier­wot­ne wer­sje za­gi­nęły, ale do usta­leń Tęgow­skie­go w ogó­le się nie od­nió­sł.
Nie­zna­na jest do­kład­na data śmier­ci Kon­stan­te­go. Jan Tęgow­ski przy­jął, że śmie­rć pierw­sze­go pana na Czar­to­ry­sku na­stąpi­ła naj­pó­źniej z ko­ńcem czerw­ca 1392 roku. Nie­za­le­żnie od tego, czy był nim Kon­stan­ty Ol­gier­do­wicz, czy Kon­stan­ty Ko­ria­to­wicz, te­nże pro­to­pla­sta miał dwóch po­tom­ków: Wa­sy­la i Hle­ba.
Kon­ty­nu­ato­rem li­nii knia­ziów Czar­to­ry­skich zo­stał pier­wo­rod­ny Wa­syl (Ba­zy­li), będący już ksi­ęciem na Czar­to­ry­sku. Jego brat Hleb – praw­do­po­dob­nie bez­po­tom­ny – zgi­nął w 1390 roku. Na pod­sta­wie za­cho­wa­nych ra­chun­ków wia­do­mo, że Wa­syl w 1393 roku prze­by­wał na dwo­rze kró­la Wła­dy­sła­wa Ja­gie­łły. Dwaj wład­cy pol­scy, kró­lo­wie Wła­dy­sław War­ne­ńczyk i Ka­zi­mierz Ja­giel­lo­ńczyk, byli jego ku­zy­na­mi w dru­giej li­nii. Zma­rł oko­ło 1416 roku, do­cho­wał się trzech sy­nów: Iwa­na (Jana), Mi­cha­ła i Alek­san­dra, któ­rzy słu­ży­li u jed­ne­go z naj­bar­dziej ma­low­ni­czych i kon­tro­wer­syj­nych ksi­ążąt Wiel­kie­go Ksi­ęstwa Li­tew­skie­go, a w hi­sto­rii za­pi­sa­li się bar­dzo moc­nym ak­cen­tem…

I
W PO­GO­NI ZA RO­DO­WYM PRE­STI­ŻEM

ROZDZIAŁ 1
ŚMIA­ŁE KSI­ĄŻĘTA RU­SKIE ZA­BI­ŁY WIEL­KIE­GO KSI­ĘCIA LI­TEW­SKIE­GO
POR­TRET GWA­ŁTOW­NI­KA I PRO­TEK­TO­RA CZA­RTO­RY­SKICH

W Pol­sce Ja­giel­lo­nów Pa­wła Ja­sie­ni­cy Czar­to­ry­scy wzmian­ko­wa­ni są tyl­ko raz, co może po­świad­czać nie­wiel­ką rolę, jaką ci po­tom­ko­wie Gie­dy­mi­na od­gry­wa­li do ko­ńca pa­no­wa­nia Zyg­mun­ta Au­gu­sta. Da­le­ko im było do Gasz­to­łdów, Kie­żga­jłów czy Ra­dzi­wi­łłów. Często na­to­miast w dzie­le Ja­sie­ni­cy po­ja­wia się po­stać Świ­dry­gie­łły – za­cie­kłe­go ry­wa­la wiel­kie­go ksi­ęcia Li­twy Wi­tol­da i wie­lo­krot­ne­go zdraj­cy star­sze­go bra­ta Ja­gie­łły. Dłu­gosz o nim na­pi­sał: „Opój, gwa­łtow­nik, dzia­łał, jak­by po­stra­dał zmy­sły”. Świ­dry­gie­łło przy­był w 1386 roku do Kra­ko­wa na ślub Ja­gie­łły z Ja­dwi­gą i ko­ro­na­cję, zo­stał wte­dy ochrzczo­ny i przy­jął imię Bo­le­sław. Ucho­dził za je­dy­ne­go praw­dzi­wie wie­rzące­go ka­to­li­ka wśród swo­ich licz­nych bra­ci, cho­ciaż hi­sto­rio­gra­fo­wie ro­syj­scy i ukra­ińscy są prze­ko­na­ni, że był pra­wo­sław­ny. Miał przy­naj­mniej jed­ną ca­łkiem sym­pa­tycz­ną za­le­tę, był czy­ściosz­kiem. Wy­sta­rał się na­wet o dys­pen­sę pa­pie­ską na kąpiel w nie­dzie­lę!
Bo­le­sła­wo­wi Świ­dry­giel­le trze­ba po­świ­ęcić nie­co uwa­gi, po­nie­waż był pro­tek­to­rem Czar­to­ry­skich, przez nada­nia prze­sądził usy­tu­owa­nie ich pierw­sze­go gniaz­da ro­do­we­go i nie­ja­ko wy­zna­czył im kon­tro­wer­syj­ny de­biut dzie­jo­wy. Nie­przy­sta­jący do tego, z cze­go ród her­bu Po­goń Li­tew­ska za­sły­nął pó­źniej – ła­god­ne­go cha­rak­te­ru i tro­ski o pa­ństwo.

*

W sie­dem lat po ochrzcze­niu w Kra­ko­wie, w 1393 roku Świ­dry­gie­łło za­de­biu­to­wał moc­nym „wy­bry­kiem”. Po śmier­ci mat­ki, ksi­ężnej Ju­lian­ny Twer­skiej, za­mor­do­wał na­miest­ni­ka Ja­gie­łły w Wi­teb­sku i w ten spo­sób upo­mniał się o spa­dek. Obu­rzo­ny Ja­gie­łło, aby po­skro­mić bra­ta, wy­słał swo­je od­dzia­ły, któ­re od­bi­ły zie­mie za­jęte przez bun­tow­ni­ka i poj­ma­ne­go Świ­dry­gie­łłę ode­sła­ły w kaj­da­nach do Kra­ko­wa. Ja­gie­łło pierw­szy raz prze­ba­czył zdra­dę młod­sze­mu bra­tu.
W czerw­cu 1394 roku Świ­dry­gie­łło po­now­nie za­czął knuć prze­ciw­ko Ja­giel­le i Wi­tol­do­wi, po­dej­mu­jąc pró­bę sprzy­mie­rze­nia się z Zyg­mun­tem Luk­sem­bur­skim i Krzy­ża­ka­mi, ale za­kon wte­dy ne­go­cjo­wał z Wi­tol­dem prze­ka­za­nie Żmu­dzi i nie za­mie­rzał po­ma­gać Świ­dry­giel­le. Ja­gie­łło znów wy­ba­czył nie­sfor­ne­mu bra­cisz­ko­wi i na­wet go hoj­nie ob­da­ro­wał: No­wo­gro­dem Sie­wier­skim, Ko­ło­my­ją, częścią wschod­nie­go Po­do­la i częścią do­cho­dów z żup wie­lic­kich. Brat kró­la nie po­wi­nien się czuć po­krzyw­dzo­ny, a jed­nak u pro­gu XV wie­ku po­no­wił wal­kę o wła­dzę[1].
W 1401 roku do­szło do po­ro­zu­mie­nia re­gu­lu­jące­go sto­sun­ki pol­sko-li­tew­skie, któ­re do hi­sto­rii prze­szło jako unia wi­le­ńsko-ra­dom­ska. W myśl za­war­te­go ukła­du król Pol­ski prze­ka­zał Wi­tol­do­wi do­ży­wot­nio wła­dzę wiel­kok­si­ążęcą nad Li­twą i ksi­ęstwa­mi od niej za­le­żny­mi. Po śmier­ci wiel­kie­go ksi­ęcia Li­twa – z drob­ny­mi wy­jąt­ka­mi – mia­ła wró­cić do kró­la i Ko­ro­ny. W za­mian Wi­told po­now­nie zło­żył hołd kró­lo­wi oraz Ko­ro­nie i przy­rze­kł wier­no­ść, wraz z nim bo­ja­rzy li­tew­scy; w ra­zie śmier­ci Wi­tol­da tron ksi­ążęcy Li­twy miał wró­cić do kró­la. Rada ko­ron­na zo­bo­wi­ąza­ła się wy­brać no­we­go kró­la za zgo­dą i wie­dzą Wi­tol­da i Li­twi­nów. Przy­pie­częto­wa­no też so­jusz pol­sko-li­tew­ski prze­ciw­ko wro­gom ze­wnętrz­nym.
Dla Świ­dry­gie­łły pod­pi­sa­nie tych po­ro­zu­mień mo­gło na za­wsze ozna­czać utra­tę szan­sy na tron wi­le­ński, któ­ry we­dług ksi­ęcia był na­le­żną mu oj­co­wi­zną. Nie chciał swo­ją oso­bą fir­mo­wać ko­lej­ne­go aktu unii pol­sko-li­tew­skiej wy­klu­cza­jącej jego aspi­ra­cje. Jego pie­częć do­łączo­ną do aktu unii po­noć sfa­łszo­wa­no.
Naj­po­wa­żniej­szym ak­tem zdra­dy „wiecz­ne­go bun­tow­ni­ka” było spi­sko­wa­nie z za­ko­nem w ob­li­czu wiel­kiej woj­ny z lat 1409–1411. Na szczęście już na sa­mym po­cząt­ku kam­pa­nii wo­jen­nej spraw­ne słu­żby Wi­tol­da prze­jęły li­sty krzy­żac­kie do Świ­dry­gie­łły. Wi­told chęt­nie od razu wy­mie­rzy­łby spra­wie­dli­wo­ść, ale nie mógł tak uczy­nić z kró­lew­skim bra­tem. Ja­gie­łło, ma­jący wy­ra­źną sła­bo­ść do naj­młod­sze­go z Ol­gier­do­wi­czów, po­now­nie oca­lił gło­wę Świ­dry­gie­łły i zgo­dził się tyl­ko na uwi­ęzie­nie w zam­ku krze­mie­niec­kim, w któ­rym nie­usta­jący pre­ten­dent do sto­li­cy wi­le­ńskiej prze­sie­dział aż dzie­wi­ęć lat. Świ­dry­gie­łło nie za­mie­rzał ustępo­wać, bez­względ­nie wy­ko­rzy­stał ła­god­no­ść ko­men­dan­ta zam­ku Kon­ra­da z Fal­ken­ber­gu. Ten, za­miast za­cho­wy­wać czuj­no­ść wo­bec wiecz­nie głod­ne­go wiel­kok­si­ążęcej chwa­ły bun­tow­ni­ka, po­zwa­lał Świ­dry­giel­le przyj­mo­wać go­ści, z któ­rych Dasz­ko Fio­do­ro­wicz Ostrog­ski i Alek­san­der Nos pod­czas ko­lej­nych „od­wie­dzin” 24 mar­ca 1418 roku przy­pro­wa­dzi­li pod za­mek pi­ęciu­set zbroj­nych. Przy­chyl­ne­go Świ­dry­giel­le ko­men­dan­ta i jego za­ło­gę wy­ci­ęli w pień. Wiecz­ny pre­ten­dent roz­po­czął ko­lej­ną awan­tu­rę.
I tym ra­zem jed­nak król ob­sze­dł się ła­god­nie z bun­tow­ni­kiem, zno­wu do­szło do po­jed­na­nia. „Skru­szo­ny” bun­tow­nik przy­rze­kł, że już nie do­pu­ści się zdra­dy, nie będzie zbroj­nie za­gar­niał żad­nych ziem i zam­ków, zda się na to, co da­ru­je mu Wi­told. Umo­wa za­dzia­ła­ła, po dzie­wi­ęciu la­tach twier­dzy przy­szło dzie­wi­ęć lat Świ­dry­gie­łły „od­mie­nio­ne­go”. Nie spra­wiał pro­ble­mów, brał udział w wo­jen­nych wy­pra­wach li­tew­skich, do­wo­dził, wal­czył, a na­wet by­wał do­rad­cą kró­la.
Czy był szcze­rze skru­szo­ny? Nie, po­nie­waż ni­g­dy nie wy­rze­kł się my­śli o zdo­by­ciu tro­nu wi­le­ńskie­go, czy­li – jak mó­wił – swo­jej oj­co­wi­zny.

*

22 stycz­nia 1429 roku w Łuc­ku roz­po­czął się zjazd kil­ku­na­stu mo­nar­chów, w któ­rym naj­wa­żniej­szy­mi ak­to­ra­mi byli: król Wła­dy­sław II Ja­gie­łło, wiel­ki ksi­ążę li­tew­ski Wi­told; pó­źniej­szy ce­sarz, a wte­dy król nie­miec­ki, cze­ski i węgier­ski Zyg­munt Luk­sem­bur­ski z żoną Bar­ba­rą i, jak się w dal­szej części zjaz­du oka­za­ło, bi­skup Zbi­gniew Ole­śnic­ki.
For­mal­nie zjazd miał wy­pra­co­wać tak­ty­kę obro­ny przed Im­pe­rium Osma­ńskim. Im­po­nu­jące licz­bą uczest­ni­ków spo­tka­nie trwa­ło trzy­na­ście ty­go­dni. Do Łuc­ka przy­by­li kró­lo­wie: Da­nii, Szwe­cji i Nor­we­gii, wiel­cy mi­strzo­wie za­ko­nu krzy­żac­kie­go i ka­wa­le­rów mie­czo­wych, wiel­ki ksi­ążę mo­skiew­ski, ple­ja­da ksi­ążąt z Ma­zow­sza, Po­mo­rza, Śląska, Twe­ru, trzech cha­nów ta­tar­skich, ho­spo­dar wo­ło­ski, le­gat pa­pie­ski, pry­mas Pol­ski, me­tro­po­li­ta ki­jow­ski, po­sło­wie ce­sa­rza bi­zan­tyj­skie­go.
Luk­sem­bur­czyk ra­dy­kal­nie zmie­nił punkt ci­ężko­ści ob­rad. Jako zięć Lu­dwi­ka Węgier­skie­go miał oso­bi­ste po­wo­dy nie­chęci do Ja­gie­łły, to on li­czył na tron kra­kow­ski. W od­we­cie my­ślał na­wet o roz­bio­rze Pol­ski przy wspó­łu­dzia­le za­ko­nu, w spo­rach Ko­ro­ny z Krzy­ża­ka­mi nie był zbyt­nio ła­ska­wym ar­bi­trem, a w Łuc­ku usi­ło­wał wbić kli­na mi­ędzy Pol­skę i Li­twę. Za­pro­po­no­wał ko­ro­nę dla ksi­ęcia Wi­tol­da, na co pa­no­wie li­tew­scy przy­sta­li z oczy­wi­stą apro­ba­tą, a za­sko­czo­ny Ja­gie­łło, ma­jąc na uwa­dze do­bro re­la­cji z Li­twą, z po­cząt­ku za­apro­bo­wał in­try­ganc­ki plan Luk­sem­bur­czy­ka. Na szczęście gwa­łtow­nie za­pro­te­sto­wa­li pa­no­wie pol­scy, któ­rym prze­wo­dził bi­skup Ole­śnic­ki. Bio­rąc pod uwa­gę cel zjaz­du, ja­kim mia­ła być obro­na pa­ństw chrze­ści­ja­ńskich przed eks­pan­sją Osma­nów, uży­li nie­zbi­te­go ar­gu­men­tu: o ko­ro­nie może de­cy­do­wać pa­pież, a nie wład­ca pre­ten­du­jący do tro­nu ce­sar­skie­go. Ja­gie­łło ode­tchnął, a Zyg­munt prze­grał ko­lej­ną in­try­gę prze­ciw­ko Kró­le­stwu Pol­skie­mu. Jego „atak ko­ro­na­cyj­ny” zo­stał od­par­ty.
Bacz­nie tym wy­da­rze­niom przy­glądał się Świ­dry­gie­łło, któ­ry cze­kał na ko­lej­ną do­god­ną sy­tu­ację. Wkrót­ce mia­ła się nada­rzyć. Wi­told nie miał męskie­go po­tom­ka, a li­czył już so­bie oko­ło 75 lat. Świ­dry­gie­łło mógł upa­try­wać swo­jej szan­sy w bli­skiej śmier­ci wiel­kie­go ksi­ęcia. I rze­czy­wi­ście, pó­łto­ra roku po za­ko­ńcze­niu zjaz­du łuc­kie­go, 27 pa­ździer­ni­ka 1430 roku, zma­rł Wi­told, nie­do­szły król Li­twy.
Po­mi­mo wszyst­kich za­szło­ści Ja­gie­łło wy­zna­czył Świ­dry­gie­łłę na wiel­kie­go ksi­ęcia li­tew­skie­go, li­cząc, że jego naj­młod­szy brat uzna bra­tan­ków (Wła­dy­sła­wa i Ka­zi­mie­rza) za swo­ich na­stęp­ców. Po­nie­waż tron wiel­kok­si­ążęcy w Li­twie był dzie­dzicz­ny, pa­no­wie pol­scy, pra­gnąc utrzy­ma­nia unii pol­sko-li­tew­skiej, będą w przy­szło­ści zmu­sze­ni wy­brać jed­ne­go z sy­nów Ja­gie­łły na kró­la Pol­ski. Na­dzie­je Ja­gie­łły mia­ły dwa sła­be punk­ty: pa­nów pol­skich (król swo­jej de­cy­zji nie kon­sul­to­wał z Radą Kró­lew­ską) i sa­me­go za­in­te­re­so­wa­ne­go Świ­dry­gie­łłę, któ­ry nie za­mie­rzał przy­jąć żad­nych wa­run­ków. Co wi­ęcej, uwi­ęził Ja­gie­łłę pod­czas jego wi­zy­ty w Wil­nie. Po­la­cy wy­ru­szy­li na sto­li­cę Li­twy i uwol­ni­li kró­la jesz­cze przed Bo­żym Na­ro­dze­niem 1430 roku. Dwa mie­si­ące pó­źniej Rada Kró­lew­ska zgo­dzi­ła się uznać Świ­dry­gie­łłę pod wa­run­kiem po­twier­dze­nia pod­le­gło­ści Ko­ro­nie i prze­ka­za­nia jej Po­do­la i Wo­ły­nia. To z ko­lei nie go­dzi­ło się z po­li­ty­ką Ja­gie­łły, któ­ry nie chciał anek­sji Li­twy, cho­ćby dla za­cho­wa­nia mo­żli­wo­ści dzie­dzi­cze­nia tro­nu przez jego sy­nów. Świ­dry­gie­łło nie za­mie­rzał przyj­mo­wać żad­nych wa­run­ków, ani kró­la, ani jego rady. Miał wła­sny plan: unie­za­le­żnie­nie Li­twy, oże­nek i za­ło­że­nie wła­snej dy­na­stii.
Świ­dry­gie­łło za­czął or­ga­ni­zo­wać sprzy­mie­rze­ńców: Zyg­mun­ta Luk­sem­bur­skie­go, Ta­ta­rów, ho­spo­da­ra Mo­łda­wii, ru­skich ksi­ążąt z rodu Ru­ry­ka. Na­za­jutrz po pod­pi­sa­niu w dniu 19 czerw­ca 1431 roku so­ju­szu z Krzy­ża­ka­mi wy­słał list do bra­ta „z do­brą radą”, aby z nim żyć w przy­ja­źni, i jak­by tego było mało, uwi­ęził po­sła kró­lew­skie­go. Ja­gie­łło, cho­ciaż wie­lo­krot­nie wy­ka­zy­wał wiel­ko­dusz­no­ść wo­bec bra­ta, nie mógł do­pu­ścić do ze­rwa­nia unii.
24 czerw­ca król wy­dał roz­kaz ata­ku, roz­po­czy­na­jąc tzw. woj­nę łuc­ką. Po­la­cy ogra­ni­czy­li się do za­jęcia zam­ków na Wo­ły­niu uwa­ża­nych za do­ży­wot­nie upo­sa­że­nie Wi­tol­da, któ­re po jego śmier­ci po­win­no wró­cić do Ko­ro­ny. Ja­gie­łło łu­dził się, że do po­wstrzy­ma­nia sza­le­ństwa młod­sze­go bra­ta wy­star­czy zbroj­na de­mon­stra­cja, i wbrew za­pa­ło­wi pa­nów ko­ron­nych opó­źniał tem­po mar­szu wojsk pol­skich.
Po­la­cy mie­li prze­wa­gę, ale nie do­pro­wa­dzi­li do zde­cy­do­wa­ne­go roz­strzy­gni­ęcia, nie zdo­by­li zam­ku w Łuc­ku. Pod­pi­sy­wa­no za­wie­sze­nia bro­ni, po czym je zry­wa­no, a na­stęp­nie Świ­dry­gie­łło wra­cał do ne­go­cja­cji. Po obu stro­nach było pra­gnie­nie za­war­cia po­ro­zu­mie­nia, Ja­gie­łło nie chciał tej woj­ny, a po­par­cie bo­ja­rów li­tew­skich i ru­skich dla Świ­dry­gie­łły nie było wca­le po­wszech­ne. W ko­ńcu król wy­sta­wił do­ku­ment ro­zej­mo­wy z datą 26 sierp­nia 1431 roku. Otrzy­ma­li go pe­łno­moc­ni­cy li­tew­scy, któ­rzy wraz z dwo­ma pol­ski­mi przed­sta­wi­cie­la­mi uda­li się do obo­zu Świ­dry­gie­łły. Wal­ki na­dal trwa­ły, Po­la­cy jesz­cze raz pod­jęli pró­bę zdo­by­cia zam­ku w Łuc­ku przy po­mo­cy „Pro­ka”, ma­chi­ny ob­lężni­czej, któ­ra ci­ska­ła ogrom­ne ka­mie­nie i… pa­dli­nę ko­ńską[2]. Świ­dry­gie­łło swój do­ku­ment ro­zej­mo­wy wy­sta­wił 1 wrze­śnia w Czar­to­ry­sku, cho­ciaż Krzy­ża­cy zgod­nie ze swo­imi zo­bo­wi­ąza­nia­mi od 17 sierp­nia pro­wa­dzi­li dzia­ła­nia prze­ciw­ko Ko­ro­nie, ata­ku­jąc jed­no­cze­śnie Wiel­ko­pol­skę, zie­mię do­brzy­ńską i Ku­ja­wy. Czy­żby Świ­dry­gie­łło o tym nie wie­dział? Hi­sto­ry­cy mają z tym pro­blem. Dzie­wi­ęt­na­sto­wiecz­ny hi­sto­ryk ukra­iński My­cha­jło Hru­szew­ski uznał, że je­że­li na­wet Świ­dry­gie­łło nie wie­dział o ata­ku, to go­dząc się na ro­zejm, „do­wió­dł, iż był im­be­cy­lem o nie­wiel­kich ta­len­tach mi­li­tar­nych lub po­li­tycz­nych”[3]. Im­pul­syw­no­ść jego oce­ny nie bez po­czu­cia hu­mo­ru sko­men­to­wał wspó­łcze­sny bry­tyj­ski hi­sto­ryk Ro­bert Frost:

 
Woj­na łuc­ka po­ka­za­ła bo­wiem, jak kru­chym po­par­ciem cie­szył się Świ­dry­gie­łło. Nie pa­lo­no się spe­cjal­nie do tej woj­ny, co świad­czy, że emo­cje wśród pi­ęt­na­sto­wiecz­nych bo­ja­rów li­tew­skich lub ru­skich nie były tak sil­ne jak u hi­sto­ry­ków na­cjo­na­li­stycz­nych z XIX i XX wie­ku[4].

 
Prze­ciw­nie, tym ra­zem Świ­dry­gie­łło za­cho­wał się ca­łkiem ra­cjo­nal­nie. Obro­nił swo­ją nie­za­le­żno­ść i wła­ści­wie upo­ko­rzył Kró­le­stwo Pol­skie, któ­re­go prze­cież osta­tecz­nie nie mógł po­ko­nać. Zo­stał uzna­ny przez Ko­ro­nę jako wiel­ki ksi­ążę li­tew­ski, ale wkrót­ce i tak zna­la­zł się w kło­po­tach. Nie do­ce­niał przy­wi­ąza­nia Li­twi­nów do Ja­gie­łły i roz­bie­żno­ści in­te­re­sów z Ru­si­na­mi. Po krót­kim cza­sie po­ko­ju do­szło do woj­ny do­mo­wej na Li­twie.
Po­wi­ąza­ni z Wi­tol­dem pa­no­wie li­tew­scy w nocy z 31 sierp­nia na 1 wrze­śnia 1432 roku do­ko­na­li za­ma­chu pa­ła­co­we­go i wiel­kim ksi­ęciem ob­wo­ła­li Zyg­mun­ta Kiej­stu­to­wi­cza, bra­ta Wi­tol­da. Wy­sła­li po­sel­stwo z pro­śbą o za­twier­dze­nie tego wy­bo­ru przez pol­skie­go mo­nar­chę. Już 30 wrze­śnia w Lu­bli­nie król pod­pi­sał pe­łno­moc­nic­twa dla swo­ich po­słów upo­wa­żnio­nych „do za­war­cia ukła­dów z Li­twą o jej sto­su­nek do Pol­ski i do nada­nia Zyg­mun­to­wi ksi­ęciu li­tew­skie­mu wła­dzy wiel­kok­si­ążęcej”[5]. Nowy wład­ca Li­twy apro­bo­wał pol­skie wa­run­ki. Ja­gie­łło za­cho­wał wła­dzę zwierzch­nią nad Li­twą, Zyg­munt Kiej­stu­to­wicz przy­jął ty­tuł wiel­kie­go ksi­ęcia i zo­stał wład­cą ca­ło­ści ziem Wiel­kie­go Ksi­ęstwa, a po jego śmier­ci Li­twa mia­ła wró­cić do Ja­gie­łły lub jego sy­nów. Do­świad­cze­nia ze Świ­dry­gie­łłą, któ­ry li­czył na po­par­cie pa­nów ru­skich, przy­czy­ni­ły się do nada­nia im tych sa­mych praw, ja­kie mia­ła szlach­ta ka­to­lic­ka. Na­dal jed­nak trwa­ła woj­na do­mo­wa ze Świ­dry­gie­łłą, któ­ry kon­tro­lo­wał znacz­ne ob­sza­ry. Ja­gie­łło zma­rł 1 czerw­ca 1434 roku, nie do­cze­kaw­szy po­skro­mie­nia wiecz­nie jątrzące­go bra­ta. Do­pie­ro 1 wrze­śnia na­stęp­ne­go roku woj­ska pol­skie za­da­ły Świ­dry­giel­le sro­mot­ną klęskę w bi­twie pod Wi­łko­mie­rzem zwa­nej przez Ja­sie­ni­cę „Grun­wal­dem w po­mniej­sze­niu”.

 
Sta­rły się tam dwie ar­mie, któ­re wol­no na­zy­wać ko­ali­cyj­ny­mi. Zyg­mun­ta Kiej­stu­to­wi­cza wspie­rał Ja­kub z Ko­by­lan na cze­le dwu­na­stu ty­si­ęcy jaz­dy pol­skiej, po stro­nie Świ­dry­gie­łły sta­li Ta­ta­rzy oraz siły krzy­żac­kie z Inf­lant, do­wo­dzo­ne przez tam­tej­sze­go mi­strza von Ker­skor­fa[6].

 
Po­le­gło wie­lu wy­bit­nych stron­ni­ków li­tew­skie­go ksi­ęcia, w tym mistrz inf­lanc­ki Fran­ko von Ker­skorff, co do­pe­łnia ana­lo­gię z Grun­wal­dem. Wcze­śniej od so­ju­szu ze Świ­dry­gie­łłą od­stąpi­li sprzy­mie­rze­ni z nim ho­spo­da­ro­wie mo­łdaw­scy. Po prze­gra­nej rów­nież krzy­żac­cy so­jusz­ni­cy zre­zy­gno­wa­li z dal­sze­go po­pie­ra­nia Świ­dry­gie­łły i pod­pi­sa­li w Brze­ściu Ku­jaw­skim od­ręb­ny po­kój. Świ­dry­gie­łło schro­nił się w Po­łoc­ku, a pó­źniej ru­szył na Wo­łyń, któ­ry tak sku­tecz­nie obro­nił kil­ka lat wcze­śniej. Stra­cił po­par­cie bo­ja­rów ru­skich, od 30 wrze­śnia 1432 roku ob­da­ro­wa­nych wspo­mnia­ny­mi wy­żej przy­wi­le­ja­mi i przy­jęciem do pol­skich her­bów.

KREW NA RĘKACH CZA­RTO­RY­SKICH W LI­TEW­SKIEJ GRZE O TRON

Ste­fan Ma­ria Ku­czy­ński – pol­ski hi­sto­ryk, me­die­wi­sta, znaw­ca epo­ki Wła­dy­sła­wa Ja­gie­łły i bio­graf pro­to­pla­sty rodu Czar­to­ry­skich Wa­sy­la i jego sy­nów – przyj­mu­je, że wszy­scy trzej bra­li udział w bi­twie pod Wi­łko­mie­rzem, cho­ciaż ró­żni­cu­je praw­do­po­do­bie­ństwo uczest­nic­twa ka­żde­go z nich. Alek­san­der brał udział w bi­twie „praw­do­po­dob­nie”; Iwan – „naj­praw­do­po­dob­niej”, na­to­miast Mi­chał „brał wsza­kże nie­wąt­pli­wie udział w bi­twie nad rze­ką Świ­ętą”[7]. Wia­do­mo, że po bi­twie to­wa­rzy­szy­li Świ­dry­giel­le, któ­ry jesz­cze przez dwa lata sta­wiał opór. Do­pie­ro w sierp­niu 1437 roku nie­ustępli­wy bun­tow­nik po­go­dził się ze swo­ją klęską i we wrze­śniu we Lwo­wie zło­żył przy­si­ęgę wier­no­ści Zbi­gnie­wo­wi Ole­śnic­kie­mu, pe­łni­ące­mu wte­dy obo­wi­ąz­ki wład­cy Ko­ro­ny, po­nie­waż król Wła­dy­sław III miał wów­czas do­pie­ro 13 lat. Wiecz­ny bun­tow­nik do­bie­gał sie­dem­dzie­si­ąt­ki (uro­dził się mi­ędzy 1370 a 1376 ro­kiem), miał pra­wo być zmęczo­nym, we­dług Ko­lan­kow­skie­go udał się na Wo­łosz­czy­znę, gdzie na wy­gna­niu… pa­sał owce[8]. Wy­da­wa­ło się, że to ko­niec jego wal­ki.
Czar­to­ry­scy też, zda­je się, po­go­dzi­li z klęską swo­je­go pro­tek­to­ra i od­naj­du­ją się w no­wych ro­lach: Alek­san­der w 1440 roku pia­stu­je urząd ko­niu­sze­go na dwo­rze Zyg­mun­ta Kiej­stu­to­wi­cza, któ­ry po­ko­nał Świ­dry­gie­łłę; Mi­chał zwi­ązu­je swój los z kró­lem Wła­dy­sła­wem III, któ­ry tra­fił do hi­sto­rii jako War­ne­ńczyk.
Zyg­munt Kiej­stu­to­wicz w od­ró­żnie­niu od Wi­tol­da i Świ­dry­gie­łły miał męskie­go po­tom­ka, Mi­cha­ła, i wła­sne am­bi­cje dy­na­stycz­ne. Po­dob­nie jak po­przed­nik, zmon­to­wał an­ty­pol­ską ko­ali­cję z Krzy­ża­ka­mi i Al­brech­tem Habs­bur­giem. Nie zda­wał so­bie spra­wy, że w Li­twie jego po­stępo­wa­nie spo­tka się z opo­rem. W kon­se­kwen­cji stra­cił wła­dzę wiel­kok­si­ążęcą w dro­dze za­ma­chu pa­ła­co­we­go, więc w taki sam spo­sób, jak ją ode­brał Świ­dry­giel­le, z tą ró­żni­cą, że Ja­gie­łło oca­lił ży­cie bra­tu, a Kiej­stu­to­wicz zo­stał za­mor­do­wa­ny. Przy­czy­ną za­ma­chu były nie tyl­ko aspi­ra­cje Zyg­mun­ta, lecz i okru­cie­ństwo wo­bec li­tew­skich pod­da­nych:

 
Wska­zy­wa­no więc na uwi­ęzie­nie czte­rech bra­ci Wo­li­mun­to­wi­czów i stra­ce­nie dwóch z nich: Jaw­nu­ty i Rum­bol­da w 1432 r.; ści­ęcie po­słów Świ­dry­gie­łły, wła­snych po­słów, któ­rzy wró­ci­li z mi­sji do Świ­dry­gie­łły, i po­słów wi­teb­skich i po­łoc­kich w 1437 r.; roz­kaz uto­pie­nia Zyg­mun­ta Ro­tha poj­ma­ne­go pod Wi­łko­mie­rzem i po­zba­wie­nie ży­cia ci­ężko ran­ne­go Zyg­mun­ta Ko­ry­bu­to­wi­cza; prze­śla­do­wa­nie je­ńców za­kon­nych wzi­ętych do nie­wo­li pod Wi­łko­mie­rzem i prze­trzy­my­wa­nych w Zyg­mun­to­wym wi­ęzie­niu; wi­ęzie­nie ksi­ążąt li­tew­skich po­wi­ąza­ne z kon­fi­ska­tą mie­nia (Je­rzy Lin­gwe­no­wicz, Olel­ko Wło­dzi­mie­rzo­wicz z żoną i dzie­ćmi, licz­ni knia­zio­wie wi­ęzie­ni po bi­twie pod Oszmia­ną[9].

 
Do­daj­my uczci­wie: Zyg­munt spe­cjal­nie nie wy­ró­żniał się w swo­jej epo­ce i w ogó­le jest ra­czej de­mo­ni­zo­wa­ny. Jego opo­nent Świ­dry­gie­łło też nie był kry­ni­cą ła­god­no­ści. We­dług cy­to­wa­ne­go Ni­ko­de­ma po­li­ty­ka ze­wnętrz­na (roz­lu­źnia­nie unii pol­sko-li­tew­skiej) Zyg­mun­ta Kiej­stu­to­wi­cza nie jest rów­nież oczy­wi­stą przy­czy­ną za­ma­chu. Ja­kie za­tem były głów­ne mo­ty­wy i kto stał za mor­der­stwem? Naj­bar­dziej za­in­te­re­so­wa­nym był Świ­dry­gie­łło „pa­sa­jący owce na Wo­łosz­czy­źnie”. Iwan i Alek­san­der Czar­to­ry­scy na­le­że­li do jego wier­nych stron­ni­ków i do­ko­na­li spek­ta­ku­lar­ne­go za­ma­chu na wiel­kie­go ksi­ęcia li­tew­skie­go…
Głów­ne spraw­stwo mor­du Zyg­mun­ta Kiej­stu­to­wi­cza Dłu­gosz przy­pi­su­je Iwa­no­wi Czar­to­ry­skie­mu. Jak na chrze­ści­jan spi­skow­cy wy­bra­li dzień szcze­gól­ny, w Nie­dzie­lę Pal­mo­wą 20 mar­ca 1440 roku pod prze­wod­nic­twem Iwa­na do­sta­li się do kom­nat wiel­kie­go ksi­ęcia li­tew­skie­go. Słu­żba Zyg­mun­ta wraz z jego sy­nem Mi­cha­łem uczest­ni­czy­ła we mszy świ­ętej od­pra­wia­nej w ka­pli­cy zam­ko­wej, ksi­ążę na­to­miast prze­by­wał w tym cza­sie w kom­na­cie sy­pial­nej, do któ­rej wdar­li się za­ma­chow­cy i szty­le­ta­mi za­da­li Zyg­mun­to­wi kil­ka­na­ście cio­sów[10]. Po­dob­nie mó­wią źró­dła inf­lanc­kie, jed­nak zda­niem Ku­czy­ńskie­go bli­ższe wy­pad­kom były la­to­pi­sy ru­skie, a one wska­zu­ją na Alek­san­dra i bo­ja­ra Sko­blej­kę, ko­niu­sze­go na dwo­rze Zyg­mun­ta Kiej­stu­to­wi­cza, jako bez­po­śred­nich spraw­ców mor­du[11]. Za­bój­stwu to­wa­rzy­szy­ło opa­no­wa­nie zam­ku w Tro­kach. Prze­ku­pio­ny przez Iwa­na Czar­to­ry­skie­go, Sko­blej­ko wpu­ścił do Tro­ków trzy­sta (!?) wo­zów z sia­nem, z ukry­ty­mi we­wnątrz sze­ściu­set lu­dźmi.
Po­noć Zyg­munt Kiej­stu­to­wicz trzy­mał oswo­jo­ne­go nie­dźwie­dzia, któ­ry wra­ca­jąc ze „spa­ce­ru”, dra­pał drzwi i wte­dy mu otwie­ra­no. Czar­to­ry­ski wie­dział o tym „ry­tu­ale” i sam za­czął dra­pać drzwi od kom­nat ksi­ęcia. Gdy mu otwar­to, za­ma­chow­cy wtar­gnęli do po­miesz­czeń wiel­kie­go ksi­ęcia Li­twy. Po­ko­jo­wiec Zyg­mun­ta zo­stał obez­wład­nio­ny przez Iwa­na i wy­rzu­co­ny przez okno. Zdra­dziec­ki Sko­blej­ko jako pierw­szy ugo­dził ksi­ęcia Zyg­mun­ta, Iwan Czar­to­ry­ski za­jął się eli­mi­no­wa­niem po­ko­jow­ca, w tym cza­sie Alek­san­der za­dał ofie­rze za­ma­chu śmier­tel­ny cios, dla­te­go jako je­dy­ny z bra­ci zbie­gł za gra­ni­cę[12].

 
Ist­nie­ją ob­szer­ne do­wo­dy na to, że Zyg­munt miał an­ty­pa­tycz­ny i psy­cho­tycz­ny cha­rak­ter, co su­ge­ru­je, że spi­skow­cy mie­li po­wo­dy oba­wiać się o swo­je ży­cie, jego za­bój­stwo spro­wo­ko­wa­ły po­gło­ski o tym, że za­mie­rzał urządzić rzeź prze­ciw­ni­ków w cza­sie Wiel­ka­no­cy[13].

 
Udział, a wła­ści­wie prze­wod­nic­two Czar­to­ry­skich w za­mor­do­wa­niu Zyg­mun­ta Kiej­stu­to­wi­cza mo­gło­by wska­zy­wać, że był to ostat­ni atak Świ­dry­gie­łły w jego zma­ga­niach o od­zy­ska­nie wła­dzy w Wiel­kim Ksi­ęstwie Li­tew­skim. Jed­nak zda­niem hi­sto­ry­ków sy­tu­acja wca­le nie była jed­no­znacz­na, po­nie­waż wśród za­ma­chow­ców byli lu­dzie wcze­śniej po­wi­ąza­ni z Wi­tol­dem i szu­ka­jący oso­bi­stej ze­msty, jak ród Wo­li­mun­to­wi­czów na cze­le z Kie­żga­jłą, któ­re­go bra­ci za­mor­do­wa­no z po­le­ce­nia Zyg­mun­ta[14].
O tym, któ­ry z bra­ci Czar­to­ry­skich był bez­po­śred­nim uczest­ni­kiem, ma świad­czyć ich za­cho­wa­nie po do­ko­na­nym mor­der­stwie. Bez­po­śred­ni wy­ko­naw­ca Alek­san­der ucie­kł za gra­ni­cę i za­an­ga­żo­wał się w zwal­cza­nie knia­zia mo­skiew­skie­go Wa­sy­la II[15]. Iwan zo­stał w zam­ku troc­kim. Pod­dał się do­pie­ro, gdy Ka­zi­mierz Ja­giel­lo­ńczyk za­pew­nił mu bez­pie­cze­ństwo[16]. Mu­siał od­dać wszyst­kie łupy i tyl­ko dzi­ęki wsta­wien­nic­twu pa­nów pol­skich za­cho­wał ży­cie[17]. Do­stał glejt bez­pie­cze­ństwa, co przy­czy­ni­ło się do uspo­ko­je­nia sy­tu­acji w Li­twie wła­ści­wej i za­ko­ńcze­nia woj­ny do­mo­wej trwa­jącej do 1443 roku.
Dzia­ło się to w cza­sie, gdy Kró­le­stwo Pol­skie było nie­ja­ko za­wie­szo­ne w dwóch uniach, po­nie­waż w 1440 roku, po śmier­ci Al­brech­ta Habs­bur­ga w roku po­przed­nim, roz­strzy­ga­ła się kwe­stia na­stęp­stwa tro­nu węgier­skie­go. Część szlach­ty ma­dziar­skiej opo­wie­dzia­ła się za ko­ro­na­cją syna Al­brech­ta, zwa­ne­go Po­gro­bow­cem, część wo­la­ła przed­sta­wi­cie­la Ja­giel­lo­nów, co da­wa­ło wi­ęk­szą rękoj­mię obro­ny przed nie­bez­pie­cze­ństwem tu­rec­kim[18].
La­tem 1440 roku Wła­dy­sław III, któ­ry prze­sze­dł do hi­sto­rii jako War­ne­ńczyk, opu­ścił Pol­skę i wy­ru­szył na Węgry. Ko­ro­na­cja od­by­ła się 17 lip­ca w ka­te­drze w Székes­fe­hérvár (Bia­ło­gród Kró­lew­ski – hi­sto­rycz­na sto­li­ca Węgier). Król przy­jął imię Wła­dy­sław I (I. Ulász­ló)[1*]. W oto­cze­niu no­we­go wład­cy był Mi­chał, trze­ci z bra­ci, któ­ry nie uczest­ni­czył w za­ma­chu. To on pra­cu­je na od­zy­ska­nie do­bre­go imie­nia Czar­to­ry­skich, praw­do­po­dob­nie to­wa­rzy­szy kró­lo­wi aż do klęski pod War­ną, pó­źniej wra­ca do Świ­dry­gie­łły i zo­sta­je jego mar­sza­łkiem dwo­ru.
Wiecz­ny bun­tow­nik nie pró­bo­wał już po­dej­mo­wać żad­nych dzia­łań, zło­żył przy­si­ęgę wier­no­ści kró­lo­wi Wła­dy­sła­wo­wi. Prze­żył swo­ich ży­cio­wych ry­wa­li: Wi­tol­da i Zyg­mun­ta Kiej­stu­to­wi­cza, któ­ry ode­brał mu Wiel­kie Ksi­ęstwo Li­tew­skie w za­ma­chu pa­ła­co­wym, i wła­sne­go bra­ta – kró­la Wła­dy­sła­wa Ja­gie­łłę, któ­ry tyle razy oka­zy­wał mu ła­skę. Wie­lo­let­nia wal­ka o tron nie przy­nio­sła efek­tów, ale i tak sko­ńczył nie naj­go­rzej.

 
Wy­ci­ągnął wnio­ski, gdy pa­sał owce na mo­łdaw­skim wy­gna­niu, i osta­tecz­nie otrzy­mał za to na­gro­dę: na po­cząt­ku 1442 roku Czar­to­ry­scy oraz inni czo­ło­wi Ru­si­ni za­pro­si­li go, żeby zo­stał na­miest­ni­kiem Łuc­ka. Z ko­lei Ka­zi­mierz nadał mu ksi­ęstwo dziel­ni­co­we obej­mu­jące dwie z trzech części Wo­ły­nia[19].

 
Świ­dry­gie­łło zma­rł w Łuc­ku w 1452 roku.

CZA­RTO­RY­SKIE­GO RZĄDY W PSKO­WIE I NOWO­GRO­DZIE

Spo­śród trzech bra­ci Czar­to­ry­skich „od Świ­dry­gie­łły” naj­mniej wie­my o Iwa­nie, któ­ry po­zo­stał u boku Świ­dry­gie­łły do ko­ńca jego ży­cia, świad­ko­wał na jego do­ku­men­tach wy­sta­wio­nych we Lwo­wie (1441) i Gro­dzi­sku (1442), za­wsze na czo­ło­wych miej­scach, co może tyl­ko po­twier­dzać duże za­ufa­nie, ja­kim cie­szył się u pro­tek­to­ra Czar­to­ry­skich. Iwa­no­wi uda­ło się unik­nąć ze­msty ksi­ęcia Mi­cha­ła Zyg­mun­to­wi­cza, któ­ry miał po­wo­dy, by ode­grać się za śmie­rć ojca i od­zy­skać dla sie­bie mi­trę ksi­ążęcą. Na­stęp­ca War­ne­ńczy­ka, król Ka­zi­mierz Ja­giel­lo­ńczyk, wy­słał Iwa­na na Za­dnie­prze Sie­wier­skie i ob­da­ro­wał go po­ło­wą mia­sta i Ksi­ęstwa Tru­bec­kie­go. Wy­sła­nie Czar­to­ry­skie­go na ru­bie­że Wiel­kie­go Ksi­ęstwa Li­tew­skie­go mia­ło go uchro­nić przed za­si­ęgiem Mi­cha­ła Zyg­mun­to­wi­cza, a kró­lo­wi zy­skać pew­ne­go czło­wie­ka na nie­pew­nym po­gra­ni­czu z Mo­skwą. Ksi­ążę Iwan Czar­to­ry­ski zma­rł bez­po­tom­nie, oko­ło 1460 roku, praw­do­po­dob­nie w Tru­bec­ku[20].
Naj­bar­dziej ob­ci­ążo­ny za­bój­stwem Zyg­mun­ta, Alek­san­der Czar­to­ry­ski, ucie­kł na Ruś Za­le­ską, czy­li aż na wschód od Mo­skwy. Tam brał udział w wal­ce Je­rze­go Dy­mi­tro­wi­cza i jego sy­nów: Wa­sy­la Ko­so­okie­go i Dy­mi­tra Sze­mia­ki, prze­ciw­ko wiel­kie­mu ksi­ęciu mo­skiew­skie­mu, któ­ry tra­fił do hi­sto­rii jako Wa­syl II Śle­py. W 1442 roku Czar­to­ry­ski uczest­ni­czył w za­go­nie na Mo­skwę, prze­rwa­nym ne­go­cja­cja­mi. Po wzno­wie­niu walk Sze­mia­ka na krót­ko w 1446 roku prze­jął mo­skiew­ski tron, a jego zwo­len­ni­cy ośle­pi­li Wa­sy­la. Mimo oka­le­cze­nia Wa­syl w na­stęp­nym roku od­zy­skał Wiel­kie Ksi­ęstwo Mo­skiew­skie[21].
Wte­dy ksi­ążę Alek­san­der Czar­to­ry­ski nie był już wro­giem Wa­sy­la, lecz jego pro­te­go­wa­nym i z jego mia­no­wa­nia 25 sierp­nia 1443 roku zo­stał gu­ber­na­to­rem Psko­wa. Od je­sie­ni 1443 do 1445 roku ze zmien­nym szczęściem to­czył wal­ki z za­ko­nem krzy­żac­kim, a pó­źniej ze Szwe­da­mi. Po czte­rech la­tach awan­so­wał na na­miest­ni­ka znacz­niej­sze­go ośrod­ka, ja­kim był No­wo­gród. I zno­wu mu­siał to­czyć boje z Krzy­ża­ka­mi i Szwe­da­mi, po­śred­ni­czył rów­nież w po­ko­jo­wych roz­mo­wach z Psko­wem, któ­ry pod jego nie­obec­no­ść dążył do wy­zwo­le­nia się spod mo­skiew­skiej „opie­ki”. W No­wo­gro­dzie ksi­ążę Alek­san­der Czar­to­ry­ski na­miest­ni­ko­wał po­nad dzie­si­ęć lat, ale mu­siał być do­brze wspo­mi­na­ny w Psko­wie, sko­ro w lip­cu 1456 roku zo­stał po­pro­szo­ny o po­wrót, gdy jego na­stęp­ca kniaź Gre­bion­ka po­rzu­cił na­miest­ni­ko­stwo pskow­skie.
Licz­na de­le­ga­cja bo­ja­rów prze­ko­na­ła Czar­to­ry­skie­go do po­now­ne­go ob­jęcia rządów, co na­stąpi­ło w lip­cu 1458 roku. Pod­czas dru­gich rządów pskow­skich ksi­ążę Alek­san­der wsła­wił się do­tkli­wym na­jaz­dem od­we­to­wym prze­ciw­ko Krzy­ża­kom z oko­lic Na­rwy po spa­le­niu przez nich cer­kwi w Ozo­li­cy wraz z dzie­wi­ęcio­ma pod­da­ny­mi Czar­to­ry­skie­go. Na­miest­nik Psko­wa wró­cił z licz­ny­mi je­ńca­mi, za­gar­ni­ętym by­dłem i ob­fi­ty­mi łu­pa­mi. Czar­to­ry­ski zdo­był so­bie duży au­to­ry­tet i miał wpływ na pró­by za­cho­wa­nia nie­za­le­żno­ści od Mo­skwy owych śre­dnio­wiecz­nych re­pu­blik. To nie mo­gło spodo­bać się Wa­sy­lo­wi. W stycz­niu 1461 roku wład­ca Mo­skwy wraz z dwo­rem udał się do No­wo­gro­du. Wte­dy de­le­ga­cja psko­wian, pra­gnąca udo­bru­chać wiel­kie­go ksi­ęcia mo­skiew­skie­go, pro­si­ła o po­zo­sta­wie­nie Alek­san­dra. Wa­syl, za­nie­po­ko­jo­ny am­bit­ny­mi rząda­mi Czar­to­ry­skie­go, chciał mieć nad nim kon­tro­lę, któ­rą wy­ra­ził w sło­wach: będzie dla was kniaź, a dla mnie na­miest­nik[22]. Po­mi­mo na­le­gań psko­wian Czar­to­ry­ski nie zło­żył Wa­sy­lo­wi przy­si­ęgi i 10 lu­te­go 1461 roku na za­wsze opu­ścił Psków.

 
Trud­no jed­no­znacz­nie okre­ślić, co skło­ni­ło Alek­san­dra do tego kro­ku. Być może po­wo­dem po­wro­tu z trwa­jące­go po­nad dwa­dzie­ścia lat wy­gna­nia sta­ło się za­pro­sze­nie od kró­la Ka­zi­mie­rza Ja­giel­lo­ńczy­ka i nada­nie mu wło­ści czer­ni­how­skiej na Za­dnie­przu (co było szcze­gól­nym zna­kiem kró­lew­skie­go za­ufa­nia). W na­stęp­nych la­tach ksi­ążę otrzy­mał mocą nada­nia kró­lew­skie­go do­bra Ło­hojsk na Bia­łej Rusi oraz Ha­ne­wi­cze na Li­twie. Było to coś wi­ęcej niż zwy­kłe nada­nie, bo­wiem Ło­hojsk był sto­li­cą po­wia­tu.
 – wy­ja­śnia An­drzej Mi­chal­ski[23].

Ste­fan Ku­czy­ński zwró­cił uwa­gę na bar­dziej wznio­słą mo­ty­wa­cję ksi­ęcia Alek­san­dra Czar­to­ry­skie­go, któ­ry, w od­ró­żnie­niu od in­nych Ge­dy­mi­no­wi­czów, po na­miest­ni­ko­wa­niu w Psko­wie i No­wo­gro­dzie Wiel­kim nie zo­stał w Wiel­kim Ksi­ęstwie Mo­skiew­skim, lecz wró­cił ma Li­twę.

 
Był czło­wie­kiem zde­cy­do­wa­nym, twar­dym, a jed­no­cze­śnie nie­tra­cącym orien­ta­cji ani szczęścia w za­wi­kła­nych sy­tu­acjach. Jego gra z Kiej­stu­to­wi­czem, pó­źniej zaś z Dy­mi­trem Sze­mia­ką i Wa­sy­lem po­twier­dza­ją sąd po­wy­ższy. Ale był też pa­trio­tą li­tew­skim i umiał, jak się wy­da­je, ce­nić swe po­cho­dze­nie[24].

 
Alek­san­der Wa­sy­le­wicz był żo­na­ty z ksi­ężną Ma­rią, cór­ką Dy­mi­tra Sze­mia­ki, któ­ra zma­rła w lu­tym 1456 w No­wo­gro­dzie. Prze­żył swo­ją ma­łżon­kę o po­nad dwa­dzie­ścia lat, przy­pusz­cza się, że zma­rł po 1477 roku. Mie­li cór­kę i trzech sy­nów, z któ­rych tyl­ko naj­młod­szy Se­men nie­co za­zna­czył się w hi­sto­rii, ale wraz z jego śmier­cią w 1524 roku wy­ga­sła tzw. ga­łąź ło­hoj­ska.

MICHAŁ, KON­TY­NU­ATOR RODU, I JEGO NIE­PEW­NY KLE­WAŃ

Alek­san­der ro­bił na­miest­ni­czą ka­rie­rę u bram Mo­skwy, Iwan był przy­bocz­nym Świ­dry­gie­łły do ko­ńca jego dni, ale kon­ty­nu­ację rodu za­pew­nił Mi­chał Wa­sy­le­wicz, naj­młod­szy z „bra­ci od Świ­dry­gie­łły”. Po­zy­skał za­ufa­nie kró­la i dzi­ęki temu uzy­skał klu­czo­wy dla dal­szych dzie­jów Czar­to­ry­skich cer­ty­fi­kat. W zbio­rach Bi­blio­te­ki Czar­to­ry­skich znaj­du­je się przy­wi­lej wy­da­ny 14 czerw­ca 1442 roku w Bu­dzie, w któ­rym Wła­dy­sław, król węgier­ski i pol­ski, wy­mie­nia z imie­nia wszyst­kich trzech bra­ci „ksi­ążąt na Czar­to­ry­sku”, uzna­je ich „bra­ćmi, swo­imi krew­ny­mi” i daje im pra­wo wie­czy­ste­go uży­wa­nia ich ksi­ążęcej pie­częci wy­obra­ża­jącej sie­dzące­go na ko­niu męża z ob­na­żo­nym mie­czem w dło­ni, ja­kiej „od ojca i dzia­da uży­wa­li”[25]. W ten spo­sób król nie tyl­ko po­twier­dził po­cho­dze­nie Czar­to­ry­skich, ale też przy­wró­cił do łask Iwa­na i Alek­san­dra, któ­rzy byli bez­po­śred­nio za­an­ga­żo­wa­ni w za­mor­do­wa­nie Zyg­mun­ta Kiej­stu­to­wi­cza.
Za do­ku­men­tem po­twier­dza­jącym po­cho­dze­nie Czar­to­ry­skich szły nada­nia, któ­rych król zdążył do­ko­nać na rzecz ksi­ęcia Mi­cha­ła jesz­cze przed ka­ta­stro­fal­ną wy­pra­wą pod War­nę. Były za­pew­ne do­wo­dem wier­nej słu­żby u boku wład­cy. Ksi­ążę Mi­chał otrzy­mał do­bra No­wi­ce pod Ha­li­czem. Naj­młod­szy z bra­ci Czar­to­ry­skich był bli­sko kró­la aż do klęski war­ne­ńskiej, pó­źniej wró­cił „pod skrzy­dła Świ­dry­gie­łły” jako jego mar­sza­łek dwo­ru.
Daw­ny bun­tow­nik, te­raz pan Wo­ły­nia, szczo­drze ob­da­ro­wał knia­zia Mi­cha­ła. W do­wód „zna­mien­nych usług i nie­chy­bio­nej ni­g­dy wier­no­ści” Świ­dry­gie­łło nadał Czar­to­ry­skie­mu mi­ędzy in­ny­mi Kle­wań nad rze­ką Stu­błą, do­pły­wem Ho­ry­nia, gdzie mie­ścił się mo­na­styr św. Mi­ko­ła­ja. W chwi­li po­zy­ska­nia Kle­wań był po­zba­wio­ny bu­dow­li obron­nej, przy­pusz­cza się, że mo­gło się tam wte­dy znaj­do­wać się je­dy­nie ziem­ne gro­dzi­sko[26]. W cza­sach ksi­ęcia Mi­cha­ła roz­po­częto bu­do­wę po­tężne­go zam­ku, któ­ry miał pe­łnić funk­cję obron­ną i re­zy­den­cjo­nal­ną[27]. Wzno­sze­nie bu­dow­li trwa­ło wie­le lat, kon­ty­nu­ował je syn Mi­cha­ła, Teo­dor (Fio­dor), a kie­dy za­mek był bli­ski uko­ńcze­nia, mury sta­ły już pod da­chem, wznie­sio­no dwie na­ro­żne basz­ty, za­częło się osie­dlać mia­sto, oka­za­ło się, że… Czar­to­ry­scy nową sie­dzi­bę ro­do­wą bu­du­ją… nie na swo­im te­re­nie. O Kle­wań upo­mnie­li się Ra­dzi­wi­łło­wie z po­bli­skiej Oły­ki.

 
Do­wo­dy Ra­dzi­wi­łła były pra­we i ja­sne, i rze­czy­wi­ście nada­nie Świ­dry­gie­łły za­pew­nia­ło tyl­ko mo­na­styr na uro­czy­sku Kle­wa­niu sto­jący, pod na­zwą, któ­re­go Czar­to­ry­ski i przy­le­gle ho­ro­dysz­cze i zie­mię opo­dal le­żącą mieć ro­zu­miał. Spór za­ko­ńczył się do­pie­ro w 1555 r.[28]

 
Dla­te­go ksi­ążę Fio­dor za­czął bu­do­wę „za­stęp­czej” sie­dzi­by Czar­to­ry­skich w Bie­lo­wie. Nie do­żył za­ko­ńcze­nia spo­ru z Ra­dzi­wi­łła­mi i do­pie­ro jego syn, ksi­ążę Jan (Iwan), do­pro­wa­dził do ugo­dy. Do­ko­na­no wte­dy wy­mia­ny nie­któ­rych te­ry­to­riów i do­pła­co­no Ra­dzi­wi­łłom ty­si­ąc zło­tych[29]. Od­tąd Kle­wań stał się ro­do­wą re­zy­den­cją Czar­to­ry­skich, w któ­rej prze­by­wa­li pra­wie do ko­ńca XVII wie­ku. Ży­jący do dzi­siaj przed­sta­wi­cie­le domu Czar­to­ry­skich są po­tom­ka­mi li­nii kle­wa­ńskiej.

RZEŹ W BRA­CŁA­WIU, CZY­LI JAK PRZEZ CZA­RTO­RY­SKIE­GO UTRA­CI­LI­ŚMY WPŁY­WY NA KRY­MIE

Iwan i Alek­san­der Czar­to­ry­scy prze­szli do hi­sto­rii jako za­bój­cy wiel­kie­go ksi­ęcia li­tew­skie­go Zyg­mun­ta Kiej­stu­to­wi­cza, ich młod­szy brat Mi­chał za­pi­sał się chy­ba moc­niej­szym „ak­cen­tem” z do­nio­ślej­szy­mi kon­se­kwen­cja­mi mi­ędzy­na­ro­do­wy­mi. Zo­stał kró­lew­skim na­miest­ni­kiem w Bra­cła­wiu na po­łu­dnio­wych ru­bie­żach unii pol­sko-li­tew­skiej, gdzie – pa­ra­dok­sal­nie – prze­pro­wa­dził brze­mien­ną w skut­kach ak­cję prze­ciw­ko woj­skom Ko­ro­ny. U źró­dła po­gro­mu, jaki ksi­ążę Mi­chał zgo­to­wał Po­la­kom, były wy­da­rze­nia nad Mo­rzem Czar­nym.
W XIII wie­ku wiel­kie por­to­we mia­sto na Kry­mie Kaf­fa (obec­nie Teo­do­zja), wte­dy jed­no z naj­lud­niej­szych miast eu­ro­pej­skich, sta­ło się po­tężnym ośrod­kiem han­dlu. Na ob­sza­rze me­tro­po­lii w eku­me­nicz­nej har­mo­nii funk­cjo­no­wa­ło: 40 ko­ścio­łów ła­ci­ńskich, kil­ka­na­ście cer­kwi pra­wo­sław­nych i or­mia­ńskich oraz me­czet. Kaf­fę za­bez­pie­cza­ła li­nia mu­rów obron­nych z 34 wie­ża­mi, 24 bar­ba­ka­na­mi i pi­ęcio­ma bra­ma­mi. Do­pó­ki funk­cjo­no­wa­nie mia­sta uza­le­żnio­ne było od zgo­dy cha­nów ta­tar­skich, han­del swo­bod­nie się roz­wi­jał i ro­sło bo­gac­two miesz­ka­ńców czar­no­mor­skiej me­tro­po­lii. Gdy Im­pe­rium Osma­ńskie opa­no­wa­ło wi­ęk­szo­ść Ba­łka­nów i w 1453 roku za­jęło Kon­stan­ty­no­pol, nad Kaf­fą za­wi­sło śmier­tel­ne nie­bez­pie­cze­ństwo. Miesz­ka­ńcy mia­sta uzna­li, że je­dy­ną re­al­ną chrze­ści­ja­ńską siłą, któ­ra może im przy­jść z po­mo­cą, jest Kró­le­stwo Pol­skie. W 1462 roku de­le­ga­ci z Kaf­fy przy­by­li do Kra­ko­wa, pro­sząc kró­la o pro­tek­to­rat, a Ka­zi­mierz Ja­giel­lo­ńczyk wy­ra­ził zgo­dę. Pa­ństwo pol­sko-li­tew­skie było u szczy­tu eks­pan­sji te­ry­to­rial­nej i mo­gło się wy­da­wać, że tu­rec­kie nie­bez­pie­cze­ństwo zo­sta­ło za­że­gna­ne. Wspar­cie ty­tu­lar­ne mu­sia­ło być jed­nak po­twier­dzo­ne re­al­ną siłą. Z Ko­ro­ny wy­sła­no od­dział na­jem­ni­ków, któ­rzy mie­li wzmoc­nić obro­nę Kaf­fy. Po opusz­cze­niu gra­nic Kró­le­stwa Pol­skie­go naj­prost­sza dro­ga – już w ob­rębie Wiel­kie­go Ksi­ęstwa Li­tew­skie­go – wio­dła przez Bra­cław, w któ­rym na­miest­ni­ko­wał ksi­ążę Mi­chał Czar­to­ry­ski. I do­szło do in­cy­den­tu, któ­ry w kon­se­kwen­cji być może zmie­nił bieg hi­sto­rii nad Mo­rzem Czar­nym.

 
Nie­chcący przez swa­wo­lę w zwa­dzie, zbroj­ni za­bi­li jed­ne­go miesz­cza­ni­na w Bra­cła­wiu. Wy­bu­chła sza­lo­na wście­kło­ść prze­ciw­ko nim, ude­rzo­no na gwa­łt, żo­łnier­stwo ze stra­chu za­pa­li­ło mia­sto, żeby od­wró­cić uwa­gę, a samo ucie­ka­ło, czym prędzej. Gnał ich ksi­ążę z Bra­cła­wia­na­mi i czte­ry razy od­par­ty z nie­ma­łą klęską; jed­nak, gdy mu ci­ągle na po­moc lu­dzi przy­by­wa­ło z oko­licz­nych wsi, a do tego oby­tych z woj­ną, bo się nie­raz ście­ra­li z Ta­ta­ra­mi, ksi­ążę kło­da­mi i chru­sta­mi ka­zał za­wa­lić rze­kę Boh, przez któ­rą ucie­ka­jący mie­li się prze­pra­wiać i tak ze­wsząd ich opa­sał; wy­ci­ęto ich, co do nogi, z 500-ciu­set, pi­ęciu zo­sta­ło. Łupu zdo­bycz­ne­go na 30 000 sza­co­wa­ne­go zo­sta­wi­li, któ­ry się do­stał zwy­ci­ęz­com[30].

 
Czy aż tak gwa­łtow­na re­ak­cja Czar­to­ry­skie­go była tyl­ko od­we­tem, czy re­ak­cją na eks­pan­sję po­li­tycz­ną Ko­ro­ny na kie­run­ku „za­strze­żo­nym” do­tąd dla Wiel­kie­go Ksi­ęstwa Li­tew­skie­go? Nie roz­strzy­ga­jąc tego dy­le­ma­tu, za­uwa­żmy, że wy­ci­ęcie w pień pol­skiej od­sie­czy dla Kaf­fy ja­koś nie spra­wi­ło, że wy­pa­dł z łask kró­lew­skich. A prze­cież zda­niem au­to­ra bio­gra­mu Mi­cha­ła Wa­sy­le­wi­cza Czar­to­ry­skie­go: „W pew­nej mie­rze przy­czy­nił się dzi­ęki temu do pó­źniej­sze­go upad­ku Kaf­fy, pod­bi­tej przez Tur­cję, i do zmia­ny po­li­ty­ki ta­tar­skiej wo­bec pa­ństw ja­giel­lo­ńskich, któ­ra ina­czej by wy­gląda­ła, gdy­by w Kaf­fie na Kry­mie sta­ła pol­ska za­ło­ga”[31].
Dla Mi­cha­ela Mo­ry­sa-Twa­row­skie­go, au­to­ra ksi­ążki Pol­skie Im­pe­rium. Wszyst­kie kra­je pod­bi­te przez Rzecz­po­spo­li­tą, był to jesz­cze je­den przy­kład na za­prze­pasz­cze­nie pol­skich mo­żli­wo­ści po­li­tycz­nych w cza­sach nie­mal im­pe­rial­nej świet­no­ści unii pol­sko-li­tew­skiej. Ak­cja Czar­to­ry­skie­go nie prze­szła bez echa w Ko­ro­nie i wzbu­dzi­ła oba­wy, czy nie jest pró­bą zmia­ny do­tych­cza­so­we­go sta­tu­su te­ry­to­rial­ne­go w ra­mach unii. „W Pol­sz­cze gruch­nęło, że Li­twi­ni orężem chcą od­bie­rać Po­do­le, co nie małą na­ba­wił trwo­gą” – pi­sał Łu­kasz Go­łębiow­ski[32]. Mi­chał Czar­to­ry­ski nie miał do­brej „pra­sy” wśród na­szych kro­ni­ka­rzy. Dłu­gosz za­rzu­cał mu nie­do­łęstwo, brak wspó­łpra­cy z pol­ski­mi woj­ska­mi, a może na­wet zmo­wę z Ta­ta­ra­mi pod­czas na­jaz­du cha­na Aj­da­ra w 1474 roku[33]. Z rów­nie ostrą kry­ty­ką wy­stąpił w swo­jej Kro­ni­ce Mar­cin Biel­ski. A jed­nak przez ko­lej­ne lata Czar­to­ry­ski spra­wo­wał na­miest­nic­two w Bra­cła­wiu, re­ha­bi­li­tu­jąc się nie­co w 1478 roku. Od­pa­rł wte­dy ata­ki czam­bu­łów ta­tar­skich na za­mek, cho­ciaż mia­sto zo­sta­ło spa­lo­ne, a część kra­ju spu­sto­szo­na. Na­miest­ni­ko­stwo bra­cław­skie trzy­mał do ostat­nich swo­ich dni.
Po­nie­waż w 1489 roku na­miest­ni­kiem w Bra­cła­wiu był już ksi­ążę An­drzej Alek­san­dro­wicz San­gusz­kie­wicz, przyj­mu­je się, że pierw­szy wła­ści­ciel Kle­wa­nia zma­rł w roku po­przed­nim. Żo­na­ty z Ma­rią, cór­ką sta­ro­sty łuc­kie­go Nie­mi­ra Re­za­no­wi­cza (zma­rła oko­ło 1504 roku), miał trój­kę dzie­ci: An­drze­ja (zma­rł praw­do­po­dob­nie kil­ka mie­si­ęcy wcze­śniej niż jego oj­ciec), wspo­mnia­ne­go już wcze­śniej Fe­do­ra (po śmier­ci mat­ki stał się spad­ko­bier­cą rodu) i Han­nę, żonę knia­zia Iwa­na Ju­re­wi­cza Du­bro­wic­kie­go.
Wie­lo­let­nia słu­żba Czar­to­ry­skich u Świ­dry­gie­łły, ich udział w za­ma­chu na Zyg­mun­ta Kiej­stu­to­wi­cza, epi­zod zwi­ąza­ny z Kaf­fą, po­dej­rze­nia Dłu­go­sza i Biel­skie­go po­twier­dza­ją, że Czar­to­ry­scy byli jesz­cze wte­dy knia­zia­mi ru­ski­mi w sen­sie wy­zna­nio­wym, a lo­jal­no­ść wo­bec Wiel­kie­go Ksi­ęstwa Li­tew­skie­go sta­wia­li po­nad Kró­le­stwo Pol­skie. Mu­sia­ło upły­nąć aż pó­łto­ra wie­ku, za­nim ród Czar­to­ry­skich stał się pol­ski po­li­tycz­nie i du­cho­wo.

 
Wesprzyj nas