“Kiedy znikają ślady” to kontynuacja świetnie przyjętego debiutu fińskiej pisarki Eliny Backman “Kiedy umiera król”. Czy pod spokojnymi wodami czai się zło?


Trzech studentów kręci film dokumentalny o pustelniku mieszkającym na wyspie Lammassaari w Helsinkach. Nieoczekiwanie znika pierwszy z nich, potem kolejny… Jeden z młodych mężczyzn zostaje znaleziony martwy w pobliskim rezerwacie przyrody.

Kiedy Saana Havas dowiaduje się, że zaginął młodszy brat jej kolegi, postanawia nagrać podcast o tematyce true crime, aby pomóc w poszukiwaniach. Tymczasem komisarz policji Jan Leino i jego zespół prowadzą śledztwo w sprawie zaginięcia i domniemanego morderstwa studenta.

Kiedy młodzi ludzie znikają i umierają, często uważa się to za wypadek. Czy to jednak możliwe, że ktoś na nich poluje?

Elina Backman (ur. 1983) to mieszkająca w Helsinkach pisarka i kulturoznawczyni. Pracuje jako dyrektorka kreatywna oraz copywriterka w branży reklamowej. Jej debiutancka książka Kiedy umiera król otrzymała nagrody: Storytel Audio Book Award 2020 za najlepszą powieść kryminalną oraz Elisa Audio Book Award za najlepszy debiut 2020.

Elina Backman
Kiedy znikają ślady
Przekład: Bożena Kojro
cykl: Saana Havas tom 2
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 24 sierpnia 2022
 
 

PROLOG

Sie­dząc na skraju lasu, przy­słu­chuje się skrze­czą­cym wro­nom. Unosi wzrok, niebo zakrzy­wia się niczym kopuła. Gałę­zie drzew ude­rzają o sie­bie, skrzy­piąc w rytm przy­śpie­szo­nego odde­chu. Poza tym jest zupeł­nie cicho. Patrzy na zie­mię, która przy­po­mina wielką czarną pasz­czę. Jeżeli niebo jest jak wypu­kła prze­stronna kopuła, cóż takiego może kryć wklę­sła gleba pod swoją powierzch­nią.
Po raz ostatni patrzy na kom­po­zy­cję, po kolei unosi zimne ręce i je łączy, wkłada pod dło­nie kwiaty, upew­nia­jąc się, że wszystko wygląda, jak należy.
Potem odcho­dzi, odsu­wa­jąc gałę­zie na bok. Sosnowe szpilki są kłu­jące, ale nie przej­muje się nimi, tylko idzie zde­cy­do­wa­nie, podą­ża­jąc w głąb lasu, i znika w jego mroku.

Piątek, 23 sierpnia
Saana przy­gląda się zauł­kom Alfamy, małym sto­li­kom usta­wio­nym na zewnątrz i miłym jadło­daj­niom, w któ­rych podaje się gril­lo­wane sar­dynki. Już kil­ka­krot­nie dzwo­niono do Jana z pracy. W samym środku urlopu. Nawet nie zdą­żyli pomy­śleć o powro­cie, gdy codzienne życie osa­czyło ich przez tele­fon. Uświa­da­mia sobie, jak mało bra­ko­wało, by powie­działa Janowi, że go kocha, że się w nim zako­chała. Prze­szko­dziła jej w tym jed­nak pierw­sza roz­mowa tele­foniczna, która zepsuła atmos­ferę. Od tam­tej chwili minęło parę dni, a ona za każ­dym razem przy­ła­puje Jana, jak wpa­truje się przed sie­bie w zamy­śle­niu. Teraz te wiel­kie słowa na pewno nie tra­fi­łyby do niego. Poza tym znają się dopiero od kilku tygo­dni. Czy to w ogóle moż­liwe, że się zako­chała? Patrzy, jak on wstu­kuje coś do tele­fonu, i już nie zauważa mięk­kiego świa­tła odbi­ja­ją­cego się od wyło­żo­nych kaflami ścian lub tego, jak pięk­nie wyglą­dają stare znisz­czone drzwi. Wydep­tane na gładko bru­kowe kamie­nie wydają się śli­skie pod san­da­łami.
– Zjemy lody? – pyta Jan, uno­sząc wresz­cie wzrok znad ekranu komórki. Saana zsuwa oku­lary prze­ciw­sło­neczne z oczu, aby przyj­rzeć się jego twa­rzy ponad ciem­nymi szkłami. Mruży podejrz­li­wie oczy w ostrym świe­tle słońca i ponow­nie się uśmie­cha. Ni­gdy nie odrzu­ciła pro­po­zy­cji zje­dze­nia lodów.
– Czy wszystko w porządku? – pyta, gła­dząc jego ramię. Szcze­góły pracy Jana są zwy­kle objęte tajem­nicą, ale ona pró­buje wyło­wić jakąś drobną infor­ma­cję o tym, co dzieje się w Fin­lan­dii.
– Jeżeli nawią­zu­jesz do mojej roz­mowy, to dzwo­niła nowa sze­fowa. Chciała się przed­sta­wić – stwier­dza męż­czy­zna, wycią­ga­jąc do niej rękę i uda­jąc, że jest jed­nak obecny duchem.
– Czy wie, że masz jesz­cze tydzień waka­cji? – Saana upew­nia się, czy dobrze usły­szała.
Chwyta jego rękę i pozwala, żeby przy­cią­gnął ją do sie­bie. W ten gorący dzień w Por­tu­ga­lii ich sple­cione dło­nie natych­miast wil­got­nieją. Wtu­lona w niego, unosi twarz ku słońcu. Z zakło­po­ta­niem uświa­da­mia sobie, że skóra pod nosem znów pokrywa się kro­plami potu. Patrzy, jak on wsuwa w końcu tele­fon do kie­szeni spodni. Ni­gdy by nie przy­pusz­czała, że wyje­dzie na waka­cje ze śled­czym z Cen­tral­nego Biura Kry­mi­nal­nego. Czło­wie­kiem, który nawet pod­czas takiego upału nie wkłada szor­tów. Uśmie­cha się w duchu, patrząc na jego ciemne dżinsy i koszulkę. Potem wychyla się do poca­łunku i czuje, jak jego zarost ją łasko­cze.
Trzy­ma­jąc się za ręce, pod­cho­dzą do okna wysta­wo­wego kawiarni z lodami. Jan pusz­cza jej dłoń. W mil­cze­niu wpa­trują się w ape­tyczne róż­no­ko­lo­rowe góry. Przed nimi wiel­kie wyzwa­nie tego urlo­po­wego dnia: wybór odpo­wied­niego smaku. Saana patrzy to na lody, to na męż­czy­znę. Wie, że nie warto zada­wać mu pytań. Latem stra­cił matkę, więc z pew­no­ścią jego mil­czący nastrój wynika czę­ściowo z żałoby, choć poli­cjant zwy­kle ma poważną minę. Znają się od nie­dawna i ona nie wie jesz­cze, jaki jest naprawdę. Ten nor­malny Jan. W pracy zacho­wuje się bar­dzo powścią­gli­wie i rze­czowo. I naj­chęt­niej nie mówiłby w ogóle o spra­wach zawo­do­wych, choćby ze wzglę­dów bez­pie­czeń­stwa. Nawet jeśli w Fin­lan­dii wyda­rzy­łoby się nie wia­domo co, jako śled­czy biura kry­mi­nal­nego nie może jej niczego zdra­dzić. Docho­dze­nia w związku z zabój­stwami i przy­padki śmierci nie są sprawą cywi­lów. Poli­cjanci nie opo­wia­dają w domu o tym, co się wyda­rzyło w pracy. Nawet prze­stępcy o tym wie­dzą. Taka prak­tyka chroni rodziny poli­cjantów. Tak jej powie­dział Jan. Ale po ostat­nim tele­fo­nie stał się bar­dziej mil­czący i jakby tro­chę nie­spo­kojny. Jak gdyby już tęsk­nił za obo­wiąz­kami.
Zie­lone pista­cjowe lody, które sobie wybrał, top­nieją i wyle­wają się na jego dłoń, więc wzro­kiem szuka ser­wetki. Nagle Saanę ogar­nia wielki przy­pływ czu­ło­ści. Przy­gląda się, jak upar­cie znów decy­duje się na lody w waflu, cho­ciaż za każ­dym razem miękną bły­ska­wicz­nie. Patrzy na jego silną, opa­loną dłoń trzy­ma­jącą przy­smak. Zachwyca się tym męż­czy­zną, z któ­rym spę­dziła już tyle dni. Ist­nieje czas przed nim i czas po nim – cha­otyczny, dziwny i wspa­niały, który zaczął się od ich spo­tka­nia. Zimny dreszcz prze­biega przez jej ciało, gdy myśli o wszyst­kim, co wyda­rzyło się pod­czas lata. A może chwi­lowy chłód jest spo­wo­do­wany lodami? Patrzy, jak on z uśmie­chem dzię­kuje sprze­dawcy, który podaje mu kilka ser­we­tek, znacz­nie cień­szych niż w Fin­lan­dii. Jan jest przy­stojny, w surowy spo­sób. Wła­śnie taki typ zawsze ją pocią­gał. Zde­cy­do­wana postawa z odro­biną cze­goś nie­okre­ślo­nego. Cze­goś, czego nie da się natych­miast uchwy­cić i co wzbu­dza zain­te­re­so­wa­nie. Kry­jąca się w nim tajem­ni­czość powo­duje, że ona cały czas ma się na bacz­no­ści. Cho­ciaż może to być tylko wytwo­rem jej wyobraźni. W naj­gor­szym wypadku stwo­rzy swoją wer­sję męż­czy­zny i zako­cha się nie­przy­tom­nie we wła­snych ilu­zjach.
Nie, przy­sięga sobie, tym razem nie popeł­nię błędu. Sięga malutką łyżeczką w stronę lodów. Ama­rena. Jej ulu­bione, w któ­rych mie­sza się smak jogurtu i wiśni. Teraz nie pozwolę sobie na pomyłkę, pozo­stanę otwarta i na spo­koj­nie prze­ko­nam się, jaki ten męż­czy­zna jest naprawdę. Zapa­mię­tam jedy­nie to, o czym on sam mi opo­wie – obie­cuje sobie w duchu. I tak ich wyprawa nie­długo się zakoń­czy. Wraz z top­nie­ją­cymi w pucharku lodami znika bez­tro­ska wypeł­niona miło­ścią. Jesz­cze na początku tygo­dnia sta­no­wili jed­ność, a dzi­siaj znów są dwoj­giem osob­nych ludzi, budzą­cymi się ze wspa­nia­łego cie­płego snu.

CZĘŚĆ PIERWSZA

Niedziela, 25 sierpnia
Noora sły­szy tylko swój oddech. Bie­gnie szybko, zda­jąc sobie sprawę, że znaj­duje się na gra­nicy wytrzy­ma­ło­ści, choć jed­no­cze­śnie wszystko ma pod kon­trolą. Zna dobrze swoje ciało, wie, ile może wytrzy­mać. Jesz­cze da radę. Poru­sza się w tere­nie instynk­tow­nie, od czasu do czasu zerka na korze­nie, żeby się nie potknąć, ale głów­nie kie­ruje wzrok przed sie­bie, w dal, i sku­pia się na oddy­cha­niu i na drze­wach. Im dłu­żej bie­gnie, tym bar­dziej otwie­rają się jej zmy­sły i tym bar­dziej czuje się swo­bod­nie, sama ze sobą. Zasta­na­wia się nad swoim życiem – musi jechać samo­cho­dem, żeby dostać się do praw­dzi­wego lasu, zaczerp­nąć powie­trza i porząd­nie się zmę­czyć. Jest wcze­sny ranek, jesz­cze godzinę temu nad wodą uno­siła się mgła. O tej porze cały ten teren może mieć dla sie­bie, ni­gdzie nie widać nikogo. Zauważa, że zapu­ściła się głę­biej niż inni zacho­dzący tu ludzie. Ale ona biega naj­chęt­niej wła­snymi tra­sami. Żadne utarte ścieżki ni­gdy jej nie pocią­gały.
Poko­nu­jąc dłu­gie dystanse, nie podzi­wia szcze­gó­łów oto­cze­nia, a raczej roz­ko­szuje się świe­żym powie­trzem i powszech­nie panu­jącą zie­lo­no­ścią, lasem takim, jaki jest w rze­czy­wi­sto­ści. Pokryta roślin­no­ścią zie­mia, tu i ówdzie stare powa­lone i poła­mane drzewa. Prze­ni­ka­jące mię­dzy gałę­ziami pro­mie­nie słońca spra­wiają, że wszystko wydaje się nie­mal magiczne, spo­kojne, w natu­ral­nym sta­nie. Las rośnie, jed­no­cze­śnie butwie­jąc.
Po pół­to­ra­go­dzin­nym biegu Noora przy­staje koło wieży obser­wa­cyj­nej w Keinumäki, spraw­dza puls i stwier­dza, że nie­źle trzyma się w ryzach. Sys­te­ma­tyczne bie­ga­nie w ciągu lata zaczyna powoli przy­no­sić rezul­taty. Zapo­wiada się cie­pły dzień. Odkąd się zatrzy­mała, czuje coraz więk­szy ucisk na pęcherz. Roz­gląda się wokół. Wciąż nikogo nie ma. Mogłaby szybko przy­kuc­nąć w gęstych zaro­ślach i zaraz by jej ulżyło. Patrzy za sie­bie, potem w prawo i w lewo. Pustka. Pró­buje wyrów­nać oddech, uspo­koić się i przy­słu­chać. A jeżeli ktoś jest w pobliżu. Czyżby to jakieś kroki? Wiatr szumi w liściach, konary drzew skrzy­pią, ocie­ra­jąc się o sie­bie. Skądś docho­dzi cichy trzask. Czy to jakieś zwie­rzę? Czę­sto wydaje się jej, jakby las był żywy. Jakby podą­żał za nią z każ­dym kro­kiem, wstrzy­mu­jąc oddech. Bie­gnąc szybko ścież­kami na prze­łaj, Noora wyobraża sobie, że leśne istoty kryją się przed nią, a potem, po jej odej­ściu znów się poja­wiają.
W pobliżu sły­chać kra­ka­nie wron. Ni­gdy ich nie lubiła, podob­nie jak kru­ków czy kawek. Zacho­wują się zbyt pew­nie i bez­czel­nie, głos także mają nie­przy­jemny – skrze­czący, skrzy­piący. Nie­bie­ska­wo­czarny kolor zwia­stuje coś ponu­rego, o czym zwłasz­cza teraz, gdy jest sama, nie chcia­łaby myśleć. Sądząc po odgło­sach, wron musi być tu dużo. Idzie w stronę gęstych sosen, gałę­zie potęż­nych drzew wystają na drogę, więc odsuwa je ostroż­nie, nie chcąc się pokłuć ich igłami. Upew­nia się, że nikt na nią nie patrzy, i kuca szybko, opusz­cza­jąc spodnie. I wtedy to zauważa. Z dołu widać dobrze miej­sce, które zakryły drzewa i zie­lone poszy­cie. Wokół wyrwa­nych korzeni zebrały się wrony. Jest ich sporo, tło­czą się obok sie­bie. W miarę jak pęcherz się opróż­nia, do głowy przy­cho­dzą jej okropne myśli. Dla­czego ptaki pod­la­tują i skrze­czą wła­śnie tam? Wygląda, jakby coś dzio­bały. Co mnie to obcho­dzi, myśli sobie naj­pierw, cho­ciaż jej cie­ka­wość już się roz­bu­dziła. Tro­chę nie­chęt­nie, ale zain­try­go­wana wstaje i pod­cho­dzi do potęż­nego drzewa leżą­cego na ziemi. Ciemne korze­nie wystają ze spulch­nio­nej gleby i ster­czą w stronę nieba. Ogromna sosna prze­wró­ciła się cał­ko­wi­cie, pozo­sta­wia­jąc wielki dół. Swoim upad­kiem spo­wo­do­wała na pewno ogromny hałas, cho­ciaż być może nikt tego nie sły­szał, roz­waża Noora, pod­cho­dząc do wykrotu.
Wrony skrze­czą i prze­pusz­czają czło­wieka, odla­tu­jąc nieco dalej, ale nie ucie­kają. Zacie­ka­wione przy­glą­dają się, jak ubrana na spor­towo spo­cona kobieta zbliża się i zagląda ostroż­nie do dołu po korze­niach. Wzbi­jają się w powie­trze dopiero wtedy, gdy roz­lega się jej histe­ryczny krzyk.

HEIDI

Poli­cjantka wyciąga z kie­szeni dżin­sów klu­cze do samo­chodu i odblo­ko­wuje drzwi. Pozo­sta­wiony na par­kingu czarny pojazd nagrzał się w poran­nym słońcu i panuje w nim gorąco i duchota. Kobieta opada na fotel i czuje, że już jest spo­cona. Jakby sie­działa w piecu, więc czeka w mil­cze­niu. Czeka, aż zacznie dzia­łać kli­ma­ty­za­cja i schło­dzi samo­chód. Ale przede wszyst­kim czeka na to, aby móc dzia­łać. Bez­tro­ska wypa­ro­wuje z niej rów­nie szybko co woda w takim upale. Każda kro­pla potu spły­wa­jąca na twarz jest świad­kiem zmiany, która się wła­śnie roz­po­częła. Nie­dzielny alarm. Powrót z urlopu do pracy. Jeśli cho­dzi o zabój­stwa, to żaden dzień nie jest szcze­gól­nie zły. I dzi­siaj, dobę wcze­śniej, niż pla­no­wała, naciąga na sie­bie ciężką, pełną odpo­wie­dzial­no­ści kol­czugę. Kom­pa­nia śmierci. A ona, śled­cza zaj­mu­jąca się mor­der­stwami, zawsze roz­po­czyna swoje robo­cze spo­tka­nie z zabitą osobą.
Chłodne powie­trze wpływa do samo­chodu i powoli wypeł­nia jego wnę­trze. Nie­długo znik­nie tro­chę osza­ła­mia­jące poczu­cie wol­no­ści, które ogar­nęło ją pod­czas urlopu, i pojawi się coś innego. Nie­od­parta chęć roz­wią­za­nia nowej sprawy. Strach? Strach przed tym, że nowy przy­pa­dek znów pochło­nie jej wszyst­kie myśli i wypali od wewnątrz, pozo­sta­wia­jąc pusty odwłok. Twardą sko­rupę, zbroję, która pozwoli jej jako tako zacho­wać rów­no­wagę. Mimo wszystko, mimo per­spek­tywy bez­sen­no­ści i obra­zów nio­są­cych zagro­że­nie Heidi czuje, jak stop­niowo nabiera zapału. Co takiego się wyda­rzyło? Kac po prze­pro­wa­dzo­nym w ciągu lata śledz­twie zaczyna zni­kać. Nie­zi­den­ty­fi­ko­wany mar­twy czło­wiek w samym środku lasu? Mózg prze­twa­rza nową przy­nętę i ogar­nia ją oży­wie­nie. Zwłoki leżą podobno pod korze­niami powa­lo­nego drzewa. Pod­czas gdy kli­ma­ty­za­cja wyje nie­mal na cały głos, poli­cjantka wyco­fuje samo­chód, czu­jąc roz­cho­dzący się w środku cudowny lodo­waty chłód. Nie minie chwila, a zimno oto­czy ją cał­ko­wi­cie.
Okręg sto­łeczny ma bar­dziej wiej­ski cha­rak­ter, niż ludzie sądzą, stwier­dza, mija­jąc czer­wone zabu­do­wa­nia dziel­nicy Van­han­kau­pun­gin­ko­ski i dud­niący potok. Na pastwi­skach Viikki widać krowy. Poli­cjantka hamuje, wydaje się jej, że zaje­chała za daleko. Włą­cza świa­tła awa­ryjne i przy­staje na chwilę na pobo­czu. Gdzie naj­le­piej wysiąść i stam­tąd podejść na miej­sce? Robi zawrotkę i jedzie z powro­tem wzdłuż Vii­kin­tie. Po jed­nej stro­nie wid­nieją nowe osie­dla miesz­ka­niowe, a po dru­giej roz­cią­gają się sze­ro­kie pola. W oddali rysuje się gra­nica lasu. Mija dom aukcyjny Helan­der i zbliża się do pola. Szosa koń­czy się przy Säynäslahdentie. Po pra­wej zauważa zabu­do­wa­nia fabryczne, a po lewej nie­bie­skie baraki i kilka wychod­ków Baja­maja. Z przodu cią­gnie się sze­roki rów. Obok bie­gnie ścieżka rekre­acyjna zamknięta dla samo­cho­dów. Heidi sie­dzi przez chwilę w aucie i znaj­duje w inter­ne­cie mapę obszaru Van­han­kau­pun­gin­lahti, żeby zorien­to­wać się w roz­mia­rze terenu. Rezer­wat przy­rody obej­muje na pewno trzci­no­wi­sko w Säynäslahti i część akwenu po połu­dnio­wej stro­nie, a także olchy czarne w Por­na­isten­niemi, las w Mölylä oraz kawa­łek zachod­niego pasa trzcin w pobliżu Lam­mas­sa­ari. Czy miej­sce, w któ­rym zna­le­ziono ciało, jest także czę­ścią rezer­watu przy­rody? Heidi nie ma pew­no­ści. Van­han­kau­pun­gin­lahti i oko­lice to więk­sza całość, nie tylko obszary chro­nione. Rol­ni­cze gospo­dar­stwo doświad­czalne w Viikki i jego nad­mor­skie tereny zostały wydzie­lone w pierw­szej kolej­no­ści już w roku 1959 – czyta obja­śnie­nia i przy­gląda się idyl­licz­nemu kra­jo­bra­zowi. Wybrzeże, a w oddali koły­szą się na wodzie ptaki. Chwie­jące się na wie­trze korony drzew i kawki szy­bu­jące na nie­bie. Stary mie­szany las. Poli­cjantka powta­rza sobie prze­słane ese­me­sem infor­ma­cje. Ofiara została zna­le­ziona chyba w Säynäslahti. Zwal­nia hamu­lec posto­jowy i bez waha­nia wjeż­dża na żwi­rową ścieżkę pro­wa­dzącą na pół­nocny wschód.
Wkrótce napo­tyka pierw­sze zdzi­wione i poiry­to­wane miny – samo­cho­dem po leśnej dro­dze? Wyobraża sobie, jakie komen­ta­rze prze­chod­nie rzu­cają pod jej adre­sem. Zjeż­dżaj stąd, stuk­nięta babo! Posta­na­wia uła­ska­wić stró­żów pil­nu­ją­cych wła­snego prawa. Ludzi, któ­rzy patrzą złym wzro­kiem, kiedy ktoś łamie prze­pisy. Otwiera okno i sta­wia poli­cyjny stro­bo­skop na dachu cywil­nego pojazdu. Zejdź­cie mi z drogi, dokucz­liwe milczki, mru­czy pod nosem i dodaje lekko gazu. Brzegi rowu pora­stają kwit­nące rośliny. Heidi zerka na pożół­kłe, koły­szące się na wie­trze trzciny, cią­gnące się aż pod ciemny impo­nu­jący las. Przy dro­dze stoi drew­niana tabliczka z napi­sem „Uni­wer­sy­tet w Hel­sin­kach. Arbo­re­tum”. Otwarta oko­lica prze­kształca się szybko w lesi­sty teren, gęsto poro­śnięty sosnami.
Rezer­wat przy­rody obej­mu­jący Viikki i część Van­han­kau­pun­gin­lahti ma ponad trzy­sta hek­ta­rów. Wła­ści­wie to aż trudno uwie­rzyć, że ten wielki, cudow­nie zie­lony, zróż­ni­co­wany park znaj­duje się tak bli­sko cen­trum Hel­si­nek. Na skrzy­żo­wa­niach stoją wyso­kie, potężne drew­niane wiaty z ilu­stro­wa­nymi infor­ma­cjami o tutej­szej przy­ro­dzie. Karetka jesz­cze nie odje­chała, a oprócz niej drogę zagra­dzają dwa radio­wozy. Taśma poli­cyjna zamyka trasę przed przy­pad­ko­wymi prze­chod­niami, zmu­sza każ­dego do jej obej­ścia. Heidi wysiada z chłod­nego samo­chodu i zasko­czona stwier­dza, jak mocno przy­grzewa słońce. Żwir chrzę­ści pod nogami. Z zado­wo­le­niem zosta­wia płaszcz na fotelu pasa­żera. Buty trek­kin­gowe mocno trzy­mają stopy, a ona zaczyna tęsk­nić za wędrów­kami, na któ­rych tak dobrze się spra­wo­wały. Lofoty, Lapo­nia i wio­senna wyprawa do Bad Gastein. Tereny w Fin­lan­dii są wspa­niałe, ale w porów­na­niu z Nor­we­gią lub Alpami – skromne. W zamy­śle­niu wpa­truje się w ścieżkę pro­wa­dzącą do wieży obser­wa­cyj­nej. Zde­cy­do­wa­nym kro­kiem kie­ruje się ku ciem­nej stro­nie lasu.
Otrzy­mała wyraźne wska­zówki: od ścieżki z dro­go­wska­zem należy przejść dróżką trzy­dzie­ści metrów. Potem powinna zoba­czyć po pra­wej stro­nie biały namiot. Szybko idzie do umó­wio­nego punktu. Na nie­miłe spo­tka­nie ze zmar­łym.
Czuje suchość w ustach. Sztywne zwłoki leżą w dole, twarz męż­czy­zny jest zwró­cona ku niebu. Wokół uwi­jają się tech­nicy reje­stru­jący każdy szcze­gół. Kamera fil­muje, próbki są pobie­rane i wkła­dane do tore­bek. W górze dron fil­muje bez­gło­śnie cały teren. Gdzieś daleko, w tle szu­mią prze­jeż­dża­jące samo­chody. Heidi w mil­cze­niu ogląda ciało. Młody, nie­zi­den­ty­fi­ko­wany czło­wiek. Ręce ma skrzy­żo­wane na piersi. Ratow­nicy z karetki potwier­dzili zgon. Zesztyw­niałe koń­czyny i zasnute mgłą oczy świad­czą o tym, że stwier­dze­nie to jest jedy­nie for­mal­no­ścią. Heidi ogląda ręce zmar­łego: paznok­cie ma czy­ste, skóra na grzbie­cie dłoni wydaje się nie­na­ru­szona. Chło­pak jest ubrany w czarną bluzę z kap­tu­rem, szare spodnie z nisko umiesz­czo­nymi kie­sze­niami i czarne buty spor­towe marki Vans. Na ziemi leży kape­lusz rybacki. Poli­cjantka nachyla się, żeby mu się przyj­rzeć, ale nie znaj­duje niczego zaska­ku­ją­cego. Spraw­dza głowę, lecz nie zauważa żad­nych śla­dów ude­rzeń ani krwi. Dło­nie przy­trzy­mują jakiś zwię­dły kwiat uło­żony na piersi. Nachyla się jesz­cze bar­dziej, ale nie roz­po­znaje rośliny. Ciało nie nosi żad­nych widocz­nych oznak suge­ru­ją­cych nie­szczę­śliwy wypa­dek, a atak cho­roby został już wyklu­czony. Co im w takim razie pozo­staje? Heidi wodzi wzro­kiem po pniach drzew, gęstych gałę­ziach i pokry­tej igłami gle­bie. Szybko ogar­nia ją ponure podej­rze­nie. Uło­że­nie ciała. Miej­sce jego odkry­cia. Spo­kój tu panu­jący. Na pewno nie jest to przy­pad­kowa śmierć.

SAANA

W dro­dze powrot­nej dzien­ni­karka przy­ci­ska czoło do zim­nej jak lód szyby okna samo­lotu. Na zewnątrz jest już szaro. Kiedy leci do Fin­lan­dii wie­czo­rem, ma jakby lep­szy nastrój. W ciem­no­ści może jesz­cze przez chwilę sobie wyobra­żać, że wybiera się w podróż. Samo­lot zata­cza łuk nad zie­mią, tu i tam widać poje­dyn­cze wyspy i koły­szące się ciemne morze. Zasta­na­wia się, co by czuła, gdyby lądo­wała w jakimś innym mie­ście. Ber­li­nie, Nicei albo Nowym Jorku. Ale nie­stety, cze­kają na nią nie­odwo­łal­nie lot­ni­sko Hel­sinki-Van­taa, a potem tak­sówka i dom przy Stu­ren­katu.
Przy­cho­dzi jej na myśl zaczy­na­jący się wła­śnie tydzień. Odwie­dzi ciotkę, zabie­rze swoje rze­czy. Spę­dziła w Har­toli całe lato, roz­wią­zu­jąc zagadkę mor­der­stwa sprzed dzie­sią­tek lat. Przy­po­mi­nają się jej pierw­sze let­nie dni, kiedy przy­je­chała do Inkeri, do małego mia­sta, żeby odpo­cząć i zre­ge­ne­ro­wać się po wyczer­pu­ją­cej pracy. Stop­niowo odzy­ski­wała siły i zaczęła roz­wi­kły­wać stary, nie­wy­ja­śniony przy­pa­dek śmierci, który się tam wyda­rzył. Popro­wa­dził on ją w sam śro­dek skom­pli­ko­wa­nego i nie­bez­piecz­nego docho­dze­nia. Teraz, po fak­cie wydaje się ono pra­wie nierze­czywiste. Mate­riały ze śledz­twa i przej­mu­jąca histo­ria w nich zawarta cze­kają na nią w szu­fla­dzie komody pokoju gościn­nego w domu ciotki. Poje­dyn­cze kartki z infor­ma­cjami, stare zdję­cia, wywiady z ludźmi, wydru­ko­wane arty­kuły pra­sowe. Napi­sane już frag­menty odzwier­cie­dla­jące atmos­ferę. Teraz mia­łaby czas, żeby stwo­rzyć szkic opo­wie­ści przed­sta­wia­ją­cej wyda­rze­nia z lata. Cho­ciaż Lizbona spra­wiła, że prze­stała wspo­mi­nać mor­der­stwa, to mimo wszystko od czasu do czasu nacho­dziły ją nie­pro­szone pomy­sły na gotowy tekst. Tajem­nic kró­le­stwa Har­toli wystar­czy na inte­re­su­jący pod­cast. Jed­no­cze­śnie mogłaby zacząć szu­kać pracy.
Gła­dzi szorstki, pokryty zaro­stem poli­czek Jana, który od razu po star­cie zasnął, opie­ra­jąc z zado­wo­le­niem głowę na jej ramie­niu. Wkrótce zacznie się lądo­wa­nie, a ona nie ma serca go budzić. Wygląda na zewnątrz, uśmie­cha­jąc się do sie­bie. Powoli poja­wia się coraz wię­cej Fin­lan­dii o tej błę­kit­nej porze wie­czor­nej. Wyspy i woda, wszę­dzie gęsty i ciemny las, wśród któ­rego widać powścią­gliwe świa­tła mia­sta, wiel­ko­ści główki od szpilki. Led­wie zdąży zauwa­żyć zna­jome miej­sca na wybrzeżu, gdy maszyna zakręca nad mniej zna­nym jej Espoo, a ona traci poczu­cie kie­runku. Wtedy budzi się Jan.
Fin­lan­dia jest rzadko zamiesz­ka­nym kra­jem. Czło­wiek uświa­da­mia to sobie dopiero wtedy, gdy wraca z gęsto zalud­nio­nej Europy Środ­ko­wej. Z miast, w któ­rych pod­czas lądo­wa­nia widać nie­koń­czące się świa­tła zabu­do­wań. Lot­ni­sko w Hel­sin­kach ma skromną ilu­mi­na­cję. Dobrze utrzy­many, spo­kojny port lot­ni­czy oto­czony lasem. Z góry jasne auto­strady przy­po­mi­nają jarzące się kable. Tereny przy dro­gach kryją się w mroku. Pola uprawne roz­cią­gają się nawet na obsza­rze metro­po­li­tal­nym. Oboje wra­cają dzi­siaj do tego cichego kraju, w któ­rym ludzie mają czy­stą wodę i mnó­stwo reguł. Do kraju zna­nego z wytrwa­ło­ści i edu­ka­cji. Wła­snego, uko­cha­nego kraju, któ­rego urodę doce­nia się dopiero wtedy, gdy się wyje­dzie z niego na chwilę. Wszę­dzie tutaj jest dużo prze­strzeni i świe­żego powie­trza, ale także patrzą­cych spode łba gbu­ro­wa­tych ludzi.
Samo­lot wysuwa pod­wo­zie, a ludzie wstrzy­mują oddech, dopóki nie poczują, że dotknął nim ziemi zwa­nej Fin­lan­dią.

Poniedziałek, 26 sierpnia

JAN

Śled­czy ma wra­że­nie, jakby po wylą­do­wa­niu spał jedy­nie przez dwie godziny. W tak­sówce poże­gnał się pośpiesz­nie z rów­nie zmę­czoną jak on Saaną i oboje poje­chali do swo­ich miesz­kań, żeby wypo­cząć. Gdy zna­lazł się w łóżku, ogar­nął go strach, że nie zmruży oka. I fak­tycz­nie tak się stało. Dopiero nad ranem zapadł w drzemkę gra­ni­czącą ze snem, ale na nic się to nie zdało, gdyż budzik w tele­fo­nie miał nasta­wiony już na pięt­na­ście po szó­stej. Teraz dosy­puje do pie­kiel­nie moc­nego espresso tro­chę brą­zo­wego cukru i pociera skro­nie. Nowy dzień – po dłuż­szym cza­sie znów jest sam, po dłuż­szym cza­sie znów we wła­snym domu i od razu idzie do pracy. Wypija kawę i obcho­dzi miesz­ka­nie, pró­bu­jąc sobie przy­po­mnieć, gdzie poło­żył rowe­rowy ekwi­pu­nek.
Mgła w gło­wie rzed­nie dopiero wtedy, gdy prze­jeż­dża dwa kilo­me­try. Oddy­cha głę­boko fiń­skim ożyw­czym powie­trzem i zauważa, że pach­nie ono już tro­chę wrze­śniem. Wyczuwa nadej­ście jesieni, cho­ciaż nie widać jesz­cze wyraź­nie jej oznak. Jest też zaska­ku­jąco cie­pło. W biu­rze zmie­nia spor­tową koszulkę na dżin­sową bluzę, nie bio­rąc prysz­nica. W roz­tar­gnie­niu rzuca akce­so­ria rowe­rowe na znisz­czoną sofę sto­jącą w kącie służ­bo­wego pokoju, kie­ru­jąc się jed­no­cze­śnie do kuchni. Róż­nica czasu wynosi jedy­nie dwie godziny, ale to ozna­cza, że dzi­siaj będzie musiał być sku­piony dłu­żej niż zwy­kle. Poza tym wszystko zaczyna się od zera. Nowa sze­fowa, powrót do codzien­no­ści. Zdą­żył wła­śnie posta­wić kawę na biurku, gdy kątem oka zauważa jakiś ruch. Ktoś idzie zde­cy­do­wa­nym kro­kiem w jego stronę, a on nawet bez patrze­nia wie, że to jego prze­ło­żona.
Kobieta kiwa do niego głową i siada na rogu biurka, nie poda­jąc mu ręki.
– Johanna Nie­mi­nen – przed­sta­wia się.
– Jan Leino.
– Teraz, gdy for­mal­no­ści mamy zała­twione, mogę ci zdra­dzić, że ludzie zazwy­czaj mówią na mnie Jone.
– Jasna sprawa – odpo­wiada śled­czy. – Mnie nazy­wają po pro­stu Janem. – Uśmie­cha się i unosi dłoń w geście powi­ta­nia. Johanna Nie­mi­nen. Jone. Jej prze­zwi­sko wryło mu się już w pamięć, ponie­waż dzwo­niła do niego bez­czel­nie w samym środku urlopu.
– Nie możemy tego dłu­żej odkła­dać. Porzą­dek dnia się zmie­nił. W Hel­sin­kach wyda­rzyło się coś i potrzebna jest nasza opi­nia – mówi sze­fowa. – Pierw­szy przy­pa­dek, odkąd obję­łam to sta­no­wi­sko. Już widzę, jak wszy­scy wstrzy­mują oddech i cze­kają, aż się zbłaź­nię. – Śmieje się, a Jan nie ma pew­no­ści, czy ona mówi poważ­nie. Przy­gląda się jej i nie może wymy­ślić żad­nej traf­nej odpo­wie­dzi. Nie jest ani tego samego, ani odmien­nego zda­nia. Jeżeli odnosi wła­ściwe wra­że­nie, to Jone chce go spro­wo­ko­wać, i jeśli da się zła­pać na haczyk, i zacznie jej przy­ta­ki­wać, to ona być może odwróci kota ogo­nem, a on znaj­dzie się w nie­mi­łej sytu­acji. Być może.
– Teraz chyba wszy­scy chcą grać w jed­nej dru­ży­nie – odpo­wiada Jana, czu­jąc się jak poli­tyk. Jone uśmie­cha się, doce­nia­jąc widocz­nie jego ostroż­ność.
– Sły­sza­łam, że jesteś jed­nym z naj­lep­szych śled­czych. Sprawy, w któ­rych pro­wa­dzi­łeś docho­dze­nie, zostały roz­wią­zane bez zarzutu, cho­ciaż jak na szefa za dużo pra­cu­jesz w tere­nie. Z rapor­tów wynika, że masz naprawdę nie­zły pro­cent roz­wią­za­nych przy­pad­ków – mówi Nie­mi­nen, wyma­chu­jąc jed­no­cze­śnie prawą nogą w szty­ble­cie. – Rozu­miem cię, ja też nie­na­wi­dzę biu­ro­kra­cji i jeśli mam być szczera, tej waszej kawy także – oświad­cza, poka­zu­jąc na trzy­many w ręku kubek.
Jan uśmie­cha się, widząc, że wybrała z szafki kuchen­nej ten z Simp­so­nami. Sie­dząc w fotelu, czuje, jak nowa dyrek­torka go obser­wuje, cho­ciaż stara się wyglą­dać na zre­lak­so­waną, a nawet bez­tro­ską osobę.
– Sto – mówi, patrząc jej pro­sto w oczy. Wie, że sprawy, które pro­wa­dził, zostały roz­wią­zane w stu pro­cen­tach.
– Panie Setko, mamy nowe domnie­mane zabój­stwo – oznaj­mia sze­fowa i wstaje. Zaczyna prze­cha­dzać się nie­spo­koj­nie tam i z powro­tem przed biur­kiem. – Wczo­raj na tere­nie rezer­watu przy­rody w Van­han­kau­pun­gin­lahti zna­le­ziono ciało mło­dego czło­wieka – dodaje, zatrzy­mu­jąc się. – Natknęła się na nie jakaś kobieta pod­czas jog­gingu. Zobo­wią­zała się, że na razie nie będzie o tym mówiła ani komen­to­wała tego publicz­nie. Tylko organy ści­ga­nia wie­dzą. Teren został natych­miast odgro­dzony.
Jan kiwa głową.
– Tą sprawą zaj­muje się wydział zabójstw poli­cji w Hel­sin­kach, roz­po­częli już docho­dze­nie. Tuż przed twoim przy­jaz­dem skon­tak­to­wała się ze mną pro­wa­dząca śledz­two i pytała, czy nie mógł­byś zer­k­nąć na sprawę i powie­dzieć, co o tym sądzisz.
– Dla­czego? – Jan nie może się powstrzy­mać, żeby nie zapy­tać. Poli­cja w Hel­sin­kach potrafi prze­cież dopro­wa­dzić każdą sprawę do końca, jak należy.
– Nie wiem. Ale to się szybko wyja­śni. Dzwo­niła jakaś Nurmi.
– Heidi Nurmi? – Śled­czy upew­nia się, czy dobrze usły­szał. To naj­zdol­niej­sza ze wszyst­kich mu zna­nych inspek­to­rów docho­dze­nio­wych. Co takiego zna­leźli w tym lesie, że ona potrze­buje wspar­cia Cen­tral­nego Biura Kry­mi­nal­nego i jesz­cze dobro­wol­nie prosi o pomoc? Może tęskni za nim? Poli­cjant uśmie­cha się w duchu.
– Wła­śnie ona – potwier­dza Jone. – Chcia­ła­bym, żebyś poje­chał na miej­sce odkry­cia zwłok i rozej­rzał się tro­chę. Dziwna śmierć, młody zna­le­ziony w lesie czło­wiek: nie brzmi to dobrze. Oczy­wi­ście chcie­li­by­śmy roz­wiać wszel­kie pogło­ski o paskud­nym zabój­stwie, cho­ciaż z dru­giej strony po to tu jeste­śmy. Ten przy­pa­dek wysyła sygnały alar­mowe, które wyczu­wam na kilo­metr.
Jan znów pota­kuje. Podoba mu się, że nowa sze­fowa mówi wprost i kon­kret­nie. Dopiero teraz przy­gląda się jej dokład­niej. Jest wyspor­to­wana, ciemne włosy, ładna twarz. Deli­katny maki­jaż i inte­li­gentny wzrok. Na ser­decz­nym palcu lewej dłoni wid­nieją dwie obrączki; jedna z nich ozdo­biona skrom­nym rzę­dem dia­men­tów. Kobieta ma chyba od czter­dzie­stu do pięć­dzie­się­ciu lat, oce­nia śled­czy, ale nawet nie pró­buje tego zapa­mię­tać.
– Popro­si­łam, żeby ci dostar­czono wszyst­kie zebrane do tej pory infor­ma­cje; będziesz mógł się od razu zapo­znać ze sprawą – mówi Jone, a on budzi swój kom­pu­ter, poru­sza­jąc spo­czy­wa­jącą na pod­kładce myszką.
– Od chwili zna­le­zie­nia zwłok upły­nęła nie­cała doba. Wczo­raj póź­nym wie­czo­rem prze­wie­ziono ciało do kost­nicy, ale tech­nicy na­dal prze­cze­sują teren. Wiemy tylko, że jest to męż­czy­zna, być może padł ofiarą prze­stęp­stwa. I twier­dzę tak dla­tego, że czuję to w kościach. Zwłoki leżały w lesie naj­wy­żej kilka dni. Cze­kamy na dokład­niej­sze wyniki.
– Z pew­no­ścią należy przy­pusz­czać, że ktoś już go szuka – komen­tuje śled­czy.
– Porów­nu­jemy dane zagi­nio­nych z pobraną próbką DNA – dodaje Jone, odcho­dząc od niego na kilka kro­ków.
Jan na­dal sie­dzi przy kom­pu­te­rze, zasta­na­wia­jąc się, czy nie powi­nien wstać i pójść za nią, ale rezy­gnuje.
– Dobrze – kwi­tuje, patrząc na zega­rek. Jeżeli w grę wcho­dzi jakaś zagi­niona nie­dawno osoba, toż­sa­mość zmar­łego ustali się w ciągu kilku godzin. Wypija łyk gorz­kiej kawy. Myśl o zabój­stwie także jest gorzka. To naj­gor­sze, co może się wyda­rzyć Finowi kocha­ją­cemu przy­rodę, uznaje w duchu. Młody czło­wiek, zna­le­ziony mar­twy na uczęsz­cza­nym tere­nie. Jak wska­zują sta­ty­styki, nawet w czte­rech na pięć przy­pad­ków śmierć mło­dych męż­czyzn jest spo­wo­do­wana albo samo­bój­stwem, albo nie­szczę­śli­wym wypad­kiem w sta­nie odu­rze­nia alko­ho­lo­wego.
– Jeżeli potwier­dzą się podej­rze­nia co do zabój­stwa i jeżeli zauwa­żysz w tej spra­wie coś dziw­nego, wystą­pię o to, żeby została ona w cało­ści prze­ka­zana CBK, bo nie mamy w zwy­czaju tylko zer­kać na coś – oznaj­mia Jone, zatrzy­mu­jąc się. – Z tego, co zro­zu­mia­łam, poprzedni przy­pa­dek także roz­wią­zano sku­tecz­nie przy współ­pracy z poli­cją w Hel­sin­kach. Możesz mi coś o tym opo­wie­dzieć? – pyta, a Jan patrzy na nią zdu­miony. Nowa sze­fowa mówi bez ogró­dek i rze­czowo, bez żad­nych pokręt­nych pod­tek­stów, a do tego naj­wi­docz­niej zapo­znała się z wcze­śniej­szymi pro­wa­dzo­nymi przez niego docho­dze­niami, które zakoń­czyły się cał­ko­wi­tym wyja­śnie­niem sprawy.
– Nie odmó­wię współ­pracy z kimś, kto należy do zespołu wydziału zabójstw poli­cji w Hel­sin­kach i nazywa się Nurmi – odpo­wiada śled­czy. – Nasz Saki też jest nie­za­stą­piony, a ja nie boję się pro­sić o pomoc, jeżeli są na nią środki – dodaje, spo­dzie­wa­jąc się przez chwilę gro­mów, ale te nie nad­cho­dzą.
– Jasne – oświad­cza Jone, przy­glą­da­jąc mu się. – Nie mam wcale ochoty mie­szać w dobrze funk­cjo­nu­ją­cym ukła­dzie. Jakby co, to ja tego nie powie­dzia­łam, ale na ogół łatwiej jest prze­pra­szać po fak­cie, niż uzy­skać ode mnie pozwo­le­nie wcze­śniej. Jak coś nie będzie dzia­łać albo zoba­czę, że środki są wyko­rzy­sty­wane nie­wła­ści­wie, to mimo oka­za­nego zaufa­nia jestem gotowa szybko wysa­dzić wszystko w powie­trze – stwier­dza, szcze­rząc zęby.
– Rozu­miem – odpo­wiada Jan, obmy­śla­jąc jed­no­cze­śnie, co robić dalej. Zapo­zna się z nowym przy­pad­kiem i jeżeli sytu­acja będzie tego wyma­gała, weź­mie udział w docho­dze­niu. Wydział kry­mi­nalny poli­cji w Hel­sin­kach już je roz­po­czął, więc szybko dołą­czy do nich, cho­ciaż nie lubi przy­glą­dać się nie­wy­ja­śnio­nej spra­wie, zanim ofi­cjal­nie nie mia­nują go pro­wa­dzą­cym śledz­two. Musiałby mieć jakieś dowody na co naj­mniej zamie­rzone zabój­stwo.
– A jeśli cho­dzi o zmar­łego – wraca do głów­nego tematu, cho­ciaż Jone skoń­czyła roz­mowę. – Są jakieś pod­stawy, by sądzić, że ten czło­wiek został zamor­do­wany?
Sze­fowa zatrzy­muje się i obraca na pię­cie.
– Każde w poło­wie urwane życie ozna­cza, że czło­wiek padł ofiarą jakie­goś tra­gicz­nego wyda­rze­nia – mówi. – W tym przy­padku naszą podejrz­li­wość budzą oko­licz­no­ści. Ciało znaj­do­wało się w lesie, a w pobliżu nie było żad­nych nale­żą­cych do zmar­łego rze­czy. Ple­caka, namiotu ani cze­goś podob­nego. Niczego, co pomo­głoby w usta­le­niu jego toż­sa­mo­ści. Nie można jesz­cze wyklu­czyć cał­ko­wi­cie samo­bój­stwa albo ataku cho­roby. Ciało leżało w swo­bod­nej pozy­cji na ziemi, więc nie­szczę­śliwy wypa­dek nie wcho­dzi w grę. Nie stwier­dzono żad­nych ran postrza­ło­wych ani od cio­sów nożem. Żad­nych śla­dów wska­zu­ją­cych na powie­sze­nie, ude­rze­nia. Niczego.
– Niczego? – upew­nia się Jan.
– Obec­nie nie mamy nic i to wła­śnie budzi moje podej­rze­nia.

 
Wesprzyj nas