Kto straszy w najmrocziejszych domach Ameryki? Niezwykła, reporterska podróż po nawiedzonych budynkach, parkach, szpitalach psychiatrycznych i nie tylko…


Duchy w starych hotelach, opuszczonych więzieniach i szpitalach – tego boimy się najbardziej. Ale dlaczego?

Colin Dickey wyrusza w podróż po Stanach Zjednoczonych, aby rozszyfrować zagadkę i odkryć magię przyciągania tych miejsc. Z bezgraniczną ciekawością wywołuje zmarłych, skupiając się na tym, jak my, żyjący, radzimy sobie z opowieściami o nich.

Jednocześnie przybliża historię Stanów Zjednoczonych przez pryzmat przywołanych opowieści, dając czytelnikom wnikliwy, reporterski obraz Ameryki na przestrzeni lat.

Urzekająca, przerażająca i niezwykle wnikliwa opowieść o tym, że nasze lęki, o których boimy się mówić w ciągu dnia, są tymi samymi historiami, które szepczemy w ciemności.

***

Zwabią was duchy, a zostaniecie dla historii.
„Booklist”

Ciary przechodzą… przewodnik autentycznie przyprawiający o gęsią skórkę, który po prostu trzeba mieć na Halloween.
„Book Page”

Colin Dickey
Ghostland. Ameryka i jej nawiedzone miejsca
Przekład: Jerzy Kozłowski
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 12 października 2022
 
 


OD AU­TO­RA

Ni­niej­sza ksi­ążka nie jest pró­bą udo­wod­nie­nia praw­dzi­wo­ści lub nie­praw­dzi­wo­ści ja­kich­kol­wiek re­la­cji o du­chach. Wi­ążą się z nimi py­ta­nia – dla nie­któ­rych fra­pu­jące, dla in­nych pro­ble­ma­tycz­ne lub zu­pe­łnie nie­cie­ka­we – do­ty­czące fi­zy­ki i me­ta­fi­zy­ki, teo­lo­gii i prze­sądów, zja­wisk na­tu­ral­nych i nad­na­tu­ral­nych, jed­na­kże one wszyst­kie osta­tecz­nie wra­ca­ją do wspól­ne­go punk­tu wy­jścia. Jak po­nad dwie­ście lat temu w li­ście do Ja­me­sa Bo­swel­la za­uwa­żył Sa­mu­el John­son: „Od stwo­rze­nia świa­ta upły­nęło pięć ty­si­ęcy lat, a nie wia­do­mo do­tąd, czy kie­dy­kol­wiek po­ja­wił się na zie­mi duch oso­by zma­rłej”. Nie ma ta­kie­go do­wo­du, któ­ry prze­ko­na­łby scep­ty­ka, po­dob­nie jak żad­ne ar­gu­men­ty scep­ty­ków nie za­chwie­ją wia­rą prze­ko­na­nych. Jak to ujął John­son: „Ro­zum świad­czy prze­ciw temu, ale uczu­cia są za tym”[1].

Ni­niej­sza ksi­ążka sku­pia się więc na kwe­stiach zwi­ąza­nych z ży­wy­mi. Jak so­bie ra­dzi­my z hi­sto­ria­mi o zma­rłych i ich du­chach? Jak za­miesz­ku­je­my prze­strze­nie, któ­re uwa­ża się za na­wie­dzo­ne, i jak się po nich po­ru­sza­my? Po­dob­ne py­ta­nia po­wsta­ją nie­za­le­żnie od tego, czy się w du­chy wie­rzy, czy też nie. Na­wet je­śli ktoś nie daje wia­ry prze­ka­zom o zja­wi­skach nad­przy­ro­dzo­nych, hi­sto­rie o du­chach i le­gen­dy o na­wie­dzo­nych miej­scach wci­ąż po­zo­sta­ją wa­żną częścią na­szej kul­tu­ry, po­zwa­la­ją nam się bo­wiem zmie­rzyć z prze­szło­ścią i tymi, któ­rzy żyli przed nami. Ksi­ążka ta zgłębia re­la­cje mi­ędzy miej­scem i opo­wie­ścią: ich wza­jem­ne za­le­żno­ści oraz to, jak jed­no po­ma­ga oży­wić dru­gie.

WPRO­WA­DZE­NIE
ANA­TO­MIA NA­WIE­DZE­NIA

Nowy Jork



Sier­pień 1933 roku na Lo­wer East Side na Man­hat­ta­nie. Na Wschod­niej Czwar­tej Uli­cy ba­wią się dzie­ci – krzy­czą i bie­ga­ją jak sza­lo­ne, bo trze­ba wy­ko­rzy­stać ostat­nie ty­go­dnie let­niej aury, za­nim na­sta­nie je­sień. Nie ma w tym ni­cze­go nie­zwy­kłe­go. Wtem otwie­ra­ją się drzwi domu pod nu­me­rem 29 i na schod­ki wy­cho­dzi sta­rusz­ka, wy­gląda na uli­cę i wy­ma­chu­jąc gwa­łtow­nie ręka­mi, roz­ka­zu­je dzie­ciom, żeby się uci­szy­ły. Wszy­scy ją roz­po­zna­ją, dzie­cia­ki i do­ro­śli: to Ger­tru­de Tre­dwell, któ­ra miesz­ka­ła w tym domu przez po­nad dzie­wi­ęćdzie­si­ąt lat. Uro­dzi­ła się w nim w roku 1840, pięć lat po za­ku­pie nie­ru­cho­mo­ści przez jej ojca. Jest wście­kła – mówi, że dzie­ci za­cho­wu­ją się o wie­le za gło­śno, i każe im się uspo­ko­ić. Ma­lu­chy cich­ną, od­wra­ca­ją się w stro­nę scho­dów wio­dących ku we­jściu do domu Ger­tru­de i spo­gląda­ją ze stra­chem na sta­rusz­kę, któ­ra cofa się do środ­ka i usa­tys­fak­cjo­no­wa­na za­my­ka drzwi.
W tym in­cy­den­cie nie ma ni­cze­go nie­zwy­kłe­go, może prócz fak­tu, że Ger­tru­de Tre­dwell od kil­ku ty­go­dni nie żyje.
Nie po raz ostat­ni wi­dzia­no ją wte­dy w domu przy Wschod­niej Czwar­tej. Kil­ka mie­si­ęcy po jej śmier­ci bu­dy­nek prze­sze­dł w ręce da­le­kie­go ku­zy­na, a jako że z Dol­ne­go Man­hat­ta­nu znik­nęła wi­ęk­szo­ść daw­nych re­zy­den­cji ku­piec­kich, nowy wła­ści­ciel po­sta­no­wił utwo­rzyć w domu Tre­dwel­lów mu­zeum i w 1936 roku udo­stęp­nił je zwie­dza­jącym. W na­stęp­nych la­tach do­szło do kil­ku­dzie­si­ęciu nie­wy­ja­śnio­nych in­cy­den­tów – w sta­rym do­mo­stwie dzia­ły się rze­czy na­praw­dę dziw­ne. Na po­cząt­ku lat osiem­dzie­si­ątych do drzwi za­dzwo­ni­li tu­ry­ści, któ­rzy tra­fi­li tam przy­pad­kiem. Ko­bie­ta w ko­stiu­mie z epo­ki po­in­for­mo­wa­ła ich uprzej­mie, że mu­zeum jest tego dnia nie­czyn­ne, i za­pro­po­no­wa­ła, żeby ła­ska­wie wró­ci­li kie­dy in­dziej. Gdy tu­ry­ści po ja­ki­mś cza­sie za­te­le­fo­no­wa­li, żeby za­py­tać o go­dzi­ny otwar­cia, do­wie­dzie­li się, że mu­zeum w chwi­li ich od­wie­dzin było czyn­ne, a poza tym nikt z pra­cow­ni­ków nie prze­bie­ra się w żad­ne ko­stiu­my. Wi­dy­wa­no też Ger­tru­de we wnętrzach domu – cza­sem coś nu­ci­ła, cza­sem gry­wa­ła na pia­ni­nie, ale za­wsze uka­zy­wa­ła się jako drob­na, sła­bo­wi­ta ko­bie­ta w sta­ro­mod­nej suk­ni.
Nie była zresz­tą sama. Jed­na z ko­biet od­wie­dza­jących mu­zeum la­tem 1995 roku twier­dzi­ła, że od­by­ła na pi­ętrze dłu­gą roz­mo­wę ze star­szym dżen­tel­me­nem w zno­szo­nym stro­ju, w ci­ężkiej we­łnia­nej ma­ry­nar­ce za­la­tu­jącej naf­ta­li­ną. Opo­wie­dział jej, jak się kie­dyś w tym domu miesz­ka­ło. Słu­cha­ła go przez kil­ka mi­nut, lecz gdy na mo­ment się od­wró­ci­ła, mężczy­zna gdzieś prze­pa­dł. Pó­źniej roz­po­zna­ła go na zdjęciach, któ­re jej po­ka­za­no: był to Sa­mu­el Le­nox Tre­dwell, brat Ger­tru­de, któ­ry zma­rł w 1921 roku[2].

Tego typu opo­wie­ści nie­sa­mo­wi­te zna­czą wi­ęcej, niż zwy­kle je­ste­śmy go­to­wi przy­znać. Je­śli chce­my na­praw­dę od­kryć dla sie­bie ja­kieś miej­sce, omi­ńmy che­łpli­we po­mni­ki i to­po­we atrak­cje tu­ry­stycz­ne i skie­ruj­my swe kro­ki od razu tam, gdzie stra­szy. Po­szu­kaj­my po­sęp­nych cmen­ta­rzy, zruj­no­wa­nych ho­te­li, opusz­czo­nych i roz­pa­da­jących się sta­rych szpi­ta­li. Od­cze­kaj­my do pó­łno­cy, by spraw­dzić, co się sta­nie. Da­ruj­my so­bie pa­trio­tycz­ne mowy i ofi­cjal­ne nar­ra­cje, wsłu­chaj­my się za to w noc­ne od­gło­sy. Nie trze­ba elek­tro­nicz­nych ga­dże­tów, żeby wy­chwy­cić gło­sy zma­rłych, wy­star­czy cier­pli­we ucho i otwar­ty umy­sł. Gdy za­cznie­my szu­kać, znaj­dzie­my je wszędzie.
„Opo­wia­da­my so­bie hi­sto­rie, żeby żyć”, na­pi­sa­ła kie­dyś Joan Di­dion i praw­da ta od­no­si się rów­nież do hi­sto­rii nie­sa­mo­wi­tych: opo­wia­da­my o zma­rłych, aże­by le­piej zro­zu­mieć ży­wych. Opo­wie­ści o du­chach w dużo wi­ęk­szym stop­niu niż zwy­kłe le­gen­dy miej­skie czy snu­te przy ogni­sku hi­sto­rie z dresz­czy­kiem od­sła­nia­ją kon­tu­ry na­szych nie­po­ko­jów, cha­rak­ter na­szych zbio­ro­wych lęków i pra­gnień, tego wszyst­kie­go, cze­go nie je­ste­śmy w sta­nie wy­ra­zić w inny spo­sób. Prze­szło­ść, o któ­rej bo­imy się mó­wić gło­śno w ja­snym świe­tle dnia, jest tą samą prze­szło­ścią, któ­ra za­cho­wa­ła się w wy­szep­ty­wa­nych w ciem­no­ści hi­sto­riach nie­sa­mo­wi­tych.
Opo­wie­ści o du­chach są tak sta­re jak na­sza cy­wi­li­za­cja, po­ja­wia­ją się w naj­wcze­śniej­szych epo­pe­jach i w ca­łym świe­cie sta­ro­żyt­nym. W jed­nym z li­stów rzym­ski pi­sarz Pli­niusz Młod­szy wspo­mi­na o domu na­wie­dzo­nym przez wid­mo „w po­sta­ci star­ca wy­chu­dłe­go i nędzą wy­cie­ńczo­ne­go, z dłu­gą opusz­czo­ną bro­dą, na­je­żo­nym wło­sem, kaj­da­ny na no­gach, ła­ńcu­chy na rękach dźwi­ga­ło i nie­mi wstrząsa­ło”[3]. Dom stał pu­sty, w ko­ńcu jed­nak wy­na­jął go fi­lo­zof Ate­no­dor. Pierw­szej nocy cze­kał na du­cha i pra­co­wał do­tąd, aż zja­wa się uka­za­ła.
Ate­no­dor, jak re­la­cjo­nu­je Pli­niusz, nie spie­szy się i gdy po­stać mu się ob­ja­wia, „ręką jej znak daje, aże­by co­kol­wiek za­cze­ka­ła, i znów się do ta­bli­czek bie­rze i ryl­ca”[4]. W ko­ńcu po­zwa­la zja­wie, by wy­pro­wa­dzi­ła go z domu na po­dwó­rze. Tam wid­mo na­gle zni­ka. Rano fi­lo­zof za­czy­na ko­pać w miej­scu, w któ­rym duch roz­pły­nął się w po­wie­trzu, i znaj­du­je tam sku­ty ła­ńcu­cha­mi szkie­let. Spra­wia po­rzu­co­nym daw­no szcząt­kom wła­ści­wy po­chó­wek i wid­mo prze­sta­je się uka­zy­wać.
Du­chy są po­mo­stem mi­ędzy prze­szło­ścią i te­ra­źniej­szo­ścią, prze­dzie­ra­ją się przez po­zor­nie nie­po­ko­na­ne ba­rie­ry śmier­ci i cza­su, by po­łączyć nas z czy­mś, co – jak sądzi­li­śmy – bez­pow­rot­nie prze­pa­dło. Dają nam na­dzie­ję na ży­cie po śmier­ci, dzi­ęki cze­mu po­ma­ga­ją upo­rać się z bó­lem po stra­cie bli­skich. Są obiet­ni­cą tego, że ze zma­rły­mi nie mu­si­my się że­gnać na za­wsze i że – jak w wy­pad­ku Ate­no­do­ra – spra­wy nie­do­ko­ńczo­ne za ży­cia mo­żna sfi­na­li­zo­wać pod po­sta­cią du­cha po śmier­ci.
Dla­te­go wła­śnie, mimo że w Sta­nach Zjed­no­czo­nych nie ma kil­ku­set­let­nich zam­ków ani ruin śre­dnio­wiecz­nych opactw, kraj ten jest tak samo na­wie­dza­ny przez du­chy jak inne za­kąt­ki świa­ta, a może na­wet bar­dziej. Zja­wy znaj­dzie­my na oka­za­łych plan­ta­cjach Po­łud­nia, na od­lud­nych te­re­nach rów­nin­nych sta­nów, w luk­su­so­wych ka­li­for­nij­skich ho­te­lach, w re­zy­den­cjach w sty­lu ko­lo­nial­nym na pó­łnoc­nym wscho­dzie. Prze­mie­rza­ją uli­ce pod­upa­dłych miast z tzw. pasa rdzy[1*], ta­kich jak De­tro­it i Buf­fa­lo, stra­szą w na­wie­dzo­nych mia­stach Po­łud­nia. Spo­tka­my je w opusz­czo­nych gór­ni­czych mia­stecz­kach i w tęt­ni­ącej ży­ciem me­tro­po­lii – No­wym Jor­ku.
We­dług jed­ne­go z son­da­ży 45 pro­cent Ame­ry­ka­nów wie­rzy w du­chy, a 30 pro­cent twier­dzi, że wi­dzia­ło je na wła­sne oczy[5]. I cho­ciaż wia­ra ta wy­kra­cza poza ramy, w ja­kich zwy­kle po­zo­sta­je­my, sta­ra­jąc się ob­ja­śniać świat – jest sprzecz­na z na­uką i kom­pli­ku­je re­li­gię – trud­no ją za­chwiać. To, że wci­ąż wie­rzy­my w du­chy, nie ba­cząc na scep­ty­cyzm na­sze­go ra­cjo­nal­ne­go umy­słu, do­wo­dzi, że w tych hi­sto­riach kry­je się coś, co jest klu­czo­we dla zro­zu­mie­nia ota­cza­jące­go nas świa­ta. Nie mo­że­my ich zi­gno­ro­wać, bo wie­my, że nio­są ze sobą coś wa­żne­go.

Mu­zeum Mer­chant’s Ho­use, daw­na ka­mie­ni­ca ku­piec­ka na Dol­nym Man­hat­ta­nie, tkwi sa­mot­nie po­śród miej­skie­go zgie­łku. Stoi w tym miej­scu od stu osiem­dzie­si­ęciu lat i nie­wy­klu­czo­ne, że po­stoi dru­gie tyle. Ścia­ny wci­ąż trzy­ma­ją się w pio­nie, ce­gły przy­wie­ra­ją moc­no do sie­bie, drew­nia­ne par­kie­ty ugi­na­ją się ła­god­nie pod sto­pa­mi, a w po­ko­jach gro­ma­dzą się du­chy.
Se­abu­ry Tre­dwell ku­pił ten dom w 1835 roku, gdy prze­sze­dł na eme­ry­tu­rę (był wła­ści­cie­lem du­żej fir­my han­dlu­jącej ar­ty­ku­ła­mi że­la­zny­mi)[6]. Spło­dził ośmio­ro dzie­ci, z któ­rych ostat­nie, Ger­tru­de, uro­dzi­ło się w 1840 roku w ty­mże domu, gdy Tre­dwell miał sze­śćdzie­si­ąt lat. Ger­tru­de nie wy­szła za mąż – był je­den kan­dy­dat do jej ręki, ojcu jed­nak nie po­do­ba­ło się jego ka­to­lic­kie wy­zna­nie – spędzi­ła więc swo­je ży­cie na Czwar­tej Uli­cy, pa­trząc, jak po ko­lei umie­ra­ją jej bra­cia i sio­stry, aż zo­sta­ła tyl­ko ona. Cały czas się sta­ra­ła, żeby dom wy­glądał do­kład­nie tak, jak to za­pla­no­wał Se­abu­ry, za­cho­wy­wa­ła jego dzie­wi­ęt­na­sto­wiecz­ny styl aż do 1933 roku, gdy zma­rła w wie­ku dzie­wi­ęćdzie­si­ęciu trzech lat. Jej ku­zyn za­mie­nił re­zy­den­cję w mu­zeum o na­zwie Mer­chant’s Ho­use, a du­chy po­dob­no przy­by­ły nie­dłu­go po­tem.
Mu­zeum jest do­sko­na­łym przy­kła­dem na­wie­dzo­ne­go ame­ry­ka­ńskie­go do­mo­stwa. Z ze­wnątrz pre­zen­tu­je się ma­je­sta­tycz­nie, wy­twor­nie, ema­nu­jąc pod­nisz­czo­ną ele­gan­cją. Drzwi fron­to­we za­pra­sza­ją do środ­ka, a jed­no­cze­śnie zda­ją się coś ukry­wać. Podło­gi skrzy­pią bez ostrze­że­nia, cho­ciaż ni­ko­go tam nie ma. Sta­re drew­no jest prze­si­ąk­ni­ęte wil­go­cią, jak gdy­by ścia­ny i par­kie­ty wci­ąż od­dy­cha­ły. To naj­star­sza w No­wym Jor­ku ka­mie­ni­ca z pia­skow­co­wą ele­wa­cją (ang. brown­sto­ne) i jed­no­cze­śnie ory­gi­nal­nym ume­blo­wa­niem na­le­żącym do pier­wot­nych wła­ści­cie­li. Wszędzie do­oko­ła wzno­szą się lśni­ące szkla­no-sta­lo­we wie­że na­szych cza­sów, w któ­rych nie­ustan­nie tęt­ni ży­cie.
Wcho­dząc do domu, któ­re­go miesz­ka­ńcy od daw­na nie żyją, nie­trud­no od­nie­ść wra­że­nie, że prze­no­si­my się w cza­sie. W tak wy­słu­żo­nym bu­dyn­ku ła­two też po­czuć, że coś tu jest nie do ko­ńca w po­rząd­ku: nie­wi­dzial­na obec­no­ść, ślad cze­goś, co nie pa­su­je. Go­ście mu­zeum opo­wia­da­li o „zim­nych stre­fach”[2*] lub dziw­nych smu­gach roz­pro­szo­ne­go świa­tła, z któ­rych część uda­ło się uchwy­cić na zdjęciach. Ba­da­cze zja­wisk pa­ra­nor­mal­nych prze­pro­wa­dza­li tam se­sje EVP[3*]: w pu­stym po­ko­ju włącza­li ma­gne­to­fon i za­da­wa­li py­ta­nia, by po­tem od­two­rzyć na­gra­nie w na­dziei, że du­chy im od­po­wie­dzia­ły. Pod­czas kil­ku ta­kich se­sji za­re­je­stro­wa­no sła­by, stłu­mio­ny dźwi­ęk – w opi­nii nie­któ­rych głos z tam­te­go świa­ta.
Scep­ty­ko­wi ła­two zbyć i zba­ga­te­li­zo­wać po­dob­ne zja­wi­ska. Zda­rze­nie pa­ra­nor­mal­ne bez to­wa­rzy­szącej mu hi­sto­rii jest ulot­ne. Tym, co przy­da­je mu „praw­dzi­wo­ści” i trwa­ło­ści, przy­naj­mniej w pew­nym sen­sie, jest hi­sto­ria, opo­wie­ść, któ­ra po­zwa­la owe­mu zja­wi­sku za­ko­rze­nić się w zbio­ro­wej świa­do­mo­ści. Po­czu­cie nie­sa­mo­wi­to­ści – że coś jest nie­zu­pe­łnie w po­rząd­ku, że do­szło do ja­kie­goś drob­ne­go za­chwia­nia – do­ma­ga się wy­ja­śnie­nia. Szu­ka­jąc go, często zwra­ca­my się ku du­chom. Hi­sto­ria o du­chach nie spo­wo­du­je, że po­czu­cie nie­sa­mo­wi­to­ści znik­nie, ale może – ni­czym małż two­rzący per­łę wo­kół ziarn­ka pia­sku – prze­kszta­łcić je w coś bar­dziej sta­bil­ne­go, mniej nie­po­ko­jące­go.
An­giel­skie sło­wo haun­ting, czy­li „na­wie­dza­nie”, na dłu­go za­nim za­częto je ko­ja­rzyć z du­cha­mi, ozna­cza­ło po pro­stu „od­wie­dzać coś re­gu­lar­nie”, tak jak na­sto­lat­ki od­wie­dza­ją park, a ama­to­rzy al­ko­ho­lu bary[4*]. Ka­mie­ni­ca Tre­dwel­lów i po­dob­ne jej domy mogą być za­tem na­wie­dzo­ne w tym wła­śnie sen­sie, na­zna­czo­ne po­zo­sta­ło­ścia­mi daw­nych czyn­no­ści, ry­sa­mi w podło­gach i ścia­nach – tak jak­by ana­li­zu­jąc te śla­dy, mo­żna było po­znać co­dzien­ne zwy­cza­je lu­dzi, któ­rzy w nich miesz­ka­li.
Zja­wy w Mer­chant’s Ho­use wy­ła­nia­ją się nie tyl­ko z uczu­cia nie­sa­mo­wi­to­ści, ja­kie nas ogar­nia pod wpły­wem skrzy­pi­ące­go drew­na i za­byt­ko­wej ar­chi­tek­tu­ry, lecz ta­kże z opo­wie­ści o nie­gdy­siej­szych miesz­ka­ńcach, któ­re la­ta­mi były prze­ka­zy­wa­ne z ust do ust i cza­sem ubar­wia­ne, by zwi­ęk­szyć ich dra­ma­tyzm. W opo­wie­ściach o Ger­tru­de pod­kre­śla się, że ni­g­dy nie wy­szła za mąż; że kie­dy oj­ciec nie za­ak­cep­to­wał je­dy­ne­go za­lot­ni­ka, ja­kie­go mia­ła, przy­rze­kła mu, że będzie miesz­kać w tym domu sa­mot­nie. Sta­ra pan­na, po­słusz­na ży­cze­niom ojca na­wet po jego śmier­ci, wy­da­je się po­sta­cią tra­gicz­ną, wręcz na gra­ni­cy obłędu. Stra­szy­ła w Mer­chant’s Ho­use jesz­cze przed swo­ją śmier­cią – roz­chwia­na emo­cjo­nal­nie, sa­mot­na, nie­zdol­na za­po­mnieć o lo­jal­no­ści wo­bec ro­dzi­ca.
Z ko­lei jej brat Sa­mu­el, któ­ry ni­g­dy ni­cze­go nie osi­ągnął i zo­stał wy­dzie­dzi­czo­ny przez ro­dzi­nę, na­zy­wa­ny jest czar­ną owcą. To odro­bi­nę nie­spra­wie­dli­we. Sa­mu­el po­sze­dł w śla­dy ojca i zo­stał kup­cem; han­dlo­wał por­ce­la­ną i na­czy­nia­mi sto­ło­wy­mi, choć nie uda­ło mu się po­wtó­rzyć suk­ce­su Se­abu­ry’ego. Zo­stał wy­kre­ślo­ny z te­sta­men­tu ojca głów­nie z po­wo­du dłu­gów, ja­kie za­ci­ągnął w la­tach po woj­nie se­ce­syj­nej. (Se­abu­ry utwo­rzył je­dy­nie trust dla cór­ki Sa­mu­ela). Ale le­gen­dy zwi­ąza­ne z Mer­chant’s Ho­use wy­ol­brzy­mia­ją na­pi­ęcie i roz­mia­ry ro­dzin­ne­go spo­ru, ucie­ka­jąc się do me­lo­dra­ma­tycz­nych ka­ry­ka­tur. Wi­zja du­cha Sa­mu­ela jest dużo bar­dziej eks­cy­tu­jąca i strasz­na, je­śli za­ło­ży się, że przy­był zza gro­bu upo­mnieć się o na­le­żne mu dzie­dzic­two.
Ger­tru­de Tre­dwell, sta­ra pan­na, któ­ra zda­wa­ła się nie przyj­mo­wać do wia­do­mo­ści upły­wu cza­su w miej­scu tak dy­na­micz­nym i zmien­nym jak Nowy Jork, ucie­le­śnia cały sze­reg wy­obra­żeń i lęków zwi­ąza­nych z ko­bie­ta­mi, ży­ciem do­mo­wym i no­wo­cze­sno­ścią. Po­dob­nie w du­chu ob­dar­te­go Sa­mu­ela Tre­dwel­la od­naj­du­je­my hi­sto­rię wy­dzie­dzi­cze­nia i oj­cow­skie­go roz­cza­ro­wa­nia, któ­ra od­zwier­cie­dla spo­sób, w jaki na­sza kul­tu­ra trak­tu­je mężczyzn nie­od­po­wia­da­jących pew­nym ide­ałom męsko­ści. Do­dać do tego na­le­ży por­tret de­spo­ty Se­abu­ry’ego, a wte­dy Mer­chant’s Ho­use pod­su­wa nam nie­po­ko­jący ob­ra­zek ame­ry­ka­ńskiej ro­dzi­ny, sprzecz­ny z usta­lo­ny­mi wy­obra­że­nia­mi o tym, jak po­win­ni się za­cho­wy­wać oj­ciec i jego dzie­ci.
Oprócz zja­wisk pa­ra­nor­mal­nych sta­re bu­dyn­ki na­wie­dza­ją ta­kże wspo­mnie­nia: o tych, któ­rzy kie­dyś je za­miesz­ki­wa­li, oraz te, któ­re my wno­si­my. Osta­tecz­nie je­ste­śmy na­ucze­ni łączyć pa­mi­ęć i prze­strzeń. Mniej wi­ęcej w tych sa­mych cza­sach, gdy Pli­niusz Młod­szy pi­sał o na­wie­dzo­nym domu Ate­no­do­ra, wiel­cy mów­cy – Cy­ce­ro, a po­tem Kwin­ty­lian – opra­co­wa­li tech­ni­kę po­zwa­la­jącą za­pa­mi­ęty­wać duże ilo­ści in­for­ma­cji, zwa­ną „pa­ła­cem pa­mi­ęci”[7]. Za­miast pró­bo­wać utrwa­lić coś w pa­mi­ęci bez­po­śred­nio, mo­żna so­bie wy­obra­zić dom i „umie­ścić” ró­żne części in­for­ma­cji w po­szcze­gól­nych po­ko­jach. Na przy­kład pierw­szy punkt prze­mó­wie­nia umiesz­cza się w holu we­jścio­wym, dru­gi w pierw­szym po­ko­ju i tak da­lej. By od­two­rzyć całą prze­mo­wę, ora­tor musi po pro­stu „prze­jść” przez dom w swo­im umy­śle i re­kon­stru­ować jej ko­lej­ne frag­men­ty, prze­mie­rza­jąc po­ko­je. Ta tech­ni­ka wska­zu­je, że pa­mi­ęć jest w pew­nym stop­niu prze­strzen­na, a przy­naj­mniej przy­sto­so­wa­na do prze­strzen­ne­go funk­cjo­no­wa­nia: na­sze mó­zgi pra­cu­ją w taki spo­sób, że przy­pi­su­ją war­to­ści lub zna­cze­nia men­tal­ne miej­scom, któ­re od­wie­dza­my.
I tak jak wy­my­ślo­ne bu­dow­le mogą być przy­dat­ne w za­pa­mi­ęty­wa­niu in­for­ma­cji, praw­dzi­we, ma­te­rial­ne domy mogą mieć wła­sną pa­mi­ęć – na­wet je­śli sta­no­wi ona tyl­ko na­szą pro­jek­cję. Na­wie­dzo­ny dom jest urze­czy­wist­nio­nym pa­ła­cem pa­mi­ęci: fi­zycz­ną prze­strze­nią prze­cho­wu­jącą wspo­mnie­nia, któ­re w prze­ciw­nym ra­zie ule­gły­by za­po­mnie­niu lub za­cho­wa­ły się je­dy­nie we frag­men­tach. Pod nie­wi­dzial­nym ci­ęża­rem tych wspo­mnień i zwy­cza­ja­mi tych, któ­rzy kie­dyś za­miesz­ki­wa­li te miej­sca, wy­czu­wa­my drże­nie zjaw.

Du­chy, jak pi­sze hi­sto­ryk Tho­mas W. La­qu­eur, są „wy­obra­że­niem nie­wy­obra­żal­ne­go: zma­rłych, któ­rzy gdzieś prze­by­wa­ją”[8]. W świe­cie, w któ­rym nie­mal ka­żdą chwi­lę ży­cia fo­to­gra­fu­je się, za­pi­su­je i do­ku­men­tu­je, fra­pu­ją nas te luki z prze­szło­ści. Po­szu­ki­wa­nie du­chów może być pró­bą zre­kon­stru­owa­nia tego, co utra­co­ne. Prze­sie­wa­jąc czas, aże­by wy­do­być z nie­go za­wie­ru­szo­ne lub za­po­mnia­ne hi­sto­rie, na­słu­chu­je­my gło­sów pro­szących o pa­mi­ęć. Opo­wie­ści nie­sa­mo­wi­te krążą wo­kół nie­do­ko­ńczo­nych spraw, ze­rwa­nych zwi­ąz­ków, rze­czy nie­wy­ja­śnio­nych. Pro­po­nu­ją al­ter­na­tyw­ny ro­dzaj hi­sto­rii i wy­do­by­wa­ją na pierw­szy plan to wszyst­ko, co w in­nym wy­pad­ku zo­sta­ło­by po­mi­ni­ęte. Po­zwa­la­ją po­ru­szać wąt­ki, o któ­rych nor­mal­nie roz­ma­wiać nam nie wol­no; są za­ka­za­ną prze­szło­ścią, bez­piecz­nie – jak sądzi­li­śmy – za­mu­ro­wa­ną. Wy­pe­łnia­ją luki i przy oka­zji po­ma­ga­ją uśmie­rzyć na­sze lęki, do­star­cza­jąc wy­ja­śnień po la­tach. Tak jak ży­cie Ger­tru­de Tre­dwell jest źró­dłem krążących na jej te­mat hi­sto­rii, tak le­gen­da o du­chu na­da­je sens jej eg­zy­sten­cji. Dzi­ęki hi­sto­riom nie­sa­mo­wi­tym mo­żna uzu­pe­łnić nie­kom­plet­ne, frag­men­ta­rycz­ne lub nie­ocze­ki­wa­ne aspek­ty czy­je­jś bio­gra­fii.
W swo­jej pra­cy na te­mat opo­wie­ści nie­sa­mo­wi­tych z do­li­ny rze­ki Hud­son w sta­nie Nowy Jork Ju­dith Ri­chard­son opi­su­je, jak to w szcze­gól­no­ści je­den duch zmie­niał kszta­łt wraz z upły­wem dzie­si­ęcio­le­ci, od­po­wia­da­jąc na po­trze­by ró­żnych cza­sów[9]. Przez po­nad dwie­ście lat miesz­ka­ńcy wio­ski Le­eds do­no­si­li, że uka­zu­je im się upior­ne wid­mo ko­nia ga­lo­pu­jące­go głów­ną dro­gą i wlo­kące­go za sobą mło­dą ko­bie­tę. Ta hi­sto­ria w swej naj­bar­dziej pod­sta­wo­wej for­mie opo­wia­da o okrut­nym panu, któ­ry za­bił mło­dą słu­żącą za ja­kąś drob­ną prze­wi­nę. Gdy w po­wie­ści The Su­ther­lands (Su­ther­lan­do­wie) z 1862 roku wspo­mnia­ła o niej pi­sar­ka Mi­riam Co­les Har­ris, ofia­rą była nie­wol­ni­ca o afro­in­dia­ńskich ko­rze­niach. Har­ris wy­ko­rzy­sta­ła ją, by stwo­rzyć przy­po­wie­ść na wzór Cha­ty wuja Toma i pod­dać kry­ty­ce nie tyl­ko in­sty­tu­cję nie­wol­nic­twa, lecz ta­kże bia­łą lud­no­ść Pó­łno­cy za wspó­łu­dział w tym pro­ce­de­rze. W 1896 roku ta sama zja­wa po­ja­wia się w ksi­ążce My­ths and Le­gends of Our Own Land (Mity i le­gen­dy na­szej oj­czy­zny) Char­le­sa M. Skin­ne­ra, te­raz jed­nak jest bia­łą imi­grant­ką z Eu­ro­py, co od­zwier­cie­dla za­in­te­re­so­wa­nie Skin­ne­ra ró­żni­ca­mi kla­so­wy­mi i wal­ką pro­le­ta­ria­tu. We wspó­łcze­snych wer­sjach tej hi­sto­rii bra­ku­je już tła po­li­tycz­ne­go, na przy­kład w wy­da­nej w 2002 roku ksi­ążce przy­wo­łu­jącej le­gen­dę z Le­eds o et­nicz­nym dzie­dzic­twie nie­wol­ni­cy w ogó­le się nie wspo­mi­na, a ró­żni­ce kla­so­we są ze­pchni­ęte na dal­szy plan[10]. Jej pan jest wci­ąż okrut­ny i bez­dusz­ny, jawi się już jed­nak jako in­dy­wi­du­al­ne wcie­le­nie zła, a nie re­pre­zen­tant ze­psu­tej kla­sy spo­łecz­nej.
Ana­li­za tego, jak i dla­cze­go wraz z upły­wem cza­su zmie­nia­ją się hi­sto­rie o du­chach, może do­star­czyć spo­ro in­for­ma­cji o na­szych spo­so­bach mie­rze­nia się z lęka­mi i oba­wa­mi. Na­wet je­śli opo­wie­ści te opie­ra­ją się na fak­tach, za­nim za­wład­ną na­szą wy­obra­źnią, zo­sta­ją często zna­cząco udra­ma­ty­zo­wa­ne i za­fa­łszo­wa­ne, a wy­ło­wie­nie owych zmian jest klu­czo­we dla zro­zu­mie­nia tego, jak du­chy kszta­łtu­ją na­sze re­la­cje z prze­szło­ścią.
Lu­bi­my po­strze­gać Sta­ny Zjed­no­czo­ne jako jed­no­li­tą, spój­ną ca­ło­ść ba­zu­jącą na po­stępie i nie­prze­rwa­nym do­sko­na­le­niu się w cno­cie, gdzie hi­sto­ria od­zwier­cie­dla ci­ągłe dąże­nie do osi­ągni­ęcia spra­wie­dli­wo­ści spo­łecz­nej – jed­nak wszech­obec­no­ść du­chów su­ge­ru­je coś in­ne­go. Zja­wy, któ­re na­wie­dza­ją na­sze lasy, cmen­ta­rze, domy oraz mia­sta, po­ja­wia­ją się w chwi­lach nie­po­ko­ju i wska­zu­ją na nie­sta­bil­no­ść na­ro­do­wej i lo­kal­nej to­żsa­mo­ści. Hi­sto­ria o du­chach jest tym, co Freud na­zy­wał „po­wro­tem wy­par­te­go”[11], gdy coś, o czym wo­le­li­by­śmy za­po­mnieć, po­wra­ca w in­nej po­sta­ci – ta­kiej jak słyn­na „freu­dow­ska po­my­łka” (sam na­zy­wał ją pa­ra­prak­sją) – i ujaw­nia coś, co ukry­li­śmy głębo­ko w nie­świa­do­mo­ści.
Ame­ry­ka­ńskie hi­sto­rie nie­sa­mo­wi­te są same w so­bie sna­mi (lub kosz­ma­ra­mi) na­ro­du, freu­dow­ski­mi po­my­łka­mi ca­łych spo­łecz­no­ści: to nie­wy­god­ne i nie­pro­szo­ne echa cze­goś, co uwa­ża­li­śmy za daw­no mi­nio­ne i te­raz już nie­istot­ne. Pod­czas gdy hi­sto­rię Ame­ry­ki przed­sta­wia się w szko­łach jako se­rię wiel­kich, do­nio­słych prze­ło­mów, opo­wie­ści nie­sa­mo­wi­te trak­tu­ją o nie­uka­ra­nych zbrod­niach i po­stęp­kach, któ­re bu­dzą w nas po­czu­cie winy. Pro­po­nu­ją wy­ja­śnie­nie tego, co po­zor­nie nie­wy­ja­śnial­ne, zaj­mu­ją się nie­spra­wie­dli­wo­ścia­mi po fak­cie i dają wy­raz na­szym nie­wy­po­wie­dzia­nym pra­gnie­niom i lękom. Mogą też rów­nie ła­two wpy­chać rze­czy­wi­sto­ść z po­wro­tem w usta­lo­ne ramy, za­stępu­jąc jej cha­os wy­tar­ty­mi kli­sza­mi i miej­ski­mi le­gen­da­mi. Ży­je­my w kra­ju za­pa­trzo­nym w przy­szło­ść, tyle że mie­wa on kło­po­ty z roz­li­cza­niem się z prze­szło­ścią lub czy­na­mi na­szych przod­ków. Świat du­chów sta­je się za­tem jesz­cze jed­ną are­ną, na któ­rej mo­żna się zmie­rzyć ze wsty­dli­wy­mi roz­dzia­ła­mi ame­ry­ka­ńskiej hi­sto­rii, ta­ki­mi jak nie­wol­nic­two czy eks­ter­mi­na­cja lud­no­ści in­dia­ńskiej, i po­now­nie je osądzić. Nie­wy­god­ne praw­dy, po­grze­ba­ne ta­jem­ni­ce, pod­wa­ża­ne nar­ra­cje: hi­sto­rie nie­sa­mo­wi­te wy­ła­nia­ją się z kra­iny cie­ni, są od­po­wie­dzią na to, co za­gad­ko­we i nie do ko­ńca prze­pra­co­wa­ne.

Przez kil­ka lat pod­ró­żo­wa­łem po kra­ju i na­słu­chi­wa­łem du­chów. A nie ma ta­kie­go mia­sta, mia­stecz­ka, ta­kiej wio­ski na ame­ry­ka­ńskiej zie­mi, gdzie nie by­ło­by ich pe­łno. Za­cząłem od naj­słyn­niej­szych na­wie­dzo­nych miejsc, któ­re za­wład­nęły wy­obra­źnią na­ro­du, a ich le­gen­dy wy­da­ją się naj­bar­dziej no­śne. Szu­ka­łem du­chów, któ­rych hi­sto­rie prze­ma­wia­ją szcze­gól­nie moc­no do świa­do­mo­ści Ame­ry­ka­nów, a jed­no­cze­śnie są zwi­ąza­ne z kon­kret­ny­mi bu­dyn­ka­mi.
Nie za­wsze wie­dzia­łem od razu, co mnie do da­ne­go miej­sca przy­wa­bi­ło. Cza­sem po pro­stu obec­no­ść w ja­ki­mś bu­dyn­ku – na przy­kład noc spędzo­na w na­wie­dzo­nym ho­te­lu – wy­star­czy­ła, że­bym za­pra­gnął do­wie­dzieć się o nim cze­goś wi­ęcej. Duża część ni­niej­szej ksi­ążki jest efek­tem wsłu­chi­wa­nia się w ró­żne hi­sto­rie nie­sa­mo­wi­te, lecz ta­kże w same bu­dow­le, mogą one bo­wiem wy­da­wać się żywe i in­try­gu­jące z ra­cji swe­go wie­ku lub ory­gi­nal­nej ar­chi­tek­tu­ry. Po ka­żdym domu, któ­re­go kon­struk­cja od­bie­ga nie­co od nor­my, naj­częściej krążą zja­wy. Wy­da­je się, że język du­chów stał się wa­żnym (choć abs­trak­cyj­nym) spo­so­bem mó­wie­nia o kon­kret­nym miej­scu i jego ar­chi­tek­tu­rze.
Ró­żne mia­sta i obiek­ty za­byt­ko­we w ca­łych Sta­nach Zjed­no­czo­nych ob­wiesz­cza­ją gło­śno, że mają naj­wi­ęcej zjaw na metr sze­ścien­ny oraz naj­wy­ższą ak­tyw­no­ść pa­ra­nor­mal­ną, chcą bo­wiem za­słu­żyć na mia­no „naj­częściej na­wie­dza­nych przez du­chy”. Ka­żde wi­ęk­sze mia­sto w USA ofe­ru­je ghost tour – wy­ciecz­kę, pod­czas któ­rej mo­żna po­lo­wać na zim­ne stre­fy lub wi­bra­cje pola elek­tro­ma­gne­tycz­ne­go czy w inny spo­sób szu­kać do­wo­dów na ist­nie­nie zja­wisk nad­na­tu­ral­nych. Trend ten z cza­sem za­częto na­zy­wać „mrocz­ną tu­ry­sty­ką” i bra­nża ta dy­na­micz­nie się roz­wi­ja. Jak wy­ja­śnia geo­graf Glenn Gen­try, ogląda­nie na­wie­dzo­nych miejsc jest po­pu­lar­ne wśród tu­ry­stów, bo „dają one do­stęp do nie­ofi­cjal­nej wie­dzy, bru­dów i za­ku­li­so­wych ta­jem­nic”[12]. Są to za­tem plot­ki o ce­le­brytach w wer­sji hi­sto­rycz­nej, nie­oby­czaj­na sfe­ra prze­szło­ści, a ci­ągnie nas do nich, bo stan­dar­do­wa hi­sto­ria często tyle samo ujaw­nia, co przy­sła­nia.
W po­szu­ki­wa­niu tej dru­giej hi­sto­rii – za­sło­ni­ętej, za­po­mnia­nej i zby­wa­nej – prze­pro­wa­dzi­łem roz­mo­wy z po­szu­ki­wa­cza­mi du­chów i spi­ry­ty­sta­mi, hi­sto­ry­ka­mi lo­kal­nych spo­łecz­no­ści i kon­ser­wa­to­ra­mi za­byt­ków. Czy­ta­łem pra­ce aka­de­mic­kie i tan­det­ne prze­wod­ni­ki, po­rów­ny­wa­łem le­gen­dy z hi­sto­rycz­ny­mi za­pi­ska­mi, usi­łu­jąc do­ko­pać się do ge­ne­alo­gii kon­kret­nych du­chów i po­wo­dów, dla któ­rych po­ko­cha­li­śmy te, a nie inne hi­sto­rie. Co spra­wia, że ja­kieś miej­sce jest na­wie­dzo­ne? Kie­dy skrzy­pi­ąca klep­ka sta­je się czy­mś wi­ęcej niż tyl­ko skrzy­pi­ącą klep­ką? I co się czai za hi­sto­ria­mi o du­chach? Sta­ra pan­na za­mkni­ęta w nisz­cze­jącym domu, skrzyw­dzo­na nie­wol­ni­ca na plan­ta­cji, któ­rej du­sza nie może za­znać spo­ko­ju – co pró­bu­ją nam po­wie­dzieć zza gro­bu?
Od­po­wie­dzi nie kry­ją się wy­łącz­nie w do­mach, ale też w ho­te­lach i wi­ęzie­niach, na mo­stach i cmen­ta­rzach. Cho­ciaż praw­do­po­do­bie­ństwo wy­stępo­wa­nia du­chów jest wi­ęk­sze w bu­dyn­kach miesz­kal­nych, inne miej­sca też mogą nam opo­wie­dzieć swo­ją hi­sto­rię. Ni­niej­sza ksi­ążka prze­cho­dzi od prze­strze­ni pry­wat­nych do tych o cha­rak­te­rze pu­blicz­nym – skle­pów, lo­ka­li, in­sty­tu­cji, a w ko­ńcu do ca­łych miast. Ja­kie ta­jem­ni­ce skry­wa­ją mia­stecz­ka? Dla­cze­go du­chy nie od­cho­dzą, gdy bu­dyn­ki opusz­cza­ją ich żywi miesz­ka­ńcy?
Ana­li­za miej­sco­wych hi­sto­rii o du­chach – skąd po­cho­dzą, jak ewo­lu­owa­ły, jak się je opo­wia­da – może nam spo­ro wy­ja­wić o rze­ko­mo za­mkni­ętej i wy­ja­śnio­nej prze­szło­ści.

 

 
Wesprzyj nas