Kto straszy w najmrocziejszych domach Ameryki? Niezwykła, reporterska podróż po nawiedzonych budynkach, parkach, szpitalach psychiatrycznych i nie tylko…
Duchy w starych hotelach, opuszczonych więzieniach i szpitalach – tego boimy się najbardziej. Ale dlaczego?
Colin Dickey wyrusza w podróż po Stanach Zjednoczonych, aby rozszyfrować zagadkę i odkryć magię przyciągania tych miejsc. Z bezgraniczną ciekawością wywołuje zmarłych, skupiając się na tym, jak my, żyjący, radzimy sobie z opowieściami o nich.
Jednocześnie przybliża historię Stanów Zjednoczonych przez pryzmat przywołanych opowieści, dając czytelnikom wnikliwy, reporterski obraz Ameryki na przestrzeni lat.
Urzekająca, przerażająca i niezwykle wnikliwa opowieść o tym, że nasze lęki, o których boimy się mówić w ciągu dnia, są tymi samymi historiami, które szepczemy w ciemności.
Zwabią was duchy, a zostaniecie dla historii.
„Booklist”
Ciary przechodzą… przewodnik autentycznie przyprawiający o gęsią skórkę, który po prostu trzeba mieć na Halloween.
„Book Page”
Ghostland. Ameryka i jej nawiedzone miejsca
Przekład: Jerzy Kozłowski
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 12 października 2022
OD AUTORA
Niniejsza książka nie jest próbą udowodnienia prawdziwości lub nieprawdziwości jakichkolwiek relacji o duchach. Wiążą się z nimi pytania – dla niektórych frapujące, dla innych problematyczne lub zupełnie nieciekawe – dotyczące fizyki i metafizyki, teologii i przesądów, zjawisk naturalnych i nadnaturalnych, jednakże one wszystkie ostatecznie wracają do wspólnego punktu wyjścia. Jak ponad dwieście lat temu w liście do Jamesa Boswella zauważył Samuel Johnson: „Od stworzenia świata upłynęło pięć tysięcy lat, a nie wiadomo dotąd, czy kiedykolwiek pojawił się na ziemi duch osoby zmarłej”. Nie ma takiego dowodu, który przekonałby sceptyka, podobnie jak żadne argumenty sceptyków nie zachwieją wiarą przekonanych. Jak to ujął Johnson: „Rozum świadczy przeciw temu, ale uczucia są za tym”[1].
Niniejsza książka skupia się więc na kwestiach związanych z żywymi. Jak sobie radzimy z historiami o zmarłych i ich duchach? Jak zamieszkujemy przestrzenie, które uważa się za nawiedzone, i jak się po nich poruszamy? Podobne pytania powstają niezależnie od tego, czy się w duchy wierzy, czy też nie. Nawet jeśli ktoś nie daje wiary przekazom o zjawiskach nadprzyrodzonych, historie o duchach i legendy o nawiedzonych miejscach wciąż pozostają ważną częścią naszej kultury, pozwalają nam się bowiem zmierzyć z przeszłością i tymi, którzy żyli przed nami. Książka ta zgłębia relacje między miejscem i opowieścią: ich wzajemne zależności oraz to, jak jedno pomaga ożywić drugie.
WPROWADZENIE
ANATOMIA NAWIEDZENIA
Nowy Jork
Sierpień 1933 roku na Lower East Side na Manhattanie. Na Wschodniej Czwartej Ulicy bawią się dzieci – krzyczą i biegają jak szalone, bo trzeba wykorzystać ostatnie tygodnie letniej aury, zanim nastanie jesień. Nie ma w tym niczego niezwykłego. Wtem otwierają się drzwi domu pod numerem 29 i na schodki wychodzi staruszka, wygląda na ulicę i wymachując gwałtownie rękami, rozkazuje dzieciom, żeby się uciszyły. Wszyscy ją rozpoznają, dzieciaki i dorośli: to Gertrude Tredwell, która mieszkała w tym domu przez ponad dziewięćdziesiąt lat. Urodziła się w nim w roku 1840, pięć lat po zakupie nieruchomości przez jej ojca. Jest wściekła – mówi, że dzieci zachowują się o wiele za głośno, i każe im się uspokoić. Maluchy cichną, odwracają się w stronę schodów wiodących ku wejściu do domu Gertrude i spoglądają ze strachem na staruszkę, która cofa się do środka i usatysfakcjonowana zamyka drzwi.
W tym incydencie nie ma niczego niezwykłego, może prócz faktu, że Gertrude Tredwell od kilku tygodni nie żyje.
Nie po raz ostatni widziano ją wtedy w domu przy Wschodniej Czwartej. Kilka miesięcy po jej śmierci budynek przeszedł w ręce dalekiego kuzyna, a jako że z Dolnego Manhattanu zniknęła większość dawnych rezydencji kupieckich, nowy właściciel postanowił utworzyć w domu Tredwellów muzeum i w 1936 roku udostępnił je zwiedzającym. W następnych latach doszło do kilkudziesięciu niewyjaśnionych incydentów – w starym domostwie działy się rzeczy naprawdę dziwne. Na początku lat osiemdziesiątych do drzwi zadzwonili turyści, którzy trafili tam przypadkiem. Kobieta w kostiumie z epoki poinformowała ich uprzejmie, że muzeum jest tego dnia nieczynne, i zaproponowała, żeby łaskawie wrócili kiedy indziej. Gdy turyści po jakimś czasie zatelefonowali, żeby zapytać o godziny otwarcia, dowiedzieli się, że muzeum w chwili ich odwiedzin było czynne, a poza tym nikt z pracowników nie przebiera się w żadne kostiumy. Widywano też Gertrude we wnętrzach domu – czasem coś nuciła, czasem grywała na pianinie, ale zawsze ukazywała się jako drobna, słabowita kobieta w staromodnej sukni.
Nie była zresztą sama. Jedna z kobiet odwiedzających muzeum latem 1995 roku twierdziła, że odbyła na piętrze długą rozmowę ze starszym dżentelmenem w znoszonym stroju, w ciężkiej wełnianej marynarce zalatującej naftaliną. Opowiedział jej, jak się kiedyś w tym domu mieszkało. Słuchała go przez kilka minut, lecz gdy na moment się odwróciła, mężczyzna gdzieś przepadł. Później rozpoznała go na zdjęciach, które jej pokazano: był to Samuel Lenox Tredwell, brat Gertrude, który zmarł w 1921 roku[2].
Tego typu opowieści niesamowite znaczą więcej, niż zwykle jesteśmy gotowi przyznać. Jeśli chcemy naprawdę odkryć dla siebie jakieś miejsce, omińmy chełpliwe pomniki i topowe atrakcje turystyczne i skierujmy swe kroki od razu tam, gdzie straszy. Poszukajmy posępnych cmentarzy, zrujnowanych hoteli, opuszczonych i rozpadających się starych szpitali. Odczekajmy do północy, by sprawdzić, co się stanie. Darujmy sobie patriotyczne mowy i oficjalne narracje, wsłuchajmy się za to w nocne odgłosy. Nie trzeba elektronicznych gadżetów, żeby wychwycić głosy zmarłych, wystarczy cierpliwe ucho i otwarty umysł. Gdy zaczniemy szukać, znajdziemy je wszędzie.
„Opowiadamy sobie historie, żeby żyć”, napisała kiedyś Joan Didion i prawda ta odnosi się również do historii niesamowitych: opowiadamy o zmarłych, ażeby lepiej zrozumieć żywych. Opowieści o duchach w dużo większym stopniu niż zwykłe legendy miejskie czy snute przy ognisku historie z dreszczykiem odsłaniają kontury naszych niepokojów, charakter naszych zbiorowych lęków i pragnień, tego wszystkiego, czego nie jesteśmy w stanie wyrazić w inny sposób. Przeszłość, o której boimy się mówić głośno w jasnym świetle dnia, jest tą samą przeszłością, która zachowała się w wyszeptywanych w ciemności historiach niesamowitych.
Opowieści o duchach są tak stare jak nasza cywilizacja, pojawiają się w najwcześniejszych epopejach i w całym świecie starożytnym. W jednym z listów rzymski pisarz Pliniusz Młodszy wspomina o domu nawiedzonym przez widmo „w postaci starca wychudłego i nędzą wycieńczonego, z długą opuszczoną brodą, najeżonym włosem, kajdany na nogach, łańcuchy na rękach dźwigało i niemi wstrząsało”[3]. Dom stał pusty, w końcu jednak wynajął go filozof Atenodor. Pierwszej nocy czekał na ducha i pracował dotąd, aż zjawa się ukazała.
Atenodor, jak relacjonuje Pliniusz, nie spieszy się i gdy postać mu się objawia, „ręką jej znak daje, ażeby cokolwiek zaczekała, i znów się do tabliczek bierze i rylca”[4]. W końcu pozwala zjawie, by wyprowadziła go z domu na podwórze. Tam widmo nagle znika. Rano filozof zaczyna kopać w miejscu, w którym duch rozpłynął się w powietrzu, i znajduje tam skuty łańcuchami szkielet. Sprawia porzuconym dawno szczątkom właściwy pochówek i widmo przestaje się ukazywać.
Duchy są pomostem między przeszłością i teraźniejszością, przedzierają się przez pozornie niepokonane bariery śmierci i czasu, by połączyć nas z czymś, co – jak sądziliśmy – bezpowrotnie przepadło. Dają nam nadzieję na życie po śmierci, dzięki czemu pomagają uporać się z bólem po stracie bliskich. Są obietnicą tego, że ze zmarłymi nie musimy się żegnać na zawsze i że – jak w wypadku Atenodora – sprawy niedokończone za życia można sfinalizować pod postacią ducha po śmierci.
Dlatego właśnie, mimo że w Stanach Zjednoczonych nie ma kilkusetletnich zamków ani ruin średniowiecznych opactw, kraj ten jest tak samo nawiedzany przez duchy jak inne zakątki świata, a może nawet bardziej. Zjawy znajdziemy na okazałych plantacjach Południa, na odludnych terenach równinnych stanów, w luksusowych kalifornijskich hotelach, w rezydencjach w stylu kolonialnym na północnym wschodzie. Przemierzają ulice podupadłych miast z tzw. pasa rdzy[1*], takich jak Detroit i Buffalo, straszą w nawiedzonych miastach Południa. Spotkamy je w opuszczonych górniczych miasteczkach i w tętniącej życiem metropolii – Nowym Jorku.
Według jednego z sondaży 45 procent Amerykanów wierzy w duchy, a 30 procent twierdzi, że widziało je na własne oczy[5]. I chociaż wiara ta wykracza poza ramy, w jakich zwykle pozostajemy, starając się objaśniać świat – jest sprzeczna z nauką i komplikuje religię – trudno ją zachwiać. To, że wciąż wierzymy w duchy, nie bacząc na sceptycyzm naszego racjonalnego umysłu, dowodzi, że w tych historiach kryje się coś, co jest kluczowe dla zrozumienia otaczającego nas świata. Nie możemy ich zignorować, bo wiemy, że niosą ze sobą coś ważnego.
Muzeum Merchant’s House, dawna kamienica kupiecka na Dolnym Manhattanie, tkwi samotnie pośród miejskiego zgiełku. Stoi w tym miejscu od stu osiemdziesięciu lat i niewykluczone, że postoi drugie tyle. Ściany wciąż trzymają się w pionie, cegły przywierają mocno do siebie, drewniane parkiety uginają się łagodnie pod stopami, a w pokojach gromadzą się duchy.
Seabury Tredwell kupił ten dom w 1835 roku, gdy przeszedł na emeryturę (był właścicielem dużej firmy handlującej artykułami żelaznymi)[6]. Spłodził ośmioro dzieci, z których ostatnie, Gertrude, urodziło się w 1840 roku w tymże domu, gdy Tredwell miał sześćdziesiąt lat. Gertrude nie wyszła za mąż – był jeden kandydat do jej ręki, ojcu jednak nie podobało się jego katolickie wyznanie – spędziła więc swoje życie na Czwartej Ulicy, patrząc, jak po kolei umierają jej bracia i siostry, aż została tylko ona. Cały czas się starała, żeby dom wyglądał dokładnie tak, jak to zaplanował Seabury, zachowywała jego dziewiętnastowieczny styl aż do 1933 roku, gdy zmarła w wieku dziewięćdziesięciu trzech lat. Jej kuzyn zamienił rezydencję w muzeum o nazwie Merchant’s House, a duchy podobno przybyły niedługo potem.
Muzeum jest doskonałym przykładem nawiedzonego amerykańskiego domostwa. Z zewnątrz prezentuje się majestatycznie, wytwornie, emanując podniszczoną elegancją. Drzwi frontowe zapraszają do środka, a jednocześnie zdają się coś ukrywać. Podłogi skrzypią bez ostrzeżenia, chociaż nikogo tam nie ma. Stare drewno jest przesiąknięte wilgocią, jak gdyby ściany i parkiety wciąż oddychały. To najstarsza w Nowym Jorku kamienica z piaskowcową elewacją (ang. brownstone) i jednocześnie oryginalnym umeblowaniem należącym do pierwotnych właścicieli. Wszędzie dookoła wznoszą się lśniące szklano-stalowe wieże naszych czasów, w których nieustannie tętni życie.
Wchodząc do domu, którego mieszkańcy od dawna nie żyją, nietrudno odnieść wrażenie, że przenosimy się w czasie. W tak wysłużonym budynku łatwo też poczuć, że coś tu jest nie do końca w porządku: niewidzialna obecność, ślad czegoś, co nie pasuje. Goście muzeum opowiadali o „zimnych strefach”[2*] lub dziwnych smugach rozproszonego światła, z których część udało się uchwycić na zdjęciach. Badacze zjawisk paranormalnych przeprowadzali tam sesje EVP[3*]: w pustym pokoju włączali magnetofon i zadawali pytania, by potem odtworzyć nagranie w nadziei, że duchy im odpowiedziały. Podczas kilku takich sesji zarejestrowano słaby, stłumiony dźwięk – w opinii niektórych głos z tamtego świata.
Sceptykowi łatwo zbyć i zbagatelizować podobne zjawiska. Zdarzenie paranormalne bez towarzyszącej mu historii jest ulotne. Tym, co przydaje mu „prawdziwości” i trwałości, przynajmniej w pewnym sensie, jest historia, opowieść, która pozwala owemu zjawisku zakorzenić się w zbiorowej świadomości. Poczucie niesamowitości – że coś jest niezupełnie w porządku, że doszło do jakiegoś drobnego zachwiania – domaga się wyjaśnienia. Szukając go, często zwracamy się ku duchom. Historia o duchach nie spowoduje, że poczucie niesamowitości zniknie, ale może – niczym małż tworzący perłę wokół ziarnka piasku – przekształcić je w coś bardziej stabilnego, mniej niepokojącego.
Angielskie słowo haunting, czyli „nawiedzanie”, na długo zanim zaczęto je kojarzyć z duchami, oznaczało po prostu „odwiedzać coś regularnie”, tak jak nastolatki odwiedzają park, a amatorzy alkoholu bary[4*]. Kamienica Tredwellów i podobne jej domy mogą być zatem nawiedzone w tym właśnie sensie, naznaczone pozostałościami dawnych czynności, rysami w podłogach i ścianach – tak jakby analizując te ślady, można było poznać codzienne zwyczaje ludzi, którzy w nich mieszkali.
Zjawy w Merchant’s House wyłaniają się nie tylko z uczucia niesamowitości, jakie nas ogarnia pod wpływem skrzypiącego drewna i zabytkowej architektury, lecz także z opowieści o niegdysiejszych mieszkańcach, które latami były przekazywane z ust do ust i czasem ubarwiane, by zwiększyć ich dramatyzm. W opowieściach o Gertrude podkreśla się, że nigdy nie wyszła za mąż; że kiedy ojciec nie zaakceptował jedynego zalotnika, jakiego miała, przyrzekła mu, że będzie mieszkać w tym domu samotnie. Stara panna, posłuszna życzeniom ojca nawet po jego śmierci, wydaje się postacią tragiczną, wręcz na granicy obłędu. Straszyła w Merchant’s House jeszcze przed swoją śmiercią – rozchwiana emocjonalnie, samotna, niezdolna zapomnieć o lojalności wobec rodzica.
Z kolei jej brat Samuel, który nigdy niczego nie osiągnął i został wydziedziczony przez rodzinę, nazywany jest czarną owcą. To odrobinę niesprawiedliwe. Samuel poszedł w ślady ojca i został kupcem; handlował porcelaną i naczyniami stołowymi, choć nie udało mu się powtórzyć sukcesu Seabury’ego. Został wykreślony z testamentu ojca głównie z powodu długów, jakie zaciągnął w latach po wojnie secesyjnej. (Seabury utworzył jedynie trust dla córki Samuela). Ale legendy związane z Merchant’s House wyolbrzymiają napięcie i rozmiary rodzinnego sporu, uciekając się do melodramatycznych karykatur. Wizja ducha Samuela jest dużo bardziej ekscytująca i straszna, jeśli założy się, że przybył zza grobu upomnieć się o należne mu dziedzictwo.
Gertrude Tredwell, stara panna, która zdawała się nie przyjmować do wiadomości upływu czasu w miejscu tak dynamicznym i zmiennym jak Nowy Jork, ucieleśnia cały szereg wyobrażeń i lęków związanych z kobietami, życiem domowym i nowoczesnością. Podobnie w duchu obdartego Samuela Tredwella odnajdujemy historię wydziedziczenia i ojcowskiego rozczarowania, która odzwierciedla sposób, w jaki nasza kultura traktuje mężczyzn nieodpowiadających pewnym ideałom męskości. Dodać do tego należy portret despoty Seabury’ego, a wtedy Merchant’s House podsuwa nam niepokojący obrazek amerykańskiej rodziny, sprzeczny z ustalonymi wyobrażeniami o tym, jak powinni się zachowywać ojciec i jego dzieci.
Oprócz zjawisk paranormalnych stare budynki nawiedzają także wspomnienia: o tych, którzy kiedyś je zamieszkiwali, oraz te, które my wnosimy. Ostatecznie jesteśmy nauczeni łączyć pamięć i przestrzeń. Mniej więcej w tych samych czasach, gdy Pliniusz Młodszy pisał o nawiedzonym domu Atenodora, wielcy mówcy – Cycero, a potem Kwintylian – opracowali technikę pozwalającą zapamiętywać duże ilości informacji, zwaną „pałacem pamięci”[7]. Zamiast próbować utrwalić coś w pamięci bezpośrednio, można sobie wyobrazić dom i „umieścić” różne części informacji w poszczególnych pokojach. Na przykład pierwszy punkt przemówienia umieszcza się w holu wejściowym, drugi w pierwszym pokoju i tak dalej. By odtworzyć całą przemowę, orator musi po prostu „przejść” przez dom w swoim umyśle i rekonstruować jej kolejne fragmenty, przemierzając pokoje. Ta technika wskazuje, że pamięć jest w pewnym stopniu przestrzenna, a przynajmniej przystosowana do przestrzennego funkcjonowania: nasze mózgi pracują w taki sposób, że przypisują wartości lub znaczenia mentalne miejscom, które odwiedzamy.
I tak jak wymyślone budowle mogą być przydatne w zapamiętywaniu informacji, prawdziwe, materialne domy mogą mieć własną pamięć – nawet jeśli stanowi ona tylko naszą projekcję. Nawiedzony dom jest urzeczywistnionym pałacem pamięci: fizyczną przestrzenią przechowującą wspomnienia, które w przeciwnym razie uległyby zapomnieniu lub zachowały się jedynie we fragmentach. Pod niewidzialnym ciężarem tych wspomnień i zwyczajami tych, którzy kiedyś zamieszkiwali te miejsca, wyczuwamy drżenie zjaw.
Duchy, jak pisze historyk Thomas W. Laqueur, są „wyobrażeniem niewyobrażalnego: zmarłych, którzy gdzieś przebywają”[8]. W świecie, w którym niemal każdą chwilę życia fotografuje się, zapisuje i dokumentuje, frapują nas te luki z przeszłości. Poszukiwanie duchów może być próbą zrekonstruowania tego, co utracone. Przesiewając czas, ażeby wydobyć z niego zawieruszone lub zapomniane historie, nasłuchujemy głosów proszących o pamięć. Opowieści niesamowite krążą wokół niedokończonych spraw, zerwanych związków, rzeczy niewyjaśnionych. Proponują alternatywny rodzaj historii i wydobywają na pierwszy plan to wszystko, co w innym wypadku zostałoby pominięte. Pozwalają poruszać wątki, o których normalnie rozmawiać nam nie wolno; są zakazaną przeszłością, bezpiecznie – jak sądziliśmy – zamurowaną. Wypełniają luki i przy okazji pomagają uśmierzyć nasze lęki, dostarczając wyjaśnień po latach. Tak jak życie Gertrude Tredwell jest źródłem krążących na jej temat historii, tak legenda o duchu nadaje sens jej egzystencji. Dzięki historiom niesamowitym można uzupełnić niekompletne, fragmentaryczne lub nieoczekiwane aspekty czyjejś biografii.
W swojej pracy na temat opowieści niesamowitych z doliny rzeki Hudson w stanie Nowy Jork Judith Richardson opisuje, jak to w szczególności jeden duch zmieniał kształt wraz z upływem dziesięcioleci, odpowiadając na potrzeby różnych czasów[9]. Przez ponad dwieście lat mieszkańcy wioski Leeds donosili, że ukazuje im się upiorne widmo konia galopującego główną drogą i wlokącego za sobą młodą kobietę. Ta historia w swej najbardziej podstawowej formie opowiada o okrutnym panu, który zabił młodą służącą za jakąś drobną przewinę. Gdy w powieści The Sutherlands (Sutherlandowie) z 1862 roku wspomniała o niej pisarka Miriam Coles Harris, ofiarą była niewolnica o afroindiańskich korzeniach. Harris wykorzystała ją, by stworzyć przypowieść na wzór Chaty wuja Toma i poddać krytyce nie tylko instytucję niewolnictwa, lecz także białą ludność Północy za współudział w tym procederze. W 1896 roku ta sama zjawa pojawia się w książce Myths and Legends of Our Own Land (Mity i legendy naszej ojczyzny) Charlesa M. Skinnera, teraz jednak jest białą imigrantką z Europy, co odzwierciedla zainteresowanie Skinnera różnicami klasowymi i walką proletariatu. We współczesnych wersjach tej historii brakuje już tła politycznego, na przykład w wydanej w 2002 roku książce przywołującej legendę z Leeds o etnicznym dziedzictwie niewolnicy w ogóle się nie wspomina, a różnice klasowe są zepchnięte na dalszy plan[10]. Jej pan jest wciąż okrutny i bezduszny, jawi się już jednak jako indywidualne wcielenie zła, a nie reprezentant zepsutej klasy społecznej.
Analiza tego, jak i dlaczego wraz z upływem czasu zmieniają się historie o duchach, może dostarczyć sporo informacji o naszych sposobach mierzenia się z lękami i obawami. Nawet jeśli opowieści te opierają się na faktach, zanim zawładną naszą wyobraźnią, zostają często znacząco udramatyzowane i zafałszowane, a wyłowienie owych zmian jest kluczowe dla zrozumienia tego, jak duchy kształtują nasze relacje z przeszłością.
Lubimy postrzegać Stany Zjednoczone jako jednolitą, spójną całość bazującą na postępie i nieprzerwanym doskonaleniu się w cnocie, gdzie historia odzwierciedla ciągłe dążenie do osiągnięcia sprawiedliwości społecznej – jednak wszechobecność duchów sugeruje coś innego. Zjawy, które nawiedzają nasze lasy, cmentarze, domy oraz miasta, pojawiają się w chwilach niepokoju i wskazują na niestabilność narodowej i lokalnej tożsamości. Historia o duchach jest tym, co Freud nazywał „powrotem wypartego”[11], gdy coś, o czym wolelibyśmy zapomnieć, powraca w innej postaci – takiej jak słynna „freudowska pomyłka” (sam nazywał ją parapraksją) – i ujawnia coś, co ukryliśmy głęboko w nieświadomości.
Amerykańskie historie niesamowite są same w sobie snami (lub koszmarami) narodu, freudowskimi pomyłkami całych społeczności: to niewygodne i nieproszone echa czegoś, co uważaliśmy za dawno minione i teraz już nieistotne. Podczas gdy historię Ameryki przedstawia się w szkołach jako serię wielkich, doniosłych przełomów, opowieści niesamowite traktują o nieukaranych zbrodniach i postępkach, które budzą w nas poczucie winy. Proponują wyjaśnienie tego, co pozornie niewyjaśnialne, zajmują się niesprawiedliwościami po fakcie i dają wyraz naszym niewypowiedzianym pragnieniom i lękom. Mogą też równie łatwo wpychać rzeczywistość z powrotem w ustalone ramy, zastępując jej chaos wytartymi kliszami i miejskimi legendami. Żyjemy w kraju zapatrzonym w przyszłość, tyle że miewa on kłopoty z rozliczaniem się z przeszłością lub czynami naszych przodków. Świat duchów staje się zatem jeszcze jedną areną, na której można się zmierzyć ze wstydliwymi rozdziałami amerykańskiej historii, takimi jak niewolnictwo czy eksterminacja ludności indiańskiej, i ponownie je osądzić. Niewygodne prawdy, pogrzebane tajemnice, podważane narracje: historie niesamowite wyłaniają się z krainy cieni, są odpowiedzią na to, co zagadkowe i nie do końca przepracowane.
Przez kilka lat podróżowałem po kraju i nasłuchiwałem duchów. A nie ma takiego miasta, miasteczka, takiej wioski na amerykańskiej ziemi, gdzie nie byłoby ich pełno. Zacząłem od najsłynniejszych nawiedzonych miejsc, które zawładnęły wyobraźnią narodu, a ich legendy wydają się najbardziej nośne. Szukałem duchów, których historie przemawiają szczególnie mocno do świadomości Amerykanów, a jednocześnie są związane z konkretnymi budynkami.
Nie zawsze wiedziałem od razu, co mnie do danego miejsca przywabiło. Czasem po prostu obecność w jakimś budynku – na przykład noc spędzona w nawiedzonym hotelu – wystarczyła, żebym zapragnął dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Duża część niniejszej książki jest efektem wsłuchiwania się w różne historie niesamowite, lecz także w same budowle, mogą one bowiem wydawać się żywe i intrygujące z racji swego wieku lub oryginalnej architektury. Po każdym domu, którego konstrukcja odbiega nieco od normy, najczęściej krążą zjawy. Wydaje się, że język duchów stał się ważnym (choć abstrakcyjnym) sposobem mówienia o konkretnym miejscu i jego architekturze.
Różne miasta i obiekty zabytkowe w całych Stanach Zjednoczonych obwieszczają głośno, że mają najwięcej zjaw na metr sześcienny oraz najwyższą aktywność paranormalną, chcą bowiem zasłużyć na miano „najczęściej nawiedzanych przez duchy”. Każde większe miasto w USA oferuje ghost tour – wycieczkę, podczas której można polować na zimne strefy lub wibracje pola elektromagnetycznego czy w inny sposób szukać dowodów na istnienie zjawisk nadnaturalnych. Trend ten z czasem zaczęto nazywać „mroczną turystyką” i branża ta dynamicznie się rozwija. Jak wyjaśnia geograf Glenn Gentry, oglądanie nawiedzonych miejsc jest popularne wśród turystów, bo „dają one dostęp do nieoficjalnej wiedzy, brudów i zakulisowych tajemnic”[12]. Są to zatem plotki o celebrytach w wersji historycznej, nieobyczajna sfera przeszłości, a ciągnie nas do nich, bo standardowa historia często tyle samo ujawnia, co przysłania.
W poszukiwaniu tej drugiej historii – zasłoniętej, zapomnianej i zbywanej – przeprowadziłem rozmowy z poszukiwaczami duchów i spirytystami, historykami lokalnych społeczności i konserwatorami zabytków. Czytałem prace akademickie i tandetne przewodniki, porównywałem legendy z historycznymi zapiskami, usiłując dokopać się do genealogii konkretnych duchów i powodów, dla których pokochaliśmy te, a nie inne historie. Co sprawia, że jakieś miejsce jest nawiedzone? Kiedy skrzypiąca klepka staje się czymś więcej niż tylko skrzypiącą klepką? I co się czai za historiami o duchach? Stara panna zamknięta w niszczejącym domu, skrzywdzona niewolnica na plantacji, której dusza nie może zaznać spokoju – co próbują nam powiedzieć zza grobu?
Odpowiedzi nie kryją się wyłącznie w domach, ale też w hotelach i więzieniach, na mostach i cmentarzach. Chociaż prawdopodobieństwo występowania duchów jest większe w budynkach mieszkalnych, inne miejsca też mogą nam opowiedzieć swoją historię. Niniejsza książka przechodzi od przestrzeni prywatnych do tych o charakterze publicznym – sklepów, lokali, instytucji, a w końcu do całych miast. Jakie tajemnice skrywają miasteczka? Dlaczego duchy nie odchodzą, gdy budynki opuszczają ich żywi mieszkańcy?
Analiza miejscowych historii o duchach – skąd pochodzą, jak ewoluowały, jak się je opowiada – może nam sporo wyjawić o rzekomo zamkniętej i wyjaśnionej przeszłości.