Kontynuacja poczytnego cyklu historycznego pióra Allison Pataki. Fascynująca opowieść o Sisi – księżniczce Bawarii, królowej Węgier i cesarzowej Austrii, jednej z najbardziej wpływowych i charyzmatycznych kobiet wszech czasów.


Sisi od piętnastu lat jest żoną Franciszka Józefa, cesarza Austro-Węgier. Kiedyś naiwna i nieśmiała, teraz to pewna swoich racji i wyborów kobieta, matka następcy tronu.

Poddani ją kochają, krytycy i wrogowie niechętnie przyznają, że sprawdziła się w roli cesarzowej.

Jej rosnące wpływy są jednak dla wielu solą w oku. A chociaż w Wiedniu szampan leje się strumieniami i co wieczór rozbrzmiewają melodyjne walce, dwór Habsburgów to przede wszystkim pole bitwy – o władzę i majątek.

Wielu marzy, by coraz bardziej niezależna cesarzowa popełniła taki błąd, który na zawsze pozbawi ją wpływów.

 
Allison Pataki
Sisi. Samowolna cesarzowa
Przekład: Alina Patkowska
Seria „Sisi”, tom 2
Wydawnictwo HarperCollins Polska
Premiera: 14 września 2022
 
 


Tło historyczne
Cesarzowa Austro-Węgier Elżbieta, wśród poddanych znana jako Sisi, na zawsze zmieniła swoje imperium.
Wszędzie dokoła kruszą się wielkie monarchie dynastyczne, najpotężniejsze królestwa świata muszą stawić czoła wewnętrznym buntom i zewnętrznej niestabilności, ale w Austro-Węgrzech jest inaczej – dzięki Sisi. Ukochana cesarzowa wywalczyła kompromis, dzięki któremu Węgry – niezadowolony, lecz kluczowy element składowy pokawałkowanego imperium austriackiego – zdecydowały się pozostać jego częścią. Właśnie dlatego Habsburgowie bez jednego wystrzału zachowali panowanie nad znaczną częścią Europy.
Tym jednym posunięciem Sisi zapewniła sobie prawo do tronu i do miejsca u boku męża przy sterze habsburskiego dworu. Dowiodła rywalom i krytykom, że nie jest już naiwną, prostoduszną piętnastolatką, w której zakochał się cesarz Franciszek Józef. Teraz jest matką następcy tronu, aktywistką kochaną przez lud i cesarza, i zamierza w końcu przejąć kontrolę nad własnym życiem.
Ale w miarę jak Sisi zwiększa swoje wpływy, niebezpieczeństwa i wymogi życia na habsburskim dworze stają się coraz groźniejsze i surowsze. Ilu wrogów, znanych i nieznanych, narobiła sobie po drodze? W pałacowych salach i sypialniach dziewiętnastowiecznego Wiednia rozbrzmiewają walce i strzelają korki szampana, jednak głębiej aż kipi od pokus i intryg. Sisi musi się zmierzyć z nowymi, nieoczekiwanymi zagrożeniami i przeciwnikami. Czy piękna, czarująca i obdarzona silną wolą królowa z bajki sprosta tym wyzwaniom, czy też skazana jest na upadek i rolę ostatniej ofiary na ołtarzu najpotężniejszego imperium świata?

Prolog

GENEWA, SZWAJCARIA
WRZESIEŃ 1898

Pojawia się i jest właśnie taka, jak mu opowiadali: jej uroda nie pochodzi z tego świata. Dostrzega ją i mrużąc jasne oczy, skupia na niej wzrok. Cesarzowa. Elżbieta. Sisi.
Ściskając w ręku parasolkę, lekko spływa ze schodów ekskluzywnego hotelu Beau Rivage. Bulwar skąpany jest w blasku wczesnojesiennego słońca. Tłumek gapiów, zgromadzony w pobliżu, ożywia się na jej widok.
– Idzie tu!
– Cesarzowa Elżbieta!
– Sisi!
Ona jednak nie słyszy tych okrzyków albo nie ma ochoty odpowiadać. Idzie dalej, długonoga i zręczna, oddalając się od hotelu. On odsuwa się o kilka kroków od tłumu, żeby nie rozpraszały go ich okrzyki.
Ona idzie wzdłuż nabrzeża w stronę mola i czekającego parowca. Jedyna towarzyszka usiłuje dotrzymać jej kroku. Wszystko odróżnia ją od pospólstwa: przejrzysta, perłowa cera, królewska figura, jedwabny żakiet z wysokim kołnierzem, długa czarna spódnica i czarny kapelusik na gęstych, wysoko upiętych kasztanowych włosach. Te włosy, tak słynne, że nawet on o nich czytał, są ciemne, faliste, poprzetykane srebrnymi ozdobami. Spogląda na swoje zszargane ubranie i krzywi się z dezaprobatą. Pod paznokciami ma półksiężyce brudu, przetarte spodnie rozpruły się na szwie.
Z bliska zerka na jej twarz. Cesarzowa mruga spłoszona jak osaczone zwierzę. I rzeczywiście jest osaczona. Nie tylko przez niego; przez wszystkich. Podobnie jak on, jest wieczną uciekinierką. Przez całe życie ścigana i nękana, rozrywana na części i znów składana w całość, przyjmuje taką tożsamość, jaką ludzie chcą jej narzucić. Przyciska do boku parasolkę, która zapewne ma ją chronić nie tyle przed słońcem, ile przed ludzkim wzrokiem i słowami. Ta parasolka może stać się dla niego przeszkodą.
Idzie za nią. Krew wrze w jego żyłach, całe ciało poddaje się euforii i wyczekiwaniu. Kilkaset metrów dalej czeka parowiec. Burta obija się o pomost, komin wypluwa kłęby czarnego dymu wprost w czyste, błękitne niebo. On sięga do kieszeni. Palce odnajdują ostrze i gładzą je czule, jakby był to policzek dziecka. Nie jest duże – zaledwie cztery cale, a jednak ma pewność, że za sprawą tego niewielkiego ostrza na zawsze splecie swój los z losem cesarzowej Elżbiety, najpiękniejszej i najbardziej kochanej kobiety na świecie. Wszyscy, którzy ją kochają, będą pamiętać również jego.

Część pierwsza

Rozdział pierwszy

PAŁAC GÖDÖLLŐ
WĘGRY, LATO 1868

Sisi mogłaby wyliczyć wiele powodów, dla których wszystko tutaj wydawało się tak inne. Gdyby ktoś ją o to zapytał, nie miałaby kłopotu z odpowiedzią. Zastanawiała się jednak, co tak naprawdę sprawia, że zmierzch w Gödöllő, wiejskiej posiadłości na obrzeżach Budapesztu, wydaje się tak różny od zmierzchu w Wiedniu.
Może chodziło o widok, malowniczy, nieuporządkowany i niezwykle zachęcający. W miękkim świetle kończącego się dnia rozciągały się przed nią rzędy łagodnych, zielonych wzgórz, które dalej stykały się z rozległymi dziewiczymi lasami. Łąki upstrzone kępami polnych kwiatów w niczym nie przypominały cesarskich ogrodów w Wiedniu, gdzie trawniki przetykane statecznymi tulipanami tak symetrycznie i równo przycięto, jakby człowiekowi udało się w końcu podporządkować sobie naturę bez reszty. I oczywiście w Wiedniu tak było.
A może chodziło o dźwięki rozbrzmiewające w Gödöllő? Wieczorami niosło się tu szczekanie psów gończych, swobodny śmiech węgierskich chłopców stajennych, którzy oporządzali konie Sisi, pierwsze nuty koncertu świerszczy i żab, witających mrok na zarośniętych polach. Niezrównana orkiestra natury stroiła instrumenty przed wieczorną symfonią. Te dźwięki też były zupełnie inne niż w Wiedniu. Tam Sisi słyszałaby marszowy rytm wybijany przez wyczyszczone do połysku buty cesarskich gwardzistów paradujących na dziedzińcu, szczęk powozów za bramami Hofburga, okrzyki wiedeńskiego tłumu, który nieustannie gromadził się wokół pałacu, błagając o florena albo o możliwość ujrzenia słynnej figury i legendarnych fryzur cesarzowej.
A może najważniejszy był zapach powietrza. Tu, w Gödöllő, w wieczornym wietrzyku mieszały się słodkie wonie dzikich róż i akacji, ciężkie zapachy stajni, duszące aromaty niekoszonej trawy, słomy i błota – bogaty bukiet naturalnych, przyjemnych zapachów. W Wiedniu Sisi wdychała perfumy służalczych dworzan, odór mnóstwa ciał i nocników upchniętych w pałacu Hofburg, woń strachu szlachetnie urodzonych obojga płci, bez ustanku kalkulujących, jak podnieść swój status albo obniżyć status rywala. Strach miał zapach, po latach spędzonych w Wiedniu Sisi dobrze o tym wiedziała.
Ale to nie ze względu na widoki, dźwięki czy zapachy zmierzch na Węgrzech tak różnił się od zmierzchu w Austrii. Od tego, co na zewnątrz, istotniejsze było to, co wewnątrz. To jej samopoczucie każdego wieczoru sprawiało, że Gödöllő wydawało się tak odmienne od Hofburga. W Wiedniu pod koniec dnia Sisi byłaby już znużona i głowa by ją bolała po nieprzyjemnej sprzeczce z mężem albo z obdarzoną żelazną wolą teściową. Po całym dniu oddzielania plotek od prawdy i wypatrywania na wszystkich twarzach osądu lub dezaprobaty, żołądek miałaby zaciśnięty na supeł, a pierś skutą żelazną obręczą. Z przygnębieniem wyczekiwałaby wieczoru spędzonego w towarzystwie dworzan – nużącego wieczoru pośród adamaszków i złoceń oficjalnych komnat, przy dźwiękach skrzypiec zagłuszanych paplaniną o trywialnych skandalach. Przez całe godziny musiałaby patrzeć, jak kobiety łaszą się do jej męża i uśmiechać się z wysiłkiem do mężczyzn, każdego wieczoru prawiących jej te same banalne komplementy. Dni w Wiedniu były długie, ale wieczory po prostu nie miały końca. Każdego wieczoru Sisi wlokła się do sypialni zupełnie wyczerpana i bez sił, tak zmęczona, że przerażał ją następny dzień, zanim się jeszcze zaczął.
Tu, w Gödöllő, również ogarniało ją zmęczenie, ale to było przyjemne zmęczenie. Porównywała się do opróżnionego naczynia – lekka, bez obciążeń. Tego dnia, tak jak we wszystkie dni spędzone na Węgrzech, czuła się wolna. Wstała o czwartej rano i już od piątej siedziała w siodle. W południe wróciła do pałacu na lekki posiłek, a potem znów wsiadła na konia. Przemierzała pola i lasy, przeskakiwała przeszkody, galopowała aż do utraty tchu i razem z uroczym sąsiadem, księciem Nikolausem Esterházym, uganiała się za lisami pośród dzikiej przyrody.
Właśnie dlatego wieczory w Gödöllő były tak inne. Gdy słońce zaczynało zniżać się nad polami w stronę Budapesztu, Sisi ogarniało przyjemne, dobrze zasłużone zmęczenie. Policzki miała zaróżowione od świeżego wiejskiego powietrza i wysiłku fizycznego, serce lekkie, nastrój doskonały, a ciało silne.
Właśnie tak czuła się tego wieczoru pod koniec lata. Ze swobodnym uśmiechem zostawiła konia w stajniach pod opieką węgierskiego stajennego i poszła w stronę pałacu. Przed nią, na tle zmierzchającego nieba, nad kremoworóżową fasadą rysowała się czerwona kopuła. Nawet ta kopuła, tak nieoczekiwana i bezpretensjonalna, stanowiła kontrast do statecznego, solidnego Hofburga, cesarskiej rezydencji w Wiedniu. Wzrok Sisi pobiegł w stronę piętra i odnalazł okno we wschodnim skrzydle. Uśmiechnęła się i przyśpieszyła kroku. Oczami wyobraźni ujrzała drobną, anielską buzię dziecka spoglądającego na nią w blasku wcześnie zapalonej świecy i naraz już nie mogła się doczekać chwili, gdy znajdzie się we wnętrzu tej budowli, którą uczyniła domem. Tu znalazła bezpieczną przystań, swoje miejsce na ziemi. Tu, z dala od żelaznego uścisku Wiednia i cesarskiego dworu, czuła się wolna.
Ulubiony pies Sisi, wielka góra białego futra, powitał ją przy frontowych drzwiach, wskakując przednimi łapami na jej pierś.
– Witaj, Shadow. Tęskniłeś za mną? – Pogłaskała go, skinęła głową lokajowi i weszła do środka. Pies podążał za nią jak cień.
– Wasza Wysokość. – Ida Ferenczy, pokojówka i przyjaciółka Sisi, dygnęła na jej widok. Obok niej chrapał drugi pies cesarzowej, masywny bernardyn o imieniu Brave. Teściowa Sisi, arcyksiężna Zofia, nie cierpiała dużych psów. Lubiła tylko małe pieski, które mogła trzymać na kolanach. Może właśnie dlatego Sisi otaczała się w Gödöllő ogromnymi bestiami.
– Witaj, Ido. – Sisi rzuciła rękawiczki na krzesło. – Zaraz zdejmę ten jeździecki strój. Stęskniłam się za moją małą. Czy wszystko w porządku w pokoju dziecinnym?
– Dzięki Bogu, arcyksiężniczka Waleria czuje się doskonale.
– Nie płakała dzisiaj?
– Tylko tyle, ile zwykle płacze małe dziecko. Mamka mówiła, że mała arcyksiężniczka grzecznie wypiła mleko i powinna być w dobrym nastroju, gdy Wasza Wysokość zajrzy do pokoju dziecinnego.
– Dobrze. Przebiorę się i pójdę prosto do niej.
– Czy przejażdżka Waszej Wysokości była udana?
– Tak. – Sisi skinęła głową i podeszła do szerokich, krętych schodów, które prowadziły do jej prywatnych pokoi. – To był wspaniały dzień. Lis już myślał, że znalazł bezpieczne schronienie w lesie na południu, ale Nicky wytropił go i mało brakowało, a… – Przystanęła na schodach, myśląc o kilku rzeczach jednocześnie. – A właśnie, Ido. Dziś na kolacji będą cztery osoby, nie trzy. Nicky, to znaczy książę Esterházy, wybłagał u mnie zaproszenie. Nie miałam serca odmówić. Dołączy do nas i do hrabiny Marii.
– W takim razie sądzę, że na kolacji będzie pięć osób. – Kąciki ust Idy wygięły się w nieśmiałym uśmiechu, ale nie powiedziała nic więcej.
– Kto jeszcze? – Sisi z niepokojem zacisnęła palce na rzeźbionej balustradzie schodów. Czyżby Franciszek zdecydował się na niezapowiedziane odwiedziny? Choć cesarz rzadko pojawiał się w Gödöllő, jego wizyty za każdym razem niszczyły kruchą atmosferę spokoju i swobody, którą tak bardzo się starała pielęgnować.
W odpowiedzi Ida wyciągnęła w jej stronę złoconą tacę na listy zarzuconą kopertami.
– Prywatna korespondencja Waszej Wysokości.
– Dziękuję. – Sisi wzięła od niej tacę i przerzuciła listy. – Przekazałaś wszystkie oficjalne petycje i listy mojemu sekretarzowi w Wiedniu?
Ida skinęła głową.
Wzrok Sisi zatrzymał się na wiadomości napisanej znajomym, wysokim i pełnym wdzięku charakterem pisma. Nie, to nie były nowiny od cesarza, ale list, za którym tęskniła. W sercu zapłonęły pierwsze iskierki nadziei. Andrássy! Czy to możliwe? Czyżby już wrócił na Węgry? Spojrzała na swą damę dworu pytająco i choć wiedziała, że ton głosu zdradzi jej uczucia, zapytała:
– Czy… czy hrabia Andrássy był tu dzisiaj?
Ida odpowiedziała szeptem, pochylając się w jej stronę:
– Hrabia Andrássy był tu, gdy Wasza Wysokość jeździła konno. Powiedział, że wróci na kolację.
Serce Sisi przestało bić. Zastygła z dłonią zaciśniętą na poręczy schodów.
– Cóż za niespodzianka. Bardzo przyjemna niespodzianka. Chodź, muszę się natychmiast przebrać.

Ubierając się na wieczór, Sisi przeglądała pozostałe listy, ale jej myśli wciąż wracały do Andrássyego. Czy tęsknił za nią przez ostatnie miesiące tak, jak ona za nim? Jak długo zamierzał tu pozostać? Czy znów będzie między nimi tak jak wcześniej? Zamrugała i skupiła wzrok na liście od rodziny. Miała niewiele czasu, by przeczytać wszystkie wiadomości i zajrzeć jeszcze do pokoju dziecinnego, zanim Andrássy się pojawi.
Dostała kilka listów z Bawarii. Jej ukochana starsza siostra Helena niedawno wróciła do domu rodzinnego w Possenhofen i znów zamieszkała z rodzicami.
– Biedna Néné – westchnęła Sisi, wyobrażając sobie łzy, które spływały z oczu jej owdowiałej siostry, gdy pisała ten list. Helena, najstarsza z pięciu córek Wittelsbachów i jedyna, która zaznała szczęścia w małżeństwie, dość późno znalazła swojego wybranka, dobrego księcia Thurn und Taxis. Wyszła za mąż dopiero po dwudziestce i straciła męża zaledwie kilka lat po ślubie. Helena pisała o dniach pełnych smutku i o pogarszającym się zdrowiu, ale również o pogłębiającej się wierze. Kiedyś pragnęła życia w klasztorze, a teraz pisała, że codzienna modlitwa stanowi „jedyny balsam na rozpacz w chaotycznym otoczeniu naszego domu rodzinnego”. Sisi westchnęła ze ściśniętym sercem i sięgnęła po następny list z domu. Ten pochodził od jej młodszej siostry, Zofii Charlotty.

Najdroższa Sisi,
mam wyjść za mąż! Nie możesz sobie nawet wyobrazić, jak bardzo jestem szczęśliwa. A może zresztą potrafisz zrozumieć mój stan; byłam jeszcze mała, gdy Ty zakochałaś się w swoim mężu i przyjęłaś jego oświadczyny.

Sisi na chwilę odwróciła wzrok i zamrugała. List Néné ociekał smutną rezygnacją. Był to list melancholijnej wdowy pogodzonej z tym, że jej największe marzenia nigdy się nie spełnią. Z kolei list Zofii Charlotty emanował młodzieńczym entuzjazmem, żywiołowością i niestępionym jeszcze przez życie optymizmem, który Sisi wydawał się kruchy i skazany na unicestwienie jak szklana kula w rękach dziecka. Znów spojrzała na słowa napisane ręką siostry.

Droga siostro, znasz naszego kuzyna Ludwika równie dobrze jak ja, a może nawet lepiej. Zawsze mi powtarza, że ze wszystkich sióstr tylko Ty (oczywiście poza mną!) prawdziwie go znasz i kochasz. A on odwzajemnia tę miłość całym sercem. Jakże Cię podziwia! Sprawia mi ogromną radość, gdy mówi, że spośród wszystkich sióstr to ja najbardziej przypominam Ciebie urodą i wrażliwością.
Och, Sisi, ze szczęścia kręci mi się w głowie. Ludwik, król Bawarii, zostanie moim mężem!
Nikt nie może się z nim równać. Wystarczy popatrzeć na jego pałace. W obliczu jego smaku i elegancji czuję się jak prostaczka. A do tego jest taki piękny! Wiem, że wszystkie dziewczęta w Bawarii są chore z zazdrości. Zdobyłam najlepszego męża w kraju, a może i na całym świecie! (Naturalnie z wyjątkiem Twojego ukochanego Franciszka Józefa).
Przyjedziesz chyba do Bawarii na ślub? Powiem Ludwikowi, że przyjedziesz. Może perspektywa spotkania z Tobą skłoni go do wyznaczenia daty.
Pozostaję na zawsze,
Twoja kochająca i oddana siostra,
Zofia Charlotta

Sisi złożyła list Zofii Charlotty dwukrotnie, przepełniona dziwnym niepokojem i zdziwieniem, że tak radosne wiadomości wzbudziły w niej mieszane uczucia. Jej siostra miała rację, Sisi kochała Ludwika. Był jej kuzynem i drugim obok Néné ulubionym towarzyszem zabaw z dzieciństwa. Biegali razem po polach dokoła Possenhofen i zwierzali się sobie z fantastycznych marzeń dotyczących teraźniejszości i przyszłości. Może nawet Ludwik był nieco zakochany w młodej Sisi. Aluzje, jakie czynił, wskazywały na to dość wyraźnie.
Ale Ludwik mężem Zofii Charlotty? Na tę myśl Sisi nie czuła należnej radości. Czy ci dwoje pasowali do siebie? Jej matka, księżna Ludwika, z pewnością zachwycała się tą partią i tym, że najmłodsza córka pozostanie tak blisko domu w Possi. Zofię Charlottę najwyraźniej ogarnęła euforia. Sisi wsunęła list od siostry do sekretarzyka, zamierzając wrócić do niego później. Nie chciała odzierać ukochanej młodszej siostry z przedślubnej radości, ale ona sama nie była już wielką optymistką w sprawach małżeńskich. Musiała się zastanowić, co ma odpowiedzieć.
Spojrzała na dwa ostatnie listy. Ten na wierzchu opatrzono pieczęcią z napisem: Arcyksiężniczka Austro-Węgier Gizela. Dwunastoletnia córka Sisi napisała do niej z dworu cesarskiego w Wiedniu. Gizela rzadko pisywała do matki. Nie były sobie bliskie, bo nie miały szansy nawiązać mocnej więzi. Gizelę od pierwszych dni po urodzeniu najbliższe więzy łączyły z babką, arcyksiężną Zofią, która dla wnuków była łagodna i macierzyńska, a wobec synowej zimna i dominująca.
Na widok tego listu Sisi drgnęła niespokojnie. Myśl o starszej córce sprawiła jej ból sięgający aż po najgłębsze zakamarki serca. Czas i odległość nie uleczyły tej rany, nigdy nie zarosła blizną akceptacji. Nie, nie teraz, pomyślała Sisi. Nie po takim udanym dniu. Nie w chwili, gdy właśnie zamierzała zajrzeć do pokoju dziecinnego i zobaczyć swoje najmłodsze dziecko. Nie na kilka minut przed spotkaniem z Andrássym, który miał się pojawić na kolacji. Nie chciała teraz płakać. Sztywno wyprostowała ramiona i wsunęła list Gizeli między fałdy szlafroka z myślą, że przeczyta go później – gdy będzie mogła się nacieszyć rzadką wiadomością od córki, gdy mrok nocy spowije ją intymnością i będzie mogła pozwolić sobie na płacz bez świadków, gdy nikt nie dostrzeże jej tęsknoty ani głębi rozpaczy z powodu utraty dwojga najstarszych dzieci.
Uniosła wyżej głowę i przeszła do ostatniego listu. Ten również napisano znajomym charakterem pisma i nosił znaną jej szkarłatną pieczęć. Sisi rozpoznała uczucie, które ją ogarnęło: niepokój, ale inny niż ten wzbudzony przez list Gizeli. Tamten przypominał cios sztyletu, a ten wywoływał tępe, stłumione ćmienie. Powstrzymała westchnienie i złamała pieczęć. To był list od Franciszka Józefa, jej męża, jej cesarza. Tak wyglądało teraz ich życie małżeńskie: regularnie wymieniali korespondencję między Węgrami a Austrią, chociaż nie widzieli się już od miesięcy.
Listy Franciszka Józefa były takie jak on sam – bezpośrednie, rozsądne, pozbawione wyobraźni i sentymentów, rzeczowe relacje z codziennej rutyny. Opisywał niekończące się godziny, które spędzał przy biurku otoczony dokumentami, petycjami i ministrami, i kończył te relacje stwierdzeniem: „Ale tak to już musi być; trzeba pracować aż do zupełnego wyczerpania”. Czasami wspominał krótko o Gizeli i Rudolfie. Serce Sisi zawsze się ściskało, gdy widziała ich imiona na piśmie. Gizela, Rudy – dwoje dzieci, których nigdy nie pozwolono jej kochać, które tuż po urodzeniu wyrwano jej z ramion i zabrano do cesarskiego pokoju dziecinnego, gdzie spędzały każdą chwilę pod bacznym dozorem babki ze strony ojca, arcyksiężnej Zofii.
Franciszek zapewniał, że dzieci miewają się dobrze. Oczywiście, że tak. W cesarskiej rodzinie oczekiwano, że wszyscy będą miewać się dobrze. Zofia pilnowała, by żadna rysa nie pojawiła się na złocistym blasku doskonale zarządzanego, szacownego cesarskiego dworu. Nie mogło być żadnej skazy na domu Habsburgów, w którym obyczaj, zasady i tradycja sztywno wyznaczały rozkład każdego dnia, dzięki czemu machina cesarskiej władzy kręciła się gładko i wszyscy doskonale wiedzieli, czego się od nich oczekuje. Choć to Franciszek Józef nosił cesarską koronę, jego matka już od lat zarządzała całym cesarskim domem.
Sisi rzadko rozmawiała ze swoją teściową, Zofia jednak była obecna w każdym liście Franciszka, wyraźnie wyczuwalna za każdym słowem napisanym na papierze, podobnie jak za wszystkim, co działo się na dworze. Pojawiała się w każdej wzmiance o życiu w Wiedniu jako najbliższa doradczyni cesarza i dominująca postać w świecie Franciszka, a także dzieci. Sisi jęknęła, zmięła list w ręku i rzuciła przez pokój, pohamowała jednak myśli, zanim zdążyły wbiec w znajomy, mroczny tunel cierpienia, z którym wciąż musiała się zmagać.
– Waleria – wypowiedziała to imię głośno, jakby chciała ukoić się jego świętym brzmieniem i odpędzić krążące wokół demony. Jej ukochane, najmłodsze dziecko, przebywające bezpiecznie tutaj, w Gödöllő, w pokoju dziecinnym. Poczęcie Walerii skłoniło w końcu Sisi do zostawienia za sobą Wiednia, teściowej i całego cesarskiego dworu i przybycia na Węgry. Tu była wolna od władzy Zofii i mogła sama wychować przynajmniej jedno ze swoich dzieci, przelać na nie długo powstrzymywane macierzyńskie uczucia.
– Czy już kończymy? Stęskniłam się za Walerią. – Poruszyła się niespokojnie, zerkając w lustrze na fryzjerkę Franziskę Feifalik, która układała jej na głowie koronę z warkoczy. To była kolejna przyjemność płynąca z życia w oddaleniu od dworu: Sisi mogła splatać swoje słynne, sięgające kostek u nóg włosy w luźne warkocze i ozdabiać je wiankiem z polnych kwiatów. Na uroczystości państwowe na dworze musiała upinać włosy w misterne fryzury i zakładać na głowę ciężkie, wysadzane klejnotami diademy, od których pod koniec wieczoru zawsze bolała ją głowa.
– Jeszcze chwileczkę, Wasza Wysokość. – Franziska przeplotła ostatni pęk kwiatów przez kasztanowe loki. Palce miała szybkie i zręczne. – Et voilà, gotowe! Nieskromnie powiem, że to kolejne arcydzieło.
Sisi podniosła się i poszła do garderoby. Wybrała na wieczór obcisłą suknię z kremowej satyny haftowaną w złote kwiaty, a do tego naszyjnik i bransoletę z pereł, które pasowały do sukni i do białych kwiatów we włosach. Gdy pokojówki zapinały guziki i układały fałdy tkaniny, popatrzyła w lustro i z zadowoleniem skinęła głową.
– Dobrze. To już wszystko.
Wszystkie trzy kobiety – polska fryzjerka Franziska, Węgierka Ida oraz Maria Festetics, węgierska hrabina, która od wielu lat należała do dworu Sisi – odetchnęły z ulgą. Ani jedna osoba z bliskiego kręgu domowników cesarzowej nie była austriackiej narodowości.
– Ten strój jest nieco zbyt szykowny na wizytę w pokoju dziecinnym, ale może mojej małej Walerii spodobają się te perły. – Uśmiechnęła się i jeszcze raz obróciła przed lustrem. Zawsze dużo wymagała, gdy chodziło o strój i fryzurę. Bez tego nie zdobyłaby reputacji najpiękniejszej kobiety na świecie, piękniejszej nawet niż czarująca Eugenia, cesarzowa Francji. A tego wieczoru wygląd był dla niej szczególnie ważny, bo przy kolacji miał jej towarzyszyć Andrássy.

Nadeszła jej ulubiona pora dnia.
– Czy wszystko w porządku? – zapytała, wchodząc do jasnego pokoju dziecinnego. Ściany pomalowane były na wesoły niebieski kolor w odcieniu, który Sisi wybrała sama, wreszcie uwolniona od niechcianych rad teściowej. Podeszła do łóżeczka, wzięła Walerię i wdychając zapach pudru i mleka, pokryła jej policzki pocałunkami. Dziecko zaczęło gaworzyć. Sisi przytuliła je mocniej, czując, jak wzbiera w niej bezgraniczna miłość.
– Tak, Wasza Wysokość. Mała arcyksiężniczka jest dzisiaj bardzo pogodna – odrzekła guwernantka. Mary Throckmorton była łagodną Brytyjką o zrównoważonym charakterze, zupełnym przeciwieństwem Sisi, która wpadała w panikę za każdym razem, gdy dziecko zapłakało.
– Przestała już płakać? I czy dobrze jadła? – Sisi kołysała dziecko w ramionach, pożerając je wzrokiem. Jej córeczka była śliczna, doskonała. Jej mały aniołek.
– Chyba znalazłam przyczynę jej płaczu. – Panna Throckmorton pochyliła się nad Walerią i wprawną dłonią rozchyliła jej usta. Oczom Sisi ukazał się biały ząbek.
– Pierwszy ząb – westchnęła i znów ucałowała policzki dziecka. – Moja kochana. Mój najdroższy aniołek. Tak szybko rośnie! Już ma ząbki. Panno Throckmorton, dopóki arcyksiężniczka ząbkuje, proszę jej zapewnić wszelkie wygody. Rozumie pani?
– Oczywiście, Wasza Wysokość – odrzekła guwernantka spokojnie.
– Moja córeczka – powtórzyła Sisi głosem nabrzmiałym macierzyńską dumą.
Waleria znów zaczęła gaworzyć, wyciągając pulchną rączkę do twarzy matki. Sisi usiadła z nią na podłodze. Trudno było powiedzieć, która z nich jest bardziej oczarowana tą drugą. Walerię fascynowały faliste włosy matki, blask pereł i szeroki uśmiech, a Sisi zachwycała się każdym szczegółem swojej córki. W rozmowach z Idą i Marią Festetics często nazywała ją swoim jedynym dzieckiem. Tylko jej mogła okazać macierzyńską miłość, przez wiele lat tłumioną i wyschniętą jak mleko, którym nie pozwolono jej karmić poprzednich dzieci.
Oczywiście, nadal kochała Gizelę i Rudy’ego, a wcześniej kochała pierworodną córkę, księżniczkę Zofię, która zmarła na gorączkę we wczesnym dzieciństwie. Ta rana się nie zagoiła. Jednak dwoje starszych dzieci wychowywało się w cesarskim pokoju dziecinnym w Wiedniu i Sisi nigdy nie dano nawiązać z nimi prawdziwej więzi. Nie mogły ssać jej piersi i szukać pociechy w jej ramionach. Nie poznały Sisi jako matki i nie pozwolono jej cieszyć się nimi. Odwiedziny w pokoju dziecięcym, gdy zezwoliła na nie teściowa, były krótkie i przebiegały zgodnie z wymogami protokołu. Cesarzowej zawsze towarzyszyli ministrowie i pokojówki arcyksiężnej Zofii, a także sama Zofia, która wiecznie ją krytykowała i wciąż wypominała braki. Sisi wiedziała, co mówiła Zofia po urodzeniu dzieci, i słyszała, co szeptano po kątach. Donoszono jej o lekceważeniu teściowej. „Oczywiście, że Sisi nie może wychowywać dzieci. Sama jest jeszcze dzieckiem!” – mówiła Zofia. I po jakimś czasie dzieci przyzwyczaiły się do babci. Myśl o nich budziła w sercu Sisi równie wiele cierpienia, co uczuć macierzyńskich. Tak było aż do urodzenia Walerii, czwartego i ostatniego dziecka. Waleria stała się niespodzianką, nieoczekiwanym darem i ostatnią szansą Sisi na to, by stać się matką.
Położyła Walerię do łóżka, sprawdziła, czy nie jest jej za zimno ani za gorąco, i razem z Marią oraz Idą poszła na kolację.
Schodząc po schodach, z sercem wciąż rozgrzanym odwiedzinami u Walerii, Sisi zauważyła wysoką postać majaczącą w holu w miejscu, gdzie nie docierało światło świec. Zatrzymała się w pół kroku, próbując opanować emocje. Gdyby tego nie zrobiła, rzuciłaby się pędem na dół, prosto w jego ramiona, a to z pewnością nie byłoby stosowne.
Andrássy chyba usłyszał kroki, bo w tej samej chwili odwrócił się w jej stronę i podszedł do schodów.
– Moja królowa. – Zawsze wolał nazywać ją węgierskim tytułem królowej niż austriackim cesarzowej. Należała do jego ziemi, do jego ludu. Bardzo jej się to podobało.
– Andrássy.
– Sisi.
Schodząc po ostatnich schodkach, zmusiła się do zachowania spokoju, ale nie zdołała powstrzymać szerokiego uśmiechu.
– Twój widok, pani, za każdym razem olśniewa mnie na nowo. – Ujął jej dłoń i ucałował.
Wielokrotne złamanie protokołu, pomyślała Sisi. Nikomu z wyjątkiem ubierających ją pokojówek nie wolno było jej dotykać. I zapewne żaden mężczyzna poza Franciszkiem nie ośmieliłby się ucałować dłoni cesarzowej. Ale jeszcze gorsze było to, że nie miała rękawiczek i usta Andrássyego dotknęły nagiej skóry. Jakże kochała Węgry!
– Jak się miewasz? – zapytał cicho, zupełnie jakby byli sami w wielkim holu. I właściwie byli sami; Maria i Ida, dobrze wyszkolone w dyskrecji, zajęły się rozmową na boku.
– Doskonale. A teraz jeszcze lepiej. – Rzuciła mu promienny uśmiech. – Jak przebiegła twoja podróż z Wiednia?
– Była długa, ale miałem czego wyczekiwać.
Patrzył jej w oczy odrobinę za długo, potem opuścił wzrok na suknię i uśmiechnął się z aprobatą. Sisi oblała się gorącym rumieńcem. A potem, ponieważ znał ją dobrze, zapytał szybko:
– A jak się miewa Waleria?
Sisi uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
– Idę właśnie z pokoju dziecinnego. Ma już pierwszy ząbek.
– Tak szybko? Czyżby nie było mnie aż tak długo?
– O wiele za długo – odrzekła, patrząc mu prosto w oczy i chłonąc jego obecność po długim rozstaniu. Był jak kojący balsam, którym pokojówka nacierała jej obolałe mięśnie po zbyt długim siedzeniu w siodle, jak aromatyczny olejek migdałowy, którym fryzjerka masowała jej głowę przy układaniu niesfornych włosów. Znów stał przed nią. Jakże tęskniła za nim, za jego umysłem, słowami i wysoką, atrakcyjną sylwetką.
Odetchnęła głęboko i powiedziała:
– Kusiło mnie, żeby skorzystać z cesarskich prerogatyw i wezwać cię do siebie. Nie byłam pewna, jak długo jeszcze to zniosę.
Andrássy uśmiechnął się swobodnie.
– No cóż, już jestem i bardzo się z tego cieszę.
Plotkarze w Wiedniu i w całej Austrii szeptali, że Waleria jest jego dzieckiem i że Andrássy dał jej pałac w Gödöllő jako prezent od parlamentu węgierskiego tylko po to, by mogli tu odbywać prywatne schadzki. Ale to nie było istotne, podobnie jak to, że niektórzy nazywali najmłodszą księżniczkę „węgierskim dzieckiem” i twierdzili, że matka zdecydowała się ją wychowywać na Węgrzech, bo to kraj jej ojca. Obydwoje, Sisi i Andrássy, wiedzieli, że to nieprawda. Cesarz też o tym wiedział. Jasnoniebieskie oczy i gładka, jasna skóra Walerii wyraźnie świadczyły, że to Franciszek jest jej ojcem. W niczym nie przypominała Andrássyego, ciemnowłosego i o oliwkowej skórze. To wszystko jest nieważne, pomyślała Sisi. Skoro te plotki nie przeszkadzały Franciszkowi Józefowi, to Sisi mogła się tylko śmiać i dziękować Bogu, że znajduje się daleko od swoich krytyków.
– Wieczór jest wspaniały. A ty, pani, również wyglądasz wspaniale. Pójdziemy? – Wsunął jej ramię pod swoje i poprowadził ją przez przeszklone drzwi do ogrodu na tyłach. Stanęli na tarasie pośród błękitnego zmierzchu. Maria i Ida szły za nimi w dyskretnej odległości.
– Zostaniesz tu? – zapytała Sisi, gdy się zatrzymali. Z pobliskich stajni dobiegło ich przeciągłe rżenie konia.
– Wyznaję, że niczego nie pragnąłbym bardziej, ale sądziłem, że może powinienem zatrzymać się w Budapeszcie, żeby w żaden sposób nie narażać cię na skandal.
– Nie – odrzekła Sisi zdecydowanie. – Powiedz wszystkim, że zatrzymasz się w Budapeszcie, ale zostań tutaj. Proszę. Przynajmniej na kilka dni?
Andrássy zatrzymał się i nie wypuszczając jej ramienia, popatrzył na nią z ukosa. Doskonale wyglądał w wieczorowym stroju.
– Niech plotkują – westchnęła Sisi. – Niech szepczą. Chcę, żebyś był tutaj.
Wciąż na nią patrzył z zastanowieniem. Zmusiła się, żeby oddychać spokojnie, choć pod jego spojrzeniem przechodził ją dreszcz.
– Poza tym to nie ludzie w Budapeszcie rozsiewają plotki, tylko wiedeńczycy.
Andrássy znów ruszył przed siebie.
– To prawda. Węgrzy nigdy nie powiedzieliby o tobie złego słowa. Jesteś ich królową. Ich Sisi.
– Ani o tobie. Jesteś ich ukochanym premierem.
Andrássy przechylił głowę na bok i zamyślił się.
– A zatem zostaniesz?
Wahał się jeszcze przez chwilę i w końcu uśmiechnął się szeroko.
– Skoro taki jest rozkaz mojej królowej, to kimże jestem, żeby się sprzeciwiać?
– Dobrze. – Uśmiechnęła się, patrząc przed siebie na ogrodową ścieżkę. Andrássy zwykle ustępował jej w sprawach, na których jej zależało. Bardzo ją cieszyło, że się z nią liczy i bierze jej uczucia pod uwagę. Franciszek nigdy tego nie robił. – Przyznaję, że mam ochotę dać sobie burę – ciągnęła. – Dzięki mojemu poparciu w Wiedniu zostałeś premierem Węgier. A teraz z tego samego powodu musisz często wyjeżdżać do Wiednia albo siedzieć w Budapeszcie w izbach parlamentu, gdy ja jestem tutaj.
– Wszystko sprzysięga się przeciwko nam, nieprawdaż? – Niespiesznie szli przez ogród. Andrássy wyraźnie robił krótsze kroki niż zwykle, pozwalając Sisi nadawać tempo.
– Kocham tego męża stanu w tobie i zarazem go nienawidzę – westchnęła. – Powinnam chyba zapytać, co słychać w Wiedniu.
Andrássy nie odpowiedział od razu.
– Skład rady twojego męża w ostatnich miesiącach zmienił się praktycznie w całości. Ale jestem pewien, że już o tym wiesz.
– Zdziwiłbyś się, jak niewiele wiadomości dociera do mnie z Wiednia.
– Przecież ty i Franciszek… to znaczy cesarz… pisujecie do siebie regularnie?
– Franciszek informuje mnie, co się dzieje z dziećmi, a także o wszystkich nieistotnych sprawach swojego codziennego życia: co jadł poprzedniego dnia na kolację i jaką sztukę wystawia Teatr Zamkowy. – Sisi zamilkła i spojrzała na mroczniejący ogród. Niewidoczne świerszcze wypełniały wieczór miękkimi tonami sielankowej muzyki. – Ale Franciszek nigdy nie lubił rozmawiać ze mną o niczym, co wykraczałoby poza wymianę uprzejmości, a już z pewnością nie o polityce. Był tylko jeden temat związany z polityką, na który chciał mnie słuchać, czyli Węgry.
Andrássy pochylił się w jej stronę i dobiegł ją jego zapach, zapach mydła do golenia i dymu z cygar. Niemal muskając ustami jej ucho, szepnął:
– Węgry. Sprawa najbliższa twojemu sercu.
– Tak. – Poczuła, że mocniej uścisnął jej ramię. Ten drobny, niemal niedostrzegalny gest wywołał drgnienie w   całym ciele.
Andrássy jednak nieoczekiwanie spoważniał.
– I właśnie to było powodem tak wielkich zmian w radzie cesarskiej.
– Przez to, że Franciszek zechciał obdarzyć Węgry autonomią? I podpisał dokument, na mocy którego Cesarstwo Austriackie zmieniło się w podwójną monarchię austro-węgierską?
Andrássy skinął głową. Sisi zastanowiła się i wzruszyła ramionami.
– W Wiedniu już dawno przydałoby się trochę świeżej krwi. Franciszek wierzy, że słusznie postąpił, zawierając austro-węgierski kompromis, nawet jeśli jego ministrowie protestują. To był jedyny sposób, żeby zapobiec otwartej rebelii na Węgrzech i zachować granice imperium. Nie życzył sobie przecież wojny domowej, w którą mogłaby zostać wciągnięta cała Europa, szczególnie że dopiero niedawno został pokonany przez Prusy i Italię. Nie, Europa nie może sobie pozwolić na następną wojnę.
– On to rozumie. Powiedział mi to – zgodził się Andrássy, wciąż głęboko zamyślony.
– Ministrowie mojego męża są jak chwasty – stwierdziła Sisi. – Gdy wyrwiesz jeden, w tym samym miejscu wyrastają dwa następne.
Andrássy zatrzymał się i pochylił w jej stronę.
– Naprawdę masz o mnie tak kiepskie zdanie?
Spojrzała na niego, rozchylając usta w przewrotnym uśmiechu.
– Należałeś do mnie wcześniej niż do niego. To co innego.
– Mam taką nadzieję.
Ruszyli dalej. Sisi miała ochotę zapytać, której damie dworu albo pospolitej aktorce ministrowie jej męża zlecili zadanie rozgrzewania łóżka cesarza, ale stłumiła tę gorzką myśl. Jej czas z Andrássym był święty i nie chciała, by cokolwiek go zakłóciło. Poza tym czasy, gdy małżeństwo rzeczywiście ją obchodziło, minęły. Nie była już tą naiwną dziewczyną, którą poślubił Franciszek Józef, prostolinijną szesnastoletnią prowincjuszką mylącą zauroczenie z miłością, a obietnice z czynami. Dziewczyną, która zupełnie nie znała zasad postępowania obowiązujących na cesarskim dworze i załamała się, gdy przyszło jej się tych zasad nauczyć.
Franciszek nie mógł jej już zranić, nie tak jak kiedyś. Jej serce, poobijane od ciosów zadawanych najpierw przez teściową, potem przez męża, następnie przez śmierć dziecka i emocjonalną utratę dwojga następnych, w ostatnich latach w cudowny sposób odżyło. Jakimś sposobem to serce, które Sisi uznała za zniszczone i puste, uparcie biło dalej, przykryło rany tkanką blizny i nie chciało się poddać. Znów postanowiła żyć, ale tym razem na własnych warunkach. Wraz z tą decyzją nadeszły akceptacja, nowa siła i wolność. Franciszek był teraz daleko od niej i dzieliła ich nie tylko fizyczna odległość, lecz również tarcza, którą Sisi dla siebie stworzyła. W żaden sposób nie mógł już jej zranić.
Poza tym w ich małżeństwie już od niemal dziesięciu lat nie było bliskości fizycznej z wyjątkiem tej jednej krótkiej chwili, kiedy wróciła do cesarskiego łoża, starając się nakłonić Franciszka Józefa do zawarcia austro-węgierskiego kompromisu. To szybkie połączenie, o dziwo, dało jej Walerię, a także królestwo Węgier.
A teraz Andrássy stał tutaj, patrząc na nią oczami jak czarny aksamit, a nad Gödöllő majestatycznie zapadał wieczór. Sisi przestała myśleć o Franciszku i o latach, które spędzili na ranieniu się nawzajem. Długo dręczyła ją myśl, że Franciszek pozwolił, by odebrano jej troje pierwszych dzieci, przez co czuła się jak klacz rozpłodowa i wyrzutek na własnym dworze, ale w końcu jakoś się z tym pogodziła. Ich życie nigdy nie należało tylko do nich, zawsze było poddane rygorystycznym zasadom i pełne obcych ludzi, podporządkowane wymaganiom monarchii. Pogodziła się także i z tym, że Franciszek ją zaniedbywał, lekceważył, nie dzielił się z nią emocjami ani nie próbował poznać jej emocji. Że przedkładał ponad jej obecność towarzystwo swoich generałów i ministrów, a także matki i innych kobiet. Że odszedł od ich małżeństwa. Ale to wszystko nie miało już znaczenia. Teraz to ona odeszła od tego wszystkiego.
Andrássy przerwał to zamyślenie, gładząc ją palcem po czole.
– Wyglądasz, jakbyś toczyła jakąś walkę.
– Bo tak jest.
– I kto wygrywa?
– Ja. – Uśmiechnęła się blado.
– To dobrze. – Pochylił się i pocałował ją w czoło. Był to zbyt śmiały gest jak na otwarte ogrody, ale światło dnia już zgasło i osłaniał ich mrok.
Przez otwarte okno z kuchni napłynął śmiech służących. Andrássy odsunął twarz od jej czoła.
– Chyba powinniśmy iść na kolację.
– Chyba tak – westchnęła Sisi i zwrócili się w stronę pałacu. – Muszę cię chyba ostrzec, że dołączy do nas Nicky, to znaczy książę Esterházy.
Andrássy jęknął i zatrzymał się na chwilę.
– Nie wiedziałam, że przyjedziesz – dodała Sisi, nieco rozbawiona tą jawną demonstracją zazdrości. – Gdybyś napisał, dopilnowałabym, żeby…
– Wiesz, że lubię cię zaskakiwać. Kiedy widzę ten wyraz zachwytu na twojej twarzy, wiem, że warto było cierpieć rozdzielenie.
– Ale gdy przyjechałeś, byłam na przejażdżce z Nickym, toteż niespodzianka była nieco mniejsza.
Andrássy pochylił się do niej i szepnął, łaskocząc jej ucho oddechem:
– W takim razie będę musiał znaleźć inny sposób, by przywołać na twoją twarz ten wyraz zachwytu.
Książę Esterházy czekał na nich w jadalni. Stał w pozie oczekiwania, podobnie nienagannej jak wtedy, gdy siedział w siodle. On również, tak jak Andrássy, miał na sobie frak. Po całym dniu uganiania się za lisami był zaróżowiony i ożywiony.
– Och, Wasza Wysokość nie jest sama. – Jego twarz ściągnęła się rozczarowaniem i frustracją, zupełnie jak twarz Andrássyego chwilę wcześniej. Zacisnął zęby, ale zmusił się do pogodnego tonu. – Miło pana widzieć, Andrássy.
– Pana również, Esterházy. – Wymienili uścisk dłoni.
– Niedawno wrócił pan z Wiednia?
– Właśnie dzisiaj.
Esterházy uniósł ciemne brwi.
– I już przyjechał pan z Budapesztu na kolację u królowej? Nie ma pan żadnych spraw do załatwienia w mieście?
– Cóż mogłoby być ważniejsze niż złożenie uszanowania naszej władczyni i zdanie jej raportu z mojej podróży?
Esterházy zmarszczył czoło, nerwowo skubiąc rękaw fraka.
– Ale muszę pana pochwalić, Esterházy – ciągnął Andrássy z wymuszoną życzliwością. – Słyszałem, że doskonale się pan zaopiekował naszą królową i że podczas mojej nieobecności był pan jej wiernym i oddanym towarzyszem, wykazując się prawdziwą węgierską gościnnością.
Sisi zaśmiała się lekko. Usiadła pośrodku stołu, a rywale po obu jej stronach. Przez cały czas trwania kolacji wbijali sobie szpile. Zazdrość Nicka jej nie zaskoczyła. Książę Nikolaus Esterházy był uroczym, bogatym i atrakcyjnym arystokratą i damy w całym królestwie zabiegały o jego uśmiech i majątek, a jako właściciel największej w kraju stajni koni pełnej krwi oraz posiadłości graniczącej z Gödöllő w ostatnich miesiącach stał się dla Sisi pożądanym towarzyszem. Poza tym był chyba jedynym jeźdźcem w całym kraju, który potrafił dotrzymać jej tempa. O umiejętnościach jeździeckich Sisi krążyły już legendy.
Andrássy wydawał się zdziwiony pewnością siebie i swobodą Nicky’ego oraz familiarnością, z jaką tamten rozmawiał z Idą i z Marią. Zapewne dopiero teraz uświadomił sobie, jak wiele czasu jego rywal spędzał przy stole jadalnym Sisi i w jej towarzystwie. Sisi widziała, że marszczył czoło i kręcił się niespokojnie, i choć wiedziała, że to okrutne z jej strony, sprawiało jej to przyjemność i przynosiło ulgę. Zazdrość Andrássyego była najlepszym dowodem na to, że jego uczucia nie zmieniły się podczas ostatnich miesięcy, że wciąż za nią tęsknił i potrzebował jej równie mocno jak ona jego. Gdy lokaje w niekończącej się paradzie wnosili kolejne dania i półmiski, Sisi popijała wino, aż w końcu zakręciło jej się w głowie.
– Przypuszczam, hrabio Andrássy, że po kolacji wróci pan do Budapesztu, do hrabiny Andrássy? – Esterházy palił przy deserze, zwracał się do lokajów po imieniu i często kazał dolewać sobie wina.
– Prosiłam pana premiera, by został w Gödöllő – wtrąciła Sisi, wyczuwając, że po tych ostatnich słowach napięcie przy stole może nieznośnie wzrosnąć. Andrássy z głośnym westchnieniem wpatrzył się w talerz z deserem. Nie znosił, gdy ktoś wspominał o jego żonie. Od dawna żyli w separacji, ale w świetle prawa wciąż byli małżeństwem. Równie dobrze jak Sisi wiedział, że obydwoje są poślubieni komuś innemu i że uczucie miedzy nimi nigdy nie powinno zaistnieć, choć wydawało się, że nie może być niczym złym. Nie lubił też, gdy ktoś przypominał Sisi o istnieniu hrabiny Andrássy. To był kolejny ciężar, przed którym próbował ją chronić.
– Prosiłam hrabiego Andrássyego, żeby został – ciągnęła Sisi spokojnie, jedząc swój ulubiony deser – fiołkowe lody, wytwarzane specjalnie dla niej i przywożone przez jednego z budapeszteńskich cukierników. – Tylko na kilka dni. Już od wielu miesięcy nie byłam w Wiedniu i chcę usłyszeć o wszystkim, co się tam dzieje.
Esterházy spojrzał na nią i jego usta pod ciemnymi wąsami skrzywiły się w grymasie. Ach, ci Węgrzy, pomyślała. Czy noszenie wąsów było w tym kraju obowiązkowe? Przez to olśniewali uśmiechem, ale gdy się chmurzyli, wyglądali ponuro i budzili lęk.
Wyprostowała się i zmieniła temat rozmowy.
– Dobrze, zatem zagramy w karty czy w zagadki? A może posłuchamy muzyki albo poezji?
Przeszli do bawialni i wieczór w Gödöllő potoczył się swobodnym, znajomym rytmem. Sisi zwykle spędzała wieczorne godziny przed kominkiem, w którym płonął ogień. Ida czytała głośno poezje Mihályego Vörösmartyego albo Maria grała na fortepianie sonatę Franciszka Liszta. Każdy mógł robić, co sobie życzył, przychodzić i wychodzić wedle woli. Shadow i Brave układały się na dywaniku u stóp Sisi. Uśmiechnięta Ida siadała po jej lewej stronie, gotowa robić to, czego chcieli wszyscy – czy też raczej, czego chciała Sisi. Maria Festetics, zawsze chętna do pomocy, krzątała się po bawialni, pilnując, by Sisi nie siedziała zbyt blisko otwartego okna, gdzie mogłoby ją przewiać, albo zastanawiając się na głos, czy Jej Wysokości nie jest za gorąco od kominka.
– Jest mi bardzo wygodnie – zapewniała ją Sisi z uśmiechem.
W Wiedniu kilkusetletnia habsburska tradycja i cesarski protokół rządziły nawet najbardziej intymnymi zgromadzeniami rodzinnymi. Nieustannie trzeba było składać hołd bóstwu etykiety, przez co nawet w najbardziej naturalnych relacjach brakowało swobody. Nawet w prywatnym saloniku, gdy przebywała tam tylko Sisi, dzieci, Franciszek i jego matka, nie wolno było odezwać się nikomu, do kogo cesarz nie zwrócił się pierwszy. Nie wolno było usiąść do stołu bez rękawiczek ani wstać z krzesła, dopóki Jego Wysokość się nie podniósł. Nikomu nie wolno było jeść, gdy Jego Cesarska Mość już skończył posiłek. Podobne zasady nie miały końca, toteż komunikacja między członkami rodziny ograniczała się do wymiany nieistotnych zwrotów grzecznościowych lub uprzejmych komentarzy o tym, co zdarzyło się w ciągu dnia.
W Gödöllő Sisi jako gospodyni domu zachęcała do zupełnie odmiennych zachowań. Usiadła w aksamitnym fotelu, trzymając w nagiej dłoni szklaneczkę słodkiego tokaju, i po raz dziesiąty tego dnia poczuła ulgę na myśl, że jest daleko od cesarskiej stolicy, że Waleria śpi bezpiecznie w pokoju dziecinnym, że wieczór przebiega w pogodnej, niewymuszonej atmosferze, przy winie, wśród śmiechu i swobodnych rozmów.
W każdym razie tak wyglądała większość wieczorów w Gödöllő, ale tego dnia w atmosferze czuło się napięcie. Sisi wiedziała, że jeśli rozmowa zejdzie na sprawy osobiste, to może dojść do sprzeczki, toteż starała się kierować ją na politykę, która w tej sytuacji wydawała się bezpiecznym tematem. Esterházy i Andrássy w wielu sprawach mieli przeciwne poglądy, ale zgadzali się co do jednego: obydwaj odnosili się z niechęcią do północnego sąsiada. Prusy, rządzone przez kanclerza Bismarcka, stawały się niepokojąco silnym i coraz mocniej zmilitaryzowanym państwem. Bismarck przed kilkoma laty pokonał Austrię, a teraz próbował zawrzeć sojusz z Franciszkiem Józefem. Wyglądało na to, że gdy już zapewni sobie przyjaźń lub uległość Wiednia, jego żelazna pięść spadnie na Francję. Cesarza Napoleona III oskarżano, że bardziej zajmują go luksusowe pałace i zmysłowa figura cesarzowej Eugenii niż sprawy państwowe. Andrássy i Esterházy zgodnie uważali, że jeśli Prusy pokonają Francję, cała równowaga sił w Europie zostanie zburzona.
– Sądzę, Andrássy, że nasze polityczne dysputy nudzą Jej Wysokość i jej damy. – Esterházy po kolacji odzyskał nieco swobody. Pochylił się do przodu i wpatrzył w Sisi. – Porozmawiajmy na ulubiony temat Waszej Wysokości: o jeździe konnej. Niewiele brakowało, a dopadlibyśmy dzisiaj tego lisa, czyż nie?
Twarz Sisi natychmiast się rozjaśniła.
– Tak. Mój Boże, Nicky, gdy skoczył pan w pełnym galopie przez ten ostatni żywopłot, byłam pewna, że wypadnie pan z siodła.
Wybuchnął głębokim śmiechem, ale w tym śmiechu nie było prawdziwej wesołości. Brzmiał chełpliwie, jakby książę chciał przekonać pozostałych, że ma powód do śmiechu.
– Od tak dawna już jeździmy razem, a Wasza Wysokość nadal nie wierzy w moje umiejętności.
Sisi podała swój kieliszek Idzie, prosząc o więcej wina i omijając wzrokiem zachmurzonego Andrássyego. Zanim zdążyła odpowiedzieć Esterházyemu, w drzwiach stanął lokaj ze srebrną tacą na listy. Wyprostowała się i odstawiła kieliszek na stolik.
– Wejdź. Co to takiego?
Lokaj ze spuszczonym wzrokiem podsunął jej tacę, na której leżał telegram. To była wiadomość od Gizeli. Dziwne, że córka przysłała jej dwie wiadomości w ciągu jednego dnia. Sisi szybko otworzyła telegram i przeczytała:

WIELCE SZANOWNA PANI, WASZA CESARSKA WYSOKOŚĆ STOP CZY WASZA WYSOKOŚĆ OTRZYMAŁA LIST? STOP PILNIE PROSZĘ O ODPOWIEDŹ STOP SPRAWA NAGLĄCA STOP POZOSTAJĘ POKORNIE I Z SZACUNKIEM GIZELA STOP

Sisi zesztywniała. List. List od Gizeli. Odłożyła go, wsunęła do kieszeni szlafroka, żeby przeczytać później. Spieszyło się jej do pokoju Walerii i na kolację z Andrássym i odłożyła list.

 
Wesprzyj nas