Michał Śmielak powraca w pełnym zaskakujących zwrotów akcji thrillerze. Gdy ktoś porywa twoje dziecko, myślisz, że nic gorszego już cię nie spotka. Przygotuj się jednak na zupełnie nowy wymiar strachu i cierpienia… Wartka akcja, niejednoznaczni bohaterowie oraz doskonałe dialogi trzymają w napięciu do ostatniej strony.


W Warszawie uprowadzonych zostaje sześć dziewczyn z bogatych rodzin. Wszystkie mają po siedemnaście lat i znikają w środku nocy z własnych domów na strzeżonych osiedlach.

Porywacz doskonale zaciera ślady, nagrania z monitoringu nie rozpoznają twarzy, zawodzą systemy ochrony. Z domów nic nie ginie, nikt nie żąda okupu. Media nazywają przestępcę Postrachem i napędzają spiralę strachu.

Gdy ten wreszcie wpada w ręce policji, uparcie milczy i nie przyznaje się do winy. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że ktoś już wydał na niego wyrok…

Maciej i Borys prowadzą całkiem intratny, choć nie do końca legalny biznes. Dostarczają sprawiedliwości, gdy Temida zbyt mocno przymyka oczy. Pewnego dnia dostają zlecenie, które może okazać się najtrudniejsze w ich karierze – muszą wydostać Postracha z aresztu i oddać w ręce rodziców porwanych dzieci. Ruszają do akcji, okazuje się jednak, że dotychczasowy koszmar był zaledwie preludium do tego, co Postrach przygotował dla swoich ofiar.

Śmierć to dopiero początek koszmaru.

***

Zapnijcie pasy! I przygotujcie się na niecodzienną dawkę silnych emocji. Michał Śmielak powraca w wyśmienitym stylu i po raz kolejny udowadnia, że konstruowanie pierwszorzędnych thrillerów opanował do perfekcji. Czapki z głów!
Małgorzata Tinc, ladymargot.pl

Michał Śmielak
Postrach
Wydawnictwo Initium
Premiera: 7 września 2022
 
 

Prolog

1.
Śmierć puka do drzwi trzykrotnie, z mocą zadzierzgniętych na gardle palców, powoli, równo, metodycznie, głośno. Uderzenia jej kościstej dłoni na dębowej desce rozbrzmiewają jak walenie młota wykuwającego ostatni gwóźdź do trumny.
Mówią, że jak zapuka, to nie należy otwierać, bo musi kogoś zabrać, niekoniecznie ciebie, ale nie odejdzie z pustymi rękami. Tak to już jest, że lubi wracać z kimś pod rękę. Zatem nie otwieraj, jeśli jesteś sama w domu.
Powiadają, że skoro jednak zaprosiłaś ją do siebie, to jeśli nie otworzysz jej drzwi, może zabrać całą twoją rodzinę. Jeden nieroztropny moment, o jedno zdanie za dużo wypowiedziane do lustra, o jedną rozmowę za daleko.
Zaprosiłaś? Ugość!
Mówi się też, że to bzdury, że jeśli staniesz przed lustrem ze świecą w ręku i wypowiesz po trzykroć: „Noc ciemna, śmierć pewna, przyjdź do mnie, przyjmę cię godnie”, to tak naprawdę nic się nie stanie. To wszystko bujdy! Nikt nie przyjdzie, nie zapuka do drzwi, to tylko takie zabawy nastolatek, żeby trochę się bały, a trochę pochichrały.
A jednak ktoś puka.
Powoli.
Równo.
Metodycznie.
Głośno.
Trzy uderzenia, tak poważne i nieuniknione jak ruchy starego wahadła, które odmierza czas od stuleci.
Puk.
Puk.
Puk.
To bujdy. Bajki dla małych dzieci.
Powiadają, że śmierci się nie otwiera.
Ale ty jednak kładziesz dłoń na zimnej klamce.
Mają rację?

2.
Patrzył na swoje sześć kobiet, które związały się z nim na całe życie. Były takie piękne, tak doskonałe, tak cudownie inne, a zarazem podobne do siebie, chyba tą idealną urodą, jakby Bóg obdarował je wszystkim, co miał najlepszego. Przy każdej zaczynało żywiej bić serce, oddech na chwilę wiązł w piersi, motyle w brzuchu zaczynały szaleć na całego, jakby chciały wyrwać się na świat i nieść tę wieść, że się zakochał, skradły mu serce, myśli, oszalał, no po prostu zwariował dla nich. Niektórzy mawiają, że tak kochać można tylko raz, lecz to nieprawda.
Sześć razy się zakochał, sześciokrotnie poczuł tę eksplozję uczuć, tyleż samo razy spotkał się z nimi i zawrócił im w głowie.
Czy były o siebie zazdrosne? Nie powinny. Przecież kochał je tak samo, wiedziały o tym. Mówił im to, gdy tylko nadarzyła się okazja. Dbał, żeby miały wszystkiego po równo, żadna nie czuła się zaniedbana, lepsza czy gorsza od pozostałych pięciu.
Z niektórymi był dłużej, z innymi krócej, to jedyne, czego mogły zazdrościć – tych dni, gdy nie byli razem. Bo czyż nie tak jest właśnie w miłości? To nie tak, że żałujemy każdego oddechu, który poruszył naszą pierś, nim spotkaliśmy swoją wybrankę? Żałujemy – i tylko z tego powodu miał delikatne wyrzuty sumienia.
Porwał je, niczym rycerz, pokonując straszliwe mury zamczyska. Wyzwolił je. Rycerskie serce kochliwym jest, stąd nie ma się co dziwić tym porywom romantyzmu. I nigdy nie pozwoli ich skrzywdzić. Nie należy krzywdzić kobiet.
Ktoś mógłby zarzucić mu, że je bił. No cóż, tylko ktoś nieobeznany z tematem mógłby opowiadać takie brednie… chociaż miał co nieco racji, to fakt.
Nie bił z nienawiści. Nie uderzał, by sprawić im ból, a samemu doznać satysfakcji. Nic z tych rzeczy.
Uderzył każdą z nich właśnie po to, aby zaburzyć perfekcyjną urodę, inaczej nigdy nie skupiłby się na zadaniu, tylko patrzył w te cudne twarze, jak w oczy bazyliszka.
Był na siebie za to zły. Nie chciał ich tak krzywdzić, bo sam był bity i wiedział, jak to boli. Kochał je – i to było najgorsze, bo jego także bili ludzie, którzy powinni go kochać. Matka i ojciec.
Przerażało go, że powinien być innym człowiekiem, kochać, ale nie bić, ale może wpojono mu, że bez bicia nie ma miłości? Czy jego matka uderzyła kiedyś inne dziecko? Nie, nigdy. Biła jego! Za lekkie przewinienia ręką. Za ciężkie pasem. Za wyjątkowo poważne kablem. Kochała go, więc biła. A może biła, więc kochała? Obcych dzieci nie lubiła, więc ich nie biła, no to przecież logiczne.
On kochał dziewczyny i w momencie, kiedy je zdobywał, ręce same zaczynały bić. Nie lubił tego, ale widocznie tak działał świat.

Rozdział 1

6 czerwca 2021 roku, niedziela

1.

Maciej Biernacki był pewien, że Borys specjalnie umawia spotkania w tak durnych miejscach, żeby go dokumentnie zdenerwować. Wkurwić, można powiedzieć, nie bójmy się użyć tego słowa. Wszystko zaczęło się od momentu, gdy Maciej spełnił jedno ze swoich wielkich marzeń: zakupił przepięknego, amerykańskiego forda mustanga, rocznik 2017, full opcja, tytanowy wał, lakier w cudownym odcieniu błękitu. Mógł sobie na to pozwolić, został partnerem w kancelarii prawniczej i zarobki miło poszybowały w górę. Niestety, jakkolwiek piękne, nie było to auto na bezdroża, o czym głośno informowało stukami i szuraniem o podłoże, gdy przedzierał się polnymi drogami na dawny poligon wojskowy. Tak, wcześniej jego przyjaciel nie wymyślał takich zapomnianych przez ludzi miejscówek, zaczęło się po zakupie tego samochodu. Maciek wkurwiał się i uśmiechał jednocześnie, bo przecież znał Borysa, ten uwielbiał robić ludziom na złość.
Dotarł na wskazane miejsce, niedaleko porzuconego transportera opancerzonego służącego niegdyś do testowania celności działek i karabinów. Zatrzymał samochód przed kupą żwiru, wysiadł i od razu zaklął, bo wpadł w piach po kostki.
– Aś ty głupi. – Powitał go Borys, wyłaniając się zza transportera. – Kup sobie jakiegoś SUV–a, stać cię przecież, a tym sobie jeździj po pracy.
– Ja zawsze jestem w pracy – odciął mu się Maciej. – To tobie odwala z tymi miejscami spotkań. Przesadna ostrożność.
– O przepraszam. Ile lat robimy biznesy? Z dziesięć przynajmniej. I co? Była jakaś wpadka przez ten czas?
– Nie było.
– Widzisz, nie było. Wiesz dlaczego? Bo w moim słowniku nie ma takiego zwrotu, jak „przesadna ostrożność”.
– Dobra już, dobra. – Maciej machnął ręką, nie było sensu się kłócić.
– Nie, przyjacielu, żadne „dobra”. Ja to robię głównie dla ciebie. Jeśli wszystko się wyda, to ty bekniesz najmocniej. Żonka, trzy córeczki, domek w Wilanowie, mieszkanko w Zakopcu, chałupka na Kaszubach, to wszystko pójdzie się walić. Ja sobie poradzę.
– Wiem.
– Skoro wiesz, to proszę grzeczniej. Kup sobie jakąś dacię na spotkania ze mną i załatwione. Sprawiłeś sobie cipkowóz za gruby hajs, blachary pewnie duszą się w drzwiach, jak gdzieś zajedziesz pod klub nocny, i ja to rozumiem, ale myśl praktycznie.
– Zrozumiałem! – Adwokat podniósł głos. – Już wszystko jasne, nie było tematu.
Borys uniósł ręce, jakby się poddawał. Mięśnie zagrały pod jego koszulką i Maciej z zazdrością spojrzał na wysportowaną sylwetkę kolegi. Po każdym takim spotkaniu mobilizował się, że ruszy na siłownię i zrobi coś z brzuchem, ale mijało mu jakąś godzinę później. Jego przyjaciel zawsze powtarzał, że taki wygląd to część jego pracy, podobnie jak dla adwokata drogi garnitur. Bez tego nie byłby wiarygodny. Dbał o wizerunek i mimo metra osiemdziesięciu wzrostu, przystojnej twarzy i wysportowanej sylwetki nie przyciągał na ulicy wzroku innych. Dobrze zbudowany, ale bez przesady, przystojny, ale w granicach normy, dobrze ubrany, ale nie krzykliwie. Zadbana broda, ale nie za długa, żeby nie rzucała się w oczy. Na głowie czapeczka z daszkiem, czarna, żeby większość kamer nie pozwoliła na identyfikację.
– Co masz? – zapytał Borys.
– Coś do rozważenia – odparł adwokat, ocierając pot z czoła. – Gorąco dzisiaj.
– Do czego?
– Rozważenia. Mam sprawę, która jest ciekawa, intratna, bardzo dobrze płatna, ale niezwykle ciężka.
– Zainteresowany.
– Poczekaj. – Prawnik oparł się delikatnie plecami o bok swojego samochodu. Rozejrzał się, ale nie widział nigdzie środka transportu przyjaciela. Pewnie schował go gdzieś w krzakach albo tu przybiegł. – Najpierw przystawka z dań klasycznych. – Odwrócił się i z samochodu wyjął dużą kopertę.
– Jakaś więzienna robota?
– Tak. Rok temu zgwałcono i pobito dziewczynę, rozprawa właśnie się zakończyła, wyrok uprawomocnił i sprawcę przeniesiono do Białołęki. Mama tej dziewczyny bardzo się uspokoiła, słysząc wyrok, naoglądała się amerykańskich filmów i już oczami wyobraźni widzi, jak gagatka gwałcą pod prysznicem i uprzykrzają mu życie za kratami.
– Pozbawiłeś ją złudzeń?
– Tak. Jednak od razu poinformowałem, że jest taki jeden bardzo porządny człowiek, który może spełnić jej marzenia i zmienić pobyt osadzonego w bardziej przystający do jej wyobrażeń.
– Jaki mamy na to budżet?
– Bardziej niż wystarczający. Mamusia dla córeczki nie szczędzi środków, miała odłożone pieniądze na wesele, ale obecnie potencjalna panna młoda jest w rozsypce psychicznej i nie zanosi się na rychłe zaręczyny.
– Przykre.
– I to bardzo. Przepiękna dziewczyna, ale mentalnie to wrak. Mamusia jest wielką fanką telewizji, a szczególnie filmów dokumentalnych z gatunku true crime, więc szczególnie doceni jakąś formę uwiecznienia wydarzeń, które będą miały miejsce w Białołęce. Najlepiej w postaci filmu.
– To w bonusie?
– Tak, dopłaci.
– Powinno dać się zrobić.
Maciej powachlował się przez chwilę kopertą, ale nie przyniosło to spodziewanej ulgi. Spojrzał poważnie na przyjaciela, jakby zatroskany.
– Borys, widziałem jej w oczy i ona musi zobaczyć coś mocnego, inaczej nie zazna spokoju. Postaraj się.
– Okej. Przecież zawsze się staram. Akurat w Białołęce mam mocnego człowieka, załatwi, co trzeba. Za majty to jest pilnowany przez gadów, ale temat do zrobienia.
– Dobrze, wszystko jak zawsze masz w kopercie, łącznie ze zdjęciem dziewczyny.
– Po co mi jej fota? – zdziwił się Borys.
– Mamusia chciałaby, aby podczas wiadomej sprawy typek na nią patrzył.
– Maciek, wyjdzie i będzie się mścił. Jeszcze mu coś głupiego strzeli do głowy.
– Gwałciciele to tchórze – skwitował z niesmakiem prawnik.
– Nawet tchórz potrafi być groźny. Zobaczę, co da się zrobić.
– Zrób, co w twojej mocy, dobrze?
– Dobra, a ta druga sprawa?
– Igor Grabski – rzucił Maciej i czekał na reakcję przyjaciela. Nie przeliczył się, zauważył, jak pod koszulką drgnęły mięśnie.
– Postrach? – zapytał Borys z delikatnym uśmiechem, jednak było to raczej pytanie retoryczne. Ten kraj od roku nie żył niczym innym, jak właśnie sprawą przestępcy nazwanego przez media Postrachem.
– Tak. Właśnie on.
– Grubo, Maciuś, bardzo grubo, faktycznie. Ale rozprawa dopiero się zaczyna, jeszcze nie siedzi i długo chyba nie pójdzie siedzieć.
– Otóż to!
– Co?
– Reprezentuję jako oskarżyciel posiłkowy jedną z pokrzywdzonych rodzin.
– Z tego, co pamiętam, to ofiar było sześć.
– Dokładnie. Materiał dowodowy jest bardzo mocny, gość pójdzie siedzieć.
– Wiwat sprawiedliwość, niech żyje Temida!
– Borys, przestań pajacować. Przecież zdajesz sobie sprawę, że dla rodzin ofiar to nie jest żadna sprawiedliwość.
– Dura lex, sed lex.
– Mnie łaciną nie zaimponujesz.
– A czym ci zaimponuję? Mam wysłać do aresztu seryjnego zabójcę? Nie do zrobienia. Jest tam w jedynce, pod kamerą, dbają, żeby nawet kataru nie złapał.
Maciej spojrzał na niego z uśmiechem zakłopotania, rozpiął guzik pod szyją, co i tak przy obecnej pogodzie niewiele pomogło, pocił się okrutnie.
– Sprawa jest dość skomplikowana i nietypowa.
– Laboga, długo będziesz się skradał? – Nie wytrzymał Borys. – Do rzeczy, przyjacielu, bo mi tu zaraz z tego upału zejdziesz.
Prawnik pokiwał głową, przetarł ponownie czoło chusteczką, co przypominało walkę wycieraczek samochodowych z ulewnym deszczem.
– Sprawa ma się tak – powiedział ściszonym głosem, jakby miał ich ktoś podsłuchiwać. – Otóż powstała taka mała spółdzielnia rodzin, których dzieci zostały przez Postracha zamordowane.
– Nie wiadomo, czy zamordowane, ciał nie znaleziono – wtrącił Borys.
– O tym zaraz pogadamy. – Prawnik machnął ręką, dając znak, aby mu nie przerywać.
– Ta spółdzielnia, to tak całkiem samoistnie powstała?
– Może ktoś ich delikatnie nakierował na taki tok myślenia, teraz do tego nie dojdziesz. Daj mi skończyć – rzucił Maciej szybko, zniecierpliwiony, że przyjaciel znowu mu przerywa.
– Ależ kończ, gdzie chcesz. – Borys rozłożył ręce.
– Ale ty jesteś jebnięty. Zamknij się i słuchaj!
– Dobra, już, morda w kubeł.
– Otóż rodzice dysponują niebagatelnym budżetem. Jak wiesz, Postrach wybierał na ofiary dzieci prominentnych osób, z dobrych domów, ze strzeżonych osiedli i tak dalej.
– Wiem, cała Polska to wie. O ile dziećmi można nazywać dość wyzwolone i zepsute przez bogatych starych siedemnastolatki.
– Borys!
– Dobra, no comments.
– Ta spółdzielnia zebrała się do kupy, jedni dali więcej, inni mniej, ale uzbierało się jakieś półtora miliona.
– Nie – rzucił ostro Borys.
– Co?
– Aś ty gupi, Maciek, oj gupi. W dawnych czasach zwano by cię Gupi Maćko i rzucano w ciebie krowimi plackami. Istniała wtedy zacna tradycja głupka wioskowego i właśnie udowodniłeś, że idealnie się nadajesz do roli. Masz wrodzone predyspozycje lub tępotę nabyłeś z wiekiem, może cię z tego szkolono w tej korpodziurze? – Borys złożył otrzymaną wcześniej kopertę na pół i ewidentnie szykował się do drogi.
– Czekaj, nie skończyłem! – zaprotestował prawnik.
– Właśnie skończyłeś.
– O co ci chodzi, co?
– O kobyle caco! Pojebało cię? W łeb się puknij. Niby taki pan mądry, a nie widzisz tego? Sześć rodzin? Człowieku, już przy dwóch szansa, że ktoś się wysypie, jest niemal stuprocentowa, a co dopiero przy sześciu.
– Mam swoje sposoby na zachowanie tego w tajemnicy – protestował Maciej.
– Benjamin Franklin. Kojarzysz typa?
– Tak.
– Głupie pytanie, jest na banknocie studolarowym, jakby prawnik mógł tego nie kojarzyć. Mówi się o nim, że był mądry. Wiesz dlaczego?
– Bo był prezydentem Stanów Zjednoczonych?
– Nie, Maciusiu, prezydentem to może nawet debil zostać. Stary Benjamin mówił mądre rzeczy, to był niegdyś wyznacznik mądrości. I wiesz, co powiedział? Skąd niby masz wiedzieć. Otóż znany jest z pewnej stałej kosmicznej, ja lubię nazywać ją Pierwszą Zasadą Zachowania Tajemnicy Franklina.
– I jak brzmi? – zapytał z rezygnacją Maciej, widząc, że Borys zawiesił głos.
– Trzy osoby mogą dochować tajemnicy tylko pod warunkiem, że dwie z nich nie żyją.
– Nie przesadzajmy.
– To po prostu musi się wysypać – oznajmił Borys, rozkładając ręce.
– Po pierwsze to oni nawet nie będą wiedzieli, że to moja sprężyna. Kontaktuję się z nimi przez komunikator z anonimowego konta. Jeśli coś się wydarzy, zostają na lodzie.
– Oho, pan haker się znalazł. Człowieku, przecież ty nie jesteś żaden magik technologii, nawet radia nie umiałeś w tym cipkowozie ustawić.
– Komunikatory ogarniam. Mamy w kancelarii odpowiednie zabezpieczenia, chodzi o prywatność klientów.
– Nie podoba mi się to.
– Ale jeszcze nawet nie wiesz, o co chodzi.
– To nie jest dobra interes, panie Biernacki. – Borys idealnie zagrał żydowskiego kupca.. – My ten interes gorzkimi łzy opłacić.
– Nie drwij, daj mi dokończyć.
– Ale nie ma czego kończyć. Nie i już.
– Borys!
Mężczyzna wyjął z bocznej kieszeni bojówek płaski bidon z wodą, wypił spory łyk, schował butelkę.
– Dobra, mów – rzucił krótko i bardzo poważnie.
Maciej zdjął marynarkę i rzucił ją do wnętrza samochodu, podkasał rękawy, jakby miał zaraz sam podjąć się wykonania zadania.
– Rozprawa będzie trwała ze dwa lata – powiedział. – Biegli, świadkowie, ekspertyzy i tak dalej. Prokuratura ma mocne dowody, ale adwokaci będą próbowali obalić je krok po kroku i potrwa to wieki.
– Kto go broni?
– Kancelaria Mesmer & Mesmer.
– Stać go?
– Pro bono.
– Pro gówno – skwitował Borys. – Ci jebańcy za darmo to nawet by się nie wysrali w sądzie.
– Wiesz, jaka to reklama dla kancelarii, nawet jeśli przegrają?
– Wiem.
– Więc nie ma co liczyć na ugodę czy szybki wyrok, o nie. Na każdą rozprawę przybędą piękni panowie w garniturach i śliczne panie w garsonkach w towarzystwie kamer i fotografów. Zadbają o to, żeby proces ciągnął się w nieskończoność, a każde posiedzenie zbierało więcej kibiców niż kolejny mecz o wszystko naszej kadry.
– Zrozumiałe – zgodził się Borys.
– Ludzie chcą sprawiedliwości, nie tylko te sześć rodzin, ale całe społeczeństwo.
– Maciek, przestać mi tutaj urządzać wiec Morawieckiego. Do brzegu!
– Trzeba wyciągnąć klienta z aresztu i przekazać w ręce tatusiów. Pół bańki dostaniemy jako zaliczkę, drugie pół po opuszczeniu aresztu, reszta po przekazaniu Postracha we wskazane miejsce.
– Opuszczeniu aresztu? Mówisz o zorganizowaniu ucieczki.
– Najpewniej tak.
– Nierealne.
– Borys, dla ciebie coś jest nierealne? Przecież już to robiłeś.
– Zgadza się, ale co innego zorganizować wydobycie gwałciciela pilnowanego przed dwóch krawężników, a co innego odbić największego bandytę ostatnich lat. Maciek, kurwa, czy ty tego nie widzisz? Kasa ci przesłoniła widok?
– Wiesz, że w naszej działalności pieniądze nie są najważniejsze. Uprzykrzamy życie i wyrównujemy rachunki tylko z tymi, którzy są winni.
– On jeszcze nie jest winny.
– Jest winny, nie jest skazany.
– Maciek, zlituj się, bez demagogii.
– Chcemy to zrobić, Borys. Chcemy.
– My?
– Tak. Widzę już po tobie, że chcesz. Dodam, że plan nie będzie leżał tylko na twoich barkach. W spółdzielni są osoby, które sporo mogą pomóc, załatwić i tak dalej. Chcą tylko jednego: dostać tego bydlaka w swoje ręce.
– Ja to wszystko rozumiem.
– Zadeklarowali także, że jeśli w trakcie akcji coś pójdzie nie tak i przypadkowo klient nie doczeka dostarczenia w umówione miejsce, to płacą za martwego tyle samo, co za żywego.
– Czyli najłatwiej byłoby go sprzątnąć z odległości.
– Nie o to chodzi.
– Wiem, Maćku.
– Jeśli w jakikolwiek sposób pomożemy im zmusić Postracha do ujawnienia miejsca ukrycia zwłok ich córek, zapłacą bonusowo.
– Nie ma nic gorszego, niż nie znać losów swego dziecka, co? – powiedział Borys.
– Dokładnie. Istnieje iluzoryczna szansa, taki mały cień szansy, że te dzieciaki żyją, zostały sprzedane na zachód czy też wschód, kto wie. Może jego wspólnik gdzieś je przetrzymuje?
– Naprawdę wierzysz, że te dziewczyny żyją?
– Wiesz, umysł mówi co innego, serce…
– Gadanie takie. – Borys lekceważąco machnął ręką, ale zaczął ryć czubkiem buta w piachu, a to dla jego przyjaciela był jasny znak, że już podjął decyzję, niezbyt wygodną, nie jest do niej przekonany, ale ją podjął.
– Wyrywasz gościa z łap systemu penitencjarnego, potem dostarczasz we wskazane przez siebie miejsce i po robocie. Dodatkowo bierzesz jakiegoś speca od wyciągania prawdy z ludzi i zamówienie zrealizowane z bonusem. Wiesz, że ci wszyscy seryjni to tchórzliwe dupki, złamiemy mu jeden palec i wszystko wyśpiewa.
– Nic trudnego, co nie? – westchnął z rezygnacją Borys.
– Robota jak robota. Dla ciebie nic specjalnego. Najtrudniejsza, jaką mieliśmy, ale technicznie do zrobienia.
Borys założył ręce za głowę i odszedł kilka kroków, zamknął oczy, skierował twarz w stronę słońca. W końcu odwrócił się i podszedł do swojego przyjaciela.
– Dobra, robimy, ale najpierw zbadam temat.
Adwokat uśmiechnął się szeroko i wyjął z samochodu grubą teczkę na dokumenty.
– Masz.
– Pamiętaj, najpierw robię rozpoznanie. Nic tej całej spółdzielni nie obiecuj, powiedz, że sprawa w toku, muszę się rozeznać kto, z kim i dlaczego. Jeśli będą go gdziekolwiek przewozić, to pewnie dopiero na rozprawę. Jest termin?
– Tak, szósty sierpnia.
– Mamy dwa miesiące. – Borys wyjął telefon i spojrzał na wyświetlacz. – Szósty sierpnia to piątek.
– No i co z tego?
– Piątek zły początek.
– Przestań – prychnął Maciej. – Od kiedy ty taki przesądny?
– Zdzwonimy się – rzucił tylko Borys i ruszył w głąb poligonu.
Maciej uśmiechnął się. Udało się. Wsiadł do samochodu, wnętrze dzięki klimatyzacji postojowej było przyjemnie chłodne. Oby tylko nie zakopać się w tym piachu.

2.

Borys zajął się w pierwszej kolejności sprawą gwałciciela i zrobił to z czystą, niekłamaną przyjemnością. Sprawdził grafik dyżurów zaprzyjaźnionego klawisza, umówił się z nim w parku i uzgodnił kwotę oraz zakres działania.
– Film nie będzie problemem, ale może nieco dłużej zejść – powiedział mężczyzna. – Nie zrobimy tego od ręki, musi trochę posiedzieć, najlepiej z miesiąc, żeby atmosfera wokół niego się uspokoiła. Potem zrobimy mu małe Hollywood.
– Foto dziewczyny?
– Tak. Ogarniemy to.
Tyle. Krótkie spotkanie, szybko ustalone warunki, większość w domyśle, bo przecież współpracowali ze sobą od trzech lat. Co ciekawe, Borys miał w tym więzieniu jeszcze dwóch znajomych pracowników: kucharza oraz dyrektora zakładu karnego i żaden z nich nie miał pojęcia o pozostałych wtykach. Grunt to dyskrecja.
Po spotkaniu wrócił do swojego mieszkania, żeby usiąść do poważniejszego zadania.
Puścił na drukarkę wszystkie dokumenty dostarczone mu na pendrivie przez Maćka, wolał przeglądać akta w tradycyjnej formie.
Zgarnął stertę kartek i klapnął na kanapie, postawił na stoliku obok kawę i zabrał się za wertowanie papierzysk. Po godzinie przebił się zaledwie przez jakąś dziesiątą część materiałów, ale już wiedział, że prawnik nie kłamał: materiał dowodowy był bardzo mocny. Prokurator pewnie już zacierał ręce na tak łatwą i medialną sprawę. Przecież będzie się im przyglądała cała Polska, wszyscy pismacy, media nie tylko krajowe, ale i zagraniczne, bo postać Postracha była szeroko komentowana na całym świecie.
Wziął telefon i zadzwonił do Maćka.
– Bandziorno – powitał go prawnik. – Co tam?
– Sprawa tego wsadzonego za majty załatwiona. Dzieje się – zameldował Borys.
– Allach jest wielki.
– Natomiast co do Grabskiego vel Postracha to faktycznie macie mocne kwity.
– Mówiłem.
– Nie boisz się, że za mocne?
– Nie rozumiem.
– Wyglądają w większości na zrobione.
– Sugerujesz, że ktoś sfabrykował dowody? – zapytał Maciek i w jego głosie dało się wyłapać nutę szczerego zdziwienia.
– Tak to wygląda – potwierdził Borys. – Wiem, ujma na honorze i tak dalej, że to ja wyłapałem, a nie wielki pan prawnik, ale to aż kłuje w oczy.
– Może się spotkamy i mi pokażesz?
– Świntuch!
– Ja pierdolę, Borys, sprawa jest poważna.
– Wiem, dlatego dzwonię. Przejrzę komplet, to możemy się spotkać, chciałem tylko sprawdzić, czy mnie nie podpuszczasz, żebym sam wyłapał nieścisłości.
– Zero podpuchy.
– To w kontakcie – rzucił Borys i się rozłączył.
Dolał sobie kawy i spojrzał ponownie na pierwszą sprawę, która ze wszystkich sześciu była najlepiej udokumentowana. Na samym początku media nazwały ją „sprawą Kupidyna”, bo ofiarą była córka Jana Kupidyna, znanego warszawskiego dewelopera. Gość był mocno umoczony w kwestie odzyskiwania kamienic, budowania wieżowców w miejscach, gdzie nie było pozwolenia nawet na postawienie budki z lodami i cały ten szajs, na który można sobie pozwolić, gdy współpracujesz blisko z ekipą rządzącą.
Jego córka została uprowadzona z własnego domu, strzeżonego przez wymyślne systemy alarmowe i monitoring. Akta były pełne zdjęć willi i pokoju, w którym akurat przygotowywała się do olimpiady polonistycznej. Fotograf policyjny był bardzo dobrym fachowcem, idealnie uchwycił krwawe ślady na drzwiach, zakrwawione biurko i rozłożoną na nim Biblię. Kolejna fotografia ukazywała Pismo Święte otwarte na Księdze Przysłów Starego Testamentu. Krwawy ślad palca dziewczyny zaznaczył jeden z fragmentów, wers piętnasty: „Cieszy się prawy z czynów uczciwych, są one postrachem dla nieprawych”.
Borys uśmiechnął się do siebie, bo od tej słynnej strony wziął swój przydomek osławiony morderca. Postrach.
Iluż teorii dopatrywano się w tej symbolice, chociaż wyjaśnienie było proste: dziewczyna akurat uczyła się do konkursu, którego pierwszym etapem była starożytność, więc również Biblia. Ten motyw nie powtórzył się już przy żadnym z kolejnych porwań, jednak brukowce snuły najróżniejsze wizje, zwiastując niemal nadejście apokalipsy. Wszelcy znawcy Biblii i innych świętych ksiąg przewijali się przez okładki tabloidów, wygniatali kanapy telewizji śniadaniowych, pisali niemal samozwańcze doktoraty.
Fotografie z miejsca zdarzenia jasno pokazywały, że sprawca był brutalny i nie dbał o ofiarę. Według wniosków wyciągniętych przez policjantów specjalnie bił dziewczyny, a dopiero potem pozbawiał je przytomności i uprowadzał.
Nigdy nie przyszedł żaden list z żądaniem okupu. Sprawca po prostu dostawał się do domu, zawsze było to o północy, bił dziewczynę i porywał. Z domu nic nie ginęło, a Postrach znikał przed przyjazdem ochrony lub policji.
Zapalenie się czerwonej lampki przy stoliku przerwało mu pracę. Ktoś otworzył furtkę. Borys wstał spokojnie i podszedł do okna. Zobaczył skradającego się podjazdem Maćka. Co za idiota, tyle razy mówił mu, żeby nie spotykali się służbowo w domu. Jeśli już, to tylko prywatnie i nie częściej niż raz na dwa miesiące. Mogli być przecież obserwowani, chociażby przed ludzi konkurencyjnej kancelarii prawniczej.
Wziął smartfon i zdalnie otworzył mu drzwi, po chwili prawnik już stał w jego salonie. Borys pokiwał głową z dezaprobatą, wyjął detektor podsłuchu i podszedł do gościa.
– Daj spokój, przecież nie mam kabli, myślisz, że mnie psiarnia okleiła? – obruszył się prawnik.
– Aś ty gupi, Maciek, oj gupi. – Przejechał mu wykrywaczem po ubraniu. – Mikrofony i nadajniki GPS obecnie są tak małe, że mógłbym ci przypiąć kilkanaście, a żadnego byś nie znalazł. Siadaj. – Wskazał mu ręką kanapę. Chyba że wody chcesz albo kawy, to sobie zrób.
– Nie, nie chcę, ja tylko na chwilę.
– Gdzie zaparkowałeś ten swój rydwan rozkoszy?
– Uberem przyjechałem, wysiadłem dwie ulice dalej.
– Brawo, panie Bond! – pogratulował mu Borys.
– Przestań kpić. Mów, co ci nie gra w papierach.
– To aż tak ważne?
– Bardzo, bo zbieramy się jutro w kancelarii, żeby przygotować taktykę na sprawę, podzielić obowiązki i tak dalej. Musimy zlecić naszemu detektywowi zbadanie wszelkich nieścisłości.
– Maciuś, ten wasz detektyw nie jest w stanie znaleźć nawet własnych jaj.
– Mamy nowego.
– O proszę, nareszcie.
– A właściwe nową.
– Zainteresowany!
– Za twarda babeczka dla ciebie – zaśmiał się Maciek. – Ty lubisz potulne blondyneczki, a to twarda brunetka, ćwiczy sztuki walki i ogólnie jest stworzona do wpierdolu. Straszna żyleta. Od samego początku mówią na nią u nas Hogata.
– Jak ta wiedźma ze smerfów?
– No ta, co chciała usidlić Gargamela. Ale przy niej nikt tak nie mówi, bo każdy się jej boi. Jeden stażysta zagadał coś do niej, że co to za gorący towar na pokładzie czy coś, to wcisnęła mu głowę do kibla, a potem spuściła wodę.
– Zakochałem się!
– Potem na nim siadła i powiedziała, że musi sobie pomalować paznokcie i jak drgnie, to wsadzi mu jego własnego kutasa do dupy. Pół godziny chłopak klęczał przed kiblem z głową w muszli, a ta malowała paznokcie, dzwoniła do mamy i takie tam.
– Musisz mnie z nią poznać. Jak się nazywa?
– To tajemnica, żeby było jasne. Dagmara Chałata.
– Stąd też ta Hogata?
– No jakoś tak się zrymowało.
– Masz jej foto?
– Borys! Skup się. Mnie naprawdę zależy na tych materiałach.
– To masz czy nie masz?
Maciek wyjął telefon i po kilku sekundach pokazał mu fotografię pięknej brunetki z krótkimi włosami uczesanymi w lekkim nieładzie.
– Serio? – zapytał Borys.
– Co?
– Nie wygląda na groźną.
– Ty też na takiego nie wyglądasz. Możemy wracać do sprawy?
– Wyślij mi foto i lecimy. Tylko powiedz mi jedno: na cholerę ci te informacje, skoro i tak nie dojdzie do rozprawy?
– Dojdzie czy nie dojdzie, kto to wie.
– Nie wierzysz we mnie? Rano twoja wiara była niezachwiana, byłeś jak skała, na której zbuduję swój kościół, a teraz co?
– Borys, wierzę w ciebie bezgranicznie, ale wiesz, jak to jest. Ufaj Allachowi, ale przywiązuj wielbłąda do płotu. Może coś po drodze nie wyjdzie, będziemy mieli fakap czy coś. Jestem profesjonalistą. Jeśli nasz plan nie wypali, to gość ma iść siedzieć minimum na ćwiarę.
– Zdrajca. Niewierny Tomasz. Prawnik.
– Nie mam czasem do ciebie siły. Mów, co masz.
– Jeszcze niewiele, szczegółowo zapoznałem się tylko ze sprawą Kupidyna, no i z wiadomych względów z ostatnią, resztę przejrzałem pobieżnie.
– Ale coś ci nie gra.
– No nie gra. Ta pierwsza taka modelowa jest, od strony pracy policji bez zarzutu, ale potem to wszystko jakby naciągane. Gość nie zostawia żadnych śladów DNA, brak paluchów, no nie ma nic, żeby połączyć to z Igorem Grabskim i tak przez wszystkie pięć spraw. Oprócz oczywiście ostatniego porwania.
– To może tak, ja ci zadam kilka pytań, co?
– Pytaj.
– Każdy z domów, do których się włamał, miał ochronę, systemy alarmowe, monitoring. Nie bał się, że przyjedzie ochrona na interwencję?
– Czas reakcji obiecywany w folderach reklamowych agencji ochrony to pięć do siedmiu minut w nocy, do piętnastu w dzień. Jest to czas nawet realny, o ile patrol interwencyjny akurat nie ma innej roboty. Z notatek policjantów wynika, że za każdym razem czas przyjazdu na miejsce wynosił ponad dwadzieścia minut, a to dlatego, że byli na innym zdarzeniu, widziałeś to w aktach.
– Tak.
– No to jasna sprawa. Sprawdzał, jakie rejony obsługuje dany patrol z agencji ochrony, po czym zdalnie uruchamiał alarm za pomocą ładunku pirotechnicznego, zawsze na budowie domku jednorodzinnego. To są najczęściej okradane obiekty, więc ochrona traktuje każde takie zgłoszenie poważnie, a nasz klient wybierał budowę najbardziej oddaloną od swojego celu. I już. Wiesz, wejść do domu, dać w łeb dziewczynie i wyjść to raptem pięć minut, nawet jak wszystkie alarmy wyją.
– Monitoring jednak go łapał.
– Tak, ale bez możliwości identyfikacji twarzy, znaków szczególnych. Za każdym razem miał na sobie inne ubranie, kominiarkę, zmieniał nawet buty. Podejrzewam, że po każdej akcji palił komplet ciuchów. Oczywiście wyjątkiem jest ostatnie nagranie.
– No tak. Mamy tatuaż.
– Tak. Gość wbija do domu jak zawsze, pewnie spece od nagrań potwierdzą na podstawie tylko im znanej wiedzy tajemnej, że to jedna i ta sama osoba.
– Dziewczyna broni się i odsłania mu nadgarstek, widać tatuaż. – Maciej pokazał na zdjęcie wydrukowane wcześniej przez Borysa. Klatka z filmu pozyskanego z monitoringu domowego.
– Tak.
– Taki sam tatuaż ma Igor Grabski.
– Dokładnie taki sam.
– Mocny dowód.
– Dopóki obrońcy nie zrobią sobie takiego tatuażu z kalkomanii i nie zaprezentują na sali sądowej, podciągając mankiety bardzo drogich koszul.
– Bez jaj.
– Maciek, według mnie taką właśnie taktykę przyjmą, bo innej nie mają, i tu jest wasza, że się tak szumnie wyrażę, pięta achillesowa. Wszystkie dowody można pod to podciągnąć.
Maciek opadł na oparcie kanapy i zakrył twarz dłońmi. Borys znał ten stan, prawnik myślał, obracał teraz w głowie każdy dowód, analizował jego przydatność i możliwość obalenia, jeśli prawnicy kancelarii Mesmer & Mesmer przyjmą właśnie taką taktykę.

 
Wesprzyj nas