Akcja poszukiwawcza zaczęła się tak jak zwykle. Ryder Creed i jego pies tropiący o imieniu Grace wrócili do Nebraski, by po raz kolejny dołączyć do grupy do zadań specjalnych, kierowanej przez agentkę FBI Maggie O’Dell.


Ich praca zostaje niespodziewanie przerwana, gdy wiejska listonoszka znajduje czarny plastikowy worek porzucony w zarośniętym trawą przydrożnym rowie. Zawartość worka szokuje nawet doświadczonych śledczych.

Tego samego ranka zaginęła młoda kobieta. Czy ma to związek z przerażającym znaleziskiem? Uciekła z domu czy może została porwana? I może tylko kwestią czasu jest to, kiedy trafi do przydrożnego rowu?

Ryder zgadza się podjąć poszukiwania dziewczyny, lecz niespodziewanie o tej porze roku nadchodzi burza śnieżna. Grace nigdy nie pracowała w tak niskiej temperaturze, nigdy nie tropiła w śniegu.

Potem wszystko idzie nie tak. Śnieg zaciera ślady, życie zamiera. Poszukując odpowiedzi na temat ofiary, Maggie O’Dell wpada na trop zbrodniarza, który już wcześniej zabijał w zimną krwią.

Kiedy Maggie sobie uprzytamnia, że od początku burzy śnieżnej nikt nie miał wiadomości od Rydera ani go nie widział, zaczyna się obawiać, że Ryder i Grace wpadli w pułapkę mordercy.

Alec Kava
Czerwony śnieg
Przekład: Katarzyna Ciążyńska
seria Ryder Creed, tom 7
Wydawnictwo HarperCollins Polska
Premiera: 23 listopada 2022
 
 


ROZDZIAŁ PIERWSZY

Poniedziałek, 4 października
Środkowa Nebraska


– Musisz opuścić ten dom.
– Kto mówi? – Libby Holmes nie rozpoznała wysokiego głosu, ale dzwoniła kobieta, najpewniej młoda dziewczyna. Na ekranie nie pokazał się identyfikator rozmówcy. Odsunęła telefon od ucha, by ponownie spojrzeć na ekran, i dowiedziała się, że to numer nieznany.
– Musisz opuścić ten dom. Natychmiast.
Panika i niecierpliwość w jej głosie były zaraźliwe. Libby zadrżała, po czym zdała sobie sprawę, że ręce jej się trzęsą.
– Skąd ma pani ten numer?
– To bez znaczenia.
– Kim pani jest? – spróbowała znowu.
– Nie ma na to czasu. Być może masz tylko godzinę. Opuść dom, natychmiast!
– Nic nie rozumiem.
– Próbuję ci pomóc. – Zanim Libby zadała kolejne pytanie, nieznajoma rzuciła nerwowym szeptem: – On wie, gdzie jesteś.
Nie musiała tłumaczyć, kim jest ten „on”. Po plecach Libby przebiegł lodowaty dreszcz.
– Wiem, bo też od niego uciekłam. – Kobieta rozłączyła się.
Libby odwróciła się gwałtownie, rozglądając się wokół, jakby się bała, że on czai się za jej plecami. Wpadła w panikę. Przeszła przez salon, trzymając się z dala od okien, a jednocześnie wytężając wzrok i próbując coś przez nie zobaczyć. Zaczęła się miotać od pokoju do pokoju, to wyciągając szyję, to przykucając, i próbowała zerkać na zewnątrz, nie ruszając zasłon. Jak mogła być tak głupia i zapomnieć o ostrożności? Gdzieś w głębi duszy i umysłu wiedziała, że on po nią przyjdzie, że jest to tylko kwestia czasu.
Starała się sprawdzić możliwie najwięcej miejsc. Podjazd ciągnął się w nieskończoność. Szopa na narzędzia i stodoła rzucały długie cienie. Las za domem w innych porach roku był zbyt gęsty, by cokolwiek tam dojrzeć, ale właśnie liście opadły, więc gdyby wzięła lornetkę, sięgnęłaby wzrokiem aż na drugi brzeg rzeki.
Zachodzące słońce zalewało rozległe pola kukurydzy ognistopomarańczową poświatą. Łodygi pięły się zbyt wysoko i rosły zbyt gęsto, żeby coś dojrzeć między nimi albo za ich nieskończonymi żółtawobrązowymi rzędami. Człowiek łatwo mógłby się tam ukryć.
Nagle Libby zdała sobie sprawę, że gania po domu na palcach, jakby ktoś mógł ją usłyszeć. Próbując złapać oddech, uświadomiła sobie, że właśnie go wstrzymuje.
Oddychaj. Myśl. Uspokój się.
Nabrała głęboko powietrza, dostała czkawki i przystanęła. Jeszcze się doprowadzi do hiperwentylacji. Nie może dopuścić do tego, żeby panika wzięła nad nią górę. Sprawdziła, która godzina. Z przyzwyczajenia pomyślała, czy nie zadzwonić do Kristin, żeby wzięła jej zmianę. Tyle że Kristin zastąpiła ją w ostatni czwartek, a później nawet się do niej nie odezwała, natomiast Libby wyznawała zasadę, że należy odwdzięczyć się za przysługę, zanim poprosi się o kolejną. Mogłaby jednak ją powiadomić…
O czym ona myśli? Nie ma czasu na pisanie SMS-ów!
Musisz wyjść, i to natychmiast, poganiała się w duchu. Głęboki niepokój w głosie nieznajomej był szczery, a jej strach niemal namacalny.
I właśnie w tym momencie Libby coś zauważyła w lesie. Błysnął jakiś pasek czerwieni, który tam nie pasował, i równie szybko zniknął.
Musi stąd zniknąć!
Panika przywołała mnóstwo emocji, choć Libby miała nadzieję, że przynajmniej część z nich zostawiła już za sobą w szczelnie zamkniętych szufladkach pamięci. A jednak znów się pojawiły, znów nią rządziły i znów ją napędzały. Tyle ciężkiej pracy i wszystko na nic. Wciąż nie była gotowa, nadal czuła się bezbronna i stanowiła łatwy cel na tym pustkowiu, gdzie nikt nawet nie usłyszy jej krzyku.
– No to chyba nie jesteś taka bystra – zadrwiła z siebie.
Kolejny stary zwyczaj wypłynął na powierzchnię. Nie minie wiele czasu, kiedy pozostałe destrukcyjne nawyki podniosą paskudne łby.
Przemknęła holem do swojej sypialni i pilnując bezpiecznej odległości od okien, dotarła do szafy. Otworzyła ją, opadła na kolana i zaczęła przesuwać pudełka oraz buty. Już zapomniała, jak bardzo ta szafa jest głęboka. Nowa fala paniki ścisnęła jej żołądek. Czy to zniknęło? Czy Nora to znalazła? Och, nawet gdyby, to na pewno by tego nie zabrała. Nie ona. Z pewnością byłaby rozczarowana, że ona ma coś takiego, ale nigdy by tego nie skonfiskowała.
Wreszcie jej palce trafiły na płócienny pasek, a gdy mocno pociągnęła, spod sterty złożonych koców i poduszek wyłonił się plecak.
Wciąż na czworakach zaciągnęła go na środek sypialni, drżącymi palcami rozpięła zamki błyskawiczne, włożyła dłonie do środka i obmacała zawartość, próbując ją ocenić. Bardziej wierzyła zmysłowi dotyku niż wzroku, bo nieustannie zerkała w stronę okien jakby w nerwowym tiku. W piersi czuła ból, w głowie jej się kręciło. Usiadła na piętach i próbowała zwolnić oddech. Zamknęła oczy i nadstawiła uszu, żeby usłyszeć coś poza waleniem własnego serca. Starała się wychwycić nowe i obce dźwięki.
Zwolnij, powiedziała sobie.
– Być może masz tylko godzinę – mówiła tamta kobieta.
Zrobiła w myślach listę i stanęła na chwiejnych nogach. Była wściekła, że po tak długim czasie samo wspomnienie o tamtym człowieku skrajnie osłabia ją fizycznie i panicznie przeraża. Przestań. On wygra, jeśli będziesz słaba i nieprzygotowana. Przecież na to właśnie liczy.
Zanim wyszła z sypialni, przebrała się i zmieniła buty. Jeszcze trochę i zapadnie zmierzch. Chociaż skórę miała lepką od potu, włożyła jeszcze jedną warstwę ubrań i wrzuciła do plecaka kilka dodatkowych rzeczy. Na koniec zabrała z łazienki to wszystko, co niezbędne.
Zatrzymała się w holu przed drzwiami wyjściowymi i zganiła się po raz kolejny. To nie ta sytuacja i nie ten czas, by przejmować się należnym innym osobom szacunkiem czy ich prywatnością. Nie powinna mieć sobie za złe, że zabrała coś, co do niej nie należy.
Weszła do głównej sypialni. Wiedziała, którą szufladę należy otworzyć i gdzie wsunąć dłoń pod stos T-shirtów. Gdy wyczuła metal palcami, zacisnęła je na rękojeści i wyciągnęła broń, a na koniec, jakby zacierała ślady przestępstwa, poprawiła ubrania, uśmiechając się przy tym z satysfakcją. Ruszyła w kierunku kuchni, zatrzymując się przy szafkach i szufladach, z których wyjmowała kolejne rzeczy ze swojej listy. Nie spuszczała wzroku z okien, bacznie wpatrując się w każdą szparkę żaluzji, każdą przerwę między zasłonami. Próbowała odgadnąć, z której strony nadejdzie mężczyzna. Podjazd byłby zbyt banalny, ale sprawdziła też drogę, jak najdalej patrząc w obu kierunkach.
Kiedy mijała biblioteczkę, zobaczyła oprawioną fotografię. To nie był czas na sentymenty, a jednak przystanęła, sięgnęła po zdjęcie, delikatnie wyjęła je z ramki i wsunęła do kieszeni plecaka, a ramkę położyła na miejscu szkłem do dołu. Dochodząc do bocznych drzwi, po raz ostatni rozejrzała się po jedynym miejscu, gdzie naprawdę czuła się jak w domu. Poprawiła paski plecaka na ramionach i przenikliwym spojrzeniem omiotła podwórze na tyłach.
Aż wreszcie odetchnęła głęboko i wyszła.

ROZDZIAŁ DRUGI

Wtorek, 5 października


Ryder Creed przywykł do jazdy wzdłuż żółtych pól kukurydzy i zielonych pastwisk, bo w tym krajobrazie było coś kojącego. Na ciągnącym się w nieskończoność błękitnym niebie przelatywały gęsi, a długonogie żurawie biesiadowały na polach, na których już zbierano plony. Widać było, że dwupasmowa droga wymagała naprawy, gdyż białe linie po bokach popękały wraz z nadkruszonym asfaltem, a pobocza zarastały złote i rdzawe trawy. Wysokie źdźbła poruszały się w hipnotyzujący sposób, jakby coś w nich żyło w ukryciu i pędziło razem z jego dżipem.
– Zdecydowanie nie jesteśmy już na Florydzie – stwierdził Creed, zerkając w tylne lusterko.
Suczka rasy jack russell terier nadstawiła uszu, wciągając powietrze. Grace siedziała na środku tylnego siedzenia i patrzyła przed siebie między przednimi fotelami. Uwielbiała, kiedy szyby w oknach były do połowy zsunięte. Poruszała nozdrzami, wciągając wpadające do samochodu zapachy. Powietrze w Nebrasce było chłodne, rześkie i suche, a poprzedniego dnia rano, kiedy wyjeżdżali z Panhandle na Florydzie, było trzydzieści stopni i panowała duchota. Creed rozpoznał farmę z odległości czterystu metrów, ale nie było to trudne. Podwórze od frontu zapełniały liczne samochody różnych służb, a SUV z biura szeryfa blokował wjazd na podjazd.
Znów spojrzał w tylne lusterko, by sprawdzić, co z Grace. Już się zorientowała, że zbliżyli się do celu podróży. W psim skupieniu patrzyła przed siebie i poruszała nozdrzami.
– Masz rację, jesteśmy na miejscu – powiedział do niej.
Creed i jego przyjaciółka Hanna Washington w należącym do nich ośrodku, który rozciągał się na powierzchni ponad dwudziestu hektarów, zajmowali się tresurą psów poszukujących. Wielu psom uratowali życie, wszystkie znalazły u nich dom i schronienie, jednak Grace była czymś więcej niż tylko ulubienicą Creeda. Okazała się jego nadzwyczaj chętną do nauki i pracy partnerką. Wspólnie prowadzili poszukiwania żywych i martwych zaginionych. Grace potrafiła też wykrywać materiały wybuchowe i narkotyki, a także chorych na ptasią grypę i zakażonych Clostridium difficile. Szukała i znajdowała wszystko, o co tylko Creed ją poprosił, jednak dzisiaj czekało na nich całkiem nowe wyzwanie.
Zastępca szeryfa w lustrzanych awiatorkach, gdy tylko zobaczył zwalniającego dżipa, oparł ręce na biodrach, a kiedy Creed wjechał na podjazd, prawą rękę zbliżył do kabury, natomiast drugą dał stanowczy znak, by intruz się wycofał i ruszył w dalszą drogę. Mimo to Creed zaparkował i opuścił szybę, nie był jednak głupcem i oczywiście nie wysiadł.
Zastępca szeryfa podszedł do dżipa i powiedział ze złą miną:
– Nie ma tu nic do oglądania. Proszę jechać dalej.
Creed wysunął za okno rękę z dokumentami, a drugą trzymał na kierownicy.
– Jestem treserem psów poszukujących. Pana koledzy się mnie spodziewają.
Zastępca przekrzywił na bok głowę, nie patrzył jednak na papiery, tylko przyglądał się masce dżipa. Na Florydzie wymagano wyłącznie tylnej tablicy rejestracyjnej. Creed przywykł do braku tablicy z przodu, ale czasami irytowało to funkcjonariuszy z innych stanów.
W końcu zastępca szeryfa zbliżył się do okna i spojrzał na Grace, która urzędowała na tylnym siedzeniu. Było oczywiste, że nie zrobiła na nim zbyt dobrego wrażenia, i Creed od razu wyczuł jego sceptycyzm. Większość ludzi spodziewa się dużego psa, na przykład owczarka niemieckiego, golden retrievera czy labradora, natomiast jack russell terier nie jest postrzegany jako pies poszukujący. Oczywiście Creed chcąc nie chcąc musiał przywyknąć do krytycznych spojrzeń i uwag, bo tylko nieliczne z jego psów odpowiadały standardowym wyobrażeniom.
Z bliska okazało się, że zastępca szeryfa jest młodym człowiekiem. Był świeżo ogolony, na jego twarzy wciąż widniały ślady po niedawno przebytym trądziku. Włosy miał ostrzyżone krótko, po wojskowemu, mundur był świeżo wyprany i wyprasowany.
– Może pan powtórzyć, jak pan się nazywa? – spytał, dopiero teraz odbierając od niego dokumenty.
– Ryder Creed z ośrodka szkoleniowego dla psów K9. – Opuścił daszek czapki, by zastępca szeryfa dostrzegł wydrukowane z przodu logo.
– Hej, Archie, gość jest w porządku! – z podwórza od frontu zawołał ktoś obdarzony niskim głosem. Zastępca szeryfa gwałtownie odwrócił głowę. Mężczyzna w czarnej bejsbolówce, czarnym T-shircie, niebieskich dżinsach i z kaburą pod pachą pomachał do Creeda, zapraszając go bliżej. – Czekamy na niego.
– O, jasne, tak jest, sir.
Zastępca bez słowa oddał Creedowi dokumenty i ruszył do swojego SUV-a, a po chwili przestawił go na skraj wysokiej trawy, która rosła wzdłuż podjazdu, by zrobić przybyszowi miejsce. Creed nie mógł powstrzymać uśmiechu. Tommy Pakula emanował pewnością siebie i autorytetem, zanim jeszcze awansował ze stanowiska detektywa z wydziału zabójstw w Omaha na oficera śledczego jednostki specjalnej do spraw handlu ludźmi w Nebrasce. Creed poznał go mnie więcej rok temu i wiele mu zawdzięczał, gdy poszukiwał zaginionej siostry. Gdyby nie wrodzona intuicja Pakuli i jego upór, być może Brodie nigdy nie zostałaby odnaleziona.
Kiedy zaparkował dżipa pod jedną z potężnych topoli amerykańskich, Pakula podszedł do niego. Creed otworzył klapę bagażnika i zaczął wypakowywać sprzęt. Pakula najpierw przywitał się z Grace, a dopiero potem spytał:
– Jechał pan całą noc?
– Zatrzymaliśmy się w Omaha. Wynająłem pokój, trochę odpoczęliśmy, zjedliśmy śniadanie.
– Następnym razem proszę dać mi znać. Może pan zatrzymać się u mnie, oczywiście jeśli nie przeszkadza panu dom pełen kobiet.
Creed pamiętał, że Pakula ma trzy, a może nawet cztery córki.
– Dla mnie to nic nadzwyczajnego – zapewnił, gdyż od dzieciństwa przywykł do przewagi pierwiastka żeńskiego pod swoim dachem.
– Jak się ma Brodie?
– W porządku.
– To dzielna młoda kobieta.
– Wciąż mi to powtarza. – Creed otworzył niewielką torbę i na samym wierzchu zobaczył rozrzuconą garść cukierków w żółtych papierkach. Mleczne karmelki należały do ulubionych cukierków ich babki. Podczas każdej wizyty na wnuków czekały kryształowe miseczki pełne cytrynowych pastylek, miodowo-migdałowych cukierków Bit-o-Honey, kolorowych żelków i ciągutek w rozmaitych smakach. Creed domyślał się, że na dnie torby znajdzie jeszcze inne cukierki.
Dwa miesiące temu Brodie została oficjalnie zatrudniona w ich ośrodku szkoleniowym dla psów. Hanna stanowczo twierdziła, że Brodie powinna otrzymywać zapłatę za swoją pracę, a Creed się z nią zgodził. Brodie nie tylko pomagała w psiarni, trenowała też z psami w wodzie. Hanna nauczyła ją obsługiwać rachunek bankowy. Ciekawie było obserwować, na co Brodie wydaje swoje pieniądze. Skarpetki, książki, smakołyki dla psów i kotów, a ostatnio także mleczne karmelki, ponieważ przypominały jej babkę. Creed nie lubił wspomnień, wręcz ich unikał, ale nic dziwnego, skoro młodzieńcze lata spędził z matką w drodze w poszukiwaniu Brodie. Jeździli od miasta do miasta prowadzeni najdrobniejszą wskazówką, najmniejszym tropem, zawsze z nadzieją, że ją znajdą. W późniejszych latach Creed liczył już tylko na to, że pozna jakąś odpowiedź.
Uśmiechał się jednak, kiedy Brodie przypominała mu to, co było dobre, odsuwając jego koszmary gdzieś na tył głowy. Powoli uczyła go, że nie cała ich rodzinna historia jest unurzana w bólu i żalu.
Koniecznie chciał wziąć udział w tej operacji, co wiązało się z powrotem do Nebraski. W ten sposób, oferując swój czas i nadzwyczajne umiejętności Grace, pragnął się odwdzięczyć. W minionym roku Tommy Pakula podczas innej akcji poszukiwawczej pomógł mu odnaleźć siostrę, tym razem być może on zdoła pomóc innej rodzinie w odnalezieniu ukochanej osoby.
– Mam nadzieję, że pańska czarodziejka jak zwykle spisze się na medal – stwierdził Pakula, wskazując brodą na dom na farmie z elewacją z desek. – Nazywa się Freddie Mason. Ot, przeciętny facet, a to takie ładne i swojskie miejsce. Nigdy nie przestanę się dziwić, jak oni potrafią wtopić się w lokalną społeczność. Ale cóż, najciemniej pod latarnią…
– Co znaleźliście do tej pory? – spytał Creed.
Informacja, gdzie i jakie urządzenia elektroniczne dotąd już odkryto, mogła okazać się pomocna, na wypadek gdyby Grace udało się jeszcze uchwycić ich zapach.
– Jego laptop leży na blacie w kuchni, telefon komórkowy miał w tylnej kieszeni. Oczywiście nic w nich nie ma, choć nasi technicy jeszcze w nich pogrzebią. W tej chwili jest na podwórzu za domem i rozmawia z O’Dell, która odgrywa dobrego glinę, a ten zły to ja. Niestety jak dotąd nie udało się go złamać.
O’Dell to agentka specjalna FBI Maggie O’Dell. Pracowała już kiedyś z Pakulą, a mówiąc dokładniej, wszyscy troje brali udział w operacji, która ostatecznie doprowadziła do uwolnienia Brodie.
Creed i Maggie znali się niemal trzy lata. Współpracowali na tyle często, by się zaprzyjaźnić. Nie, to nieprawda, łączyło ich coś więcej, choć ich relacje były skomplikowane, nieraz też mocno frustrujące. Aż wreszcie całkiem niedawno Creed uświadomił sobie, że nie wyobraża sobie już życia bez Maggie, a związane z tym ewentualne ograniczenia zupełnie się nie liczą. Ostatnio często rozmawiali i pisali do siebie SMS-y, jednak nie widzieli się od czerwca, co bardzo mu się nie podobało. Maggie mieszkała w Wirginii i kontynuowała karierę w FBI, natomiast Creed osiadł w Panhandle na Florydzie, gdzie z powodzeniem prowadził firmę.
– Spytam wprost – odezwał się Pakula, przerywając jego myśli. – Czy Grace potrafi wywąchać zewnętrzny twardy dysk, pamięć USB, karty SIM? Przeszukaliśmy już szuflady, szafki i pudełka, wszystko, co tylko pan może sobie wyobrazić, i co mamy? Zero, kompletnie nic. Te rzeczy są takie małe, że to dosłownie jak szukanie igły w stogu siana.
– Dla niej to pierwsze takie zadanie, a tak naprawdę dla nas obojga, jednak podczas treningów świetnie sobie radziła.
Grace stała obok niego na otwartej klapie bagażnika i pomachała ogonem, bo wiedziała, że o niej mówią. I cierpliwie czekała, aż Creed włoży jej roboczą kamizelkę. Psy to stworzenia, które uczą się pewnych nawyków, więc starał się to wykorzystać. Dla psów wielozadaniowych, a więc i dla Grace, dla każdego zapachu używał innej kamizelki czy obroży.
Za każdym razem posługiwał się też inną nazwą lub komendą. Kiedy chodziło o narkotyki, mówił „Szukaj ryby”, ponieważ słowo „ryba” nie powodowało panicznej ucieczki dilerów na zatłoczonym lotnisku czy granicy, gdy sądzili, że pies ma jedynie znaleźć przemycane produkty żywnościowe.
Ponieważ jednak Grace była psem wielozadaniowym, pracując w konkretnym miejscu, wskazywała też na inne zapachy, które nie stanowiły głównego celu podczas tej akcji, ale potrafiła je identyfikować. Podczas ostatniego pobytu w Nebrasce miała ich doprowadzić do ciała zakopanego na pastwisku, jednak próbowała zwrócić ich uwagę na materiały wybuchowe podłożone w miejscu, gdzie zakopano zwierzę rozjechane przez pojazd. Zastępca szeryfa stracił rękę. Creed miał więcej szczęścia.
– O’Dell uważa, że ten gość ma katalog – dodał Pakula.
Creed obejrzał się przez ramię, natomiast Pakula spojrzał na tył domu, za którym jak okiem sięgnąć ciągnęły się pola kukurydzy. Spodziewał się, że podejrzany tam czmychnie? Jak łatwo byłoby zniknąć w niezliczonych rzędach wysokich łodyg?
– Myśli pan, że przechowuje te informacje na jakimś nośniku elektronicznym?
– Nikt nie trzyma czegoś takiego w chmurze.
Tygodnie temu, kiedy Maggie rozmawiała z Creedem na temat jego udziału w tej operacji, nazwała ją Operacją Spadających Gwiazd. Zanim mu wyjaśniła, o co chodzi, zrozumiał, że gwiazdy reprezentują zaginionych, a część z nich to dzieci. Mieli nadzieję odnaleźć jak najwięcej z nich, zanim wszystkie ślady znikną. Kiedy jednak Pakula wspomniał o katalogu, Creed poczuł ucisk w żołądku. Co jest nie tak z tymi ludźmi? W takich chwilach starał się być wdzięczny, że Brodie nie wpadła w ręce handlarzy ludźmi, chociaż była tego blisko. Iris Malone, kobieta, która ją porwała, miała już dość jej nieustannych prób ucieczki. Zaledwie kilka dni przed jej odnalezieniem Brodie została wygnana z domu przez Iris. Creed nie chciał nawet myśleć, jak niewiele brakowało, by już na zawsze zaginęła w tym zakrytym przed oczami innych świecie. Jej los byłby straszny, choć w niewoli u Iris Malone zaznała już wystarczająco dużo zła.
– W porządku? – spytał Pakula.
Grace polizała rękę Creeda, a on dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, że się zatrzymał.
– Trudno sobie nawet wyobrazić, że ktoś mógł zrobić taki katalog.
– Ludzie myślą, że handlarze ludźmi przemycają kobiety i dzieci przez granicę. Nie mają świadomości, ilu miejscowych znika. Nastoletni uciekinierzy, narkomani, dzieci, które próbują uciec z domów, gdzie spotyka je przemoc, i wpadają w pułapkę jeszcze gorszych koszmarów. Jakby tego było mało, mamy też rodziców, którzy sprzedają własne dzieci. Nie brakuje takich popaprańców.
Pakula urwał, a Creed powiódł wzrokiem za jego spojrzeniem. Grace zaczęła machać ogonem w tym samym momencie, kiedy Creed poczuł, że tętno mu przyśpiesza. Zza domu wyłoniła się Maggie w towarzystwie niewysokiego krępego mężczyzny, który szedł krok przed nią. Spojrzała w ich kierunku i uniosła głowę, tym subtelnym gestem pokazując, że ich dostrzegła, ale zachowała powagę i nie odważyła się odwrócić uwagi od mężczyzny. Był wzrostu Maggie. Miał pałąkowate nogi, dlatego idąc, wyglądał, jakby kołysał się z boku na bok. A ponieważ stopy miał bose, po zejściu z trawnika przed domem stąpał ostrożnie po nierównej powierzchni.
Creed sprawdził ziemię wokół dżipa. Rzeczywiście w niektórych żółtobrązowych kępkach rosły kolczaste rośliny.
– Ci dranie się znają, wzajemnie się asekurują i obserwują – powiedział znów Pakula. – Jednak to się zmienia. Zdaje się, że ostatnio doszło do wojny terytorialnej. Wczoraj odwiedziliśmy pewne miejsce na obrzeżach North Platte. Chodziło o dilera samochodów. Za dnia gość jest szanowanym obywatelem lokalnej społeczności, a w nocy zamienia się w jednego z tych łajdaków. Dostarcza klientom używane samochody na jazdę testową, i co jakiś czas „halo, niespodzianka!”, bo w takim aucie jest też dziewczyna. – Creed tylko pokręcił głową, a Pakula dodał: – Z tym że to on nas tu doprowadził. Ochoczo wydał swojego kumpla… – W namyśle potarł brodę. – Coś mi się zdaje, że zbyt ochoczo.
– Myśli pan, że to zaaranżowali?
– Przyjechaliśmy tu wcześnie. – Pakula zerknął na zegarek. – Gdyby coś miało się wydarzyć, to moim zdaniem już by się wydarzyło. Może szukają sposobu na to, żeby się nawzajem wykopać z biznesu. To kolejny powód, dla którego nie możemy tego spieprzyć. Cieszę się, że pan tu jest z Grace.
– Sprawdzimy dom.
Creed skończył pakować swój mały plecak, a Grace zaczęła się niecierpliwić. Chciała się przywitać z Maggie i krążyła wzdłuż okien dżipa, żeby lepiej widzieć. Creed sobie uprzytomnił, że on też niecierpliwie czeka na to powitanie. Maggie wyglądała świetnie, z tym że zawsze dobrze wyglądała. Firmową czapkę z daszkiem z logo FBI naciągnęła nisko na czoło, a on dojrzał błysk jej kasztanowego końskiego ogona. Podobnie jak Pakula miała na sobie czarny T-shirt, do tego buty trekkingowe i niebieskie dżinsy. Tak, w niebieskich dżinsach prezentowała się naprawdę znakomicie.
Nagle, kiedy Creed zniósł Grace z dżipa na ziemię, Freddie Mason się zdenerwował.
– Zabierzcie stąd tego pieprzonego psa! – krzyczał, wymachując rękami.
Pomimo nierównej powierzchni pod stopami swój chwiejny krok przemienił w trucht i zaczął uciekać przez podwórze, a gdy Maggie szybko go dogoniła i chwyciła za rękę, odepchnął ją. To był poważny błąd. Znów go złapała i tym razem wykręciła mu rękę, a potem powaliła na ziemię. A gdy spojrzała na Creeda i Pakulę, jej twarz rozjaśnił uśmiech.

 
Wesprzyj nas