Uczta dla fanów fantastyki. Książka, która wyszła spod pióra autora kultowej „Fundacji” i zdobyła nominację do Nagrody Hugo.


Andrew Harlan żyje w Wieczności, miejscu istniejącym poza Czasem. Elitarna organizacja Wiecznościowców wprowadza dla dobra całej ludzkości drobne, precyzyjnie zaplanowane zmiany w historii.

Podczas jednej z misji Harlan poznaje Noys Lambent, arystokratkę z 482 Stulecia. Wbrew etyce zawodowej zakochuje się w niej.

Kiedy się dowiaduje, że po następnej zmianie Noys może przestać istnieć, Harlan podejmuje decyzję, która może zmienić jego przeszłość i zagrozić istnieniu Wieczności.

Powieść była nominowana do nagrody Hugo.

***

Pod względem literackim ta opowieść o podróżach w czasie jest najlepsza w dorobku Asimova.
„Entertainment Weekly”

Isaac Asimov (1920– 1992) to bodaj najwybitniejszy, najpłodniejszy i najpoczytniejszy autor science fiction wszech czasów, siedmiokrotny zdobywca prestiżowej nagrody Hugo. Zasłynął głównie epokowym cyklem „Fundacja”, sagą o Imperium Galaktycznym, które – choć wydaje się wieczne – chyli się ku upadkowi. Dom Wydawniczy REBIS opublikował siedmiotomowy cykl „Fundacja” Asimova oraz trzy uzupełniające go tomy autorstwa Gregory’ego Benforda, Grega Beara i Davida Brina, a ponadto cykl „Roboty”, zbiór opowiadań Złoto i magia i tom esejów Magia i złoto.

Isaac Asimov
Koniec Wieczności
Przekład: Adam Kaska
seria Wehikuł czasu
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera w tej edycji: 20 września 2022
 
 

1. Technik

Andrew Har­lan wszedł do kotła. Jego ściany były dosko­nale okrą­głe i przy­le­gały dokład­nie do pio­no­wego szybu spo­rzą­dzo­nego z rzadko roz­miesz­czo­nych prę­tów, które sto osiem­dzie­siąt cen­ty­me­trów nad głową Har­lana prze­kształ­cały się w migo­tliwą, nie­wy­raźną mgiełkę. Włą­czył zespół ste­ro­wa­nia i poru­szył lekko cho­dzący star­ter.
Kocioł ani drgnął.
Har­lan by­naj­mniej nie spo­dzie­wał się ruchu ani w górę, ani w dół, w prawo czy w lewo, naprzód czy w tył. Jed­nak odstępy mię­dzy prę­tami stop­niały w sza­rawą czerń, która była twarda w dotyku, jak­kol­wiek nie­ma­te­rialna. Przy tym czuł lekki nie­po­kój w żołądku i nie­znaczny (psy­cho­so­ma­tyczny?) zawrót głowy, który wska­zy­wał, że wszystko, co kocioł zawiera, łącz­nie z samym Har­lanem, pędzi przez Wiecz­ność.
Wszedł do kotła w 575 Stu­le­ciu – bazie ope­ra­cji, przy­dzie­lo­nej mu dwa lata wcze­śniej. Wtedy wiek 575 był naj­od­le­glej­szy ze wszyst­kich, do któ­rych podró­żo­wał. A teraz prze­miesz­czał się ku 2456 Stu­le­ciu.
Nor­mal­nie czułby się nieco zagu­biony w tej sytu­acji. Jego ojczy­ste Stu­le­cie leżało w odle­głej prze­szło­ści – mówiąc dokład­nie był to wiek 95. Wiek 95 surowo ogra­ni­cza­jący uży­cie ener­gii ato­mo­wej, dość sie­lan­kowy, lubu­jący się w natu­ral­nym drew­nie jako mate­riale kon­struk­cyj­nym, nasta­wiony na eks­port pew­nych gatun­ków desty­lo­wa­nych napo­jów do wszyst­kich nie­mal epok i import nasie­nia koni­czyny. Jak­kol­wiek Har­lan nie był w 95 Stu­le­ciu od czasu, gdy prze­szedł spe­cjalne prze­szko­le­nie i jako pięt­na­sto­letni chło­piec został Nowi­cju­szem, to jed­nak zawsze czuł się nieco zagu­biony, gdy odda­lał się od „domu”. Wiek 2456 będzie nie­mal dwie­ście czter­dzie­stym tysiąc­le­ciem od naro­dzin Har­lana, a jest to szmat czasu, nawet dla zahar­to­wa­nego Wiecz­no­ściowca.
W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach wszystko by tak wyglą­dało.
Lecz teraz Har­lan był w zbyt kiep­skim nastroju, by myśleć o czym­kol­wiek, poza tym, że doku­menty ciążą mu w kie­szeni, a cały plan dzia­ła­nia ciężko leży na sercu. Był nieco prze­stra­szony, tro­chę pod­nie­cony i zmie­szany.
Jego ręce odru­chowo zatrzy­mały kocioł na wła­ści­wym przy­stanku we wła­ści­wym wieku.
Dziwne, że Tech­nik mógł być pod­nie­cony czy zde­ner­wo­wany czym­kol­wiek. Co to kie­dyś mówił Edu­ka­tor Yar­row?
– Tech­nik musi być przede wszyst­kim bez­na­miętny. Zmiana Rze­czy­wi­sto­ści, jakiej doko­nuje, może wpły­wać na życie nawet pięć­dzie­się­ciu miliar­dów ludzi. Dla miliona czy wię­cej spo­śród nich efekty będą tak dra­styczne, że trzeba ich uwa­żać za cał­ko­wi­cie nowe jed­nostki. W tych warun­kach emo­cjo­nalne podej­ście do sprawy sta­nowi poważną prze­szkodę.
Har­lan gwał­tow­nym potrzą­śnię­ciem głowy wyrzu­cił ze swego umy­słu wspo­mnie­nie suchego głosu nauczy­ciela. W tam­tych cza­sach nawet sobie nie wyobra­żał, że zosta­nie wła­śnie Tech­ni­kiem. Ale emo­cje zaczął prze­ży­wać mimo wszystko. Nie z racji pięć­dzie­się­ciu miliar­dów ludzi. Kto w Cza­sie trosz­czy się o pięć­dzie­siąt miliar­dów ludzi? Cho­dzi tylko o jed­nego. O jedną osobę.
Uświa­do­mił sobie, że kocioł stoi, i w kró­ciut­kiej prze­rwie, dla zebra­nia myśli, wpra­wił się w ten chłodny, rze­czowy nastrój, jaki musi cecho­wać Tech­nika. Potem wysiadł. Kocioł, który opu­ścił, nie był oczy­wi­ście tym samym, do któ­rego wsiadł – w tym sen­sie, że nie skła­dał się z tych samych ato­mów. Nie trosz­czył się o to bar­dziej niż inni Wiecz­no­ściowcy. Tylko Nowi­cju­sze i nowi przy­by­sze do Wiecz­no­ści inte­re­so­wali się bar­dziej mistyką podróży w Cza­sie niż samym jej fak­tem.
Znowu zro­bił krótką prze­rwę przy nie­skoń­cze­nie cien­kiej kur­ty­nie z Nie-Prze­strzeni i Nie-Czasu, która z jed­nej strony oddzie­lała go od Wiecz­no­ści, a z dru­giej – od zwy­kłego Czasu. Zna­lazł się w cał­kiem dla sie­bie nowej sek­cji Wiecz­no­ści. Oczy­wi­ście coś z grub­sza o niej wie­dział, przej­rzaw­szy odpo­wiedni roz­dział Pod­ręcz­nika czasu. Jed­nak nie mogło to zastą­pić oso­bi­stych odwie­dzin, więc przy­go­to­wał się na począt­kowy szok adap­ta­cji.
Odpo­wied­nio nasta­wił zespół ste­ro­wa­nia (pro­sta sprawa przy wkra­cza­niu do Wiecz­no­ści, nato­miast bar­dzo skom­pli­ko­wana w przej­ściu do Czasu, lecz ten typ podróży zda­rzał się rza­dziej). Prze­kro­czył kur­tynę i przy­mru­żył oczy od bla­sku. Odru­chowo pod­niósł rękę, by je osło­nić.
Naprze­ciw niego stał tylko jeden czło­wiek. Z początku Har­lan widział go bar­dzo nie­wy­raź­nie.
Czło­wiek ode­zwał się:
– Jestem Socjo­log Kan­tor Voy. Pan jest pew­nie Tech­ni­kiem Har­la­nem?
Har­lan ski­nął głową i powie­dział:
– Ojcze Cza­sie! Czy tę ilu­mi­na­cję można tro­chę przy­ga­sić?
Voy obej­rzał się, a potem rzekł wyro­zu­miale:
– Myśli pan o emul­sjach czą­stecz­ko­wych?
– Oczy­wi­ście – odparł Har­lan. – Pod­ręcz­nik wspo­mi­nał o nich, ale nie mówił o tak sza­leń­czych reflek­sach świetl­nych.
Har­lan uwa­żał swe obu­rze­nie za dość uza­sad­nione. 2456 Stu­le­cie orien­to­wało się na mate­rię, podob­nie jak więk­szość stu­leci, więc od samego początku miał prawo ocze­ki­wać, że wszystko będzie dość podobne. Nie spo­dzie­wał się tu strasz­li­wego cha­osu (strasz­li­wego dla kogoś, kto uro­dził się w epoce zorien­to­wa­nej na mate­rię), wirów ener­gii trzech­set­nych stu­leci ani dyna­miki pola sześć­set­nych wie­ków. W 2456 Stu­le­ciu dla wygody prze­cięt­nego Wiecz­no­ściowca mate­rii uży­wano do wszyst­kiego – od ścian do gwoź­dzi tapi­cer­skich.
Nawia­sem mówiąc, jest mate­ria i mate­ria. Oby­wa­tel zorien­to­wa­nego na ener­gię Stu­le­cia może sobie tego nie uświa­da­miać. Dla niego wszelka mate­ria może wyglą­dać jak drobne odmiany cze­goś gru­bego, cięż­kiego, bar­ba­rzyń­skiego. Jed­nak nasta­wiony na mate­rię Har­lan roz­róż­niał drzewo, metale (cięż­kie i lek­kie), pla­stik, krzem, wapno, skórę i tak dalej.
Lecz mate­ria skła­da­jąca się wyłącz­nie z luster!
To było pierw­sze wra­że­nie z 2456 Stu­le­cia. Każda powierzch­nia odbi­jała świa­tło i błysz­czała. Wszę­dzie była ilu­zja abso­lut­nej gład­ko­ści: efekt emul­sji czą­stecz­ko­wej. W tych nie­koń­czą­cych się odbi­ciach samego Har­lana i Socjo­loga Voya, wszyst­kiego, co tylko mógł zoba­czyć w ułam­kach i cało­ściach, pod wszyst­kimi kątami, był chaos. Jaskrawy chaos wywo­łu­jący mdło­ści.
– Bar­dzo mi przy­kro – powie­dział Voy. – To oby­czaj Stu­le­cia, a odpo­wied­nia sek­cja uważa, że należy przyj­mo­wać miej­scowe oby­czaje, jeśli są prak­tyczne. Przy­zwy­czai się pan do tego po pew­nym cza­sie.
Voy ruszył gwał­tow­nie po sto­pach innego Voya, odwró­co­nego głową w dół pod posadzką, który wraz z nim pod­szedł do stołu. Prze­su­nął do punktu zero­wego cienką jak włos wska­zówkę na spi­ral­nej skali.
Odbi­cia zni­kły, jaskrawe świa­tło zbla­dło. Har­lan poczuł, jak jego świat się zestala.
– Pro­szę teraz za mną – rzekł Voy.
Har­lan poszedł za nim przez puste kory­ta­rze, które przed paroma chwi­lami musiały jarzyć się orgią sztucz­nego świa­tła i reflek­sów, po pochylni i przez przed­po­kój do gabi­netu.
Na tej krót­kiej dro­dze nie spo­tkali nikogo. Har­lan tak był do tego przy­zwy­cza­jony, że z pew­no­ścią zasko­czy­łoby go i nie­mal wywo­łało wstrząs, gdyby ujrzał odda­la­jącą się szybko postać ludzką. Bez wąt­pie­nia roze­szły się już wie­ści, że przy­bywa Tech­nik. Nawet Voy trzy­mał się na dystans, a gdy przy­pad­kowo dłoń Har­lana otarła się o jego rękaw, Socjo­log drgnął i się cof­nął.
Har­lana nieco zasko­czyła odro­bina gory­czy, jakiej przy tym wszyst­kim dozna­wał. Myślał, że muszla, która wyro­sła wokół jego duszy, jest grub­sza, bar­dziej nie­prze­ni­kliwa. Jeśli się mylił, jeśli ten pan­cerz stał się cień­szy, przy­czyna mogła być tylko jedna.
Noÿs!

Socjo­log Kan­tor Voy pochy­lił się ku Tech­ni­kowi niby w dość przy­ja­ciel­ski spo­sób, lecz Har­lan zauwa­żył, że sie­dzą po prze­ciw­nych koń­cach podłuż­nej osi dość dużego stołu.
Voy powie­dział:
– Cie­szę się, że tak słynny Tech­nik inte­re­suje się naszym drob­nym pro­ble­mem.
– Tak – odparł Har­lan z chłodną obo­jęt­no­ścią, jakiej ludzie po nim ocze­ki­wali. – Ten pro­blem ma swoje inte­re­su­jące aspekty. – Czy był dość obo­jętny? Z pew­no­ścią jego praw­dziwe motywy muszą być widoczne, a wina ujaw­nia się w kro­pel­kach potu na czole.
Wydo­był z wewnętrz­nej kie­szeni arku­sik folii z suma­rycz­nym pro­jek­tem Zmiany Rze­czy­wi­sto­ści. Była to ta sama kopia, którą mie­siąc wcze­śniej wysłano do Rady Wszech Cza­sów. Dzięki swym kon­tak­tom ze Star­szym Kal­ku­la­to­rem Twis­sel­lem (samym Twis­sel­lem!) Har­lan nie miał wiele kło­potu z uzy­ska­niem tego egzem­pla­rza.
Przed roz­wi­nię­ciem rolki upu­ścił ją na powierzch­nię stołu, gdzie została zatrzy­mana przez słabe pole para­ma­gne­tyczne, i zamy­ślił się na chwilę.
Pokry­wa­jąca stół emul­sja czą­stecz­kowa była przy­ga­szona, ale nie ciemna. Ruch wła­snej ręki przy­cią­gnął na chwilę jego wzrok, odbi­cie twa­rzy zda­wało się patrzeć na niego ponuro z blatu stołu. Miał trzy­dzie­ści dwa lata, lecz wyglą­dał sta­rzej. Wie­dział o tym. Może to wła­śnie jego długa twarz i czarne brwi nad czar­nymi oczyma powo­do­wały po czę­ści, że miał ów mar­sowy wygląd i chłodne nie­ru­chome spoj­rze­nie, typowe dla kary­ka­tu­ral­nego obrazu Tech­nika w wyobra­że­niach Wiecz­no­ściow­ców. A może powo­do­wał to fakt, że Har­lan stale pamię­tał o tym, iż jest Tech­ni­kiem.
Roz­po­starł folię na stole i wró­cił do sprawy.
– Nie jestem Socjo­lo­giem – rzekł.
Voy uśmiech­nął się.
– To brzmi wspa­niale. Gdy ktoś zaczyna mówić o braku kom­pe­ten­cji w danej dzie­dzi­nie, zazwy­czaj zaraz potem wystę­puje z jakąś sta­now­czą opi­nią.
– Nie – powie­dział Har­lan. – To nie opi­nia. Tylko prośba. Chciał­bym, żeby pan rzu­cił okiem na to pod­su­mo­wa­nie i spraw­dził, czy gdzieś tu nie ma drob­nej pomyłki.
Voy natych­miast spo­waż­niał.
– Mam nadzieję, że nie – powie­dział.
Har­lan trzy­mał jedną rękę na opar­ciu fotela, drugą na kola­nach. Musiał uwa­żać, żeby nie bęb­nić pal­cami. Ani nie zagry­zać ust. Nie mógł w żad­nym wypadku wyja­wiać swych uczuć.
Od czasu gdy cała orien­ta­cja jego życia się zmie­niła, stu­dio­wał kon­spekty pro­jek­to­wa­nych Zmian Rze­czy­wi­sto­ści, które napły­wały poprzez pra­cu­jący na wyso­kich obro­tach młyn admi­ni­stra­cyjny do Rady Wszech Cza­sów. Jako przy­boczny Tech­nik Star­szego Kal­ku­la­tora Twis­sella potra­fił to zor­ga­ni­zo­wać, lekko tylko nagi­na­jąc zasady zawo­do­wej etyki. Szcze­gól­nie że Twis­sell coraz wię­cej uwagi poświę­cał swemu gigan­tycz­nemu przed­się­wzię­ciu. (Jego noz­drza się wydęły. Teraz Har­lan wie­dział coś nie­coś o natu­rze tego przed­się­wzię­cia).
Nie miał pew­no­ści, że we wła­ści­wym cza­sie znaj­dzie to, czego szu­kał. Gdy pierw­szy raz rzu­cił okiem na pro­jekt Zmiany Rze­czy­wi­sto­ści 2456–2781, numer seryjny V-5, był pra­wie prze­ko­nany, że pra­gnie­nia zmą­ciły mu umysł. Przez cały dzień spraw­dzał rów­na­nia i związki w przy­gnia­ta­ją­cej niepew­no­ści, zmie­sza­nej ze wzra­sta­ją­cym pod­nie­ce­niem i gorzką satys­fak­cją, że nauczył się przy­naj­mniej pod­staw psy­cho­ma­te­ma­tyki.
Teraz Voy prze­glą­dał te same per­fo­ro­wane wzory na wpół zdu­mio­nym, na wpół gniew­nym wzro­kiem.
– Wydaje mi się, powia­dam: wydaje mi się, że wszystko jest w naj­lep­szym porządku – rzekł.
– Pole­cam panu szcze­gól­nie sprawę cha­rak­te­ry­styki okresu narze­czeń­stwa w bie­żą­cej Rze­czy­wi­sto­ści tego Stu­le­cia – pod­su­nął Har­lan. – To należy do socjo­lo­gii i za to chyba pan odpo­wiada. Dla­tego też chcia­łem się spo­tkać raczej z panem niż z kimś innym.
Voy zmarsz­czył czoło. Na­dal był grzeczny, lecz chłodny. Powie­dział:
– Obser­wa­to­rzy przy­dzie­leni do naszej sek­cji są wysoce kom­pe­tentni. Mam abso­lutną pew­ność, że ci, któ­rych wyzna­czono do tego pro­jektu, dostar­czyli dokład­nych danych. Ma pan powody sądzić, że było ina­czej?
– By­naj­mniej, Socjo­logu. Przyj­muję ich mate­riały. Kwe­stio­nuję nato­miast opra­co­wa­nie mate­ria­łów. Czy nie można zna­leźć alter­na­tyw­nego roz­ga­łę­zie­nia w tym punk­cie, jeśli weź­mie się wła­ści­wie pod roz­wagę dane o narze­czo­nych?
Voy spoj­rzał, a potem ode­tchnął z ulgą.
– Oczy­wi­ście, Tech­niku, oczy­wi­ście, lecz to roz­ga­łę­zie­nie prze­kształca się w toż­sa­mość. To pętla małych roz­mia­rów bez żad­nych świad­czeń z któ­rej­kol­wiek strony. Sądzę, że wyba­czy mi pan ten malow­ni­czy język zamiast pre­cy­zyj­nych wyra­żeń mate­ma­tycz­nych.
– Lubię go – powie­dział sucho Har­lan. – Nie jestem bar­dziej Kal­ku­la­to­rem niż Socjo­lo­giem.
– Dosko­nale. Alter­na­tywne roz­ga­łę­zie­nie, o któ­rym pan mówi, albo roz­wi­dle­nie drogi, jak byśmy powie­dzieli, jest nie­znaczne. Oba ramiona się łączą i powstaje znowu jedna droga. Nie ma nawet potrzeby o tym wspo­mi­nać w naszych zale­ce­niach.
– Skoro pan tak twier­dzi, to przyj­muję, że pan ma rację. Jed­nak na­dal pozo­staje kwe­stia MPZ.
Socjo­log jęk­nął przy tych ini­cja­łach, ale Har­lan spo­dzie­wał się tego. MPZ – Mini­mum Potrzeb­nych Zmian. Tutaj Tech­nik był mistrzem. Socjo­log mógł się uwa­żać za nie­do­stęp­nego dla kry­tyki niż­szych istot we wszyst­kim, co doty­czyło mate­ma­tycz­nej ana­lizy nie­skoń­cze­nie moż­li­wych Rze­czy­wi­sto­ści w Cza­sie, ale w spra­wach MPZ Tech­nik stał wyżej.
Mecha­niczne kal­ku­la­cje nie wystar­czą. Naj­więk­szy kom­pu­ta­pleks, jaki kie­dy­kol­wiek zbu­do­wano, obsłu­gi­wany przez naj­mą­drzej­szego i naj­bar­dziej doświad­czo­nego Star­szego Kal­ku­la­tora, potrafi naj­wy­żej wska­zać gra­nice, w któ­rych można usta­lić MPZ. Dopiero Tech­nik, prze­glą­da­jąc dane, wybie­rał okre­ślony punkt w tym zakre­sie. Dobry Tech­nik rzadko się mylił, Tech­nik wybitny nie mylił się ni­gdy.
Har­lan nie mylił się ni­gdy.
– Tym­cza­sem zale­cane przez waszą sek­cję MPZ – ode­zwał się Har­lan (mówił chłodno, obo­jęt­nie, pre­cy­zyj­nie wyma­wia­jąc zgło­ski stan­dar­do­wego języka mię­dzy­cza­so­wego) – łączy się ze spo­wo­do­wa­niem wypadku w prze­strzeni kosmicz­nej i gwał­towną, okrutną śmier­cią dzie­się­ciu czy wię­cej ludzi.
– Nie­unik­nione – powie­dział Voy, wzru­sza­jąc ramio­nami.
– Ze swej strony – odparł Har­lan – uwa­żam, że MPZ można zre­du­ko­wać do zwy­kłego prze­nie­sie­nia zasob­nika z jed­nej półki na drugą. Pro­szę! – Wska­zał pal­cem, pod­kre­śla­jąc wypie­lę­gno­wa­nym paznok­ciem malutki zna­czek obok kolumny per­fo­ra­cji.
Voy w mil­cze­niu roz­my­ślał nad wzo­rami.
– Czy to nie zmie­nia sytu­acji pań­skiego nie­prze­wi­dzia­nego roz­wi­dle­nia? – zapy­tał Har­lan. – Czy nie zmie­nia wide­łek mniej­szego praw­do­po­do­bień­stwa nie­mal w pew­ność i nie pro­wa­dzi do…
– Do MPO – szep­nął Voy.
– Wła­śnie, do Mak­sy­mal­nie Pożą­da­nej Odpo­wie­dzi – rzekł Har­lan.
Voy pod­niósł głowę, na jego ciem­nej twa­rzy malo­wała się walka mię­dzy stra­chem a gnie­wem. Har­lan mimo­wol­nie zauwa­żył, że mię­dzy dwoma dużymi gór­nymi sie­ka­czami tego czło­wieka jest szpara, co nada­wało mu kró­li­czy wygląd, dziw­nie kłó­cący się z tłu­mioną ener­gią jego słów.
– Więc będę prze­słu­chany przez Radę Wszech Cza­sów? – zapy­tał Voy.
– Nie sądzę. O ile się orien­tuję, Rada Wszech Cza­sów nie wie o tym. W każ­dym razie pro­jekt Zmiany Rze­czy­wi­sto­ści prze­ka­zano mi bez komen­ta­rzy. – Nie wyja­śnił słowa „prze­ka­zano”, ale Voy nie zadał żad­nego pyta­nia.
– Więc to pan wykrył tę pomyłkę?
– Ja.
– I nie zło­żył pan raportu Radzie Wszech Cza­sów?
– Nie zło­ży­łem.
Naj­pierw ulga, a potem stę­że­nie rysów twa­rzy.
– Dla­czego nie?
– Mało kto potra­fiłby unik­nąć tej omyłki. Wyda­wało mi się, że mogę ją napra­wić, zanim sta­nie się szkoda. Zro­bi­łem to. Po co cią­gnąć sprawę dalej?
– No cóż… dzię­kuję, Tech­niku. Postą­pił pan jak przy­ja­ciel. Omyłka sek­cyjna, która, jak pan sam stwier­dził, prak­tycz­nie była nie do unik­nię­cia, bar­dzo nie­przy­jem­nie wyglą­da­łaby w rapor­cie. – Zro­bił krótką prze­rwę i cią­gnął dalej: – Oczy­wi­ście, w obli­czu zmian w oso­bo­wo­ści, jakie zostaną wpro­wa­dzone przez tę Zmianę, śmierć paru ludzi na wstę­pie nie ma więk­szego zna­cze­nia.
Har­lan pomy­ślał obo­jęt­nie: Nie wygląda na to, żeby był szcze­gól­nie wdzięczny. Praw­do­po­dob­nie jest zły. Gdy prze­sta­nie myśleć, będzie jesz­cze bar­dziej zły, że Tech­nik uchro­nił go przed naganą służ­bową. Gdy­bym był Socjo­lo­giem, uści­skałby mi rękę, ale Tech­nikowi… Z zimną krwią potrafi ska­zać dzie­się­ciu ludzi na śmierć, lecz nie dotknie Tech­nika.
A ponie­waż cze­ka­nie, aż gniew Voya wzro­śnie, byłoby fatalne, Har­lan oznaj­mił bez zwłoki:
– Myślę, że pana wdzięcz­ność sięga tak daleko, że pań­ska sek­cja wykona dla mnie pewną małą robótkę.
– Robótkę?
– Pro­blem Bio­gra­fo­wa­nia. Mam przy sobie odpo­wied­nie infor­ma­cje. Mam rów­nież dane doty­czące pro­po­no­wa­nej Zmiany Rze­czy­wi­sto­ści w 482. Chciał­bym znać wpływ tej zmiany na praw­do­po­dobną przy­szłość pew­nej osoby.
– Chyba nie­zu­peł­nie pana rozu­miem – powie­dział wolno Socjo­log. – Z pew­no­ścią ma pan prze­cież moż­li­wość zała­twie­nia tego w swo­jej sek­cji?
– Mam. Jestem jed­nak zaan­ga­żo­wany w pry­watne bada­nia, któ­rych jesz­cze nie chciał­bym wyka­zy­wać w rapor­tach. Byłoby trudno wyko­nać to w mojej sek­cji bez… – Gestem wyra­ził kon­klu­zję nie­do­koń­czo­nego zda­nia.
– Więc nie chce pan robić tego ofi­cjal­nie?
– Chcę, żeby to zostało zro­bione pouf­nie. Pra­gnę pouf­nej odpo­wie­dzi.
– Hm… to jest wbrew prze­pi­som. Nie mogę się na to zgo­dzić.
Har­lan zmarsz­czył czoło.
– Chyba nie bar­dziej wbrew prze­pi­som niż moja rezy­gna­cja z zamel­do­wa­nia Radzie Wszech Cza­sów o pań­skiej omyłce. Prze­ciwko temu nie zgło­sił pan zastrze­żeń. Jeśli mamy postę­po­wać ści­śle ofi­cjal­nie w jed­nej spra­wie, musimy być rów­nież ofi­cjalni w dru­giej. Sądzę, że pan mnie rozu­mie?
Wystar­czyło spoj­rzeć na twarz Voya. Socjo­log wycią­gnął rękę.
– Czy mogą zoba­czyć doku­menty?
Har­lan poczuł pewną ulgę. Główna prze­szkoda została poko­nana. Patrzył w napię­ciu, jak Voy pochyla głowę nad arku­szami. Tylko raz Socjo­log się ode­zwał:
– Na Czas, to jest mała Zmiana Rze­czy­wi­sto­ści.
Har­lan wyko­rzy­stał oka­zję i zaczął impro­wi­zo­wać:
– Tak jest. Chyba bar­dzo mała. O to toczy się cały spór. To Zmiana poni­żej kry­tycz­nej róż­nicy, więc wybra­łem pewną jed­nostkę na próbę. Oczy­wi­ście byłoby nie­dy­plo­ma­tycz­nie wyko­rzy­sty­wać środki naszej sek­cji, póki nie uzy­skam pew­no­ści, że mam rację.
Voy nie odpo­wia­dał i Har­lan urwał. Nie było sensu prze­cią­gać tego dalej. Voy wstał.
– Dam to jed­nemu z naszych Bio­gra­fi­stów. Sprawę utrzy­mamy w tajem­nicy. Rozu­mie pan chyba, że nie można tego uwa­żać za pre­ce­dens.
– Oczy­wi­ście, że nie.
– I jeśli nie ma pan nic prze­ciwko temu, chęt­nie poszedł­bym popa­trzeć, jak się doko­nuje Zmiana Rze­czy­wi­sto­ści. Mam nadzieję, że zrobi pan nam ten zaszczyt i prze­pro­wa­dzi MPZ oso­bi­ście.
Har­lan ski­nął głową.
– Przyj­muję cał­ko­witą odpo­wie­dzial­ność.

 
Kiedy weszli do sali obser­wa­cyj­nej, dzia­łały tam dwa ekrany. Inży­nie­ro­wie ześrod­ko­wali je już wedle dokład­nych koor­dy­nat w Prze­strzeni i Cza­sie, a potem wyszli. Har­lan i Voy byli sami w błysz­czą­cej sali. (Urzą­dze­nia z emul­sji czą­stecz­ko­wych były widoczne i nawet tro­chę wię­cej niż widoczne, lecz Har­lan patrzył na ekrany).
Oba obrazy tkwiły nie­ru­chomo. Wyglą­dały na foto­gra­fie, ponie­waż przed­sta­wiały mate­ma­tyczne momenty Czasu.
Jeden obraz był w ostrych, natu­ral­nych bar­wach i uka­zy­wał jakieś maszyny; Har­lan wie­dział, że jest to maszy­now­nia doświad­czal­nego statku kosmicz­nego. Zamy­kały się wła­śnie drzwi i w szcze­li­nie tkwił poły­sku­jący but z czer­wo­nego, na wpół prze­zro­czy­stego mate­riału. Ale nie poru­szał się. Nic się nie poru­szało. Gdyby obraz był na tyle ostry, że byłoby na nim widać dro­biny pyłu w powie­trzu, one też byłyby nie­ru­chome.
Voy powie­dział:
– Przez dwie godziny i trzy­dzie­ści sześć minut od obser­wo­wa­nego momentu ta maszy­now­nia pozo­sta­nie pusta. To zna­czy – w bie­żą­cej Rze­czy­wi­sto­ści.
– Wiem – mruk­nął Har­lan. Wkła­dał ręka­wiczki i utrwa­lał sobie w pamięci poło­że­nie na półce zasob­nika o decy­du­ją­cym zna­cze­niu, mie­rząc kroki do niego, wybie­ra­jąc naj­lep­sze miej­sce, w które nale­żało go prze­nieść. Pospiesz­nie rzu­cił okiem na drugi ekran.
Pod­czas gdy maszy­now­nia znaj­du­jąca się w polu okre­ślo­nym jako „teraź­niej­szość” – w odnie­sie­niu do tej sek­cji Wiecz­no­ści, w jakiej się znaj­do­wali – była jasna i w natu­ral­nych kolo­rach, to drugi obraz, póź­niej­szy o jakieś dwa­dzie­ścia pięć Stu­leci, miał błę­kitną poświatę, taką jak widoki z „przy­szło­ści”. To był port kosmiczny. Inten­syw­nie nie­bie­skie niebo, nie­bie­skawo zabar­wione budynki z suro­wego metalu na nie­bie­sko­zie­lo­nym grun­cie. Nie­bie­ski cylin­der dziw­nego kształtu o wybrzu­szo­nym dnie stał na pierw­szym pla­nie. Dwa podobne znaj­do­wały się w głębi. Wszyst­kie trzy wzno­siły swe roz­dwo­jone dzioby do góry, a roz­cię­cia się­gały głę­boko w kadłub statku.
– Bar­dzo dzi­waczne – powie­dział zamy­ślony Har­lan.
– Elek­tro­gra­wi­ta­cyjne – stwier­dził Voy. – Tylko 2481 Stu­le­cie ma elek­tro­gra­wi­ta­cyjne pojazdy kosmiczne. Bez dysz, bez sil­ni­ków jądro­wych. Kon­struk­cja, która daje duże prze­ży­cia este­tyczne. Wielka szkoda, że musie­li­śmy to pod­dać Zmia­nie. Wielka szkoda. – Wbił oczy w Har­lana z widoczną dez­apro­batą.
Har­lan zaci­snął wargi. Wyraźna dez­apro­bata! Czemu nie? Prze­cież jest Tech­ni­kiem.
Tak to jest: był kie­dyś pewien Obser­wa­tor, który stwier­dził zja­wi­sko nar­ko­ma­nii. Był jakiś Sta­ty­styk, który wyka­zał, że naj­now­sze Zmiany pomno­żyły liczbę nar­ko­ma­nów; osią­gnęła ona naj­więk­szy pro­cent w całej bie­żą­cej Rze­czy­wi­sto­ści czło­wieka. Jakiś Socjo­log, praw­do­po­dob­nie sam Voy, opra­co­wał ten pro­blem z psy­chia­trycz­nego punktu widze­nia. Wresz­cie jakiś Kal­ku­la­tor udo­wod­nił, że w celu ogra­ni­cze­nia nar­ko­ma­nii do bez­piecz­nego poziomu konieczna jest Zmiana Rze­czy­wi­sto­ści, i wykrył, że w efek­cie ubocz­nym musi na tym ucier­pieć elek­tro­gra­wi­ta­cyjna komu­ni­ka­cja kosmiczna. Dzie­się­ciu czy stu ludzi w całej Wiecz­no­ści przy­kła­dało do tego rękę.
Lecz wresz­cie, na koniec, musi wkro­czyć Tech­nik, taki jak Har­lan. Wypeł­nia­jąc dyrek­tywy, jakie wszy­scy inni wymy­ślili i mu prze­ka­zali, musi zapo­cząt­ko­wać aktu­alną Zmianę Rze­czy­wi­sto­ści. A potem wszy­scy patrzą na niego i oskar­żają wynio­śle. Ich spoj­rze­nia mówią: To nie my, to ty znisz­czy­łeś to piękno.
I za to będą go potę­piać i uni­kać. Zrzu­cać wła­sną winę na jego barki i będą nim pogar­dzać.
– Statki się nie liczą – powie­dział szorstko Har­lan. – Jeste­śmy zain­te­re­so­wani tylko tymi isto­tami.
„Istoty” były ludźmi, pomniej­szo­nymi na tle statku kosmicz­nego, tak jak Zie­mia i ziem­skie spo­łe­czeń­stwa zawsze są pomniej­szone na tle Kosmosu.
Ci ludzie przy­po­mi­nali grupę mario­ne­tek. Ich malut­kie rączki i nóżki zasty­gły w nie­na­tu­ral­nych pozach uchwy­co­nych w okre­ślo­nym momen­cie Czasu.
Voy wzru­szył ramio­nami.
Har­lan wła­śnie przy­mo­co­wy­wał mały gene­ra­tor pola do lewego prze­gubu.
– Trzeba wyko­nać tę robotę.
– Chwi­leczkę. Chcę się skon­tak­to­wać z Bio­gra­fi­stą i dowie­dzieć, ile czasu zaj­mie mu ta praca dla pana. Chciał­bym, żeby i to zostało wyko­nane.
Jego ręce mani­pu­lo­wały spraw­nie przy małym rucho­mym przy­ci­sku, a ucho słu­chało uważ­nie serii tyk­nięć, które nade­szły w odpo­wie­dzi. (Jesz­cze jedna cha­rak­te­ry­styczna cecha tej sek­cji Wiecz­no­ści, pomy­ślał Har­lan, kody dźwię­kowe. Mądre, ale afek­to­wane, podob­nie jak emul­sje czą­stecz­kowe).
– Mówi, że nie zaj­mie mu to wię­cej niż trzy godziny – rzekł wresz­cie Voy. – Poza tym podzi­wia imię bada­nej osoby. Noÿs Lam­bent. To kobieta, prawda?
Har­la­nowi zaschło w gar­dle.
– Tak.
Wargi Voya roz­cią­gnęły się w uśmie­chu.
– To brzmi inte­re­su­jąco. Chciał­bym ją poznać. Od mie­sięcy nie mie­li­śmy kobiet w naszej sek­cji.
Har­lan bał się odpo­wie­dzieć. Przez chwilę wpa­try­wał się w Socjo­loga, a potem gwał­tow­nie się odwró­cił.
Jeśli ist­niała jakaś skaza na Wiecz­no­ści, to wła­śnie w związku z kobie­tami. Wie­dział o tym nie­mal od pierw­szego wej­ścia w Wiecz­ność, lecz oso­bi­ście zaczął odczu­wać dopiero od tego dnia, kiedy spo­tkał Noÿs. Od tego momentu była już pro­sta droga do punktu, w któ­rym się teraz zna­lazł, zakła­many wobec swej przy­sięgi Wiecz­no­ściowca i wszyst­kiego, w co wie­rzył.
Dla kogo?
Dla Noÿs.
I nie wsty­dził się. To wła­śnie było naj­bar­dziej wstrzą­sa­jące. Nie wsty­dził się. Nie czuł się winny lawiny zbrodni, jaką spo­wo­do­wał, zbrodni, wobec któ­rych ostat­nia – nie­le­galne uży­cie pouf­nego Bio­gra­fo­wa­nia – była zale­d­wie drob­nym grze­chem.
Jeśli będzie trzeba, nie cof­nie się przed naj­gor­szym.
Po raz pierw­szy nasu­nęła mu się wyra­zi­ście pewna myśl. I cho­ciaż ją odrzu­cił ze zgrozą, wie­dział, że skoro raz już się poja­wiła, to na pewno wróci.
Myśl była pro­sta: jeśli zaj­dzie potrzeba, znisz­czy Wiecz­ność.
Naj­gor­sze było to, że wie­dział, iż naprawdę mógłby to zro­bić.

 
Wesprzyj nas