Powieść „Ciche wody” ukazuje w jaki sposób reagujemy nie mogąc uwolnić się od niechcianych dźwięków. Jej artystyczna a zarazem pełna napięcia fabuła odzwierciedla emocje ludzi skazanych na hałas.


Kemping pośród szkockich ostępów leśnej głuszy. W takie miejsce jedzie się po to, aby odetchnąć od zgiełku miasta, nacieszyć zaciszną intymnością, wsłuchać się w siebie. Tyle tylko, że w jednym z domków pojawili się wczasowicze mający na ten temat odmienne poglądy. „W tym tygodniu już dwa razy była impreza, kto by się tego spodziewał na odludziu, przecież tu się przyjeżdża po spokój i ciszę” – zastanawia się Justine, jedna z bohaterek powieści, zbierając się na poranny jogging. Stara się zachowywać jak najciszej, aby nie budzić innych ludzi, którzy po raz kolejny nie wyspali się przez samolubnych imprezowiczów. Ona swojej ulubionej muzyki słucha przez słuchawki.

Sarah Moss, począwszy od Justine, prowadzi czytelnika po zakamarkach myśli kolejnych bohaterów. To osoby o zróżnicowanych życiorysach, różniące się wiekiem, zainteresowaniami, stosunkiem do wczasów na kempingu i do faktu, że padający wciąż deszcz uniemożliwia im opuszczenie domków na dłużej. Siedzą w nich i czekają aż zła pogoda minie, a siedząc tak, nie mogą się uwolnić od nachalnego zachowania sąsiadów. David pamięta, że dawniej takie rzeczy się nie zdarzały: „spędzało się czas wspólnie, a nie, że jedna grupka nie daje całej reszcie spać, no i muzyka była wtedy prawdziwa” – myśli, mając na uwadze irytujące basowe dudnienie, przenikające ściany, wibrujące w kościach.

Początkowo wydaje się jednak, że nocne ekscesy to kwestia marginalna. Wszyscy bohaterowie starają się je mniej lub bardziej świadomie ignorować. Zaprzątają ich inne sprawy. Od przygotowywania posiłków, przez bieżące błahostki, takie jak przemyślenia na temat wyposażenia czy konstrukcji domków, po wspomnienia czy marzenia, wyobrażenia o tym, gdzie chcieliby pojechać, co zrobić z życiem albo trwającą chwilą, i tak dalej. Chaotyczne ciągi myśli wszelakich przelewają się w głowach bohaterów, tak, jak dzieje się to u każdego człowieka, ale mimo wszystko z upływem czasu zmęczenie hałaśliwymi przyjezdnymi zaczyna dominować nad innymi sprawami. Napięcie jakie powoduje hałas przestaje być możliwe do zignorowania, rodzi wściekłość, gniew, nienawiść.

Trafność z jaką Sarah Moss zobrazowała ten mechanizm mistrzowsko odzwierciedla się w scenie, gdy dwójka dzieci atakuje swoją rówieśniczkę, dziewczynkę, która przyjechała z hałaśliwymi dorosłymi, przenosząc tym samym na inne dziecko wściekłość własnych rodziców na „ekipę paskudnych pawianów”, która nie daje innym spać i psuje wyczekiwane przez cały rok wakacje. Dzieci dają upust swoim emocjom jako pierwsze, jednak kolejna noc i przyjazd następnych osób, które dołączają do głośnego towarzystwa, sprawia, że mordercze myśli zaczynają krążyć także po głowach dorosłych.

„Ciche wody” są pierwszą wydaną w Polsce książką ukazującą w jaki sposób wskutek hałasu narasta napięcie, jak kumulują się negatywne emocje, w konsekwencji bycia zmuszanym do słyszenia niechcianych dźwięków. Kto hałasuje ma władzę nad pozostałymi, nie pozwala im zdecydować co będą robić: spać, czytać książkę, myśleć o własnych sprawach, relaksować się na werandzie ciesząc się urokami otoczenia. Okrada ich z wolnego czasu, wpędza w rozdrażnienie i roztrzęsienie, uważając przy tym, że ma do tego prawo – tak po prostu. „Muzyka się zmienia, teraz leci coś szybszego, wśród drzew rozlegają się skowyty i wrzaski, basy nie cichną, jest tak, jakby ktoś uderzał piłką w ścianę” – pisze Sarah Moss. Daje czytelnikom też niezwykle krótki, ale znakomity rozdział o tym, w jaki sposób rozchodzą się fale dźwiękowe, wpływając na wszystko w przyrodzie, docierając do uszu leśnych stworzeń, płosząc i przerażając je. Napisać o szkodliwości hałasu tak subtelnie, a zarazem sugestywnie, jak zrobiła to autorka tej książki, jest sztuką.

To ważna książka, ponieważ z hałasem płynącym zewsząd ma do czynienia w dzisiejszych czasach każdy z nas, a wynik bycia na niego narażonym jest taki sam, obojętne jaki rodzaj hałasu nas drażni. Co więcej, temat szkodliwości hałasu jest w Polsce powszechnie lekceważony, toteż tego typu książki są niezwykle potrzebne po to, aby stać się inspiracją do dyskusji w tej ważnej kwestii.Agnieszka Kantaruk

Sarah Moss, Ciche wody, Przekład: Paulina Surniak, Wydawnictwo Poznańskie, Premiera: 29 czerwca 2022
 
 

Sarah Moss
Ciche wody
Przekład: Paulina Surniak
Wydawnictwo Poznańskie
Premiera: 29 czerwca 2022
 
 

dźwięki krwi i powietrza


Świt. Słońce nie wschodzi, ptaki nie śpiewają.

Światło przesącza się przez gałęzie i kładzie na wodzie. Niebo opiera się o jezioro, wypełnia drzewa, zwisa ciężko między sosnowymi igłami, układa wśród źdźbeł trawy i kamyków na brzegu. Leje, a chmura i ląd stają się jednym, nie zostawiając miejsca na deszcz; dźwięk wody spływającej po liściach i korze, po dachach i skałach, po oknach i samochodach staje się równie jednostajny jak dźwięki krwi i powietrza wewnątrz twojego ciała.

Od razu zauważysz, jeśli ucichnie.

mogła biec bez końca


Justine spała tak, jak przed porannym lotem. Budzisz się i sprawdzasz godzinę, sięgasz po ciemku po telefon, do przycisku, który umiesz znaleźć przez sen. Widzisz, że jeszcze nie pora, że zostało kilka godzin, które można spędzić w cieple i nieświadomości, niewiele mniej niż poprzednim razem.

Śnisz o pakowaniu, o pośpiechu, po czym znowu się budzisz — na pewno zaraz trzeba będzie wstać, może nawet jest już za późno — ale minęło dopiero dwadzieścia minut. Znowu zasypiasz, znowu otwierasz oczy, krótka letnia noc trwa niewiarygodnie długo, a coś ukrytego w głębi mózgu, jakaś pradawna instalacja, dzięki której wyczuwaliśmy, że łososie zaczynają wędrówkę na tarło albo że wkrótce dojrzeją jagody, nie potrafi się uciszyć. Justine nie może ustawić alarmu, bo zbudzi Steve’a, ale jej umysł — a przynajmniej jego część odpowiedzialna za oddychanie i nasłuchiwanie, czy z dziećmi wszystko w porządku — wie, która jest godzina, wyczuwa przechył planety i wędrówkę nieba.

Otwiera oczy, patrzy na sosnowe panele, które ma przy samej twarzy, na sęki w drewnie i pęcherzyki powietrza w lakierze, szorstkie w dotyku niczym strupy na skórze. Podczas tych wakacji nigdzie nie poleci, w przyszłym roku też nie. Kogo teraz stać na podróże? Gdyby wiedziała, że nigdy nie zacznie zarabiać tyle, żeby czuć się komfortowo albo przynajmniej bezpiecznie, gdyby we właściwym momencie zorientowała się, że to dobra pora, podróżowałaby więcej w młodości, kupiłaby jeden z tych karnetów kolejowych i pojechałaby wszędzie, z północnej Norwegii na Sycylię i ze Stambułu do hrabstwa Clare. Zrobiłaby sobie rok przerwy albo kilka lat przed związkiem ze Steve’em, dorabiałaby na przykład jako kelnerka. Gdyby tylko wierzyła wtedy w siebie, gdyby wiedziała, jak załatwić paszport, kupić bilet i wsiąść do samolotu, kiedy była na tyle młoda, żeby po prostu wyjechać. Powinna była wybrać się do Paryża i Wiednia, do Wenecji. Nie ma pojęcia, jak teraz miałaby zobaczyć wzgórza pokryte winnicami ponad skrzącym się morzem, srebrzyste liście drzew obsypanych dojrzewającymi oliwkami albo skąpany w słońcu gaj pomarańczowy. Prawdę mówiąc, nie ma to znaczenia. Chciałaby jednak, żeby dzieci usłyszały ludzi mówiących w językach, których nie znają albo jeszcze się nie uczą, żeby zjadły nowe potrawy, przeszły przez ulicę, gdzie auta jeżdżą po niewłaściwej stronie, i na własne oczy przekonały się, że świat jest duży, a sposób życia to kwestia przyzwyczajeń. Nie żeby w Manchesterze nie dało się usłyszeć obcego języka. Nowe potrawy też nietrudno znaleźć. Tyle że jej dzieci nie chcą zjeść niczego nieznanego i nie interesują się językami.

 
Wesprzyj nas