Siódmy tom serii o Sebastianie Bergmanie szwedzkiego duetu Michael Hjorth & Hans Rosenfeldt przynosi nową sprawę do wyjaśnienia i rozwiązanie kilku wątków obecnych w poprzednich książkach cyklu.
To już siódma powieść duetu Hjorth & Rosenfeldt, kolejna historia z udziałem psychologa Sebastiana Bergmana i zespołu śledczych, dobrze już znanych czytelnikom. Na przestrzeni lat wiele się wydarzyło, ale główni bohaterowie pozostali. Torkel jest już emerytem, Vanja, Ursula i Billy nadal pracują w zespole, dołącza do nich nowa postać, Carlos. Sebastian wycofał się z bieżących śledztw prowadzonych przez przyjaciół, choć nie można wykluczyć jego powrotu, gdy jego pomoc stanie się niezbędna w poszukiwaniu kolejnego seryjnego mordercy.
Od poprzedniego śledztwa w Uppsali w sprawie serii brutalnych gwałtów minęło kilkanaście miesięcy. Po odejściu na emeryturę Torkela Vanja Lithner została szefem zespołu Krajowej Policji Kryminalnej zajmującego się najcięższymi przestępstwami, seryjnymi zabójcami i gwałcicielami. Vanja zostaje rzucona na głęboką wodę – pierwszą misją zespołu pod jej kierownictwem będzie odnalezienie i zatrzymanie snajpera, który dokonując trzech morderstw w ciągu zaledwie kilku dni sterroryzował miasto Karlshamn.
Nie ma żadnych wskazówek, nie ma świadków, a ofiary wydają się być losowo wybrane. W mieście narasta panika, gdyż wydaje się, że każdy może być potencjalnym celem. Śledczy rozpoczynają wyścig z czasem, by odkryć głęboko ukryte fakty, które pozwolą ustalić powiązania między ofiarami a mordercą, zanim ten uderzy po raz kolejny. Po żmudnej analizie skąpych informacji policjanci dochodzą do wniosku, że jedyną wspólną cechą ofiar jest to, że kiedyś zostały oskarżone o różne przestępstwa, ale wyrokami sądów zostały uniewinnione. Czyżby w mieście pojawił się mściciel, wymierzający sprawiedliwość na własną rękę?
Sebastian Bergman wybrał spokojniejszą egzystencję odkąd został dziadkiem, teraz pracuje jako psycholog i terapeuta na pół etatu. Prześladowany przez własne demony i koszmary, które nawiedzają jego sny i uniemożliwiają mu spokojne życie, Bergman trzyma się z dala od zespołu wydziału zabójstw. Jednak odkrycie ciała starej znajomej skłania go do działania i podjęcia samodzielnego śledztwa. Dodatkowo sprawy komplikują się, gdy pewnego dnia kontaktuje się z nim Tim, mężczyzna który chciałby uzyskać pomoc psychologiczną w związku z tsunami w 2004 roku, kiedy sam Sebastian stracił żonę i córkę. Mimo oporów psycholog ostatecznie zgadza się na przeprowadzenie terapii z tajemniczym pacjentem, a wkrótce dotychczasowy świat Bergmana wywraca się do góry nogami.
Billy ma zostać ojcem i postanawia, że nigdy więcej nie podda się swojemu mrocznemu, sekretnemu popędowi. Ale przeszłość znów przypomina o sobie. Kiedy jego przerażające sekrety wychodzą na jaw, Billy staje przed dylematem, co dalej? Pytanie brzmi, jak daleko jest on gotów się posunąć, aby uniknąć zdemaskowania.
Szwedzcy autorzy i tym razem nie zawiedli – otrzymaliśmy powieść z dynamiczną narracją, interesującą zagadką kryminalną i niespodziewanymi rozwiązaniami.
“Co zasiejesz, to zbierzesz” to właściwie dwie zazębiające się historie – pogoni za snajperem z Karlshamn oraz kontynuacja sprawy Billy’ego, rozpoczętej w poprzednim tomie cyklu – „Najwyższa sprawiedliwość”. Ich połączenie to opowieść o głęboko skrywanych wydarzeniach i faktach, które w mniejszym lub większym stopniu wpłynęły na bohaterów, tajemnicach obecnych w ich życiu. To one są przyczyną koszmarów i niepewności, balastem uniemożliwiającym spokojne, normalne życie, toczącym umysł robakiem, który czasem budzi się do życia i domaga się działania.
Szwedzcy autorzy i tym razem nie zawiedli – otrzymaliśmy powieść z dynamiczną narracją, interesującą zagadką kryminalną i niespodziewanymi rozwiązaniami. Co więcej – autorzy postanowili zbliżyć się do rozwiązania kilku wątków obecnych od początku serii, w tym zmiennych relacji między głównymi bohaterami, a przede wszystkim wydarzeń związanych z postacią Billy’ego. I na koniec, jak w dobrym serialu, zdołali zaskoczyć czytelnika niezwykłym zakończeniem, dającym nadzieję na kontynuację. Wszak nie można zostawić wiernego czytelnika w ekscytującym momencie, gdy spokojne życie ulubionego bohatera nagle staje na głowie.
Powieść duetu Hjorth & Rosenfeldt na pewno usatysfakcjonuje miłośników przygód Sebastiana Bergmana i przyjaciół, a także czytelników poszukujących dobrej literatury kryminalnej, nie tylko skandynawskiej. W książce nie brakuje oczywiście stałych elementów wyróżniających dzieła Hjortha & Rosenfeldta – zręcznie prowadzonej narracji ze zwrotami akcji umieszczonymi we właściwym miejscu, umiejętnego budowania napięcia, ciekawego otoczenia obyczajowego, analizy psychologicznej działań i emocji bohaterów, wreszcie elementów komizmu i czarnego humoru.■Robert Wiśniewski
Co zasiejesz, to zbierzesz
Przekład: Maciej Muszalski
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 10 sierpnia 2022
Ile minęło od jej wyjazdu z tego miasta?
Lata. Kilka lat. Ale ile dokładnie? Zdaje się, że mniej niż dziesięć. Bez znaczenia. Równie dobrze mogłoby, a nawet powinno upłynąć więcej czasu, pomyślała na widok znajomych kształtów za szybą autobusu.
Co tu robiła?
Dlaczego wróciła?
Tak naprawdę.
Po dziesięciu latach, no i co z tego? Dlaczego w ogóle ją to obchodziło? Nie obchodziło jej. Nie była w najmniejszym stopniu zainteresowana, co słychać u którejkolwiek z dwudziestu dziewięciu osób, z którymi była zmuszona przebywać przez trzy lata. Co dziś robią, czy mają rodziny, czym się zajmują, gdzie mieszkają.
Miała to wszystko gdzieś. Miała gdzieś tych ludzi.
Sama też pewnie nie była interesująca dla nikogo. Nigdy nic dla nich nie znaczyła. Czy w ogóle ją pamiętali? Może niektórzy. Powinni pamiętać. A co, jeśli po prostu zapomina się tych, których dawniej traktowało się podle? Czy istnieją tylko do momentu, kiedy się ich dręczy, a kiedy już nie da się ich zranić, znikają? Może na ich miejsce przychodzą nowe ofiary, w różnym tego słowa znaczeniu.
Co tu robiła?
Dlaczego wróciła?
Nie był to żaden triumfalny powrót. Żaden piękny rewanż. Nie mogła liczyć na to, że zaczną się do niej garnąć albo bardziej ją lubić, bo jest sławna lub odniosła sukces. Że wróci i dopiero im pokaże. Brzydkie kaczątko nie przemieniło się w łabędzia, tylko stało się brzydką kaczką – starszą i twardą.
Co w takim razie tu robiła?
Dlaczego wróciła?
Może chciała tylko pokazać, że żyje, że zdobyła się na odwagę, że jej nie złamali. Ale czy naprawdę? Kto wie, jak wyglądałoby jej życie, gdyby w tamtych latach było inne. Lepsze. Możliwe do zniesienia.
Gdyby nie było Tych Trzech, które postanowiły, że nie jest warta nawet tego, by się na nią wkurzać. Traktowały ją jak powietrze. Jak wielkie nic.
Gdyby nie było biernych uczestników, którzy na to pozwalali, bo byli tak niepewni siebie i czuli strach, że sami znajdą się na jej miejscu.
Gdyby nie było Mackego i Philipa.
Nie, w tamte rejony nie zamierzała się zapuszczać. Nie teraz. Jeszcze nie. Odsunęła od siebie to wszystko: myśli, nazwiska, tamten wieczór. Będą tam, przypomniała sama sobie. Spotka ich. Dziś wieczorem. Na imprezie, czy jak to nazwać. Nie odnowieniem kontaktu, bo najpierw trzeba by było go mieć.
Będą tam.
Może dlatego przyjechała, dlatego wróciła.
I jeszcze ten sen.
Powracający.
Po raz pierwszy przyśnił jej się w nocy po tym, jak dostała zaproszenie. Odpowiedziała, że się pojawi, a wtedy zaczął nawiedzać ją częściej. Śnił jej się rewanż. Umiała im się postawić. W końcu. Dawała im to, na co zasłużyli. Czasem sen był tak realistyczny, tak żywy, że budziła się z uczuciem triumfu. Oczywiście znikało ono zaraz po obudzeniu i powrocie do rzeczywistości.
Autobus minął tablice informujące, że wjeżdżają do Karlshamn – miasta, z którego wyjechała. Które opuściła. Z którego uciekła. Próbowała sobie wmawiać, że ucisk w brzuchu nie jest objawem żalu i strachu, lecz czegoś innego. Determinacji. Wyczekiwania. Z wolna odradzającej się nienawiści, którą tak długo tłumiła i której zamierzała teraz pozwolić wzrastać.
To dlatego wróciła.
Naprawdę zamierzała to zrobić.
Chciała się zemścić.
Kungsgatan.
Kiedy Angelica Carlsson skręciła w tę ulicę, nawet nie próbowała ukrywać uśmiechu zadowolenia. W Karlshamn były większe i bardziej luksusowe wille, lepsze mieszkania, bardziej ekskluzywne dzielnice. Jednak do dużego trzypokojowego mieszkania przy Kungsgatan wprowadziła się praktycznie po niecałych czterech miesiącach. Nieźle.
Sto dwanaście dni od jej pierwszego spotkania z Nilsem.
Sto trzynaście, odkąd nawiązała z nim kontakt na jednym z wielu portali randkowych, które regularnie odwiedzała. Był o siedemnaście lat starszy. Wyglądał sympatycznie, był rozwiedziony, córka wyprowadziła się z domu – jego profil wyglądał na idealny. Właśnie takiego mężczyzny szukała, choć oczywiście nie mogła być pewna. Dopiero na piątej, a może na szóstej randce zrozumiała, że trafiła w dziesiątkę. Ze spuszczonym wzrokiem trochę nieśmiało położyła dłoń na jego dłoni i wyraziła nadzieję, że będzie chciał spotykać się z nią częściej, bo naprawdę by się cieszyła, gdyby… wyszło z tego coś więcej, gdyby zostali parą. Roześmiał się wtedy z lekkim zawstydzeniem i z pewnością rozłożyłby ręce w obronnym geście, gdyby nie to, że trzymała go za jedną z nich.
– Do czego jestem ci potrzebny?
Nie pozwoliła, by wzbierająca w niej radość była widoczna na twarzy. Spojrzała na niego z powagą, stwierdziła, że jest głupi, skoro ma tak niskie mniemanie o sobie. Taki fantastyczny facet. Dlatego chciała spędzać z nim więcej czasu. Tamtego wieczoru, trzymając się za ręce, poszli do jego domu. Wtedy po raz pierwszy była w mieszkaniu przy Kungsgatan.
Kilka tygodni później pozwoliła, by pojawił się Dick.
Jej były chłopak, nieuleczalny kretyn.
Przygnębiona i trochę nieobecna myślami spotkała się z Nilsem po pracy, w jego domu. Oczywiście zauważył, że nie wszystko jest w porządku, ale nie chciała o tym rozmawiać, nie chciała go do tego mieszać. Trzymała się tej linii, dopóki nie poczuła, że zaraz przestanie zadawać kolejne pytania i zgodnie z jej życzeniem da spokój.
Wtedy niechętnie opowiedziała mu o wszystkim.
Gdy jej opowieść dobiegła końca, była już noc.
Nils dowiedział się, że poznała Dicka, kiedy była młoda i głupia, że była zafascynowana jego dalekosiężnymi nierealistycznymi planami, szalonymi przedsięwzięciami, beztroskim stylem życia, choć pod swobodną i czarującą powierzchownością kryły się mroczne wnętrze i obsesja kontroli. Zalewając się łzami, opowiedziała, jak po kilku latach zaszła w ciążę, a Dick pod żadnym pozorem nie chciał mieć dziecka. Zmusił ją do dokonania wyboru między nim a maluchem, a zaledwie kilka miesięcy po aborcji i tak ją rzucił. Nils ją przytulił, otarła łzy, dawała się pocieszać. Zastanawiała się, co dalej, ale sam wybawił ją z kłopotu, bo zapytał, dlaczego myśli o Dicku akurat dzisiaj, teraz.
Czy coś się stało? Skontaktował się z nią?
Tak. Skontaktował się.
Powiedziała, że kilka lat wcześniej wrócił do jej życia. Znów zaczął o nią zabiegać. Mówił, że tęskni, żałuje tego, jak ją potraktował, i już wie, że postąpił paskudnie. Tłumaczył, że dojrzał i zastanawia się, czy mogliby znów być parą. Prosił i zaklinał. Dała się przekonać. Myślała, że naprawdę się zmienił. Że będzie potrafił zapewnić jej poczucie bezpieczeństwa, którego szukała.
Zaczęło się dobrze, mniej więcej po pół roku postanowili razem zamieszkać, kupili mieszkanie w Göteborgu. Jednak już po kilku miesiącach jego zazdrosne, kontrolujące oblicze przypomniało o sobie i zatriumfowało. Tym razem posunął się do przemocy. Znalazła w sobie siłę, by się wyrwać. Już nie zamierzała dać mu się odzyskać, bez względu na słowa i obietnice. Skończyła z Dickiem. On jednak nie skończył z nią, co to, to nie. Regularnie dzwonił z żądaniami, groźbami, uciekał się do szantażu, robił, co mógł, żeby utrudnić i zniszczyć jej życie. Ostatnio mówił coś o mieszkaniu w Göteborgu i kredycie, nie wiedziała dokładnie co, bo kiedy zaczął się wydzierać, rozłączyła się i zablokowała numer, ale i tak myśli o nim nie dawały jej spokoju.
To dlatego była przygnębiona, kiedy przyszedł, choć powinna być radosna. Zadowolona z życia. Z niego. Z Nilsa.
Tej nocy po raz pierwszy poszli ze sobą do łóżka. Po wszystkim płakała w jego ramionach. Mówiła, jak bardzo jest szczęśliwa i wdzięczna, że się spotkali. Przy nim czuła się bezpieczna, czuła, że ma opiekę.
– Lubię się tobą opiekować – wyszeptał i czule pogłaskał ją po włosach. Przytuliła go w milczeniu, właśnie to miała nadzieję usłyszeć.
Kilka tygodni później praktycznie się do niego wprowadziła. Przychodziła częściej, zostawała dłużej, brała komplet ubrań na zmianę. Dostała własną półkę, szufladę, miejsce w szafie. Byłej żony Nilsa nie widziała ani nie słyszała. Jego córka o niej wiedziała, ale chyba nie przeszkadzało jej, że tata poznał kogoś nowego. Nie mieli przesadnie częstych kontaktów, dzwonili do siebie nie częściej niż raz na dwa tygodnie. Kiedy tam była, córka Nilsa nigdy nie przyjechała się przywitać, choć mieszkała w Helsingborgu oddalonym o niecałe dwie godziny drogi.
Angelica pokonała ostatni odcinek drogi do furtki. Uśmiech zadowolenia musiał już zniknąć. Zastąpił go niepokój. Nadszedł czas na kolejny krok. Dziś Dick znów nawiązał z nią kontakt. Groził policją, komornikiem i czymś jeszcze. Nie zrozumiała wszystkiego, ale zdaje się, że chciał sprzedać mieszkanie w Göteborgu, a ona była mu winna jakieś pieniądze.
Zamierzała wejść wzburzona, roztrzęsiona, zapłakana, potrzebująca pomocy, której tylko Nils mógł jej udzielić. Dostanie ją, ale mimo to się nie uspokoi. Nie tego wieczoru. Dick chciał dwustu trzydziestu pięciu tysięcy koron. Masę, masę, ogromną masę pieniędzy. Skąd miałaby je wytrzasnąć?
Do tego momentu mogła wszystko zaplanować, potem przyjdzie czas na improwizację. W najlepszym wypadku Nils od razu sam z siebie zaoferuje jej pożyczkę, niczego nie kwestionując ani nie sprawdzając. Najprawdopodobniej zaproponuje pomoc prawnika, może zgłoszenie na policję. Jeśli tak, spróbuje to odrzucić, a potem wolno i ostrożnie podsunie mu pomysł, że może być tym, który pomoże jej się uwolnić raz na zawsze. Jej rycerzem na białym koniu. Pożyczka. Suma osiągalna dla niego, a jej ratująca życie.
Przynajmniej dopóki nie pojawią się kolejne problemy i nie będzie potrzebowała więcej.
Wsunęła klucz do dziurki i zamknęła oczy, poczuła napływające łzy. Cholera, dobra jest.
Ćwiczenie czyni mistrza.
Kiedy znów otworzyła oczy, do końca jej życia została jedna ósma sekundy. Może mniej. Kula po opuszczeniu lufy przemieszczała się z prędkością prawie ośmiuset metrów na sekundę. Ponaddwukrotnie szybciej niż dźwięk, więc Angelica nie zdążyła usłyszeć głuchego huku. Została trafiona w skroń i padła martwa na swojej ukochanej Kungsgatan.
Kerstin Neuman
Bernt Andersson
Angelica Carlsson
Philip Bergström
Aakif Haddad
Lars Johansson
Ivan Botkin
Annie Linderberg
Peter Zetterberg
Milena Kovacs
Trzecie ciało, trzecie zabójstwo.
Vanja spojrzała na karetkę, bez pośpiechu mijającą barierki na Kyrkogatan. Za niebiesko-białą taśmą policyjną zebrało się już sporo gapiów. Wiele telefonów komórkowych fotografowało i filmowało żółto-zielony samochód, gdy bez niebieskich świateł i bez syren jechał do najbliższego szpitala z kostnicą. Vanja nie wiedziała, gdzie się mieści – nie zdążyła jeszcze wystarczająco poznać miasta. Ursula wiedziała, bo już tam była, żeby wyrobić sobie własny pogląd na temat obrażeń dwóch poprzednich ofiar. Jedynym, co poza tym o nich wiedzieli, było to, co przeczytali w komisariacie, gdy lokalna policja oficjalnie przekazała śledztwo w ich ręce.
Pierwszą ofiarą była kobieta w wieku sześćdziesięciu ośmiu lat, Kerstin Neuman. Została zastrzelona, prawdopodobnie w chwili, kiedy szła wyjąć korespondencję ze skrzynki przy głównej drodze. Mieli niewiele informacji. Mała posiadłość, w której samotnie mieszkała, znajdowała się około dziesięciu kilometrów za miastem. Wczytując się w materiały ze śledztwa, Vanja zrozumiała, że kobieta celowo szukała takiego odosobnienia. Nie groziło jej żadne konkretne niebezpieczeństwo, ale wszyscy, a w każdym razie bardzo wielu mieszkańców Karlshamn wiedziało, kim jest Kerstin Neuman. Co zrobiła. A raczej czego doświadczyła, bo nigdy nie została oficjalnie pociągnięta do odpowiedzialności za katastrofę autobusową.
Drugą ofiarą był Bernt Andersson. Miał pięćdziesiąt trzy lata, ale na zdjęciu, które wisiało na tablicy w ich prowizorycznym biurze w komisariacie kilka przecznic dalej, wyglądał na co najmniej o dziesięć lat starszego. Był to skutek trudnego życia. Długie lata nadużywał większości substancji, jakich można nadużywać. Ludzie, którzy od czasu do czasu spotykali go jeżdżącego po dzielnicy Asarum, w której mieszkał, twierdzili, że ostatnio głównie alkoholu. Andersson był znany lokalnej policji: spędził wiele nocy w izbie wytrzeźwień, zatrzymywano go za zakłócanie porządku, oskarżano o drobne przestępstwa narkotykowe, ale zawsze kończyło się na karach grzywny. Kilka razy zdarzyło się, że różne kobiety, u których przez jakiś czas mieszkał, zgłaszały na policji kradzież i pobicie.
Nie zapadł jednak żaden wyrok.
Znaleziono go leżącego na jednym z przyrządów do ćwiczeń na skraju lasu, trzy dni po śmierci Kerstin Neuman. Strzał został oddany w skroń, był śmiertelny i, jak się okazało, w obu przypadkach użyto tej samej broni.
To wtedy Kriście Kyllönen, szefowej policji w okręgu, udało się przekonać przełożonego z Regionu Południe w Malmö, by zwrócono się do Krajowej Policji Kryminalnej. Nietypowe posunięcie w przypadku śledztwa, które trwało zaledwie niecały tydzień, ale oba zabójstwa były dziełem snajpera, a nie mieli żadnych świadków, żadnych fizycznych dowodów poza pociskami, żadnych łusek zostawionych na miejscu, śladów opon, niczego podejrzanego na filmach z nielicznych kamer monitoringu zamontowanych w mieście.
Nie mieli nic, na czym mogliby się oprzeć, i potrzebowali pomocy.
Stwierdzenie, że przyjechali do miasta, na które padł strach, byłoby przesadą, ale trzecia strzelanina w ciągu ośmiu dni bez wątpienia doprowadzi do nasilenia niepokoju i strachu, a stąd niedaleko do gniewu. Vanja westchnęła w duchu. To może łatwo przerodzić się w koszmar. Nie wolno na to pozwolić. Czuła na sobie spojrzenia. To było jej pierwsze duże śledztwo, odkąd w grudniu została szefową Krajowej Policji Kryminalnej.
Zastępując Torkela.
Spojrzała za siebie, w kierunku blokady drogowej na następnym skrzyżowaniu, przy Södra Fogdelyckegatan. Vanja nie wiedziała, co znaczy fogdelycke ani czy takie słowo w ogóle istnieje. Brzmiało jak wymyślone. Również tam gromadzili się gapie, ale mniej licznie i nie widziała tylu wyciągniętych telefonów. Ta blokada była bardziej oddalona od miejsca zabójstwa, więc trudniej było zrobić zdjęcia, które ukazywałyby coś więcej niż zwyczajną ulicę w małym miasteczku. Może dałoby się uchwycić Ursulę, kucającą i fotografującą miejsce, w którym leżała ofiara. Według prawa jazdy znalezionego w kieszeni płaszcza była to trzydziestodziewięcioletnia Angelica Carlsson.
– Vanja.
Odwróciła się i zobaczyła idącego w jej stronę Carlosa. Był początek kwietnia, słońce wprawdzie zachodziło, ale nie było zimno, a w każdym razie nie tak, jak można by pomyśleć na widok Carlosa Rojasa. Miał czapkę naciągniętą na uszy, ocieplane rękawiczki i szalik. Poza tym wiedziała, że pod jego ekskluzywną kurtką są jeszcze sweter, flanelowa koszula i T-shirt. Była prawie pewna, że pod markowymi dżinsami nosi też kalesony.
Carlos był najnowszym nabytkiem w ich grupie. Po raz pierwszy pracowali razem w Uppsali, ścigali wtedy seryjnego gwałciciela. Vanja starała się unikać myśli o tych październikowych tygodniach sprzed trzech i pół roku. O tym, jak niewiele brakowało, by sama została jedną z ofiar. Zdarzyło się wówczas mnóstwo okropnych rzeczy i była to jedna z najdziwniejszych spraw, przy których kiedykolwiek pracowała, ale to wtedy wraz z pozostałą dwójką z Krajowej Policji Kryminalnej poznała Carlosa. Kiedy Torkel odszedł… został zmuszony do odejścia – poprawiła się w myślach – musieli dobrać jeszcze jedną osobę do grupy. Dołączył właśnie on. Był łatwy we współpracy, zdolny, pracowity i sumienny. Miał mnóstwo cech, które Vanja ceniła, zwłaszcza teraz, gdy sama odpowiadała za wszystko, co lądowało na ich biurku. Tyle tylko, że marzł. Zawsze, niezależnie od temperatury.
– O co chodzi? – zapytała, kiedy do niej podszedł.
– Jest tam pewna kobieta – odparł, wskazując dzwonnicę na wzgórzu za czarnym ogrodzeniem z kutego żelaza po drugiej stronie ulicy. – Mówi, że słyszała snajpera.
– Słyszała?
– Tak. Chcesz z nią porozmawiać?
Vanja się zastanowiła. Czy chciała? Pewnie kobieta powie, że słyszała huk, i tyle. Czuła jednak, że musi to zrobić. Należało zajrzeć pod każdy kamień…
Poszła za Carlosem w kierunku pokrytej beżowym tynkiem małej kamiennej wieży. Można by się spodziewać, że będzie połączona z kościołem, ale królowała samotnie na wzgórzu, a najbliższy kościół mieścił się pół przecznicy dalej. Tu i ówdzie pośród traw wyrastały kępy rozkwitających żonkili. W tym mieście wiosna rozgościła się bardziej niż w Sztokholmie, pomyślała Vanja i poczuła się jak emerytka. Coś takiego mógłby powiedzieć jej ojciec. A przynajmniej jeden z jej ojców. Valdemar. Ten, którego miała nadzieję wspierać zawsze, cokolwiek by się działo, i z którym po wielu skomplikowanych kolejach losu, pełnych kłamstw i sensacyjnych odkryć, straciła kontakt.
Sytuacji nie ułatwiał fakt, że Valdemar siedział w więzieniu.
Zamiast tego raz na jakiś czas odzywała się do Sebastiana Bergmana – człowieka, którego długo usiłowała wymazać z życia. Co dziwne, w ciągu ostatnich lat rozwinęła się między nimi prawie normalna relacja. Nie do wiary, jak życie potrafi się ułożyć. To miało związek z jej córką. Z Amandą. Wnuczką Sebastiana. W lipcu miała skończyć trzy lata. Vanja przerwała rozmyślania i stłumiła tęsknotę, która dawała o sobie znać za każdym razem, gdy myślała o Amandzie – czyli często.
Podeszli do czekającej na nich kobiety. Stała, trzymając torbę na kółkach, w brązową kratę. Miała około pięćdziesięciu lat. Jej włosy były krótkie, nierówno ostrzyżone – Vanja domyślała się w tym skutków bliskiego spotkania z nożyczkami przed lustrem w domowej łazience. Jej ubrania były czyste i w dobrym stanie, ale i tak robiła wrażenie nieco niechlujnej. W jednej ręce trzymała chwytak. Vanja zwróciła uwagę, że torba jest do połowy wypełniona pustymi puszkami i plastikowymi butelkami. Podała nazwisko oraz stopień służbowy i poprosiła o informacje.
– Już wszystko powiedziałam temu panu – odparła kobieta, wskazując głową na Carlosa. – Szłam tędy, bo wieczorami przesiaduje tu sporo młodzieży, więc zwykle to dobre miejsce do szukania puszek. Nagle usłyszałam huk.
Vanja zaklęła w duchu. Mogła, a wręcz powinna zlecić to Carlosowi. Nadawanie priorytetów. Delegowanie. Carlos był dobry w te klocki.
– Huk?
– Jakby wystrzału.
– Wie pani, z której strony dobiegł?
– Nie, bo pomiędzy budynkami było echo.
Vanja się rozejrzała. Nie było czegoś takiego jak „pomiędzy budynkami”. Na początku ulicy zauważyła dwa niskie drewniane domy, a trzydzieści metrów w głębi przypominającego park terenu, na którym właśnie się znajdowali – duży czerwony budynek z napisem „Dom parafialny”. Oprócz tego po jednej stronie Kungsgatan stał tylko samotny dwupiętrowy dom. Dźwięk nie miał się od czego odbić.
– Nie zauważyła pani, by ktokolwiek stąd wybiegał?
– Nie.
– Nikt się nie poruszał, niekoniecznie szybko? Nie przejechał żaden samochód?
– Nie, ale usłyszałam huk.
– Dziękuję, kolega zapisze pani dane, na wypadek gdybyśmy chcieli jeszcze się skontaktować. Dziękujemy za pomoc.
Vanja ruszyła z powrotem w stronę znajdującej się w dole ulicy. Rozglądała się. Skąd mógł paść strzał? Z jednego z budynków przy krzyżujących się ulicach – tam, gdzie teraz była blokada? Możliwe. Albo z jakiegoś punktu terenu parkowego, który właśnie opuszczała, ale to było mniej prawdopodobne. Rosło tu niewiele drzew, za którymi można było się schować, nie było żadnych gęstych krzaków. Zbyt ryzykowne miejsce za dnia. Spekulacje w zasadzie nie miały sensu. Nie znali kąta, pod którym padł strzał, i pewnie nigdy go nie poznają, bo nie wiedzieli, w którą stronę była odwrócona Angelica Carlsson, kiedy trafiła ją kula. Zdążyła włożyć klucz do zamka, co wskazywałoby na to, że wchodziła przez niebieską furtkę. Jeśli stała przed nią, to strzał padł z prawej strony. A więc od południa Fogdelyckegatan…
Czy powinna wysłać kilku ludzi, żeby popytali mieszkańców żółtych kamiennych budynków na skrzyżowaniu, z których dało się zobaczyć miejsce zbrodni? Co zrobiłby Torkel?
Nie podjąwszy decyzji, zeszła z powrotem na ulicę, a w tej samej chwili Billy szybkim krokiem ruszył ku niej od strony niebieskiej furtki.
– Wiem, w którą stronę szła – oznajmił.
Gdy tylko Vanja weszła do lokalu na pierwszym piętrze, odniosła wrażenie, że to nie jest mieszkanie Angeliki. Przez te wszystkie lata była w tak wielu mieszkaniach – ofiar, krewnych, sprawców – ale w tym nie poczuła obecności kobiety. Nie potrafiła do końca nazwać tej myśli, ale mieszkanie wydawało się… gotowe. Jakby ktoś wybrał się do sklepu meblowego, kupił wszystko, co potrzebne, ani mniej, ani więcej, i na tym poprzestał. Nie uzupełniał wystroju, nie czynił go bardziej osobistym, niczego nie dodawał ani nie zabierał. Tylko zadowolił się tym, co jest. Vanja nie sądziła, by kobieta mogła tak postąpić. Może kierowała się stereotypem, ale mieszkanie miało klimat szybkiego – męskiego – pomysłu na życie po rozwodzie.
Na kanapie siedział mężczyzna, którego Billy przedstawił jako Nilsa Fridmana. Wyglądał na niecałe sześćdziesiąt lat, miał na sobie beżowe chinosy i kraciastą koszulę, a jego włosy zaczynały się przerzedzać i siwieć. Przed nim na szklanym blacie stolika stała nietknięta szklanka wody, a po bladych policzkach spływały mu łzy. Jego ręce zwisały ciężko wzdłuż tułowia, ramiona się trzęsły i wyglądało na to, że na samo siedzenie prosto zużywa wszystkie siły. Vanja ponownie się przedstawiła i zapytała, czy mógłby odpowiedzieć na kilka pytań. Nils skinął głową, odchrząknął i wyjął z kieszeni materiałową chustkę do nosa. Vanja nie sądziła, że ktokolwiek poniżej osiemdziesiątki wciąż takich używa. Szybko wytarł mokre policzki, wydmuchał nos i schował chustkę z powrotem do kieszeni.
– Kobieta, którą znaleźliśmy na dworze, nazywała się Angelica Carlsson? – zapytała Vanja, siadając na krawędzi jedynego fotela w pokoju.
– Tak – odparł Nils, a na dźwięk tego nazwiska oczy znów zaszły mu łzami. Chustka pozostała jednak w kieszeni.
– Wybierała się do pana? – Znów było to bardziej stwierdzenie niż pytanie, ale po raz kolejny otrzymała odpowiedź w postaci skinienia głową.
– Skąd pan ją znał? Mieszkała tutaj?
Nils pociągnął nosem, kilka razy przełknął ślinę, jakby chciał mieć pewność, że głos go nie zawiedzie, i podniósł zapłakane czerwone oczy na Vanję.
– Byliśmy parą – odparł niewyraźnie. – Pomieszkiwała tu od czasu do czasu.
– A poza tym gdzie mieszkała? – kontynuowała Vanja i kątem oka zauważyła, że Billy zaczyna notować. Nils nabrał powietrza, żeby odpowiedzieć, ale zawahał się i chwilę myślał, a na jego czole pojawiła się mała zmarszczka.
– Ma… ma mieszkanie gdzieś w okolicach Bräkne-Hoby… gmina Ronneby.
– Nigdy nie był pan u niej w domu?
– Nie, spędzaliśmy czas głównie tutaj. A raczej zawsze tutaj, jeśli nigdzie nie wychodziliśmy.
Ostatnie słowa wypowiedział wolniej. Jakby właśnie do niego dotarło, że to trochę dziwne, iż nigdy nie był u Angeliki w domu ani nawet nie wiedział, gdzie mieszka, pomyślała Vanja.
– Jak długo byli państwo razem?
– Poznaliśmy się pod koniec grudnia, na jednym z portali randkowych.
– Czyli prawie cztery miesiące.
– Tak.
– Ale nigdy nie był pan u niej w domu?
– Nie.
Vanja posłała Billy’emu szybkie spojrzenie. To, że Nils nigdy nie odwiedził Angeliki, wskazywało, że nie chciała go gościć, co z kolei mogło oznaczać, że coś ukrywała, że Nils po prostu miał się o tym nie dowiedzieć.
– Zna pan adres?
– Niestety nie.
– Znajdziemy go, nie ma problemu. – Vanja umilkła, spojrzała na udręczonego mężczyznę i uświadomiła sobie, że kolejne pytanie będzie dla niego jeszcze trudniejsze. Nachyliła się i lekko ściszyła głos. – Czy może pan powiedzieć o niej coś, co mogłoby wyjaśnić, dlaczego została zamordowana?
Nils tylko ponownie pokręcił głową i znów zaszkliły mu się oczy, jakby każde przypomnienie o tym, że Angelica nie żyje, było ponad jego siły. Wyłuskał chustkę do nosa i powtórzył całą wcześniejszą procedurę: wycieranie łez, wydmuchiwanie nosa, chowanie chustki z powrotem do kieszeni. Vanja mimo woli zaczęła się zastanawiać, czy ma jakiś system, by nie wcierać sobie w oczy starych smarków, ale odepchnęła tę myśl. Musiała się skupić na tym, co było ważne.
– Czy to nie ten sam człowiek, który zabił dwie pozostałe osoby? – wykrztusił w końcu Nils.
– Możliwe – przyznała Vanja. – Czy nigdy nie wspominała o jakichś groźbach, o tym, że czuła się obserwowana, lub czymś w tym rodzaju? Nie mówiła panu nic takiego?
– Był ten cały Dick – odparł Nils z namysłem.
– Kto to jest Dick?
– Jej były chłopak, z którym mieszkała w Göteborgu i który czasem nadal uprzykrzał jej życie.
– W jaki sposób?
– Dzwonił i mówił, że jest mu winna pieniądze, groził policją, komornikiem i tak dalej.
Vanja znów spojrzała na Billy’ego i zrozumiała, że pomyślał o tym samym, kiedy wziął do ręki telefon i ruszył do drzwi, najwyraźniej chcąc sprawdzić, czego można się dowiedzieć o owym Dicku.
– Wie pan, jak miał na nazwisko? – zapytał, odwracając się w drzwiach.
– Nie, mówiła tylko Dick.
– Okej. Dziękuję.
Vanja milczała i myślała. Były chłopak. To nigdy nie jest dobry znak. Byli partnerzy często grożą kobietom, robią im krzywdę albo je zabijają. Zbyt często. Każdego roku.
Zazdrosny eks. Na pewno nie można tego wykluczyć.
Jednak czy w takim przypadku istniał związek z dwoma pierwszymi zabójstwami? A może były tylko próbą ukrycia, że to Angelica jest rzeczywistą, zamierzoną ofiarą? Kiedy Vanja sformułowała tę tezę w myślach, wydała jej się wyjątkowo pokrętna i naciągana. Wiedzieli zbyt mało, przede wszystkim o Angelice, ale też o całej sytuacji. Nic nie wiedzieli.
– Nie miała żadnych innych zmartwień ani powodów do niepokoju?
– Nie, zawsze była taka radosna… kochająca, wspaniała… – Głos Nilsa załamał się ponownie i tym razem nie dało się już powstrzymać szlochu. Vanja szybko przeniosła wzrok na sofę. Nie sądziła, że Nils Fridman może jej jeszcze w czymś pomóc. Przynajmniej na razie.
– Czy możemy zadzwonić do kogoś, kto dotrzymałby panu towarzystwa? – zapytała, wstając z fotela, gotowa zakończyć wizytę. Ku jej wielkiej uldze Nils ponownie pokręcił głową. Chciała jak najszybciej wrócić do ich pokoju w okazałym budynku przy ulicy Erika Dahlberga. Czuła, że musi pobyć sama, pomyśleć, ułożyć strategię na najbliższe fazy śledztwa. Odpowiedzialność spoczywała teraz na jej barkach. Po raz pierwszy. Czuła jej ciężar.
Wystarczająco niepokojące było to, że mieli trzy ofiary.
Chciała za wszelką cenę uniknąć czwartej.
Jakie żałosne. Wszystkie one. Tak cholernie żałosne. Julia nienawidziła patrzeć, z jaką łatwością wchodzą w swoje dawne role. Bez oporu, jakby nic się nie wydarzyło, jakby czas stanął w miejscu. Te zwyczajne, pozbawione ambicji zdolne dziewczyny, które z pewnością skończyły studia, miały dobre posady, kariery, rodziny i ułożyły sobie życie, siedziały razem przy jednym krańcu stołu. Chłopacy, którzy dawniej byli nerdami albo po prostu zwyczajnymi gośćmi, siedzieli obok nich. Popularne dziewczyny zajmowały miejsca obok popularnych chłopaków, którzy się rozsiadali, zużywali cały tlen w pomieszczeniu, za dużo pili i co dwie minuty zaczynali zdanie od: „A pamiętacie, jak…”, a potem padało jakieś okropieństwo, przypomnienie poniżającej chwili wymierzone w kogoś siedzącego dalej, kto odpowiadał sztywnym uśmiechem, wysilonym rechotem, bo nie chciał psuć atmosfery, dawał do zrozumienia, że absolutnie nie ma nic przeciwko odrobinie zabawy swoim kosztem. Wiedział, gdzie jest jego miejsce w hierarchii, która w czarodziejski sposób na jeden wieczór zmartwychwstała.
Najgorszy był Macke. Jakżeby inaczej.
Król dziewiątej B.
Był zupełnie taki sam jak dawniej. Trochę grubszy – pod napiętą koszulą w duże wzory i źle dopasowaną marynarką odznaczał się brzuszek. Kilka dodatkowych lat złych nawyków żywieniowych i nadmiaru alkoholu, oceniła Julia. Kręcone włosy w kolorze rudego blondu, szeroki, kiedyś złamany nos, wąskie usta i brzydkie wąsy. Te same niebieskie oczy, które, o ile sobie przypominała, nigdy nie były ciepłe ani przyjazne.
Tak samo głośny, tak samo durny.
Równie przerażający dla nieśmiałych, jednakowo popularny u Tych Trzech – o wiele za głośno śmiały się z jego żartów, wypijały z nim toasty, co jakiś czas nabierały ochoty, by usiąść mu na kolanach.
Przesunęła wzrok na Philipa. Przez cały czas był wyjątkowo cichy. Najwyraźniej postanowił usiąść z dala od Mackego, ale Król to zauważył.
– Fille! Fille! Masz siedzieć z żelazną ekipą!
Przez chwilę wydawało się, że Philip zamierza zaprotestować, powiedzieć, że zostanie na miejscu, które wybrał, ale Macke się nie poddawał i przeciągnął na swoją stronę Te Trzy. Zaczęły skandować: Fille! Fille! – aż Filip z rezygnacją kiwnął głową, przeprosił pierwotnie obraną sąsiadkę, wstał i wśród wiwatów usiadł przy ich krańcu stołu. Nikt nie powiedział głośno, w czym rzecz, ale równie dobrze mogli to zrobić.
Nikt nie będzie przecież siedział z przegrywami.
Loserami ze szkoły w Grundvik.