Kraków w twierdzy czy twierdza w Krakowie? Nowa książka wybitnego historyka.


Z fortu Kościuszko nadaje popularna rozgłośnia radiowa, w forcie Kleparz publiczność bawi się na koncertach, w Skale mieści się obserwatorium astronomiczne, a w forcie Krzesławice – dom kultury. Jednak większość z około stu obiektów składających się na dawną Twierdzę Kraków budzi przede wszystkim zainteresowanie miłośników historii wojskowości, a szkoda, bo jest to fenomen na skalę europejską.

Twierdza powstała w drugiej połowie XIX wieku na rozkaz cesarza Franciszka Józefa.

W swojej najnowszej książce Andrzej Chwalba pasjonująco opisuje otoczony wieńcem habsburskich murów Kraków na tle innych europejskich miast warownych (Antwerpii, Breslau czy Wilna), podkreślając jednocześnie jego wyjątkowy charakter – ze względu na bogate kulturowe i historyczne dziedzictwo dawnej stolicy.

Czy faktycznie miasto pozostawało w cieniu twierdzy, czy było wręcz przeciwnie? Czy możliwe było bezkonfliktowe wpasowanie jej militarnego charakteru – z dobrodziejstwem inwentarza: znaczną liczbą żołnierzy i ich obyczajami, rozrywkami wyższych i niższych lotów – w krakowską tkankę kulturową? Czy krakowianie potrafili odkryć korzyści z symbiozy z twierdzą, czy też stale była drzazgą w ich oku?

Andrzej Chwalba – historyk, znany popularyzator historii, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, wiceprezes Polskiego Towarzystwa Historycznego, specjalizuje się w głównie w historii Polski i powszechnej XIX i XX wieku, dziejach Krakowa oraz historii obu wojen światowych; autor i współautor ponad dwudziestu książek, w tym dla Wydawnictwa Literackiego m.in: Historia Polski 1795-1918, Okupacyjny Kraków czy Samobójstwo Europy.

Andrzej Chwalba
Festung Krakau. Kraków w cieniu twierdzy
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 22 czerwca 2022
 
 


6 / Żo­łnie­rze i cy­wi­le

SYM­PA­TYCZ­NE AU­STRIAC­KIE MIA­STO

Po­li­ty­ka au­striac­ka w kwe­stii prze­tar­gów czy sze­rzej: źró­deł za­opa­trze­nia dla woj­ska, była tak pro­wa­dzo­na, aby mi­ni­ma­li­zo­wać mo­żli­we za­dra­żnie­nia, a tym bar­dziej kon­flik­ty z lo­kal­ny­mi spo­łecz­no­ścia­mi. Za­sad­ni­czo zmie­rza­ła do po­zy­ski­wa­nia sym­pa­tii miej­sco­wej lud­no­ści, nie­za­le­żnie od na­ro­do­wo­ści i wy­zna­nia. Na prze­ło­mie XIX i XX wie­ku w Eu­ro­pie do­bie­gał ko­ńca pro­ces kszta­łto­wa­nia się no­wo­cze­snych na­ro­dów. Co­raz atrak­cyj­niej­sze sta­wa­ły się idee na­cjo­na­li­stycz­nej wy­łącz­no­ści i na­ro­do­we­go ego­izmu. Na­wet par­tie so­cjal­de­mo­kra­tycz­ne nie były w sta­nie sku­tecz­nie prze­ciw­sta­wić się idei so­li­dar­no­ści na­ro­do­wej, choć ofi­cjal­nie gło­si­ły ha­sła mi­ędzy­na­ro­do­wej so­li­dar­no­ści ro­bot­ni­ków. Eli­ty na­ro­dów po­zba­wio­nych wła­snej pa­ństwo­wo­ści co­raz od­wa­żniej pre­zen­to­wa­ły po­trze­bę jej po­sia­da­nia. Za­in­te­re­so­wa­nie ide­ami na­ro­do­wy­mi, zwłasz­cza w wer­sji na­cjo­na­li­stycz­nej, przy­pra­wia­ło o ból gło­wy za­rów­no po­li­ty­ków Au­strii i Węgier, jak i sa­me­go ce­sa­rza, gdyż wspól­ne pa­ństwo Habs­bur­gów było two­rem wie­lo­na­ro­do­wym. Miesz­ka­ło w nim je­de­na­ście na­ro­dów, z któ­rych ka­żdy ar­ty­ku­ło­wał wła­sne in­te­re­sy. Obec­ni byli ta­kże Ży­dzi, ale w Wied­niu nie uzna­wa­no ich za na­ród, lecz je­dy­nie za od­ręb­ną wspól­no­tę wy­zna­nio­wą. Niem­cy au­striac­cy i Węgrzy nie sta­no­wi­li po­ło­wy miesz­ka­ńców pa­ństwa. Lud­no­ść nie­miec­ko­języcz­na w Przed­li­ta­wii (Au­strii) na­le­ża­ła do mniej­szo­ści. W tej sy­tu­acji stra­te­gicz­nym ce­lem rządo­we­go Wied­nia było umac­nia­nie po­staw lo­ja­li­stycz­nych wo­bec pa­ństwa i dy­na­stii w ta­kim za­kre­sie, aby woj­sko cie­szy­ło się sym­pa­tią i za­ufa­niem jako „na­sza ar­mia”.
Pod­czas wiel­kiej pró­by dzie­jo­wej, a była nią Wiel­ka Woj­na, Po­la­cy, Ukra­ińcy i Ży­dzi z Ga­li­cji ge­ne­ral­nie nie za­wie­dli władz au­striac­kich i nie zdra­dzi­li pa­ństwa ani ar­mii, nie­mniej do­wódz­two woj­sko­we oce­nia­ło to ina­czej. W isto­cie za­rzut nie­lo­jal­no­ści mo­żna było po­sta­wić je­dy­nie nie­licz­nej spo­łecz­no­ści ru­si­ńskiej, sym­pa­ty­kom pra­wo­sła­wia i Ro­sji.
Przed wy­bu­chem woj­ny rządo­wy Wie­deń uży­wał ca­łe­go ze­sta­wu in­stru­men­tów, aby bu­do­wać at­mos­fe­rę wza­jem­ne­go za­ufa­nia mi­ędzy cy­wi­la­mi a woj­skiem. Rządo­wi i ar­mii szcze­gól­nie za­le­ża­ło na wzmac­nia­niu lo­ja­li­stycz­nych na­stro­jów w Kra­ko­wie i sym­pa­tii do żo­łnie­rzy ze względu na rolę twier­dzy w stra­te­gii mi­li­tar­nej Au­stro-Węgier. I rze­czy­wi­ście to się uda­ło – w Kra­ko­wie obie stro­ny, pol­ska i au­striac­ka, cy­wil­na i woj­sko­wa, wy­pra­co­wa­ły do­bro­sąsiedz­kie re­la­cje. We Lwo­wie te sto­sun­ki już się tak do­brze nie uło­ży­ły, a Prze­my­śl był przy­kła­dem po­wa­żnych kon­flik­tów, wza­jem­nych oska­rżeń, we­zwań do boj­ko­tu to­wa­rzy­skie­go ofi­ce­rów, a na­wet roz­praw sądo­wych prze­ciw­ko nim.
Jed­nak pierw­sze lata obec­no­ści wojsk au­striac­kich w Kra­ko­wie nie wska­zy­wa­ły, że za dwie–trzy de­ka­dy sto­sun­ki mi­ędzy cy­wi­la­mi i woj­sko­wy­mi sta­ną się tak po­praw­ne. W la­tach pi­ęćdzie­si­ątych i sze­śćdzie­si­ątych au­striac­cy woj­sko­wi i kra­kow­scy cy­wi­le sta­no­wi­li dwa rów­no­le­głe, nie­przy­le­ga­jące do sie­bie świa­ty. Ce­lem ów­cze­snych władz au­striac­kich było nie po­zy­ski­wa­nie no­wych pod­da­nych, lecz jak naj­szyb­sze za­cie­ra­nie od­ręb­no­ści i to­żsa­mo­ści Kra­ko­wa oraz upodob­nia­nie go do wie­lu in­nych miast mo­nar­chii. Kra­ków, sie­dzi­ba gar­ni­zo­nu i twier­dzy, miał przy­brać cha­rak­ter mia­sta au­striac­kie­go, co nie zna­czy, że chcia­no na sze­ro­ką ska­lę pro­wa­dzić po­li­ty­kę ger­ma­ni­za­cyj­ną. Nie o to cho­dzi­ło. Zmie­rza­no do tego, aby dro­gi roz­wo­jo­we mia­sta były zbie­żne z au­striac­ką po­li­ty­ką, aby miesz­ka­ńcy w sen­sie men­tal­nym sta­wa­li się Au­stria­ka­mi.
Wła­dzy nie za­le­ża­ło na upodmio­to­wie­niu miej­sco­wych pod­da­nych. Dla­te­go mar­gi­na­li­zo­wa­no pol­skie śro­do­wi­ska opi­nio­twór­cze. Taka po­li­ty­ka wy­ni­ka­ła rów­nież z ów­cze­sne­go cha­rak­te­ru Au­strii jako pa­ństwa biu­ro­kra­tycz­ne­go i po­li­cyj­ne­go, w któ­rym nie było miej­sca na sa­mo­rządy i wol­no­ści po­li­tycz­ne. Trze­ba jed­nak do­dać, że pol­skie eli­ty nie mo­gły być part­ne­rem wła­dzy nie tyl­ko ze względu na po­li­ty­kę au­striac­ką, lecz i z po­wo­du wła­snej sła­bo­ści. Były nie­licz­ne i sła­bo zor­ga­ni­zo­wa­ne. Jed­no­cze­śnie co­raz bar­dziej wi­docz­ne sta­wa­ły się w Kra­ko­wie śro­do­wi­ska nie­miec­ko­języcz­ne re­pre­zen­tu­jące ró­żne sek­to­ry słu­żb pa­ństwo­wych. Oso­by nie­miec­ko­języcz­ne – co nie ozna­cza wy­łącz­nie Niem­ców au­striac­kich, gdyż do gru­py tej na­le­że­li ta­kże Cze­si, Sło­we­ńcy i Chor­wa­ci – byli urzęd­ni­ka­mi, sędzia­mi, a na­wet pro­fe­so­ra­mi uni­wer­sy­te­tu.

À LA WIE­DEŃ

W ślad za woj­skiem au­striac­kim do Kra­ko­wa przy­by­wa­ły nie­miec­kie fir­my usłu­go­we, rze­mie­śl­ni­cy, kup­cy, ho­te­la­rze i re­stau­ra­to­rzy, któ­rzy na miej­sco­wy ry­nek wpro­wa­dza­li nowe pro­duk­ty. Za­częły po­wsta­wać fi­lie au­striac­kich do­mów mody, skle­pów i hur­tow­ni. Nie­któ­re otrzy­ma­ły sta­tus „ck uprzy­wi­le­jo­wa­nych” lub „ce­sar­skich”. Ofe­ro­wa­ły pro­duk­ty cy­wi­lom i woj­sku. Swo­je sie­dzi­by mia­ły m.in. w re­jo­nie ulic Stra­dom­skiej i św. Ger­tru­dy ze względu na to, że w tym re­jo­nie pra­co­wa­ła i miesz­ka­ła nie­miec­ko­języcz­na klien­te­la woj­sko­wa. Mo­żna na­wet było spo­tkać się z opi­nią, że na­ro­dzi­ła się tam au­striac­ka dziel­ni­ca.
Wła­ści­cie­le pol­skich i ży­dow­skich firm usłu­go­wych oraz skle­pów nie mo­gli igno­ro­wać po­ja­wie­nia się no­wej, woj­sko­wej i cy­wil­nej klien­te­li. Mu­sie­li za­cząć wal­kę o po­zy­ska­nie jej za­ufa­nia, do­sto­so­wu­jąc ofer­tę usłu­go­wą i han­dlo­wą do no­wych ocze­ki­wań, gu­stów, sma­ków, es­te­ty­ki. Dla­te­go co­raz częściej spro­wa­dza­li to­wa­ry bez­po­śred­nio z Au­strii, naj­le­piej z Wied­nia, gdyż to, co wie­de­ńskie, mia­ło naj­wy­ższą cenę i cie­szy­ło się naj­wi­ęk­szym za­ufa­niem klien­tów, i to nie tyl­ko nie­miec­ko­języcz­nych, ale też pol­skich i ży­dow­skich. Rze­mie­śl­ni­cy nie­jed­no­krot­nie się re­kla­mo­wa­li w ten spo­sób, że oto po­wró­ci­li z Wied­nia, za­tem uzy­ska­li znak Q, dzi­ęki cze­mu mo­gli swo­imi pro­duk­ta­mi uszczęśli­wiać kra­kow­skich klien­tów. Naj­lep­sze ze­gar­ki, bi­żu­te­ria, mod­ne stro­je, przy­bo­ry to­a­le­to­we, wa­li­zy i tor­by były ro­dem z Wied­nia, na­wet je­śli nie były. Po­ja­wi­ły się: ser­nik wie­de­ński, śnia­da­nia po wie­de­ńsku, jaja po wie­de­ńsku, w pie­kar­niach kaj­zer­ki, tor­ty oraz cia­sta Pi­schin­ge­ra, a w re­stau­ra­cjach ser­wo­wa­no Wie­ner Schnit­zel. Upo­wszech­nia­nie się pro­duk­tów au­striac­kich wspo­ma­ga­ło pro­ces wra­sta­nia miesz­ka­ńców Kra­ko­wa i Ga­li­cji w habs­bur­ski or­ga­nizm pa­ństwo­wy, po­mi­mo że nie wy­ni­ka­ło to ze świa­do­mie i ce­lo­wo pod­jętych dzia­łań.
Jed­no­cze­śnie woj­sko­wi byli do­bry­mi klien­ta­mi skle­pów i ma­ga­zy­nów. Zy­ski­wa­li dzi­ęki temu wła­ści­cie­le, ale za­do­wo­lo­na była też gmi­na miej­ska. Mi­chał Bacz­kow­ski sza­cu­je, że w la­tach 1868–1913 na utrzy­ma­nie, używ­ki i przy­jem­no­ści woj­sko­wi wy­da­li w mie­ście co naj­mniej 20 mi­lio­nów ko­ron. W skle­pach, punk­tach usłu­go­wych i szyn­kach woj­sko­wi zo­sta­wia­li po 200–300 ty­si­ęcy ko­ron rocz­nie, a w naj­lep­szych la­tach na­wet po 500–600 ty­si­ęcy ko­ron.

FI­LI­ŻAN­KI, KU­FLE I TA­LE­RZE

Lud­no­ść nie­miec­ko­języcz­na przy­by­wa­jąca do Kra­ko­wa w la­tach czter­dzie­stych, pi­ęćdzie­si­ątych i wcze­snych sze­śćdzie­si­ątych upo­wszech­ni­ła ka­wiar­nie i ży­cie ka­wiar­nia­ne. Ka­wiar­nie za­częły stop­nio­wo za­stępo­wać po­pu­lar­ne do­tych­czas cu­kier­nie. „Dzi­siaj ka­wiar­nie za­kła­da­ne na wzór wie­de­ński co­raz zwi­ęk­sza­ją swo­je lo­ka­le i na­bie­ra­ją oka­za­ło­ści w po­rów­na­niu z daw­ny­mi izba­mi ka­wiar­nia­ny­mi” – pi­sał w 1857 roku „Czas”, co czy­nił nie bez sa­tys­fak­cji. Oczy­wi­ście naj­wi­ęk­szym wzi­ęciem cie­szy­ła się Ka­iser Kaf­fee, któ­rą po­da­wa­no już nie w szklan­kach, jak jesz­cze do nie­daw­na było w zwy­cza­ju, lecz w por­ce­la­no­wych fi­li­żan­kach. Zgod­nie z ocze­ki­wa­nia­mi ofi­ce­rów i urzęd­ni­ków w ka­wiar­niach dba­no o czy­sto­ść, ele­gan­cję i sto­sow­ny wy­strój. Wy­po­sa­ża­no je w wie­de­ńskie me­ble i duże lu­stra, a w oknach wie­sza­no fi­ra­ny i por­tie­ry, czy­li ci­ężkie za­sło­ny z gru­bej tka­ni­ny. Na wzór wie­de­ński za­częli się w nich po­ja­wiać klien­ci przy­cho­dzący o sta­łej go­dzi­nie i za­ma­wia­jący to samo co zwy­kle (Stam­m­gast). „Ko­muż z in­te­li­gen­cji, ko­muż nie jest zna­na ka­wiar­nia i cu­kier­nia Hen­dri­cha Reh­ma­na, cy­wil­ni czy woj­sko­wi, czy sta­rzy, czy mło­dzi, ko­bie­ty ład­ne, brzyd­kie, wszyst­ko się scho­dzi” – pi­sał w 1886 roku „Czas”, chęt­nie re­je­stru­jący zmia­ny na ma­pie Kra­ko­wa. W pó­źniej­szych la­tach ka­wiar­nia Reh­ma­na w Su­kien­ni­cach zo­sta­ła prze­jęta przez Jana No­wo­rol­skie­go, a w 1910 roku otrzy­ma­ła atrak­cyj­ną de­ko­ra­cję. Obok niej ist­nia­ły tak po­pu­lar­ne ka­wiar­nie, jak Paon, Pod Grusz­ką, Pod Anio­łkiem, Espla­na­da, Jama Jana Mi­cha­li­ka czy cu­kier­nia i ka­wiar­nia Mau­ri­zia. Pod ko­niec lat osiem­dzie­si­ątych już osiem­dzie­si­ąt ka­wiar­ni za­pra­sza­ło klien­tów.
Przy­by­wa­ło też pi­wiar­ni, a piwo sprze­da­wa­no na wzór wie­de­ński na ku­fle, si­dle i hal­by. Kra­ków, po­dob­nie jak inne mia­sta mo­nar­chii, sta­wał się pod ka­żdym względem ko­lej­ną lo­kal­ną wer­sją Wied­nia. Udział w tym, i to nie­ma­ły, mia­ło woj­sko au­striac­kie, zwłasz­cza ofi­ce­ro­wie, na któ­rych w wie­lu kwe­stiach się wzo­ro­wa­no. Przy sto­li­kach obok sie­bie, a nie­raz i ra­zem, sie­dzie­li woj­sko­wi oraz kra­ko­wia­nie.
Z my­ślą o co­raz bar­dziej zró­żni­co­wa­nej klien­te­li za­kła­da­no nowe re­stau­ra­cje, a sta­re mo­der­ni­zo­wa­no. Nie tyl­ko wy­żsi ofi­ce­ro­wie, ale i pu­blicz­no­ść kra­kow­ska oraz przy­jezd­na ce­ni­ła so­bie m.in. re­stau­ra­cję u Ha­we­łki. „Być w Kra­ko­wie i nie za­glądać do Ha­we­łki to tak, jak być w Rzy­mie i nie wi­dzieć pa­pie­ża” – ko­men­to­wał Wło­dzi­mierz Ga­łec­ki, przy­szły mi­ni­ster. Nowy wy­strój otrzy­ma­ły trak­tier­nie, czy­li ja­dło­daj­nie, od­wie­dza­ne m.in. przez ni­ższych ran­gą ofi­ce­rów i urzęd­ni­ków woj­sko­wych.

OBCY WŚRÓD SWO­ICH

W la­tach sie­dem­dzie­si­ątych i osiem­dzie­si­ątych nie­miec­ko­języcz­nych cy­wi­li było co­raz mniej, gdyż albo wy­je­cha­li w zwi­ąz­ku z po­lo­ni­za­cją słu­żb cy­wil­nych, albo ule­gli akul­tu­ra­cji w śro­do­wi­sku pol­skim, sta­jąc się Po­la­ka­mi. Pod tym względem lata te ró­żni­ły się od de­kad wcze­śniej­szych. W la­tach pi­ęćdzie­si­ątych i na po­cząt­ku sze­śćdzie­si­ątych to nie­miec­ko­języcz­na spo­łecz­no­ść Kra­ko­wa była głów­nym part­ne­rem au­striac­kie­go woj­ska. Wspól­nie wy­pra­co­wa­li wła­sne for­my ży­cia to­wa­rzy­skie­go, spo­so­by ob­cho­dze­nia dni świ­ątecz­nych oraz za­ba­wy. Dba­li o sto­li­ki kar­cia­ne i sto­ły bi­lar­do­we w lo­ka­lach. Wa­żną rolę ode­gra­ła w tym nie­miec­ka Re­sur­sa Po­wszech­na, któ­ra or­ga­ni­zo­wa­ła m.in. wy­jaz­dy poza Kra­ków do oko­licz­nych miej­sco­wo­ści, czy­li tzw. wy­jaz­dy ple­ne­ro­we. Po­la­cy uda­wa­li się w inne miej­sca. Wza­jem­nie so­bie nie prze­szka­dza­no, a se­pa­ro­wa­nie się od­po­wia­da­ło oby­dwu na­cjom. Zresz­tą przed­sta­wi­cie­le zwy­ci­ęskie­go mo­car­stwa re­pre­zen­tu­jący ce­sa­rza i jego au­to­ry­tet nie mie­li szcze­gól­nej ocho­ty na fra­ter­ni­zo­wa­nie się z pod­da­ny­mi. To, że Po­la­cy nie byli za­pra­sza­ni na im­pre­zy or­ga­ni­zo­wa­ne przez kręgi nie­miec­ko­języcz­ne, wy­ni­ka­ło rów­nież z tego, że z re­gu­ły nie zna­li języ­ka nie­miec­kie­go, woj­sko­wi i urzęd­ni­cy zaś – pol­skie­go. A nie wszy­scy ofi­ce­ro­wie zna­li fran­cu­ski, któ­ry mógł być uży­tecz­ny we wza­jem­nych kon­tak­tach. Kra­ko­wia­nie, poza wy­jąt­ka­mi, nie za­bie­ga­li o udział przed­sta­wi­cie­li wojsk oku­pa­cyj­nych we wła­snych im­pre­zach. Zbyt do­brze jesz­cze pa­mi­ęta­li rok 1846, po­wsta­nie kra­kow­skie i ra­ba­cję oraz krwa­we zdu­sze­nie pol­skie­go ru­chu wol­no­ścio­we­go pod­czas Wio­sny Lu­dów. Pa­mi­ęć o re­pre­sjach na­dal po­zo­sta­wa­ła żywa. Nie na­le­ża­ło do do­bre­go tonu „za­bie­ga­nie o ła­skę” u oku­pan­ta. Nie­mniej, jak wspo­mi­na­li świad­ko­wie, na nie­któ­re za­ba­wy skład­ko­we za­częto za­pra­szać ofi­ce­rów szta­bo­wych i głów­no­do­wo­dzące­go za­ło­gą twier­dzy – przede wszyst­kim, jak się mo­żna do­my­ślać, ze względów ko­niunk­tu­ral­nych. Uzna­wa­no, że le­piej ich po­znać i się z nimi za­zna­ja­miać, niż omi­jać z da­le­ka, gdyż mogą być uży­tecz­ni w za­ła­twia­niu bie­żących spraw.
Był jesz­cze je­den wzgląd – na­tu­ry, na­zwij­my to, prak­tycz­nej – dla któ­re­go za­pra­sza­no ofi­ce­rów na za­ba­wy pu­blicz­ne: sły­nęli bo­wiem jako świet­ni tan­ce­rze. Ce­sar­ski ofi­cer mu­siał mieć umie­jęt­no­ści w za­kre­sie kon­wer­sa­cji na pod­sta­wo­wym po­zio­mie oraz po­wi­nien był bie­gle po­ru­szać się na par­kie­cie, gdyż wa­żną część ży­cia woj­sko­wych sta­no­wi­ły bale. Za naj­lep­szych tan­ce­rzy ucho­dzi­li ofi­ce­ro­wie ka­wa­le­rii po­cho­dze­nia ary­sto­kra­tycz­ne­go. „Dużo się przy­czy­ni­li do uświet­nie­nia za­baw ta­necz­nych” – pi­sa­ła Kie­tli­ńska.
Z cza­sem nie­wy­szu­ka­na i swo­bod­na at­mos­fe­ra re­sur­sy nie­miec­kiej za­częła przy­ci­ągać pol­ską pu­blicz­no­ść, spra­gnio­ną do­brej za­ba­wy. By­wa­li tam przed­sta­wi­cie­le zwłasz­cza ni­ższych i śred­nich warstw spo­łecz­nych. Jed­nak wcho­dze­nie w try­by nie­miec­kiej za­ba­wy i roz­ryw­ki jesz­cze nie sta­ło się po­wszech­ne. Ra­czej były to jed­nost­ko­we przy­pad­ki. Nie­mniej, by­wa­jąc na nie­miec­kich im­pre­zach, oswa­ja­no się z ob­cy­mi ofi­ce­ra­mi, pod­ofi­ce­ra­mi i urzęd­ni­ka­mi. Po­cząt­ko­wo Po­la­cy przyj­mo­wa­li rolę wi­dzów i z cie­ka­wo­ścią ob­ser­wo­wa­li, jak się za­cho­wu­ją i jak ta­ńczą obcy. „Woj­sko­wi ni­ższych stop­ni mie­li swo­je bale, bądź ogól­no­żo­łnier­skie, bądź po­szcze­gól­nych ro­dza­jów bro­ni […]. Od­by­wa­ły się w re­sur­sie nie­miec­kiej i gro­ma­dzi­ły do stu par, ta­ńczących wszyst­kie ów­cze­sne ta­ńce” – pi­sa­ła Es­tre­iche­rów­na.
Klęski wojsk au­striac­kich w woj­nie z Pie­mon­tem i Fran­cją, a na­stęp­nie Pru­sa­mi spo­wo­do­wa­ły zmia­nę po­li­ty­ki rządo­we­go Wied­nia oraz woj­ska wo­bec lud­no­ści cy­wil­nej mo­nar­chii. Wła­dze au­striac­kie zro­zu­mia­ły, że po­sta­wa wojsk ce­sar­skich pod­czas woj­ny w znacz­nym stop­niu za­le­ży od na­stro­jów lud­no­ści cy­wil­nej, cho­ćby dla­te­go, że spo­śród niej re­kru­tu­ją się żo­łnie­rze, więc trze­ba za­bie­gać o jej względy. Roz­po­częcie przez mo­nar­chię ery wol­no­ścio­wej po 1860 roku i przy­zna­nie kra­jom ko­ron­nym swo­bód było po­dyk­to­wa­ne ta­kże tą świa­do­mo­ścią i fak­tycz­nie uła­twi­ło po­zy­ski­wa­nie przy­chyl­no­ści cy­wi­li. Wła­dze woj­sko­we za­chęca­ły ofi­ce­rów i żo­łnie­rzy do na­wi­ązy­wa­nia do­brych kon­tak­tów z lud­no­ścią cy­wil­ną. Ga­li­cja, któ­ra we­szła w erę au­to­no­micz­ną, nie mo­gła być wy­jąt­kiem, tym sa­mym nie mógł nim być Kra­ków. „Kie­dy Au­stria­cy w 1866 roku wzi­ęli od Niem­ców w skó­rę pod Sa­do­wą […], po­częła i woj­sko­wo­ść zbli­żać się do cy­wi­lów […]. Ofi­ce­ro­wie […] nie byli już od­su­wa­ni od pro­gu do­mów pry­wat­nych, zwłasz­cza że prze­cież dużo Po­la­ków w ar­mii au­striac­kiej słu­ży­ło” – pi­sa­ła Kie­tli­ńska. Jed­nak pierw­sze pró­by na­wi­ąza­nia przez ofi­ce­rów re­la­cji to­wa­rzy­skich w śro­do­wi­skach opi­nio­twór­czych Kra­ko­wa nie za­wsze przy­no­si­ły ocze­ki­wa­ne owo­ce m.in. ze względu na ogra­ni­cze­nia języ­ko­we. Zde­cy­do­wa­na wi­ęk­szo­ść ofi­ce­rów nie zna­ła języ­ka pol­skie­go. Dla­te­go trud­no było ocze­ki­wać, aby nie­miec­ko­języcz­ni ofi­ce­ro­wie by­wa­li na ze­bra­niach li­te­rac­kich, na spo­tka­niach sto­wa­rzy­szeń kul­tu­ral­nych, ar­ty­stycz­nych czy od­czy­tach na­uko­wych, na­wet gdy­by ich to in­te­re­so­wa­ło, gdyż tam kró­lo­wał język pol­ski. Z ko­lei na im­pre­zach or­ga­ni­zo­wa­nych przez woj­sko, ale otwar­tych dla pol­skich cy­wi­li, ba­rie­rę dla wie­lu sta­no­wi­ła nie­zna­jo­mo­ść nie­miec­kie­go. Była to jed­nak wy­łącz­nie prze­szko­da tech­nicz­na, więc mo­żli­wa do po­ko­na­nia. Wy­star­czy­ło, aby po kra­kow­skiej stro­nie za­ist­nia­ła chęć ko­mu­ni­ka­cji i in­te­gra­cji. I po­ja­wi­ła się – w la­tach sie­dem­dzie­si­ątych. Wcze­śniej, zwłasz­cza w la­tach pi­ęćdzie­si­ątych, ta­kiej woli po pol­skiej stro­nie nie było, co jest zro­zu­mia­łe, gdyż woj­sko­wi re­pre­zen­to­wa­li za­bor­czą wła­dzę. Za­tem trud­no było z dnia na dzień przy­jąć ofi­ce­rów, tak jak­by ni­g­dy nic się nie wy­da­rzy­ło. Co praw­da, pol­skie śro­do­wi­ska nie sfor­mu­ło­wa­ły po­stu­la­tu boj­ko­tu przed­sta­wi­cie­li ob­cej wła­dzy, nie­mniej to się ro­zu­mia­ło samo przez się, że w ko­mi­ty­wę z nimi wcho­dzić nie wy­pa­da. Dla­te­go ofi­ce­ro­wie na­rze­ka­li, że czu­ją się źle w ob­cym mie­ście, że są trak­to­wa­ni jak trędo­wa­ci, a je­śli już się z nimi na­wi­ązu­je kon­tak­ty, to ze względu na in­te­re­sy. „Na­wi­ąza­nie sto­sun­ków to­wa­rzy­skich z Po­la­ka­mi było spra­wą trud­ną […]; je­śli już, to tyl­ko na grun­cie spraw oso­bi­stych. Mu­sia­ło się być poza tym albo szlach­ci­cem, albo też ka­wa­le­rzy­stą” – wspo­mi­nał au­striac­ki ofi­cer Emil Rat­zen­ho­fer.
Nie­mniej czas le­czył rany, a przy­ja­zne ge­sty Wied­nia w stro­nę pol­skich pod­da­nych, po­twier­dzo­ne przy­zna­ny­mi wol­no­ścia­mi i au­to­no­mią, po­zwa­la­ły na stop­nio­we usu­wa­nie ba­rier i bu­do­wa­nie mo­stów. Co­raz częściej to kra­ko­wia­nie za­pra­sza­li, a na­wet za­bie­ga­li o obec­no­ść woj­ska na lo­kal­nych im­pre­zach, co cen­tra­lę wie­de­ńską mu­sia­ło za­do­wa­lać, gdyż w ten spo­sób umac­nia­no au­to­ry­tet ar­mii wśród lud­no­ści, a jed­no­cze­śnie roz­bu­dza­no na­stro­je lo­ja­li­stycz­ne i wier­no­pod­da­ńcze.
Kra­ko­wia­nie byli za­in­te­re­so­wa­ni udzia­łem ofi­ce­rów przede wszyst­kim w uro­czy­sto­ściach pu­blicz­nych, świ­ętach or­ga­ni­za­cji, sto­wa­rzy­szeń i in­sty­tu­cji oby­wa­tel­skich mia­sta, gdyż to pod­no­si­ło ich ran­gę. Obec­no­ść ofi­ce­rów i cy­wi­li w prze­strze­ni pu­blicz­nej po­zwo­li­ła jed­nym i dru­gim na na­wi­ąza­nie nie tyl­ko ofi­cjal­nych, ale też nie­jed­no­krot­nie oso­bi­stych kon­tak­tów. Kra­ko­wia­nie mo­gli ocze­ki­wać, że dzi­ęki temu będą mo­gli ła­twiej uzy­skać awans słu­żbo­wy, za­mó­wie­nie rządo­we czy awans w woj­sku.

WE­JŚCIE NA SA­LO­NY

Po dwóch–trzech dzie­si­ęcio­le­ciach od po­wsta­nia twier­dzy obec­no­ść ofi­ce­rów, i to nie tyl­ko Po­la­ków, na kra­kow­skich sa­lo­nach już nie dzi­wi­ła. Kie­dy bra­ko­wa­ło czwar­te­go do zy­sku­jące­go na po­pu­lar­no­ści bry­dża, za­wsze mo­żna było li­czyć na za­przy­ja­źnio­nych ofi­ce­rów. Wza­jem­ne kon­tak­ty uła­twia­ła co­raz lep­sza zna­jo­mo­ść języ­ka nie­miec­kie­go wśród warstw wy­kszta­łco­nych. W la­tach sie­dem­dzie­si­ątych i osiem­dzie­si­ątych przed­sta­wi­cie­le pol­skiej kla­sy po­li­tycz­nej oraz in­te­li­gen­cji w Kra­ko­wie zna­li już na tyle do­brze język nie­miec­ki, że mo­gli się ła­two ko­mu­ni­ko­wać z ofi­ce­ra­mi. Zresz­tą trud­no było za­ła­twić wa­żny in­te­res w Wied­niu czy pro­wa­dzić ko­re­spon­den­cję urzędo­wą bez zna­jo­mo­ści języ­ka pa­ństwo­we­go.
Po­wszech­na w pierw­szych dwóch de­ka­dach prak­ty­ka igno­ro­wa­nia ofi­ce­rów stop­nio­wo za­częła za­ni­kać, i to nie tyl­ko ze względów prag­ma­tycz­nych. Pol­skie lo­kal­ne eli­ty za­częły za­li­czać przy­naj­mniej nie­któ­rych ofi­ce­rów, zwłasz­cza wy­ższych stop­niem, do sfer kul­tu­ral­nych. Przy­gląda­no się ich oby­ciu to­wa­rzy­skie­mu, po­cho­dze­niu oraz zna­jo­mo­ści re­guł sa­vo­ir-vi­vre’u i na tej pod­sta­wie po­dej­mo­wa­no de­cy­zje o ewen­tu­al­nym za­pro­sze­niu ich do domu. Naj­trud­niej było otrzy­mać za­pro­sze­nie ze stro­ny licz­nych w Kra­ko­wie ro­dzin ary­sto­kra­tycz­nych, z któ­rych pra­wie ka­żda pro­wa­dzi­ła wła­sny sa­lon. Wów­czas uwa­ża­no to za coś oczy­wi­ste­go. „To, co nosi na­zwę sa­lo­nu – [to] śro­do­wi­sko to­wa­rzy­skie, w któ­rym nie tyl­ko obo­wi­ązu­ją pew­ne for­my obe­jścia, ale gdzie pa­nu­je ton wy­two­rzo­ny przez go­spo­da­rzy” – pi­sa­ła Ali­na Świ­der­ska. Sa­lo­ny to były in­sty­tu­cje eks­klu­zyw­ne, eli­tar­ne, ce­ni­ące do­bre wy­cho­wa­nie, kul­tu­rę oso­bi­stą i zna­jo­mo­ść świa­to­wych ma­nier. Ka­żdy miał swo­ją wy­jąt­ko­wą i wła­sną pu­blicz­no­ść. Ob­cych nie za­pra­sza­no. Spo­ty­ka­no się i ba­wio­no w swo­im so­sie, swoi ze swo­imi. Sa­lo­ny sta­no­wi­ły za­mkni­ęty świat, zwa­ny ko­te­rią sa­lo­no­wą. W kon­wer­sa­cji po­słu­gi­wa­no się języ­kiem pol­skim albo fran­cu­skim. Uczest­ni­cy nie­któ­rych sa­lo­nów bie­glej wła­da­li fran­cu­skim niż pol­skim. Nie­miec­kie­go nie uży­wa­no, gdyż nie był to język sa­lo­nu. Na po­cząt­ku XX wie­ku tu i ów­dzie pro­wa­dzo­no roz­mo­wy ta­kże w języ­ku an­giel­skim. Na spo­tka­nia w sa­lo­nach ary­sto­kra­tycz­nych tyl­ko wy­jąt­ko­wo za­pra­sza­no oso­by po­cho­dze­nia nie­szla­chec­kie­go, ta­kie jak lo­kal­ni po­li­ty­cy, wy­żsi urzęd­ni­cy czy pro­fe­so­ro­wie uni­wer­sy­te­tu. Zda­niem go­spo­da­rzy sa­lo­nu go­ście ci win­ni byli uzna­wać to za wiel­ki za­szczyt i ho­nor. Ar­ty­stów te­atral­nych, zwa­nych ko­me­dian­ta­mi, śpie­wa­ków, ma­la­rzy i mu­zy­ków nie za­pra­sza­no, chy­ba że w roli „fir­my” świad­czącej usłu­gi. Nie byli god­ni rów­ne­go trak­to­wa­nia z by­wal­ca­mi sa­lo­nu. O ary­sto­kra­cji pi­sa­no: „wy­nio­śli, nie­przy­stęp­ni”. Ta­kże w klu­bach ary­sto­kra­tycz­nych, jak cho­ćby w To­wa­rzy­stwie Rol­ni­czym czy w to­wa­rzy­stwie ubez­pie­cze­nio­wym „Flo­rian­ka”, swoi spo­ty­ka­li się ze swo­imi. Tam nie mo­żna było li­czyć na po­ufa­ło­ść i od­stęp­stwo od sztyw­nych re­guł i ety­kie­ty. Wśród by­wal­ców sa­lo­nu ary­sto­kra­tycz­ne­go au­striac­cy ofi­ce­ro­wie sta­no­wi­li rzad­ko­ść, do wy­jąt­ków zaś na­le­że­li ci, któ­rzy po­cho­dzi­li z ary­sto­kra­tycz­nych ro­dzin, do­brze no­to­wa­nych w Wied­niu, lub byli Po­la­ka­mi. Kon­tusz szla­chec­ki, zgod­nie z za­sa­da­mi sa­lo­no­we­go pa­trio­ty­zmu, wy­ra­źnie kon­tra­sto­wał z ofi­cer­skim mun­du­rem. Poza tym w opi­nii go­spo­da­rzy sa­lo­nu ofi­ce­ro­wie nie re­pre­zen­to­wa­li zbyt wy­so­kie­go po­zio­mu, gdyż zna­li się głów­nie na kwe­stiach tech­nicz­no-woj­sko­wych, któ­re z ko­lei nie in­te­re­so­wa­ły go­spo­da­rzy ani ary­sto­kra­tycz­nych go­ści. Bra­ko­wa­ło wspól­nych te­ma­tów, tym bar­dziej że ofi­ce­rom nie wol­no było za­bie­rać gło­su na te­ma­ty po­li­tycz­ne. Ar­mia z de­fi­ni­cji po­zo­sta­wa­ła ce­sar­ska. Z upra­wia­nia po­li­ty­ki woj­sko­wi byli ofi­cjal­nie wy­klu­cze­ni. Pu­łkow­nik Ro­man Żaba pod­kre­ślał, że „idea dy­na­stycz­no-au­striac­ka […] do woj­ny była je­dy­ną ideą, dla któ­rej się słu­ży­ło […]; nie ucho­dzi­ło au­striac­kie­mu ofi­ce­ro­wi ani pod­ofi­ce­ro­wi ro­bić pol­skich de­mon­stra­cji”. Za­tem dys­ku­sje na bie­żące te­ma­ty, tak atrak­cyj­ne w męskim to­wa­rzy­stwie, by­ły­by utrud­nio­ne w wy­pad­ku uczest­nic­twa apo­li­tycz­nych stra­żni­ków bez­pie­cze­ństwa pa­ństwa i Fran­cisz­ka Jó­ze­fa I. Bo­da­jże naj­sil­niej­szą prze­szko­dą w szer­szym udzia­le ofi­ce­rów w ży­ciu ary­sto­kra­tycz­nych sa­lo­nów było jed­nak często ich ni­skie po­cho­dze­nie spo­łecz­ne i prze­ci­ęt­ne wy­kszta­łce­nie. Co­raz wi­ęcej po­ja­wia­ło się ofi­ce­rów z ro­dzin miesz­cza­ńskich, in­te­li­genc­kich, a na­wet ple­bej­skich. Jest zro­zu­mia­łe, że nie mo­gli być part­ne­ra­mi pol­skich ary­sto­kra­tów, nie mo­gli li­czyć na za­pro­sze­nie do Po­toc­kich, Tar­now­skich, Czar­to­ry­skich, Wie­lo­pol­skich, Stad­nic­kich czy Pu­słow­skich. Po­dob­nie było w in­nych mia­stach mo­nar­chii – ary­sto­kra­ci nie do­pusz­cza­li do po­ufa­ło­ści z ofi­ce­ra­mi o ni­skim sta­tu­sie spo­łecz­nym i po­zba­wio­nych to­wa­rzy­skiej ogła­dy.
Na­to­miast kra­kow­scy ary­sto­kra­ci chęt­nie spo­ty­ka­li się z ofi­ce­ra­mi poza sa­lo­nem, w sy­tu­acjach, w któ­rych nie wy­pa­da­ło być nie­obec­nym. Trud­no so­bie wy­obra­zić im­pre­zy cha­ry­ta­tyw­ne i kwe­sty – na rzecz ubo­gich, cho­rych, po­go­rzel­ców czy po­wo­dzian – bez pań z ary­sto­kra­cji, z któ­ry­mi wspó­łdzia­ła­ły dla wspól­nej spra­wy żony wy­ższych ofi­ce­rów, naj­częściej po­cho­dze­nia szla­chec­kie­go. Ale choć ko­bie­ty się ze sobą sty­ka­ły, nie prze­kra­cza­ły wy­zna­czo­nej przez sie­bie gra­ni­cy po­ufa­ło­ści. Po­dob­nie mężczy­źni. W zwi­ąz­ku z tym ary­sto­kra­ci i ofi­ce­ro­wie, na­wet gdy byli obok sie­bie, nie byli ra­zem.
Nie tyl­ko sa­lo­ny ary­sto­kra­tycz­ne, ale ta­kże sa­lo­ny miesz­cza­ńskie nie za­bie­ga­ły o do­bre kon­tak­ty z ofi­ce­ra­mi, co wy­ni­ka­ło nie tyle z po­wo­dów po­li­tycz­nych czy ide­owych, ile z eks­klu­zyw­no­ści i za­cho­waw­czo­ści śro­do­wisk miesz­cza­ńskich, przy­zwy­cza­jo­nych do ob­co­wa­nia ze spraw­dzo­ny­mi po wie­lo­kroć oso­ba­mi, ro­dzi­na­mi i śro­do­wi­ska­mi. Miesz­cza­ński Kra­ków do­brze się ba­wił sam ze sobą. Miesz­cza­nie i in­te­li­gen­ci kra­kow­scy byli do­syć nie­uf­ni wo­bec przy­by­szów z in­nych miast Ga­li­cji czy za­bo­rów. Za­sad­ni­czo przyj­mo­wa­li ich jako ob­cych, czy­li nie­po­żąda­nych. W tej gru­pie zaś szcze­gól­ne miej­sce mie­li ofi­ce­ro­wie. Na te­mat her­me­tycz­no­ści kra­kow­skie­go śro­do­wi­ska miesz­cza­ńskie­go wie­le już na­pi­sa­no i nie ma po­trze­by przy­gląda­nia się temu bli­żej. Ka­rol Rol­le, przy­szły pre­zy­dent Kra­ko­wa, a wów­czas miesz­ka­niec Pod­gó­rza, pi­sał o na­wi­ązy­wa­niu kon­tak­tów w mie­ście Kra­ka, że „nie jest to tak ła­twym, bo spo­łe­cze­ństwo kra­kow­skie jest bar­dzo za­mkni­ęte, miesz­cza­ństwo pol­skie nie­chęt­nie do­pusz­cza do sie­bie przy­by­szów”.
Na­to­miast ofi­ce­ro­wie by­li­by chęt­nie wi­dzia­ni pod­czas za­baw kar­na­wa­ło­wych, m.in. z uwa­gi na ich ta­necz­ne umie­jęt­no­ści, lecz w Kra­ko­wie w la­tach pi­ęćdzie­si­ątych i sze­śćdzie­si­ątych bra­ko­wa­ło sal ba­lo­wych. Naj­bar­dziej zna­na mie­ści­ła się w Ho­te­lu Sa­skim. W pó­źniej­szym okre­sie urządza­no bale i „wie­czo­ry ta­ńcu­jące” w sali dzi­siej­sze­go Sta­re­go Te­atru, w sa­lach „So­ko­ła”, Su­kien­nic, czy­li Mu­zeum Na­ro­do­we­go, oraz w sa­lach ho­te­li, ta­kich jak Grand Ho­tel, Pod Różą i tuż przed woj­ną Ho­tel Fran­cu­ski. W 1867 roku, za pre­zy­den­tu­ry Die­tla, zor­ga­ni­zo­wa­no pierw­szy bal w ma­gi­stra­cie, na któ­rym byli obec­ni wy­żsi ofi­ce­ro­wie. Pod­czas ko­lej­nych pre­zy­denc­kich ba­lów rów­nież ich za­pra­sza­no.
Zda­rza­ło się, że wy­ższych ofi­ce­rów po­cho­dzących z au­striac­kich ro­dzin ary­sto­kra­tycz­nych za­pra­sza­no na bale w pa­ła­cu Pod Ba­ra­na­mi u Po­toc­kich. Było to miej­sce wy­jąt­ko­we, naj­wy­żej usy­tu­owa­ne w hie­rar­chii to­wa­rzy­skiej Kra­ko­wa i naj­bar­dziej sno­bi­stycz­ne. Po­toc­cy wy­zna­cza­li stan­dar­dy za­cho­wań kra­kow­skich elit tego cza­su. Je­śli oni zde­cy­do­wa­li się za­pro­sić ofi­ce­rów pod swój dach, to ozna­cza­ło, że in­nym ta­kże wol­no było za­pra­szać ofi­ce­rów na wła­sne sa­lo­no­we spo­tka­nia. Poza ba­la­mi po­pu­lar­no­ścią cie­szy­ły się se­an­se spi­ry­ty­stycz­ne. Prak­ty­ki okul­ty­stycz­ne były wów­czas mod­ne, to­też często or­ga­ni­zo­wa­no je ta­kże w Kra­ko­wie. Nie­jed­no­krot­nie od­by­wa­ły się z udzia­łem ofi­ce­rów, nie tyl­ko pol­skich.
Au­striac­cy ofi­ce­ro­wie, na­wet je­śli byli gosz­cze­ni w sa­lo­nach, nie­ko­niecz­nie wy­sta­wia­li do­brą cen­zur­kę pol­skim go­spo­da­rzom. W ofi­cer­skich wspo­mnie­niach nie bra­ko­wa­ło na ten te­mat opi­nii iro­nicz­nych czy wręcz sar­ka­stycz­nych. Ofi­ce­rów mia­ły dra­żnić duma i wy­nio­sło­ść pol­skich ary­sto­kra­tów, eks­klu­zyw­no­ść, po­zer­stwo, sztucz­no­ść, a ta­kże nad­uży­wa­nie al­ko­ho­lu.
O obec­no­ści ofi­ce­rów we wspól­nych przed­si­ęw­zi­ęciach i wy­da­rze­niach w prze­strze­ni pu­blicz­nej pi­sa­ły kra­kow­skie dzien­ni­ki na cze­le z „Cza­sem” i „Nową Re­for­mą”. In­for­mo­wa­ły, ale ra­czej nie ko­men­to­wa­ły. Na­to­miast w za­pi­skach źró­dło­wych z tego cza­su, w ko­re­spon­den­cji, dzien­ni­kach, wspo­mnie­niach oraz kro­ni­kach ro­dzin­nych i pa­ra­fial­nych znaj­du­je­my nie­wie­le in­for­ma­cji o udzia­le au­striac­kich ofi­ce­rów w pol­skim ży­ciu to­wa­rzy­skim, pu­blicz­nym i pry­wat­nym. Być może Po­la­cy nie­co wsty­dzi­li się tych kon­tak­tów, a przy­naj­mniej uwa­ża­li je za coś, czym nie wy­pa­da się chwa­lić na­wet w pi­sa­nych na bie­żąco dzien­ni­kach i ko­re­spon­den­cji.
W nie­któ­rych pol­skich źró­dłach brak ja­kich­kol­wiek in­for­ma­cji na te­mat ist­nie­nia twier­dzy i gar­ni­zo­nu w Kra­ko­wie, wie­lo­krot­nie cała uwa­ga sku­pia­ła się na lo­kal­nych oraz ro­dzin­nych spra­wach i in­te­re­sach. Ale je­śli już pi­sa­no o woj­sku, to re­la­cje pol­sko-au­striac­kie oce­nia­no po­zy­tyw­nie. Nie­wie­le znaj­du­je­my opi­nii z tego cza­su, że świa­do­mie i ce­lo­wo nie za­pra­sza­no ofi­ce­rów au­striac­kich do do­mów ze względów pa­trio­tycz­nych, gdyż byli przed­sta­wi­cie­la­mi za­bor­czej wła­dzy.

 
Wesprzyj nas