Shaun Walker, wieloletni rosyjski korespondent „Independent” i „Guardiana”, przedstawia wnikliwą wiwisekcję jednej z ostatnich europejskich potęg.


Czy Rosja marzy o nowym roku 1945 i powrocie do statusu supermocarstwa? Czy jest krajem dotkniętym dobrowolną amnezją, którego mieszkańcy wyparli ze świadomości najciemniejsze karty swojej historii?

Główną osią książki są relacje z wydarzeń 2014 roku, który miał być powrotem Rosji do „narodów pierwszej kategorii”. Walker zawsze znajduje się w centrum wydarzeń: obserwuje z bliska propagandowe zabiegi Rosji podczas zimowej olimpiady w Soczi i znajduje się wśród demonstrantów podczas Euromajdanu w Kijowie. Zapuszcza się na front w Donbasie, gdzie rozmawia zarówno z ukraińskimi rebeliantami, jak i z byłymi rosyjskimi żołnierzami, którzy utrzymują, że przyjechali tu walczyć z ukraińskim faszyzmem. Relacjonuje także aneksję Krymu, przy czym nie kreśli czarno-białej wizji świata, według której Rosja jest zła, a Ukraina dobra.

Siła książki polega na pokazaniu tych dwóch krajów i dwóch narodów w tragicznym zwarciu. Walker snuje opowieść, w której historia i współczesność przeplatają się ze sobą niemal na każdym kroku. Łączy pogłębioną analizę polityczną najnowszych dziejów Rosji z historią jednostki. Rozmawia ze wszystkimi, którzy chcą z nim rozmawiać – ukraińskimi rebeliantami, rosyjskimi żołnierzami i zwykłymi, szarymi obywatelami, którzy każdego dnia mierzą się z ciężkim kacem mocarstwowej codzienności.

***

Walker podróżował do odległych zakątków byłego Związku Radzieckiego i przeprowadził wywiady z ludźmi, których głosy są bardzo rzadko słyszane, szczególnie na Zachodzie. Autor musi być świetnym słuchaczem i uważnym przesłuchującym, aby zdobyć zaufanie wszystkich tych osób.
„Washington Post”

«Na ciężkim kacu» powinna być obowiązkową lekturą dla każdego polityka, który rozważa zaangażowanie w Moskwie lub na Ukrainie. To nie tylko najlepsza książka, jaką przeczytałem na temat Rosji Putina, ale ma też wielki oddźwięk w wieku Donalda Trumpa i Brexitu: nikt nie lubi, gdy mu się mówi, że jest przegrany, każdy potrzebuje czegoś, w co może uwierzyć.
„The Guardian”

W swoim reportażu z Rosji i Ukrainy Shaun Walker nie tylko wykonał ciężką i niezbędną pracę, ale także, z niezwykłą historyczną i literacką wrażliwością, ukazuje, co to znaczy, kiedy mocarstwo rezygnuje z własnej przyszłości i postanawia zamiast tego sprzedać swoją przeszłość.
Timothy Snyder

Shaun Walker
Na ciężkim kacu. Nowa Rosja Putina i duchy przeszłości
Wstęp: Martín Caparrós
Przekład: Mariusz Gądek
Seria „Seria Reporterska”
Wydawnictwo Poznańskie
Premiera: 4 maja 2022
 
 


Prolog

Październik 2014, Torez, kontrolowana przez rebeliantów wschodnia część Ukrainy

Od kilku dni w powietrzu czuć było jesienny chłód i nawet w przejętej przez rebeliantów siedzibie tajnej policji panował ziąb. Rumun zdawał się nie zwracać uwagi na niską temperaturę, najwyraźniej było mu ciepło w lekkiej kurtce wojskowej i jednej skórzanej rękawiczce bez palców. Zauważył jednak, że trzęsę się z zimna i oznajmił, że to nie do przyjęcia, że miejskie ogrzewanie jeszcze nie działa. Poprzedniego dnia, jak powiedział, był w elektrociepłowni i postawił ultimatum. Mają tydzień na doprowadzenie wszystkiego do porządku albo rozstrzela całe kierownictwo za sabotaż. Można by uznać, że Rumun straszy tak tylko na wyrost, gdyby nie fakt, że w minionych tygodniach przeprowadził dwie publiczne egzekucje. Niedawno jego ludzie przyłapali na szabrownictwie młodego, dwudziestoparoletniego chłopaka i skazali go na karę śmierci.
– Aż do ostatniej chwili myślał, że to żart – powiedział Rumun spowity kłębami dymu z papierosa trzymanego w pozbawionej rękawicy dłoni.
Młody mężczyzna został zabity strzałem w tył głowy pod sklepem, który okradał. Na ulicy zebrała się grupka miejscowych, którzy przyglądali się całej scenie.
Publiczne egzekucje, zaryzykowałem stwierdzenie, nie są raczej na porządku dziennym w Europie XXI wieku. Rumun wzruszył tylko ramionami.
– Nikt nie ma pretensji do chirurga, że wycina skalpelem guzy z ciała. To właśnie robimy tutaj z tym społeczeństwem.
Wbrew pozorom jest Rosjaninem. „Rumun” to tylko jego pozywnoj, pseudonim, który wybrał ze względu na to, że część jego rodziny ma rumuńskie korzenie. Wszyscy bojownicy, których poznałem podczas wojny we wschodniej Ukrainie, posługiwali się pseudonimami. Był więc Amper (były elektryk), Ramone (fan zespołu Ramones) i Mnich (nigdy nie zdradził swojej żony).
Ze swoimi śmiesznymi przezwiskami ci ludzie zdawali się niekiedy dużymi chłopcami bawiącymi się w wojnę, ale Rumun należał do najpoważniejszych spośród nich. Emanowała z niego siła, mówił szorstkim, urywanym, wojskowym tonem, graniczącym czasami z pogardą. Niemniej jednak nie ulegało wątpliwości, że lubił mieć publiczność. Kiedy już umówiliśmy się na wywiad, wielokrotnie narzekał, że nie ma czasu na pogaduszki z dziennikarzami. Ale gdy w końcu się ze mną spotkał, opowiadał o swoim lennie przez trzy godziny z małymi przerwami, rzucając co rusz literackimi i biblijnymi odniesieniami, od powieści Stendhala po tajemnicze strony internetowe pełne spiskowych teorii o Grupie Bilderburg. Wysoki, szczupły Rumun z krótko przyciętymi siwiejącymi włosami i starannie przystrzyżonymi wąsami, siedział u szczytu długiego stołu, popijał mocną herbatę i strzepywał popiół z papierosów do zardzewiałej puszki po tuńczyku. Ściany pomieszczenia były zupełnie gołe, nie licząc łuszczącej się jasnoniebieskiej farby.
W budynku mieściła się dawniej siedziba SBU, Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, w brudnym, górniczym miasteczku Torez. Obecnie znajdowała się tu mocno ufortyfikowana baza, którą kontrolowały wspierane przez Rosję bojówki Donieckiej Republiki Ludowej, bezprawnie powołanego do życia przed kilkoma miesiącami quasi-państwa.
Rumun, emerytowany oficer rosyjskiej armii, pełnił oficjalnie funkcję szefa kontrwywiadu przy Ministerstwie Bezpieczeństwa Narodowego Donieckiej Republiki Ludowej. W praktyce dawało mu to prawo do działań w charakterze rzecznika samozwańczej straży obywatelskiej. Od czasu do czasu do środka wchodziła blondynka z dużymi złotymi kolczykami, wymyślnym manikiurem i podbitą sztucznym futerkiem kurtką wojskową, żeby podać Rumunowi jakieś papiery, skargi od mieszkańców związane z zagrabionym mieniem bądź inne zażalenia na niewłaściwe zachowania oddziałów rebelianckich.
Wśród nich znajdowała się między innymi sprawa miejscowego rolnika, któremu rebelianccy żołnierze zabrali jedyną krowę. Rumun aresztował kilku z nich za kradzież. Obie publiczne egzekucje za szabrownictwo są jak najbardziej usprawiedliwione, przekonywał, ponieważ tylko najpodlejsi ludzie okradają innych mieszkańców z resztek żywności, jakie zostały w mieście.
– Aby żyć zgodnie z zasadami Nowego Testamentu, najpierw musimy nauczyć się żyć zgodnie z prawem Starego Testamentu. Oko za oko. Jeśli ludzie zachowują się jak zwierzęta, będziemy ich traktować jak zwierzęta.
To była szósta wojna Rumuna. Zaciągnął się do armii tuż po radzieckiej inwazji na Afganistan. Służył jako oficer najpierw w Armii Czerwonej oraz w armii rosyjskiej, a później w jednostkach specjalnych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Nie miałem jednak możliwości zweryfikowania jego słów, nie podał mi nawet swojego prawdziwego nazwiska. Choć wątpię, żeby kłamał.
Przeżywszy obie, pełne okrucieństw, krwi i błota wojny czeczeńskie w latach dziewięćdziesiątych, Rumun odszedł z armii. Próbował później sił w cywilnym biznesie i założył w Moskwie małą firmę budowlaną. Nie odniosła ona sukcesu i w efekcie Rumun sam zaczął szukać zatrudnienia na budowach, żeby zarobić na życie.
Nie tolerował korupcji, jego oczy zapalały się gniewem, gdy tylko poruszał ten temat, a zdarzało mu się to często. Gdyby mógł, rozstrzelałby wszystkich skorumpowanych urzędników. Józef Stalin miał rację, mówił, może i były wtedy represje, ale kraj rozwijał się, rozkwitał i o to właśnie chodziło.
– Gdy dajesz łapówkę, czujesz się jak gej. Jakby cię ktoś zgwałcił. Odrażający typ stoi przed tobą z chciwym spojrzeniem i wyciągniętą ręką. Obrzydlistwo. Gdy pracowałem w budownictwie, ani razu nikomu nie dałem w łapę. – Po chwili dodał w zamyśleniu: – Pewnie dlatego nigdy mi nie szło w interesach.
Rumun twierdził, że na wschodnią Ukrainę przybył z własnej inicjatywy. Nikt go tu nie przysyłał. Regularnie jednak składał nieoficjalne raporty starym znajomym z rosyjskich sił bezpieczeństwa w Moskwie, ale utrzymywał się tutaj z własnych skromnych oszczędności. Kilka miesięcy temu zobaczył w wiadomościach nagranie pokazujące pożar budynku związków zawodowych w Odessie, w którym spłonęła grupa prorosyjskich demonstrantów. Było to bez wątpienia tragiczne wydarzenie, ale w rosyjskiej telewizji urosło ono do rangi niemalże inspirowanego przez nazistów pogromu. Rumun uznał, że jedyne, co może zrobić, to samemu udać się do Doniecka. Podobnie jak rosyjscy patrioci zjednoczyli się, żeby pokonać nazistów podczas drugiej wojny światowej, perorował z ożywieniem, tak teraz znów nastał czas, by wystąpić wspólnie przeciwko współczesnym „ukraińskim faszystom” oraz ich mocodawcom z zachodnich stolic. W klapie nosił czarno-pomarańczową wstążkę św. Jerzego. Stanowi ona znak radzieckiego zwycięstwa w drugiej wojnie światowej, a w trwającej obecnie wojnie stała się symbolem donieckich separatystów.
Choć Rumun gardził korupcją panującą w Rosji Władimira Putina, to był zadowolony z tego, że w ciągu minionego roku prezydent, dokonując aneksji Krymu i udzielając wsparcia rebeliantom, „przynajmniej coś zrobił”, żeby odbudować prestiż kraju. Armia znów przechodziła reorganizację, ponownie zaczęły płynąć pieniądze na obronność. Może wkrótce Rosja na powrót stanie się krajem, który będzie napawał go dumą.
Droga, którą w ciągu ostatnich dwóch dekad przebył Rumun, stanowi ekstremalny przypadek postsowieckiego marazmu, z jakim zetknąłem się w Rosji i innych byłych republikach radzieckich, gdy przez wiele lat pracowałem jako korespondent najpierw „Independenta”, a potem „Guardiana”. Po upadku Związku Radzieckiego czuł się kompletnie zagubiony, ale teraz, gdy w trybie doraźnym wymierzał wyroki na froncie tej chaotycznej wojny, miał wrażenie, że znów odnalazł swój cel.
Jego obecność na Ukrainie oraz fakt, że dowodził bandą uzbrojonych, niesubordynowanych separatystów i zarządzał publiczne egzekucje, były ze wszech miar niezgodne z prawem. Ale Rumun wcale nie uważał, by przebywał poza granicami swojej ojczyzny. Krajem rodzinnym był dla niego Związek Radziecki. W tym kraju się urodził, składał w nim pierwszą przysięgę wojskową i ten kraj wciąż żył w jego sercu. Podziwiał górników i hutników ze wschodniej Ukrainy, „prostych, ciężko pracujących i wyróżniających się moralnie ludzi”, którzy sprawili, że poczuł się, jakby znów znalazł się w Związku Radzieckim.
Rumun opłakiwał kres Związku Radzieckiego, ale nie można powiedzieć, że tęsknił za jego wskrzeszeniem. Jego nostalgia wcale nie dotyczyła filozofii leninowskiej ani tego, jak się ludziom żyło przed pierestrojką Michaiła Gorbaczowa i upadkiem komunizmu. Tak naprawdę Rumun tęsknił za czymś znacznie bardziej fundamentalnym.
– Musimy odbudować kraj. Związek Radziecki, Imperium Rosyjskie, nazwa nie ma znaczenia. Pragnę wielkiej rosyjskiej idei dla rosyjskiego ludu, nie chcę, żeby Amerykanie uczyli nas, jak mamy żyć. Chcę silnego kraju, z którego będę mógł być dumny. Chcę życia, które znów będzie miało sens.

 
Wesprzyj nas