Książka „Włosi” Johna Hoopera to zabawna i wnikliwa lektura dla każdego, kto stara się zrozumieć współczesną Italię i unikalny charakter jej mieszkańców. To błyskotliwy, napisany świetnym dziennikarskim piórem reportaż, z którego wyłania się zaskakujący portret Włochów.


Jak naród, który zrodził renesans, mógł stworzyć mafię? Dlaczego język włoski zna dwanaście określeń na wieszak, ale ani jednego na kaca? Dlaczego gnocchi podaje się w Rzymie głównie w czwartki?

Wzniosłe i oszałamiające, fascynujące, ale zaskakujące Włochy to kraj niekończących się paradoksów i pozornie nierozwiązanych zagadek.
John Hooper pisze o Włochach z sympatią, ale nie bezkrytycznie. Opisuje wpływ Kościoła katolickiego na ich codzienne życie, dowodząc, iż szacunek dla papieża niekoniecznie idzie w parze z przestrzeganiem jego zaleceń.

Obowiązkowe czwartkowe gnocchi, niezwykle oficjalna atmosfera miejsc pracy, opinia najlepszych kochanków świata i niechęć do nowinek technicznych – to zaledwie kilka kwestii, które autor porusza, wychodząc daleko poza stereotyp beztroskich, głośnych, kochających życie Włochów.

Hooper, który spędził 15 lat w Rzymie jako korespondent zagraniczny, przekonująco ukazuje wpływ geografii, historii i tradycji na wiele aspektów włoskiego życia, w tym futbol, masonerię, seks, jedzenie i operę.

Pełna fascynujących i często zabawnych spostrzeżeń, niedostępnych w przewodnikach, książka „Włosi” zaskoczy nawet najbardziej zagorzałych miłośników Italii.

***

Reportaż Hoopera to otwierająca oczy wycieczka po współczesnych Włoszech, z całą ich furbizią, fantazją i sprezzaturą, gdzie nawet prawda jest negocjowalna.
„The Guardian”

John Hooper
Włosi
Przekład: Marcin Wróbel, Piotr Grzegorzewski
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 15 czerwca 2022
 
 

We Włoszech każdy ma swoją verita.

Brak wiary w to, że w jakiejkolwiek sprawie można osiągnąć konsensus, znajduje odbicie w języku, który dodatkowo wzmacnia to przekonanie. Słowo verita to po włosku jednocześnie prawda oraz wersja. W dyskusji wszyscy — ja, ty i oni — mamy swoją verita. A we włoskich gazetach nikogo nie dziwią nagłówki w rodzaju Zabójstwo w Portofino — kolejne prawdy na temat hrabiny.

Założenie — nawet nieświadome — że istnieje więcej niż jedna prawda, nadaje pewien charakterystyczny posmak miejscowemu dziennikarstwu. Co powiedziawszy, spieszę wyjaśnić, że podobnie jak wielu zagranicznych korespondentów nabrałem ogromnego szacunku dla moich włoskich kolegów po fachu: ich energia, upór i umiejętność błyskawicznego dotarcia do sedna sprawy są naprawdę godne podziwu. Obowiązuje ich jednak pewna konwencja, daleka od klarowności, do jakiej zazwyczaj aspirują media. W wielu gazetach i portalach internetowych na całym świecie wprowadzono praktykę rozpoczynania artykułu od krótkiego podsumowania faktów: „Brygadzista przesłuchiwany w sprawie zeszłorocznej tragedii we włoskiej fabryce ACME zeznał, że dzień przed wypadkiem opuściła go żona”. W ten sposób zaczynają swoje teksty również niektóre z włoskich gazet i portali, przede wszystkim portal ekonomiczny Il Sole-24 Ore, jednak większość miejscowych mediów wciąż sięga po tak zwany klimatyczny wstęp.

Włoska relacja z tego samego przesłuchania może się rozpocząć na przykład od opisu muchy unoszącej się nad głową sędziego — owad jest metaforą wątpliwości, jakie nagromadziły się w danej sprawie, i będzie zręcznie wplatany w dalszą część tekstu. Dziennikarz może również zacząć od rekonstrukcji wypadku, opartej w takim samym stopniu na faktach co na niepotwierdzonych przypuszczeniach: „W tę tragiczną środę, wysiadając z autobusu pod fabryką ACME, Luigi Rossini nie skupiał się na problemach nękających od miesięcy jego linię produkcyjną. Rozmyślał o kobiecie. Bardzo ważnej kobiecie. Swojej żonie”. Czytelnik ma poczuć, że opowiedziano mu historię. Często jest to pasjonująca, doskonale napisana i zabawna historia, ale wciąż tylko „historia”.

Włoscy dziennikarze z niechęcią odnoszą się także do konieczności podawania faktów niezbędnych czytelnikowi, który chciałby sobie wyrobić własną opinię na temat wypowiedzi jakiegoś polityka. Miejscowi urzędnicy, jak zresztą na całym świecie, często plotą jakieś bzdury, aby osiągnąć własne korzyści. Przyjęło się, że jednym z zadań dziennikarzy jest sprawdzanie takich wypowiedzi pod kątem najnowszych statystyk i badań. Gdy premier mówi — tak jak niedawno we Włoszech — że w całej Europie nikt nie przeznacza większych środków na edukację niż jego rząd, można by się spodziewać, że autor relacji skorzysta z ogólnodostępnych danych i dopisze akapit wyjaśniający, że Włochy wydają na szkolnictwo tylko odrobinę więcej, niż wynosi europejska średnia. Są włoscy dziennikarze, którzy tak właśnie zrobią, ale nie jest to normą i uchodzi wręcz za nietaktowne zachowanie. W końcu premier, jak każdy normalny człowiek, ma prawo do swojej verita. Rzecz jasna, jego Włoski system prawny i tak wydaje się bardziej przejrzysty niż sposób wprowadzania i egzekwowania prawa. Zacznijmy od tego, że we Włoszech działa pięć niezależnych służb policyjnych. Poza policją państwową (Polizia di Stato) mamy uzbrojonych karabinierów oraz urzędników podatkowych (Guardia di Finanza) zajmujących się ściganiem oszustw, tropieniem nielegalnych dochodów oraz patrolowaniem wód przybrzeżnych. Do tego dochodzą strażnicy odpowiedzialni za transport i pilnowanie więźniów (Polizia Penitenziaria) oraz leśnicy patrolujący lasy i parki narodowe (Corpo Forestale dello Stato). Oprócz nich w całym kraju działają dziesiątki regionalnych i miejskich służb policyjnych. Ogólnie rzecz biorąc, włoskie siły porządkowe zatrudniają więcej osób niż policja jakiegokolwiek innego państwa Unii Europejskiej*, co oczywiście jest źródłem nieustających sporów o kompetencje, ciągłej rywalizacji i sporego zamieszania. Podobnie wygląda sytuacja z włoską biurokracją. Według badań przeprowadzonych na zlecenie krajowego zrzeszenia rolników (Confederazione Italiana Agricoltori) załatwianie czasochłonnych formalności i wypełnianie druczków zajmuje przeciętnemu Włochowi dwadzieścia dni w roku. Jeszcze do niedawna Włosi co roku musieli od nowa wyrabiać paszporty. Dziś wystarczy, że raz na dwanaście miesięcy zakupią znaczek przedłużający ważność dokumentu. Według pewnej teorii rozbudowana biurokracja to narzędzie zapobiegające korupcji. Wierzy się, że można dzięki temu powstrzymać łapówkarstwo oraz wzajemne przysługi. Tak właśnie tłumaczy się istnienie legendarnie wręcz zagmatwanych struktur polityczni oponenci również mają własną verita i mogą zaprzeczyć twierdzeniom premiera, media zaś skrupulatnie o tym doniosą. Jednak to czytelnik musi podjąć decyzję, której ze stron przyzna rację.

Można powiedzieć, że dzięki temu włoscy dziennikarze wyprzedzili rewolucję medialną, która przyszła wraz z internetem. W odróżnieniu od swoich kolegów na całym świecie nigdy nie pełnili funkcji „dostarczycieli informacji”, a przynajmniej nie w takim stopniu, jak jest to powszechnie przyjęte. Problem w tym, że tego typu podejście pozwala politykom i różnym grupom interesów na bezkarne wywinięcie się z nawet najbardziej bezczelnych kłamstw.

Mogliśmy to zaobserwować na przykład w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku przy okazji doniesień o „wydalaniu” nielegalnych imigrantów. W odpowiedzi na rosnącą falę afrykańskich, azjatyckich i południowoamerykańskich uchodźców docierających do południowej Europy kolejne włoskie rządy uspokajały społeczeństwo za pomocą statystyk pokazujących, jak wielu imigrantów wydalono w ostatnim miesiącu czy roku. Jednak gdy z upływem czasu na ulicach włoskich miast pojawiało się coraz więcej ciemnych lub śniadych twarzy, ludzie zaczęli podejrzewać, że władza nie mówi im wszystkiego. Tymczasem media aż do końca dekady utrzymywały w tajemnicy mechanizm „wydalenia”. Dopiero wtedy okazało się, że nielegalni imigranci faktycznie otrzymywali nakaz opuszczenia kraju, ale nic ponadto. Gdyby złapano ich kolejny raz, groziło im więzienie, ale dopóki tak się nie stało, mogli śmiało czekać na jedną z wielu amnestii albo przenieść się do innego kraju Unii Europejskiej, w którym ich status byłby bardziej nieokreślony.

Podobnie jak politycy na całym świecie, włoscy ustawodawcy mieli świadomość, że kraj nie może funkcjonować bez imigrantów. Przyznawali to w prywatnych rozmowach. Wskaźnik przyrostu naturalnego we Włoszech jest dramatycznie niski, dlatego aby utrzymać wzrost gospodarczy i funkcje państwa opiekuńczego, a zwłaszcza system emerytalny, Włochy potrzebowały napływu zagranicznych pracowników. Jednak politycy musieli myśleć również o swoich wyborcach, wśród których sprawa imigrantów, zwłaszcza nielegalnych, budziła liczne kontrowersje. Istniejące jedynie na papierze „nakazy opuszczenia kraju” wydawały się najlepszym rozwiązaniem. Zgodnie z tym, co powiedział kiedyś Romano Prodi (i nie było w tym zbyt wielkiej przesady), „we włoskiej debacie politycznej ciężko odróżnić prawdziwe, przemilczane problemy od urojonych przeszkód, podlegających zaciekłym dyskusjom”.

Kiedy w 2011 roku Włochy znalazły się na skraju katastrofy gospodarczej związanej z kryzysem w strefie euro, były redaktor „The Economist” Bill Emmott opublikował w dzienniku „La Stampa” artykuł, w którym wyrażał spore zaskoczenie liczbą mitów powtarzanych w dyskusjach o ekonomii. Przypominał, że jest to przecież dziedzina, w której bardzo łatwo można sprawdzić wszystkie fakty. Problem dotyczył nie tylko polityków; pocieszające bzdury na temat lokalnej gospodarki wygłaszali także najważniejsi przedstawiciele świata finansów, biznesmeni i urzędnicy państwowi. Wciąż powtarzano, z bezgraniczną wręcz pewnością, że Włochy są drugim największym eksporterem w Unii Europejskiej (choć kraj spadł na piątą pozycję); że Włosi mają największe oszczędności w Europie (choć wyprzedzili ich Niemcy i Francuzi); a co najgorsze, wmawiano ludziom, że skutki kryzysu na południu są równoważone przez wzrost gospodarczy na północy kraju. Prawda była zaś taka, że Mezzogiorno przez ostatnią dekadę rozwijało się o wiele lepiej niż regiony środkowe i północne.

Jeszcze groźniejsza była bajeczka, według której gigantyczne włoskie zadłużenie, sięgające 120 procent PKB, miało być wewnętrznym problemem Włochów. Nikt nie podważał twierdzenia, że rząd ma w ręku większość obligacji, choć to również okazało się kłamstwem. Niemal połowa włoskiego długu znajdowała się w rękach zagranicznych wierzycieli. Istniało spore zagrożenie, że niestabilna włoska gospodarka wywoła kryzys na skalę ogólnoeuropejską, a może i ogólnoświatową. Jednak Włosi rzadko mogli o tym usłyszeć.

Każdy, kto miał okazję uczestniczyć we włoskim procesie sądowym, mógł zauważyć bez trudu, że tu również obowiązuje zasada uprzejmości i niepodważania cudzych zeznań. Jedną z najsłynniejszych spraw w dziejach włoskiego wymiaru sprawiedliwości był proces amerykańskiej studentki Amandy Knox i jej włoskiego chłopaka Raffaele Sollecita, oskarżonych o zabójstwo współlokatorki Amandy, Meredith Kercher, pochodzącej z Wielkiej Brytanii. Proces, podczas którego oskarżenie utrzymywało, że ofiara zginęła w wyniku brutalnej, dziwacznej zabawy erotycznej, zakończył się surowymi wyrokami dla obojga oskarżonych. Jednak po jego zakończeniu — jeszcze przed wniesieniem apelacji — sądowi eksperci ponownie przejrzeli materiał dowodowy, na którym opierało się oskarżenie, a zanim sprawa znów trafiła na wokandę, na ławie oskarżonych znaleźli się nie tylko młodzi sprawcy, ale również włoski wymiar sprawiedliwości i metody śledcze stosowane w przypadku poważnych przestępstw.

Zainteresowanie tą sprawą było tak wielkie, że finałową rozprawę apelacyjną, toczącą się w ozdobionej freskami podziemnej Sali sądu w Perugii, śledziła widownia z całego świata. Tym większe zaskoczenie budził sędzia, który ani razu nie przerwał przemawiającemu adwokatowi, choć ten powtarzał kłamstwa całkowicie zdyskredytowane w trakcie wcześniejszych przesłuchań. Każdy z prawników miał swoją verita i należało im umożliwić jej wygłoszenie. Jak w takiej sytuacji sędziowie przysięgli mieli zadecydować, co jest prawdą? Można jedynie zgadywać. A tuż po zakończeniu procesu przewodniczący trybunału sędziowskiego oznajmił w wywiadzie, że była to sprawa, której nie sposób rozwiązać.

„Wydaliśmy wyrok uniewinniający na podstawie prawd ustalonych w trakcie procesu” — wyjaśniał. „Faktyczny przebieg wydarzeń pozostaje zagadką, być może wszystko wyglądało inaczej”. Nawet Lewis Carroll nie ująłby tego lepiej.

Czasem mam wrażenie, że druga część komentarza: „Faktyczny przebieg wydarzeń pozostaje zagadką, być może wszystko wyglądało inaczej”, powinna zostać wyryta w marmurze i ustawiona na cokole gdzieś w centrum Rzymu. To właśnie dlatego, że każdy ma prawo do wygłoszenia swojej verita, kluczowe momenty we współczesnej historii Włoch spowija gęsta mgła wzajemnie sprzecznych relacji.

 
Wesprzyj nas