Wyrazisty, przejmujący i prawdziwy głos nastolatków spisany przez Linn Skåber, z niezwykłymi ilustracjami Lisy Aisato. Nie sposób przejść obok niego obojętnie, bez względu na to, czy mieszkasz w Oslo, czy w Rzeszowie.


Mam wianuszek wągrów wokół nosa i krosty (…). Mam chorobliwie duże stopy (…). Jestem hałaśliwy, kiedy pragniesz ciszy, i milczący, kiedy chcesz porozmawiać. Jestem nieprzewidywalny, gburowaty i zmęczony (…). Jestem cały przepełniony pogardą, złością, frustracją i pytaniami (…).

Właśnie rodzę się jako nastolatek.

I nagle, z dnia na dzień, najlepsza przyjaciółka, stara drewniana klacz, Stella, nie jest już symbolem wolności, ale staje się powodem wstydu. Pociąg, którego trasa i los pasażerów zależały kiedyś wyłącznie ode mnie, ma trafić w poklejone słodyczami łapy znienawidzonego małego trolla. A Pernille, ta Pernille, którą znałem od przedszkola, wydaje się odległym i obcym motylem, więc postanawiam trzymać z chłopakami. Teraz ona płacze.

Gdyby tylko wiedziała, jak bardzo się bałem, że jej skrzydła nagle mi ją odbiorą.

“Młodość. Wyznania nastolatków” to opowieści o małych i dużych rozterkach. O zmaganiach w okresie dojrzewania z wyolbrzymionymi drobnostkami i całkiem realnymi problemami, zmianami wymaganiami oraz oczekiwaniami, z którymi młodzież styka się na co dzień. To wołanie, które przypomni dorosłemu czytelnikowi, że to, co dziś zdaje mu się łatwe, bywa cholernie trudne.

To głośne YA, które pomoże ci być sobą. A jeśli jesteś już za stary, sprawi, że lepiej zrozumiesz swoje nastoletnie dziecko, sąsiada, ucznia.

***

Linn Skåber weszła w świat ludzi młodych, pełna wdzięczności, że została tam przez nich dopuszczona. Efektem jej czułej, zaangażowanej, totalnej obecności jest ta książka. I powiem Wam, że jest to efekt wybitny. Ujęte w cudowną literacką formę wyznania młodych ludzi, będące nierzadko pojedynczymi zdaniami, przeplecione niesamowitymi ilustracjami, czynią tę książkę dziełem, które zapiera dech i – na szczęście – odejmuje mowę.
Przemek Staroń, psycholog, edukator, autor książek, Nauczyciel Roku 2018

Wspaniała! Zazdroszczę autorce pomysłu, ucha, rozmówców. Wyszła jej rzecz piękna, czuła, mądra. A przecież tak trudno jest uchwycić, czym jest dorastanie i głos dorastających. Złoto!
Justyna Suchecka, dziennikarka TVN, autorka książek o młodzieży

Linn Skåber
Młodość. Wyznania nastolatków
Przekład: Milena Skoczko-Nakielska
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 18 maja 2022
 
 

WSTĘP

Nie­ła­two być w okre­sie prze­ło­mu, zmian, prze­me­blo­wa­nia.
Bo wła­śnie tak może się czuć na­sto­la­tek. Jak­by ktoś prze­me­blo­wał mu po­kój bez jego wie­dzy i zgo­dy. Cho­ciaż o to nie pro­sił.
Nie­spo­dzie­wa­nie wszyst­ko jest dla cie­bie nie­zna­ne, zu­peł­nie inne, a ty sto­isz, roz­glą­dasz się po tym no­wym po­ko­ju i my­ślisz: Skąd ta na­gła zmia­na? Co tu się wy­da­rzy­ło? Za­baw­ki, emo­cje, po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa, zna­jo­me za­pa­chy. Gdzie się po­dzia­ły? Czy to jest moje?
Bo po­kój, w któ­rym sto­isz, jest wy­peł­nio­ny faj­ny­mi mło­dzie­żo­wy­mi me­bla­mi, blu­za­mi z kap­tu­rem, pod­pa­ska­mi, gło­śni­ka­mi, a na no­wej faj­nej ka­na­pie, któ­ra za­stą­pi­ła sta­re łóż­ko pię­tro­we, być może sie­dzą twój przy­ja­ciel lub przy­ja­ciół­ka z dzie­ciń­stwa, któ­rych nie po­zna­jesz, bo mają za­rost albo pier­si, po­nie­waż zmie­ni­li się tak bar­dzo jak ty. I my­ślisz so­bie: Gdzie są moje plu­sza­ki? Od­kąd in­te­re­su­ję się faj­ny­mi gło­śni­ka­mi? Mie­siącz­ką? Kim jest ta oso­ba na ka­na­pie? To mój daw­ny po­kój? I kim w ogó­le je­stem?
Nie­któ­rzy to lu­bią: zmia­ny, po­czą­tek, na­pię­cie i to, co nie­zna­ne. Inni my­ślą o tym jak o koń­cu dzie­ciń­stwa, o czymś trud­nym, bo­le­snym, a może na­wet prze­ra­ża­ją­cym.
Część na­sto­lat­ków uwa­ża, że mło­dość jest peł­na cie­ka­wo­ści świa­ta, ak­cji, mi­ło­ści, żar­tów, eks­cy­ta­cji, przy­ja­ciół, im­prez i wy­bu­chów śmie­chu. Ale nie­któ­rym mo­gła­by wy­star­czyć po­ło­wa z tego.
In­nym okres do­ra­sta­nia daje moc­no w kość, za­nim jesz­cze na do­bre się za­cznie. Opi­su­ją ten czas sło­wa­mi ta­ki­mi jak sa­mot­ność, lęk, bez­bron­ność, strach, smu­tek i nie­zro­zu­mie­nie.
Czę­sto wszyst­ko po tro­chu.
Na­to­miast do­ro­śli czę­sto mó­wią, że to cie­ka­wy czas. Ła­two po­wie­dzieć, kie­dy czło­wiek stoi po dru­giej stro­nie i ma lep­szy ob­raz sy­tu­acji.
W pra­cy nad tą książ­ką wol­no mi było od­wie­dzać mło­dych lu­dzi w sa­mym środ­ku tego waż­ne­go eta­pu. To­wa­rzy­szy­łam im pod­czas spo­tkań w ka­wiar­niach, sie­dzia­łam z nimi w par­kach i na po­mo­stach, by­łam wpusz­cza­na do ich po­ko­jów i słu­cha­łam, co mają do po­wie­dze­nia o by­ciu na­sto­lat­kiem.
Oczy­wi­ście nie zdo­ła­łam cał­ko­wi­cie zgłę­bić te­ma­tu mło­do­ści. Prze­cież je­stem do­ro­sła i nie sta­nę się na po­wrót czę­ścią tego ta­jem­ni­cze­go spo­łe­czeń­stwa. Ale by­łam bli­sko na­sto­lat­ków, a oni otwo­rzy­li się przede mną, dla­te­go usły­sza­łam wie­le pięk­nych, wzru­sza­ją­cych, za­baw­nych i smut­nych hi­sto­rii o tym, jak im się żyje w prze­me­blo­wa­nych po­ko­jach.
Nie­któ­re tek­sty po­wsta­ły na pod­sta­wie zdań wy­po­wie­dzia­nych przez mło­dzież, inne sta­no­wią po­łą­cze­nie kil­ku róż­nych opo­wia­dań, jesz­cze inne opie­ra­ją się na uczu­ciach, o któ­rych mó­wi­li moi roz­mów­cy, a wie­le zdań to do­kład­ne cy­ta­ty.
Ma­te­riał ten na­da­je się do wy­sta­wie­nia na sce­nie, ale po­sta­no­wi­łam nie do­da­wać di­da­ska­liów. Na­sto­lat­ki mają dość fan­ta­zji, by zna­leźć wła­sne roz­wią­za­nia, je­śli tyl­ko tego za­pra­gną.
W cza­sie mo­jej mło­do­ści po­pu­lar­ny był film, któ­ry moż­na by opi­sać jed­nym zda­niem: By­cie mło­dym jest gów­nia­ne![1]. Dzi­siaj po­wie­dzie­li­by­śmy ra­czej: By­cie mło­dym może być wy­zwa­niem, albo: By­cie mło­dym może wy­ma­gać spo­ro wy­sił­ku, albo: By­cie mło­dym może być okrop­nie trud­ne, je­śli się o to w od­po­wied­ni spo­sób nie za­dba. Coś w tym sty­lu.
Uwa­żam jed­nak, że po­wie­dze­nie z lat osiem­dzie­sią­tych jest bar­dziej ade­kwat­ne. Prze­cież to two­je pierw­sze na­ro­dzi­ny po na­ro­dzi­nach. Lar­wa być może prze­obra­zi się w mo­ty­la, uro­cze żół­te kur­cząt­ko w nędz­ną nie­wy­ro­śnię­tą po­kra­kę, któ­ra chry­pi, za­miast ćwier­kać, i któ­rej nikt już nie uwa­ża za uro­czą, a mała pe­tar­da wy­strze­li gło­śno w su­fit albo za­mie­ni się w fa­jer­werk.
Dziec­ko sta­je się na­sto­lat­kiem.
 
Dzię­ku­ję, że do­pu­ści­li­ście mnie do sie­bie. Chęt­nie wró­cę.

sier­pień 2018
Linn Skåber

4. Dziew­czy­ny

Pra­wie ich nie po­zna­li­śmy po wa­ka­cjach. Dziew­czyn.
Uro­sły. O wie­le bar­dziej niż my.
Czę­sto jest tak, że po wa­ka­cjach wszy­scy je­ste­śmy dla sie­bie tro­chę nie­zna­jo­mi, ale po­tem do­dat­ko­we cen­ty­me­try, wa­ka­cje na po­łu­dniu Eu­ro­py, opa­le­ni­znę i dłu­gie grzyw­ki od­kła­da­my na miej­sce i roz­po­zna­je­my się w środ­ku.
Nie tym ra­zem.
Nie cho­dzi tyl­ko o to, że się wy­cią­gnę­ły.
Wy­glą­da­ły tak, jak­by wy­peł­ni­ły się od we­wnątrz i uro­sły we wszyst­kich kie­run­kach. Gwał­tow­na ma­te­ria ro­ze­pchnę­ła dziew­czy­ny ta­kie, ja­kie zna­li­śmy, i wy­peł­ni­ła je czymś no­wym i mięk­kim, a jed­no­cze­śnie twar­dym, nie­roz­po­zna­wal­nym i pra­wie do­ro­słym. Nie praw­dzi­wą do­ro­sło­ścią, tyl­ko taką te­le­dy­sko­wą.
Przy­szło mi do gło­wy coś dziw­ne­go: że nie moż­na się tego na­uczyć. Że to po pro­stu się dzie­je. Na przy­kład Per­nil­le, któ­rą zna­łem od przed­szko­la, któ­ra za­wsze cho­dzi­ła w kwie­ci­stych gu­mow­cach i po­pusz­cza­ła przy na­pa­dach śmie­chu, to zna­czy czę­sto, te­raz na­gle, zu­peł­nie na­gle stoi z rę­ka­mi nad gło­wą na środ­ku sali gim­na­stycz­nej i z po­wa­gą i dużą pew­no­ścią sie­bie wy­ko­nu­je ta­niec, któ­re­go nie umia­ła za­tań­czyć przed wa­ka­cja­mi.

Per­nil­le, któ­ra kie­dy mie­li­śmy po pięć lat, przez pia­nę w wan­nie po­py­cha­ła w moją stro­nę gu­mo­wą kacz­kę; Per­nil­le, któ­ra spa­ła na nie­prze­ma­kal­nym prze­ście­ra­dle i któ­ra po­wie­dzia­ła o tym tyl­ko mnie, po­nie­waż by­łem jej naj­lep­szym przy­ja­cie­lem (mo­czy­ła się do trzy­na­ste­go, może czter­na­ste­go roku ży­cia); Per­nil­le, któ­ra lu­bi­ła ser­wo­lat­kę z musz­tar­dą i roz­ma­wia­ła ze mną za po­śred­nic­twem pu­szek za­wie­szo­nych na sznur­ku mię­dzy na­szy­mi okna­mi.
Kie­dy na­uczy­ła się tego tań­ca? La­tem?
A może wca­le się go nie uczy­ła? Może za­wsze go umia­ła?
Prze­cież nikt nie uczy mo­ty­li, jak wy­do­stać się z ko­ko­nów. Po pro­stu się z nich uwal­nia­ją, jak­by po­tra­fi­ły to od za­wsze, roz­po­ście­ra­ją skrzy­dła i wy­glą­da­ją cho­ler­nie pięk­nie. Dziew­czy­ny też. Sam nie wiem. Może cho­dzą na taj­ne kur­sy „Zo­stań faj­nym mo­ty­lem w kil­ka ty­go­dni”?
Rzecz w tym… To było jak­by… To, co się sta­ło… To, co się wy­da­rzy­ło… Nie będę się uspra­wie­dli­wiał. Tyl­ko się wy­tłu­ma­czę. Okej? Okej. Sta­ło się to…

 
Wy­obraź­cie so­bie, że sala gim­na­stycz­na rów­nież nie przy­po­mi­na tej, do któ­rej by­li­śmy przy­zwy­cza­je­ni. Mia­no­wi­cie w cią­gu dnia to jest zwy­kła sala gim­na­stycz­na z gru­bym ma­te­ra­cem pod ścia­ną, dra­bin­ka­mi i zna­jo­mym za­pa­chem potu. Ale nie na kla­so­wych dys­ko­te­kach. Nie wie­czo­rem. Wte­dy pach­nie ina­czej. Jest ciem­no. Pod su­fi­tem wisi kula dys­ko­te­ko­wa. Dwie. Jed­na na sa­mym środ­ku, a dru­ga tro­chę da­lej. Pach­nie per­fu­ma­mi, ko­sme­ty­ka­mi do wło­sów i czymś, cze­go nie po­tra­fię do­brze opi­sać. Stra­chem? Nie, chy­ba nie… Może pod­eks­cy­to­wa­niem?
Jo­nas, Mo­ham­med i ja sto­imy w rogu sali gim­na­stycz­nej. Tu­taj jest stół przy­kry­ty pa­pie­ro­wym ob­ru­sem, a na nim leżą sło­necz­ne bu­łecz­ki[6], któ­re upie­kła mat­ka Jo­na­sa. Mniej wię­cej tu­taj. Stół stoi na ukos. Są tam rów­nież róż­ne na­po­je ga­zo­wa­ne i pla­sti­ko­we kub­ki, i chy­ba kil­ka mi­sek z chip­sa­mi i orzesz­ka­mi ziem­ny­mi. Nie pa­mię­tam do­kład­nie. Nie­waż­ne. W każ­dym ra­zie były sło­necz­ne bu­łecz­ki. To wiem. Lu­dzie sto­ją i roz­ma­wia­ją ze sobą. Ktoś mówi, że kil­ka dziew­czyn z B pró­bo­wa­ło la­tem al­ko­ho­lu, a Per­nil­le ob­ści­ski­wa­ła się z ja­kimś ko­le­siem z Ber­gen, ale nie wie­my tego na pew­no.
Gra gło­śna mu­zy­ka. Faj­na mu­zy­ka. Wspo­mi­na­łem, że sto­imy przy sto­le, w rogu sali?
Nie ma tu ro­dzi­ców. Szcze­rze mó­wiąc, cho­ler­nie faj­nie, że ich nie ma. Nie są nam już po­trzeb­ni. Wcze­śniej pil­no­wa­li, żeby każ­de z nas do­sta­ło pół­to­rej bu­łecz­ki i nikt nie roz­le­wał na­po­ju, i żeby nikt się nie kłó­cił, a je­śli już do­szło do kłót­ni, to jed­na z tych osób mu­sia­ła za karę wyjść do szat­ni. Tak za­ła­twia­li te spra­wy do­ro­śli.
Te­raz już nie są po­trzeb­ni. Ro­dzi­ce ko­goś z B i mat­ka Per­nil­le mają się zja­wić o dwu­dzie­stej i spraw­dzić, czy wszyst­ko w po­rząd­ku. Ale jest okej. Już nikt się nie kłó­ci o sło­necz­ne bu­łecz­ki.
Dziew­czy­ny na­wet ich nie tknę­ły. Wszyst­ko jest ja­kieś dziw­ne.
No więc sto­imy tu­taj. Chło­pa­cy.
Póź­niej przy­szło mi do gło­wy, że gdy­by­śmy wszy­scy trzej nie się­gnę­li jed­no­cze­śnie po bu­łecz­kę i na­pój w pla­sti­ko­wym kub­ku, może nie wy­glą­da­li­by­śmy tak idio­tycz­nie. Ale wte­dy o tym nie po­my­śle­li­śmy.
Tkwi­my tak z bu­łecz­ką w jed­nej i tym gów­nia­nym pla­sti­ko­wym kub­kiem w dru­giej ręce. To wy­glą­da­ło, kur­wa, tak jak­by­śmy świę­to­wa­li Dzień Kon­sty­tu­cji w przed­szko­lu. Mo­ham­med pró­bu­je się ko­ły­sać, na­wet nie­głu­pio, w takt mu­zy­ki. Naj­pierw nie­śmia­ło, a po­tem tro­chę ener­gicz­niej na boki. Moim zda­niem wy­star­czy.
Szep­czę do nie­go pół­gęb­kiem:
– Mo­ham­med, wy­lu­zuj.
– Hę?
Tań­czy da­lej. Nic, kur­wa, nie ro­zu­mie.
– Mo­ham­med, prze­stań. Nie mo­żesz stać spo­koj­nie?
A on na to:
– Spa­daj, dziew­czy­ny tań­czą, a je­śli…
– Nie. Nie. Nie. Stój spo­koj­nie! Za­ufaj mi. Stój spo­koj­nie.
Wciąż mnie igno­ru­je, więc mu­szę być bar­dziej sta­now­czy. Przez za­ci­śnię­te zęby mó­wię mu pro­sto do ucha:
– Tak, masz ra­cję, że dziew­czy­ny tań­czą. One tań­czą. A wiesz dla­cze­go? Bo la­tem cho­dzi­ły na taj­ny kurs opusz­cza­nia ko­ko­nu w Ber­gen, na któ­rym uczy­ły się ob­ści­ski­wać, tań­czyć, uśmie­chać i stać z rę­ka­mi w gó­rze. Ty nie. Ty by­łeś w Pa­ki­sta­nie z dziad­ka­mi. Ja­dłeś lody, któ­re za­fun­do­wał ci wu­jek, i prze­je­cha­łeś się na ro­we­rze z są­sia­dem. To, co tu wi­dzisz, nie wzię­ło się zni­kąd. Żeby się tego na­uczyć, trze­ba po­świę­cić całe wa­ka­cje. A wiesz, cze­go uczą na pierw­szej go­dzi­nie tego kur­su?
– Nie…
– Że ni­g­dy nie na­le­ży stać z bu­łecz­ką droż­dżo­wą w jed­nej i pla­sti­ko­wym kub­kiem z colą w dru­giej ręce i uda­wać, że tań­czy się do mu­zy­ki! A je­śli o tym za­po­mnisz, tak mó­wią na kur­sie, po­zo­sta­je ci tyl­ko mieć na­dzie­ję, że w po­bli­żu znaj­dzie się przy­ja­ciel, któ­ry przy­wo­ła cię do po­rząd­ku.
Mo­ham­med pa­trzy na sie­bie, po­tem na dziew­czy­ny i prze­sta­je się ko­ły­sać.
Wte­dy do ak­cji wkra­cza Jo­nas.
– Cześć, Per­nil­le!
Per­nil­le, Anna i Ma­ria od­wra­ca­ją się w jego stro­nę, nie prze­sta­jąc tań­czyć.
Jo­nas mówi da­lej:
– Ta­lent do tań­ca nie po­mo­że, kie­dy ma się roz­pię­ty roz­po­rek w spodniach, wiesz?
Per­nil­le kuca i na­gle od­zy­sku­je daw­ne ru­chy. Dziew­czę­ce, nie­po­rad­ne i roz­chi­cho­ta­ne. Jej ko­le­żan­ki też. Od­rzu­ca­ją gło­wy do tyłu i śmie­ją się, za­sła­nia­jąc Per­nil­le, któ­ra nie­udol­nie za­pi­na roz­po­rek. My też się śmie­je­my. Chło­pa­cy i dziew­czy­ny. Chło­pa­cy i dziew­czy­ny ze zwy­kłej sali gim­na­stycz­nej zno­wu się śmie­ją. Ra­zem.
Per­nil­le i Jo­nas sto­ją w dość du­żej od­le­gło­ści. Ręce na bio­drach. Pa­trzą na sie­bie. Ab­sol­went­ka kur­su opusz­cza­nia ko­ko­nu. Dłu­ga grzyw­ka. Mięk­ka. Twar­da.
– Dzię­ki, że mi o tym po­wie­dzia­łeś, Jo­nas. Ohyd­nie cho­dzić z roz­pię­tym roz­por­kiem. Ale wiesz, co jest ohyd­niej­sze?
Ci­sza.
– To, że sto­isz i ga­pisz się na moją cipę.
CZY TO MOŻ­LI­WE? Ona: ide­al­nie opa­no­wa­na. My: w to­tal­nej roz­syp­ce. Mu­sia­ła być naj­lep­sza w szko­le dla mo­ty­li. Je­ste­śmy ugo­to­wa­ni. Albo na od­wrót – zu­peł­nie su­ro­wi.

 
Wte­dy to się dzie­je. Nie wiem, dla­cze­go tak re­agu­ję. Chy­ba chcę na­pra­wić coś, cze­go nie da się na­pra­wić. Że­by­śmy od­zy­ska­li rów­no­wa­gę. Ro­bię krok do przo­du. I nie będę się uspra­wie­dli­wiał, nie będę się tłu­ma­czył, ale po­zwól­cie mi spró­bo­wać wy­ja­śnić…
To był ro­dzaj tę­sk­no­ty. Pró­ba po­now­ne­go zbli­że­nia się do dziew­czy­ny w kwie­ci­stych gu­mow­cach. Chcia­łem wy­trą­cić z rów­no­wa­gi nową dziew­czy­nę, żeby daw­na mała dziew­czyn­ka mo­gła się znów po­ja­wić. Żeby mo­gła się wy­czoł­gać z pew­ne­go sie­bie cia­ła, po­trzą­snąć kit­ka­mi i wy­buch­nąć śmie­chem.
Krok do przo­du.
– Per­nil­le?
– Tak?
– My­ślę, że Jo­nas nie ga­pił się na two­ją cipę. Może to za­pach mo­czu przy­cią­gnął jego uwa­gę do two­je­go roz­por­ka? Kie­dy czło­wiek mo­czy się w nocy i wciąż uży­wa wo­do­od­por­ne­go prze­ście­ra­dła, czuć od nie­go si­ka­mi.
Gdy­by tyl­ko się tak nie za­ru­mie­ni­ła. Gdy­by tyl­ko jej oczy nie za­szły łza­mi. Gdy­by tak na­gle nie za­mil­kła. Gdy­by się z tego za­śmia­ła. Gdy­by tyl­ko wie­dzia­ła, jak bar­dzo się ba­łem, że jej skrzy­dła na­gle mi ją od­bio­rą.
Dziew­czy­ny przede mną sta­ją się ciem­nym nie­bem na ho­ry­zon­cie, a bez­piecz­na gru­pa chło­pa­ków w rogu sali wła­śnie od­cię­ła moją linę. Nikt nie od­ho­lu­je su­kin­sy­na na ląd.
Sło­necz­na bu­łecz­ka, któ­rą trzy­mam w ręce, robi się wiel­ka i twar­da jak pił­ka do nogi. Na­gle je­stem ubra­ny w dzie­cię­cy zi­mo­wy kom­bi­ne­zon i mam ka­tar, ale Per­nil­le wciąż jest mo­ty­lem.
Je­dy­ne, o czym mogę te­raz my­śleć, to mat­ka Jo­na­sa. Dla­cze­go jej tu nie ma? Chcę, żeby przy­szła i po­wie­dzia­ła, ile bu­łe­czek mo­że­my zjeść i że za karę mu­szę iść do szat­ni i po­sie­dzieć tam przez pół go­dzi­ny
…albo przez rok.

 
Wesprzyj nas