W “Świecie Zofii” i pozostałych swoich książkach Jostein Gaarder zawsze zapraszał czytelników do refleksji nad istotnymi kwestiami. Nie inaczej jest w “Świecie według Anny”, jego najnowszej powieści, opowiadającej o nastolatce przerażonej przyszłością Ziemi.
Sny Anny były tak dziwne, że psycholożka z rodzinnej wsi dziewczyny zaleciła jej rodzicom umówienie wizyty u psychiatry w Oslo. Ona sama miała poczucie jakby wizje rodzące się w jej umyśle nie były jedynie wyobrażeniami, ale przekazem z przyszłości. A jednak psychiatra nie dopatrzył się żadnych objawów choroby psychicznej, gdy Anna wyznała w gabinecie: “boję się zmian klimatu spowodowanych przez człowieka. Boję się, że my, którzy żyjemy teraz, zniszczymy klimat i środowisko na naszej planecie, bo nie myślimy ani trochę o tych, którzy przyjdą po nas.” Jej sny, w których Nova – prawnuczka Anny, ma do jej pokolenia pretensje o to, że nie zatrzymało destrukcyjnych procesów, specjalista uznaje za uzasadnione obawy. I dodaje, że podobne myśli jego nękają także.
Ta powieść Josteina Gaardera w dorosłym czytelniku wzbudza żal i poczucie winy, choć ostatecznie rozpala też iskrę nadziei. Młode pokolenie odnajdzie w niej siebie, strach Anny jest ich strachem, którego nie można oswoić, dlatego, że jego źródło samo nie zniknie. Będzie coraz goręcej, będzie brakować wody, choć równocześnie jej poziom w oceanach podniesie się, zatapiając przybrzeżne miasta, rozpoczną się wielkie migracje, ponieważ wiele terytoriów całkowicie przestanie nadawać się do zamieszkania. I to ludzie będący dziś nastolatkami, jako pierwsi zmuszeni zostaną do poradzenia sobie z taką właśnie spuścizną po poprzednich pokoleniach. Nie dziwi więc, że wzbiera w nich bunt, pragnienie zmiany, a jednocześnie przerażenie. Tylko co można zrobić, skoro “chciwość jednak zazwyczaj nie martwi chciwych”, a to właśnie oni odpowiadają za bieżące i przyszłe zaburzenie równowagi ekologicznej na ziemi?
Współczesna Anna i jej wnuczka Nova z przyszłości na przemian opowiadają czytelnikowi o tym co czują i robią, w jaki sposób odnoszą się do zastanej rzeczywistości i jak szukają możliwości zmiany, działając na swoją miarę. Nova tęskni za bujną, zieloną i różnorodną planetą. Tak bardzo chciałaby ją odzyskać. Anna tu i teraz stara się nie poddać lękowi lecz działać.
Bohaterowie stworzeni przez Gaardera usiłują obmyślić odpowiednie sposoby ratowania planety, zwracając uwagę na fakt iż – aby były skuteczne – muszą one być zgodne z naturą ludzką. I to niekoniecznie z jej najbardziej chwalebną stroną. Skłonność do przechwałek, rywalizacji, niespecjalnie mądrych rozrywek – czy można je zaprząc do działania na rzecz ocalenia ekosystemów, powstrzymania zmian klimatycznych na ziemi?
Anna i jej nastoletni chłopak Jonas prześcigają się w rozmyślaniach na ten temat, zastanawiają się co należałoby zrobić, żeby przekierować uwagę opinii publicznej na istotne kwestie, jednocześnie nie pozbawiając ludzi rozrywki i zabawy, których tak szukają i na które nie szczędzą czasu ani pieniędzy. Te powieściowe pomysły są oczywiście dla czytelników zaproszeniem do samodzielnego poszukiwania rozwiązań. Być może pośród odbiorców „Świata według Anny”, kierowanego głównie do młodzieży, znajdzie się właśnie ta osoba, która wymyśli co zrobić, by zatrzymać postępującą katastrofę.■Agnieszka Kantaruk
Świat według Anny
Przekład: Iwona Zimnicka
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 13 lipca 2022
Kulig
Odkąd Anna sięgała pamięcią, rodziny z wioski w sylwestrowy wieczór urządzały kulig na letnie pastwiska w górach. Konie były wyczesane zgrzebłem i przystrojone na powitanie nowego roku, a do sań mocowano dzwoneczki i pochodnie rozjaśniające nocny mrok. W niektóre zimy trasę przygotowywano za pomocą ratraka, żeby konie nie zapadały się w sypkim śniegu, ale w góry wybierano się w każdego sylwestra, i to nie na nartach czy skuterach śnieżnych, tylko właśnie saniami. Bo owszem, święta Bożego Narodzenia miały swoją magię, lecz prawdziwą zimową baśnią był właśnie ten kulig.
W wieczór sylwestrowy wszystko wyglądało inaczej. Dzieci i dorośli bawili się razem, panowało ogromne zamieszanie i w ten jeden jedyny dzień w roku stawali się wielką rodziną. W ten sam wieczór opuszczali jeden rok i wchodzili w inny. Przekraczali niewidzialną granicę między tym, co już było, a tym, co dopiero miało nadejść. Szczęśliwego Nowego Roku! Dziękujemy za ten stary!
Anna uwielbiała wieczory sylwestrowe, chociaż nie bardzo potrafiła się zdecydować, co lubi najbardziej, czy drogę w góry, aby tam uczcić ostatni kawałeczek starego roku, czy też powrotną drogę w dół ku nowemu rokowi, kiedy jechała owinięta kocem w objęciach mamy, taty lub któregoś z pozostałych mieszkańców wioski.
Ale w sylwestra tego roku, kiedy Anna skończyła dziesięć lat, nie było śniegu ani na płaskowyżu, ani w dolinach. Mróz już dawno ściął okolicę, lecz oprócz niewielkich białych plam tu i ówdzie góry pozostawały bezśnieżne. Nawet potężny masyw górski wyrastający z płaskowyżu wznosił się bezwstydnie nagi pod otwartym niebem, rozebrany z białego zimowego płaszcza.
Wśród dorosłych poszeptywano coś o „globalnym ociepleniu” i „zmianach klimatu”. Anna zapamiętała te nowe określenia. Pierwszy raz w życiu zaczęła przeczuwać, że na świecie zapanował brak równowagi.
Ale w góry w sylwestra musieli się wybrać, lecz tego roku jedynym możliwym środkiem transportu okazał się traktor. Poza tym tradycyjna wizyta w górskich zagrodach miała się wyjątkowo odbyć w ciągu dnia, ponieważ bez śniegu na płaskowyżu sylwestrowa noc byłaby tak ciemna, że nie widzieliby nic na wyciągnięcie ręki. Nawet pochodnie w niczym by nie pomogły. Poza tym głupio by wyglądały na traktorze czy na przyczepie.
Dlatego w sylwestrowy poranek pięć traktorów wyruszyło w ślimaczym tempie w góry po porośniętym brzozami zboczu. Zabrano ze sobą dużo dobrego jedzenia i picia. Jest śnieg czy go nie ma – trzeba wznieść toast za nowy rok, no i trochę się zabawić na ściętych mrozem halach.
Tego roku rozmawiano nie tylko o braku śniegu. W okresie międzyświątecznym dwukrotnie zauważono w pobliżu gospodarstw dzikie renifery i żartowano, że to Mikołaj po dowiezieniu gwiazdkowych prezentów zapomniał zabrać swoje reny.
Anna zorientowała się jednak, że ta historia z reniferami ma w sobie coś niedobrego i niepokojącego. Dotychczas dzikie renifery nigdy nie zapuszczały się do wiosek. W jednym z gospodarstw próbowano nawet karmić takie przerażone zwierzę, a w gazecie pojawiły się zdjęcia z podpisem: „Dzikie renifery szturmują górskie wioski”…
W ostatni dzień grudnia konwój traktorów z przyczepami kierował się w góry. Na pierwszej przyczepie siedziała Anna wraz z gromadką innych dzieci. Im wyżej wjeżdżali, tym bardziej szklany wydawał się zmrożony krajobraz, a to oznaczało, że deszcz musiał padać tuż przed nadejściem mrozu, który skuł wszystko, co płynęło.
Na widok truchła zwierzęcia przy drodze traktory się zatrzymały. Okazało się, że to renifer, sztywny z mrozu. Któryś z mężczyzn wyjaśnił, że zwierzę padło z głodu.
Anna nie bardzo mogła to zrozumieć. Ale nieco później, gdy już dotarli w góry, zobaczyła, że cała okolica zamarzła. Z okowów mrozu nie dało się wyrwać żadnego kamyka, żadnej roślinnej resztki.
Dotarli do jeziora Breavatnet i tu pięć traktorów znów się zatrzymało, ale teraz kierowcy wyłączyli już silniki. Stwierdzono, że lód jest bezpieczny, więc i dorośli, i dzieci wybiegli na jezioro. Lód był przezroczysty i kolejne osoby nie posiadały się z radości, w miarę jak odkrywały, że mogą zobaczyć pstrągi pływające pod lodową pokrywą.
Na lód wyniesiono piłki, kije do gry w bandy i sanki. Anna jednak chodziła samotnie wzdłuż brzegu jeziora, oglądając zmrożoną roślinność. Widziała pokryte cieniutką warstewką lodu mech i porosty, krzewinki, bażyny i czarne owocki mącznicy, otoczone ogniście czerwonymi listkami. Wyglądało to prześlicznie, prawie tak, jakby znalazła się w szlachetniejszym, bardziej wyrafinowanym świecie niż jej własny. Zaraz jednak dostrzegła martwą mysz… Tuż obok drugą. A pod karłowatą brzózką leżał nieżywy leming. Wtedy Anna już wszystko zrozumiała i w jednej chwili zniknęła cała atmosfera baśni. Wiedziała przecież, że myszy i lemingi mogą przetrwać zimę w górach wśród krzewów i zarośli pod miękkimi kołderkami śniegu. Ale gdy śnieżnych kołderek brakuje, to trudno sobie poradzić, gdy się jest lemingiem albo myszą.
Anna uświadomiła sobie, dlaczego dzikie renifery zeszły w doliny. To nie miało żadnego związku z Mikołajem.
Doktor Benjamin
Sześć lat później Anna siedzi razem z rodzicami w starym domu z drewnianych bali. Na dworze już od wielu godzin jest ciemno, a tata zapalił chyba wszystkie świeczki, jakie miał do dyspozycji, i poustawiał je na półce nad kominkiem i na parapecie. Jest dziesiąty grudnia i tylko dwie noce dzielą ich od dnia, w którym Anna skończy szesnaście lat.
Rodzice siedzą na kanapie i oglądają telewizję, film kręcony na Oceanie Spokojnym, baśń dla dorosłych z epoki żaglowców. A może to jednak dokument o którymś z legendarnych osiemnastowiecznych kapitanów? Anna nie ma pewności, bo zerka na ekran tylko od czasu do czasu.
Siedzi przy stole, ledwie kątem oka patrząc na widoki oceanu pokazywane na ekranie. W ręku trzyma wielkie nożyce i wycina coś z gazet, których cały plik leży przed nią…
W sierpniu Anna zaczęła chodzić do pierwszej klasy liceum i już po kilku dniach w nowej szkole poznała Jonasa, który był o rok wyżej. Od razu się zaprzyjaźnili, przez kilka dni udawali zakochaną parę, aż w końcu sobie uświadomili, że rzeczywiście się w sobie zakochali.
Anna siedziała nad wycinkami z dużym kubkiem herbaty i uśmiechała się do siebie. Życie potrafi odmienić się tak nagle!
Ale na to, co stało się dziś, była jednak dobrze przygotowana. Dostała wreszcie stary pierścionek po ciotce Sunnivie! Od dawna wiedziała, że odziedziczy go w dniu swoich szesnastych urodzin. Samo wręczenie odbyło się jednak z dwudniowym wyprzedzeniem, ponieważ mama nazajutrz wyjeżdżała na konferencję. Całą rodziną zjedli uroczysty obiad, a na deser mama podała kupiony w cukierni tort marcepanowy ozdobiony czerwoną różą i dopiero po posiłku pierścionek z czerwonym rubinem został wyjęty ze starego etui na biżuterię i wręczony. Przez resztę wieczoru Anna miała ów drogocenny klejnot na palcu i szykując wycinki, zerkała na pierścionek cztery albo pięć razy na minutę.
Pierścionek miał z pewnością ponad sto lat, a niektórzy uważali, że nawet kilkaset. Ze starym klejnotem wiązało się ponadto mnóstwo ogromnie ciekawych opowieści.
W ramach prezentu na szesnaste urodziny Anna dostała również nowy smartfon, który był jej wielkim marzeniem. Chociaż spełnił jej oczekiwania, to jednak przyćmił go nieco ten wspaniały rodzinny klejnot. Ale Annie i tak trudno było pojąć, że wystarczy lekko dotknąć ekranu, a już ma dostęp do całego internetu.
Najdziwniejszy tej jesieni był jednak wyjazd do Oslo w połowie października. Ów rozdział życia Anny zaczął się nieco wcześniej tego roku.
Od dzieciństwa słyszała, że ma bujną wyobraźnię. Na pytanie, o czym myśli, potrafiła snuć niekończące się opowieści, lecz wszyscy uważali, że to czyni ją bogatszą. Minionej wiosny zaczęły się jednak pojawiać historie, które Anna odbierała jako prawdziwe i rzeczywiste. Miała wrażenie, że to przekaz z jakichś innych czasów albo nawet z innej rzeczywistości.
Wreszcie dała się namówić na kilka rozmów z psycholożką, które były kontynuowane też jesienią. Lekarka po pewnym czasie stwierdziła, że dobrze by było, aby Annę zbadał psychiatra w Oslo. Anna nie miała nic przeciwko temu, uważała, że nie ma się czego wstydzić, a badanie przez psychiatrę traktowała niemal jak zaszczyt.
Zażądała jednak, by pozwolono jej jechać bez rodziców, a Jonas zaraz się zaofiarował, że będzie jej towarzyszyć. Rodzice jednak pozostali nieugięci, uparli się, że któreś z nich musi jechać z młodymi. Kompromisowo stanęło na tym, że Anna pojedzie z Jonasem, ale również z mamą, pod warunkiem że mama w pociągu będzie siedziała w innym przedziale.
Wczesnym popołudniem we troje stawili się w Szpitalu Centralnym, gdzie Annie wyznaczono wizytę u psychiatry. Do gabinetu jednak nikt nie mógł z nią wejść, przynajmniej na początku. Anna zrozumiała, że mama potraktowała to jako wielką klęskę. Bardzo chciała uczestniczyć w tym badaniu duszy swojej córki, musiała się jednak pogodzić z siedzeniem w poczekalni razem z Jonasem.
Anna od pierwszej chwili polubiła doktora Benjamina. Miał jakieś pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat i długie szpakowate włosy związane w kucyk. W płatku jednego ucha nosił maleńką fioletowoniebieską gwiazdkę, a z kieszonki na piersi jego czarnej marynarki wystawał czerwony flamaster. Doktor miał żartobliwy błysk w oku i w trakcie rozmowy cały czas patrzył na Annę z zainteresowaniem.
Wciąż pamiętała jego pierwsze słowa wypowiedziane po przywitaniu i zamknięciu drzwi do poczekalni. Oświadczył, że mają dużo szczęścia, ponieważ nieoczekiwanie odwołano badanie wyznaczone tuż po wizycie Anny, dzięki czemu będą mogli spędzić razem więcej czasu.
Do pomalowanego na biało pokoju wpadało słońce, a przez okno Anna widziała czerwone i żółte liście na drzewach. W pewnym momencie rozmowy dostrzegła wiewiórkę biegającą w górę i w dół po sośnie.
– Sciurus vulgaris! – zawołała. – Czyli wiewiórka pospolita. Ale w Anglii już nie są wcale takie pospolite. Tam rudobrązową wiewiórkę wyparły amerykańskie wiewiórki szare.
Psychiatra zrobił wielkie oczy, a Anna pomyślała, że najwyraźniej zaimponowała mu swoją znajomością przyrody. W chwili, gdy doktor obracał się na krześle, żeby spojrzeć na wiewiórkę, Anna zauważyła zdjęcie pięknej kobiety. Stało na biurku w czerwonej ramce. Córka czy żona? Anna zdecydowała, że spyta, ale moment później doktor znów się obrócił, zasłaniając zdjęcie, i cała sprawa uleciała jej z pamięci.
Wcześniej zastanawiała się, jak się odbywa takie badanie psychiatryczne. Nie potrafiła sobie wyobrazić, w jaki sposób psychiatra zajrzy do jej głowy, ale wymyśliła, że przede wszystkim za pomocą jakiegoś specjalnego narzędzia optycznego uważnie obejrzy jej oczy, bo przecież oczy są zwierciadłem duszy. Poza tym doszła do wniosku, że doktor na wszelki wypadek spróbuje zajrzeć do wnętrza jej głowy przez uszy, nos albo usta, bo psychiatra to przecież lekarz, a nie tylko psycholog. Nie bardzo wiedziała, do jakiego stopnia wierzy w te swoje fantazje, krążyły jej po głowie trochę jak krótkie filmiki. Na poważnie bała się tylko, że doktor ją zahipnotyzuje, by wyciągnąć z jej duszy wszystkie tajemnice. Miała cichą nadzieję, że obejdzie się bez hipnozy, bo nie podobała jej się myśl o utracie kontroli nad sobą i wyjawieniu wszystkich tajemnic. Niech już lepiej ten psychiatra bardziej przyłoży się do użycia swoich narzędzi.
Ale oni po prostu rozmawiali! Doktor zadawał jej wiele interesujących pytań, rozmowa z czasem stała się tak luźna, że Anna odważyła się zadać kilka pytań również jemu. No bo jak to jest z doktorem? Czy jemu od czasu do czasu nie przychodzą do głowy jakieś intrygujące historie, którymi może się podzielić z otoczeniem? Czy zdarzało mu się również śnić, że jest kimś innym? I czy kiedykolwiek miał proroczy sen?
W końcu doktor Benjamin podsumował ich rozmowę.
– Anno – zaczął. – Nie widzę u ciebie żadnych oznak choroby. Masz niezwykle bujną fantazję i wręcz zadziwiającą zdolność wyobrażania sobie sytuacji, których nie przeżyłaś. Niekiedy może to być dla ciebie męczące, ale to nie choroba.
Anna również tak uważała. Już wcześniej była przekonana, że nie jest chora. Dla porządku przypomniała jednak, że czasami wierzy w swoje fantazje. Powiedziała, że odnosi wrażenie, jakby to, o czym myśli i co sobie wyobraża, było jej przekazywane, a nie powstawało w jej umyśle.
Doktor Benjamin pokiwał głową.
– Wydaje mi się, że rozumiem – powiedział. – Masz tak szaloną wyobraźnię, że to jakby na ciebie spływa, i nie możesz uwierzyć, że sama to wszystko wymyśliłaś. Ale fantazja to właściwość ludzka, którą w mniejszym lub większym stopniu ma każdy. Wszystkim nam przecież coś się śni, tyle że nie każdy rano następnego dnia pamięta, o czym. To właśnie w tym punkcie masz niewątpliwie wielki talent. Zabierasz ze sobą to, co ci się śniło w nocy…
Anna postanowiła wyłożyć wszystkie karty na stół.
– Ale jednocześnie mam niekiedy wrażenie, że te sny przychodzą do mnie z jakiejś innej rzeczywistości albo z innego czasu.
Psychiatra dalej kiwał głową.
– Również zdolność wiary w przeróżne rzeczy tkwi głęboko w ludzkiej naturze. Ludzie zawsze doświadczali kontaktu z siłami nadprzyrodzonymi, z bogami, aniołami czy przodkami. Niektórzy ponadto twierdzili, że na własne oczy widzieli istoty ze świata duchów bądź osobiście się z nimi zetknęli. Zdarza się, że ktoś potrafi intensywniej wierzyć w takie rzeczy niż inni. To tak jak ze wszystkimi różnicami między ludźmi. Są tacy, którzy pokonują innych w szachy czy w liczeniu w pamięci. A są i tacy, którzy pokonują prawie wszystkich pod względem wyobraźni czy wiary. Wśród tych być może Anna Nyrud zajmuje jedno z pierwszych miejsc.
Anna znów wyjrzała na światło słońca bawiące się wśród kolorowych liści na drzewach za oknem.
– Gdybyś natomiast wierzyła, że wszystkimi pszczołami i trzmielami w twoim ogrodzie steruje CIA, oraz w to, że te owady krążą wokół twojego domu wyłącznie po to, by cię szpiegować, to być może cierpiałabyś na poważną chorobę psychiczną.
– Skąd pan wie, że mam ogród? – przerwała mu Anna.
– Podobno kiedyś powiedziałaś swojej psycholożce, że wolałabyś nie spotkać renifera w swoim ogrodzie.
Anna się roześmiała.
– Ona nie miała pojęcia, o czym mówię. Ale bardzo kocham ten ogród. No i pszczoły…
– Tak?
– Pszczoły to natura, tak jak pan i ja. Oczywiście nie steruje nimi CIA, rządzą nimi ich własne geny. Poza tym uważam pszczoły za coś w rodzaju przedstawicielek Matki Ziemi.
– No właśnie – potwierdził mężczyzna z kucykiem. – A tego, co teraz mówisz, nie można nazwać szalonym wymysłem czy też, jak się to fachowo określa, „urojeniem”.
W trakcie rozmowy doktor Benjamin od czasu do czasu zerkał na monitor komputera. Teraz znów to zrobił, a Anna zrozumiała, że pewnie zagląda do obszernego raportu psycholożki z jej rodzinnej wioski. Spytał:
– Boisz się czegoś, Anno?
– Globalnego ocieplenia – odparła natychmiast.
Opanowany dotąd psychiatra lekko drgnął. Był ewidentnie doświadczonym lekarzem i tylko ten jeden jedyny raz tak go zaskoczyła udzielona przez Annę odpowiedź, że zareagował natychmiast:
– Co powiedziałaś?
– Chodzi mi o to, że boję się zmian klimatu spowodowanych przez człowieka. Boję się, że my, którzy żyjemy teraz, zniszczymy klimat i środowisko na naszej planecie, bo nie myślimy ani trochę o tych, którzy przyjdą po nas.
Psychiatra przez kilka sekund siedział zamyślony, zanim odpowiedział:
– To chyba realny lęk, którego niestety nie mogę zdjąć z twoich barków. Gdybyś wyznała, że boisz się pająków, sprawa przedstawiałaby się nieco inaczej. W takich wypadkach mówimy o fobii i wówczas można wdrożyć pewną terapię, na przykład stopniowo przyzwyczajać pacjenta do tego, czego się boi. Ale nie leczymy ludzi z lęku przed globalnym ociepleniem.
Anna spojrzała doktorowi Benjaminowi w oczy, potem znów zerknęła na gwiazdkę, którą nosił w uchu.
– Czy pan ma świadomość, ile miliardów ton dwutlenku węgla ludzkość wypuściła do atmosfery w ciągu zaledwie ostatnich dziesięcioleci?
Ku wielkiemu zdumieniu Anny psychiatra odpowiedział na to pytanie bez namysłu:
– Wydaje mi się, że obecnie w atmosferze jest o czterdzieści procent dwutlenku węgla więcej, niż było, zanim na poważnie zaczęliśmy spalać ropę, węgiel i gaz, wycinać lasy, a poza tym tak intensywnie uprawiać ziemię, jak robimy to dzisiaj. Równie wysoki poziom dwutlenku węgla w atmosferze był sześćset tysięcy lat temu, a przyczyną obecnego stanu jest emisja spowodowana przez człowieka.
Zaimponował Annie. Naprawdę niewiele osób zna się na takich kwestiach, mimo że są takie ważne. Pokazała doktorowi uniesiony kciuk, a potem powiedziała:
– W atmosferze już jest tyle gazów cieplarnianych, że nikt nie potrafi powiedzieć, jakie to będzie miało konsekwencje dla klimatu i środowiska na naszej planecie. A emisja nie ustaje…
Doktor Benjamin położył obie dłonie płasko na biurku przed sobą i przez sekundę albo dwie siedział nachylony do przodu, patrząc w blat, zanim znów podniósł wzrok na Annę. Wyglądał niemal na zakłopotanego.
– Bardzo się oddaliliśmy od tego, co jest moją specjalnością tu, w szpitalu, ale mogę ci się zwierzyć, że mnie również martwi całe to spalanie węgla i konsekwencje, jakie to może mieć dla życia na Ziemi. Chociaż właściwie te kwestie wcale nie są tak całkowicie pozbawione związków z psychiatrią…
Zawahał się, a Anna wtedy poprosiła:
– Niech pan mówi dalej, chętnie posłucham.
– Zadaję sobie pytanie, czy nasza kultura nie wypiera pewnych podstawowych prawd. Rozumiesz, co mam na myśli?
– Chyba tak. Uważamy, iż coś jest tak nieprzyjemne, że staramy się o tym zapomnieć.
– Otóż to.
Annie nagle przyszło coś na myśl. Nie miała pojęcia dlaczego, jakby coś po prostu wpadło jej do głowy z rzeczywistości innej niż ta, w której przebywała teraz. Usłyszała własny głos zadający pytanie:
– A co by pan powiedział, gdybym oświadczyła, że boję się Arabów?
Doktor się roześmiał.
– Zaproponowałbym, żebyś od czasu do czasu pobyła trochę z Arabami. Sądzę, że to byłaby najskuteczniejsza terapia.
– Fajnie…
– Ale mówiłem już, że nie leczymy pacjentów z lęku przed globalnym ociepleniem. Pytanie, czy nie powinniśmy raczej rozejrzeć się za czymś w rodzaju recepty na brak takiego niepokoju. Bo przecież nie możemy stopniowo oswajać tego zagrożenia, przeciwnie! Musimy starać się go pozbyć.
Anna przez cały czas miała wrażenie, że psychiatra rozmawia z nią jak z dorosłą, i bardzo jej się to podobało. Doktor uważał ją za osobę równą sobie. Trochę się jednak zdziwiła, kiedy pod koniec spytał, czy Anna należy do jakiejś organizacji zajmującej się ochroną środowiska. Nie spodziewała się takiego pytania w gabinecie lekarskim. No ale przecież sama zaczęła mówić o zmianach klimatu spowodowanych działaniami człowieka.
Odparła, że w jej wiosce nie ma żadnej takiej organizacji. Tam w zasadzie wszystko kręci się jedynie wokół szkoły i pracy, tuningowania samochodów i motocykli, no i oczywiście imprezowania i pijaństwa w weekendy.
– Ten młody człowiek, z którym tu przyszłaś, to może twój brat?
Anna się roześmiała.
– Nie, nie, to Jonas. To tylko mój chłopak.
Uważała, że zabrzmiało to wspaniale: „To tylko mój chłopak”.
Doktor śmiał się razem z nią.
– Czy Jonasa też zajmują kwestie klimatu?
– On jest już w drugiej licealnej i ma dużo fizyki, chemii i biologii. Może się sporo nauczyć o świecie.
– No tak, na pewno.
– Globalne ocieplenie to nie jest kwestia tego, co się uważa, tylko tego, co się wie. Albo ktoś się czegoś nauczył i zrozumiał, albo żyje w nieświadomości.
– Wydaje mi się, że masz całkowitą rację, Anno. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby mniej niż jeden procent ludzi w naszym kraju potrafił choć mniej więcej przedstawić kwestię równowagi obiegu węgla.
Annie serce podskoczyło w piersi. O tym całkiem niedawno rozmawiała z Jonasem. W dodatku w ostatniej, dziesiątej klasie podstawówki pisała pracę na temat globalnego ocieplenia.
– A pan potrafi? – spytała. – Potrafi pan omówić problem równowagi obiegu węgla?
I miły doktor od spraw duszy w trakcie wyłączania komputera i zbierania jakichś papierów z biurka zrobił Annie krótki wykład. Najpierw powiedział kilka słów o obiegu dwutlenku węgla w przyrodzie. Rośliny w procesie fotosyntezy czerpią dwutlenek węgla z powietrza i w ten sposób wiążą węgiel z żywymi organizmami, natomiast ten sam gaz jest uwalniany do powietrza w procesach oddychania zwierząt i rozkładu materii organicznej. Przez równowagę obiegu węgla doktor rozumiał przede wszystkim tę równowagę, jaka istnieje między tą ilością dwutlenku węgla, która przenika do atmosfery w wyniku wybuchów wulkanów, a tą, która ulega rozkładowi w wyniku działania pogody i wiatru, na koniec zaś zostaje związana w skorupie ziemskiej. Równowaga ta była niezachwiana przez wieleset tysięcy lat i ludzie na ten cykl nie mieli żadnego wpływu, nie musieli więc się tym przejmować.
– Również cały węgiel – ciągnął psychiatra – który przez miliony lat pozostawał zmagazynowany w ropie, węglu i gazie, był „zaparkowany”, czyli wyłączony z obiegu. Ale ta delikatna, cieniutka jak włosek równowaga…
Anna weszła mu w słowo:
– …tę delikatną równowagę zakłócili ludzie, spalając ropę, węgiel i gaz, a tym samym pompując dwutlenek węgla do atmosfery.
– Owszem, właśnie to zamierzałem powiedzieć. Chociaż ta ilość dwutlenku węgla, która zostaje uwolniona poprzez działalność człowieka, stanowi zaledwie ułamek tego, co jest w obiegu naturalnym, to jest nadwyżką, której przyroda nie ma czasu związać w skorupie ziemskiej. Przez to w atmosferze stale przybywa dwutlenku węgla.
– Ponieważ on się tam gromadzi – uzupełniła Anna.
– Otóż to. Wiesz to równie dobrze jak ja. Jeśli codziennie będziesz zjadała trochę więcej kalorii, niż twój organizm potrzebuje do utrzymania swoich funkcji, z czasem zaczniesz tyć. W taki sam sposób przybywa dwutlenku węgla w atmosferze.
– A przez to Ziemia coraz bardziej się ociepla. Im więcej dwutlenku węgla w atmosferze ziemskiej, tym jest cieplej. Zaczynają topnieć lodowce, co jeszcze pogarsza sprawę, ponieważ śnieg i lód odbijają większość światła słonecznego w przeciwieństwie do morza i skał. Przez to Ziemia jeszcze bardziej się nagrzewa…
– Właśnie tak jest. Ten proces nazywamy wzmacniającym sprzężeniem zwrotnym.
– …a może doprowadzić do rozmarznięcia wiecznej zmarzliny w tundrze. Wtedy do atmosfery uwolnią się metan i dwutlenek węgla. A metan to również intensywnie działający gaz cieplarniany, więc Ziemia dalej się będzie nagrzewać. W atmosferze przybędzie pary wodnej i zrobi się coraz cieplej. Przyjdzie kolej na lodowce Grenlandii i może na lód na Antarktydzie…
Doktor Benjamin uniósł rękę, a Anna zrozumiała, że psychiatra próbuje ją pohamować. Ona jednak nie mogła przepuścić takiej szansy na powiedzenie wszystkiego do końca:
– Efekt cieplarniany może kompletnie wymknąć się spod kontroli i średnia temperatura Ziemi w najgorszym razie wzrośnie o sześć albo nawet o osiem stopni. Wtedy może nawet cały lód na naszej planecie stopnieje i poziom mórz podniesie się o kilkadziesiąt metrów… W mitologii skandynawskiej istniało osobne słowo na to, co może się stać z Ziemią. Nazwano to ragnarök.
Doktor Benjamin wstał, żeby się pożegnać i odprowadzić Annę do drzwi. Zanim jednak je otworzył, zaproponował:
– A czy nie moglibyście we dwoje z Jonasem założyć organizacji zajmującej się ochroną środowiska, jakiejś ekogrupy? Mam na myśli takiego lokalnego rozzłoszczonego tygryska w waszej okolicy. To chyba najlepsza rzecz, jaką możesz zrobić, żeby zaradzić swojemu lękowi przed zniszczeniem klimatu. Tłumienie lęku jest na dłuższą metę niezdrowe. W końcu może zacząć pokazywać zęby, a mówię to znów jako psychiatra. Jeśli mam ci dać jakąś radę, to musi ona brzmieć: wyrzuć to z siebie! – Pogrzebał w kieszeniach i wręczył Annie swoją wizytówkę. – Dzwoń do mnie albo przyślij e-mail, jeśli będziesz chciała coś przedyskutować. Nie mam już w domu małych dzieci, więc będę się cieszył, jeśli się ze mną skontaktujesz.