“Kiedy umiera król” to debiutancka powieść fińskiej pisarki Eliny Backman, laureatki Elisa Kirja Book Award za najlepszy debiut 2020.


Saana, dziennikarka internetowa, została zwolniona z wyczerpującej i wypalającej pracy. Zamierza odpocząć i dojść do siebie spędzając lato u ciotki w małym miasteczku Hartola. Na miejscu zaczyna interesować się sprawą śmierci pewnej nastolatki sprzed kilkudziesięciu lat.

Jednocześnie w Helsinkach przechodzień znajduje ciało mężczyzny z wypalonym znakiem. Nad sprawą brutalnego morderstwa pracuje śledczy Jan Leino i jego zespół. Mimo wysiłków dochodzenie nie posuwa się do przodu. Jan obawia się, że sprawca rytualnego zabójstwa nie poprzestanie na jednej zbrodni.

Saana i Jan kontynuują prace nad swoimi sprawami do czasu, aż ich ścieżki się przetną.

***

Wciągająca niczym kryminały Camilli Läckberg.
Eeva-Kaarina Kolsi, dziennikarka „Ilta-Sanomat”

Fascynująca i zręcznie skomponowana całość z obietnicą kontynuacji.
„Helsingin Sanomat”

Elina Backman (ur. 1983) to mieszkająca w Helsinkach pisarka, z wykształcenia magister nauk humanistycznych i kulturoznawstwa. Pracuje także jako dyrektor kreatywna oraz copywriter w branży reklamowej. Kiedy umiera król to jej debiutancka książka, która otrzymała nagrody: Storytel Audio Book Award 2020 za najlepszą powieść kryminalną oraz Elisa Kirja Book Award za najlepszy debiut 2020.

Elina Backman
Kiedy umiera król
Przekład: Bożena Kojro
cykl: Saana Havas tom 1
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 13 października 2021
 
 


CÓRKI RZEKI
Har­tola 1989


One są Cór­kami Rzeki. Nad ranem prze­kra­dają się nad wodę, gdy kos gwiż­dże, a zie­mia jest wil­gotna i pulchna. Gęsta mgła unosi się nad ciemną rzeką i spra­wia, że wszystko wygląda magicz­nie. Ich ciała pokry­wają się gęsią skórką. Roz­bie­rają się i bro­dząc, docho­dzą na śro­dek rzeki, gdzie stoją nie­ru­chomo w ocze­ki­wa­niu na wez­bra­nie wody. Naj­pierw woda, a póź­niej mgła. Piją magiczny płyn z naczy­nia zro­bio­nego z kory, zawsze tę samą ilość, sto­jąc zawsze na tej samej skale. Potem skła­dają rzece dar. Ona żąda tego, co należy do niej. Cze­goś, co wcią­gnie w głę­binę. Ich dusze, ich czy­stość, prze­mil­czane tajem­nice. Kiedy ofiara zostaje zło­żona, tań­czą i cze­kają – aż szum rzeki się wzmoże i wiry nabiorą mocy, aż mgła osią­dzie ukrad­kiem na ich skó­rze, zasłoni ich piękno, któ­rego nie można zoba­czyć ani usły­szeć, tylko poczuć. Piją spie­nioną wodę, nasłu­chują dźwię­ków, oddy­chają głę­biej niż na lądzie. Czują się oczysz­czone. Chi­cho­czą, ponie­waż to jest ich tajem­nica. Cze­kają, cho­ciaż ich ocze­ki­wa­nie jest daremne. Mają nadzieję, a nadzieja ni­gdy nie jest próżna. Odda­lają się dopiero wtedy, gdy noc mija cał­ko­wi­cie, a sza­rość zamie­nia się w przej­rzy­sty pora­nek. Wtedy odcho­dzą i wie­dzą, że są speł­nione.
Że są Cór­kami Rzeki.

HAR­TOLA

Wrze­sień 1989


Harri Val­kama był pierw­szym klien­tem sklepu. Jak zwy­kle wziął z półki z pie­czy­wem chleb żytni, z chło­dziarki czer­wony kar­ton mleka, a z lady z wędliną dwie­ście gra­mów szynki. Wszystko odby­wało się zgod­nie z rutyną. Pro­wiant potrzebny pod­czas wyprawy na ryby, wcze­sny ranek i atmos­fera ocze­ki­wa­nia. Zanim pod­szedł do kasy, przej­rzał jesz­cze nagłówki w świeżo dowie­zio­nych gaze­tach, a potem zaczął łado­wać pro­dukty na taśmę.
– Na ryby? – spy­tała kasjerka.
– Wia­domo, że na ryby – odparł Harri i swoim zwy­cza­jem wło­żył zakupy wprost do prze­no­śnej lodówki.
– Chce pan para­gon? – upew­niła się kasjerka.
– Tylko jeśli mi panienka zano­tuje na nim swój numer tele­fonu – powie­dział i puścił do niej oko. Żar­to­wa­nie z kasjerką sta­no­wiło jego rytuał i opra­wiało dzień w jasne ramy. W skle­pie Harri nie­zau­wa­żal­nie sta­wał się żar­tow­ni­siem.
Była siódma dzie­sięć, gdy uru­cho­mił samo­chód i poje­chał w stronę rzeki Tainio­nvirta. Robiło się coraz jaśniej, pora­nek był cie­pły, wszystko wska­zy­wało na to, że będzie upał. Harri zosta­wił samo­chód przy dro­dze i resztę trasy poko­nał pie­szo. W jed­nej ręce trzy­mał jedze­nie i krze­sło, a w dru­giej wędkę i skrzynkę węd­kar­ską. Zatrzy­mał się w tym samym miej­scu co zwy­kle i ode­tchnął głę­boko. Posta­wił na ziemi skła­dane krze­sełko, obok prze­no­śną lodówkę i otwo­rzył skrzynkę. Jak zawsze naj­pierw wyjął z niej ulu­bioną przy­nętę i natych­miast wyobra­ził sobie nad­zwy­czajne połowy. Zegar poka­zy­wał wpół do ósmej, gdy wędka zanu­rzyła się po raz pierw­szy w wodzie. Jesienne słońce jarzyło się za drze­wami. Według węd­kar­skiego kalen­da­rza tego dnia połów powi­nien być obfity.
Powie­trze pach­niało zie­mią i koń­cem okresu wege­ta­cji. Sza­le­jące wio­sną sło­wiki dawno już uci­chły i cho­ciaż zapo­wia­dała się cie­pła let­nia pogoda, to lekki wiatr przy­wo­dził na myśl jesień. Harri Val­kama lubił ranki, gdy przy­roda budziła się wraz z nim na nowo do życia, a on tak naprawdę mógł być sam.
Mimo ocze­ki­wań ryba jed­nak nie brała. Zamy­ślony obser­wo­wał prąd rzeki, gdy coś zaska­ku­ją­cego przy­kuło jego uwagę. Tro­chę dalej, przy brzegu uno­siło się w wodzie zacze­pione o kawa­łek drewna jakieś tru­chło. Czy to sarna czy też inne duże zwie­rzę? Harri Val­kama czuł, że im dłu­żej się temu przy­gląda, tym bar­dziej jego cie­ka­wość rośnie. Oparł wędkę o pień brzozy i stą­pa­jąc powoli, poszedł wzdłuż brzegu, żeby mieć lep­szy widok.
Zbli­żyw­szy się do tam­tego miej­sca, przy­sta­nął. Teraz widział dokład­niej to, co wzbu­dziło jego zain­te­re­so­wa­nie. Wpa­try­wał się wstrzą­śnięty w tobo­łek przy­wo­łu­jący go do sie­bie. Białe koń­czyny, cienka czarna sukienka uno­sząca się na wodzie. Harri padł na kolana, gdy w końcu pojął, co znaj­do­wało się przy brzegu. W rzece koły­sało się przed nim białe, zesztyw­niałe w śmier­tel­nym uści­sku ciało. Zaha­czyło o korze­nie drzewa rosną­cego obok i prąd nie był w sta­nie zabrać go dalej. Cicho pły­nąca woda poru­szała deli­kat­nie młodą dziew­czyną, która leżała ple­cami do góry z twa­rzą zanu­rzoną w ciem­nej rzece. Oczy Har­riego mimo­wol­nie reje­stro­wały roz­ma­ite szcze­góły. Poma­lo­wane na czarno paznok­cie, meta­lowy pasek, czarna sukienka, gołe stopy. Włosy przy­po­mi­nały dry­fu­jące wodo­ro­sty.
Życie jest nie­spra­wie­dliwe. To była pierw­sza myśl, która przy­szła mu do głowy. Zamknął oczy, ale to, co ujrzał, już wypa­liło ślad pod jego powie­kami. Harri Val­kama od lat sta­rał się, żeby z jego ust nie padały prze­kleń­stwa, lecz teraz powró­ciły one niczym wście­kłe osy. To nie­uczciwe, że życie kogoś tak mło­dego wła­śnie się urwało. Cho­lera jasna, ale widok. Gdy pła­cił gmi­nie za kartę węd­kar­ską, wcale nie podej­rze­wał, że wyłowi z rzeki trupa. Nagle poczuł, że przy­roda go zdra­dziła. Myśl ta powoli prze­do­sta­wała się do jego świa­do­mo­ści. Uznał, że ota­cza­jące go piękno wcze­snej jesieni to tylko oszu­stwo, mamie­nie oczu. Wbrew swo­jej woli uczest­ni­czył w brzyd­kim, nie­na­tu­ral­nym przed­sta­wie­niu. Przed­sta­wie­niu, w któ­rym sce­no­gra­fia nagle się zawa­liła i odsło­niła zło, gołą śmierć. Harri Val­kama pod­niósł się z tru­dem z kolan i zdy­szany pobiegł w stronę swo­jego samo­chodu. Musi zna­leźć tele­fon i zadzwo­nić. Jak naj­szyb­ciej.

Część I


Środa, 12 czerwca 2019 / Hel­sinki
Saana otwiera oczy, ale pokój się koły­sze i kręci. Zaci­ska więc bły­ska­wicz­nie powieki i szybko zapada w drżący, płytki sen. Dwie godziny póź­niej budzi się cała spo­cona. Zegar poka­zuje wpół do jede­na­stej. Wstaje, wypija szklankę soku poma­rań­czo­wego, idzie do toa­lety, ale potem posta­na­wia wró­cić jesz­cze na chwilę do łóżka. Gdy w końcu budzi się wyspana, jest już trze­cia po połu­dniu. Pokój nie kręci się tak bar­dzo jak rano. Z głodu bur­czy jej w brzu­chu. Ostat­nio jadła trzy­na­ście godzin temu, a i wtedy były to tylko słone orzeszki w barze.
Teraz czas nie ma dla Saany zna­cze­nia. Nikt jej nie ocze­kuje. Nikt jej nie potrze­buje. Ale głód ma zna­cze­nie. Tak więc tego pierw­szego dnia na bez­ro­bo­ciu zama­wia przez apli­ka­cję Wolt pizzę.
Gdy jedze­nie wresz­cie zostaje dostar­czone, Saana ubrana w pomięty pod­ko­szu­lek, spe­szona z powodu wła­snego wyglądu otwiera drzwi ciem­no­skó­remu posłań­cowi, który ener­gicz­nie wci­ska jej do ręki pół­to­ra­li­trową colę, a z wnę­trza torby wydo­bywa gorące jesz­cze pudełko z pizzą.
Przez resztę dnia jej wzrok krąży mię­dzy pizzą a ekra­nem lap­topa. Saana pochła­nia różne seriale i nio­sącą pocie­sze­nie mar­ghe­ritę. Wła­śnie leci trzeci odci­nek dru­giego sezonu Docho­dze­nia. Wcią­ga­jący i dobry, cho­ciaż tro­chę ponury. Saana ogląda wszyst­kie odcinki jeden po dru­gim. Cie­szy ją to, że zna­la­zła ten serial dopiero teraz. Cze­kają ją jesz­cze dwa sezony ide­al­nego serialu kry­mi­nal­nego. Lin­den i Hol­der. Weł­niane swe­try Lin­den, jej ostry umysł i desz­czowe Seat­tle. Saana kocha filmy poli­cyjne, cho­ciaż łatwo się przy nich dener­wuje, bo za bar­dzo dzia­łają na wyobraź­nię. Uza­leż­niła się też od pod­ca­stów doku­men­tu­ją­cych praw­dziwe zbrod­nie, cho­ciaż cza­sem wpra­wiają ją one w przy­gnę­bie­nie. Dla­tego jej nie­zmien­nym fawo­ry­tem pozo­staje bez­pieczna przy­stań fil­mów kry­mi­nal­nych, kla­sy­ków lżej­szego kali­bru, czyli Poirot. Serial, który wpro­wa­dza w cał­kiem inny świat. Jakże miło jest prze­nik­nąć do sta­rej Anglii i spę­dzać czas w hote­lach i dwo­rach, jeść kola­cje, polo­wać, prze­cha­dzać się w ogro­dzie. Jedy­nie w fil­mach z Her­cu­le­sem Poiro­tem panuje pogodna atmos­fera, na którą ona mia­łaby teraz ochotę. Mor­der­stwo zda­rza się w nich czę­sto, ale detek­tyw roz­wią­zuje wszyst­kie zagadki. Widzowi pozo­staje tylko roz­ko­szo­wać się kra­jo­bra­zami, pała­co­wym wnę­trzem i w miarę moż­li­wo­ści wyła­wiać wska­zówki, kto zabił. Nie­stety Saana widziała wszyst­kie odcinki Poirota już kilka razy i bez trudu odga­duje albo pamięta, kto kiedy popeł­nił zbrod­nię. Docho­dze­nie jest o wiele bar­dziej wcią­ga­jące. To coś nowego i na zupeł­nie innym pozio­mie.
Saana włą­cza pauzę, aby pójść do toa­lety. Po dro­dze zerka na zewnątrz zza zasłon w salo­nie. Jest piękna sło­neczna pogoda, widoczne z okna brzozy cał­kiem pokryły się już liśćmi. Skra­da­jąca się ze wszyst­kich stron zie­lo­ność lata i tym razem ją zasko­czyła. Saana przez całą wio­snę prze­sia­dy­wała w biu­rze, wkle­pu­jąc pośpiesz­nie do kom­pu­tera wia­do­mo­ści do ser­wisu online. Przez te wszyst­kie lata na jej ekra­nie poja­wiały się infor­ma­cje o śmierci Davida Bowiego, wiru­sie Zika, a także liczne małe i nic nie­zna­czące plotki.
Pięć ćwi­czeń, które pomogą ci osią­gnąć pla­żowy wygląd.
Rzad­kie perły: dzie­sięć nie­do­ce­nia­nych obiek­tów tury­stycz­nych w Euro­pie.
Redak­torka robiła deskę codzien­nie przez trzy minuty – nie­sa­mo­wite wyniki po tygo­dniu!
Jelita to drugi mózg – pięć fak­tów doty­czą­cych brzu­cha.
Ułatw sobie codzienne życie – tutaj znaj­dziesz pięt­na­sto­mi­nu­towe prze­pisy na szyb­kie dania na cały tydzień.
Saanę śmie­szy, że przez tyle mie­sięcy ukła­dała nie­skom­pli­ko­wane prze­pisy kuli­narne, ale po sfo­to­gra­fo­wa­niu potraw nie sko­rzy­stała nawet z jed­nego. Deskę też robiła tylko przez tydzień. Tak naprawdę wyłącz­nie pra­co­wała. Liczyła znaki i słowa, stre­so­wała się ter­mi­nami, sie­działa przy kom­pu­te­rze, cza­sem tkwiła w redak­cji do późna. W domu była już wykoń­czona i nie miała ochoty na nic innego jak tylko leże­nie w łóżku i oglą­da­nie seriali Net­flixa lub HBO. Drobne domowe czyn­no­ści, takie jak pła­ce­nie rachun­ków czy odku­rza­nie i goto­wa­nie, wyda­wały się jej po całym dniu ponad siły. Teraz szare kłębki kurzu skra­dają się po drew­nia­nej pod­ło­dze, a z otworu na listy w drzwiach wypa­dają regu­lar­nie wezwa­nia do zapłaty. Czy to jest nor­malne? – zasta­na­wia się, poły­ka­jąc zachłan­nie następny kawa­łek pizzy. Wszy­scy znani jej ludzie uwa­żają, że to w porządku: mają dużo pracy i cią­gle się śpie­szą. Ale dokąd i po co? Przy­ja­ciele też przy­znają się do pośpie­chu, jakby był on czymś nad­zwy­czaj­nym. Pra­cują na naj­wyż­szych obro­tach i potem idą jesz­cze na siłow­nię. Nikt nie mówi, że jest przy­gnę­biony albo wyczer­pany. Cza­sem wie­czo­rami, gdy pra­wie wszyst­kie świa­tła były poga­szone, Saana, sie­dząc w pustym pomiesz­cze­niu, szu­kała w sieci oznak wyczer­pa­nia pracą i nie znaj­dy­wała nic, co nie paso­wa­łoby do jej stanu. Ogromne zmę­cze­nie, cynizm i niskie poczu­cie wła­snej war­to­ści zawo­do­wej. Przez całą wio­snę Saana wbi­jała wzrok w ekran i nawet nie zauwa­żyła, jak przy­roda przy­go­to­wy­wała się do lata. Naj­pierw spod śniegu wyj­rzał pia­sek, potem poja­wiło się kilka wędrow­nych pta­ków i kro­kusy. I nagle poja­wiło się lato. Zie­lone brzozy, sło­wiki i spa­ce­ru­jący w pod­ko­szul­kach ludzie. Oraz świa­tło.
Wró­ciw­szy z toa­lety, Saana znów sta­nęła przy oknie. Jaki to dzi­siaj jest dzień? Środa. A więc naprawdę była w ciągu aż do wtorku. W pracy poże­gnała się tylko z kil­koma oso­bami, ale to ozna­czało wię­cej alko­holu.
Gło­śny śpiew kosa sie­dzą­cego na podwór­ko­wym drze­wie roz­lega się aż w pokoju. Saana zamyka okno, aby wesoły świer­got nie popsuł duszą­cego i sza­rego nastroju spo­wo­do­wa­nego kacem. Docho­dze­nie, desz­czowe Seat­tle, pizza, zmę­cze­nie i nud­no­ści. Taka jest jej strefa kom­fortu. Wła­ści­wie to bez sensu oglą­dać na kacu eks­cy­tu­jący serial z mor­der­cami i tru­pami. Ale alter­na­tywy nie ma. Saana uwiel­bia Docho­dze­nie, serial spra­wia, że czuje się przy­tul­nie, ma wra­że­nie, że nie jest sama. Wła­sne przy­gnę­bia­jące myśli przy­krywa przy­jem­nie wcią­ga­jąca intryga.
Znów zjada kawa­łek pizzy. To już ostatni. Praw­do­po­dob­nie pochło­nęła tysiąc pięć­set kilo­ka­lo­rii. Tłu­ste jedze­nie wywo­łuje pra­gnie­nie, ale pokój już nie wiruje jej przed oczami. Leżąc na kana­pie z brzu­chem peł­nym pizzy, stwier­dza, że wszystko jest jed­nak w porządku. Cho­ciaż do wio­sen­nego wyczer­pa­nia doszły naj­pierw plotki o reduk­cji eta­tów, a potem złe wia­do­mo­ści, życie nie wygląda tak źle. Wszystko się ułoży.
Saana zerka na spa­ko­wane walizki sto­jące w przed­po­koju i przez resztę wie­czoru posta­na­wia się wyle­gi­wać. Jutro wyje­dzie z mia­sta na całe lato. Nie będzie kaca, tylko sport i medy­ta­cja. Spa­cery i zie­lone smo­othie. I to, co ludzie robią zazwy­czaj codzien­nie. Ale jesz­cze nie dzi­siaj. Uło­żyw­szy się wygod­nie pod zabra­nym z baru pola­ro­wym kocem, z zado­wo­le­niem włą­cza kolejny sezon serialu na Net­fli­xie. Nowy sezon w jej życiu zacznie się dopiero jutro.
Następ­nego ranka tylko lek­kie drże­nie rąk i pie­cze­nie w żołądku po zje­dze­niu całej pizzy przy­po­mi­nają, że miała kaca. Pro­ces docho­dze­nia do sie­bie trwa na ogół od jed­nego do dwóch dni. W pierw­szym dniu nad­ra­bia się nie­prze­spaną noc, eli­mi­nuje z orga­ni­zmu nad­mierną ilość alko­holu, zastę­pu­jąc tru­ci­znę pizzą i sło­dy­czami. W dru­gim dniu usuwa się duże ilo­ści tłusz­czu, soli i cukru, czemu towa­rzy­szy opu­chli­zna i chwi­lowy spa­dek nastroju. Oraz poczu­cie winy. Prze­spa­nie na kacu całego dnia mści się i zabu­rza rytm dobowy. Noc igu­any. Osta­tecz­nie przy­cho­dzi roz­draż­nie­nie – ni­gdy wię­cej takiego kaca. A potem trzeci dzień. Wszystko zostaje zapo­mniane i wyba­czone. Nowe życie, nowe obiet­nice, pokora i odzy­ska­nie formy. Ilu­zja, że ni­gdy nie będzie się już miało ochoty na wino. Siódmy dzień – pra­gnie­nie.

Saana stoi w kuchni, trzy­ma­ją fili­żankę z kawą i patrzy przez okno. Dzi­siaj świa­tło sło­neczne i śpiew pta­ków jej nie draż­nią. Otwiera iPada leżą­cego na stole kuchen­nym i klika na stronę inter­ne­tową Har­toli. „Jedyne kró­le­stwo w Fin­lan­dii”. Saanę to śmie­szy, ale zamiesz­czona infor­ma­cja nie jest żar­tem. Gmina Har­tola nazywa samą sie­bie kró­le­stwem, a na YouTu­bie znaj­duje się wideo pod tym tytu­łem. Saana naci­ska odtwa­rza­nie. Klip zro­biony w typo­wym suchym mar­ke­tin­go­wym stylu pre­zen­tuje zalety Har­toli. Uszczę­śli­wiona nowa miesz­kanka opo­wiada, jak myśląc o prze­pro­wadzce, zasta­na­wiała się, czy dosta­nie w skle­pie kozi ser. Naj­wy­raź­niej dosta­nie. Ale o tym film już nie mówi. Saana też się zasta­na­wia, jaka jest szansa na kupno tam rukoli czy peco­rino. W końcu dzięki apli­ka­cji Google Maps obli­cza dokładną odle­głość. Z Val­lili do Har­toli naj­szyb­ciej dotrze trasą liczącą sto sie­dem­dzie­siąt dzie­więć kilo­me­trów. Wła­śnie tak daleko zamie­rza uciec od doskwie­ra­ją­cych jej zwy­kłych zajęć. Od prze­peł­nio­nej stre­sem wio­sny, wypa­le­nia i nie­pew­no­ści. Postara się nie myśleć o nad­cho­dzą­cej jesieni. Prze­je­dzie sto sie­dem­dzie­siąt dzie­więć kilo­me­trów, uciek­nie od sie­bie i zacznie żyć w chwi­lo­wym sta­nie zawie­sze­nia. Zakoń­cze­nie umowy o pracę na czas okre­ślony zmusi ją do odpo­czynku w miej­scu, w któ­rym zawsze było jej dobrze.
Wkłada iPada do bocz­nej kie­szeni ple­caka. Wol­ność zaczyna się wła­śnie teraz. Gasi świa­tła w miesz­ka­niu, spraw­dza, czy wyłą­czyła eks­pres do kawy, zamknęła okna i dopływ wody do pralki, opróż­niła lodówkę i przy­go­to­wała wszystko na dwu­mie­sięczną nie­obec­ność. Rośliny donicz­kowe już dawno obumarły, udrę­czone zbyt rzad­kim pod­le­wa­niem. Saana nie może winić o to nikogo innego, ponie­waż mieszka sama. Wyciąga dwie duże walizki na klatkę scho­dową i rygluje drzwi. Na klatce czuć mie­szankę zapa­chów życia obcych ludzi. Wła­śnie zdra­dza ona, że jeden z sąsia­dów smaży mie­lone na lunch. Saana wpy­cha dwie wiel­kie, nie­prak­tyczne walizki do małej windy i nie­cier­pli­wie obser­wuje zmie­nia­jące się pię­tra. W końcu a siada z pod­sko­kiem na par­te­rze, a Saana spraw­nie odsuwa sztywną i skrzy­piącą kratę i otwiera drzwi zewnętrzne. Jest dopiero dwa­dzie­ścia po jede­na­stej. Jesz­cze zdąży na auto­bus, który odjeż­dża o dwu­na­stej.
Kie­rowca, nie śpie­sząc się, wita niskim gło­sem podróż­nych w auto­bu­sie eks­pre­so­wym jadą­cym przez Lahti i Har­tolę do Jyväskyli. Saana lubi podró­żo­wać auto­ka­rem, bo nie musi pro­wa­dzić. Może sobie pospać, poczy­tać lub pooglą­dać zmie­nia­jące się kra­jo­brazy, pobyć z myślami sam na sam. Do widze­nia, Hel­sinki, nie będę za wami tęsk­niła.
Na wyso­ko­ści Lahti wyciąga z torebki mały notat­nik i zaczyna wypi­sy­wać rze­czy, które zamie­rza zro­bić.
Lato w Har­toli – główne punkty
– bycze­nie się
– święty spo­kój
– żad­nych papie­ro­sów (no może kilka machów do kie­liszka wina albo piwa)
– żad­nego piwa (zbędny napój, wzdyma brzuch)
– skoń­czyć z obgry­za­niem paznokci
– jazda na rowe­rze i bie­ga­nie
– poziomki i czarne jagody nani­zane na źdźbło trawy (przy­naj­mniej jeden raz)
– zachwy­ca­nie się dro­bia­zgami (jak to zwy­kle robi się tylko za gra­nicą)
– ponowne odkry­cie pasji z mło­do­ści (a wła­ści­wie to prze­cież jestem na­dal cho­ler­nie młoda, więc cho­dzi o pasję z cza­sów, kiedy skoń­czy­łam dwa­dzie­ścia lat)
– sie­dze­nie na huś­tawce w ogro­dzie i drzemka za dnia na dwo­rze
– prze­glą­da­nie gazet i czy­ta­nie kry­mi­na­łów
– zapo­mnieć o stre­sie, odpo­czy­nek i spo­kój
– zro­bie­nie per­fum według prze­pisu z dzie­ciń­stwa (kwiaty bzu lub płatki róż w sło­iku)
– słu­cha­nie sta­rych prze­bo­jów
– pisa­nie

To ostat­nie jest wiel­kim marze­niem Saany. Chcia­łaby napi­sać coś wła­snego, na przy­kład udany kry­mi­nał. Pod­czas gdy jej zna­jomi czy­tają plot­kar­ską gazetę „Seiska”, ona skry­cie i nało­gowo prze­gląda cza­so­pi­smo „Alibi”.
Auto­bus odjeż­dża z dworca w Heinoli, a Saana na­dal wpa­truje się w listę. Nie ma na niej „nowej miło­ści” ani „męż­czyzn”. Lato bez męż­czyzn brzmi odprę­ża­jąco i jakby zna­jomo. Saana pamięta, że lata temu czy­tała powieść Siri Hustvedt pod tym samym tytu­łem.
Auto­kar zatrzy­muje się ze świ­stem na przy­stanku. Dwo­rzec auto­bu­sowy w Har­toli to nie­wielki budy­nek sto­jący w odda­le­niu od drogi głów­nej. Saana wysiada i czeka, aż kie­rowca otwo­rzy drzwi bagaż­nika. Uśmie­cha­jąc się, dzię­kuje mu za jazdę i wzro­kiem szuka zna­jo­mej postaci. Ubrana w let­nią sukienkę i weł­niany, się­ga­jący nie­mal ziemi płaszcz kobieta macha do niej ocho­czo spod ściany dworca. Inkeri, jej ciotka. Naj­lep­sza ze wszyst­kich ludzi na świe­cie. Saana jej odma­chuje.
– Jesteś jak twoja mama – mówi ciotka ze śmie­chem na widok dwóch wiel­kich wali­zek. – Zawsze musisz zabrać ze sobą pół domu.
Saana czuje prze­lotną tęsk­notę, ale wspo­mnie­nie matki natych­miast ula­tuje. Czy rze­czy­wi­ście jest w czymś do niej podobna? Jakaś mała jej część zawsze w niej będzie, mimo że matka już ode­szła. Ciotka wrzuca ener­gicz­nie walizki na tylne sie­dze­nia sta­rego gar­busa i wska­zuje sio­strze­nicy miej­sce obok kie­rowcy. Saana nawet nie zdą­żyła jej ostrzec, że w walizce znaj­dują się lap­top, iPad i inne kru­che urzą­dze­nia. Może i lepiej, gdyby się potłu­kły? Mia­łaby wtedy cał­ko­wity spo­kój.
Gar­bus pod­ska­kuje na żwi­ro­wej dro­dze, a Hel­sinki wydają się bar­dzo odle­głe. Znane z dzie­ciń­stwa budynki i pola śmi­gają za szybą. Saana otwiera okno i wysta­wia głowę. Pełen pyłu wiatr natych­miast ude­rza ją w twarz. Powie­trze pach­nie latem i nawo­zami. Żwir stuka o pod­wo­zie samo­chodu, a drobne kamyki odbi­jają się od kół i lecą na pobo­cze. Saana chowa głowę. Tu, w Har­toli, pomysł spę­dze­nia lata u ciotki zamiast w domu wydaje się naprawdę dobry. Zimne białe wino na scho­dach szopy, stare kobiece cza­so­pi­sma, plot­ko­wa­nie z ciotką i jej wspa­niałe potrawy. Saanie wydaje się, że nawet w samo­cho­dzie czuje zapach ognia roz­pa­lo­nego w sau­nie ogrze­wa­nej drew­nem. Lepiej jej będzie poza domem. W Har­toli bez­ro­bo­cie to jak urlop, odzy­ska­nie wol­no­ści. U Inkeri nie będzie musiała robić nic nie­po­trzeb­nego – prze­glą­dać szafy z odzieżą, zbie­rać ubrań na pchli targ, porząd­ko­wać piw­nicy, ukła­dać przy­praw na półce, szu­kać pracy i wymi­gi­wać się od niej, wycie­rać kla­mek albo trze­pać podu­szek i koł­der. W Har­toli będzie tylko odpo­czy­wała. Ode­śpi cały stres i pośpiech, z któ­rym musiała mie­rzyć się w redak­cji. Potem powoli odbu­duje swoje życie na nowo.

Środa, 26 czerwca / Hel­sinki
Jenna idzie ulicą Neit­syt­polku i zerka na komórkę. Nie jest pewna, czy pod­jęła roz­sądną decy­zję. Miała dzi­siaj tre­no­wać, a zaraz po pracy wybiera się na imprezę. Zega­rek poka­zuje, że jest dopiero za kwa­drans czwarta.
Jenna mija piękne kamie­nice i powoli wyła­nia się przed nią nie­bie­ście­jące morze. „Przyjdź choćby zaraz, będą też inni”, powie­dział Elias. I posta­no­wiła tak zro­bić. Po chwili sły­szy przy­tłu­miony śmiech zna­jo­mych. W kawiarni Maito­la­ituri sie­dzą udzia­łowcy firmy. Także Elias, który jest karie­ro­wi­czem i chce zostać wspól­ni­kiem, jedyna zna­joma osoba z biura. Jenna zatrzy­muje się, pro­mien­nie uśmie­cha i pod­cho­dzi do stołu. Męż­czyźni nie prze­ry­wają roz­mowy na jej widok. Jedy­nie Lars się odwraca i lustruje ją od stóp do głów. Pod wpły­wem tego spoj­rze­nia koszula wydaje się Jen­nie zbyt cienka, a spód­niczka za krótka, ale jest zado­wo­lona, że prze­brała się w odświętne ciu­chy. Dyrek­tor nie powi­nien mieć nic do zarzu­ce­nia jej wyglą­dowi zewnętrz­nemu. Ni­gdy nie wia­domo, co się wyda­rzy w letni wie­czór, więc Jenna trzyma w pracy zarówno ubra­nie do ćwi­czeń na siłowni, jak i top na imprezę.
– Panienka będzie tak miła i zaczeka – mówi Elias i rusza, by przy­nieść jej krze­sło od sąsied­niego stołu. Jenna przy­gląda się, jak pre­zes opróż­nia kie­li­szek.
– Ale pali – mówi ze śmie­chem i natych­miast nalewa wszyst­kim po jed­nym.
– No i co sły­chać? – pyta Elias i zachęca ją, by usia­dła przy nich. Jenna zasta­na­wia się, co robić. Przy stole są wyłącz­nie męż­czyźni. W prze­ci­wień­stwie do tego, co Elias dał jej do zro­zu­mie­nia, nikt „inny” się nie poja­wił. Są tylko ona i męż­czyźni.
– Czego nam jesz­cze bra­kuje! – krzy­czy Lars, recho­cząc.
Elias kiwa głową i rzuca na stół pudełko zapa­łek. „Fire – pomy­sły, które zapa­lają” – wid­nieje na nim napis. Jenna upija łyk szam­pana i rzuca okiem na Larsa, widząc, jak ten się upew­nia, czy w pudełku jest koka. Jest. I tym razem zapałki zostały wyrzu­cone, a w ich miej­sce wsy­pany biały sty­mu­lant. Lars unosi kie­li­szek i także kiwa głową. Elias odpo­wiada mu dys­kret­nie tym samym. Towar został dostar­czony i przy­jęty. Jenna zmie­nia pozy­cję, wierci się, nie czuje się czę­ścią towa­rzy­stwa. Gdzie, do cho­lery, są pozo­stali pra­cow­nicy biura?
Męż­czyźni kwi­tują kil­koma zda­niami pro­gnozę sprze­daży w dru­gim kwar­tale i prze­cho­dzą do waż­niej­szych tema­tów. Kola­cję zje­dzą na wyspie Klip­pan, w dobrze im zna­nej restau­ra­cji. Piękne mor­skie kra­jo­brazy i brzyd­kie toa­sty nawią­zu­jące do poprzed­nich popi­jaw. Po trzech butel­kach szam­pana i kilku piwach męż­czyźni się prze­krzy­kują. Silny mor­ski wiatr wywiewa jed­nak z ich wypo­wie­dzi to, co naj­gor­sze.
Jenna się roz­gląda. Cie­płe wie­czorne słońce spra­wiło, że wielu ludzi wyszło na spa­cer, wzdłuż mor­skiego brzegu prze­cha­dzają się zwy­czajni, trzeźwi wła­ści­ciele psów. Jenna znów patrzy w stronę stołu, ma ochotę się roze­śmiać. Czoło Larsa Sun­dina poczer­wie­niało jak ogień. Prze­kro­czył wiek średni, ale ma mocno opa­loną twarz i żenu­jącą fry­zurę mło­dego sur­fera. Jenna opróż­nia pierw­szy kie­li­szek. Stoły wokół powoli się zapeł­niają, lecz im nikt nie dotrzyma tempa.
Znaj­du­jąca się nad morzem kawiar­nia Maito­la­ituri znana jest z tego, że ludzie chcą się tu poka­zać. Miesz­kańcy Eiry spa­ce­rują obok z psami, a bie­ga­cze spraw­dzają mimo­cho­dem, kto sie­dzi w kawiar­nianym ogródku. Od czasu do czasu męż­czyźni pozdra­wiają jakie­goś prze­chod­nia, pokle­pują się po ple­cach, a ona odnosi wra­że­nie, że sie­dzi przy stole dla VIP-ów. Jej towa­rzy­sze są przy­zwy­cza­jeni do tego, że inni zwra­cają na nich uwagę. W dobrych i złych chwi­lach. Kilka żagló­wek cicho prze­pływa w tyle. Jenna przy­gląda się łodziom. Naj­lep­sze mie­siące na żeglo­wa­nie dopiero nad­cho­dzą. Gdy miesz­kała jesz­cze w domu rodzin­nym, dużo czasu spę­dzała na wodzie z rodzi­cami. Przez kilka szybko mija­ją­cych sekund Jenna czuje nie­okre­ślony smu­tek, tęsk­notę za morzem.
Przy sąsied­nim stole kie­lisz­kami trą­cają się trzy ele­ganc­kie kobiety. Jenna roz­po­znaje jedną z nich, to znana blo­gerka. Przez chwilę chcia­łaby żyć rów­nie bez­tro­sko jak ona, być taka piękna i popu­larna. Lars odcho­dzi na bok, żeby zapa­lić papie­rosa. On też pew­nie pro­wa­dzi bez­tro­skie życie. Mało jest takich jak on, któ­rzy mają wszystko w zasięgu ręki. Jenna pró­buje sobie przy­po­mnieć nazwi­ska tych kobiet, które przez ostat­nie lata uma­wiały się z Lar­sem, także tych inte­li­gent­nych. Wyglą­dem Lars nie zachwyca, ale może dobrze się z nim roz­ma­wia? W każ­dym razie jest cho­ler­nie bogaty. Jenna pozwala, aby Elias napeł­nił jej kie­li­szek aż po brzegi, i zerka na Larsa, który wpa­truje się w morze. Przez moment wyobraża go sobie jako uczci­wego i mniej wynio­słego czło­wieka. On też prze­cież był kie­dyś dziec­kiem, myśli i roz­ba­wiona sączy szam­pana.
– Ruszamy dalej – oświad­cza Lars, wró­ciw­szy z papie­rosa. Towa­rzy­stwo przy stole milk­nie, Lar­sowi nikt się nie sprze­ci­wia. Wie­czór jest zapla­no­wany z dokład­no­ścią co do minuty. Naj­pierw szam­pan w Maito­la­ituri, potem wyżerka na wyspie Klip­pan, a na koniec pry­watna impreza w salce dla VIP-ów w Teat­teri. Lars zapro­sił podobno wielu ludzi, Jenna też została wpi­sana na listę, tak jak obie­cał Elias.
Grupa roz­ba­wio­nych męż­czyzn przy­bywa o szó­stej na pomost, skąd odpły­wają łodzie na Klip­pan. Jenna, stu­ka­jąc obca­sami, stara się nadą­żyć za wszyst­kimi. Alko­hol już jej ude­rzył do głowy. Czuje się nie­zwy­cię­żona, choć dziw­nie chwiejna. Wła­śnie odpły­nął prom Silja Line. Masywna biała syl­wetka statku znika po chwili z portu. Lars sta­wia drew­nianą pałeczkę na słupku, dając tym samym znak, że cze­kają na trans­port. Męż­czy­zna w łodzi zacu­mo­wa­nej w przy­stani wyspy zauważa sygnał i natych­miast macha do nich, że już pod­pływa. Wszy­scy cze­kają, Jenna ma ochotę na papie­rosa. Wła­śnie wtedy dzwoni tele­fon.
– Okej, już tutaj jeste­śmy – mówi Elias i się roz­łą­cza. Po pię­ciu minu­tach na wybrzeże zajeż­dża tak­sówka i do grupy dołą­czają dwie dziew­czyny. Blon­dynka i bru­netka. Elias wita je rycer­sko i przed­sta­wia Lar­sowi. Ten długo je obej­muje, a potem pro­po­nuje łyk z pier­siówki wyję­tej z gór­nej kie­szeni mary­narki. Dziew­czyny uno­szą brwi, ale ocho­czo chwy­tają pła­ską butelkę. Akcjo­na­riu­sze milkną na chwilę, przy­pa­tru­jąc się, jak dwie deli­katne istoty poły­kają zbyt mocną wódkę, krzy­wiąc się i chi­cho­cząc. Jenna obser­wuje nagły zwrot akcji z otwar­tymi ustami, ale powstrzy­muje się od komen­ta­rza, który wła­śnie przy­szedł jej do głowy. Dziew­czyny są, ow­szem, młode, ale to nie lolitki.
Łódź pod­pływa, a Lars wpro­wa­dza do niej naj­pierw nowo przy­byłe. Jenna przy­gląda się im podejrz­li­wie, są śliczne, mocno uma­lo­wane, wypeł­niają prze­strzeń swoim chi­cho­tem, gdy chwie­jąc się, wcho­dzą po kolei do łodzi. Mini­spód­niczki i szpilki im w tym prze­szka­dzają. Jenna idzie ich śla­dem, także chwieje się na obca­sach i chwyta wycią­gniętą rękę Larsa. Ten prosi, by dziew­czyny usia­dły, i grzecz­nie pyta, co u nich sły­chać, jakby to miało jakieś zna­cze­nie. Jenna zaj­muje miej­sce na ławce, widząc głodne spoj­rze­nia męż­czyzn. Zasta­na­wia ją to. Dla­czego się tutaj zna­la­zła? Prze­cież pra­cuje w fir­mie. Spo­gląda na Eliasa z wyrzu­tem. Kolega macha do niej nie­mal ze zło­ścią, dając do zro­zu­mie­nia, żeby o nic nie pytała.
Kiedy wcho­dzą po scho­dach do restau­ra­cji, Jenna zatrzy­muje się i spo­gląda na brzeg morza i piękne niebo. Hel­sinki. Wszy­scy znik­nęli już w środku poza Elia­sem i Lar­sem, któ­rzy stoją ple­cami do drew­nia­nej willi. Otwo­rzyw­szy zewnętrzne drzwi, Jenna zatrzy­muje się przy scho­dach i nasłu­chuje.
– Jest z nami sta­żystka. Co, do cho­lery? – mówi Lars, spo­glą­da­jąc groź­nie na Eliasa.
– Poja­wiły się kło­poty, jedna zre­zy­gno­wała – mam­ro­cze Elias. – Ale teraz się zga­dza. Umó­wi­li­śmy się na trzy, to zała­twi­łem trzy – dodaje. Jenna ma wra­że­nie, że w jego gło­sie sły­chać nie­pew­ność. Lars przyj­muje odpo­wiedź, pota­ku­jąc nie­chęt­nie. Jenna wcho­dzi szybko do środka restau­ra­cji. Czyżby miała być tą trze­cią dziew­czyną do towa­rzy­stwa? Cały ten układ wydaje się jej brudny. Ale wie­czór – jak dotąd – jest udany, a w razie czego ona potrafi o sie­bie zadbać.
Trzy godziny póź­niej Jenna i Lars roz­ma­wiają przy stole o tym, jacy to dzi­siaj są klienci. Z punktu widze­nia firmy są naj­więk­szą prze­szkodą w twór­czej pracy pro­jek­to­wej. Klienci nie umieją zamó­wić porząd­nej reklamy albo boją się to robić. Oczy­wi­ście, każdy z nich chce mieć wyróż­nia­jącą się i chwy­tliwą kam­pa­nię, zachwyca się odważ­nymi pomy­słami, ale w końcu i tak każe prze­ro­bić całość i popra­wić, aż wycho­dzi pulpa bez wyrazu.
– Nagród nie zdo­bywa się nija­kimi pra­cami. A wszy­scy chcą zdo­bywać nagrody. Sze­fo­wie od mar­ke­tingu i biura rekla­mowe – mówi Lars. Jenna zauważa, że jed­no­cze­śnie zagląda jej w odsło­nięty dekolt.
– I tu się mylisz – oświad­cza, patrząc na niego z wyzwa­niem. – Teraz klienci chcą raczej pro­duktu, który się spraw­dzi. Już nie można rzu­cić na stół byle czego. Inwe­sty­cja musi się zwró­cić – powta­rza, czu­jąc, że potrze­buje cze­goś orzeź­wia­ją­cego. Na przy­kład kre­ski.
– Zakończmy to mie­le­nie ozo­rami i zre­lak­sujmy się – oświad­cza Lars, jakby czy­tał w jej myślach. Jenna przy­gląda się, jak bez­czel­nie zagar­nia biały deli­katny pro­szek na stole zakry­tym obru­sem. Widząc jej podejrz­liwą minę, śmieje się. – Nie bój się. Jeste­śmy tutaj jedy­nymi klien­tami.
Jenna unosi brwi i pochyla się nad sto­łem. Potem odsuwa głowę nieco do tyłu, by nacie­szyć się eufo­rią, ale czuje na sobie wzrok Larsa.
– Spra­wiasz wra­że­nie star­szej, niż jesteś fak­tycz­nie – stwier­dza dyrek­tor, a ona uśmie­cha się pół­gęb­kiem. Być może to prawda. W każ­dym razie jest bar­dziej zde­ter­mi­no­wana niż inne dziew­czyny. – Popatrz na nich – mówi Lars, poka­zu­jąc, jak Elias i blon­dynka wcho­dzą razem do restau­ra­cji. – Jeżeli jesteś spo­strze­gaw­cza, to zoba­czysz, że Elias ma koszulę na wierz­chu, a włosy zacze­sane w odwrotną stronę niż wtedy, gdy szedł na papie­rosa. – Lars kręci głową. – Opa­no­wa­nie. Gdzie, do kurwy nędzy, jest opa­no­wa­nie? Mło­dzi tin­de­rowcy nie potra­fią doce­nić daw­nych porząd­nych pod­cho­dów. Sub­tel­nego polo­wa­nia.
Jenna się uśmie­cha, ona posta­no­wiła polo­wać na kre­ski, a potem znik­nąć.
Około pół­nocy towa­rzy­stwo wraca na stały ląd. Czarna duża tak­sówka czeka na nich na par­kingu obok pomo­stu. Lars, chwie­jąc się, spo­gląda na morze. Wzbu­rzone wia­trem włosy biczują twarz Jenny.
Pół godziny póź­niej pod­pici i nad­zwy­czaj spra­gnieni alko­holu wcho­dzą do Teat­teri. Ubrany na czarno ochro­niarz kiwa nie­znacz­nie głową do Larsa i odciąga sznur przed scho­dami pro­wa­dzą­cymi do pomiesz­cze­nia dla VIP-ów.
– Zapra­szamy.
Lars także kiwa głową, wci­ska męż­czyź­nie do ręki gładki poma­rań­czowy bank­not i kie­ruje towa­rzy­stwo ku zsu­nię­tym sto­łom znaj­du­ją­cym się na tara­sie. Mil­cząc, zosta­wia ich, żeby się roz­sie­dli, a sam idzie do baru zło­żyć zamó­wie­nie. Wraca, nio­sąc tacę wypeł­nioną kie­lisz­kami z wódką i sokiem żura­wi­no­wym oraz dwie butelki musu­ją­cego wina. Jenna stwier­dza, że dobrze się bawi. Poza tym Lars nie wydaje się jej już nie­przy­jem­nym typem.
– To chyba szam­pan, a nie jakieś wino z bąbel­kami? – Wyraź­nie pod­chmie­lona chwyta butelkę i przy­gląda się ety­kie­cie. Lars pota­kuje, na co pozo­stali reagują peł­nymi zado­wo­le­nia pomru­kami. Praw­do­po­dob­nie nikt ni­gdy nie widział, aby Sun­din zamó­wił w Teat­teri coś innego niż praw­dziwy szam­pan z Szam­pa­nii.

 
Wesprzyj nas