Nietypowa miłość, bestialskie zbrodnie i walka o przetrwanie na tle wydarzeń prowadzących do anihilacji ludzkości. Space opera, z jaką się jeszcze nie zetknęliście! Poznajcie kosmiczne oblicze Gai Grzegorzewskiej.


VI wiek nowej ery w odległym układzie gwiezdnym, którym rządzą dwie zależne od siebie siły – będący militarną potęgą Zjednoczony Sojusz Układu i dostarczające towary Konsorcjum Handlowe.

Kiedy w 570 obrocie Układ zostaje zaatakowany przez nieznanego wroga, na polu walki zostaje Starcastle, ostatnia jednostka floty ZSU. Planowana przez kapitana samobójcza misja okrętu zostaje niespodziewanie przerwana. Z opresji flotę ratuje należący do KaHa kontenerowiec Scarlett. Dzięki zaoferowanej przez trejderów niezwykłej technologii maskującej, Starcastle udaje się umknąć ze strefy zniszczenia.

Kapitan Kingston w ramach umowy przyjmuje na pokład rozbitków ocalałych ze Scarlett. Do załogi dołączają: Kruger – ekscentryczna i arogancka lekarka pokładowa, Selkis – wywołująca skrajne emocje drapieżna istota oraz mechaniczna hybryda Lucius. Swoim wyglądem, zachowaniem i przynależnością gatunkową tak bardzo różnią się od układowych norm, że od pierwszych chwil budzą nieufność żołnierzy floty. Zwłaszcza Selkis, ostatnia przedstawicielka rasy Scorp, niepoddana obowiązkowemu w Układzie uczłowieczaniu. Mimo że trejderom przysługuje immunitet, ich bezpieczeństwo na statku jest kruche.

Tak rozpoczyna się porywająca kosmiczna przygoda! Grzegorzewska, znana z doskonałych powieści kryminalnych, stworzyła intrygującą wizję przyszłości, w której to ludzkość jest agresorem, a słowo „człowieczeństwo” zyskało mroczny wymiar. Podobnie jak w poprzednich powieściach, tu także znajdziemy odważne obyczajowo, osobliwe miłosne wątki, przewrotną kryminalną intrygę oraz wplecione w fabułę liczne popkulturowe tropy. Czytając Selkis będziemy się świetnie bawić, odnajdując nawiązania nie tylko do Star Treka, Battlestar Galactica, Horyzontu zdarzeń, Obcego ale i do takich klasycznych dzieł, jak Boska komedia, utwory Szekspira, czy poezja T.S. Eliota.

Gaja Grzegorzewska (ur. 1980) — pisarka, filmoznawczyni. Zasłynęła świetnymi powieściami kryminalnymi, które przyniosły jej Nagrodę Wielkiego Kalibru. Dziś coraz śmielej wykracza poza ramy gatunku, forsując własną literacką drogę. Swoje teksty publikowała m.in. w Portalu Kryminalnym, “Polityce”, “Piśmie”, “Gazecie Wyborczej”. Zajmuje się także scenopisarstwem. Jest jedną ze scenarzystek filmu Erotica 2022 i serialu Krakowskie potwory (wkrótce na platformie Netflix). Nałogowo ogląda space opery i chciałaby zamieszkać na statku kosmicznym.

Gaja Grzegorzewska
Selkis
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 9 marca 2022
 
 


1.
OBCY
KONIEC

Dziennik kapitański
BS Starcastle
Data mitérańska: obrót 570
Czas pokładowy: 20.00

 
Mówi kapitan Roxx Kingston. To będą moje ostatnie słowa. Przegraliśmy. Nasz czas, czas tego okrętu i być może czas wszystkich ludzi w tej części galaktyki dobiega końca. Starcastle jest ostatnim sprawnym okrętem wojennym floty Układu w tym sektorze. Obcy zniszczyli dwieście siedemdziesiąt dziewięć jednostek klasy citadel i wszystkie nasze podjednostki. Los dwudziestu zewnętrznych nie jest znany. Najprawdopodobniej zostały zniszczone poza Układem, w przestrzeni niczyjej. Utraciliśmy z nimi kontakt na samym początku wojny siedmiodobowej. Nazywamy to wojną, ale to nie była wojna. To był atak – niespodziewany, szybki i skuteczny, którego nie przetrwaliśmy.
Nie wiemy, kim są Obcy. Wydaje się, że mają tylko jeden cel: całkowite unicestwienie wszystkiego na swojej drodze. Ich technologia przewyższa naszą w stopniu, którego nie pojmujemy. Obcy nie biorą jeńców. Nie próbują nas podbić, zniewolić i zasymilować. Najwyraźniej nic nie możemy im dać. Nie przedstawiamy dla nich żadnej wartości.
Obcy są już wszędzie. Otaczają nas z każdej strony. Kryjemy się wśród wraków naszej floty, uwięzieni w ławicy bezimiennych i bezkształtnych okrętów wroga. Nadal istniejemy tylko dlatego, że całą energię skierowaliśmy na podtrzymywanie życia i systemu maskującego, a oni jeszcze nie rozpracowali zmieniających się kodów pasma. Lecz wkrótce to zrobią.
Szkolono nas, żeby szukać wyjścia z każdej sytuacji, i tym kierowałem się przez wszystkie lata służby. Tyle że wyczerpaliśmy już wszelkie możliwości. Starcastle jest poważnie uszkodzony. Padła większość systemów. Pozostała nam jedna torpeda pierwszego uderzenia. Przeciwko całej flocie Obcych. Mocy nie starczy nawet na skok w pobliże jakiegokolwiek tunelu. Do granicy przejścia nie dotarlibyśmy niewykryci. To zresztą i tak bez znaczenia. Uczono nas również, aby służyć Układowi do końca, bez względu na wszystko. Dlatego nie będziemy próbowali uciekać. Granica, którą wkrótce przekroczymy, będzie tą ostateczną.
Możemy zrobić tylko jedno. Zabrać ze sobą tyle statków wroga, ile się uda. Podjąłem decyzję, aby resztę naszej energii zużyć na ostatni zamaskowany lot w kierunku ich statku matki. Według wyliczeń porucznika Pereca nie przebijemy się przez ich pancerze, ale eksplozja Starcastle po przeciążeniu rdzenia naruszy pierścień zewnętrzny ich statków osłonowych. Będzie to nasz ostatni, mało znaczący, prezent dla umierającego Układu, naszej wspaniałej planety Néa Mitéra Gi i naszych Rodziców Założycieli.
Wraz ze zniszczeniem Starcastle znikniemy my i znikną moje słowa w czarnej otchłani, która była dla nas domem. Znikniemy, jakby nas nigdy nie było. Widać tak musi być. Ludzie upadali i podnosili się po wielokroć. Przedłużyliśmy żywot ludzkości o całe wieki. Może już wystarczy. Może za bardzo nadużyliśmy czasu i przestrzeni.
Czemu jednak marnuję ostatnie chwile istnienia na te rozważania, których i tak nikt nigdy nie pozna?

 
Kapitan urywa, waha się. Nie jest pewien, czy zna odpowiedź na ostatnie pytanie. Wzrusza drwiąco ramionami. Może odpowiedzią jest zwykła ludzka próżność, przeświadczenie, że własne myśli i rozważania to najważniejsze dziedzictwo, które powinno przetrwać. Naraz wydaje się to Kingstonowi strasznie głupie, wręcz żenujące. Może więc dobrze, że wywód zostaje nagle przerwany. I że nigdy nie zostanie ukończony.
Rozlega się głos. To porucznik Perec nadaje z mostka:
– Panie kapitanie, odbieram sygnał. Ktoś nas wywołuje.
– Obcy? – dziwi się kapitan. – Chcą rozmawiać?
– Obcy nie rozmawiają – Perec przypomina rzecz oczywistą. – To inny statek. Nie potrafię go namierzyć. Ma nieznany naszej flocie system maskujący.
– Konsorcjum? – Kingston jest sceptyczny.
Konsorcjum Handlowe nie miesza się w zbrojne konflikty, nie licząc objętych wcześniejszymi traktatami dostaw. Od początku tej wojny, a raczej masowej zagłady, trejderzy po prostu przyglądają się rozwojowi sytuacji. Czekają, aż bitewny pył rozproszy się po galaktyce i będą mogli podjąć współpracę z wygranymi. Ciekawe, jak planują się dogadać z Obcymi. Czy Obcych interesuje w ogóle coś takiego jak handel? Nie wiadomo, jak wyglądają ani nawet czy są humanoidami, trudno więc stwierdzić, jakie mają potrzeby, poza potrzebą unicestwiania wszystkiego na swojej drodze. Czy chcieliby dóbr, usług, technologii, zasobów – czegokolwiek, co oferuje Konsorcjum?
– To możliwe – odpowiada jednak Perec ku zaskoczeniu kapitana i dodaje: – To najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie.
– Idę na mostek – mówi kapitan i podnosi się energicznie.
Sprężystym krokiem przemierza kajutę biurową. Roxx Kingston ma osiemdziesiąt obrotów, lecz jego ciało zachowane jest w znakomitej formie za sprawą codziennych spersonifikowanych treningów i modyfikowanych autosuplementów. Jego umysł też nie uległ jeszcze żadnym starczym degeneracjom, dzięki stymulacjom i regularnej gimnastyce mózgu. Gdyby Obcy nie niszczyli właśnie Układu, a ostatniemu statkowi nie zostało ledwie kilka chwil, kapitan mógłby doskonale funkcjonować w czynnej służbie do setki, albo i dłużej.

SYGNAŁ

Drzwi rozsuwają się przed kapitanem i zasuwają za nim, gdy wkracza na mostek bojowy. Sytuacja jest całkowicie beznadziejna, lecz załoga trzyma się bardzo dobrze. Tak zostali wyszkoleni. Każdy ma swoje zadanie do wykonania, nikt nie ma czasu, żeby pozwolić sobie na luksus egzystencjalnych rozważań. Nie wysyłają pożegnalnych wiadomości do bliskich, bo nikt w Układzie nie przeżył. Obcy wyplenili życie z planet równie szybko i skutecznie, jak człowiek pozbywa się robactwa. Teraz żołnierze czekają już tylko na ostatnie rozkazy swojego dowódcy. Gdy kapitan pojawia się na mostku, odwracają się w jego stronę. Kingston obejmuje ich wzrokiem, być może po raz ostatni.
– Kapitan na mostku – anonsuje stojący przy śluzie wejściowej bezimienny, pozbawiony indywidualnych cech android ochrony.
Z kapitańskiego fotela wstaje pierwsza oficer Lee Yonce. Jej twarz, przecięta od skroni do brody grubą blizną, wyraża arogancję. Yonce jest niewysoka i drobna jak na standardy floty. Niczym niedojadające dziecko górniczej hołoty, zauważa z delikatną czułością kapitan. Wie jednak, że ma ona w sobie o wiele więcej nieugiętej pychy niż przeciętny oficer Układu. I taka właśnie powinna być charyzmatyczna przywódczyni, za którą podwładni pójdą wyprostowani wszędzie, nawet na pewną śmierć. Tak jak dziś. Roxx wciąż odkładał zgłoszenie jej do awansu na kapitana. Nie chciał tracić dobrego zastępcy. Chociaż był już naprawdę najwyższy czas, żeby po dwudziestu obrotach niemal wzorowej służby dostała własny statek i załogę. To się już jednak na pewno nie stanie.
Obok niej staje drugi oficer, uczłowieczony humanoid rasy Scorp, Mikel DeMarais, opanowany, zimny, wręcz nijaki, jakby w zaprzeczeniu do swojego dzikiego pochodzenia. Kapitan Kingston doskonale wie, że Mikel całe życie dokłada wszelkich starań, żeby tak go właśnie odbierano. Od dziecka, na każdym etapie edukacji, a potem służby we flocie, zawsze wymagał od siebie więcej niż ludzie. W trakcie swojej trwającej niemal czterdzieści obrotów służby ani razu nawet nie nagiął regulaminu. Można na nim polegać, ale dowódcą byłby marnym, bo do tego trzeba elastyczności, a nawet pewnej zuchwałości, a Mikel, czując rasowy stygmat, zawsze odmawiał sobie do nich prawa.
Za konsolą do nawigacji siedzi porucznik Perec, android przedostatniej generacji, jeden z pięciu imiennych syntów w stopniu oficera na tym statku. Perec ma pięć obrotów, we flocie służy od trzech. Jego szkolenie zajęło dwa obroty. W tym czasie zdobył wiedzę i syntetyczne doświadczenia, które oficerowie pochodzenia biologicznego zbierają przez obrotową dekadę. Kapitan wie, że wojskowe androidy muszą być szybko przystosowywane, ale jest jednym z tych, którzy opowiadali się za wysyłaniem ich do akademii i nauczaniem w normalnym trybie. Może wtedy Perec miałby więcej normalnej ludzkiej ogłady. Zarówno on, jak i wszyscy jego pobratymcy sprawiają niekiedy wrażenie zbyt pewnych siebie dupków. To nie ich wina, ale i tak irytują tym ludzi przyzwyczajonych do służalczych postaw istot niższych. Androidy floty są do siebie bardzo podobne. Wizualnie niemal ludzkie, lecz nie do końca, bardziej gładkie, pokryte połyskliwą powłoką syntetycznej skóry w różnych człowieczych odcieniach. Tak nakazywało ostatnie rozporządzenie dowództwa dotyczące syntów. Chciano uczynić ich podobnymi do ludzi, aby załoganci swobodnie się przy nich czuli, lecz równocześnie wyraźnie ich odróżnić i podkreślić ich sztuczność. Ludzie w swojej wyjątkowości i nadrzędności powinni zawsze pozostać niedoścignieni. Był to jeden z filarów, na których zbudowano potęgę Układu. Był.
Androidem jest również blady, ciemnowłosy szef ochrony – liczący sobie sześć obrotów komandor porucznik Dante, najstarsza, ale przy tym najbardziej zaawansowana istota niebiologiczna na pokładzie. Ma nieco inne specyfikacje niż Perec. Od początku był szkolony jako oficer bojowy. Jest wyższy i wydaje się lepiej zbudowany. Ale wygląd ma znaczenie głównie informacyjne, żeby ludzie wiedzieli, z kim mają do czynienia.
Na mostku znajduje się też porucznik Stilno, główna mechanik, w czterdziestu procentach bioniczna z powodu wypadku w komorze rdzenia. Augmentacje ciała są częste wśród mechaników, którzy wybierając tę specjalizację, liczą się z późniejszą koniecznością sztucznych uzupełnień. Ostatnią osobą jest senator Malmo Longwinter, przedstawiciel rządu, którego członków już na samym początku wojny siedmiodobowej rozproszono po pokładach wszystkich jednostek sił zbrojnych. Jego obecność irytuje kapitana, ale wytyczne są jasne. Będzie musiał go znosić jeszcze tylko przez krótki czas, mimo to jest niezadowolony. Polityk psuje mu ostatnie chwile z załogą. Kingston ostentacyjnie go ignoruje. Jest to łatwe o tyle, że niewysoki Longwinter jest w tym momencie dodatkowo skurczony lękiem i zupełnie zdrętwiały z niepokoju. Od kilku godzin tkwi nieruchomo w fotelu obserwatora, gdzie go usadzono. Może się zsikał z przerażenia, jak to cywil, i dlatego nie próbuje nawet wstać. Taki drobny, zabawny akcent na finał, myśli Kingston z mroczną satysfakcją.
– Może ten sygnał to pułapka? – sugeruje, zajmując miejsce w kapitańskim fotelu.
– To nie w stylu Obcych – odpowiada Yonce swoim zwykłym zblazowanym tonem, w którym niemal nie wyczuwa się napięcia.
– Zostało nam trzydzieści minut podtrzymywania życia, dwadzieścia minut do wykrycia – przypomina Perec. Już nie dodaje sekund oraz ich setnych, jak to robił na początku służby. Tymczasem akurat teraz może powinien, teraz liczą się przecież ułamki sekund. Życie skurczyło się do krótkiej i ciasnej czasoprzestrzeni.
– Co wiemy?
– Nic poza tym, że nas wywołują – odpowiada Perec. – Nie jestem w stanie ich przeskanować. Trudno nawet określić, gdzie się znajdują. Mogą być wszędzie. Nawet na końcu galaktyki. Jeśli mają odpowiednią technologię.
– A pana osobista opinia?
– Najprawdopodobniej to statek Konsorcjum. Oni posiadają niestosowane we flocie Układu technologie, pozwalające na tego rodzaju niewykrywalność.
– Nie mamy nic do stracenia – stwierdza Yonce.
– Odpowiedzmy, zachowując ostrożność – decyduje kapitan.
– Tak jest, panie kapitanie. – Perec wykonuje rozkaz. – Otwieram kanał o niskiej modulacji.
– Tu kapitan Roxx Kingston, okręt wojenny BS Starcastle, flota Układu. Jaką macie przynależność i jakie są wasze zamiary?
Chwila ciszy. Krótki zgrzyt i przeciągły, ponury szum na falach. Coś jak echo przeszłości, echo dawnych dźwięków, z dawnych czasów, w innym układzie, podczas innej wojny.
– Tu kapitan Hrebeljan, kontenerowiec KaHa. Chcemy pomóc – głos należy do kobiety. Jest w nim jakaś niepewność, albo wahanie. Lecz może to po prostu wynik zakłóceń w przekazie.
– Stosujecie technikę maskującą nieznaną w Układzie.
– Nabyliśmy ją poza Układem, a teraz chcemy zaoferować wam. Bez naszej pomocy wnet będziecie w głębokiej dupie. To dobra oferta, korzystna okazja, unikatowy, sporo warty towar – teraz głos kobiety brzmi pewniej i wyraźniej.
– Wasze motywacje są niejasne.
– Rozumiem podejrzliwość, kapitanie, wy, układowcy, tak już macie, ale Obcy rozwalą nas i was, jeśli od kopa nie podejmiemy współpracy. Opłaci się wam. I opłaci się nam. Została nas tylko trójka. Całą moc skierowaliśmy na podtrzymywanie życia, osłon i maski.
– Co nam się opłaci? – wtrąca kapitan. – Konkretnie.
– Nasz statek jest udupiony na sztywno, już nigdzie nie pofrunie. Za to wasz jeszcze polata. Mamy kapsułę ratunkową. Przylecimy z naszym modułem maskowania. Wystarczy, że otworzycie nam szczelinę hangaru na pięć sekund. Nasza stara krypa zostanie bez maski i skupi na sobie uwagę Obcych. Będziecie musieli natychmiast spierdalać, żeby nie zarwać od fali.
– Dobrze to sobie przemyśleliście.
– Nie bardzo. To plan awaryjny, z braku innych opcji. Moja oferta to również jedyna wasza opcja. Oczywiście poza bohaterskim samozniszczeniem, które pewnie macie w planach.
– Musimy się naradzić, pani kapitan.
– Jasne. Byle nie za długo.
– Kanał zamknięty – informuje Perec.
– Niech pan oszacuje prawdopodobieństwo – rozkazuje kapitan.
– Sposób wypowiedzi kapitan Hrebeljan wskazuje na przynależność do Konsorcjum Handlowego. Nie przyjmując ich oferty, zostaniemy wykryci i zniszczeni za dwadzieścia minut.
– A przyjmując ofertę?
– Za mało twardych danych, panie kapitanie.
– Yonce?
– Zaryzykujmy – odpowiada pierwsza z profesjonalną obojętnością wobec życia i śmierci. – Gorzej nie będzie, a wysadzić możemy się ewentualnie parę minut później.
– Chwileczkę… – próbuje niemrawo i piskliwie protestować Malmo Longwinter. – Ja również mam prawo decy…
Kapitan znowu nadal go ignoruje i zwraca się do swojego drugiego oficera:
– A pan jak uważa, komandorze DeMarais?
Drugi oficer nie odpowiada przez kilka sekund. Zawsze jest ostrożny, nawet teraz. Kapitan uświadamia sobie nagle, że naprawdę go nie lubi. Starał się traktować równo wszystkich członków załogi i nie okazywać wyższości humanoidom i androidom, tak jak to robiła większość dowódców wszystkich pionów sił zbrojnych Układu. Naprawdę starał się polubić Mikela, chociaż on tego nigdy nie ułatwiał.
Z tą gładką, szarą twarzą i bezwłosą głową, chudy i tyczkowaty, przypomina jakiegoś pradawnego mnicha, wiecznie pokutującego z jakiegoś abstrakcyjnego powodu. Jest w nim coś świętoszkowatego i odpychającego. Ale może to wcale nie ma nic wspólnego z jego gatunkiem, może po prostu jest to taki zwyczajnie wkurwiający typ, jakich pełno wszędzie jak kosmos głęboki. Typ osobnika, który zawsze zwróci ci uwagę, gdy nie wypada czegoś powiedzieć, albo gdy niebezpiecznie zbliżasz się do złamania zupełnie nieistotnego przepisu. Mógłby jednak chociaż w takiej chwili nie być tak cholernie ostrożny. Kariery już sobie niczym nie spieprzy. Nie ma już żadnej kariery ani przed nim, ani przed nikim innym na tej łajbie i w całym Układzie. Nie licząc oczywiście trejderów czających się jak sępy na resztki, które pozostawi po sobie szarańcza Obcych.
No właśnie. Konsorcjum i ich oferta. Kingston chce ponaglić drugiego oficera, ale milknie, zaskoczony wyraźnym poruszeniem na zwykle chłodnej i ascetycznej twarzy mężczyzny, wpatrzonego w konsolę komunikacji, jakby próbował wycisnąć z niej dodatkowe informacje. Tego poruszenia nie było jeszcze chwilę temu.
– Zgadzam się z pierwszą, nie mamy wyboru – odpowiada w końcu DeMarais, podnosząc na kapitana swoje zimne, szare oczy.
– Niech pan otworzy kanał – rozkazuje Perecowi kapitan.
– Kanał otwarty.
– Pani kapitan, przyjmujemy waszą ofertę.
– I słusznie – odpowiada kobieta. – Jesteśmy gotowi. Potrzebujemy czterdziestu pięciu sekund na przejście. Gdy kapsuła przeniknie przez szczelinę w osłonie, maska automatycznie zsynchronizuje się z waszym statkiem. Przesyłam koordynaty.
– Otrzymaliśmy koordynaty – potwierdza Perec.
– Wprowadzić i wykonać.
Wszystko trwa krócej niż minutę, kapitan ma jednak wrażenie, że czas, który do tej pory przyspieszał na spotkanie ich końca, naraz się rozciąga i nie ma go czym wypełnić. Więc jedynie czeka w napięciu wraz z resztą załogi. Bezwiednie zaciska dłonie na tak dobrze znanych, gładkich podłokietnikach fotela, aż palce robią się bezkrwiste i lodowate.
– Kapsuła z naszymi gośćmi znajduje się w hangarze drugim – oznajmia Dante. – Włączam osłony.
– Niech pan otoczy kapsułę polem siłowym. Będą musieli w niej jeszcze chwilę posiedzieć. Trzeba ich sprawdzić. Poruczniku Perec, niech pan odleci na manewrówkach, żeby nas nie trafiła fala, gdy Obcy zniszczą kontenerowiec.
– Maska zsynchronizowała się z naszym statkiem – informuje porucznik Stilno, a spojrzenie jej podrasowanych, przenikliwych oczu przesuwa się szybko po ekranie tabletu. – Interesujące specyfikacje. Maska ma własne zasilanie, nie czerpie mocy od nas. Ciekawe, od jak dawna Konsorcjum dysponuje taką technologią. Gdyby jej nam użyczyli wcześniej…
– Nie ma czasu na takie dywagacje – przerywa kapitan, chociaż wie, że ona ma rację. – Proszę przekierować moc z naszego maskowania do osłon i rdzenia. Może teraz wystarczy nam na skok do najbliższego tunelu.
– Tak jest, panie kapitanie.
Stilno wchodzi do bocznej windy technicznej i opuszcza mostek, odjeżdżając do znajdującej się na rufie maszynowni. Za kilka minut stanie się jasne, czy naprawdę otrzymali kolejną szansę.
– Yonce, Dante, pójdziecie ze mną do hangaru – wydaje kolejne polecenie kapitan. – Poznamy naszych gości. Komandorze Dante, niech pan weźmie czterech swoich na wszelki wypadek. Komandorze DeMarais, przejmuje pan mostek.
– Panie kapitanie, za pozwoleniem… – Humanoid robi zdecydowany krok w stronę kapitana, zastępując mu drogę. Jest to tak nietypowe dla niego zachowanie, że wszyscy się odwracają, nawet Perec unosi swoją perłowobeżową głowę znad konsoli. Drugi oficer skutecznie zatrzymuje zaskoczonego dowódcę. – Ja również chciałbym się udać do hangaru.
– W jakim celu? – cedzi kapitan.
DeMarais nie umie albo nie chce odpowiedzieć na to pytanie. Wyraźnie się męczy pod ciężarem tych wszystkich spojrzeń.
– Proszę odpowiedzieć – naciska Kingston.
– Z ciekawości – odpowiada w końcu drugi oficer i wydaje się to prawdą, chociaż jest to zupełnie absurdalna odpowiedź. Kingston jest pewien, że DeMarais nie mówi mu wszystkiego. Po chwili humanoid dodaje: – Proszę mi zaufać, jeszcze nigdy się pan na mnie nie zawiódł. Później, gdy już stąd odlecimy, wszystko panu wytłumaczę.
– O Mitéra! Ależ pan dramatyzuje, komandorze – prycha Yonce.
– Dobrze. Zezwalam – odpowiada kapitan, żeby nie tracić czasu. Jest mocno zaintrygowany, ale nie naciska na dalsze wyjaśnienia. Wszystko to jest bardzo dziwne, ale co tego dnia dziwne nie jest?
 

 
Wesprzyj nas