Najciekawsze nadmorskie zakątki opisane w reportażach kilku autorów poznają czytelnicy książki „Dookoła Bałtyku”. Ta publikacja zawiera mnóstwo ciekawych propozycji wyjazdów – bliższych i dalszych, które mogą zdecydowanie odmienić postrzeganie naszego najbliższego morza.


Książka „Dookoła Bałtyku” to morze razy osiem, ponieważ opublikowane w niej teksty odkrywają przed czytelnikami najciekawsze zakątki we wszystkich krajach, które mają swoje nadmorskie rejony właśnie nad Bałtykiem. A jest ich właśnie osiem – to: Polska, Litwa, Łotwa, Estonia, Finlandia, Szwecja, Dania, Niemcy. Dziewiąty kraj, Rosja, mający również dostęp do Bałtyku, został w tej książce pominięty. Teksty wybrała Agnieszka Franus, redaktor naczelna magazynu „National Geographic”, można więc być pewnym ich rzetelności, zaś struktura książki została pomyślana tak, aby z jednej strony zapewnić przyjemność dłuższej lektury, a jednocześnie wyposażyć czytelnika w praktyczne informacje, jak również garść ciekawostek, potrafiących skutecznie rozbudzić zainteresowanie danym miejscem.

Będą z tej książki zadowoleni zarówno ci czytelnicy, którzy szukają podczas podróży kontaktu z przyrodą, jak i osoby chcące przede wszystkim zwiedzić zabytki i dowiedzieć się czegoś nowego o historii i kulturze. Autorzy przybliżyli bowiem zarówno oszałamiająco piękne tereny parków narodowych, jak i osobliwości miast i miasteczek – od najdawniejszych po współczesne. Przykłady? Duńskie zamki, przechowujące pamięć o jednej z najstarszych monarchii europejskich zapoczątkowanej w X wieku albo blisko ośmiokilometrowy, spektakularny most pomiędzy Danią i Szwecją. Wyspy Alandzkie z ich spokojną atmosferą i życiem toczącym się wciąż, tak jak przed wiekami, według rytmu pór roku albo awangardowy i nowoczesny Göteborg czyli coś dla tych wszystkich, którzy uwielbiają atmosferę wielkich miast. Można przebierać i wybierać, rozważać opcje, wybrzydzać a nawet marudzić, a mimo wszystko obfitość tej książki ma szansę trafić w naprawdę rozbieżne gusta.

struktura książki została pomyślana tak, aby z jednej strony zapewnić przyjemność dłuższej lektury, a jednocześnie wyposażyć czytelnika w praktyczne informacje

Zaskoczeń też w niej nie zabrakło. Można w ten sposób określić na przykład reportaż Michała Cessanisa, który opowiedział czytelnikom o Sopocie poza sezonem, wyznając na wstępie: „Mam coraz większą alergię na tłumy, ścisk, hałas, kolejki do restauracji i parawaning na plażach. Dlatego nad polskie wybrzeże od lat przyjeżdżam we wrześniu”. W jego tekście wartościowe sugestie, przeplatające się z gawędą o mieście, znajdą więc osoby chcące z urlopu wrócić wypoczęte, a nie jeszcze bardziej zmęczone niż w dniu, kiedy na niego wyjeżdżały. Zresztą niejedna zagraniczna, nadbałtycka propozycja z książki „Dookoła Bałtyku” też wpisuje się w taką koncepcję, ponieważ istnieją całkiem blisko nas nacje rozmiłowane w spokoju i spędzaniu czasu w harmonii z naturą. Gdzie znaleźć takie miejsca – tego podczas lektury można się dowiedzieć.

Nie dość, że jest to książka przyjemna w lekturze, to jeszcze sprawia sporo wizualnej radości -zawiera mnóstwo przepięknych fotografii, zachęcających do tego, by zaraz wyruszyć w podróż, mając przy tym okazję do uwiecznienia najwspanialszych miejsc na własnych zdjęciach.Wanda PAwlik

Dookoła Bałtyku. 100 pomysłów na przygodę życia, Pod redakcją Agnieszki Franus, Wydawnictwo Słowne, Premiera: 1 czerwca 2022
 
 

Dookoła Bałtyku. 100 pomysłów na przygodę życia
Pod redakcją Agnieszki Franus
Wydawnictwo Słowne
Premiera: 1 czerwca 2022
 
 

Lubię uciekać nad polskie morze. Kiedy mam dosyć zgiełku wielkiego miasta i nadmiaru bodźców, właśnie nad Bałtykiem szukam spokoju, prostoty, wytchnienia. Odpoczywam, spacerując na bosaka po plaży, szukając bursztynów, wdychając nasycone jodem oraz żywicą powietrze i wsłuchując się w szum fal. Potrafię patrzeć na nie godzinami. Wiem, że pogoda bywa tu kapryśna, że błękit ani temperatura wody nie mogą równać się z morzami południa. Ale czyż właśnie nieprzewidywalność, magia i tajemniczość Bałtyku nie są najbardziej fascynujące?
Na ośmiu tysiącach kilometrów jego wybrzeża, które dzielimy z ośmioma krajami, znajdziecie nieskończenie wiele urzekających miejsc – o części z nich przeczytacie w tej publikacji. Zebraliśmy w niej reportaże wyjątkowych podróżników, m.in. Joanny Lamparskiej, którą cenię za pasję i umiejętność ciekawego opowiadania o historii i odkrywania jej tajemnic; Wiktorii Michałkiewicz, dla której Skandynawia jest drugim domem; Michała Głombiowskiego, który mieszka nad Bałtykiem i jest absolutnym fanem tego morza; Michała Cessanisa, z redakcji „National Geographic Traveler”, który podobnie jak ja ceni Bałtyk poza sezonem, wreszcie Szymona Nitki – on z kolei objeżdża go na rowerze.
Ja zaś opowiedziałam o mojej wyprawie z przyjaciółką do Skanii. Wciąż pamiętam deszcz, który wówczas padał, nasze zmagania z wiatrem, falami i zimnem. To, co wtedy było niedogodnością, dziś wspominam z sentymentem jako jedno z ciekawszych i bardziej integrujących przeżyć. Wam również życzę wielu przygód i otwartości na doświadczenia.
Mam nadzieję, że ta publikacja rozbudzi wasz apetyt na mniej typowy urlop nad Bałtykiem.
Agnieszka Franus

Zielono mi

Marcin Zawada
PONAD POŁOWĘ POWIERZCHNI SZCZECINA ZAJMUJĄ WODA I ZIELEŃ.
SPORO TU TEŻ PIĘKNYCH ZABYTKÓW, CIEKAWYCH MIEJSC KULTURY I SZTUKI.

Tak jak Kraków nie leży w górach, choć przy dobrej pogodzie widać z niego zaśnieżone Tatry, tak Szczecin właściwie nie leży nad morzem. Tu jednak zdania są podzielone. Ustawa o morskich wodach wewnętrznych jasno precyzuje, że należy do nich „rzeka Odra pomiędzy Zalewem Szczecińskim a wodami portu Szczecin”. Spoglądając na panoramę portu z żurawiami oraz masztami i takielunkami odwiedzających go jachtów, poczujemy się jak nad Bałtykiem. Do położonych bezsprzecznie nad Bałtykiem Międzyzdrojów samochodem jedzie się ze Szczecina nieco ponad godzinę. Jeśli jednak będziecie chcieli wypocząć na plaży, nie musicie tracić tyle czasu – wtedy najlepiej udać się nad któreś z podszczecińskich jezior. Jeziora Dąbie, Miedwie, Dziewoklicz czy Głębokie to doskonałe kąpieliska oblegane przez mieszkańców miasta i turystów.

GOTYK I LODOWA GÓRA
Szczecin – podobnie jak Olsztyn, Gdańsk czy Toruń oraz największa wyspa Niemiec Rugia – leży na Europejskim Szlaku Gotyku Ceglanego. Do najważniejszych zabytków miasta kwalifikujących Szczecin do SGC należy bazylika św. Jakuba Apostoła. Zauważyć ją można zaraz po skierowaniu się z dworca kolejowego w stronę centrum. Zbudowana w XIV i XV w. świątynia przez ponad 400 lat była własnością pomorskiej gminy luterańskiej. Obecnie jest to katedra katolicka. O morskich związkach Szczecina świadczą zaś dwie katedralne kaplice: Portowców oraz Ludzi Morza, w której można podziwiać obrazy, witraż oraz atrybuty związane z morzem, m.in. ster, kompas, a nawet dzwon okrętowy. Ci, którzy jeszcze lepiej pragną poznać historię miasta, z pewnością nie ominą Muzeum Historii Szczecina, które mieści się w zabytkowym budynku Ratusza Staromiejskiego ( jego początki sięgają poł. XIII w.).
Najbardziej rozpoznawalnym i przy okazji reprezentacyjnym miejscem Szczecina są jednak półkilometrowe Wały Chrobrego ciągnące się na skarpie nad Odrą. Kto nie przespacerował się Wałami, nie może uznać pobytu w Szczecinie za zaliczony. Po jednej stronie Wałów widać port, natkniemy się tu także na rzeźbę Herkulesa walczącego z centaurem, możemy też zejść kilkunastoma schodkami w kierunku rzeki i zatrzymać się przy okazałej fontannie. Po drugiej stronie wznoszą się reprezentacyjne gmachy: Urzędu Wojewódzkiego, Akademii Morskiej i Muzeum Narodowego, w którego budynku mieści się też Teatr Współczesny.
W zbiorach muzeum warto zwrócić uwagę na największą w Europie kolekcję kopii rzeźb antycznych wykonanych w brązie. Bogate są też zbiory masek z Czarnego Lądu, a także ekspozycja ukazująca codzienność afrykańskiej wioski. Tuż za Wałami rozciąga się jeden z wielu terenów zielonych w mieście – park im. Stefana Żeromskiego. To obok parku im. Kasprowicza ulubione miejsce mieszkańców do uprawiania joggingu, na spacery i romantyczne randki.
Stąd już blisko do jednego z najnowszych budynków stanowiących dumę Szczecina. Mowa o imponującym gmachu Filharmonii im. Mieczysława Karłowicza przypominającym górę lodową. Obsypany nagrodami w prestiżowych konkursach budynek zachwyca nie tylko bryłą, ale również zmieniającą się iluminacją – warto zatem wybrać się tam nie tylko za dnia, ale i po zmroku.
Tuż obok filharmonii zachwyci nas inna perła współczesnej architektury. To Centrum Dialogu „Przełomy” – w większości ukryte pod ziemią, a więc można chodzić po jego wygiętym „dachu”, który jest jednocześnie miejskim placem.

PRAWDZIWE MORZE
Po czasach, kiedy Szczecin był siedzibą władców, pozostał okazały Zamek Książąt Pomorskich wznoszący się nad Odrą na Wzgórzu Zamkowym. Dzisiaj mieszczą się tu instytucje kultury na czele z Operą na Zamku, w której wystawiane są spektakle operowe i baletowe, a także oblegane przez publiczność spektakle musicalowe. U podnóża zamku wznosi się pochodząca z XV w. Baszta Panieńska zwana także Basztą Siedmiu Płaszczy od cechu krawców, który ją utrzymywał. To jeden z najczęściej wykorzystywanych symboli miasta. Niegdyś Baszta stanowiła element murów obronnych okalających Szczecin. Zniszczona w czasie ostatniej wojny, odbudowana została w 1964 r.
Na miejscu nieistniejących już murów na placu Hołdu Pruskiego z kolei wznosi się Brama Królewska, której szczyty pokrywają płaskorzeźby przedstawiające sceny mitologiczne. Barokowa Brama Portowa z panoramą miasta oraz łacińskim opisem historii Bramy i zakupu Księstwa Szczecińskiego przez króla Prus Fryderyka Wilhelma jest obecnie siedzibą Teatru Kameralnego. Grana tu do niedawna sztuka nosi tytuł Na pełnym morzu. Przypadek? A może jednak nikt nie ma wątpliwości, że Szczecin to morskie miasto?
Jeśli morze, to też kuchnia. Jedną z najbardziej obleganych i najwyżej ocenianych restauracji jest Paprykarz Fish Market. W menu znajdziemy pyszne owoce morza. Warto się skusić na ceviche z dorsza podawane z awokado i musem mandarynkowym, doradę faszerowaną koprem włoskim i kafirem.
A jeśli już się najecie, a potem uznacie, że w Szczecinie jest jednak za mało morza, możecie odbyć podróż wodolotem do Świnoujścia, dokąd dociera się naturalnie od strony Zalewu Szczecińskiego, ale od północy miasto oblewa Bałtyk. I to jest już prawdziwe morze! ■

Kraina 44 wysp

Michał Cessanis
PIECHOTĄ, ROWEREM I KATAMARANEM. TAK ZWIEDZAŁEM POMORZE
ZACHODNIE. I ODKRYŁEM POLSKĄ AMAZONIĘ.

– Zamówiłem dla ciebie znakomitą pogodę – Tomek Olechwir, mój przewodnik w weekendowej wyprawie przez Pomorze Zachodnie, mówi to z takim przekonaniem, że nie mam powodów, by mu nie wierzyć. W końcu to geograf morza, klimatolog, doktor nauk o Ziemi i facet, który po prostu uwielbia naturę, ufa też magicznej mocy bursztynu – symbolu szczęścia i zdrowia, który ma zawsze przy sobie. I faktem jest, że szczęście i zdrowie podczas tej wyprawy nas nie opuszczały. Jeszcze przed przyjazdem do krainy 44 wysp poprosiłem Tomka, by był to pobyt aktywny. Dzięki temu poznałem jego ulubione miejsca, przemierzając je lądem, wodą i zachwycając się nimi niemal z lotu ptaka.

CZERWONYM SZLAKIEM
Tak, słowo zachwyt towarzyszyło mi przez cały weekend. Pierwszy pojawił się tuż po dotarciu do jednej z najspokojniejszych miejscowości na wybrzeżu – Wisełki. Kameralna, z drewnianymi willami, w których można zamieszkać, i z jeziorem Wisełka idealnym do kąpieli dla tych, którym za zimno w zimnym Bałtyku. Stąd wyruszamy szlakiem czerwonym przez klify Wolińskiego Parku Narodowego w stronę morza. Do pokonania mamy ok. 20 km plaży. Zanim jednak staniemy na piasku, krętymi leśnymi ścieżkami wśród najstarszych dębów w parku, mającymi nawet po 300 lat, wspinamy się do pierwszej atrakcji. To latarnia Kikut położona pomiędzy latarnią w Niechorzu a tą w Świnoujściu, znajdująca się na Szlaku Latarni Morskich. Nie można jej zwiedzać, można za to przy niej chwilę odpocząć i ruszyć dalej.
Drugi zachwyt pojawia się, gdy wchodzimy na plażę, która w Internecie nazwana jest najpiękniejszą nad Bałtykiem, i nie mam zamiaru w ogóle z tym polemizować. Szeroka, piaszczysta, u stóp najwyższych klifów nad polskim morzem. I choć jesteśmy tutaj w czerwcu, oprócz nas nie ma na niej nikogo. Dosłownie NIKOGO. Idealne miejsce na trekking i przemyślenie różnych spraw. Ale też na to, by popracować nad kondycją i przyjrzeć się naturze.
Zastanawialiście się kiedykolwiek, jakie rośliny rosną przy plaży? Przyznaję, że ja nigdy. Ale kiedy dowiedzieć się tego, jeśli nie teraz, podczas spaceru z kijkami. Weźmy np. taką hokenię piaskową, rukwiel nadmorską, solankę kolczystą czy wydmuchrzycę piaskową, które dzięki swym sztywnym mięsistym pędom i liściom odgrywają dużą rolę w powstawaniu wydm – zatrzymują się na nich pędzone wiatrem ziarenka piasku. A zasypane szybko rosną, rozgałęziają się i wznoszą ponad jego poziom. Jednak najbardziej niezwykłą rośliną porastającą wolińskie klify jest rokitnik zwyczajny. Pomarańczowe owoce tego krzewu mają bardzo wysoką zawartość witaminy C, produkuje się z nich dżemy, soki i nalewki. – Oczywiście z krzewów uprawnych, a nie tych z Wolina, które są pod ścisłą ochroną – przypomina Tomek.
Dzięki tablicom ustawionym na szlaku wyczytacie jeszcze więcej ciekawostek o florze i faunie wybrzeża. Idąc brzegiem morza, wzdłuż klifów w stronę najwyższego z nich – wzgórza Gosań (93 m n.p.m.), zbaczając na chwilę z trasy po kolejny zachwyt, jakim jest ukryte w parku jezioro Gardno, drugie co do głębokości, najpiękniejsze i najczystsze jezioro na wyspie Wolin – dochodzimy do wąskiej kamienistej plaży, na której leży sporo głazów narzutowych.
– Rozpoznasz je? – pyta przewodnik, jednak widząc moje coraz większe oczy, woli sam odpowiedzieć na to pytanie. – Leżą tu piaskowce, diabazy, granity, porfiry. Ojczyzną tych głazów jest Skandynawia, dno morza i kraje nadbałtyckie. Przywlókł je tutaj lądolód skandynawski – wyjaśnia.
Trekking nad Bałtykiem daje mi taki zastrzyk energii i wiatru w kije, że na ostatnim odcinku trasy do Międzyzdrojów już się nie zatrzymuję. To czas na rozmowę z sobą samym, która zawsze oczyszcza głowę. Na koniec dnia, już samochodem, Tomek zabiera mnie w jeszcze jedno niezwykłe miejsce – do grodziska w Lubinie. Położone na najwyższym punkcie nad Zalewem Szczecińskim jest pozostałością po wczesnośredniowiecznym grodzie (odkryto tutaj fundamenty najstarszego na Pomorzu kościoła z XII–XIII w., a także pozostałości średniowiecznej baszty mieszkalnej oraz przykościelne cmentarzysko). To także najpiękniejsza część wyspy Wolin.
Z tarasów widokowych otwartych od maja do września (a po sezonie po umówieniu się z właścicielami) niemal z lotu ptaka podziwiam panoramę Zalewu Szczecińskiego z archipelagiem 44 wysp, rozlewiska wstecznej delty rzeki Świny i jezioro Wicko Wielkie. Mogę też wybić na pamiątkę arabskiego dirhama – ponad sto takich monet z 951 r. było w odnalezionym tutaj skarbie. Ja jednak wolę rozłożyć się na leżaku, w barze zamówić smażonego sandacza oraz lokalne piwo Bosman, którego historia sięga 1848 r., i tylko pstrykać panoramiczne fotki. Po tak intensywnym dniu taki relaks po prostu mi się należał.

PAN ŻUBR WE WŁASNEJ OSOBIE
Tuż po wschodzie słońca jestem już w przydomowym ogrodzie Tomka na wyspie Karsibór, która kilka lat temu stała się dla niego, jak sam o niej mówi, „centrum spraw życiowych”. Tam czeka na mnie Natalia, instruktorka jogi, która prowadzi zajęcia nie tylko dla sąsiadów, ale i letników. Spałem w domku dla gości, który każdy może wynająć i doświadczyć niezwykłej gościnności gospodarza oraz jego przyjaciół. I spokoju, którego w sezonie letnim brak w zapchanym centrum Świnoujścia. Ćwiczenia z Natalią traktuję jak lekarstwo na zakwasy po nadmorskim trekkingu. Po godzinie rozciągającej jogi z elementami medytacji, a także śniadaniu i mocnej kawie moje ciało i umysł gotowe są na kolejny intensywny dzień. Tym razem w roli głównej będzie rower.
Zanim jednak wsiądę na bicykl i dotrę do Fortu Gerharda, odwiedzam jedną z największych atrakcji Wolińskiego Parku Narodowego – zagrodę pokazową żubrów. W Wolinie od 1976 r. odtwarzany jest ich gatunek z sukcesem.
– Nie zbliżaj się tylko do ogrodzenia, żubry mogą się zdenerwować. A w trzy sekundy potrafią się rozpędzić do 60 km/h i przeskoczyć dwumetrowe ogrodzenie – ostrzega Marek Dylawerski, wicedyrektor Wolińskiego Parku Narodowego, który oprowadza mnie po tym miejscu dzięki czemu mogę je zobaczyć od kuchni.
Na terenie zagrody, oprócz żubrów, znalazło się miejsce także dla wyleczonych albo wychowywanych przez człowieka dzików, saren czy jeleni, które nie poradziłyby sobie, żyjąc na wolności. Niewykluczone, że do nich dołączą też niedźwiedzie występujące wcześniej w cyrkach. Oj, będą tu miały spokój na emeryturze…

SAPER ZAPRASZA DO FORTU
Z Karsiboru do Fortu Gerharda mamy do pokonania 15 km mało uczęszczanymi drogami wśród pól, łąk i ścieżkami rowerowymi. Po niecałej godzinie dojeżdżamy do miejsca, którego nie mogłem sobie odpuścić. W końcu to jeden z „7 nowych cudów Polski”. Takim tytułem Fort Gerharda nagrodzili kilka lat temu czytelnicy „Travelera”. Nazywany też Fortem Wschodnim, wchodzący w skład fortyfikacji Twierdzy Świnoujście, należy do najlepiej zachowanych XIX-wiecznych fortów pruskich w Europie.
Dzisiaj można tu zobaczyć unikalną kolekcję militariów pokazującą historię twierdzy na przestrzeni 300 lat. Ale nie myślcie, że czeka was nudne zwiedzanie zakurzonych eksponatów, które można podziwiać tylko przez szybę w gablotach.
– Historii trzeba dotknąć, dlatego nasze muzeum jest żywe. Pokazujemy różne zakamarki, opowiadamy, jak wyglądała w nim wojskowa codzienność – mówi Piotr Piwowarczyk, dzierżawca tego miejsca, który ściągnął do pracy w forcie innych pasjonatów militariów. – W wojsku byłem saperem. Kiedyś znalazłem się w pobliżu fortu, rozminowywałem baterię poniemiecką. A przy okazji wszedłem na latarnię morską w Świnoujściu, najwyższą na polskim wybrzeżu, i zobaczyłem ten fort. Matka natura obłożyła go takim zielonym całunem. Potem z kolegą obejrzałem cały teren. Zrobił na mnie takie wrażenie, że pomyślałem o tym, by stworzyć tu coś fajnego dla mieszkańców, i wydzierżawiłem go od miasta. No a potem zostaliśmy tym cudem – opowiada Piotr.
Przewodnicy w historycznych mundurach, musztrując, oprowadzają nas po obiektach.
– Baczność, spocznij, w prawo zwrot, w lewo zwrot. Tragedia, nierówno, masakadeci armii pruskiej, grzecznie wykonujemy rozkazy i przechodzimy przyśpieszone szkolenie wojskowe. Zaglądamy też do kazamatów, kaponier, składu amunicji i magazynu broni. Potem jeszcze w Muzeum Obrony Wybrzeża oglądamy kolekcję mundurów, armat, dokumenty i najróżniejsze pamiątki po stacjonujących tu żołnierzach.
Dla pasjonatów historii to wycieczka na cały dzień. Ja nie mam tyle czasu, bo planuję wejść na szczyt wspomnianej latarni (68 m), która swoim światłem po raz pierwszy rozbłysła w grudniu 1857. Po pokonaniu 308 schodów znów zachwycam się wybrzeżem. Widać stąd nie tylko szerokie plaże, naszą trasę rowerową, ale też redę, przy której statki czekają na wpłynięcie do portu, i stawę Młyny, charakterystyczny znak nawigacyjny z 1874 r. w kształcie wiatraka, przy którym każdy urlopowicz robi sobie pamiątkowe zdjęcie. Miejscowi opowiadają związaną z nim legendę o niejakiej Alicji, żonie marynarza, który za każdym powrotem z morza miał coraz mniej wigoru. Tajemniczy głos podpowiedział jej, by męża wysłała do wiatraka. Tak też zrobiła. Po wizycie u młynarza i okładach z mąki, błota, spacerach oraz morskich kąpielach Krzysztof odmłodniał. Niestety potem młynarz umarł i sekret zabiegów zabrał do grobu. Na moje szczęście odmładzających okładów (jeszcze) nie potrzebuję.

KROWY Z POLSKIEJ AMAZONII
To, co najlepsze, Tomek zostawił na ostatni wieczór. Z Mariny Karsibór, przed zachodem słońca, wyposażeni w lornetki, wyruszamy katamaranem Wodniczka po wstecznej delcie Świny (rzeka podczas silnych wiatrów często, zamiast płynąć do morza, płynie w głąb lądu). Na rejs po polskiej Amazonii dołącza do nas Rysiek Szczepański, właściciel statku. Trasa przebiega wzdłuż linii brzegowej, wąskimi cieśninami pomiędzy malowniczymi wyspami i wysepkami. Słońce jest coraz niżej, porastająca wyspy trzcina robi się intensywnie żółta i zielona, a przez lornetki dostrzegamy coraz więcej ptaków: wodniczek, perkozów dwuczubych, bielików, kań, derkaczy czy batalionów.
Na statku mamy czas na rozmowę o krainie 44 wysp, które powstawały na przestrzeni 3 tys. lat.
– Liczba wysp jest umowna. Niektóre się wynurzają, niektóre zanurzają, w zależności od pory roku. Trzcina porastająca wyspy jest ich podstawą. Gdyby nie ona, nie miałyby naturalnego elementu scalającego. Na zewnątrz wysp tworzy się wał, a w środku jest niecka. To idealne siedliska dla ptaków, których jest tutaj ponad 150 gatunków – opowiada Tomek.
Ale nie tylko ptaki mają tutaj raj. Zajadając wędzone i pieczone ryby (leszcze, śledzie, węgorze), pokonując labirynt szuwarów, łąk i zarośli, dopływamy do wysp, na których… wypasa się kilkaset krów! Skąd się wzięły w polskiej Amazonii? Żyją tutaj od maja do września (z lądu przewożone są barkami) i jako naturalne kosiarki tworzą miejsca dla ptasich siedlisk. Na wyspach wybudowano dla nich chaty, w których mogą się schronić przed deszczem. Ogromny teren (ponad 400 ha) mają niemal tylko dla siebie.
– Łatwiej je tu przywieźć, niż po sezonie zabrać do obór. No bo kto by chciał opuszczać taki raj? – pyta Rysiek. A ja tylko przytakuję i robię jeszcze więcej zdjęć, by kawałek tego miejsca uszczknąć dla siebie. ■

 
Wesprzyj nas